(Nie)wiara

1
Soplica wiśniowa, stała na stole w kolorze ciemnego mahoniu, na wpół opróżniona. Ostatnie stadium alkoholizmu to picie wódki z gwinta. Matylda siedząca przed flaszką i oglądająca stare zdjęcia, westchnęła, słysząc wołanie z pokoju na dole. Pociągnęła spory łyk, który ciepłem, słodyczą, a potem ostrym smakiem rozlał się po jej gardle i z impetem trafił do żołądka, powodując jego gwałtowny skurcz. Potem chwiejnie wstała i wyszła z kuchni, przeszła przez korytarz, gdzie po prawej stronie, w jasno różowym pokoju, otoczona misiami spała jej ośmioletnia córka. Kobieta, nie świecąc światła podeszła do schodów.

- Kurwa - mruknęła bełkotliwie, pewna, że któregoś dnia skręci kark na nich. Nie cierpliwe wołanie z dołu powtórzyło się - Idę, idę - zawołała i trzymając się barierki zeszła powoli, chwiejnym krokiem wchodząc do przestronnego pokoju, w którym czuć było już moczem.

Na lekarskim łóżku leżała starsza kobieta, która jak tylko ją zobaczyła, powiedziała:

- Ty dziwko. Ile mam czekać! - Uniosła się trochę na łóżku, na tyle na ile pozwalały jej parciane pasy, którymi była przywiązana. - Wołam cię ty suko, od godziny. Ja nie wiem, co mój syneczek widział w tobie.

- Ja też nie wiem, co widziałam w nim - mruknęła cicho i zerknęła na zegarek. Dochodziła druga w nocy.

Przebrała szybko piżamę oraz pampersa starej kobiecie i cicho wyszła z domu. Na polu było dość jasno, świecił księżyc w pełni i nie było, żadnej chmurki. Chłodne powietrze po upalnym dniu miło było wdychać. Wyrzuciła przemokniętą pieluchę i siadła na starej ławeczce zachwycając się nocą. Niewiele miała okazji do posiedzenia sobie w ciszy, w ogóle do siedzenia i nic nierobienia. W chwilę później usłyszała wołanie i znowu musiała iść do teściowej. Nie miała do niej żalu, a za całe zachowanie obwiniała jej chorobę. Każdy w domu wiedział, że Hanna umiera na raka, oprócz samej zainteresowanej. Miała już przeżuty wszędzie i nie chciano jej leczyć, jej córka pokazywała się raz w tygodniu, a syna praktycznie całymi dniami nie było.
Małżeństwo Matyldy, już dawno przestało istnieć, a ona sama była niczym służąca i niewolnica z kłębkiem nerwów. Wszystko ją denerwowało, drażniło dlatego piła coraz więcej, aby ukoić nerwy, móc się wyspać. Wiedziała, że ma problem, ale nie zdawała sobie sprawy jak wielki.
Przez chwilę stała przed drzwiami do pokoju teściowej i zastanawiała się, czy tam w ogóle wchodzić. Panowała bowiem niczym niezmącona cisza. Zerknęła przez szparę.

- No wreszcie kochana - zawołała teściowa, kiedy tylko ją zauważyła. - Strasznie cię przepraszam, ale jakieś śmieci są na szafie. - Wskazała ręką.

- Nic tu nie ma.

- Ale przyjrzyj się takie wióry, dokładnie gdzie patrzysz. - Upierała się kobieta.

- Nic tu nie ma mamo - powiedziała spokojnie. Starsza kobieta pokiwała łysą głową z takim entuzjazmem, że przez moment Matylda miała wrażenie, iż odpadnie jej od chudej szyjki.

- A Klara może przyjść?

- Klara śpi. Jest druga w nocy - odparła cicho kobieta.

- Myślałam, że już jest dzień - Matylda zaprzeczyła. - a to idź spać dziecko, bo jutro musisz iść do pracy.

- Dobrze - Nie miała serca jej przypominać, że od miesiąca nigdzie nie pracuje, tylko zajmuje się nią, córką i domem.

