Nadeszła apokalipsa. Przetrwał tylko jeden pokój i jeden człowiek - malarz.
Malował bez opamiętania, aż do dnia, w którym wszystko zniknęło, pozostawiając we wszechobecnej pustce jedynie jego. Gdy przerwał swą daremną pracę odkrył, że na większości prac widnieje tylko czarna kropka na białym tle. Cóż ona mogła oznaczać? I dlaczego poświęcił na nią aż tyle farby?
Na suficie wisiał obraz przedstawiający Słońce. Świecił tak jasno, iż nie trzeba było stosować dodatkowych źródeł światła. Niestety stanowiło to poważny problem, gdy malarz, nazwijmy go White, chciał zasnąć. Po zamknięciu oczu ciągle było za jasno, a obrazu nijak nie mógł dostać z ziemi, ani żadnym sposobem zrzucić. Zdenerwowało go to niepomiernie. Kolejne godziny upływające na nieudanych próbach rodziły coraz większą irytację. White pragnął się wyrwać gdziekolwiek byle jak najdalej od nudnego i nijakiego na dłuższą metę pokoju. Jeden z obrazów przedstawiał drzwi, które co prawda były zamknięte, ale malarz wiedział, że od czasu apokalipsy wszystko stało się bardzo dziwne. Zrobił więc rzecz nienormalną, otworzył owe drzwi i przeszedł przez nie.
Znalazł się na łące, graniczącej z czyjąś rezydencją. Dookoła niej zasadzono jabłonie. White podszedł do domu, mając nadzieję, że znajduje się w środku ktoś żywy, chociaż owa osoba lub istota najogólniej w świecie mogła być niezbyt przyjaźnie nastawiona, a do tego mało ludzka, gdyż znajdował się w świecie, w którym panowała wieczna noc, a mimo to budynek jak i cały otaczający go obszar tonął w blasku słonecznym.
Wróćmy jednak do kolejnych drzwi, do których podszedł pan White. Tych nie dało się nijak otworzyć, choć wyraźnie były materialne w przeciwieństwie do tych z obrazu. Miały nawet klamkę, ale bezużyteczną, która tylko obracała się dookoła nie pozwalając się złapać.
Widocznie nie były to drzwi, jakich szukał.
Po chwili dostrzegł postać. Stała w ogrodzie przy rezydencji, frontem zwrócona w stronę White’a. Miała na sobie garnitur i kapelusz, ale twarzy nijak nie dawało się dopatrzeć, gdyż zasłaniało ją jabłko, rosnące na jednej z jabłoni. Malarz wychylał się na boki, ale jak by nie stanął, tak zawsze owoc przysłaniał głowę nieznajomego. Po chwili dopiero dostrzegł swój błąd i odkrył, że obcy mężczyzna wcale nie ma twarzy, gdyż z przodu głowy wyrasta mu jabłko. White rzucił się do ucieczki, gdy tylko zrozumiał, co ma przed sobą.
Wbiegł do pięknego ogrodu, gdzie oprócz krzewów ozdobnych i kolorowych kwiatów, rosła także dorodna sałata i kalarepa. Pośród tego zgromadzenia obfitości biegała prawie naga kobieta, która swoją intymność próbowała zakryć przezroczystą sukienką. Nie udawało jej się to, a gdy zobaczyła nieznajomego, który jak lis wkroczył do kurnika, zaczęła dygotać ze strachu i wstydu i zapadła się pod ziemię, tak iż widać było tylko jej rudy kucyk. Nie pierwsza dziwność tego dnia.
White obejrzał się za siebie. Jego prześladowca przycupnął na jednym z drzew, oczekując aż ofiara opuści ogród i na powrót wpadnie w jego łapy. Malarz bynajmniej nie zamierzał zawracać, gdyż nieco dalej znajdował się ogromny budynek, przypominający jakieś astronomiczne obserwatorium. Jako że był głodny zatrzymał się jeszcze na moment przy krzaku jeżyn, chcąc zerwać jedną z nich, a może nawet i kilka. Niestety, gdy tylko ich dotknął wydały z siebie tak potworny wrzask, że odskoczył z przestrachem. Jeżyny jednak nie przestawały piszczeć, co gorsze dołączyły do nich także inne znajdujące się w ogrodzie warzywa i owoce, a nawet kwiaty i ruda kitka ukryta pod ziemią. White uciekł stamtąd czym prędzej i wbiegł do ogromnego budynku o kształcie zgniecionego sześcianu.
Wewnątrz wszystko się zmieniło. Ucichły krzyki, a miły zapach nektaru i ambrozji zastąpił smród pochodzący najwyraźniej od spoconego człowieczka siedzącego przy biurku i ciągle coś notującego. Na szczęście wyglądał całkiem ludzko, więc malarz postanowił zamienić z nim kilka słów. Okazało się, że zna język polski, a nawet angielski. Niestety nie miał zbytniej ochoty do rozmów z nieznajomym. Chciał tylko jednego. Opłaty za przejście.
