Gniew Spartan

1
/nieliczne wulgaryzmy/


Życie wojownika nie jest proste. Każdy dzień przynosi nowe zadania, a powinnością woja jest im sprostać. Poświęcić się dla dobra towarzyszy oraz ogółu. Jeśli dodatkowo jest się królem, poprzeczka idzie pod samo niebo. Na szczęście każdy dobry wódz ma swoich wiernych i mądrych generałów, którzy wspierają go silnym ramieniem i radą. Czasem jednak życie płata figle i wtedy wódz, jak i jego dowódcy zostają porwani przez falę wydarzeń, na którą nie mają wpływu, a jedyne co mogą zrobić to trzymać się razem i przetrwać.

Powietrze było zbyt duszne nawet jak na tą porę roku. Ludzie pochowali się w koszarach albo zaciszu domu, aby przeczekać. Wszyscy oprócz jednego obywatela, przegryzającego udkiem kurczaka, chlebek i popijającego to, rozcieńczonym winkiem. Kroczył on nieśpiesznie w kierunku domu narad. Czerwony płaszcz wlókł się za nim po ziemi, a sandały wisiały zawieszone u pasa, kołysząc się. Wraz z pokonywanymi pod górkę krokami, wojownik zaczynał coraz głośniej sapać, aż w końcu zatrzymał się i chwycił za napęczniałe od jedzenia zwisające fałdy brzucha. Przez chwilę słychać było złowrogie mamrotanie, potem mężczyzna przeczesał przerzedzone, długie i naoliwione włosy i ruszył dalej. By dotrzeć do celu.
Zamknięte drzwi były, nie lada niespodzianką, gdyż wzywano go. Pchnął je, ale ani drgnęły. Naparł więc całą potęgą swojego wielorybiego cielska, w efekcie zgniatając ramię. Najwyraźniej zamknięte były od wewnątrz.
- Hej, chłopaki! Otwórzcie to ja! - krzyknął, przykładając usta do szpary.
Przez chwilę panowała cisza, a potem nagle z drugiej strony odezwał się znajomy głos.
- Podaj hasło.
- Teraz ci się na hasła zbiera? - prychnął z drugiej strony wojownik.
- Hasło.
- Czy w boju, czy nie, zawsze wspieramy się.
- Czy jesteś tego pewien?
- Tak! Otwieraj Mendusie!
- Ale na pewno jesteś pewien, że to odpowiednie hasło. Może zastanowisz się jeszcze - odparł ten zwany Mendusem.
- Jestem. Nie wygłupiaj się i wpuść mnie.
- Nie wygłupiam się. Może chcesz zapytać przyjaciela?
Przez chwilę panowała cisza, w której czasie słychać było skwierczenie pocących się kamieni na drodze.
- Nie. Otwieraj, bo mi tu tłuszcz wytapia.
Drzwi najpierw zaskrzypiały. Uchyliły się troszkę i wyjrzała przez nie chuda twarz Mendusa, z orlim zakrzywionym nosem i rozbieganymi kaprawymi oczkami. Żarłokus zaczął przepychać się do środka, ale wojownik mocno trzymał się drzwi i futryny.
- Chwila, chwila - warknął. - Żarcie gdzie?
- To miało być dzisiaj? - zapytał niewinnie Żarłokus, który oczywiście pamiętał, ba nawet zabrał je ze sobą, ale gdzieś po drodze, jedzenie po prostu zniknęło.
- A kiedy?
Tęgi spartanin spojrzał na Mendusa z byka i przez chwilkę się zastanawiał.