Odkąd wróciła z Niemiec z pracy, gdzie była opiekunką dla starszych pań, wszystko było nie tak. Zaczynała mieć wrażenie, że mąż, wcale jej nie kochał, a tylko pieniądze, które przywoziła, a skoro źródełko wyschło to Matylda, była już niepotrzebna.
Przez chwilę przyglądała się chorej, a potem siadła przy stole stwierdzając, że z chęcią by się jeszcze napiła wiśniówki, pozostawionej na górze. Hanna zaczęła przysypiać, co jakiś czas chrapiąc, a kobieta położyła głowę na stole, próbując nie zasnąć.
Nie mogła spać. Bała się, ze znowu przyśni jej się to, co ostatnio, kilka razy z rzędu.
W tym śnie topiła się, zachłystywała brudną wodą, właściwie to błotem, które wciągało ją coraz głębiej. Czuła tysiące dłoni, które ściągały ją w dół, łapały za kostki, czepiały się ubrań i włosów, chwytały ją w pasie, za gardło, dusiły, wpychając błoto do ust. Zawsze pozostawała jej jedna ręka wyciągnięta nad mętne wody, zawsze ktoś ją za nią chwytał, ale nigdy nie wyciągał.
Gwałtownie otworzyła oczy i usiłowała wyciągnąć z ust błoto. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest w pokoju u teściowej, która chrapie. Matylda zerknęła jeszcze na zegarek, na którym dochodziła czwarta i powlekła się na górę.
Po drodze zajrzała do pokoju męża spał sobie w najlepsze, tak samo, jak Klara u siebie.
Wyciągnęła poduszkę i położyła się na materacu, koło łóżka dziewczynki, pewna, że nic już się jej nie przyśni.
Dzień rozpoczynał się zwykle dwadzieścia po piątej. Matylda wstawała, przygotowywała śniadanie dla męża, żeby mógł sobie dłużej pospać, herbatę i płatki dla córki, pomagała teściowej przy porannej toalecie, właściwie to myła ją i przebierała, a jeśli starczyło czasu to piła kawę. To ostatnie zdarzało się bardzo rzadko. Niestety.
Dzisiejszy dzień rozpoczął się więc tradycyjnie i od awantury z Klarą, która nie mogła znaleźć skarpetek.

- Gdzie są moje skarpety - wrzasnęła, stając w drzwiach od pokoju. - Miałaś mi je wyprać.

Matylda wychyliła głowę z łazienki i wytarła pastę do zębów z ust.

- Jeszcze nie prałam.

- To mogłaś wyprać ręcznie!

- Nie tym tonem moja panno! Mówisz do matki.

- W dupie mam taką matkę! Nic nie potrafisz zrobić! Jesteś nieudacznikiem! Nikim!

Matylda na chwilę zaniemówiła, nigdy nie pomyślałaby, że do żyje takiego momentu, kiedy jej własna córka tak jej powie. Rodziła ją prawie trzydzieści cztery godziny, dała jej wszystko, czego chciała, nigdy nie podniosła na nią głosu, ani uderzyła i dowiaduje się nagle, że jest nikim. Zbudowała ten cholerny dom i użerała się z budowlańcami, trzymając dziecko na ręce i jest nieudacznikiem?

- Przestańcie się do cholery drzeć, ja się muszę wyspać! Dwie tępe krowy kłócą się o byle gówno - krzyknął z pokoju Krzysztof, z głośnym hukiem coś strącając. Matylda zarejestrowała dźwięk jako stary porcelanowy wazon po babci i westchnęła zrezygnowana. Oparła się o szafkę w kuchni i powiedziała do Klary.

- Rączek ci nie ucięło. Mogłaś wyprać sobie sama. - Odwróciła się i wyszła, nie mając ochoty słuchać córki. Ledwo otworzyła drzwi na korytarz, już usłyszała wołanie Hanny. Pies plątał jej się pod nogami, tak samo, jak trójkolorowy kot, kiedy schodziła. - Jutro idziemy do fryzjera, co psianeczko, a dziś po południu do nowej wspaniałej pracy. - To ostatnie powiedziała z sarkazmem.

