Kraj ze snu - chyba opowiadanie. Lub nie.

1
Nie znacie tego kraju, który budzicie ze snu.
Cytat: ula ptak, 13.03.2016.



Dziewięć minut do gongu.
Docieram wreszcie na koniec działu „Kuchnie świata”.
Zabieram stamtąd woń kurkumy, imbiru i kardemonu.
We włosach, na dłoniach, pod paznokciami.
Przesiąkłem orientem na wylot.
Za to od zapachu francuskich serów jest mi niedobrze.
Co za wstyd.
Je suis un idiot.
Idiot!


Jeszcze tylko „Strefa bezglutenowa” i można ustawiać się w kolejce do kas.
Wizyta w „Drogerii” nie wchodzi w rachubę.
I tak zmarnowałem bezcenne minuty w „Perfumerii”.
Wszystko przez nią.
Wąchałem, zamiast myśleć.
Marzyciel.
Nie pamiętam czy z konieczności, czy tylko z przerażenia.
Raczej to drugie.
Więcej nie popełnię takiego błędu.
Zapach nie decyduje o tym, kim jesteś.
Lub będziesz.
Za to na „Promocję” warto spojrzeć.
To tak.
Obiecuję sobie jednak, że nie dam się skusić byle czym.
„Promocja” oznacza ból brzucha i problemy.
Zwykle serwują tam rzeczy, których nikt nie chce.
A problemy gastryczne w Kondomondo to pewna śmierć.
Nigdy jeszcze nie wpuszczono do środka lekarza.
Wystarczy, że są tam setki ostrych przedmiotów i maszyny.
I prąd.
Wystarczy.

Muszę być odporny jak opornik, który noszę w klapie marynarki.
Oczywiście po wewnętrznej stronie, tak aby mi go nie wyrwali i nie zabrali.
Nie chcę ryzykować.
Dałem przecież żonie i dzieciakom słowo, że do nich wrócę.
Nie mam w zwyczaju rzucać słów na wiatr.
Niektórzy ludzie tak robią, ja nie.
Ja nie.

-------

Jest ze mną dziewczyna.
Całkiem ładna, ale nie znam jej imienia.
Tylko numer.
Trzydzieści jeden.
Czyli stała w kolejce szesnaście miejsc przede mną.
Nawet gdybym bardzo chciał, nie mógłbym jej dostrzec ponad głowami innych.
Już nie pozwalają nam skakać, aby zobaczyć, co jest przed nami lub jeszcze dalej.
Obowiązuje oficjalny zakaz skakania przed kamerami.
Mają cykora, że zobaczymy za dużo.
A ona jest zbyt niska, aby ją dostrzec w tłumie ludzi.
Góra metr sześćdziesiąt.
Może mniej.
Taki kurdupelek w obcisłych majtkach.

-------

Nazywam ją dziewczyną, a czasami nią.
Ma na sobie kusą spódniczkę i legginsy.
Co parę chwil wyjmuje z torebki czarną kredkę i maluje sobie powieki.
Twierdzi, że wtedy staje się „niewidzialna”.
Może ma rację, ale i tak wiemy, że nas obserwują.
Widać to po ruchu kamer zamontowanych na granicy działów.
Filmują każdy nasz ruch i nagrywają każde słowo.
Gromadzą dowody, że jesteśmy tutaj z własnej woli.
Potrzebują alibi na wypadek, gdyby coś poszło nie tak, jak należy.
Gorszy sort potrafi wywołać problemy.
Wiedzą o tym i są ostrożni.
Przewidują.

-------

I jeszcze ten połyskujący czerwienią zegar przy wejściu/wyjściu.
O rety!
Ale presja.
Do końca pozostało nam tylko osiem minut.
Co z tym czasem?
Dlaczego tak pędzi?
I dokąd?

Osiem minut do gongu.
Osiem minut do wielkiego bim bam.

Osiem minut.
Tylko tyle.

-------

- Są przed nami – mówi dziewczyna. – I co teraz? Może jakiś pomysł, mój bohaterze?

Rzeczywiście.
Łysy i gancik kancik stoją w przejściu pomiędzy „Strefą” i „Drogerią”.
Łysy ma numer sześć, a gancik kancik jedenaście.
Pieczęcie na ich policzkach są wyraźne i widoczne z daleka.
Czerwony tusz połyskuje jak brokat.
Nie są od nas.
Widziałem, co robią z opakowaniami po dropsach.
I jak depczą trawniki.
To też widziałem.
Nie muszą nosić szalików, bym ich wyczuł.

-------

Cwaniaki musieli ustawić się w kolejce przynajmniej cztery dni wcześniej.
A może nawet pięć.
Każdy z numerem niższym od dziesięciu budzi nieufność.
Uważam, że jedenastka gancika kancika to kamuflaż.
Rządowi imają się różnych sposobów, aby nas oszukać.
Wieść głosi, że pierwsi zakodowani pojawili się przed marketem tuż po ogłoszeniu tego w „Wiadomościach”.
Równe pięć dni temu.
Tuż po rozciągnięciu taśm i wyznaczeniu miejsca na znakowanie.
Bajka.
Żaden z zakodowanych nie ogląda „Wiadomości”.
Gancik kancik i łysol są tego najlepszym dowodem.
Pewnie dostali cynk.
Ostatnio nic nie jest już tajemnicą.
Wybrani decydują o wszystkim.
A zresztą mnie też poinformowano o nowym odcinku Kondomondo.
Zakolami i okrężnie, ale wystarczyło, żebym zdążył zająć miejsce w elitarnej pięćdziesiątce marketowych straceńców.
Nawet w takich czasach dobry przyjaciel z ich strony to skarb.
Spóźniłbym się o pięć minut i byłoby po ptakach.
Umówmy się jednak, że nic o tym nie wiecie.

„Stracisz wszystko, co włożysz mi do ust...” – Pamiętacie?
Są to słowa samego Andy’ego Dufresnego ze „Skazanych na Shawshank” Kinga.
Ten wielkolud wiedział, co mówi.
Więc sza, moi drodzy.
Sza!