- Znowu chcecie iść bezemnie - powiedział w końcu.
- My? W życiu - odparł wojownik, uśmiechając się złośliwie. - Lepiej jednak pośpiesz się, narada właśnie się rozpoczyna - dodał i zatrzasnął drzwi przed nosem Żarłokusa.
- Kto to był? - zapytał postawny mężczyzna, rozkładając pionki na mapie z bardzo skupioną miną.
- Nikt, wasza wysokość - powiedział, odwracając się od drzwi, Mendus. - Właściwie to był niewolnik. Poinformował mnie, że Żarłokus ma problemy gastryczne i nie będzie go na naradzie.
- Jakie? - zapytał Filozofus, spoglądając na idącego w ich stronę.
- Gastroskopijne? Gastronomiczne, gariatryczne, ga... - westchnął zrezygnowany. - Znowu się obżarł.
- Jesteś tego pewien? - Wojownik oderwał się w końcu od figurek i spojrzał podejrzliwie na Mendusa. Był bowiem pewien, że słyszał głos Żarłokusa.
- Tak, królu Leosiu - odparł Mendus, w miarę swobodnie, choć nogi się pod nim ugięły. Najwyraźniej waga tego spojrzenia nie była na jego kolana.
- A Malkontentus? Co jemu się stało? - zapytał od niechcenia król.
Odpowiedział mu nie kto inny, ale zadbany, wymyty i czyściutki brodacz, zwany przez wszystkich Filozofusem. Wyglądający w tym momencie przez niewielkie okienko.
- Zapierdala do nas jak Hermes na wyścigach.
W chwilę później dało się słyszeć łomotanie do drzwi.
- Chłopaki to ja! Mendus znowu podał mi zły czas.
Leoś spojrzał krzywo na Mendusa, który szybciutko wpuścił do środka niskiego mężczyznę.
- Być może pomyliły mi się - powiedział z uśmieszkiem.
- Widziałem Żarłokusa jak szedł w stronę kuchni - wysapał, Malkontentus, opierając dłonie o stół i zwracając swoją twarz w stronę Mendusa. - Nadal jesteś na niego zły, że zjadł całą wałówkę na poprzedniej wyprawie?
Pytany wzruszył ramionami i spojrzał na króla.
- W ciągu jednego dnia, wpierdzielił żarcie przeznaczone na tydzień.Weźmiemy go teraz, to znowu wszystko zje.
- Jest opętany przez demona obżarstwa zwanego...
- Daj spokój Filozofusie - powiedział Mendus trochę się uspokoiwszy. Usiadł za stołem na długiej ławie. - Nie ma żadnych demonów.
- A Gorgony? - zapytał Malkontentus.
- To nie demony - odparł Król. - Poza tym Perseusz zabił Meduzę.
- No dobsz... W takim razie Cerber? O! - Nie poddawał się, zezując na planszę i chyłkiem zbliżając do niej.
- Pies z Hadesu - poinformował Leoś i spojrzał na pionki, które zaczął przesuwać Mendus.
- Harpie? - nie poddawał się, Malkontentus.
- Moja żona, zmienia się w harpię raz w miesiącu. Nie pozwala mi nawet oddychać. Twierdzi, że sapię - poskarżył się Filozofus.
- Przyczyny mogą być dwie - powiedział Mendus ze złośliwym uśmieszkiem. - Albo myli cię z Żarłokusem, albo ma wędrującą macicę*.
Mendus, jak i cała Sparta wiedział, że żona Filozofusa go zdradza z Żarłokusem.
