Boję się poniedziałku.
Boję się, kiedy zasypiam.
Z wieczną wiedzą,
że gdy obudzimy się,
wszyscy w jednym szeregu
ruszymy do pracy.
Wszyscy moi przyjaciele,
pomykają na etacie,
a ja nie chciałem
być jak oni.
Ja miałem marzenia.
Żyłem snami,
że kiedyś będę
między gwiazdami.
Dziś jestem magistrem bezrobocia.
Mój sen umarł.
Dlatego teraz leżę na podłodze,
marząc, że to deski teatru.
Oślepia mnie reflektorów blask.
I wierzę, że to wszystko ma sens.
Budzę się na tej kanapie.
Przed telewizorem,
wyschło szkło,
nalewam kolejnego.
Piszę tę grafomanię.
A ja lecę nad wami.
Pod samym słońcem.
Używam po raz setny
tej samej metafory.
Bo to nie jest poezja ideałów,
to jest poezja błędów.
Nienawidziłem mojej szkoły.
Na lekcjach czytałem Kunderę i Nabokova.
Czułem się lepszy,
wyjątkowy i silniejszy,
Byłem Markiem Aureliuszem
tych parszywych barbarzyńców.
Aż przyszedł ten dzień.
Zakończyłem akademię artystów.
Przed komisją mistrzów.
Przed wami świetlana przyszłość.
Nie było potem niczego.
Zrozumiałem, że moje marzenia
były obłudą dziesięciolatka.
Któremu piękny świat mówił:
podążaj za marzeniami.
I oto jestem w pełni dla świata.
Bezrobotny pijak, aktor i marzyciel.
Boje się poniedziałków.
2Ma sens, okoliczności się zmieniają, a wartości mimo goryczy aktualnych niespełnień warto w sobie mieć.
Nie samym chlebem się żyje, już neandertalczycy tworzyli sztukę. Widocznie inteligencji jest ona potrzebna. Potwierdzanie, negowanie sensu... wokół łagodzenia ran egzystencjalizmu to wszystko płynie od tysiącleci.
Surowy, szczery przekaz.
Nie o pierdoletach.