---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Był reporterem, i to dobrym. Wiele lat spędził jeżdżąc po świecie i dokumentując wojny, konflikty, życie prostych ludzi. Zawsze go to intrygowało, był niespokojną duszą szukającą coraz to nowych wrażeń, ale podświadomie wiedział, że to nie jedyny powód wyboru właśnie takiego stylu życia. Tak, był ciekawy świata, ale jeszcze bardziej pragnął uciec od własnego. Tu nie było wojny, nad głowami nie latały pociski, ale nawet to byłoby o niebo lepsze od ponurego nastroju panującego na ulicach i wiecznego, choć skrywanego pod maską normalności strachu wyzierającego z oczu i z ostrożnych ruchów przechodniów. Za to gdzie indziej nie brakowało widowiskowych tematów w sam raz do kroniki filmowej, i to właśnie było jego zadanie, jego praca i jego pasja. Być tam, w samym sercu wydarzeń, w ogniu walki w czasie wojny czy też na lokalnym targowisku podczas kłótni handlarzy o wycenę najmniejszej nawet perły. To go ekscytowało; gdy ocierał się o śmierć czy ludzkie cierpienie, właśnie wtedy czuł życie w jego najczystszej postaci.
Ale lata mijały i któregoś dnia w lustrze zobaczył swoją, ale jakby obcą twarz: skóra spalona od słońca i wyblakłe oczy, z których gdzieś po drodze zniknął ogień pchający go przez tyle lat do przodu. Trochę mu to zajęło, ale w końcu musiał pogodzić się z myślą, że nie jest już tym narwanym, nieustraszonym młodzikiem, któremu wydawało się, że jest niezniszczalny i który mógł bez problemu spać na gołej ziemi byle tylko zdobyć jakiś ciekawy materiał.
Te czasy już minęły. Co tu dużo mówić, był już zmęczony, wypalił się, zaczęły mu się mylić kraje, języki i wciąż te same zdjęcia zniszczeń, nędzy i codziennej śmierci. W dodatku, tak jakoś się złożyło, że, mimo że żył przecież pośród ludzi i niektórzy byli mu nawet bliscy, to jednak nigdzie nie zagrzał dłużej miejsca. I nagle okazało się, że nic go już tam nie trzyma, nikt na niego nie czeka i nikt nie będzie za nim tęsknił. Zresztą, być może on sam, podświadomie, nie pozwalał sobie na takie luksusy, bo w głębi duszy wiedział, że jego ucieczka z kraju była tylko tymczasowa, i że jest to wyłącznie kwestią czasu, nim nie pozostanie mu już nic innego, jak tylko przyznać się do przegranej i wrócić, ale tym razem już ostatecznie. I ten czas właśnie nadszedł. Oczywiście wiedział, że nie czeka go tu nic dobrego, ale było mu już i tak wszystko jedno.
Pozostała mu więc już tylko jedna, ostatnia podróż - do domu. A przedtem, jeszcze tylko ostatni raz poczuć tętno życia tego świata w którym tyle czasu spędził - ten gwar, bałagan, bezceremonialne przepychanie się tłumu, okruchy ludzkiego piękna i brzydoty. Właśnie to go do tej pory tak pociągało, podobała mu się ta bezpośredniość i zaradność; i właśnie tego będzie mu najbardziej brakowało. Zauważył to już na ostatnim międzylądowaniu przed dotarciem do celu. W samolocie zrobiło się puściej i ciszej, ludzie siedzieli w milczeniu, nie rozglądali się wokoło i wyglądali na wystraszonych. Spodziewał się tego, ale i tak poczuł to jak ciąg lodowatego powietrza. Już wcześniej był zmęczony, za to teraz…
Na płycie lotniska nikt na niego nie czekał, z o to. Nie chciał szumu, nie chciał się szczerzyć do kamer czy dawno zapomnianych znajomych i udawać, że wszystko jest wspaniale. Władze też wolały, żeby nic się nie działo: lubiły bohaterów, ale martwych. Tacy byli bezpieczniejsi. Tak więc na ojczystej ziemi oficjalnie nikt go nie powitał, pojawiła się tylko, jakby przypadkiem, jakaś mała grupka młodzieży, a jedna blada i wystraszona dziewczyna podała mu kwiaty i wpięła metalową przypinkę w klapę marynarki, i tak jakoś intensywnie na niego spojrzała… Jej dłonie były zaskakująco zimne jak na tę porę roku. Kiedyś była inna dziewczyna, i jej dłonie nie były zimne, wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy… I nie była wystraszona tylko dziwnie pewna...