- Przepraszam, ale nie mam pieniędzy. Mój świat spotkała apokalipsa.
- W takim razie nie wpuszczę cię do muzeum Eschera.
- Co? Nie, ja chcę po prostu pójść dalej, nie interesują mnie eksponaty.
- Czyli nie masz ochoty zobaczyć kolumny, której nie da się zobaczyć i wejść do pokoju z kopułą, gdzie nie ma kopuły?
- Nie, chciałbym pójść dalej.
- W takim razie drzwi na wprost. Nie rozumiem po co ludzie tu wchodzą i zaraz wychodzą. Wiesz w ogóle co tam cię czeka?
- Nie.
Skrzat zaśmiał się i zniknął. Malarz zaś przeszedł przez drzwi i wkroczył w ciemność. Był tylko małą białą plamką w oceanie czerni.
W miarę jak posuwał się do przodu, z ciemności wyłaniały się coraz to nowsze elementy. Widać było pokryte szronem rośliny, a nawet odbite w śnieżnym pluszu ślady stóp. Jakby ktoś przed chwilą tamtędy przeszedł. Było to trochę niepokojące, bo od razu malarz wyobraził sobie, że mogła to być groteskowa postać z jabłkiem zamiast twarzy. Wiedział, że odwrót jest niemożliwy. Zaraz po przejściu przez drzwi wszystko znikło, a teraz na powrót wracały kolory i formy. Po kilku mrugnięciach oka świat zmienił się definitywnie. Całe pole widzenia wypełnił biały zimowy krajobraz. Gdzieś w oddali majaczyło kilka drzew, natomiast malarz znajdował się obecnie na odsłoniętym kawałku terenu. Co ciekawe nie było zimno, choć ogólna atmosfera mogłaby to sugerować. White w swojej białej marynarce i kapeluszu idealnie wkomponowywał się w teren. Nawet nie pamiętał, czy na początku podróży był podobnie ubrany. Być może, ale czemu miałby malować w takim stroju?
Nie zastanawiał się jednak nad tym długo, tylko ruszył przed siebie. Wkrótce dotarł do rozwidlenia dróg. Tutaj łączyły się ze sobą ślady wielu osób, jakby była to stale uczęszczana trasa. Postanowił podążyć za nimi, gdyż był ciekaw dokąd go zaprowadzą. Bardzo szybko dotarł na obrzeże wioski. Zobaczył ogromną choinkę ozdobioną fantazyjnymi lametami i światłem gwiazd, a pod nią otoczone kręgiem płonących pochodni lodowisko, po którym poruszały się rózne postaci. Gdy White podszedł bliżej odkrył, iż nie są to ludzie. Po lodzie jeździły mamuny i dziwożony, leśne boginki, istoty z ogromnymi oczami i jelenimi rogami wyrastającymi z głów. Zdawały się w ogóle nie przejmować stojącym w pobliżu mężczyzną, tak odmiennym od nich samych. Ich skóra była zielonkawa lub sina. Po chwili nadbiegły jeszcze fauny i centaury, zrobiło się tłoczno, lód zaczął trzeszczeć i pękać. Malarz odsunął się, a parę sekund później w miejscu gdzie stał ziała dziura. Nie trzeba było długo czekać, aż cała rzesza fantastycznych istot zebranych pod płonącą choinką zniknęła w wyrwie powstałej w lodzie. Wtedy też malarz usłyszał za sobą szybkie kroki, poczuł silne pchnięcie i wylądował twarzą w śniegu.
Gdy się podniósł był już gdzie indziej.
Znajdował się na niewielkiej ruchomej powierzchni o kształcie kwadratu. Dookoła niego roztaczał się Wszechświat. Na niebie migotały miliony gwiazd. Za sobą miał planetę, która w wyniku apokalipsy z kuli zmieniła się w pusty okrąg. Nigdzie nie było już żadnych drzwi, przez które można było przejść. Leciał w nieznane. Pozostawało cieszyć się chwilą, trwającą wieczność.
Tęsknota za deformizmem
2Smutne. Dość określona konwencja, więc niektórzy mogą stwierdzić, że wtórne, ale mi się podoba. Mam też słabość do patetyzmu, więc kupuję. Jedynie ten krótki dialog trochę kuleje, przywodzi na myśl podręcznik do religii, chyba że właśnie tak miało być. Ale mimo wszystko jeszcze bym nad nim popracowała.