York zamerdał entuzjastycznie ogonem i podskakując, niemal spadł ze schodów, a ona zastanowiła się co takiego wspaniałego i niesamowitego może być w sprzątaniu szatni i kibli. Westchnęła zrezygnowana. Znajomy męża załatwił, jej tę pracę, inna sprawa, że zrobił to, żeby po trzech przepracowanych przez nią miesiącach dostać, za polecenie pracownika, trzysta złotych. Mogła oczywiście nie przyjąć tej oferty, ale po pierwsze to był bliski kolega, Krzysztofa, a po drugie potrzebowali tych pieniędzy, nawet marnych sześciuset złotych. Sama praca nie napawała ją entuzjazmem, w końcu miała maturę i kilka lat studiów, ale skoro nie mogła znaleźć nic innego, musiała zadowolić się tym. Westchnęła ponownie i zrezygnowana poszła powtórnie przebrać teściową i dać jej jeść. Hanna będzie się opierać, twierdząc, że nie jest głodna, a ona będzie jej wpychać, bojąc się, że ta, umrze z głodu i tak codziennie. Właściwie nawet kilka razy dziennie, czasem Matylda miała już dość, domu, rodziny, całego życia. Kiedyś, gdy była młodsza, a problemy wydawały się jej nie do przeskoczenia, błagała Boga o śmierć, ale ten milczał.
Każdego dnia.
A ona codziennie o to prosiła zalana łzami, w końcu nerwy i skrywana niemoc, złość wzięły ją w swoje panowanie i wykrzyczała co myśli o Nim, jak bardzo Go nienawidzi, a każde słowo było poparte pustą puszką po piwie i butelką po wódce. Pospadały wtedy wszystkie święte obrazy u niej w pokoju, a ona pożałowała tego, co zrobiła. Mimo tego nie poszła już więcej ani do kościoła, ani spowiedzi, przez dwadzieścia lat. Wyjątek stanowił jej ślub z Krzysztofem, ale na tym się skończyło.
Teraz jak myśli, o tamtych jej problemach, to wydają jej się śmieszne i żałosne w porównaniu z dzisiejszymi. Tak wiele się zmieniło, a jednocześnie wszystko było takie same.
Nie myślała już o Nim, bo nie można myśleć o kimś, kogo się nie zna, ani pamięta.
„Ludzie myślą, że ból zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie”. - Neil Gaiman

(Nie)wiara

2
Ostatnie stadium alkoholizmu to picie wódki z gwinta -
Nie ostatnie - wierz mi.
przeżuty - błąd ortograficzny... o my good!!! :)
Tekst całkiem do czytania( moim zdaniem), choć widać brak wprawy w pisaniu. Ale jak to mówią gospodynie domowe w czsie oglądania meczów piłkarskixh -Trening czyni Mistrza.
Poczytaj miniatury Czuowieka Roku i Gorgiasza, to będziesz wiedzieć o co mi chodzi z tą wprawą.
Pozdrawiam prawopowiekowym mrugnięciem oka. ;)

(Nie)wiara

3
Bardzo dziękuję za ciepłe słowa.
Obawiam się, że w sadzeniu byków gdzie popadnie oraz zjadaniu przecinków, osiągnęłam mistrzostwo świata. Walczę z tym ale obawiam się, że ciężko mi to idzie.
Co do opowiadania, to miałam do wyboru, anioły, spartan, albo to... Widać co wybrałam, choć uważam, że nie jest zbyt dobrze napisana ta historyjka.
„Ludzie myślą, że ból zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie”. - Neil Gaiman

(Nie)wiara

4
Ze spraw technicznych.
- Musisz ostrzegać w tytule o wulgaryzmach.
- Te błędy to ważna sprawa i staraj się wklejać tekst poprawiony, jak tylko najlepiej potrafisz.
Zaraz się kierownictwo odezwie, to dadzą Ci porzadny komentarz, bo ja to tylko paplam bez sensu.
Pisz, pisz - czytaj, czytaj i będzie dobrze. :)