„Dosyć” - zganił się w myślach. „Że też ci się zebrało na wspominki, właśnie teraz. To była twoja i to wyłącznie twoja wina. Ona wierzyła w to co robi, ale ty wiedziałeś lepiej, przemądrzały idioto”.
„Tak, to była tylko moja wina” – odpowiedział sam sobie. „Byłem tchórzem i uciekłem, jak tchórz. Byle tylko nikomu nie podpaść”. Nigdy sobie tego nie wybaczył. Potem mógł już tylko zmuszać się do sztucznego uśmiechu, gdy klepano go po plecach mówiąc, że dobrze zrobił. Bo inaczej, skończyłby tak jak ona. „A teraz wróciłeś” - ta myśl pojawiła się w jego głowie i cały jego gniew i żal na samego siebie zniknął. Tak, wrócił, ale przeszłości nie naprawi. Wszystko już nieodwołalnie minęło, nawet to.
Nie niepokojony przez nikogo powoli dojechał do miasta i usiadł przy stoliku w kawiarence na wolnym powietrzu. Wiedział, co się teraz stanie, ale nie obchodziło go już to. Nie spieszył się, nie miał po co, tak właściwie to wszystko już było bez znaczenia. Rozejrzał się dookoła: nic się nie zmieniło od czasu, gdy był tu ostatni raz, ci sami ludzie, te same uliczki niby pełne tłumów, ale jako dobry obserwator od razu zauważył to, czego nie spotykał w innych krajach: ludzie nie tworzyli grup, był gwar, ale nie czuć było beztroski, każdy człowiek był osobno i zachowywał się tak, jakby się bał własnego cienia. I to akurat była prawda, i tutejsza codzienność. Każdy miał swój „cień”, czasem nawet dwa, chowali się w tłumie, w zaułkach ulic, zawsze był ktoś, kto czuwał nad najmniejszym ruchem czy słowem obywatela.
On też miał swój cień, który zaraz się tu zjawi, by zabrać materiały i notatki z jego ostatniej podróży. Oczywiście wszystko to mogłoby się odbyć bardziej oficjalnie, w budynku odpowiednich służb, mały pokoik, czarne biurko, niewygodne krzesło petenta. Ale on miał swoje przywileje, był „porządnym” obywatelem i do tego do pewnego stopnia sławnym, więc pozwolono mu na tę odrobinę luksusu i „przekazanie” miało się tym razem odbyć w bardziej niezobowiązującym otoczeniu.
Tylko, jakie to miało znaczenie gdzie zostanie obrabowany z dorobku swojego życia?
Nagle zrobiło mu się duszno, i to nie tylko z powodu ciepłej, wiosennej pogody, rozpiął więc kołnierzyk, zdjął marynarkę i powiesił ją na krześle. Potem wyciągnął swój gruby notatnik i zaczął go przeglądać. Na same zapiski nie zwracał zbytniej uwagi, bo akurat w tym był niezwykle staranny, i to też był zresztą powód, dlaczego jego kariera trwała tak długo i bez większych przeszkód. „Niepokorne” teksty groziły nie tylko „opóźnieniem” wypłaty, z ich powodu mógłby stracić nie tylko poważanie i specjalne względy wysoko postawionych osób, ale znacznie więcej. Bardzo się więc starał, by nie podzielić losu niektórych kolegów, którzy nagle znikali i nikt już więcej o nich nie słyszał. Państwo miało długie ręce. Nawet za granicą nikt nie był pozostawiony bez kontroli, a co tu mówić o samym kraju.
„Dziel i rządź”, według tej rzymskiej maksymy działała władza i tak powstało państwo totalnej kontroli. Zresztą, wcale nie najnowszy wynalazek. Będąc kiedyś w Chinach w ramach „braterskiej współpracy obozów pracy” - jak to w myślach złośliwie nazywał, usłyszał historię o pierwszym starożytnym państwie Chin. Tam też panował terror, a donosicielstwo podniesiono do rangi obywatelskiego obowiązku. A jednak cywilizacja kwitła, czego dowodem może być słynna terakotowa armia. A może to było tylko wybujałe ego pierwszego cesarza.
„Patrząc na tamte czasy, mogliśmy być tylko wdzięczni za to, że tu nie karano ścięciem głowy za najmniejsze przewinienie. To się nazywa postęp”. – myślał. „O tak, nasze władze były dla nas bardziej łaskawe. A te setki ludzi zaginionych w nieznanych okolicznościach, to przecież tylko statystyka. Wszystko dla zachowania porządku”.
