Od dziecka marzyli o gwiazdce z nieba - lśniącym brylanciku, zawieszonym wysoko ponad chmurami. Potrafili godzinami gapić się na migoczące punkty, świecące na horyzoncie. Chociaż wszystkie były niemal identyczne, upodobali sobie jeden – najjaśnieszy. Chcieli skryć go w dłoniach, przyłożyć do piersi i poczuć ciepło bijące od światełka. Ognik wydawał się być odległy, ale z każdą sekundą skracał dystans między planetą.
Jeszcze bliżej, jeszcze bliżej, jeszcze...
Nie wiedzieli, że całe niebo pokrywa karmazynowa łuna. Nie usłyszeli eksplozji. Najpierw stracili wzrok. Później ich ciało zamieniło się w bezosobową chmurę rozżarzonego pyłu. Wyparowali.
Po ich marzeniu została tylko pusta przestrzeń w kosmosie.