(Nie)wiara

5
Dzięki. Zastosuję się do rad. Już widzę, że nie bardzo da się wprowadzić jakichkolwiek poprawek.
„Ludzie myślą, że ból zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie”. - Neil Gaiman

(Nie)wiara

6
Z nostalgią wspominam czasy kiedy dostawałem dwie oceny za wypracowania z polskiego.
Dwie skrajne.
I takie mam wrażenie, że ten szczególny rodzaj dysonansu jest widoczny również w tym tekście.
Gdyby na chwilę przymknąć jedno oko i popatrzeć na treść to wydaje mi się, że jest całkiem nieźle. Jest w nim jakaś myśl i jest zapisana zdaniami wychodzącymi poza ramy grafomaństwa. Może jeszcze nie do końca udaje się zawsze przekazać zamysł, ale przynajmniej jakiś nastrój opowieści udało się stworzyć.
Ja jestem bardzo nie-fanem społeczno-obyczajowych dramatów pod wspólnym tytułem "życie jest do d#&y", więc się nad treścią dalej nie będę rozczulał. Spadek swobodny i nic więcej tu nie widzę. Brakuje jakiegoś "szarpnięcia", które pozwoliłoby zadać pytanie, albo zadałbym pytanie i pozwoliło szukać odpowiedzi. Ten fragment mógłby zagrać gdyby był elementem przynajmniej odrobinę większej całości.
Ale powiedzmy, że jeśli chodzi o język, to jestem na tak.
Aczkolwiek.
Tu wchodzimy w obszar drugiej oceny.
Przecinki. Mam wrażenie, że podstawą do ich stawiania nie były zasady interpunkcji, a metronom. Nie jest dobrze, a możliwe, że jest jeszcze gorzej, skoro nawet ja to widzę. Język to tworzywo, bez niego będzie Ci ciężko. I nie ma przeproś, nie ma tłumaczeń. Trzeba to przepracować.
Iwonka pisze: Nie cierpliwe
Niecierpliwie, jak sądzę.
Kwestia szyku w zdaniach.
Iwonka pisze: Soplica wiśniowa, stała na stole w kolorze ciemnego mahoniu, na wpół opróżniona.
Nie będę się jakoś uparcie czepiał, ale to jedno z wielu zdań, które wydają się mieć nienajszczęśliwszy układ. Być może przez probabilistyczne przecinki, ale zastanów się jak brzmi na przykład taka wersja:
"Na stole w kolorze ciemnego mahoniu stała na wpół opróżniona Soplica wiśniowa."
Jak tekst trochę odleży po napisaniu, to łatwiej wyłapywać takie zdania, które nie brzmią dobrze.
Iwonka pisze: Na polu było dość jasno, świecił księżyc
Jeśli wyszła na pole w rolniczym tego słowa znaczeniu to wszystko dobrze, ale jeśli chodzi o to, że wyszła na zewnątrz, to zdanie będzie zrozumiane tylko wybranych regionach naszego kraju. To język potoczny. Do przyjęcia, jeśli jest elementem stylizacji, ale nie za bardzo w obiektywnej narracji.
Iwonka pisze: Ostatnie stadium alkoholizmu to picie wódki z gwinta.
To już było. Nie za bardzo jest to prawda. Poza tym zachowania bohaterki w pozostałej części tekstu nie pokazują, że jest w ostatnim stadium alkoholizmu. Owszem, szuka azylu w alkoholu i zaszła dość daleko, ale nic poza tym. Może lepiej wpleść gdzieś zdanie, że na stole nie było kieliszka, bo od dawna piła z butelki. Efekt "zaawansowanego" miłośnika procentów powinien być widoczny, zwłaszcza w kontraście z matką i opiekunką.
Tę druga ocenę podsumowałbym tak: nie wiem czy jeszcze chodzisz do szkoły, ale jeśli tak, to przestań wagarować. Czytaj, poznawaj i ucz się. Jest coś w Twoim pisaniu, tak mi się wydaję. Jeśli dopracujesz technikę (łatwiejsze) i poznasz trochę ludzi (trudniejsze), może wyjść z tego coś ciekawego. Ja potencjał widzę.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