Tak samo jak cenzura. Po latach pracy nauczył się wręcz instynktownie omijać pułapki językowe i tak przedstawiać prawdę, że na końcu ledwo przypominała samą siebie. Brzydził się tym, ale traktował to jako sztukę i dzięki temu udało mu się wyrobić sobie markę „porządnego”, choć może czasami balansującego na krawędzi, reportera.
Tak, artykuły zawsze miał w porządku, tym nie musiał się martwić, ale między stronicami notatnika zauważył mnóstwo papierów, rachunków, zdjęć, niektóre stare, jeszcze z czasów, gdy zaczynał swoją karierę, jeszcze z czasów, gdy był z nią…
To były osobiste sprawy, i dosyć bolesne, nie miał ochoty, i nawet nie powinien, dzielić się nimi z obcymi ludźmi. I już chciał je odłożyć, gdy nagle zjawił się jego „cień”. Zdenerwowało go to trochę, ale nie dał tego po sobie poznać. Tamten od razu chciał wszystko skonfiskować, ale reporter uprzejmie zauważył, że jest tu trochę bałaganu i woli to poukładać by jego przełożeni nie musieli się zbędnie wysilać.
„Cień” był widocznie poirytowany, ale reporter to dość znana postać i lepiej było nie robić zbytniego zamieszania, usiadł więc i czekał. Jednak ciężko mu wysiedzieć na miejscu, więc w końcu wstał i powiedział:
- No dobra. Tylko nie oddalaj się zbytnio, bo i tak cię znajdę.
I poszedł sobie.
„Cień” był widocznie poirytowany, ale reporter to dość znana postać i lepiej było nie robić zbytniego zamieszania, usiadł więc i czekał. Jednak ciężko mu wysiedzieć na miejscu, więc w końcu wstał i powiedział:
- No dobra. Tylko nie oddalaj się zbytnio, bo i tak cię znajdę.
I poszedł sobie.
„Wreszcie...” - odetchnął reporter. Już wcześniej wiedział jak to miało wyglądać, ale i tak trochę go to wszystko wkurzyło. Oto ma przed sobą dorobek swojego życia, opisy wojen, ludzkich cierpień, ale też i sprawy prywatne, a tu przychodzi takie niewiadomo co, co nie ma zielonego pojęcia kogo ma przed sobą i chce mu to wszystko tak po prostu wyrwać z rąk, jak karton makulatury? Kogo oni tu przysłali?? Zdenerwował się, i chociaż wcześniej nie miał zamiaru nic robić i bez protestów poddać się ciągowi wydarzeń, to teraz wstał, zebrał swoje rzeczy i szybko ruszył przed siebie.
To nie była przemyślana decyzja, po prostu poczuł, że ma tego wszystkiego dość.
To nie była przemyślana decyzja, po prostu poczuł, że ma tego wszystkiego dość.
Kawiarenka, z której wyszedł, stała na rynku otoczonym kamieniczkami. Z tyłu jednej z nich, za małym betonowym podwórkiem, ukryty był wąski otwór w murze – droga ucieczki. Byle tylko nikt nie zauważył jego nieregulaminowej eskapady. Wszedł więc tak po prostu do budynku, otworzył tylne okno klatce schodowej i wyszedł przez nie na podwórze.
Niestety, nie był tam sam. Uśmiechnął się więc, jakby nic się nie stało, jakby przechodzenie przez okna było najnormalniejszą rzeczą na świecie i zapytał:
- Przepraszam. Możecie mi panowie powiedzieć, gdzie mógłbym tu kupić kartki okolicznościowe? Wiecie, zapomniałem napisać do żony, wkurzy się, jak nic nie dostanie.
Panowie najwidoczniej rozumieli, w jakiej trudnej sytuacji znalazł się ten człowiek i wyrozumiale pokierowali go do najbliższego kiosku stojącego po drugiej stronie ulicy. Ale reporter nie miał złudzeń, ci dwaj nie spuszczą go tak łatwo z oczu, musi coś zrobić, by im uciec. I wtedy, jak na zawołanie, pojawiło się przed nim stare, kiedyś czerwone auto. Koledzy z redakcji jednak o nim nie zapomnieli. Nic dziwnego zresztą. Podał przecież do wiadomości czas i miejsce swojego przybycia. Ale i tak było to miłe z ich strony.