-------

- Musisz być po prostu bardziej czujna niż ostatnio – tłumaczę cicho i cierpliwie. - Nie mam ochoty ani czasu kolejny raz zbierać twoich zakupów z podłogi. Uważaj młoda. Oni znów zechcą to zrobić. Przewracanie komuś świata do góry nogami to ich żywioł. Po prostu nie zbliżaj się do nich.
Nie chcę jej urazić.
Bo nie.
I tak czasami patrzy na mnie, jak na wroga.
Coś podejrzewa, ale na szczęście nie mówi tego głośno.
Jest roztropna.
Ma zaledwie metr sześćdziesiąt wzrostu, za to umysł mędrca.
O tak.
Tyle tylko, że za bardzo ufa innym.
Nawet celowe wywrócenie wózka odebrała jak żart.
Nauczę ją jednak jak być i nigdy nie przestawać.
Gdy przestaniesz kochać sam siebie, nikt ci o tym nie powie.
Za to, gdy inni przestaną cię kochać, usłyszysz to natychmiast.

Nauczę ją.
Właśnie zacząłem.
Załapie, zanim się rozstaniemy.

Tylko czy podziękuje mi kiedyś za to?
Zagadka.

-------

W zasadzie znalazłem już wszystko, czego potrzebowałem.
Mój wózek jest wypełniony zaledwie w trzech czwartych, ale sądzę, że nie przekroczyłem limitu.
Jestem czujny.
Wiem, co za to grozi.
Żałuję jednego.
Żałuję, że zamiast siedmiu batonów z nadzieniem orzechowym nie wrzuciłem do wózka dziesięciu.
I zapomniałem o kawie!
Bu.
Batony to kalorie, a tych będę bardzo potrzebował w ciągu następnych trzydziestu dni w działach „Gospodarstwo domowe”, „Auto Majsterkowanie Sport”, „Kultura Papeteria Prasa Książki”, „Zabawki”, „Agd/Rtv” i „Ogród”.
Co innego kawa.
Kawa to energia.
Jak można przeżyć trzydzieści dni bez kawy?

Właśnie dla tych trzydziestu dni tutaj jestem.
Wszyscy jesteśmy w tym miejscu z tego samego powodu.
Dziewczyna też.

-------

- Doskonale rozumiesz, że to nie była moja wina. Zrobili to specjalnie – mówi, znów sięgając po swoją magiczną kredkę. – Nie udawaj. Przepraaaszam.
Patrzę, jak maluje sobie powieki i mówię:
- Jasne.
Trze skórę nad oczami z takim zapamiętaniem, jakby rzeczywiście wierzyła, że czyni ją to niewidzialną.
Widzę jednak każdą zmarszczkę na jej przerażonej twarzy.
Za kwadrans będzie starsza nawet ode mnie.
Szkoda.
Zastanawiam się, co powiedziałaby moja żona, gdyby zobaczyła, jak się wgapiam na tę dziewczynę w obcisłych legginsach i kusej spódniczce, z którą prawie od godziny wałęsam się po Wielkim Markecie i zbieram fanty do cenzury.
A potem już mam pewność.
Moja żona nagrodziłaby to śmiechem.
Jeżeli zaliczę test przejścia do Kondomondo, zaakceptuje wszystko, co mi w tym pomoże i ułatwi przeżycie.
Małolatę w ciasnych legginsach i kusej spódniczce też.
Miłość mojej żony ma niewyczerpane zapasy wyrozumiałości.
Jedynie tak prawdziwie się kocha.
Bez warunków.
Nawet jeżeli czasami wymaga to łez.

To ona wpięła mi ten błyszczący opornik w klapę marynarki.
„Uważaj na siebie” – powiedziała. – „Jesteś wszystkim, co mam. Nie pozwól im się zepsuć”.
Tak mnie pożegnała.

-------

- Hej lala! – wrzeszczy łysy, dostrzegając nas w prześwicie regałów i zaciera z rozkoszą dłonie. – Tylko nie nawal, kochanie! Słyszysz? Poganiamy się po ogrodzie kondomondo jak Adam z Ewą po raju. Zmajstruję ci krasnoludka, skarbie! Pięćset plus jest dla takich jak ty. Wyczekuj!
- Kretyn! – mówi dziewczyna.
Mówi to szczerze, ale i tak widzę, że się boi.
Uważam, że do „Gry o przetrwanie” nie powinno typować się kobiet, a tym bardziej dziewczyn.
Może jest to bardziej widowiskowe, ale na mój gust – nieetyczne.
Ktoś zdecydowanie powinien tego zakazać.
Powinien, ale nie zakaże.
Wiadomo!
Oglądalność ponad wszystko.
Każdy pragnie zobaczyć, jak odbiera się komuś godność.
Tak stanowi nowe prawo.
Oklaski?
Poproszę.
Dlaczego nie?

-------

Mija kolejne dziesięć sekund.
Dziewczyna chowa kredkę do torebki i patrzy na mnie z nadzieją.
Widzę, jak drżą jej wargi i mruga coraz szybciej.
Może nabawiła się uczulenia od tego cholernego grafitu?
Może.
Życie pełne jest pułapek.
Kto jak kto, ale ja wiem o tym najlepiej.
Ona dowie się niebawem.

-------

Od uderzenia gongu dzieli nas już teraz mniej niż osiem minut.
Czas zasuwa jak głupi.
Jeżeli chcemy jeszcze rzucić okiem na półki „Promocji” to powinniśmy się zdecydowanie pospieszyć.
Idziemy.
Kółka naszych wózków popiskują cicho na lśniących płytkach marketu.
Wypastowali je czymś śliskim.
W telewizji widać każdą plamkę.
Zaczyna być nerwowo.
Ktoś przebiega obok nas z szaleństwem wpisanym w otwarte usta.
Czegoś zapomniał lub coś przeoczył.
Bywa.
Ile byś się do tego nie przygotowywał, zawsze coś ci umknie.
Magia Kondomondo.
Wszystko dla ludu.
Poklask zamiast chleba.
Mit.
Mit.
Mit.

