[ZAKOŃCZONA] Czarna Emma vs Isabel (modyfikowana)

1
Temat: "Spacer w sukni z meteoru".
Gatunek: dowolny
Objętość: 10 tysięcy znaków ze spacjami max
Termin: 30 maja 2020

Oceniać można przez tydzień od wstawienia, tak więc w tym przypadku ostateczny termin wystawienia oceny to 6 czerwca 2020.
Po tym czasie temat zostanie zamknięty, a punkty podliczone.

Modyfikacja.
Stosujemy zmodyfikowany system ocen.
Każdy oceniający ma do dyspozycji trzy punkty, które w dowolny sposób może rozdysponować pomiędzy tekstami.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

[6 czerwca 2020] Czarna Emma vs Isabel (modyfikowana)

2
TEKST I
Meteorem przez Moskwę
Świtało. Drobinki rosy przenikały przez ubranie, wlokąc tam za sobą chłód i dziwny, podskórny niepokój oczekiwania.
W chwili, gdy gwiazdy blakły na wschodzie, a te z zachodu jeszcze świeciły pełnym blaskiem i nieboskłon przypominał rozmytą kroplę atramentu na miękkiej szmatce, Flisow nie myślał o niczym. Patrzył w niebo, tam, gdzie dwa kolory – szaroczerwony i niebieskoczarny – stykały się na punkcie Gwiazdy Polarnej.
Dopiero trochę później, gdy różnica barw blakła coraz bardziej, zaczynał myśleć. Zawsze pierwsza myśl była o niej.
Wypłata… Regularna, stała, wierna niczym przygarnięty w grudniową noc kociak z przetrąconą łapką, którego karmiliście z butelki, a teraz on, już dorosły, nie odstępuje was o krok i mruczy cicho do ucha, gdy zasypiacie.
– Misza…
Oderwał wzrok od stosu pokreślonych kartek. Żona, wróciwszy właśnie z nocnej zmiany w fabryce obuwia, wieszała palto na wyłamanym haku u drzwi.
– Znów palisz światło? – powiedziała z wyrzutem Nina. – Licznik aż syczy, Korotkina się znowu skarżyła…
Zgasił lampkę i wstał. Stali przed sobą w półmroku. Podszedł do żony i objął ją. Szarpnęła się z bolesnym sykiem. Jeszcze przez chwilę szukał jej ust w szarym świetle przedświtu, lecz nadaremno. Nina już dawno stała przy oknie.
– Znowu zapłacą nam produkcją – powiedziała. Otarła łzy wierchem dłoni, podeszła do tapczanu i zaczęła się rozbierać do snu.
Nie patrzył na nią. Chwilowy przypływ pożądania odpełzł za piec, w którym od miesięcy nie było ani kawałka drewna. Na początku zimy palili butami i tym, co udało się znaleźć na śmietnikach, teraz, w marcu, grzał ich jedynie własny strach.
– Napisałeś coś?
Drgnął i zerknął na żonę. Stała nad podrapaną umywalką, naga od pasa w górę i myła się pod pachami. Doleciał go zapach mydlin oraz coś jakby echo lawendowych perfum. Westchnął.
– Iwanow odrzucił rękopis „Małego człowieka” – mruknął bez związku z pytaniem.
Nina wytarła się ręcznikiem i w skupieniu włożyła koszulę. Słyszał, jak szamoce się z rękawem. Biała, jędrna pierś przez kilka sekund pozostawała na widoku, lecz zanim zdążył cokolwiek poczuć, skryła się pod wytartym jedwabiem.
– Że „Małego człowieka” nie puszczą, to ci mówiłam. Ale czy dziś coś napisałeś?
Spojrzał na stos kartek.
– Nie… Tego też nie puszczą.
Prychnęła, włażąc pod kołdrę. Zmiął kartkę i rzucił pod stół.
– Ninoczka…
Podniosła głowę sennym, powolnym ruchem. Czarny warkocz wił się na poduszce niczym wąż.
– Czego?
– A pamiętasz, jak ci przed ZAKSem obiecywałem, że kupię ci sukienkę?
– Uhm.
– Kupię ci ją, jak Boga kocham!
– Miszeńka, przecież ty jesteś ateista.
Przygryzł wargę. Nie wiadomo skąd poczuł w ustach gorzki smak tytoniu. Podszedł do umywalki i splunął; w bąbelkach śliny dostrzegł maleńki kawałek machorki z papierosa, którego wypalił przed północą.
– Nie jestem ateistą. Nie jestem!
– Udowodnij – mruknęła sennie.
Pomilczał chwilę, nasłuchując jej oddechu. Kiedy zasnęła, usiadł przy chybotliwym biurku i wziął do ręki ołówek. Ssał go przez chwilę; usta wypełnił smak drewna oraz dziwna gorycz grafitu. Wyjął ołówek, przetarł mankietem koszuli i napisał:
Anna Michaiłowna Woronina szła szerokim gościńcem.
Gościńcem?! Szła? Hrabina SZŁA gościńcem? Nie, nie… Przekreślił i napisał od nowa:
Anna Michaiłowna Woronina jechała gościńcem.
Czym jechała? Po co, do kogo?
W głowie miał pustkę. Bolały go oczy, czuł, że jeszcze chwila, a zaśnie na siedząco. Nagle zobaczył sam siebie, jak siedzi przy biurku, przysypia i w tej sekundzie, gdy głowa opada na blat, tkwiący w dłoni na sztorc ołówek wbija się z impetem w oko. Wizja przeraziła go, krzyknął.
Nina poruszyła się przez sen
.
„Tak – myślał. – Burżujka jedzie gościńcem do dworu swego kochanka. Konno, sama, w nocy… Nie puszczą tego!”
Zmiął kartkę i cisnął pod stół. Rozwiązła Anna Michaiłowna przytuliła się do niedokończonego arystokraty we fraku, który wracał z rautu. Misza kopnął zwitek i hrabina przylgnęła do ściany.
– Tak lepiej – mruknął.
„A gdyby ich tak rozkułaczył? Gdyby ona właśnie szła do kołchozu, aby oddać tam siebie i swoje dobra zawchozowi? A potem wydałaby również dwór tego bogacza we fraku?… Hm!”
Schylił się i podniósł kartkę z Anną Michaiłowną.