Malkonetntus miał właśnie oświecić przyjaciela i nawet otwierał usta, ale król go wyprzedził i przerwał ich rozmowę.
- Panowie. Zacznijmy może, bo czas przecieka nam przez palce na próżnym gadaniu.
Wszyscy zamilkli, wpatrując się chciwie w usta wodza, z których za chwilę miała wypłynąć prawda objawiona. Leoś, nic sobie z tego nie robił, najpierw ustawił figurki na mapie we właściwych miejscach, a potem przeszedł się po sali i odezwał tymi słowy:
- Każdy z was wie, że niedawno byłem poradzić się wyroczni delfickiej. - Wszyscy w skupieniu, tak wielkim, że pękały gliniane naczynia, skinęli głowami. - Otóż, miałem wizję.
Malkontentus westchnął przeciągle, burząc nastrój. „Król miał wizję, to nie wróżyło zbyt dobrze” - pomyślał i zatkał usta. Wódz natomiast ciągnął dalej.
- Oświadczam, że jesteśmy w stanie wojny - powiedział Leoś, grobowym głosem - Wojny, którą sami wypowiedzieliśmy, z armią której liczba przekracza granice pojmowania. Bezwzględni najeźdźcy o jadowitych ostrzach i martwych spojrzeniach, których sztandary łopoczą na wietrze, wróżąc maleńkiej Sparcie klęskę i niewolę...
- No dobrze, ale co to za armia? - przerwał, rozkręcającemu się królowi, Mendus.
- Czerwona - powiedział chłodniej Leoś. - I opancerzona.
- To jakby, my. Jesteśmy czerwoni i opancerzeni - wtrącił przytomnie Filozofus.
- Czyli będziemy walczyć sami ze sobą? - zapytał Malkontentus. - To trochę...niepokojące.
- Znaczy się, bunt jakowyś mamy. - Zatarł ręce Mendus.
Król popatrzył na nich dziwnie.
- Przebierańcy? - Zainteresował się nagle Filozofus. - Na pewno.
- Nie - prychnął Leoś. - Najeźdźcy.
- Skąd nadciągają wrogie armie...
- Zaleją nas - odparł zimno wódz. - Tak jak mnie, krew zalewa, kiedy was słyszę. Nic tylko pytania i pytania.
- Kto pyta, nie błądzi - wtrącił Filozofus, jednak pod wpływem miażdżącego spojrzenia przywódcy dodał cichutko. - Podobno.
- Jak ich znajdziemy, to ich zobaczymy. A teraz idziemy na zwiad i na wojnę - powiedział nieco spokojniej już wódz. - Niech Żarłokus przygotuje prowiant. Malkontentus zbierze chętnych na misję. Filozofus obmyśli plan działania, a ty Mendusie ułóż pieśń bojową.
- Ja? - zdziwił się wywołany, ale został klasycznie zignorowany. W jego głosie pobrzmiewała panika. Każdy bowiem wiedział, ze Mendus nie umiał śpiewać, a tym bardziej wymyślać tekstów.
- Spotkamy się pod domem Starej Wariatki, za godzinę. - Zakomenderował król i wyszedł z pomieszczenia dziarskim krokiem, zostawiając generałów samych.
Każdy z podległych wojowników, miał bardzo złe przeczucia co do ich misji, a i same informacje, które podał Leoś, nie napawały optymizmem, lecz cóż zrobić. Walkę musieli podjąć, gdyż tak nakazywało prawo czy im się to podobało, czy nie.