(Nie)wiara

7
Soplica wiśniowa, stała na stole w kolorze ciemnego mahoniu, na wpół opróżniona.
Pierwsze zdanie jest bardzo ważne i nie powinno wzbudzać zastrzeżeń. A tutaj coś nie brzmi za dobrze. Może tak:
Na wpół opróżniona butelka Wiśniowej Soplicy stała na stole w kolorze ciemnego mahoniu.
„Wiśniowa Soplica” to jednak nazwa własna; wypadałoby dużymi literami.
Ostatnie stadium alkoholizmu to picie wódki z gwinta.
Oj, nie. A gdzie kiepski bimber, Woda Brzozowa, Płyn Borygo i denaturat?
Matylda siedząca przed flaszką i oglądająca stare zdjęcia, westchnęła, słysząc wołanie z pokoju na dole.
Matylda siedząca przed flaszką i oglądająca stare zdjęcia westchnęła, słysząc wołanie z pokoju na dole.
powodując jego gwałtowny skurcz.
„jego” zbyteczne.
w jasno różowym pokoju,
w jasnoróżowym pokoju,
Kobieta, nie świecąc światła podeszła do schodów.
Kobieta nie zapalając światła, podeszła do schodów.
Nie cierpliwe wołanie z dołu powtórzyło się - Idę, idę – zawołała
Niecierpliwe wołanie z dołu powtórzyło się. - Idę, idę - zawołała
Na lekarskim łóżku leżała starsza kobieta, która jak tylko ją zobaczyła, powiedziała:
Napisałbym:
Leżąca na łóżku starsza kobieta, zawołała na jej widok:
(przydałby się nieco bardziej rozbudowany jej opis)
Przebrała szybko piżamę oraz pampersa starej kobiecie i cicho wyszła z domu.
„starej kobiecie” - do usunięcia; wiadomo, o kim mowa.
Na polu było dość jasno, świecił księżyc w pełni i nie było, żadnej chmurki.
Na polu było dość jasno, świecił księżyc w pełni i nie było żadnej chmurki.
i nie było, żadnej chmurki. Chłodne powietrze po upalnym dniu miło było wdychać.
Powtórzone „było”.
Miała już przeżuty wszędzie i nie chciano jej leczyć, jej córka pokazywała się raz w tygodniu, a syna praktycznie całymi dniami nie było.
„przerzuty”
Powtórzone „jej”.
Wszystko ją denerwowało, drażniło dlatego piła coraz więcej, aby ukoić nerwy, móc się wyspać.
Wszystko ją denerwowało, drażniło, dlatego piła coraz więcej, aby ukoić nerwy, móc się wyspać.
Wszystko ją denerwowało, drażniło dlatego piła coraz więcej, aby ukoić nerwy, móc się wyspać. Wiedziała, że ma problem, ale nie zdawała sobie sprawy jak wielki.
Przez chwilę stała przed drzwiami do pokoju teściowej i zastanawiała się, czy tam w ogóle wchodzić. Panowała bowiem niczym niezmącona cisza. Zerknęła przez szparę.