„Trzeba ją ubrać skromnie i jakoś tak pociągająco. Ale bez przepychu… A może właśnie z przepychem? Jak się ten materiał nazywał… M… Nina by wiedziała.
Wstał i podszedł do żony. Spała na boku, półnagim ramieniem obejmując róg kołdry. Skóra, blada i gładka, zdawała się świecić w szarości świtu. Dotknął jej dwoma palcami. Pokryta gęsią skórką, była zimna jak u nieboszczki.
– Zostaw.
Odskoczył. Lecz suknia hrabiny nie dawała mu spokoju.
– N-i-i-i-n...
– Czego?
– Jak się ten materiał nazywał, z którego ty sukienkę chciałaś?
– Czort by na ciebie! Daj spać.
– Ninoczka, powiedz, duszyczko. Potem śpij sobie choć do jutra, ale powiedz. Chcę w południe pójść do Iwanowa z nowym rękopisem. Opowiadanie, puszczą.
– Meteor.
– Meteor – powtórzył i pocałował żonę w zimne, jakby mokre ramię. – Dziękuję, duszyczko.
– Żeby cię piekło… – mruknęła.
Wrócił do biurka i zaczął pisać. Postanowił, że lepiej będzie, jeśli hrabina pójdzie pieszo do zarządu kołchozu, w dzień, ubrana w wydekoltowaną suknię z meteoru, szumiąc jedwabiami i pachnąc cygarem… Stop, kobieta i cygaro? To takie… Hm, może i niezłe? Symbol zerwania z burżujską obyczajowością, pierwszy znak przebłysku nowej, słusznej idei w zakutym umyśle wyzyskiwaczki pracującego ludu? Gdyby traktor, to jasne, ale cygaro…
Już nie pamiętał, jak smakuje dobry tytoń. Przed oczyma zamajaczyło mu wieczko drewnianego pudełka, którego kiedyś widział u wuja Dmirtrija Kozłowa. Wuj zabrał je ze sobą na Sybir. Od czasu jego wywiezienia Flisow nie miał pojęcia, co znaczy dobry tytoń. Potem stopniowo zapominał, co znaczy pojedyncze łóżko, czystość, swój dom, pianino w salonie, lokaj u drzwi i brak zrzędliwej sąsiadki za ścianą. Dawne obyczaje rozmyły się we wszechogarniającym, czerwonym chaosie.
Moskwa stała się czerwona nie do zniesienia, lecz uciekać nie mieli dokąd. Kilkukrotnie proponowano im wyjazd w półlegalnym transporcie, Flisow odmawiał. Bał się, że Nina nie zniesie podróży przez zimny, pusty kraj. Była wówczas w drugim miesiącu ciąży. Nie wyjechali, lecz nieszczęście i tak ich dopadło – pewnego dnia Nina zemdlała przy swoim stanowisku w fabryce.
Gdy przewieziono ją do szpitala, spomiędzy jej nóg wypadło to, na co oboje tak czekali. Tak było rok temu, w połowie marca. Od tamtego czasu Flisow nie zbliżał się do żony; ograniczał się do pocałunków, których nigdy nie oddawała.
Pisał dalej. Hrabina przeszła przez las, dotarła do kołchozu. W zarządzie nikogo nie było. Misza zmusił Annę Michaiłownę do oglądania wsi, zaprowadził ją do jakiejś szopy, gdzie po raz pierwszy w życiu arystokratka ujrzała cielątko. Zakochawszy się w nim bez pamięci i ponownie, tylko już pod nieco innym kątem, oglądając wioskę, wróciła do zarządu. Zawchoz przyjął ją życzliwie i po wszystkim nawet zapisał w dojarki…
– Bezsens! – wyrwało się Michaiłowi. Podarł kartkę z opisami pól, zboża oraz śliniącego się na biało cielaczka.
Napisał od nowa. Znów wyszła hrabina-dojarka. Flisow poddał się. Przepisał na czysto.
Gdy skończył, dochodziła jedenasta. Nina spała spokojnie na plecach.
Redaktor Iwanow mieszkał na drugim końcu Moskwy, w dużym, białym domu. Flisow zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu matka Iwanowa.
– Dzień dobry, Mario Jegorowna. Ja do pani syna, z tekstem.
Staruszka przyjrzała mu się spode łba.
– Wejdźcie, towarzyszu… jak was tam…
– Flisow.
– No, wejdźcie, mówię!
Iwanow siedział na kanapie w szlafroku, z filiżanką w grubej, chłopskiej dłoni. Na białej porcelanie pysznił się różowy kwiat lilii. Michaiłowi wydało się, że widział ten sam wzór na serwisie, który zabrano wujowi.
– Siadajcie.
Flisow klapnął na fotel. Redaktor czytał, pomrukując.
– Meteor? Co to czort?
– Materiał taki, towarzyszu redaktorze.
– Uhm… U nas takiego nie wydają.
– Nie, pa… towarzyszu redaktorze, nie wydają. To stara technologia.
– Burżujska?!
Flisow skulił się.
– Tak. Ale – dodał pospiesznie – niech towarzysz zobaczy, jak ten materiał będzie rwany. O, czwarty akapit…
Iwanow przeczytał scenę kuszenia zawchoza, po czym pomlaskując zapoznał się z efektem tegoż kuszenia.
– Całkiem, wiecie, plastycznie. Czemu ona ma koronkowy stanik?
– To hrabina, burżujka.
– Uhm… Przyjdźcie jutro.
Flisowowi zadudniło w skroniach.
– Jutro?
– Nie możecie?
– Mogę, ale…
– Chcecie zaliczkę teraz?
Michaił przełknął ślinę.
– Jeśli można.
Iwanow wstał, podszedł do ogromnego kredensu i przyklęknął przy jednej z szuflad. Po chwili Flisow trzymał w dłoniach plik błogo szeleszczących banknotów.
„Kupię jajka – myślał, wychodząc. – Jajka, słoninę i… na pończochy w sam raz.”
Gdy wrócił z pakunkami do domu, Nina spała na brzuchu. Zajmowała cały materac. Flisow nie budził jej. Podłożywszy sobie pod głowę paczkę z pończochami, zasnął na podłodze. Śniła mu się Nina w turkusowej sukni z meteoru. Na ręku trzymała uśmiechniętą dziewczynkę.
===========================================================