W ten oto sposób wyruszył dzielny wódz wraz ze swymi oddanymi generałami na wyprawę wojenną. Maszerowali kilka dni, w skwarze i spiekocie greckiego słońca. Co jakiś czas zarządzali krótkie postoje, aż dotarli do miejsca, w którym kończyły się znajome im tereny, a zaczynała pustynna równina. Owego nieprzyjaznego placu strzegło kilka piaskowych kopców, większych niż najwyższy człowiek w Sparcie, wyższych nawet, od włóczni Leosia. W oddali widać było więcej podobnych kopców, nie mniej imponujących. Dokoła panowała bardzo martwa cisza, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie przeleciał tędy, ani ptak, ani owad. Nawet wiatr nie chciał hulać pomiędzy czerwonawymi kopcami. Ponieważ słońce nadal bezlitośnie grzało, nie zamierzając zaprzestać swej wędrówki, dzielni wojownicy rozbili obóz. Wieczorem zaś, mieli zamiar ruszyć dalej. Wyciągnęli resztki jedzenia, którego nie zdążył wchłonąć Żarłokus i rozłożyli się wygodnie w cieniu drzew. Długa wędrówka i gorąc dały o sobie się we znaki i w niedługim czasie spartanie posnęli snem twardym niczym skały. Pierwszy ocknął się Malkontentus, poczuwszy jak coś, spaceruje mu po łydkach. Usiadł, przetarł oczy i spojrzał na swoje nogi. Potem jeszcze raz przetarł oczy, a fala paniki wzbierała w nim jak woda w rzece na wiosnę.
- Nie mam nóg!
- Zostaliśmy zaatakowani - krzyknął Leoś, zrywając się i w pierwszym odruchu sięgając po tarczę, która w tym wypadku na niewiele się zda.
Malkontentus wił się po ziemi, miażdżąc wroga i wrzeszcząc przy tym panicznie.
- Ratujmy jedzenie - ryknął Żarłokus, z poświęceniem rzucając się na resztki prowiantu, rozgniatając nie tylko złodziei, ale i wałówkę.
- To przez to, że nie było straży! - Mendus trzymał się za głowę, biegając dokoła obozowiska.
Jedynie Filozofus zajął się ratowaniem cierpiącego towarzysza broni.
- Co człowiek może osiągnąć sandałem przeciwko takiej sile. – Z całym zaangażowaniem tłukł butem po nogach, wijącego się z bólu Malkontentusa, zabijając czerwone mrówki.
- Błagam! Niech go ktoś zabierze - wył przeraźliwie bity. Na szczęście jego prośby zostały wysłuchane i Leoś zaczął odciągać rozochoconego Filozofusa, który właśnie w tym momencie ujrzał niepokojący widok.
- Królowa! - krzyknął i zamachnął się sandałem. Malkontentus odruchowo zasłonił swoje najwrażliwsze miejsce.
- Nie! - zawył, usiłując przewrócić się na bok, ale Mendus, który złapał go chwilę wcześniejszą ramiona, mocno trzymał. Filozofus włożył w to uderzenie całą swoją siłę i doświadczenie wypracowane latami. Malkontentus zawył, szyszki z drzew pospadały, a mrówki umarły na zawał. Przynajmniej niektóre.
- Panowie - powiedział po chwili Leoś, w czasie której zdążyły ucichnąć wrzaski dogorywającego Malkontentusa. - Oto dziś znów odnieśliśmy zwycięstwo. Pokonaliśmy przeważające siły wroga i uratowaliśmy ojczyznę.
- Nie cieszyłbym się tak - powiedział cicho Mendus - Myślę, że było to jedynie przegrupowanie sił. - Wskazał ręką na nadciągającą chmarę mrówek.
- Uciekajmy! - wrzasnął Filozofus - Znaczy... Odwrót taktyczny. - I pierwszy rzucił się na przełaj do koników, które z kolei, czując pismo nosem, najzwyczajniej w świecie zwiały.