Pozdrawiam
Pozdrawiam
Tęsknota za deformizmem
3Dla ścisłości – to jest o obrazach czy wolna wyobraźnia? Wybacz, ale trochę nie jestem w temacie. Więc jeśli to na podstawie obrazów, to byłoby miło wspomnieć o nich w przypisach.
Choć nie są to moje klimaty ale lubię grę wyobraźni i absurdów więc postanowiłam się trochę w ten tekst zagłębić. Podoba mi się ten zwariowany świat, winszuję pomysłów, jednak czegoś brakuje, może emocji? Opisujesz poszczególne scenki, ale tylko jako obserwowane, i to dość na sucho (zbyt trzeźwo), przez bohatera. Każdy obraz wywołuje w nas jakieś emocje, po to one są, a tu nic.
No i, absurd absurdem, ale mnóstwo niepotrzebnych potknięć (raczej nie zamierzonych?).
– chyba dosięgnąć
W sumie, pomysł niezły, warsztat do dopracowania.
Powodzenia.
Choć nie są to moje klimaty ale lubię grę wyobraźni i absurdów więc postanowiłam się trochę w ten tekst zagłębić. Podoba mi się ten zwariowany świat, winszuję pomysłów, jednak czegoś brakuje, może emocji? Opisujesz poszczególne scenki, ale tylko jako obserwowane, i to dość na sucho (zbyt trzeźwo), przez bohatera. Każdy obraz wywołuje w nas jakieś emocje, po to one są, a tu nic.
No i, absurd absurdem, ale mnóstwo niepotrzebnych potknięć (raczej nie zamierzonych?).
Po zamknięciu oczu ciągle było za jasno, a obrazu nijak nie mógł dostać z ziemi,
– chyba dosięgnąć
Zakończyłeś to zdanie (jest kropka) więc co może być dziwnego w zamkniętych drzwiach? Chyba trzeba by to i następne zdanie jakoś połączyćJeden z obrazów przedstawiał drzwi, które co prawda były zamknięte, ale malarz wiedział, że od czasu apokalipsy wszystko stało się bardzo dziwne.
- niekoniecznie ludzka („mało ludzka” może oznaczać wątpliwy stan moralny osobnika, a chyba nie o to chodziło)a do tego mało ludzka,
A skąd? To „wróćmy” jest tu coś nie na miejscu. Wracamy jeśli już tu byliśmy (a nie byliśmy), druga możliwość, że wracamy do tematu, ale to też niezgrabnie. Poza tym, nagle zmieniasz perspektywę, cały czas punktem centralnym jest malarz i nagle zwracasz się bezpośrednio do czytelnika?Wróćmy jednak do kolejnych drzwi, do których podszedł pan White.
Tego samego z tym osobnikiem z jabłkiem?Wbiegł do pięknego ogrodu,
- który wkroczył jak lis do kurnika – stała fraza (chyba że odwróciłeś to specjalnie, tylko po co?)który jak lis wkroczył do kurnika,
A skąd wiemy że „prześladowca”? O tym wcześniej nie było mowy, tylko że malarz się przestraszył i uciekł. I skąd wiemy że czeka? – "jakby" czekając.Jego prześladowca przycupnął na jednym z drzew, oczekując aż ofiara opuści ogród i na powrót wpadnie w jego łapy.
??? Przyczyna i skutek?Malarz bynajmniej nie zamierzał zawracać, gdyż nieco dalej znajdował się ogromny budynek,
z budynku do głodu?znajdował się ogromny budynek, przypominający jakieś astronomiczne obserwatorium. Jako że był głodny zatrzymał się jeszcze na moment przy krzaku jeżyn
Znów niespójność. Jako osobne zdanie znaczy – że wewnątrz coś było wcześniej a teraz się zmieniło. – "gdy znalazł się wewnątrz, krzyki ucichły"… lub, bardziej pod klimacik – "po wejściu do środka sceneria zupełnie się zmieniła"Wewnątrz wszystko się zmieniło. Ucichły krzyki,
to atmosfera może coś sugerować? Może raczej krajobraz?choć ogólna atmosfera mogłaby to sugerować
- że nie są to ludzie, iż nie pasuje w tym kontekściebliżej odkrył, iż nie są to ludzie.
W sumie, pomysł niezły, warsztat do dopracowania.
Powodzenia.
Dream dancer
Tęsknota za deformizmem
4Zaczyna się naprawdę interesująco, ale potem spiętrzasz tylko absurdy, które w końcu przestają zaskakiwać. Ktoś tu już słusznie zwrócił uwagę na płaskość opisywanych scen, za którymi nic nie stoi. Co do języka - dość giętki, ale jeszcze nie na tyle dojrzały, aby móc prześlizgiwać się okiem bez potknięć. Konkretne fragmenty mogę wskazać na pw. Wkradają Ci się też archaizmy: owe, niepomiernie.