TEKST II

Zmierzchało się już, kiedy wreszcie dotarł na szczyt skalnego masywu. Zdyszany, zmęczony, z włosami klejącymi się do mokrego od potu czoła; wędrówka niekończącymi się schodami, drabinami, chybotliwymi kładkami rozciągniętymi pomiędzy brzegami kolejnych przepaści, przeciskani wąskimi szczelinami wykutymi w piaskowcu okazały się znacznie bardziej męczące, niż mógł to sobie wyobrazić. Ale jeśli tylko było prawdą to, co usłyszał kilka dni temu podczas zakupów na osiedlowym bazarku, jeśli rzeczywiście mógł znaleźć tu osobę, która umiała mu pomóc…
Z początku miał wrażenie, że na otoczonym niskim murkiem dziedzińcu jest całkiem sam. Zabudowania na wschodniej części wzgórza wyglądały na zupełnie wymarłe; wędrowcowi zdawało się, że patrzą na niego badawczo czarnymi oczodołami okien, kiedy szedł przez wybrukowane kocimi łbami podwórze i próbował otworzyć bramę, zbitą z łuszczących się z farby, nierównych desek. Szarpnął za klamkę, raz i drugi, ale bez skutku, wrota wciąż pozostawały zamknięte.
-Tej bramy nie da się ot, tak sobie otworzyć.
A jednak nie jestem tu sam, przemknęło mężczyźnie przez głowę, kiedy gwałtownie puszczał klamkę, zimną i ciężką, i rozglądał się po wciąż pustym dziedzińcu.
-Za tamte drzwi możesz wejść tylko ze mną i tylko ze mną możesz wrócić tutaj.
Dopiero teraz spostrzegł postać ukrytą w gęstym cieniu starej jabłoni, której ciężkie od owoców gałęzie zwieszały się nisko, niemal dotykając ziemi.
-Tu nic nie jest takie, jak u was na dole, nawet czas płynie tu inaczej. I ty dobrze o tym wiesz, skoro tutaj jesteś – bo to mnie szukasz, to ja jestem Moranta.
-Ja…
-Dimitris, wiem. - Nie podniosła nawet wzroku, bez reszty pochłonięta wyszywaniem. Igła migała w palcach dziewczyny, kiedy ta kreśliła na swojej sukience kolejny, stulony w pąku kwiat. - Wiedziałam, że przyjdziesz, jeszcze kiedy byłeś na pierwszym wzgórzu; ona mi powiedziała…
Dłoń Moranty zawisła w powietrzu, nisko nad ziemią, zupełnie, jakby czegoś dotykała – i naraz Dimitris spostrzegł, jak pod palcami dziewczyny zaczyna gęstnieć obłok rdzawej mgły, z chwili na chwilę przybierając coraz wyraźniejsze kształty. Z nieforemnej chmury powoli wyłaniały się trójkątne uszy, ostry pysk z ruchliwym, wilgotnym nosem, gęste futro, wreszcie ruda kita, otulająca łapy siedzącej u stóp Moranty lisicy, uważnie i jakby z zaciekawieniem wpatrującej się w Dimitrisa.
-Tu nic nie jest takie, jak na dole – powtórzyła Moranta raz jeszcze i uśmiechnęła się w końcu, ale jakoś tak chłodno, samymi tylko wargami, oczy nie brały udziału w tym uśmiechu. - Po co tu przyszedłeś, czego chcesz?
A mówili, że ona wie wszystko, przemknęło Dimitrisowi przez głowę, nieprzyjemne uczucie rozczarowania w ledwie wyczuwalny sposób ukąsiło go gdzieś w środku.
-Bo wiem. Ale nie mogę pomóc nikomu, dopóki nie wypowie na głos swojej prośby.
Spojrzenie ciemnogranatowych, niemal czarnych oczu zdawało się przewiercać Dimitrisa na wylot.
-Chciałbym… - Przełknął z trudem ślinę i oblizał spierzchnięte nagle usta. - Chciałbym zapomnieć wszystkim złym, które mnie w życiu spotkało…
-Dobrze. Ale jak wszystko, to ma swoją cenę. - Znów ten sam uśmiech, kąciki ust ledwie unoszące się w górę. - Chodź, trzeba się pospieszyć; mamy czas tylko do porannych dzwonów…
Nie od razu dostał to, czego chciał. Moranta prowadziła go przez wymarłe zabudowania, mroczne patia i kolejne dziedzińce, spiżarnie i kuchnie, nawet przez ossuarium, w którym zbrązowiałe ze starości czaszki zdawały się obserwować nocnych wędrowców pustymi oczodołami – ale zabrana z zielarni butelka z upragnioną zawartością wciąż pozostawała niedostępna dla Dimitrisa.