-------

- Hej! Już wiem, skąd cię znam! – triumfuje dziewczyna.
- Nie wiesz – odpowiadam.

Sądzę jednak, że wie.
Swego czasu moja twarz często pojawiała się w „Wiadomościach” jako przykład ludzkiej ułomności i braku profesjonalizmu.
Każdy czas posiada swoich wrogów.
I swoje ofiary.
Wiedziałem, że odkryje to wcześniej czy później.
Wolałem jednak później.
A najlepiej wcale.

Pchamy uparcie wózki w stronę działu „Promocje” i staramy się nie patrzeć sobie w oczy.

Kiedy staje, staję i ja.
Czekam.

- Chmurka. Niż. Śnieżny front z południa... – parodiuje mnie bez litości. – Sknociłeś to szanowny panie – mówi wreszcie głosem, który wyostrza szyderstwem specjalnie na tę okazję.

Ma rację.
Sknociłem.
Zresztą nie tylko to.
Mogłem zrzucić winę na synoptyków, ale po co?
Gdyby chcieli, sami stanęliby w mojej obronie.
Wystarczyło tylko być odważnym.
Wystarczyło być sobą.
Jednak zabrakło chętnych.
Połamali nam kręgosłupy.
Każdy walczy o swoje.
Walczy jak umie.
Taki czas.

Zasklepiłem się więc w miejscu, do którego nikt nie miał dostępu.
Czerwona kartka, którą dostałem za prognozowany opad śniegu w górach, podziałała na mnie jak słodki całus.
Stoki oczywiście pozostały czarne.
„Wybrany” przesiedział cały tydzień, rozmyślając o wszystkim i o niczym.
Pił drogie wino i planował jak nas skłócić.
Nawet nie wyciągnęli jego nart z bagażnika.
Zamiast śniegu padał deszcz i wiał ciepły wiatr.
Taki gips.

-------

Potem wręczono mi wymówienie, a ja przyjąłem je z godnością.
Człowiek jednak musi coś jeść, by żyć z podniesioną głową.
Tamtego dnia opuściło mnie szczęście.
I dlatego właśnie tu byłem.
Kiedy jesteś gorszym sortem, chwytasz się każdej okazji.
Nadzieja, że kiedyś odbijesz się od dna, dodaje ci sił.
Nawet jeżeli przy okazji ryzykujesz życiem.
Wtedy też.
Zwłaszcza wtedy.

-------

- A ty, dlaczego tu jesteś? – pytam.
- Losowaliśmy. - słyszę.
- Żartujesz!
- Jak mi nie wierzysz, to możesz zapytać moje siostry i braci – mówi z nerwem. – Możesz zapytać każdego. Wyciągnęłam tę pieprzoną zapałkę! Wyciągnęłam. I koniec!

Przez chwilę zastanawiam się nad tym.
Ostatnio w sieci krąży taka anegdota: „Kto skacze, ten losuje”.
Trolle próbują sprzedać to narodowi jak chrupkie pieczywo z Biedronki.
Lub tanie piwo warzone na niby.
Na niektórych forach nikt już tego nawet nie hejtuje.
To nie ma sensu.
Prawie nas pokonali.
Prawie.

-------

Stoimy przy półce pełnej puszek z przeterminowaną mielonką, gdy rozlega się pisk, podobny do tego, jaki wydaje czujnik kuchenki ustawiony na koniec pieczenia.
Piiip!
Zaraz potem metaliczny głos oznajmia:
„Do końca zakupów pozostało pięć minut”.
- Pora zająć miejsce w kolejce – mówi dziewczyna. – Kurczę!
Pozwalam, by objęła moją szyję i stoimy tak przez chwilę trochę bezradni, a trochę śmieszni.
Żuje gumę.
Jej oddech pachnie truskawkami.
W końcu stwierdzam:
- Wystarczy.
Odsuwa się ode mnie w tej samej chwili.
- Przepraszam – przeprasza.
- Jeżeli teraz zaczniesz beczeć, to sobie pójdę bez pożegnania – ostrzegam.
- Nie grozi! - prycha.
Bezwiednie poprawia włosy i bluzkę na piersi.
Jej biust wciąż rośnie.
Za dwa, trzy lata będzie piękna.
Potem robi z balonówki wielkiego balona i czeka, aż pęknie rozerwany jej oddechem.
Ta dziewczyna naprawdę ma klasę.
Myślę, że idealnie pasowałaby do roli mojej córki.
Ale oczywiście nie mówię jej tego.
Zmarnowałbym wszystko, gdybym to teraz powiedział.

-------

- Zdradź mi, chociaż jak masz na imię – proszę, gdy już odjeżdża w stronę kolejki przy kasach.
- Nie żartuj – mówi, nie odwracając się nawet w moją stronę. – Imionami wymieniają się tylko ci, którzy już nigdy się nie zobaczą. Albo zakochani. Ty masz mnie chronić w Kondomondo. Obiecałeś, pamiętasz?
- Pamiętam – odpowiadam dziewczynie w kusej spódniczce i w ciasnych legginsach.
I bez biustu.
A potem powtarzam to jeszcze głośniej:
- Pamiętam Ana.
Zatrzymuje się i kiwa głową.
Raz, drugi, trzeci.
Już nie żuje gumy.
Obiema rękami trzyma się wózka i patrzy sobie pod nogi.
Myśli.
Mam wrażenie, że zaraz upadnie.

- Uważaj na mnie, wariacie – prosi. – Ana się boi. Bardzo.

-------

Kiedyś kochałem ten kraj.
A teraz każą mi go nienawidzić.
To nie jest sposób na życie.
Tak można jedynie przetrwać.
Miłości się nie definiuje.
Tylko nienawiść się dziedziczy.
I może jeszcze kolor oczu.
Ale tylko może.
Nic na pewno.
Na pewno za to jestem zły.
Dla nich.
I na nich.
Pytają: ciekawe po kim odziedziczył kolor tych swoich ciekawskich oczu?
Bardzo ciekawe.
Pytają: po kim to ma?
Pytają.
Po kim?

