Dopisałem kilka opisów, dodatkowych scen, informacji, introspekcji, wspomnień, atrybucji dialogowych. Usuwałem największe rzucajace się w oczy babole. Razem: 413 tysięcy znaków.
Równocześnie jednak popadam w coraz większą rozpacz. Mam wrażenie, że piszę teraz totalną grafomanię. Machnąłem opis, wydał mi się zły, poprawiałem, poprawiałem... po czym porównałem wersję poprawioną z pierwszą i chyba znacząco pogorszyłem jakość. Wszystkie możliwe błędy. Raz jest ciemno, po chwili jednak nie tak ciemno, to mgła, to jej nie ma, a zaraz, tam coś majaczy... TO chyba ja majaczyłem, jak to pisałem. Pamiętam: żelazna zasada, światło-ruch-kształty, a wychodzą i tak babole.
W jednym akapicie mam trzy razy łańcuch i żadnego pomysłu, jak go zastąpić. Gdzieniegdzie usunąłem inne łańcuchy: ciągnące się zdania typu usiadł i spojrzał, a potem wstał, a potem usiadł i spojrzał, i westchnął, a potem wstał.
Do tego sam już nie wiem, czy zakończenie ma sens, czy świat ma sens i czy bohaterowie zachowują się sensownie. Mam kupy dialogów, w przerwach biegają, coś tam robią... Sam nie wiem. Potrzebuję opinii kogoś innego, zanim usiądę do dalszej pracy. Jeszcze może dopiszę jutro jedną scenę i poślę ochotnikom: czy w ogóle jest po co się tym babrać, czy może lepiej wrzucić do szuflady i wziąć się za inny projekt.
Mokradła kończyły się na jasnej, prostej barierze. Dalej szli płaskim placem, jakby zbudowanym z jednej, gigantycznej kamiennej płyty. Przed nimi stał pałac czy też świątynia o licznych wąskich i wysokich oknach. Ściany budowli także zdawały się być wyciosane z jednego odłamu olśniewająco białej skały. Dwa rzędy głazów wytaczały drogę do jej szeroko otwartych bram.
I ja takich kfiatkuff mam więcej. :hairtear: Okropność. Okropność.