Czego ona ode mnie chce, jaka jest właściwie ta cena, przemknęło mu nagle przez głowę, kiedy przysadziste budynki z szarego granitu zostały już daleko w dole, a oni dwoje wspinali się coraz wyżej kamienistą, szarą ścieżką. Purpurowe źdźbła wysokiej trawy falowały po obu jej stronach, raz po raz chłoszcząc Morantę po odsłoniętych łydkach. Lisica biegła przodem, co chwila to znikając, to znów stając się widoczną, wciąż czujna, nie pozwalała ludziom pozostać zbyt daleko w tyle, zupełnie, jakby to ona była przewodnikiem na tym nocnym spacerze. Nisko nad wzgórzami zawisł księżyc, zalewając świat srebrną poświatą; Dimitris ze zdziwieniem spostrzegł, jak w chłodnym blasku rozkwitają, jeden za drugim, wszystkie pąki wyhaftowane na sukience dziewczyny, rozkładają płatki łudząco podobne do kwiatów magnolii, roztaczając niepodobny do niczego, co mężczyzna znał do tej pory, zapach.
-Nie pytaj, to są rzeczy, których nie pojmie żaden zwykły człowiek. - Moranta po raz kolejny odpowiedziała Dimitrisowi na nie wypowiedziane jeszcze pytanie. - To tutaj – dodała po chwili, zatrzymując się na skraju porośniętego trawą urwiska. Przez nieskończenie długą chwilę spoglądała w dół, gdzie u stóp wzgórz drzemało wtulone w dolinę miasteczko.
-Nigdy nie dałam nikomu ziół zapomnienia, dopóki zanim nie spojrzał z tego miejsca na świat, tam, nisko…
-Po co?
Moranta milczała, zupełnie, jakby nie było już z nią Dimitrisa. Zamyślona, wpatrywała się w księżyc, rude włosy, niby lisia kita, falowały na wilgotnym, nocnym wietrze.
-Po co? - Dimitris ponowił pytanie, ale wciąż nie doczekał się odpowiedzi, jedynym dźwiękiem, jaki dało się słyszeć, był monotonny śpiew cykad; Moranta pozostawała niewzruszona. Nie zwracała uwagi nawet na lisicę, myszkującą w chłodnych zaroślach, raz po raz wyskakującą ponad trawy i niemal pionowo opadając na przednie łapy – a w końcu, jednym susem, lądującą na wąskim sierpie księżyca.
Dimitris ze zdziwieniem obserwował, jak rudzielec przez moment obwąchuje najbliższe gwiazdy, a potem – jedną po drugiej – strąca pyskiem na ziemię, wprost do stóp Moranty – a ona wyłuskuje je spomiędzy fioletowych źdźbeł i wpina w uszy zamiast kolczyków.
-Tu nic nie jest takie, jak na dole. - Usłyszał po raz trzeci tej nocy, w granatowych oczach Moranty lśniła tajemnica. - Zapomnisz wszystko, czy naprawdę jesteś na to gotowy?...
Nagły, niewytłumaczalny żal ścisnął Dimitrisa za gardło. Tego też miałby nie pamiętać? Nie tylko zła, którego doświadczył, ale i tej dziwnej nocy i jeszcze dziwniejszego świata, z cykadami grającymi w fioletowej trawie, kolczykami z gwiazd i niewidzialnym lisem rozmawiającym z czytającą w myślach kobietą?… Ale – Dimitris uchwycił się kurczowo tego pomysłu – zapomni przecież tylko o tym, co wydarzyło się wcześniej, przed wypiciem mikstury – a będą musieli przecież znów zejść na dół, tą samą drogą, chociaż tyle uda się zachować w pamięci z tego niepojętego miejsca…
-Nie łudź się. - Moranta bezlitośnie rozwiała jego nadzieje. - Kiedy wyprowadzę cię za bramę, zapomnisz także i tego… I już nigdy nie będziesz mógł tu wrócić.
Gdzieś w dole, nieśmiało, rozległ się dźwięk pierwszego dzwonu, oznajmiającego nadejście kolejnego poranka – a za moment dołączyły do niego kolejne, jakby tęskne nawoływania, rozlewając się nad miasteczkiem.
-Pij. - Moranta podała Dimitrisowi odkorkowaną butelkę, pierwszy różowy blask zatańczył na nierównej ścianie naczynia, pełnej zatopionych w szkle pęcherzyków powietrza.
W oknach domów zapalały się pierwsze światła. Niebo różowiało coraz mocniej, ciepłymi blaskami przeganiając nocną czerń. Liliowe chmury jaśniejące z chwili na chwilę, kryte dachówką dachy zdające się płonąć żywym ogniem, śpiew samotnego mnicha, współgrający z dźwiękiem bijących wciąż dzwonów i wibrującym echem niosący się po dolinie…
Mgła wijąca się między domami rzedła powoli, odsłaniając coraz więcej z piękna, którego Dimitris już nigdy miał sobie nie przypomnieć.
A więc tak będę musiał zapłacić, zrozumiał nagle i spojrzał na Morantę, wciąż trzymającą butelkę pełną srebrzystego wywaru.
-Pij, to ostatni moment.
-Nie. - Ciśnięta ręką Dimitrisa flaszka poszybowała w przepaść.
Uśmiech wreszcie zamigotał także i w oczach dziewczyny.
-Gdybyś to wypił, już nigdy nie zaznałbyś prawdziwej radości. Tylko pamięć o cierpieniu pozwala w pełni cieszyć się tym, co piękne…
Nad Meteorami budził się nowy dzień.
===========================================================