Leoś przez chwilę próbował zapanować nad narastającą paniką w szeregach, lecz z takim wrogiem rzadko udawało mu się zwyciężyć. W efekcie chwycił tarczę i pobiegł za towarzyszami, modląc się w duchu, żeby nikt tego nie widział. Mężny Leonidas uciekający przed mrówkami to by dopiero było, ale nie, on przecież nie tchórzył, po prostu podążył za swoimi ludźmi, gdyby czasem potrzebowali dowództwa. Pech chciał, że poślizgnął się na trupach wrogów. Przekoziołkował parę razy, łamiąc włócznię na pół, zgarnął Mendusa na tarczę i wylądował na plecach Żarłokusa, który jakimś cudem znalazł się na ich drodze. Potem wypadki potoczyły się błyskawicznie. Tarcza, na której wszyscy trzej jechali z górki, podskakiwała niebezpiecznie na kamieniach, a dzielny wódz już z daleka widział pędzące w ich stronę niebezpieczeństwo. Wielka sosna o grubym i zapewne twardym pniu zbliżała się szybko. Leoś wiedział, że jeśli czegoś nie zrobi, zatrzymają się właśnie na niej. Ich pojazd bowiem nie był dość zwrotny. Mądry król, który umiał liczyć, dodał sobie dwa do dwóch i z wysiłkiem wstał. Z trudem łapiąc równowagę, sandałem trzepnął Mendusa między nogi, ten z kolei zawył z bólu i zarył palcami w ziemi. Ułomek włóczni wepchnął Żarłokusowi w paszczę, niczym prowizoryczne wędzidło i siadając, trzymał kij oburącz, dłonie mając przy jego uszach. Gruby spartiata odruchowo zagryzł kij wystający po obu stronach i pod naporem siły zaczął skręcać w prawo. Niejakim problemem były wierzgające nogi dwóch wojowników, ale kiedy porwali Malkontentusa i zabrali Filozofusa, problem sam się rozwiązał. Tak więc pędzili najnowszym modelem tarczy, wrogie armie pozostawiając daleko w tyle. Na samym spodzie Żarłokus, robiący za kierownicę, potem Mendus, jako hamulce oraz Malkontentus, który był kontuzjowany i Filozofus. Na samym szczecie był On. Dzielny wódz, sterujący pojazdem i rozdający na prawo i lewo kopniaki oraz kuksańce. Być może dojechaliby w ten sposób i do Persji, gdyby nie pewien szkopuł. Droga kończyła się stromą skarpą, a po drugiej stronie rzeczki, nad którą właśnie przelatywali, była ciemna wnęka w dość dużej jaskini.
Rozległ się hałas rozbijanej tarczy, brzdęk tłuczonego szkła i gniecionego metalu, mnóstwo przekleństw w różnych językach, potworny zwierzęcy ryk i z ciemnego wylotu jaskini wybiegła goła, łysa baba. Potem niedźwiedź bez futra. Za nimi toczyły się metalowe garnczki. W chwilę później wytoczył się i Filozofus z patelnią w garści, a tuż za nim Mendus w nowej blond peruce oraz Malkontentus, poprawiający co chwilę uzbrojenie. Przedostatni wyszedł Żarłokus z wielkim garem, z którego unosił się zapach potrawki z królika, a pochód zamykał Leoś mający teraz zamiast płaszcza, skórę niedźwiedzią na sobie. Z góry nadciągała wroga armia, czerwienią ozdabiając każdy skrawek ziemi i pożerając wszystko na swej drodze.
- Panowie. Oto dziś stoczymy ostateczny bój - powiedział Leoś, kiedy cała piątka ustawiła się w szeregu. - Naprawdę, zaszczytem było z wami pracować.
- Z tobą też wodzu - odparł Żarłokus odstawiając wylizany gar na ziemię.
Wojownicy wyczekiwali w ciszy przerywanej chrzęstem chitynowych pancerzy. Nawet Helios nie chciał na to patrzeć, bo trochę jakby pociemniało, mimo iż nie było żadnych chmur.
- Przygotować miotacze - rozległ się nagle, głos z wysokości. Pięciu spartan spojrzało w górę, ale niczego nie zauważyli. - Na moją komendę! Cel! - krzyknął ten sam kobiecy głos. Leosiowi zdało się, że znajomy. Z góry zaleciało kloaką, od której nos chciało urwać. Wroga armia zbliżała się szybko i nieubłaganie.
- Nie pozwólcie im przejść na drugą stronę - krzyknął drugi kobiecy głos. Tym razem to Mendusowi zdało się, że znajomy.
- Ognia! - zagrzmiał głos Gorgo.
Strumienie ognia poleciały wstęgami wprost w armię mrówek, która wydała z siebie przerażający pisk. Chrzęst płonących chitynowych pancerzy, smród płonących gówien, opary czarnego gryzącego dymu były nie do wytrzymania. Kiedy strumienie ognia już wygasły, wśród wszechogarniającej ciszy, dał się słyszeć głos.
- Dobić rannych, nie brać jeńców. A ty Leosiu, marsz do domu. Kolacja ci stygnie.
- Tak, wszechmocna bogini - odparł potulnie król. Nie mógł widzieć, że Gorgo uśmiecha się pobłażliwie. Nie codziennie wódz Spartan nazywał swoją żonę boginią.