- No wreszcie kochana - zawołała teściowa, kiedy tylko ją zauważyła. - Strasznie cię przepraszam, ale jakieś śmieci są na szafie. - Wskazała ręką.
Zbyt często powtarza się końcówka „ła”. Dalej też. Należy przeredagować.
Myślałam, że już jest dzień - Matylda zaprzeczyła. - a to idź spać dziecko, bo jutro musisz iść do pracy.
Myślałam, że już jest dzień. - Matylda zaprzeczyła. - A to idź spać dziecko, bo jutro musisz iść do pracy.
Trochę to koliduje z wcześniejszym językiem teściowej (dziwko, suko)
Dobrze - Nie miała serca jej przypominać, że od miesiąca nigdzie nie pracuje, tylko zajmuje się nią, córką i domem.
Dobrze. - Nie miała serca jej przypominać, że od miesiąca nigdzie nie pracuje, tylko zajmuje się nią, córką i domem.
Odkąd wróciła z Niemiec z pracy, gdzie była opiekunką dla starszych pań, wszystko było nie tak. Zaczynała mieć wrażenie, że mąż, wcale jej nie kochał, a tylko pieniądze, które przywoziła, a skoro źródełko wyschło to Matylda, była już niepotrzebna.
Odkąd wróciła z Niemiec z pracy, gdzie była opiekunką dla starszych pań, wszystko było nie tak. Zaczynała mieć wrażenie, że mąż wcale nie kochał jej, lecz tylko pieniądze, które przywoziła, a skoro źródełko wyschło, to Matylda była już niepotrzebna.
Bała się, ze znowu przyśni jej się to, co ostatnio, kilka razy z rzędu.
Bała się, że znowu przyśni jej się to, co ostatnio, kilka razy z rzędu.
Matylda zerknęła jeszcze na zegarek, na którym dochodziła czwarta i powlekła się na górę.
Trzy razy „na”.
„powlokła”
Po drodze zajrzała do pokoju męża spał sobie w najlepsze, tak samo, jak Klara u siebie.
Po drodze zajrzała do pokoju męża, spał sobie w najlepsze, tak samo, jak Klara u siebie.
Wyciągnęła poduszkę i położyła się na materacu, koło łóżka dziewczynki, pewna, że nic już się jej nie przyśni.
Dzień rozpoczynał się zwykle dwadzieścia po piątej.
Trzy razy „się”.
Matylda na chwilę zaniemówiła, nigdy nie pomyślałaby, że do żyje takiego momentu, kiedy jej własna córka tak jej powie. Rodziła ją prawie trzydzieści cztery godziny, dała jej wszystko
„dożyje”
Powtórzone „jej” Można na przykład: ...kiedy takie słowa usłyszy od własnej córki.
York zamerdał entuzjastycznie ogonem i podskakując, niemal spadł ze schodów, a ona zastanowiła się co takiego wspaniałego i niesamowitego może być w sprzątaniu szatni i kibli.
York zamerdał entuzjastycznie ogonem i podskakując, niemal spadł ze schodów, a ona zastanowiła się, co takiego wspaniałego i niesamowitego może być w sprzątaniu szatni i kibli.
Znajomy męża załatwił, jej tę pracę, inna sprawa, że zrobił to, żeby po trzech przepracowanych przez nią miesiącach dostać, za polecenie pracownika, trzysta złotych.
Znajomy męża załatwił jej tę pracę. Inna sprawa, że zrobił to, żeby po trzech przepracowanych przez nią miesiącach dostać, za polecenie pracownika, trzysta złotych.
i dać jej jeść. Hanna będzie się opierać, twierdząc, że nie jest głodna, a ona będzie jej wpychać, bojąc się, że ta, umrze z głodu i tak codziennie.
Powtórzone „jej”. Przecinek po „ta” niepotrzebny.
Lepiej "nakarmić".
Właściwie nawet kilka razy dziennie, czasem Matylda miała już dość, domu, rodziny, całego życia.
Właściwie nawet kilka razy dziennie. Czasem Matylda miała już dość, domu, rodziny, całego życia.
Kiedyś, gdy była młodsza, a problemy wydawały się jej nie do przeskoczenia, błagała Boga o śmierć, ale ten milczał.
„jej” niepotrzebne.
A ona codziennie o to prosiła zalana łzami, w końcu nerwy i skrywana niemoc, złość wzięły ją w swoje panowanie i
A ona codziennie o to prosiła zalana łzami, w końcu nerwy i skrywana niemoc, złość, wzięły ją w swoje panowanie i
Mimo tego nie poszła już więcej ani do kościoła, ani spowiedzi, przez dwadzieścia lat.
Mimo to, przez dwadzieścia lat nie poszła już więcej ani do kościoła, ani do spowiedzi,
Wyjątek stanowił jej ślub z Krzysztofem, ale na tym się skończyło.
Teraz jak myśli, o tamtych jej problemach, to wydają jej się śmieszne i żałosne w porównaniu z dzisiejszymi.
„jej” powtórzone trzykrotnie.
Teraz gdy myśli o tamtych problemach,

Smutna historia, ale życiowa i brzmi dość autentycznie.