- Przepraszam. Możecie mi panowie powiedzieć, gdzie mógłbym tu kupić kartki okolicznościowe? Wiecie, zapomniałem napisać do żony, wkurzy się, jak nic nie dostanie.
Panowie najwidoczniej rozumieli, w jakiej trudnej sytuacji znalazł się ten człowiek i wyrozumiale pokierowali go do najbliższego kiosku stojącego po drugiej stronie ulicy. Ale reporter nie miał złudzeń, ci dwaj nie spuszczą go tak łatwo z oczu, musi coś zrobić, by im uciec. I wtedy, jak na zawołanie, pojawiło się przed nim stare, kiedyś czerwone auto. Koledzy z redakcji jednak o nim nie zapomnieli. Nic dziwnego zresztą. Podał przecież do wiadomości czas i miejsce swojego przybycia. Ale i tak było to miłe z ich strony.
W samochodzie siedziała jedna z jego dobrych znajomych, wsiadł więc do środka i ruszyli.
– Jeśli chcesz, to zawiozę cię do naszej redakcji. Na pewno spotkasz tam kogoś jeszcze z dawnych lat.
Spojrzał na nią poważnie i powoli pokręcił przecząco głową
- Oh – odpowiedziała nie za bardzo zaskoczona.
Nie trudno było przewidzieć, że po tylu latach będzie miał problemy z dostosowaniem się do tutejszych warunków.
– To gdzie…? - zapytała.
Wykonał nieokreślony ruch ręką.
– Aha… – odpowiedziała, a potem dłuższą chwilę milczała, zastanawiając się pewnie czy nie byłoby dla niej lepiej,
gdyby go po prostu nie wyrzuciła z samochodu.
- Cieszę się, że cię widzę – powiedziała po chwili zrezygnowana. – A u nas wszystko po staremu. Zresztą wiesz…
– Jeśli chcesz, to zawiozę cię do naszej redakcji. Na pewno spotkasz tam kogoś jeszcze z dawnych lat.
Spojrzał na nią poważnie i powoli pokręcił przecząco głową
- Oh – odpowiedziała nie za bardzo zaskoczona.
Nie trudno było przewidzieć, że po tylu latach będzie miał problemy z dostosowaniem się do tutejszych warunków.
– To gdzie…? - zapytała.
Wykonał nieokreślony ruch ręką.
– Aha… – odpowiedziała, a potem dłuższą chwilę milczała, zastanawiając się pewnie czy nie byłoby dla niej lepiej,
gdyby go po prostu nie wyrzuciła z samochodu.
- Cieszę się, że cię widzę – powiedziała po chwili zrezygnowana. – A u nas wszystko po staremu. Zresztą wiesz…
Wiedział. Dostawał regularne, choć zdawkowe raporty. Nie mieli więc o czym mówić, bo oficjalne sprawy go nie interesowały, a nieoficjalnie nie mogła mu nic powiedzieć, bo był tu nowy, jeszcze nie znał zasad gry i kto jest po czyjej stronie, a to, że wsiadł do samochodu i kazał się odwieźć w nieznanym kierunku, czyniło go tym bardziej podejrzanym. Zresztą, ona też mogła być, i prawdopodobnie była, współpracownikiem tajnych służb, i to samo pewnie myślała o nim. W tym kraju nikt nie był niewinny.
A on wsiadając do tego samochodu, chciał po prostu, choć na chwilę, wydostać się z tej całej głupiej sytuacji. I nie zastanawiał się, co zrobi potem, to i tak było z góry przesądzone. Wiedział, że nie było żadnej ucieczki. Ona też to wiedziała i gdy wjechali na przedmieścia, zatrzymała samochód. Nie mogła mu dalej pomóc, musiała wracać. Wysiadł więc, ona odjechała i został sam. To wszystko nie ma najmniejszego sensu. Nie może uciec; i tak jest przegrany; i tak wszystko się skończyło; musi wrócić do miasta i zakończyć całą tę farsę. Władze lubią bohaterów, ale martwych, a on, choć w środku wypalony, to jednak nadal żył. I to był problem. Roześmiał się rozgoryczony. Tyle lat przebywał w krajach ogarniętych wojną i przeżył, a teraz jego głównym zmartwieniem było to, że nie umarł. Jeszcze tego mu brakowało!