Wdzięczny za ocalenie i szczęśliwy Leoś, wraz ze swoimi towarzyszami udał się do domu.



* Wędrująca macica? Otóż uważano, że za humory kobiet jest właśnie ona odpowiedzialna. Nie jest to mój wymysł. Też ostatnio się o tym dowiedziałam.
„Ludzie myślą, że ból zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie”. - Neil Gaiman

Gniew Spartan

2
Gratulacje, to mnie zagięłaś.
Spartanie, i do tego Gniew? O raju, będzie się działo, pewnie rąbanka na całego, krew, pot i takie tam. A tu – surprise. I armia czerwona. Naprawdę niezłe. Czytałam z dziką rozkoszą :D .

Początek trochę mdły. Wiem, że chciałaś jakoś czytelnika wprowadzić w temat nie zdradzając zbyt wiele, ale fajnie by było wymyślić coś ciekawszego (mam ten sam problem, wiem, że prawdziwa historia dzieje się dalej, ale od czegoś niestety trzeba zacząć)
a powinnością woja jest
może lepiej wojownika, sorry, ale woje to mi się natrętnie kojarzy ze Słowianami.
przegryzającego udkiem kurczaka, chlebek i popijającego to, rozcieńczonym winkiem.
Zbędne przecinki, masz kurczaka, i nagle pojawia się chleb?
a sandały wisiały zawieszone u pasa, kołysząc się.
trochę to niezgrabne, może bez wisiały - a sandały zawieszone u pasa, kołysały się
chwycił za napęczniałe od jedzenia zwisające fałdy brzucha.
Przecinek po „jedzenia”, albo – „chwycił za zwisające i napęczniałe od jedzenia fałdy brzucha”
potem mężczyzna przeczesał przerzedzone, długie i naoliwione włosy
naoliwione - to zamierzony żarcik? Naoliwione mogą być elementy metalowe, włosy raczej nie, raczej – namaszczone / nasączone oliwą
Zamknięte drzwi były, nie lada niespodzianką,
Znów zbędny przecinek, pomyśl o przecinkach jak o pauzie w czytaniu, one są prawie jak kropka a tu nie jest to potrzebne. No bo - Zamknięte drzwi były? I tego jest w tekście niestety więcej.
słychać było skwierczenie pocących się kamieni na drodze.
skwierczenie kamieni pocących się na drodze.
- Jesteś tego pewien? - Wojownik oderwał się w końcu od figurek i spojrzał podejrzliwie na Mendusa. Był bowiem pewien, że słyszał głos Żarłokusa.
Powtórzenie
zwany przez wszystkich Filozofusem. Wyglądający w tym momencie przez niewielkie okienko.
Zbędna kropka, prędzej przecinek
- Być może pomyliły mi się - powiedział z uśmieszkiem.
Pomyliło, albo „pomylił” (czas)
Jest opętany przez demona obżarstwa zwanego..
cudowne, też znam takiego :D
że żona Filozofusa go zdradza
zdradza go
Długa wędrówka i gorąc dały o sobie się we znaki
pomieszanie z poplątaniem
ale Mendus, który złapał go chwilę wcześniejszą ramiona,
chyba – „za” ramiona
Malkontentus zawył, szyszki z drzew pospadały,
Tu aż się prosi – „zawył aż szyszki z drzew pospadały,
podążył za swoimi ludźmi, gdyby czasem potrzebowali dowództwa.
Gdyby, na ten przykład, potrzebowali dowództwa ;)
Na samym szczecie był On
szczycie. Trochę niechlujny błąd :hm:
była ciemna wnęka w dość dużej jaskini.
wnęka w jaskini? Jaskinia sama już jest wnęką
Naprawdę, zaszczytem było z wami pracować.
Nie ta epoka, raczej – „wojować”

Utwór wspaniały, uśmiałam się, niestety co nieco niechlujny. I pamiętaj o przecinkach. ;)

Added in 6 minutes 23 seconds:
A, i jeszcze tak pomyślałam. czy "spartanie" czasem nie powinni być z dużej litery?
Dream dancer