(Nie)wiara

8
Jesteś tu nowa, więc chętnie Ci podpowiem. Dostałas dwa dobre komentarze od znawców pisania i weź je poważnie. Pewnie, że jest rozczarowanie i może trochę wstyd, ale to jest mało ważne. Pisz, pisz, czytaj uwagi, a z czasem sama zobaczsz, że bedzie lepiej. Nie myśl o karierze pisarza, pieniadzach i sławie, bo na tym nie można zbudować dobrego warsztatu pisarskiego. Ważne jest, żeby sprawiało Ci to przyjemność i powodowało przyśpieszone bicie serca, kiedy napiszesz coś dobrego.
Dostałem kilka tygodni bardzą dobrą poradę. Pisz jakbyś rozmawiała z kimś przy piwie. W Twoim przypadku pewnie z koleżanką przy lampce wina. :)
Wytrwałość jest kluczem do dobrego tekstu.

(Nie)wiara

9
Bardzo dziękuję za dobre rady. Ani myślę obrażać się, czy strzelać przysłowiowego focha. Sama wiem, że na karierę pisarską raczej szans nie ma, zresztą nie oto przecież chodzi. Piszę bo po prostu lubię to robić i sprawia mi to olbrzymią przyjemność.
A żeby było śmieszniej, zazwyczaj piszę w kawiarni, przy kawie i ciastku, ponieważ jest to jedyny moment w ciągu dnia kiedy mam trochę wolnego czasu. Problemem w moim wypadku jest to, że wszystkie historie, które piszę, jakby wylewały się ze mnie... Nie wiem czy ktoś to rozumie i jak ktoś mówi, że pisze opowiadanie przez kilka dni, to jest to dla mnie do uwierzenia. Bo zwykle dwa tysiące słów piszę około półtorej godz. Problem się pojawia jak mam to przepisać na worda. Wtedy przechodzę gehennę...Naprawdę. Już nie wspominam o bykach i przecinkach. Nie pomagają tu nawet programy.
Tak czy inaczej wszystkie uwagi wzięłam sobie do serca i poprawiłam to co wytknięte kwiatki. Jeszcze raz bardzo dziękuję i postaram się poprawić.
„Ludzie myślą, że ból zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie”. - Neil Gaiman

(Nie)wiara

11
Iwonka pisze:Soplica wiśniowa, stała na stole w kolorze ciemnego mahoniu, na wpół opróżniona.
Ewa, to moja koleżanka.
Iwonka pisze:Nie cierpliwe
Łącznie. Chyba że: „Nie cierpliwe, lecz anielsko cierpliwe”.
Iwonka pisze:w jasno różowym pokoju
https://www.ekorekta24.pl/pisownia-nazw-kolorow/
Iwonka pisze:Kobieta, nie świecąc światła podeszła do schodów.
*zapalając
Poza tym brakuje drugiego przecinka po wtrąceniu z imiesłowem.
Iwonka pisze: wołanie z dołu powtórzyło się - Idę, idę - zawołała