[6 czerwca 2020] Czarna Emma vs Isabel (modyfikowana)

3
Ojej. Ojoj. Ładne to i tamto. Fantasy kontra brudna czerwona rzeczywistość.
Szacun dla obydwóch Autorek, albowiem nie potrafię rozpoznać podpisów. Ładne historie, obie smutne na swój sposób, ale nie tak żeby wyjąć żyletkę. Trochę głupio, żeby języczkiem u wagi stała się realizacja tematu, ale same opowieści oceniam równo. Tylko w drugiej ani sukni, ani meteoru, choć też należy docenić fantazję w interpretacji.
Drobiazgów nie wyciągam, choć tu i tam są błędy. Nieważne. Nie pierwszy i nie ostatni raz zacytuję Romeckiego: jak się dobrze czytać, byków nie widać. Nu, pogadał, pomendził, trza powiesić odważniki.
1,7:1,3 dla tekstu I
Dobre. :uszanowanko:
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

[6 czerwca 2020] Czarna Emma vs Isabel (modyfikowana)

5
Historia (tekst I) kontra klimat (tekst II).

Opowieść (tekst I) kontra chwila zatrzymana w czasie (tekst II).

Emocje (tekst I) kontra zmysły (tekst II).

Słaby początek (tekst I) kontra słaby koniec (tekst II).
Dlaczego słaby początek w tekście I? Bo rozumiem intencje, ale środki użyte w opisie (atrament na szmatce, blaknąca różnica barw) mnie nie przekonują.
Dlaczego słaby koniec w tekście II? Bo Tylko pamięć o cierpieniu pozwala w pełni cieszyć się tym, co piękne… to okrutna łopatologia.

Najpiękniejszy fragment w tekście I:
Zmiął kartkę i cisnął pod stół. Rozwiązła Anna Michaiłowna przytuliła się do niedokończonego arystokraty we fraku, który wracał z rautu. Misza kopnął zwitek i hrabina przylgnęła do ściany.

Najpiękniejszy fragment w tekście II:
Dimitris ze zdziwieniem obserwował, jak rudzielec przez moment obwąchuje najbliższe gwiazdy, a potem – jedną po drugiej – strąca pyskiem na ziemię, wprost do stóp Moranty – a ona wyłuskuje je spomiędzy fioletowych źdźbeł i wpina w uszy zamiast kolczyków.

Głębia:
Tekst I - relacja między głównymi postaciami, w tle wydarzenia historyczne.
Tekst II - wręcz fizyczne odczucie czasu i przestrzeni, sfera mitów i baśni.

Błędy (drobne) są w obu tekstach, po równo.

Jedyna przewaga tekstu I nad tekstem II to wykorzystanie limitu. Tekst I kompozycyjnie mieści się wygodnie w limicie. Tekst II ma ambicje na więcej, chciałby się rozwinąć, a nie może i to mu szkodzi.

