Soplica wiśniowa, stała na stole w kolorze ciemnego mahoniu, na wpół opróżniona. Ostatnie stadium alkoholizmu to picie wódki z gwinta. Matylda siedząca przed flaszką i oglądająca stare zdjęcia, westchnęła, słysząc wołanie z pokoju na dole. Pociągnęła spory łyk, który ciepłem, słodyczą, a potem ostrym smakiem rozlał się po jej gardle i z impetem trafił do żołądka, powodując jego gwałtowny skurcz. Potem chwiejnie wstała i wyszła z kuchni, przeszła przez korytarz, gdzie po prawej stronie, w jasno różowym pokoju, otoczona misiami spała jej ośmioletnia córka. Kobieta, nie świecąc światła podeszła do schodów.
- Kurwa - mruknęła bełkotliwie, pewna, że któregoś dnia skręci kark na nich. Nie cierpliwe wołanie z dołu powtórzyło się - Idę, idę - zawołała i trzymając się barierki zeszła powoli, chwiejnym krokiem wchodząc do przestronnego pokoju, w którym czuć było już moczem.
Na lekarskim łóżku leżała starsza kobieta, która jak tylko ją zobaczyła, powiedziała:
- Ty dziwko. Ile mam czekać! - Uniosła się trochę na łóżku, na tyle na ile pozwalały jej parciane pasy, którymi była przywiązana. - Wołam cię ty suko, od godziny. Ja nie wiem, co mój syneczek widział w tobie.
- Ja też nie wiem, co widziałam w nim - mruknęła cicho i zerknęła na zegarek. Dochodziła druga w nocy.
Przebrała szybko piżamę oraz pampersa starej kobiecie i cicho wyszła z domu. Na polu było dość jasno, świecił księżyc w pełni i nie było, żadnej chmurki. Chłodne powietrze po upalnym dniu miło było wdychać. Wyrzuciła przemokniętą pieluchę i siadła na starej ławeczce zachwycając się nocą. Niewiele miała okazji do posiedzenia sobie w ciszy, w ogóle do siedzenia i nic nierobienia. W chwilę później usłyszała wołanie i znowu musiała iść do teściowej. Nie miała do niej żalu, a za całe zachowanie obwiniała jej chorobę. Każdy w domu wiedział, że Hanna umiera na raka, oprócz samej zainteresowanej. Miała już przeżuty wszędzie i nie chciano jej leczyć, jej córka pokazywała się raz w tygodniu, a syna praktycznie całymi dniami nie było.
Małżeństwo Matyldy, już dawno przestało istnieć, a ona sama była niczym służąca i niewolnica z kłębkiem nerwów. Wszystko ją denerwowało, drażniło dlatego piła coraz więcej, aby ukoić nerwy, móc się wyspać. Wiedziała, że ma problem, ale nie zdawała sobie sprawy jak wielki.
Przez chwilę stała przed drzwiami do pokoju teściowej i zastanawiała się, czy tam w ogóle wchodzić. Panowała bowiem niczym niezmącona cisza. Zerknęła przez szparę.
- No wreszcie kochana - zawołała teściowa, kiedy tylko ją zauważyła. - Strasznie cię przepraszam, ale jakieś śmieci są na szafie. - Wskazała ręką.
- Nic tu nie ma.
- Ale przyjrzyj się takie wióry, dokładnie gdzie patrzysz. - Upierała się kobieta.
- Nic tu nie ma mamo - powiedziała spokojnie. Starsza kobieta pokiwała łysą głową z takim entuzjazmem, że przez moment Matylda miała wrażenie, iż odpadnie jej od chudej szyjki.
- A Klara może przyjść?
- Klara śpi. Jest druga w nocy - odparła cicho kobieta.
- Myślałam, że już jest dzień - Matylda zaprzeczyła. - a to idź spać dziecko, bo jutro musisz iść do pracy.
- Dobrze - Nie miała serca jej przypominać, że od miesiąca nigdzie nie pracuje, tylko zajmuje się nią, córką i domem.
Odkąd wróciła z Niemiec z pracy, gdzie była opiekunką dla starszych pań, wszystko było nie tak. Zaczynała mieć wrażenie, że mąż, wcale jej nie kochał, a tylko pieniądze, które przywoziła, a skoro źródełko wyschło to Matylda, była już niepotrzebna.
Przez chwilę przyglądała się chorej, a potem siadła przy stole stwierdzając, że z chęcią by się jeszcze napiła wiśniówki, pozostawionej na górze. Hanna zaczęła przysypiać, co jakiś czas chrapiąc, a kobieta położyła głowę na stole, próbując nie zasnąć.
Nie mogła spać. Bała się, ze znowu przyśni jej się to, co ostatnio, kilka razy z rzędu.
W tym śnie topiła się, zachłystywała brudną wodą, właściwie to błotem, które wciągało ją coraz głębiej. Czuła tysiące dłoni, które ściągały ją w dół, łapały za kostki, czepiały się ubrań i włosów, chwytały ją w pasie, za gardło, dusiły, wpychając błoto do ust. Zawsze pozostawała jej jedna ręka wyciągnięta nad mętne wody, zawsze ktoś ją za nią chwytał, ale nigdy nie wyciągał.
