Nim nadejdzie świt [utopia, zupełnie nie na temat, wulgaryzmy]

1
Uwaga! Spoiler!Napisane pół roku temu na konkurs. Kilka osób widziało. Generalnie jest nie na temat, utopia żadna, chociaż chciałem by ta przyszłość wydała się bliższa i możliwa, prawdopodobna. Dodatkowo - nie jest to utopijna utopia, bo bierze pod uwagę ludzką przekorę i zagubienie. Postacie są skrajnie czarno-białe. Choć niektóre teksty, argumenty za - są autentyczne.
To co chciałbym uzyskać wrzucając na Wery, to konstruktywne d*polanie.
Przywróciłem kilka wulgów, bo lepiej brzmią od wygładzonej wersji wysłanej na konkurs.
---
— Przepraszam. Zamyśliłem się i nie słyszałem telefonu...
— ...
— Tak, sprzęt już spakowałem.
— ...
— Oczywiście. Próbki zabezpieczone i zapakowane do jaja. No proszę cię…
— ...
— Posłuchaj. To, że siedzę od tygodnia głęboko w lesie nie oznacza, że zapomniałem jak się korzysta z telefonu, tak? Po prostu tutaj w czerwcu to istne szaleństwo…
— ...
— Przecież znasz mnie...
— ...
— Coś ty taka złośliwa dzisiaj, co? Kamiński znów wisiał nad głową? Wiesz, on chyba ma słabość do ciebie.
— ...
— Może nie umie inaczej?
— ...
— Nie nabijam się, okej? He he. Po prostu odwzajemniam złośliwości.
— ...
— Dobrze, już dobrze. Daj mi skończyć raport, to zaraz go wyślę. A potem popatrzę jeszcze na słońce odbijające się w tafli jeziora, nim schowa się za lasem, różowe chmurki, posłucham bączków, kormoranów…
— ...
— Nie, nie gram. To są bekasiki, wiesz? A poza tym słychać jeszcze rechotanie śmieszek oraz jeziorkowych. Macie wiele wspólnego. Dopiero to zauważyłem… He he.
— ...
— No tak, hałas spory, ale przyjemniejszy od uczelnianego. To dlatego wolę terenowe, nawet jeśli to grzebanie w błotku i szukanie Alcanivorax borkumensis.
— ...
— Sama jesteś żaba, pani adiunkt.
— ...
— Tak wiem. Dobra. Daj mi się nacieszyć wieczorem i jutro się widzimy. Pa.
Bruno wyłączył słuchawkę. Przejrzał raz jeszcze raport wyświetlony na tablecie, po czym wysłał go do systemu. Posiedział jeszcze chwilę pod olchą, a gdy słońce schowało się za lasem, co wyglądało, jakby ktoś urwał od spodu kawałek nieba, a zostawił czarny pas, poszarpany linią lasu. Wstał niechętnie i ruszył w kierunku drona. Zdążył postawić parę kroków i instynktownie podniósł rękę, by osłonić głowę.
To nie wystarczyło.
Uderzenie było szybkie, pewne i zadane z wystarczającą siłą, by pozbawić go przytomności.
***
Pierwsze co zarejestrowała, powracająca świadomość Bruna, to migoczące żółto-czerwone światło. Później ostry ból głowy. Musiała minąć chwila, nim zdał sobie sprawę, że słyszy jakieś pomruki, albo ryki. “To nie jest czas na rykowisko” — pomyślał. Wyobraźnia zaczęła podsuwać mu obrazy pasących się jeleni, ryjących dzików, ale dopiero kiedy głosy zaczęły układać się w zrozumiałe (częściowo) zdania, majaki ustąpiły brutalnej rzeczywistości.
Leżał na nierównej, twardej powierzchni. Bolały go plecy, bolała głowa i nie widział na prawe oko. Ręce oraz nogi miał skrępowane i przywiązane – chyba do palika. Potraktowano go jak upolowane zwierzę! Przypomniały mu się satyryczne rysunki z ludożercami niosącymi swoje ofiary na ucztę. W ustach czuł metaliczny posmak i drobiny piasku. Próbował uwolnić dłonie, ale to, czym były spętane, było twarde, mocno zaciśnięte i raniło skórę na rękach przy każdym poruszeniu.
Nic nie mógł zrobić.
Słyszał szczątki rozmów, przerywanych wybuchami śmiechu: “... Po farbie dopadł …”, “... norowiec zostawił tylko turzyce …”, “... po firlingu nie poprawiam…”. Nie miało to wielkiego sensu. Nie mógł zrozumieć, kim są, ani dlaczego w ogóle został napadnięty.
Mógł tylko czekać.
***
Nie potrafił określić, ile minęło czasu — kilka minut, może parę godzin? Ocknął się, gdy usłyszał kroki, a pod sufitem – jak się okazało – dużego, harcerskiego namiotu, oledowe pasy rozjarzyły się pomarańczowo. Ktoś zbliżał się do jego więzienia. Bruno przymknął oczy, by wyglądać na nieprzytomnego.