Gniew Spartan

3
Iwonka, ogrom pracy przed weryfikatorem żeby wyczyścić ten tekst. Zdanie po zdaniu, to dopiero będzie Spatra:)

Bez szydery, nie wiem o co tutaj chodzi, daj to jeszcze raz ale innymi słowami.
Iwonka pisze:Przez chwilę panowała cisza, w której czasie słychać było skwierczenie pocących się kamieni na drodze.
Medea33 pisze:
potem mężczyzna przeczesał przerzedzone, długie i naoliwione włosy
naoliwione - to zamierzony żarcik? Naoliwione mogą być elementy metalowe, włosy raczej nie, raczej – namaszczone / nasączone oliwą
Dlaczego włosy nie mogą być naoliwione?
https://kafeteria.pl/15493,jak-naoliwic-wlosy

Gniew Spartan

4
Dlaczego włosy nie mogą być naoliwione?
napisałam: raczej a nie, że nie nie mogą, określenie: naoliwione, jest dość rzadko stosowane w kontekście włosów, prędzej: namaszczone / nasączone oliwą, tym bardziej, że namaszczać ma pewne konotacje z historią (namaszczać na króla)
Dream dancer

Gniew Spartan

5
Może zacznę tak... Kiedy Likurg wprowadził swoje reformy jedną z nich było, że każdy mężczyzna musi mieć długie włosy, gdyż:
- sprawiają że wojownik staje się wyższy.
- ładnej twarzy dodają piękna, a brzydkiej terroru.
A Spartanie dbali o wygląd i mieli manie stosowania się do najdziwniejszych praw.
Ponieważ w tamtym czasie nie było, ani szablonów, ani odżywek, a włosy musiały być lśniące i uczesane to pozostało im jedynie nacieranie oliwą, albo tłuszczem. Żeby nie było. Posiadali również grzebienie(które nie koniecznie wyglądały jak te dzisiejsze) I szczoteczki do zębów (jakkolwiek to brzmi).
Temat mycia zębów w ogóle historia na horror.
Cały tekst odgruzuję i poprawię. Faktycznie zastanowię się nad tym naoliwieniem.
Bardzo dziękuję za komentarze i cieplutko pozdrawiam oraz życzę weny.
„Ludzie myślą, że ból zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie”. - Neil Gaiman

Gniew Spartan

8
Nie dasz rady, samo wypunktowanie błędów to za mało, musisz po prostu pisać lepiej, a to wymaga powrotu do abecadła, czyli wprawek. Doskonalenia opisów, dialogów itp. Z kolei jeśli poprawisz w ten sposób warsztat, zajmowanie się kiepskim tekstem nie będzie miało sensu, lepiej napisać nowy, lepszy. A teraz możesz już włożyć palce w uszy i śpiewać: la, la, la :)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

Gniew Spartan

9
Z zamykania uszu i tupania nogami już dawno wyrosłam. Pytanie jakie mam to jak sobie udoskonalić opisy ( szczerze to nienawidzę takich, które nie pozwalają uruchomić wyobraźni. Czyli długich, opisujących np: strukturę drewna i lakier jakim jest pomalowane krzesło).Bardziej jednak chodziłoby o dialogi, które kuleją. Czy jest w ogóle jakiś przepis na to?
„Ludzie myślą, że ból zależy od siły kopniaka. Ale sekret nie w tym, jak mocno kopniesz, lecz gdzie”. - Neil Gaiman

Gniew Spartan

10
Iwonka pisze: Czy jest w ogóle jakiś przepis na to?
Słuchać co ludzie mówią, zapamiętywać coś charakterystycznego, zwracać uwagę JAK mówią, jak to słychać.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

Gniew Spartan

11
Iwonka pisze:Czy jest w ogóle jakiś przepis na to?
Po prostu siadasz i piszesz wprawki, a później wysyłasz je komuś, kto wskazuje Ci błędy. I daje wprawki zadaniowe: opis wyglądu, charakteru, dialog przy spotkaniu na ulicy, scena walki itp. Pewną wskazówką mogą być teksty pisarzy, którzy dobrze opanowali dany element, tu trzeba trochę się orientować kto i co.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”