Kiedyś zapytają o więcej.
Tylko patrzeć jak ich najdzie.

-------

Mam podwójne obywatelstwo i jest język, który znam lepiej, niż ten, w którym teraz piszę.
Nikt mnie nie zmusi, żebym się tego wstydził.
Chociaż są tacy, którzy twierdzą, że powinienem.
Potrafię rozpoznać każdy rodzaj chmur na naszym wspólnym niebie i raczej wiem, kiedy należy spodziewać się tęczy lub burzy.
Posiadam w końcu dyplom z meteorologii.
Pamiętacie?
Pracowałem na niego całe pięć lat.
Nie muszę więc zdawać się na rządowe prognozy, barometry lub społeczne łamanie w kościach.
Nic nie muszę.

Chcę jedynie zachować pogodną twarz.
Chcę się śmiać.
Chcę.

I wciąż będę chciał.

-------

Słyszę czwarty pisk sygnału i patrzę na zegar, jak znikają ostatnie sekundy mojej wolności.
Zaraz rozlegnie się dźwięk gongu.
Pozornie w tej chwili jest to najważniejsze.
Ale tylko pozornie.
Ustawili nas rzędem przed kasami.
Kas jest dziesięć.
Każdy przypisany jest do jednej, swojej.
Wspólne to niczyje.
Przynajmniej będziesz wiedział czemu i komu to zawdzięczasz.
Chytruski!

Tylko nie zapomnij przedtem klepnąć paru zdrowasiek.
Pomaga.
Zawsze.
A może różaniec?

Co z tego, że powiem, że nie wierzę, że ktokolwiek wierzy lub wierzył?

Powiedzą.
Chytrusek!

Albo coś dosadniejszego.
Jeszcze.

-------

Zegar pokazuje już same zera.
Sześć czerwonych zer.
Bije gong.
Bim bam.
Stoimy wszyscy przed liniami swoich kas.
Pięćdziesiąt zakodowanych dusz.
Osobiście obstawiam najwyżej czterdzieści.
A w bardziej optymistycznym wariancie - czterdzieści osiem.
Łysy i gancik kancik się nie liczą.
Przysłano ich tutaj tylko po to, aby było trudniej.
Widziałem, jak deptali trawniki.
Widziałem!

-------

Na wszelki wypadek uważam jednak na zawartość swojego wózka.
Nie chcę, żeby ktoś mi coś podebrał lub czegoś nie podrzucił.
Wiem, że w Kondomondo przestanę ufać nawet sobie.
Już teraz patrzę na ręce innym.
Jednocześnie kątem oka szukam dziewczyny.
Ma pecha.
Stoi tuż za łysym przy kasie numer sześć.
Na szczęście to tylko rząd obok mojego.
Dobrze, że tak.
Mnie ustawili na ostatniej pozycji przed siódemką.
Korzystna sprawa, bo przynajmniej nie mam nikogo za plecami.
O pozycji decyduje numer na policzku.
Przypadek.
Lista.
Ale boję się.
Boję się.
Naprawdę cykorzę.
Ojej.

-------

Mamy zachować milczenie, jednak komu by się chciało słuchać ich nakazów.
Rozmawia prawie każdy.
Przez godzinę biegania między regałami zdołaliśmy się zorganizować.
Utworzyły się pary, a nawet grupki.
Drągal stojący przede mną daje tajemne znaki kobiecie z trójki i faciowi w żółtym swetrze polo ustawionym dwa rzędy dalej.
Inni też nie są tutaj sami.
Zanim rzucimy się sobie do gardeł, musimy poznać swoje zalety i wady.
Dzikie zwierzęta też się najpierw obwąchują.
Tak nakazuje rozsądek.
A może ostrożność.
Poznaj smak, zanim ugryziesz.
Dopiero potem smakuj krew.

Mam trzydzieści cztery lata.
I niedługo będę zabijał.
Straszne.

-------

- Ale wierzysz, że jestem tutaj przez najkrótszą zapałkę? – pyta dziewczyna, unikając spojrzenia łysego, który bezwstydnie gapi się na jej pośladki.

Ten pomysł z obcisłymi legginsami i kusą spódniczką nie był najlepszy.
Od razu to wyczułem.
Teraz wie o tym i ona.
Obwąchaliśmy się wystarczająco dokładnie by to zrozumieć.
A przynajmniej ja.
Spojrzenie łysego szuka czegoś innego.
Łysy myśli po staremu.
I dobrze.
Będzie łatwiejszym celem.
Oby był.

- Wierzę – mówię. – Ze mną też tak było.
- Naprawdę? – pyta z radością.

Oszukuję.
Ale jak mam jej opowiedzieć, że dosyć miałem bezczynności i patrzenia, jak moja rodzina przymiera głodem i jak cierpi z powodu odrzucenia przez resztę społeczności?
Jaki mężczyzna powie młodej kobiecie, że poczuł się niepotrzebny i brzydki?
I stary?
I bez przyszłości?
Wytknięty i wyszydzony?
Nazwany słowem, które boli?
Wieloma słowami?

Nie da się żyć bez pracy, ludzi i aprobaty.
Nie można zawsze unikać luster.
Wegetacja nie jest życiem.
Tylko gryząc i kąsając, zachowujesz sens.
A w Kondomondo gryzie i kąsa każdy bez wyjątku.
W Kondomondo żyje się po to, aby zabijać.
Pisałem już: kiedyś kochałem ten kraj.
Teraz nie wiem.

-------

- Każdy, kto tu stoi losował – mówię. – Ty, on, ona i ja. – pokazuję palcem na wszystkie strony. Na lewo, na prawo i przed siebie. - Każdy.
Aby być bardziej przekonującym, stukam wózkiem w stopę wielkoluda przede mną.
- Pan też jest tu z losowania, prawda?
Wielki mruga zdziwiony, a potem odpowiada:
- Pewnie. Kto chciałby tu być z własnej woli, kolego? Mów mi Jarek. – Podaje mi dłoń.
Jest mokra bardziej niż moja.
Jeszcze sekunda, a się skleimy na zawsze.
Obrzydliwe.