Był reporterem i to dobrym, ale teraz to nie miało już większego znaczenia. O ile za jego nierozsądną eskapadę nie wywiozą go gdzieś w nieznanym kierunku, skąd już nie wróci, będzie mógł się uważać za szczęściarza, jeśli w ogóle pozwolą mu pisać w jakimś podrzędnym brukowcu. Zresztą, nieważne. Jego życie i tak się skończyło. Dla władz będzie od teraz „podejrzanym elementem”, a „podziemie”, za to, i przez jego wcześniejszą ucieczkę, będzie go omijać szerokim łukiem. Może nawet uznają go za zdrajcę.
I nie odkupi swoich win.
I nie odkupi swoich win.
Bo wrócił do kraju nie dlatego, że nie miał innego wyjścia. Wrócił tu dla niej. Zostawił ją wtedy, a teraz nawet nie wie gdzie leży jej grób. Jeśli w ogóle jakiś jest. I już się nie dowie. I nie miał nic na swoje usprawiedliwienie.
Ciemne chmury, które już od rana zbierały się nad horyzontem, teraz przesłoniły większą część nieba, oblekając otoczenie ponurymi odcieniami szarości. „Odpowiednia sceneria dla końca mojej świetlanej kariery” – pomyślał gorzko. Nagły powiew chłodnego wiatru przypomniał mu, że w tym bezsensownym zamieszaniu, zostawił w kawiarence marynarkę. Przyda mu się, gdy zabiorą go do ciemnej i zimnej celi dla podejrzanych. Jeśli będzie miał szczęście. Ale, to i tak, nieważne.
Zrezygnowany, ostatni raz odetchnął głęboko świeżym powietrzem i otaczającą go ciszą i spokojem zaspanego przedmieścia, i krok za krokiem, jak skazaniec idący na szafot, ruszył w stronę miasta.
----------------------------------------------
Niewielki, wydawałoby się nic nieznaczący szczegół, jak nieodebrany w porę telefon, spóźnienie się na pociąg, czy zabranie, lub nie, marynarki z kawiarenki, może zaważyć na całym naszym przyszłym losie. Jednocześnie, ta nieznaczna zmiana okoliczności może spowodować powstanie nowej, alternatywnej linii czasu.
----------------------------------------------„Wysiadł więc, ona odjechała i został sam. To wszystko nie ma najmniejszego sensu. Nie może uciec; i tak jest przegrany; i tak wszystko się skończyło; musi wrócić do miasta i zakończyć całą tę farsę. Władze lubią bohaterów, ale martwych, a on, choć w środku wypalony, to jednak nadal żył. I to był problem. Roześmiał się rozgoryczony. Tyle lat przebywał w krajach ogarniętych wojną i przeżył, a teraz jego głównym zmartwieniem było to, że nie umarł. Jeszcze tego mu brakowało!”
Szedł powoli, nie miał się już po co spieszyć. Czy wysiadając dziś rano z samolotu mógł przypuszczać, że tak się to skończy? - Jego myśli krążyły wokół wydarzeń tego mającego się ku wieczorowi dnia. „A ta dziewczyna na lotnisku?” – Ślad uśmiechu pojawił się na jego twarzy. – „Czy mogła przypuszczać kogo…”
Nagle stanął i mimowolnie dotknął przypinki w klapie marynarki. „Czyżby? Posunęliby się nawet do tego?” - Znów odezwał się w nim instynkt dziennikarza. „Zbyt oczywiste. I po co? I tak im nie ucieknę.” – pomyślał z goryczą. Przyjrzał się jej dokładniej. Nic specjalnego, standardowa propaganda; jednak rzeczywiście, tuż przy klamrze miała niewielką wypukłość, która mogła skrywać pustą przestrzeń. Tylko do czego? Bo jeśli nie nadajnik…
Na metalowej powierzchni zauważył maleńki, ledwo widoczny symbol.
Na metalowej powierzchni zauważył maleńki, ledwo widoczny symbol.
I w tej samej sekundzie już wiedział: jego wakacje właśnie się skończyły, a on stanął u progu …
Ta myśl, i wszystko, co się z nią wiązało, było jak porażenie prądem. Przez chwilę stał nieruchomo niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.
Ale ta chwila minęła.
Ale ta chwila minęła.
Oczywiście, mogła to też być fałszywka. Sposób tajnych służb, by go sprawdzić. Może więc lepiej o wszystkim zapomnieć, niechcący zgubić tę przypinkę, tak jak wtedy w kawiarence, gdyby w pośpiechu zostawił marynarkę. Tak niewiele brakowało, żeby to wszystko w ogóle się nie wydarzyło. Mógłby przecież tak zrobić.