Tekst I - 2 punkty.
Tekst II - 1 punkt.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

[6 czerwca 2020] Czarna Emma vs Isabel (modyfikowana)

6
Kurde flak, dlaczego coraz częściej mi się zdarza że chcę coś napisać i okazuje się, że Thana mnie ubiegła?

Mam praktycznie takie same odczucia - pierwszy tekst miałam odrzucić po przekombinowanych opisach z początku, ale zdążył zainteresować. Drugi obiecywał i przykuwał uwagę jak iskierka biegnąca po loncie, ale zamiast wystrzelić fajerwerkami zrobił na końcu pffffrt.

Dodam tylko, że w kwestii opisów i przemawialności do wyobraźni pierwszy tekst też na mnie zadziałał, dlatego żeby nie było, że zrzynam:

I 2.1
II 0.9

[6 czerwca 2020] Czarna Emma vs Isabel (modyfikowana)

8
O, ale fajne teksty.
Szczere gratulacje, bo po pierwsze, oba są bardzo dobre, po drugie, nie zostawiłyście wyraźnych tropów co do autorstwa.
Albo dawno nic Waszego nie czytałem, albo obie wystrzeliłyście z poziomem w dynamiczny sposób.

Tekst 1: 1.7
Teskt 2: 1.3

Naprawdę świetna bitwa.
Szacun.

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

[6 czerwca 2020] Czarna Emma vs Isabel (modyfikowana)

9
Thana chciała ode mnie info o odczuciach fizycznych, to proszę (czytałam w odwrotnej kolejności):


T2
Drugie zdanie jest długie i męczące do przeczytania, przez co bardziej się męczę i empatyzuję z męczeniem się bohatera.
Potem odczucie samotności w dużej przestrzeni.
Opis klamki przywołuje do mnie różne nieprzyjemne klamki, które dotykałam.
Opis starej jabłoni jest soczysty, daje gęstość, głębię.
Mam poczucie atmosfery. Nawet z tym lisem i rdzawą mgłą.
Sporo słów odnoszących się do temperatury tu jest, kolorów. I opisy szczegółów, które się odczuwa, np. spierzchnięte usta.
Mięsiste opisy pod względem zmysłowym, że można je odbierać nie tylko wzrokiem, ale i fakturą, temperaturą, smakiem.
Spowolniona mucha - mam takie poczucie, gdy czytam. Tzn. poczucie upływu czasu, jakieś to takie spowolnione, zawieszone. Co jest spoko, bo to współgra z magicznością.
Trochę malarskie, a trochę przerysowane te obrazy. Niby uczestniczę w jakimś obrazie lub filmie typu Wichrowe wzgórza pomieszane z Tarkowskim, a z drugiej strony mam poczucie bycia w anime. Może przez tę dramatyczność i patos. Np. "-Pij, to ostatni moment. -Nie. - Ciśnięta ręką Dimitrisa flaszka poszybowała w przepaść."
Spoko generalnie. Daje się odczuć.
A za końcówkę dałabym klapsa. "Gdybyś to wypił, już nigdy nie zaznałbyś prawdziwej radości. Tylko pamięć o cierpieniu pozwala w pełni cieszyć się tym, co piękne…" Można to niedosłownie zrobić. Nawet w opowiadaniu jestem zdania: "show, don't tell". Albo ubierz niedosłownie.

T1
Światło i rosa = poranek.
Opisowe bardzo. Stoję obok i się przyglądam, ni mnie to grzeje, ni ziębi. Jestem w jakimś pomieszczeniu z piecem, wiem, gdzie co stoi, gdzie kto siedzi i tyle.
Wiem, co czuje bohater, gdy np. wypluwa tytoń, ale ja tego nie czuję.
Jakbym czytała Dostojewskiego momentami... niby spoko, są momenty i czasami się wciągam i w ogóle wow, ale chcę przeskoczyć już te opisy i przejść do sedna.


Podsumowując (już w kolejności):

T1
Tekst opisowy, intelektualny. Wiem, o co chodzi, co się dzieje, realizm, spoko, jest fabuła, bohaterowie. Nie rusza mnie, chcę przejść dalej... do jakiejś sceny palenia pieniędzy w piecu.

T2
Tekst zmysłowy. Dla mnie to trochę też kolaż obrazów. Sporo szczegółów pozwalających odczuć miejsca, dających wrażenia. Nie czytałam go przez fabułę, nie obeszli mnie bohaterowie, ale odczuwałam to, co on odczuwał. Bo ona mnie w ogóle nie obeszła.


Ocenię pod względem zmysłowości:
T1: 0
T2: 1
Dzwoń po posiłki!

[6 czerwca 2020] Czarna Emma vs Isabel (modyfikowana)

10
No! Wiedziałam, że jest na co czekać! Dobra bitwa. Śliczna stylowo. Mam wrażenie, że oba teksty trochę "nie zmieściły się" w limicie znaków, bo końcówki jakoś takie bez wyrazu (jak dla mnie), ale za to oba ładnie ograły temat.

Tekst I
Bardzo klimatycznie oddana sytuacja tej pary. Mogłabym czytać tak poprowadzony obyczaj. Pod koniec trochę rozczarowujące. Za szybko zbiegamy do happy endu, trochę mdławo się robi.