- Klawo! – uśmiecha się dziewczyna tak radośnie, że aż od tego uśmiechu boli mnie serce.

Uśmiecha się, a ja wiem, co wydarzy się za parę minut.
Wiem więcej, niż chciałbym wiedzieć.
Wybacz, ana.
Nie pozwolę, aby jedna zapałka zrobiła ze mnie potwora.

- Niezła jest – mówi bez przekonania Jarek z kolejki. I też się uśmiecha. – Młoda, ale niezła. Masz farta, kolego.
- Mam – przytakuję.

Niech myśli, że znalazł przyjaciela.
Niech tam.
Jego strata.

-------

Łysy wciąż lustruje kształty dziewczyny, a faceci z ochrony wreszcie zaczynają brać się do roboty.
Kasjerki siedzą już na swoich miejscach.
Rozluźnione, gotowe, niecierpliwe.
Reżyser macha dłonią czerwony z emocji.
Pora rozpoczynać przedstawienie.
Widownia czeka na zewnątrz i przed ekranami.
Bim bam już było.
Teraz pora na wielkie zliczanie fantów.
A potem!...
Och.

„Zaczynamy panie i panowie”.
Kulminacyjny moment, od którego zależy, kto uzyska prawo przejścia do Kondomondo, a komu przypadnie w udziale podróż w bieszczadzką dzicz na karne zesłanie.

Wiem.
Wiem.
Wiem.

Nigdy nie mówimy i nie piszemy o „polskich obozach śmierci” i o „narodowych sektorach dla zakodowanych”.
Przepraszam.
Popędziłem jak narowisty arab z Janowa.
Więcej już nie będzie.
Obiecane.
Samo mi się napisało.
Kurna.

-------

Z początku wszystko szło, jak trzeba.
Ludzie wykładali towary na taśmę, a wciąż uśmiechnięte panie kasjerki sprawnie wbijały każdy produkt w kasę.
Cały proces odbywał się pod czujnym okiem ochroniarzy i kamer.
Nic nie zapowiadało tego, co miało nastąpić.
Powiedziałbym nawet, że było to cholernie nudne.
Zwykłe flaki z olejem.
Nie rozumiałem, dlaczego ten program cieszył się aż taką popularnością.
W niczym przecież nie różnił się od przyrodniczych maratonów o życiu brazylijskich pszczół w amazońskich pasiekach czy czerwonych mrówek w wielkich kopcach azjatyckich mrowisk.
Może jedynie był mniej przewidywalny niż rytualne transmisje mszy świętych ze świątyni cudpatrzności, kończone zawsze tymi samymi czterema słowami.
Chyba był.
Mógł być.
Tak.

-------

Pierwsza dziesiątka w całości zaliczyła wstępny test z cenzury.
Na wszelki wypadek przeszli jeszcze kontrolę osobistą i dopiero wtedy pozwolono im spakować fanty do reklamówek.
Objuczonych jak osły i spoconych z emocji ustawiono za żółto-czarną linią przy ścianie.
Spiker poważnym tonem ogłosił wynik:

„Pierwsza tura przechodzi w komplecie.
Wynik dziesięć do zera.
Gratulujemy”.

-------

Po przerwie na reklamę dano znak kolejnej dziesiątce, aby podjechała do kas.
Teraz dziewczyna.
Kolej na nią.
Trzymaj się mała!
Nie wiedzieć czemu, poczułem przypływ paniki.
Nagle zapragnąłem, aby było już po wszystkim.
Patrzyłem, jak ustawia wózek przy taśmie, oddycha głęboko, posyłając kasjerce swój czarodziejski uśmiech i kładzie pierwszy fant – pełen zieleniny worek miksu sałatkowego Romano.
Dla niekumatych – pomarańczowy pasek na folii.
Pomarańczowy.
Zapamiętali?
Łatwe.

„Też powinieneś sobie wziąć. Z kukurydzą i majonezem smakuje wybornie. Nie skusisz się?”.
„Nie jem sałaty – wyjaśniłem. – Nie jestem królikiem. Należę do gatunku mięsożerców, młoda. Jestem drapieżnikiem”.
„No tak” - słyszę.

Usiłuje udać, że rozumie.
Jestem jednak pewien, że nie rozumiała.
Już sama wzmianka o mięsożercach wystarczyła, żeby zrobiła się smutna i mniej pewna siebie.
Przygasła.
Jeszcze się jarzyła, ale coraz słabiej.
Wyraźnie traciła zasilanie.
Wszystkie wolne elektrony omijały ją szerokim łukiem.
Złamałem jej kod zabezpieczenia.
Stawała się bezbronna.
Przeze mnie.
Bu.

-------

- To nie jest moje – mówi dziewczyna.
Macha ochroniarzowi wyciągniętym z torby na pieczywo kartonem L&M’ów light.
Wyraźnie nie ma zamiaru położyć go na taśmie.
- Jest – odpowiada spokojnie ochroniarz.
- Nie jest! – Teraz już krzyczy.
- Ależ jest. – Ochroniarz odbiera dziewczynie karton i sam kładzie go na wierzchu rzeczy zmierzających w kierunku kasy.
Wszystko w porządku – pokazuje ekspedientce i kamerzystom. - Dziewczynce odbiło. Emocje.
W jego oczach tańczą chochliki.
Widać, że doskonale się bawi.
Próbuje naśladować kelnera ze starej reklamy Plusa, chyba na kartę.
A może sam to sobie wyreżyserował?
Nie potrafię się zdecydować.
Nie wiem.
Po prostu.
Nie wiem.

