Zwracam się z gorącą prośbą o ocenienie tego co napisałem. Nie wrzuciłem wszystkiego bo to by odstraszyć długością. Chciałbym wiedzieć czy w ogóle da się to czytać z przyjemnością, jakie błędy popełniam, co mogę robić lepiej. Z góry dziękuje i życzę miłej lektury.
Uwaga! Fragment może zawierać wulgaryzmy i zwroty uznawane za nieprzyzwoite!
Oparty o warowne mury zamku, na jednej z wyższych kondygnacji, spoglądał w dal, na chłodną zatokę. Postawny, wysoki mężczyzna, myślami gdzieś głęboko w swojej głowie patrzył i rozmyślał.
Okoliczne wzgórza robiły wrażenie opustoszałych, jak gdyby ludzka ręka nigdy nie musnęła ich swoim dotykiem. Choć gdzieniegdzie jeszcze, kryjące się w cieniu resztki śniegu krzyczały o nadchodzącej wiośnie, pagórki dalej promieniowały chłodem. Było w nich widać ich zimny, twardy klimat. Wzbijające się, poranne słońce topiło wątły szron zalegający na trawach i krzewach, tworząc bardzo urokliwy, lecz jeszcze bardziej krótkotrwały obraz. Zima odchodziła w niepamięć, broniąc się jak tylko mogła, bezskutecznie.
Patrzył w dal, na dziesiątki okrętów co rusz mijających się w zatoce. Jedne wielkie, masywne, inne zaś całkiem małe. Mijały się zgrabnie, bezkolizyjnie, choć nie raz bardzo blisko siebie, wręcz burta w burtę. Ich ożaglowanie zapierało dech w piersiach swoimi rozmiarami i kolorami. Barwne tkaniny, z których były zrobione żagle, różniły się diametralnie. Także ich ilość i kształt z rzadka lubił się powtarzać. Każdy okręt o innym ożaglowaniu mógł być z innego zakątka świata. Wszystkie te znajdowały wspólny cel. Nhi Elven – stolica ostatnich Elvenczyków i jej port zwany Ostatnim Portem.
Okręty gnały, jak tylko pozwalał im wiatr, aby jak najszybciej znaleźć miejsce w przystani i przybić do brzegu lub rozwinąć żagle i wypłynąć w dal. Jedne puste lub niemal puste, traciły się za horyzontem, płynąc gdzieś w nieznane. Drugie całkowicie zapełnione, ciężkie, głęboko zanurzone, rozcinały wody zatoki. Wiozły towary z całego świata, co tylko można by było sprzedać, na czym tylko można by było zarobić. A wśród ogromnych, powiązanych grubymi linami skrzyń, które najwidoczniej nie mieściły się już pod pokładem, gonili egzotycznie ubrani marynarze. Odziani w stroje które dla tutejszych mogłyby się wydawać dziwne i obce. Gdyby tylko dla ich oczu, taki widok był czymś nowym, czego jeszcze nigdy nie widzieli. Ozdobieni w czarne jak smoła tatuaże, niektórzy pokaleczeni z widocznymi bliznami. Jedni łysi, drudzy w warkoczach a jeszcze inni w kołtunie.
Ostatni Port był nieśmiertelnym światkiem wszystkich dziwów, które się do niego zapuszczały.
Spoglądając nieco bliżej i odrobinę niżej, byłby w stanie obserwować zabudowania nabrzeża. Byłby w mocy, gdyby jego myśli nie były tak bardzo oddalone od tego, na co patrzy.
Najbardziej zaludnione miejsce w tej części świata. Port. Miejsce całodniowych targów, aukcji oraz krzyków, które nocami nie zmieniało się znacząco. Marynarze, handlarze i kobiety do wynajęcia to tylko wierzchołek tego, co się tutaj zapuszczało. Zakapturzone łachudry lub inne typy spod ciemnej gwiazdy, lichwiarze, mordercy i oczywiście oszuści. Ludzie liczący na łatwe pieniądze.
Ci wszyscy, nieraz doprowadzali do awantur, aby tylko wyczyścić kilka kieszeni niczego niespodziewających się ofiar. A wśród nich, co kilkanaście metrów byli rozstawieni gwardziści, którzy mieli ochładzać gorące głowy przyjezdnych.
Stragany liczone były w setkach. Sprzedawały to, co tylko można sobie wymarzyć. Jedne rozłożone na lądzie, inne zaś jeszcze na statkach ukazywały swoje bogactwa, bogatym oczom obywateli stolicy.
Handel złotem, złotymi drobnostkami, kamieniami szlachetnymi, przyprawami nawet dziwnie wyglądającą, niespotykaną w tej części świata zwierzyną, kwitł o tej porze roku w Nhi Elven.