Tekst II
Śliczne opisowo. Bardzo "czuje" się tę noc, to miejsce. Ładne sceny z lisem, fajna kreacja Moranty, nawet ten problem, z którym przyszedł Dimitris ma potencjał. Lubię takie fantastyczno-oniryczne klimaty. Nad zakończeniem już dość się naznęcano, więc oszczędzę - czuję, że trochę tu zabrakło miejsca (może czasu), by wyciągnąć z niego więcej.

Oba teksty chętnie bym zobaczyła rozwinięte, a póki co, punktacja:
Tekst I: 1 punkt
Tekst II: 2 punkty
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

[6 czerwca 2020] Czarna Emma vs Isabel (modyfikowana)

11
Tekst I - 1,6
Tekst II - 1,4

Oba dobre warsztatowo, z drobnymi IMO mankamentami. Gratulacje :)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

[6 czerwca 2020] Czarna Emma vs Isabel (modyfikowana)

12
Tekst 1 urzekł mnie detalami. Te patronimiki, spojrzenia w kierunku pieca, wspomnienia - poczułam się przeniesiona w czasie i przestrzeni. Natomiast za bardzo łopatologiczny w swojej wymowie. Zabrakło mi jakiegoś niedopowiedzenia i zniuansowania.

Tekst 2 wprowadził mnie w klimaty, które lubię: wiedźmy, magiczne obrzędy, niezdecydowania. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to zdanie na końcu. Nie lubię, jak autor coś tłumaczy czytelnikowi. No nie lubię i już.

Dla obu tekstów po 1,5.
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva

"Between the devil and the deep blue sea".

[6 czerwca 2020] Czarna Emma vs Isabel (modyfikowana)

13
T1: 2 punkt
T2: 1 punkty

A skoro oceny mamy z głowy, to możemy przejść do wybebeszania :)

Tekst pierwszy jest dobrze napisany i przemyślany. Takie realia to nie moja bajka
Zgadzam się, że początek istnieje trochę w oderwaniu od reszty i nie jest zły, ale zupełnie mnie nie wciągnął i nie przygotował na rozwinięcie. Coś przeskoczyło dopiero między "Misza", a "Znów palisz światło?"

Nie wiem, czy happy end jest zbyt nagły, bo traktuję go jako jedno z sensownych zamknięć opka, ale pozostawia wrażenie, że mogłoby być bardziej satysfakcjonujące. Zupełnie jakby opowiedziana historia pasowała o wiele lepiej jako rozdział w książce, a nie samodzielny byt. Wtedy łatwiej zrównoważyć wzloty i upadki przeżywane przez bohaterów.

Z drugim tekstem mam problem, bo potencjalnie mógłby być lepszy niż pierwszy, ale nie jest. Został napisany bardzo ładnym, plastycznym językiem, a wszelkie niezgrabności można łatwo usunąć przy poprawkach, ale opowiadana historia wymaga o wiele więcej uwagi.

Po pierwsze, mamy u fantastykę, a ta może spełniać dwie funkcje: estetyczną, gdy opisujemy rzeczy, które wyglądają super przez swoją nadzwyczajność i teoretyzującą, gdy rozważamy co by było gdyby niemożliwe stało się realne. I ten drugi aspekt nie został moim zdaniem wykorzystany.

Z pozoru wszystko jest ok: Dimitris cierpi, więc wyrusza na wyprawę, by za pomocą magii uleczyć to, z czym zwykły medyk czy zielarz sobie nie poradzi. Na koniec zaś odkrywa, że magia może mu pomóc, ale nie powinno się z niej tak korzystać, bo więcej straci, niż zyska. Zaakceptowanie naturalnego porządku świata jest lepsze, niż naprawianie go czarodziejską różdżką.

Zgrzyt pojawia się w zakończeniu, tym nieszczęsnym, moralizującym zdaniu, ale uważam, że to symptom, a nie powód. Jak odpowiedzieć w konkretny, a nie ogólnikowy sposób na pytanie, które nie zostało konkretnie postawione? Nie wiemy co dręczy bohatera
Spróbuj, jako eksperyment wziąć inną, dokładniej opisaną postać i wrzucić ją w tę sytuację. Może być nawet Misza z tekstu wyżej, sporo przeszedł i się nada. Pomyśl, co mogłoby go popchnąć do sięgnięcia po taką niezwykłą pomoc? A potem, co mogłoby go przed tym powstrzymać w ostatniej chwili? Czy powiedzenie, że "nigdy nie zaznałbyś prawdziwej radości. Tylko pamięć o cierpieniu pozwala w pełni cieszyć się tym, co piękne…" wystarczy, czy trzeba by sięgnąć po argument, który będzie bardziej osobisty, a nie ogólnikowy?