Gwałtownie otworzyła oczy i usiłowała wyciągnąć z ust błoto. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest w pokoju u teściowej, która chrapie. Matylda zerknęła jeszcze na zegarek, na którym dochodziła czwarta i powlekła się na górę.
Po drodze zajrzała do pokoju męża spał sobie w najlepsze, tak samo, jak Klara u siebie.
Wyciągnęła poduszkę i położyła się na materacu, koło łóżka dziewczynki, pewna, że nic już się jej nie przyśni.
Dzień rozpoczynał się zwykle dwadzieścia po piątej. Matylda wstawała, przygotowywała śniadanie dla męża, żeby mógł sobie dłużej pospać, herbatę i płatki dla córki, pomagała teściowej przy porannej toalecie, właściwie to myła ją i przebierała, a jeśli starczyło czasu to piła kawę. To ostatnie zdarzało się bardzo rzadko. Niestety.
Dzisiejszy dzień rozpoczął się więc tradycyjnie i od awantury z Klarą, która nie mogła znaleźć skarpetek.
- Gdzie są moje skarpety - wrzasnęła, stając w drzwiach od pokoju. - Miałaś mi je wyprać.
Matylda wychyliła głowę z łazienki i wytarła pastę do zębów z ust.
- Jeszcze nie prałam.
- To mogłaś wyprać ręcznie!
- Nie tym tonem moja panno! Mówisz do matki.
- W dupie mam taką matkę! Nic nie potrafisz zrobić! Jesteś nieudacznikiem! Nikim!
Matylda na chwilę zaniemówiła, nigdy nie pomyślałaby, że do żyje takiego momentu, kiedy jej własna córka tak jej powie. Rodziła ją prawie trzydzieści cztery godziny, dała jej wszystko, czego chciała, nigdy nie podniosła na nią głosu, ani uderzyła i dowiaduje się nagle, że jest nikim. Zbudowała ten cholerny dom i użerała się z budowlańcami, trzymając dziecko na ręce i jest nieudacznikiem?
- Przestańcie się do cholery drzeć, ja się muszę wyspać! Dwie tępe krowy kłócą się o byle gówno - krzyknął z pokoju Krzysztof, z głośnym hukiem coś strącając. Matylda zarejestrowała dźwięk jako stary porcelanowy wazon po babci i westchnęła zrezygnowana. Oparła się o szafkę w kuchni i powiedziała do Klary.
- Rączek ci nie ucięło. Mogłaś wyprać sobie sama. - Odwróciła się i wyszła, nie mając ochoty słuchać córki. Ledwo otworzyła drzwi na korytarz, już usłyszała wołanie Hanny. Pies plątał jej się pod nogami, tak samo, jak trójkolorowy kot, kiedy schodziła. - Jutro idziemy do fryzjera, co psianeczko, a dziś po południu do nowej wspaniałej pracy. - To ostatnie powiedziała z sarkazmem.
York zamerdał entuzjastycznie ogonem i podskakując, niemal spadł ze schodów, a ona zastanowiła się co takiego wspaniałego i niesamowitego może być w sprzątaniu szatni i kibli. Westchnęła zrezygnowana. Znajomy męża załatwił, jej tę pracę, inna sprawa, że zrobił to, żeby po trzech przepracowanych przez nią miesiącach dostać, za polecenie pracownika, trzysta złotych. Mogła oczywiście nie przyjąć tej oferty, ale po pierwsze to był bliski kolega, Krzysztofa, a po drugie potrzebowali tych pieniędzy, nawet marnych sześciuset złotych. Sama praca nie napawała ją entuzjazmem, w końcu miała maturę i kilka lat studiów, ale skoro nie mogła znaleźć nic innego, musiała zadowolić się tym. Westchnęła ponownie i zrezygnowana poszła powtórnie przebrać teściową i dać jej jeść. Hanna będzie się opierać, twierdząc, że nie jest głodna, a ona będzie jej wpychać, bojąc się, że ta, umrze z głodu i tak codziennie. Właściwie nawet kilka razy dziennie, czasem Matylda miała już dość, domu, rodziny, całego życia. Kiedyś, gdy była młodsza, a problemy wydawały się jej nie do przeskoczenia, błagała Boga o śmierć, ale ten milczał.
Każdego dnia.
A ona codziennie o to prosiła zalana łzami, w końcu nerwy i skrywana niemoc, złość wzięły ją w swoje panowanie i wykrzyczała co myśli o Nim, jak bardzo Go nienawidzi, a każde słowo było poparte pustą puszką po piwie i butelką po wódce. Pospadały wtedy wszystkie święte obrazy u niej w pokoju, a ona pożałowała tego, co zrobiła. Mimo tego nie poszła już więcej ani do kościoła, ani spowiedzi, przez dwadzieścia lat. Wyjątek stanowił jej ślub z Krzysztofem, ale na tym się skończyło.
Teraz jak myśli, o tamtych jej problemach, to wydają jej się śmieszne i żałosne w porównaniu z dzisiejszymi. Tak wiele się zmieniło, a jednocześnie wszystko było takie same.
Nie myślała już o Nim, bo nie można myśleć o kimś, kogo się nie zna, ani pamięta.
(Nie)wiara
1„Ludzie myślą, że ból zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie”. - Neil Gaiman