Słyszałem różne rzeczy na temat ochroniarzy z marketu.
Ponoć biją na głowę nawet tych z obstawy Kondomondo.
Mógłby jej chociaż powiedzieć, że ten karton fajek pozwoli przeżyć we względnym spokoju w sektorze o zaostrzonym rygorze prawie dwa miesiące.
Mógłby.
Ale nie.
Po co?
A jeżeli ktoś to usłyszy?
Kamery i mikrofony są wszędzie.
Ciekawe jak zareaguje, gdy zobaczy jeszcze te dwa wielkie opakowania kawy jacobs krönung, które wrzuciłem jej do wózka, gdy pochłonęły ją bez reszty zapachy w „Perfumerii”.
Pewnie też jej nie powie, że kawa w sektorze to skarb.
I że przeżywają jedynie ci, którzy ją mają.
Nikt nie sprzedaje takich sekretów zakodowanym.
A dziewczynom i kobietom w szczególności.
Nie wyrwiesz wtedy od nich tego, co chcesz wyrwać.
Kawa i papierosy to wrogowie.
W sektorach toczy się prawdziwa wojna płci.
Jest z tego potem wiele dzieci, które nie mają rodziców i których nikt nie chce.
Taki rodzaj „przeceny”.
Tam nie obowiązuje pięćset plus.
Wszędzie, tylko nie tam.
Taki kraj.

-------

Patrzę na jej wąskie biodra, gdy usilnie usiłuje ukryć zaskoczenie, kiedy wreszcie dociera do pudeł z kawą.
I do mentosów.
I do opakowań z kondomami.
No wiesz, w razie, gdyby...
Patrzę, jak się waha.
Jak drży.
Jak czeka, aby za szybko nie spojrzeć w moją stronę.
Zaróżowiły jej się policzki.
No wiesz!...
Jak mogłeś?
Zaróżowiły jej się policzki.
Ze wstydu.
Jest skrępowana.
Sobą.
Mną.
Nami.
Jest skrępowana!

Patrzy, dopiero gdy ekspedientka wczytuje ostatnią rzecz z jej taśmy.
Przekroczyła limit o całe dwieście siedemnaście złotych.
Nici z nagrody.
Nici z zabijanki.
Wie o tym, zanim komunikat wyświetli się na czerwono na wielkiej planszy przy głównym ekranie i zaczną wyć syreny na gmachu.
Potrafi liczyć.
Ta dziewczyna w kusej spódniczce i ciasnych legginsach ma więcej rozumu od nas wszystkich.
I do tego ma jeszcze szczęście, że trafiła na mnie.
To najważniejsze.
Mieć kogoś od szczęścia.
Osobistego anioła stróża.
Prywatnego diabła.

-------

Wyprowadzają ją bocznym wyjściem, gdy ukryta za stosem swoich bezcennych reklamówek woła w moim kierunku:
- Skąd wiedziałeś? Wyczytałeś to pewnie z chmur, cwaniaku! Co jeszcze ci powiedziały? No cooo?

Żegnają ją gwizdy i buczenie.
Suweren szydzi.
Będzie jedyną, która odpadnie z wyścigu do Kondomondo.

Idzie przed siebie kołysząc biodrami.
Jest mała i niska.
Jest kurdupelkiem.
Taką tycią kobietą jeszcze bez cycek.
Zanim wróci z Bieszczad, będzie już prawdziwa.
To tylko parę lat.
Nabierze tu i tam.
Dojrzeje.

„Ana już się nie boi” – zdaje się jednak mówić jej wzrok. – „Ana dziękuje”.

-------


Następnego dnia siedzę w dziale „Kultura Papeteria Prasa Książki” i chrupiąc trzeciego już batona z nadzieniem orzechowym z Pierwszej Reklamówki Przetrwania, czytam książkę.
Czytam „Tender bar” JR Moehringera.
Lub jeżeli wolicie „Bar dobrych ludzi” J.R. Moehringera.
Tak chyba będzie lepiej.
Lub jaśniej dla niektórych.
Z kropkami.
I po naszemu.

Oprócz mnie nie ma tu nikogo więcej.
Dziwne.
Sądziłem, że spotkamy się tutaj wszyscy.
Taką miałem nadzieję.
Każdy się kiedyś myli.
I błądzi.
Trudno.

-------

Czytam i czekam, aż głos z eteru przyniesie do mnie szept mojej żony z miasta za szybami i krzyki dzieciaków biegających za naszym psem.
Też z miasta.
I też zza szyb.

Czytam, ale wciąż jestem na pierwszej stronie.
Jest tam pewne zdanie, które nie daje mi spokoju.

„Chodziliśmy tam zawsze, gdy czegoś nam brakowało”...

Czy właśnie dlatego tutaj jestem?

W Kondomondo trwa już walka na całego.
Na moich oczach dwóch starszych zadusiło chłopaka dla puszki napoju energetyzującego.
Zrobili to gołymi rękami.
Filmowały to trzy kamery.
A będzie jeszcze gorzej.
To dopiero początek.
To się dopiero rozpoczyna.

Na wszelki wypadek pomalowałem sobie powieki jej magiczną kredką, bo tak jak ona chcę być niewidzialny.
Schowała mi ją w kieszeni marynarki.
A myślałem, że potrzebuje się jedynie do mnie przytulić.
Cwaniara.
Ja też jestem cwany.
Czekam, aż do mnie przyjdą.
Mam teraz opornik i kredkę.
Mam tusz na powiekach i czekam.

Kiedyś kochałem ten kraj.
Teraz nawet nie wiem, czy chcę.
Nie pozwalam się już nikomu kochać.

Więc siedzę oparty o wielką półkę z książkami i czytam.
Czekam i czytam.

„Chodziliśmy tam zawsze, gdy czegoś nam brakowało”...
„Chodziliśmy tam zawsze, gdy czegoś nam brakowało”...
„Chodziliśmy tam zawsze, gdy czegoś nam brakowało”...


Już wiem, czego mi brakuje.
Muszę zdobyć aspirynę.
A najlepiej całe opakowanie.
Tak.
Aspiryna powinna wystarczyć.
„Brakuje mi aspiryny” - mówię. – „W Kondomondo każdy musi mieć coś na ból głowy”.
I wybucham śmiechem.

Moje powieki pokrywa czarny tusz kredki Any.

Mam trzydzieści cztery lata.
Zaraz będę patrzył innym w oczy i pytał ich kim są, lub kim będą po wyjściu z tego wariatkowa.
Niektórzy ludzie tak robią, ja też.
Ja też.
Wiem, że oni nigdy tego nie zrozumieją, ale pod moją maską sarkazmu wspomnienia żyją.