Iwonka pisze:Na polu
;)
To może krakowskim targiem „na zewnątrz”…?
Iwonka pisze: było dość jasno, świecił księżyc w pełni i nie było, żadnej chmurki.
Iwonka pisze:przeżuty
Żuć czy rzucić?
Iwonka pisze: Małżeństwo Matyldy, już dawno przestało istnieć
J.w.
Iwonka pisze:, a ona sama była niczym służąca i niewolnica
Takie sobie to jest. Może „lub”.
Iwonka pisze: z kłębkiem nerwów.
Ona była kłębkiem nerwów.
Iwonka pisze:Wszystko ją denerwowało, drażniło dlatego
,
Iwonka pisze: piła coraz więcej, aby ukoić nerwy, móc się wyspać.
Ja bym powtórzył „aby”.
Iwonka pisze:Przez chwilę stała przed drzwiami do pokoju teściowej i zastanawiała się, czy tam w ogóle wchodzić. Panowała bowiem niczym niezmącona cisza.
Aspekt czasowników szwankuje. „Stanęła przed drzwiami … bowiem od chwili panowała”.
Iwonka pisze:- Ale przyjrzyj się, takie wióry, dokładnie gdzie patrzysz. - Upierała się kobieta.
Bez kropki, z małej litery.
Iwonka pisze:- Nic tu nie ma, mamo - powiedziała spokojnie.
Iwonka pisze:- Myślałam, że już jest dzień - Matylda zaprzeczyła. - a to idź spać dziecko, bo jutro musisz iść do pracy.
Chociaż ¶ to rozdziel.
Iwonka pisze:- Dobrze - Nie miała serca jej przypominać
J.w.
Iwonka pisze:Zaczynała mieć wrażenie, że mąż, wcale jej nie kochał
J.w.
Iwonka pisze:Zaczynała mieć wrażenie, że mąż wcale jejnie kochał, a tylko pieniądze,
„nie kochał jej”
Iwonka pisze:które przywoziła, a skoro źródełko wyschło, to Matylda, była już niepotrzebna.
Przez chwilę przyglądała się chorej, a potem siadła przy stole, stwierdzając, że z chęcią by się jeszcze napiła wiśniówki, pozostawionej na górze. Hanna zaczęła przysypiać, co jakiś czas chrapiąc, a kobieta położyła głowę na stole, próbując nie zasnąć.
Nie mogła spać.
To się wyklucza.
Iwonka pisze:Bała się, ze znowu przyśni jej się to, co ostatnio, kilka razy z rzędu.
W tym śnie topiła się, zachłystywała się brudną wodą, właściwie to błotem, które wciągało ją coraz głębiej. Czuła tysiące dłoni, które ściągały ją w dół, łapały za kostki, czepiały się ubrań i włosów, chwytały ją w pasie, za gardło, dusiły, wpychając błoto do ust. Zawsze pozostawała jej jedna ręka wyciągnięta nad mętne wody, zawsze ktoś ją za nią chwytał, ale nigdy nie wyciągał.
Gwałtownie otworzyła oczy i usiłowała wyciągnąć z ust błoto.
Hah, często tak mam, połykam we śnie przedmioty, które potem próbuję zwymiotować albo wyciągnąć sobie z gardła :D
Iwonka pisze:Po drodze zajrzała do pokojumęża spał sobie w najlepsze, tak samo, jak Klara u siebie.
Tylko bez jaj proszę, coś tu trzeba wstawić w środku :D
Iwonka pisze:Matylda wstawała, przygotowywała śniadanie dla męża, żeby mógł sobie dłużej pospać, herbatę i płatki dla córki
W ostatnim stadium alkoholizmu?? Bez strusich jaj proszę :D
A ostatnie stadium wygląda tak: (ostrzegam, film jest straszny)
Iwonka pisze:wszystko było takie same.
Pominąłem masę błędów, bo zwyczajnie nie mam tyle czasu, tu jest potrzebny korektor na pełny etat :D
Ale to sobie zostawiłem, bo mi się przypomniał wiersz Słonimskiego:
„Stary Żyd mnie zapytał koło jaffskiej bramy:
– Ogród Saski jest jeszcze? Ciągle taki samy?”


Ogólnie, temat oklepany, tekst w zasadzie niewiele do tematu wnosi. Jest niewiarygodny z tym alkoholizmem, poruszane wątki są ledwo trącone, ledwo dotknięte. Nic mnie nie zaciekawiło w nim. No i błędy.
Blog Wroubelka
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”