Kolorowe szafiry, błękitne lub podchodzące pod zieleń akwamaryny czy krwistoczerwone rubiny były sprzedawane jeszcze na okrętach, w obstawie kilku rosłych chłopów, których życia były mniej warte niż obiekt, którego pilnowali.
W miejscach takich ja to niemożliwym było uniknięcie awantur, oszustw czy w ostateczności bójek, to też gwardziści królewscy mieli pełne ręce roboty. A lochy zamkowe, pełne były szumowin.
Nieco głębiej, zaraz za pierwszym pierścieniem okrzyków, tam, gdzie nie słychać było już fal uderzających o nabrzeże, prócz straganów, mieściły się pierwsze zabudowania miejskie. Karczmy, tawerny i burdele. Pierwsze siedziby pomniejszych przestępców, skryte gdzieś w mrokach bram pomiędzy zabudowaniami. Gdzieś, gdzie nie sięgało lub nie chciało sięgać oko. Miejsca, które szary człowiek raczył omijać z daleka. To wszystko żyło zjednoczone razem wraz z radosnymi krzykami, wesołymi piosenkami żeglarzy siedzącymi przy rozłożonych w koło stołach. Hektolitry wypijanego piwa i tyleż samo oddawanego moczu tworzyły iście żeglarski raj. Świat wymiany niesamowitych opowieści o heroicznych czynach, nowych ziemiach, starych królach oraz mistycznych monstrach. Świat, gdzie kto mógł, radował się, że jeszcze raz dane mu było postawić nogę na suchym lądzie. Że ostatnia wyprawa nie była ostatnią. Że następna ostatnią nie będzie. Zbiorowość ludzi strapionych losem, próbujących utopić smutki w alkoholu lub próbujących odgrodzić murem naprędce kupionych używek. Rzeczywistość ludzi do końca wierzących, że ich syn czy ojciec powrócą. Że zobaczą snów radosne buzie swoich chłopców. Że silne ramiona braci znów skrzyżują się w powitalnym uścisku.
Szedł do niego powolnym, lekko drącym krokiem. Raz po raz chwytał swoimi starczymi dłońmi szorstkich kamieni łączących mur w jedną całość. Jak gdyby chciał każdemu z nich, okazać szacunek. Każdy wydawał się dla niego potrzebną podporą.
Kroczył z twarzą skierowaną do ziemi, a jego oblicze, zdradzało wyraz bólu i zmęczenia. Długie, siwe loki zachodziły mu na oczy, ale nic sobie z tego nie robił. Bruzdy na jego czole i przy oczach wyraźnie zdradzały, iż jest to człowiek nie tylko stary, ale też pogodny. Parł przed siebie pomimo wszelkich trudności starczego wieku. I gdyby nie szata, zapewne nikt na ulicy nie traktowałby go poważnie. Raczej wydawałby się zwykłym starcem. Głupcem jakich wiele, u którego niedługo wybije ostatnia godzina.
Odziany był w długą, zwisającą do samych kostek, ciemnoniebieską togę, która umiejętnie maskowała jego stare, wiotkie ciało. Przez lewy bark przerzucony miał kawałek czarnej tkaniny, która luźno opadała w stronę prawego biodra, a następnie z powrotem kierowała się po plecach ku górze. Widząc go, od razu rzucały się do oczu, dziergany czarnymi i pozłacanymi nićmi, skomplikowany wzór na rękawach. Dopełniał on całość i tworzył prawdziwy majstersztyk krawiecki.
Starzec zatrzymał się kilka metrów od postawnego młodzieńca obróconego doń tyłem i zapatrzonego w horyzont. Uniósł głowę i spojrzał na szerokie plecy i rozłożyste ramiona. Postanowił zrobić jeszcze kilka kroków w jego kierunku.
— Książe?! — zaczął spokojnie starzec
Mężczyzna obrócony tyłem nawet nie zareagował. Dalej obserwował świat przed sobą w wielkiej kontemplacji. Wiatr poruszający jego krótkimi, kruczoczarnymi włosami nie był w stanie wprawić ruch jego czarny, przemoczony płaszcz. Zbyt ciężki, zbyt mokry, zbyt sponiewierany, aby falować na nieznacznym wietrze.