Kraj ze snu - chyba opowiadanie. Lub nie.

3
Autor w tytule zachęca żeby nie lubić. Ale nie ma o czym gadać. Fakt.
Pamiętaj: kiedy ludzie mówią ci, że coś jest źle lub nie działa na nich, prawie zawsze mają rację.Natomiast kiedy mówią ci, co dokładnie nie działa, i radzą, jak to naprawić, prawie zawsze się mylą.
Neil R. Gaiman

Kraj ze snu - chyba opowiadanie. Lub nie.

4
Superanckie!:)

Oniryczne, metaforyczne odbicie ogromnej części Realnego. Obyczajówki, polityki i nieprzeciętnej relacji między dwojgiem gł. bohaterów.
Blichtr i groza. Symbol i konkret. Mogłabym zinterpretować, ale po co narzucać swoje widzenie/rozumienie tego Kraju?

Czy to opowiadanie? Msz jak najbardziej. Relacja unaoczniająca, całostki, emocje, refleksje w nietypowych akapitach. Forma nieuładzona w złożoność wypowiedzeń tylko zyskuje na autentyczności, uwiarygadnia prawdę narratora. Sprawozdanie z dziania się świata na naszych oczach.
Pełnokrwiste charakterystyki postaci i "szkoły przetrwania" - niesamowite.
Obrazowe, można swobodnie wejść w tę przestrzeń, dopowiedzieć niezobrazowane miejsca.
Magia w tym utworze.
Brawo!

________
Czy Mała stoi przed czy za łysym? Jedyna zagwozdka:)

Kraj ze snu - chyba opowiadanie. Lub nie.

6
Quincunx pisze: Czytam, ale wciąż jestem na pierwszej stronie.
Jest tam pewne zdanie, które nie daje mi spokoju.
itp., itd.,

Masz chłopie talent do pisania. Rzuć to malowanie i wydaj coś grubszego.

A słuchasz jeszcze Mistrza Kaczkowskiego w Trójce? Nic się nie zmienił przez czterdzieści lat. W młodości słuchałem po ciemku jego audycje poetycko-muzyczne w soboty po północy. Nagrywałem je na szpulowym, ale wszystko przepadło. Łącznie z nieocenzurowaną wersją Floydów (potem dwójka puszczała wyłącznie wersję z perfekcyjnie wyciętym Breżniewem). Takie czasy były...

Kraj ze snu - chyba opowiadanie. Lub nie.

7
Podoba mi się tutaj budowa fabuły. Jest klimat... Jak ze snu właśnie. Relacja dwójki zagubionych, jakby co chwila zapadających w półsen bohaterów jest świetnie oddana. Chapeaux bas :)
A teraz malutki minusik - zapis. Czy nie myślałeś o tym, aby zapisać to w sposób mniej "skaczący", bardziej jak prozę, a nie wiersz? Według mnie łatwiej by było to czytać.
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/

Kraj ze snu - chyba opowiadanie. Lub nie.

8
Juliahof pisze: Nie ma o czym gadać.
Tobie już meldowałem o wielcznym lubieniu i równie ciągłym szacunku. Kolejny uśmiech za Słowo Słów Ciepłe. Miło mu-mi było i jest. Pamietaj!
AndrzejQ pisze: Autor w tytule zachęca żeby nie lubić. Ale nie ma o czym gadać. Fakt.
Wiem, że mao komentuję, więc na mało zasługuję. Ale się ponaprawiam. Wtedy takie słowa-szyfry, nagrodzę w sposób adekwatny do wielości głosek. Również zapamiętaj!
Wrotycz pisze: Magia w tym utworze.
Poczarowałaś, że ho ho! Dziękuję i kark chylę bardzo nisko.
Wrotycz pisze: Czy Mała stoi przed czy za łysym? Jedyna zagwozdka:)
Gdybyś mogła bardziej sprecyzować problem, to nagrodzę to wieloma uśmiechami. Gdzie? I kiedy?
Wiemy z Duszyczką, że jest byk ortograficzny w małej literze imienia, i że jest też gramatyczny myk – „cycek”, „cycków”, ale Twoje pytanie na teraz jest dla nas zagadką.
Sarah pisze: Znam to zdanie. Napisałam je 5 lat temu w pewnym wierszyku

Lubię Twoje pisanie.
Lubię Twoje opowieści.
Lubię
Pamiętasz pytania o papierosy, o wiersze, o zimno mi, i o inne takie i owakie? Powinnaś. Ja pamietam prawie wszystko i dlatego czasami coś może wydawać się znajome.
Lub, a jak przestaniesz to wiadomo, co będzie! Klapsior za klapsiorem. Oui.
Miras pisze: Masz chłopie talent do pisania. Rzuć to malowanie i wydaj coś grubszego.
Malowanie to moje życie. Nigdy go nie rzucę. Literki znikają, plamy i plamki nigdy. A ładne i położone z pomysłem – przenigdy. Więc nie i nie.
Miras pisze: A słuchasz jeszcze Mistrza Kaczkowskiego w Trójce? Nic się nie zmienił przez czterdzieści lat. W młodości słuchałem po ciemku
Mistrz Kaczkowski..................... Oj. Mieliśmy podobne noce i zapewne podobne rumieńce na policzkach. Teraz stara Trójka przestała być prawdziwą Trójką, dlatego wolę pamiętać dźwięki i gadane z przeszłości. Janiszewski z Lublina, Tomek Beksiński, muza po jego śmierci, granie i tłumaczenia na zmarłych dni... Działo się! Też miałem to na szpuli, potem zakupiono mi Grundiga z radiem na kasety i kupowałem jakieś Kulty, czy inne kapele, by wgrać na nich te nocne rozmowy Kaczkowskiego. Ale za to byłem bardziej przezorny i mam wiele godzin tamtych wspomnień utrwalonych na cyfrowo. Floydów też, i oczywiście z Kaczkowskiego głosami w tle. Przecudność! Nawet byłem w tym samym kinie, co i on, aby obejrzeć „Ścianę”. Oczywiście grali już inne włoskie bara bara. Szaleństwo, ale warto powspominać. Jeżeli pragniesz posmakować przeszłości to Wiesz, że wystarczy na PW napisać adres skrzynki i jeżeli przefrunie sieciami, to Masz Czar Stary, jako w bankach. Dumaj. Mam tego godzinyyyyyy!
Czarna Emma pisze: Czy nie myślałeś o tym, aby zapisać to w sposób mniej "skaczący"
Czarnuszko, nie, nigdy nie myślałem, aby zapisać to w inny sposób. Od momentu, gdy tylko wypowiedziałem pierwsze słowo tej historyjki, wiedziałem, że będzie ona zapisana właśnie tak, zdanie po zdaniu. Kaprys? Może. Nie znam się. Ale pozostałe części Kraju też są takie. Chyba jednak kaprys.
Dziękuję za słowa i czytankę.