Do zakończenia mam jeszcze jedną uwagę, bo poza łopatologią, znalazł się tam pewien rozdźwięk.
Spójrzmy na Dimitrisa, który okazał się człowiekiem bardzo wrażliwym i nie chciał utracić wspomnień o dopiero co widzianych wspaniałościach, nawet gdyby dzięki temu mógł uwolnić się od prześladującego go cierpienia. Piękno, okazało się więcej warte od spokoju ducha.
Moranta natomiast tłumaczy, że przeżyte cierpienie pozwala w pełni cieszyć się szczęściem. Sugeruje więc, że obejrzane sceny w zasadzie nie mają znaczenia, a to wspomnienie niechciane wspomnienia sprawią, że będzie potem odczuwał radość.
Z jednej strony mówi mu więc "spaprałeś obliczenia, ale wyszedł Ci dobry wynik, brawo". A z drugiej, tak na logikę, powinna właśnie sprawić, że zapomni tę przechadzkę, bo co w normalnym świecie może go po czymś takim zachwycić?
Poza tym, zawsze bohaterowi może się jeszcze w życiu przydarzyć coś nieprzyjemnego, choć może nie tego kalibru co dawniej, i wtedy już może się cieszyć, gdy to nowe minie ;)

Nie lubię oceniać wykonania tematu, wyrażanie punktowo, że ktoś bardziej napisał na temat ma dla mnie mało sensu. Ale w jedynce suknia z meteoru się pojawia i bawi, a w dwójce jest sukienka i są meteory, ale nic ich nie łączy, a przy takim zagęszczeniu mocy, mogłoby ;)

Gratuluję bitwy, to są bardzo dobre, ciekawe teksty.
ichigo ichie

Opowieść o sushi - blog kulinarny

[6 czerwca 2020] Czarna Emma vs Isabel (modyfikowana)

14
Jestem słaby z oceniania, na doczepkę dorzucę od siebie dwa grosze, bo kieszenie pustawe. Względem tych tekstów moje kieszenie wyglądają biednie.
Ocena:
T1 - T2 1:1
Oba zasługują na wyrazy uznania. Powiedzmy, że odgaduję autorów ;).
Teksty nie trafiają do mojego gustu (spaczonego, niemniej, a może to tylko uprzedzenie do krótkich form - zawodzą mnie, a z tekstem jak z przedmiotem: przywiązuję się, a tu bach! trach! koniec. I nie mam dalszego ciągu. Już nigdy.). Za to przemawiają sobą.
Teksty są sprawne. Moja opinia dotycząca tych tekstów głównie opiera się na dojrzałości. W drugim tekście brakuje gardy życiowej, jak to po swojemu nazwałem. Specyficzniej: autorowi brakuje takiego doświadczenia, w żadnym przypadku mu nie ujmując (jej, oczywiście, nie ujmując). Chciałbym, żeby autorka drugiego tekstu coś przeżyła nieskalanego. Może wstrząsającego, choć nie może to być nic przykrego. Wolałbym wstrząsającego albo coś, co po prostu zrobi akurat na tej osobie 'nowe' wrażenie. Żeby zdobycie góry czpykło nowe tchnienie na duszy. Czy żeby fala na morzu urodziła nowe, niepowtarzalne skojarzenia. Tak prościej mówiąc, bez zbędnego filozofowania, nabrać doświadczenia życiowego. Wtedy to panowanie słowa w połączeniu z zarażającym przeżyciem może okazać się bardzo trafne w jednym lub wielu tekstach. Tego mi w sumie brakuje w tekstach tej osoby. Pierwszy tekst wygrywa na tej płaszczyźnie, niemniej w drugim drzemie zdecydowanie większy potencjał, ot co.
Dlatego uznaję sprawiedliwy bramkowy remis. Z wyrazem uznania dla obu autorek. Powiedzieć, że stanęły na wysokości zadania to mało powiedzieć, patrząc na jakość tekstów. Mnie nie powalają, ale w ogólnym brzmieniu są dobre. Skupiłem się na ogóle, bo detale w krótkich tekstach to nie jest moja mocna strona. Tego jest mało. Teksty brzmią, są płynne. Co więcej powiedzieć? To co w środku, już uznałem. Punktem odniesienia obrałem sobie dojrzałość. Tyle.
Pisarz miłości.

[6 czerwca 2020] Czarna Emma vs Isabel (modyfikowana)

15
No cóż, nie patrząc na razie na oceny innych, 3:0 dla tekstu pierwszego.
Dlaczego tak? Otóż tekst pierwszy jest niesamodzielny, takich tekstów, w tym klimacie i estetyce, zostało napisanych mnóstwo, w znaczeniu - od Bułhakowa, przez Zoszczenkę, i jeszcze tysiąc pisarzy rosyjsko-radzieckich (bardziej radzieckich, ale np. Bułhakow się płynnie przemieścił z jednej Rosji w drugą :D). Tekst drugi podobnie jest niesamodzielny, chociaż tu bardziej sam rdzeń opowieści jest spotykany często.
Oba więc są echami czegoś, co znam. No, ale tekst pierwszy klimat robi znakomicie, a i sama opowieść jest tak po ludzku mądra i prawdziwa. Drugi, cóż, tym razem to po prostu w miarę sprawnie odrobiona klisza.
Przy czym tekst pierwszy ma te trzy punkty za klimat i opowieść, nie za redakcję autorską, tu jest sporo pracy jeszcze (rozumiem pośpiech). Np. "Gdy przewieziono ją do szpitala, spomiędzy jej nóg wypadło to, na co oboje tak czekali. " jest brzydkim zdaniem i na pewno nie czekali na "to", tylko na dziecko :) i z powodów emocjonalnych "to" jest błędem.
Niemniej, dobra bitwa.
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
Zablokowany

Wróć do „Nowa bitwa!”