— Od dawna uczony jestem myśleć jak Ci wstrętni, pozbawieni rozumów ludzie — zaczął, powili rycerz, coraz bardziej popadając w gniew — Życie tylko dla egzystencji lub przesadna chęć bogacenia się. Wolałbym umrzeć tu i teraz niż żyć chociaż jeden dzień tak jak oni. Bathrahcie! Wszędzie, gdzie oni tam ich smród. Od dawna wiem, jak działa tutejsze społeczeństwo. Wiem, jak myślą, co robią i jak. Podobno przyszły władca musi to wiedzieć. Podobno, aby zapewnić im przetrwanie. Tylko po co? Gro z tego co teraz widzimy zasługuje na śmierć! Kiedy na nich patrzę – kontynuował już z drżeniem w głosie — nie widzę w nich tego człowieczeństwa, o którym tak wiele mi ongiś opowiadałeś. Nie widzę chęci współpracy. Nie widzę wdzięczności. Jakie są ich cele? Nie sposób ich dostrzec!
— Wiem, że cierpisz Panie! Przez Twe żyły przetacza się niczym lawina, nienawiść i chęć zemsty. — odparł Bathraht, jego starcze ręce dotknęły ramienia księcia tak wysoko, jak tylko sięgały. W oczach miał spokój, którego próżno było szukać gdziekolwiek indziej. Coś bardzo uwodzicielskiego, coś bardzo uspokajającego, coś co pozwoliło tłumić u innych wszelakie emocje – Teraz to najgorsza pora, aby wpadać w szał zabijania. Matka Twa a moja królowa była wspaniałą kobietą. Wspaniałą władczynią. Była podporą tej części świata. Teraz gdy jej zabrakło ktoś inny, ktoś tak samo silny jak ona musi zająć jej role w panowaniu. Król smagany jest nie mniejszą rozpaczą co Ty Panie. Jesteś potrzebny tutaj. Jesteś potrzebny i musisz uspokoić niespokojne myśli! Myślę Panie, że…
— Dość Bathrahcie! — przerwał mu prędko książę — Radzisz mi nie pogrążać się w gniewie. Wiedz, że to teraz całkowicie niemożliwe. Wiem, że jesteś najmądrzejszym mędrcem po tej stronie kontynentu, ale zdajesz się nie rozumieć powagi sytuacji. Otóż jak sam wspomniałeś, moja matka a Twa królowa nie żyje. Nie żyje, rozumiesz!? Nie żyje, bo ktoś, kto miał jej strzec, w środku nocy zabił ją na zamku! Na tym samym zamku, po którym stąpamy i my teraz — jego pięść zacisnęła się w potężnym uścisku tak mocno, że przemoczone rękawice, które miał na rękach uroniły kilka kropel zimnej jak lód wody — Czyżbyś nie dostrzegał zbrodni, która się tutaj wydarzyła? Równie dobrze mogło to spotkać króla, mnie lub nawet Ciebie. Sam osobiście zetnę parszywca! Nim to jednak uczynię, jego życie zamienię w piekło. Odpłacę mu z nawiązką. Na jego oczach wyrżnę całą jego rodzinę, jaką tylko zdołam wyłapać, aby na samym końcu, po godzinach tortur, zabić i jego!
- Widzę młody książę znacznie więcej niż mogłoby Ci się wydawać. Wiem, że jesteś człowiek mocnego charakteru, więc nie zachowam urazy. Chcemy tego samego. Sprawiedliwości! Gwardzista już siedzi w lochach i zapewne kara jaką poniesie, będzie adekwatna, ale nie zakończy całej kwestii – Bathraht powoli obrócił głowę, spoglądając za siebie w głąb zamku, sprawdzając czy aby na pewno są sami i mocno ściszył głos – Czy nie zastanawia Cię Panie co było powodem ataku i dlaczego właściwie to królowa zginęła a nie król? Czy to atak szaleńca czy może zaplanowany atak? Doprawdy gwardziści królewscy to elita sama w sobie i przecież byle pyszałek nie może dostać się w jej szeregi. A jednak jak już wspomniałeś to z ręki własnego rycerza, zginęła królowa. Rolą Wielkiego Belfra jest radzić królowi i to czynie. Dlatego powtarzam Ci Panie, że nie można popadać w furie choć wiem, że targają Tobą emocje. Tak jak mnie…
— Sugerujesz, że to nie było działanie szaleńca? — natychmiast przerwał mu książę — Bathracie, kto mógłby? Po co?
— Za chwilę odbędzie się narada. Będziemy się zastanawiać i radzić. Jeść i myśleć. Pod kluczem, szeptem, w tajemnicy. Teraz to nie miejsce i nie czas, aby o tym rozmawiać. Obawiam się, że ściany mogą mieć uszy, że to jeszcze nie koniec — Bathraht odwrócił się i powolnym krokiem skierował się do środka twierdzy, do szerokich, ciągnących się korytarzy, po czym na odchodne warknął — Cały dwór szukał Cię. Gdzie zniknąłeś? Jeszcze który pomyśli, że maczałeś w tym palce.
— Musiałem uspokoić myśli — odparł, odprowadzając go wzrokiem