Pozdrawiam
Wiem, że oni nigdy tego nie zrozumieją, ale pod moją maską sarkazmu wspomnienia żyją.

Kraj ze snu - chyba opowiadanie. Lub nie.

9
Wrotycz pisze: Czy Mała stoi przed czy za łysym?
Quincunx pisze: Gdybyś mogła bardziej sprecyzować problem
O tu:
Quincunx pisze: Jednocześnie kątem oka szukam dziewczyny.
Ma pecha.
Stoi tuż za łysym przy kasie numer sześć.
Quincunx pisze: - Ale wierzysz, że jestem tutaj przez najkrótszą zapałkę? – pyta dziewczyna, unikając spojrzenia łysego, który bezwstydnie gapi się na jej pośladki.
Gdyby stała za łysym, to odwracając się, nie musiałaby unikać spojrzenia stojącego przed nią łysego.
A może źle to sobie wizualizuję.

Kraj ze snu - chyba opowiadanie. Lub nie.

10
Mądra z Ciebie Dziewczynka lub Kobieta.
Zgodzę się bez mrugów z Twoją wizualizacją i ustawię Małą w kolejce przed łysolem.
Po co ma sobie facio kark przekrzywiać i nerw wzrokowy drażnić.
Zostanie przesunięty za Kurdupelka.

Niechaj mu i nam się dzieje.
Dziękuję Pani!
Wiem, że oni nigdy tego nie zrozumieją, ale pod moją maską sarkazmu wspomnienia żyją.

Kraj ze snu - chyba opowiadanie. Lub nie.

12
Niezłe, nie ma co się rozgadywać. Dobry tekst.
Do tej pory popisywałeś się talentem pisarskim.
Teraz w końcu popisałeś się talentem literackim.
Jak dla mnie to tekst do wyróżnionych. Nadaje się tam dużo bardziej niż historia o wieszakach i te inne "bzdurki zza oceanu" razem wzięte.
Quincunx pisze: Czarnuszko, nie, nigdy nie myślałem, aby zapisać to w inny sposób.
Takie miałem przeczucie, że bardziej "tworzysz" niż "piszesz". Cokolwiek skapnęło na papier, zostaje tam razem z czasem, w którym powstało. Być może przez to pojawiają się czasem drobne "niedopasowania".
Aż się zastanawiałem jakim doświadczeniem dla redaktora byłaby praca z Tobą nad tekstem.:)
Z drugiej strony słyszałem kiedyś opinię, że gdyby Lem dostarczył do wydawnictwa rękopis napisany szminką na prześcieradle, to i tak by go wydali. W skali jeden do jednego.
Wydawcę raczej znajdziesz bez problemu. Czytelników też.
Quincunx pisze: Zgodzę się bez mrugów z Twoją wizualizacją i ustawię Małą w kolejce przed łysolem.
No i moje przeczucia szlag trafił.
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Kraj ze snu - chyba opowiadanie. Lub nie.

14
Quincunx pisze:
AndrzejQ pisze: Autor w tytule zachęca żeby nie lubić. Ale nie ma o czym gadać. Fakt.
Wiem, że mao komentuję, więc na mało zasługuję. Ale się ponaprawiam. Wtedy takie słowa-szyfry, nagrodzę w sposób adekwatny do wielości głosek. Również zapamiętaj!
Szanowny Quincunx,

mój komentarz rzeczywiście był nieco lakoniczny. Dłuższy nie byłby uczciwy, ponieważ nie przeczytałem Twojego utworu. Z braku czasu przeleciałem go tylko wzrokiem. To wystarczyło, żeby go uznać za interesujący. Nawiasem mówiąc, ja bym napisał "kardamon". Choć "kardemon" jest dużo lepszy. I pasuje do tego kraju.

Miałem bardzo dobry styczeń, od lat nie pamiętam równie zaje*istego. Zupełnie, jakby gdzieś wysoko skończyły się wszystkie asteroidy i inne kosmiczne śmieci spadające mi seriami na głowę, a na firmamencie pozostały same dobre gwiazdy. Dużo się działo, sporo się udało, tyle że nie miałem czasu dla siebie i innych. Na Wery też.

Gdyby pojawiło się pytanie, dlaczego, nie czytając, napisałem komentarz, wyjaśniam:
Pod Twoim utworem przez kilka dni widziałem wyłącznie wpis JuliiHof i wyglądało to tak, jakby z jakiegoś nieznanego mi powodu cała Szanowna Większość Wery nie zauważyła pojawienia się kolejnego Quincunxa.

Nawet nie czytając - kolejne dni pokazały, że miałem rację - uznałem, że piszesz na tyle interesująco, że zasługujesz choćby na krótki komentarz z mojej strony. Jeśli nie pojawiają się inne. Taki gest po prostu.

A "Kraj ze snu" chyba przeczytam. Lub nie.

Pozdrawiam,
A.
Pamiętaj: kiedy ludzie mówią ci, że coś jest źle lub nie działa na nich, prawie zawsze mają rację.Natomiast kiedy mówią ci, co dokładnie nie działa, i radzą, jak to naprawić, prawie zawsze się mylą.
Neil R. Gaiman
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron