Zimno było. Śnieg padał. Rzekł tedy chłop do baby swojej:
- Kiedy wiosna będzie, babo?
- Nie będzie jej w tych rokach – rzekła baba. – Ale pytasz, chłopie mój!...
- No – jęknął chłop. – Bajam, ale dlaczego nie będzie „Jej”?
- A widział, co dzieje się z ptakami, na ten przykład?
- A co się dzieje? – dopytał zaskoczony chłop.
- Niech się rozejrzy, to może pojmie.
Rozejrzał się więc chłop.
Po bokach, w górę i w dół nawet spojrzał; pod nogi same, swoje; na śnieg zdeptany. I ten świeży też. Z nieb spadnięty przed chwilami; puszysty; w obfitości wszelkiej; kaprysami z chmur strącony.
Od tego łbem kręcenia i zarzucania, aż mu w gałkach pociemniało; ślepia zamgliło; aż w ustach zaschło. A potemami, zaraz, w lędźwiach starych artretyzmem postraszyło.
Co ujrzał?
Po pierwsze – psy przy budach wciąż szczekały na listonosza pana, jako pierwej. Po drugie – mrozisko okrutne było i srogie. Po trzecie w kluczowym fragmencie – na końcu ulicy ich, dzieciaki ichnie ichnich onych sąsiadowych, na saniach sunęły i bałwana toczyły. Nawet marchew na nos miały. I węgielki na guzików parę. Zimno to i na bałwana pora. I na katary z nosów; i na kaszle nawet; oskrzelowe, mokre, suche; w rzeczy samej, bo wszelakiej – różne. Zima to zima. Zimność zimna. I tyle.
Rozejrzał się za skrzydlatymi.
„Gdzie są?”.
Ani ptaszka jednego; ani wróblowatego; ani wrona nawet. Nic. Zero kompletne w drzew koronach.
„Co też ten bab mi prawi? Bajań ciąg dalszy to jest? Jakiś?”.
- Dlaczego? – powtórzył swoje chłop.
- Bo tak! Więc jak? Widzi już?
Guzik tam widział, ale jak to babie swojej powiedzieć, że nic? Wie kto? Prawda, że nikt? Swojej babie rzecze się tylko rzeczy znane i wiadome. Oczywista oczywistość. Przecież.
- Oj, babo, babo, babooo!... – pobabował chłop i tyle go widzieli.
Zabrał się, jako pierwej, za kopanie w śniegu tunelu głębokiego, schronowego.
Jeden wszakże kopać lubi; drugi wpadać w wykopane. Los taki. Byt nijaki.
- Chodź, bo idą! – zakrzyknęła zaraz potem baba.
Fakt. Szli. Całą szerokością ulicy. Flagi mieli, dykty, znaki. Paciorki.
- Dużo ich – powiedział chłop, krople otrzepując z grzywy swej, potem spotniałej.
- Nooo! – przytaknęła baba. – Ciekawe, co dzisiajami pokrzykają?
Jeszcze cicho byli. Szli jedynie, głośno ciągnąc nosami i nogami. Z przodu ważni; z tyłu mniej. Wielość luda; mnogi tłum. Dużo, dużo, dużo ich!
- Chodu! – wrzasnął chłop na bachory ichnich. – Do domów poszli! Na baje patrzeć! Już ich nie ma!
Czmychnęli, prędzej jeden od szóstego. Siódmy biegł za nimi i beksał, że nie chce. Kunus taki; niedorostek zupełny z tęczowym pomponem na czapie; smarkun zasmarkany.
Zeszli z ulicy i oni. Na schodach chaty kurnej, czynszowej stanęli. Jedno obok drugiego; chłop obok baby swojej; ramionami się zetknęli i patrzyli z uwagą, na to, co szło i przestać nie zamierzało.
Wtedy szpetny z szeregu pierwszego policzki nadął i wrzasnął głosem tak silnym, że od wrzasku tego czkawica babę dopadła.
- Gdzie jest bałwan?! – wrzaskonił.
Tuptaki za nim natychmiastowo myśl takową przejęły i jeszcze głośniej wrzasnęły:
- Gdzie bałwan?! Gdzie? Gdzie? Gdzie?!
Flagi unieśli, dyktami zatrzęśli; mali, wielcy i ci średni też.
Podskoczyło się chłopu z wrażenia; w górę uniosło, hopnęło. Śnieżką za to oberwał, w sam środek lica jego wycelowaną. Łup! Przed setną jedenastą osłoniła go już baba.
- Łba nie pochylaj! Ani mi się waż! – ostrzegła.
- Ludziska są przereklamowane – orzekł w końcu chłop. – Mocno coś.
- Za to, kiedy chłopy się popiją, poszaleją, to mnie może wezmą za młodą dziewczynę, a niektóry pocałuje! – zachichała baba.
- To „Stara baśń”, babo. – Machnął łapą swą, spracowaną. – Też ci się zachciewa!
- Pójdź tedy, chłopie mój, na ośmiorniczki jakieś – posłyszał. - Idziem?
Poszli więc jak w dym.
I było mniam. Wielkie mniam. Babie, chłopu, lecz nie nam. Takie zwykłe ram pam pam.
Gdzie jest Bałwan - miniaturka przewrotna na fikołki
1Wiem, że oni nigdy tego nie zrozumieją, ale pod moją maską sarkazmu wspomnienia żyją.