Ale i ta myśl szybko zniknęła.
Ale i ta myśl szybko zniknęła.
Dobrze wiedział, na co się porywa. Nawet za granicą, gdzie wydawałoby się, że jest bezpieczny tak daleko od kraju, nawet tam nieustannie czuł za plecami oddech Wielkiego Brata, nawet tam, ani na moment nie pozwolili mu o tym zapomnieć. Tak, zdawał sobie sprawę, w co się pakuje. Dotychczas stawką było tylko jego życie, na którym akurat nie aż tak bardzo mu zależało, za to teraz mógł stracić o wiele więcej.
Nie miał bowiem złudzeń, był osobą publiczną i właśnie dlatego, przynajmniej mógł tak przypuszczać, go wybrano. Miał wiele znajomości w wysokich kręgach władzy, bardzo „przydatnych” znajomości. A to oznaczało tylko jedno: grę na dwa fronty, brudną grę. Stanie się podnóżkiem władzy, może nawet ich twarzą na bilbordach, sprzedajną dziwką – skrzywił się z niesmakiem.
„Oo taak. My life, my soul - for the hive, for the hive”* - Roześmiał się sarkastycznie. To wszystko, to jeden wielki, obrzydliwy żart. Żart od losu. Wracając, zakreślił pętlę, którą już w dzieciństwie zarzucono mu na szyję. Na chwilę udało mu się zaczerpnąć trochę oddechu świata, ale teraz znów jest w tym samym mieście. I idzie na szafot. Z opóźnionym zapłonem. Jego życie nigdy się nie liczyło. Teraz, jeszcze mniej. Ale chociaż nie odda go bez walki
A czy w ogóle miał jakiś wybór?
Przez te wszystkie lata, czuł podświadomie, że nie zasługiwał na wolność i spokojne życie za granicą. Nie było go przy niej, gdy go najbardziej potrzebowała. Może mógłby wtedy jeszcze coś zmienić? Może. A przynajmniej odeszliby razem. Ona wierzyła w to, co robi, on zresztą też, ale to ona zapłaciła za to najwyższą cenę. Teraz jego kolej.
Czas odkupić swoje winy.
Czas odkupić swoje winy.
Jeszcze kilka minut temu myślał, że jedyne co go czeka, to marna wegetacja na obrzeżach życia. Jakże się mylił. Ten mały kawałek metalu przypięty zimnymi dłońmi bladej dziewczyny wywrócił jego świat do góry nogami i sprawił, że znów poczuł, że ma po co żyć. Nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku oznaczałoby to jego śmierć.
Odetchnął głęboko świeżym powietrzem i otaczającą go ciszą i spokojem zaspanego przedmieścia, i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę miasta.
Gdy dochodził do głównego skrzyżowania, nagle pojawił się na nim nieoznakowany czarny samochód z zamazanymi tablicami rejestracyjnymi i uderzył prosto w niego. Kierowca nawet nie zwolnił i po prostu pojechał dalej.
Zrobiło się cicho.
Tylko wiatr szeleścił delikatnie pomiędzy liśćmi.
Zrobiło się cicho.
Tylko wiatr szeleścił delikatnie pomiędzy liśćmi.
A on leżał na chodniku, patrząc w niebo. Ciemne chmury, które widział wcześniej wiszące nad horyzontem, nadpłynęły nad miasto i zaczęło padać. Krople deszczu padały na jego nieruchome ciało i twarz, na której malowało się zdumienie.
Z tylu możliwości, ta jedna go nie ominęła.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------* me życie i duszę, dla roju, dla roju – cytat z serialu „Andromeda”
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Odpowiadając z góry na niektóre uwagi (chyba można?).
- Czemu 2 wersje jak mogłaby być jedna? No, mogłaby, wystarczy wyciąć Pana Zrezygnowanego i będzie jedna, poprawna i przewidywalna. Ale ja wolę dwie.
- Co do cytatu – to opowiadanie napisałam parę lat temu i moje dzisiejsze „ja” starło się z tym dawniejszym sycząc przez zęby: „Ja też chcę. Niech ta smętna meduza choć raz się roześmieje, niech choć raz pokaże, że jest człowiekiem".
- I zakończenie – nie, nie jest przypięte na zasadzie sztampowego końcowego zaskoczenia. Choć może rzeczywiście trochę przekombinowane, może lepiej by było to wyrzucić. Jeszcze się z tym siłuję. Ale ono spaja te dwie części. Słowo klucz – przyszłość.