Do środka weszły dwie osoby: mężczyzna, tak na oko bliski pięćdziesiątki z wydatnym brzuchem, oraz dziewczyna – młoda, ale już nie nastolatka. Oboje mieli na sobie oliwkowe koszulki, spodnie w barwach maskujących i ciemne, traperskie buty.
Mężczyzna ściągnął czapkę myśliwską i przetarł czoło:
— Julka, weź go obudź. Musimy dowiedzieć się kto to i czego chce — polecił.
— Najpierw go przeszukam, może ma jakiś identyfikator — zaproponowała dziewczyna.
— W sumie dobry pomysł. Szkoda, że wcześniej na to nie wpadłem. Sprawdź go.
Julia zaczęła szperać w kieszeniach kombinezonu Bruna, szarpała się nieco z zamkiem, chcąc się dostać do wewnętrznych. Z tej na piersi, wyciągnęła plastikową kartę.
— Coś mam. To chyba karta identyfikacyjna. Bruno Bukowski, “Laboratorium Bioremediacji”? — odczytała — I jakiś kod.
— Bruno? Uhm. Daj mi to. Szukaj dalej. Może ma coś jeszcze. Tablecik niestety się rozpadł.
— Nic tu więcej nie ma.
Bruno stwierdził, że dalsze udawanie nieprzytomnego nie ma sensu.
— Jestem pracownikiem naukowym Wydziału Nauk Biologicznych Uniwersytetu Zielonogórskiego — przedstawił się. — Byłem na badaniach terenowych. Kim wy jesteście? To ściśle strzeżony Teren Przyrodniczy z Ograniczonym Dost…
— O, obudził się. Tak, tak — Mężczyzna uciszył Bruna gestem dłoni — Masz chłopie cholernego pecha, wiesz?
Nałożył czapkę z powrotem na głowę, pochylił się nad Brunem i uśmiechnął krzywo. Bruno poczuł, jak narasta w nim złość.
— Będziecie mieć poważne problemy — Starał się mówić spokojnie, by sprawiać wrażenie pewnego siebie. — jeśli natychmiast mnie nie uwolnicie... Uch!
Solidny kopniak w splot słoneczny pozbawił Bruna powietrza. Kolejny nie pozwolił go nabrać. Jeszcze jeden z góry wylądował na twarzy.
— Stul dziób, jasne? — Mężczyzna wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Dopiero gdy Bruno kiwnął głową, zdjął but z jego twarzy:
— Dobrze — pochwalił — Szybko się uczysz.
Obszedł leżącego, stukając palcami w pojemniki zgromadzone w namiocie.
— Jajogłowiec, tak? Czego tu węszysz, co?
— Próbki...
— Proszę? Mów wyraźniej, bo nie rozumiem ani słowa.
— Zbierałem... próbki.
— Wtykałeś paluszki w różne roślinki i błotka? Co, dziewczyny sobie nie możesz znaleźć? — kpił — No ja się nie dziwię. Jak tu dotarłeś?
— Dro… Dronem.
— O, ciekawe. A gdzie zaparkowałeś?
Kiedy Bruno nie odpowiedział, mężczyzna wymierzył mu porządnego kopniaka w tył głowy.
— Tato! — zaprotestowała dziewczyna.
— Niedaleko... Nad jeziorem... — zajęczał Bruno.
— Jakoś ci nie wierzę. Drony nie mają takiego zasięgu.
— Mój ma... To uczelniany.
— Na wodór?
Bruno potwierdził kiwnięciem głowy. Mężczyzna ponownie stanął przed nim i przyglądał się chwilę z krzywym uśmieszkiem. Ciszę przerwał warkot spalinowego silnika. Pracował nierówno, a po chwili gwałtownie ucichł z okropnym zgrzytem. Ktoś zaczął głośno kląć, łącząc pojedyncze wulgaryzmy w jeden długi ciąg. Ojciec Julki przysłuchiwał się chwilę:
— Poeta, nie? — zarechotał.
— Co wy tu robicie? — odpowiedział pytaniem Bruno — Pojazd spalinowy w rezerwacie? Kim wy jesteście? Nie wolno wam wjeżdż… ugh.
Kopniak w brzuch. Potem kolejny.
— Tato przestań! — krzyknęła Julia.
Chwyciła ojca za rękę, próbując powstrzymać, ale tylko ją odepchnął.
— Nie wtrącaj się!
— Zenek... — Do namiotu wszedł osobnik z jeszcze bardziej wydatnym brzuchem, czerwonym nosem i policzkami. Omiótł namiot spojrzeniem, a kiedy spostrzegł leżącego Bruna, zaklął.
— Halo! Jarek! — Zenek przywołał go do rzeczywistości — To, co chciałeś?
— A, tak — Podszedł do ojca Julki i coś szeptał. Zenek zmełł przekleństwo.
— Dobrze — kiwnął głową i zwrócił się do Bruna — Na razie sobie leż i nigdzie nie odchodź. — Spojrzał na Julię — Pilnuj go. W razie czego wołaj.
Julia nie odpowiedziała, patrzyła tylko z wyrzutem na ojca. Myśliwy zaklął, tym razem głośniej i wyszedł, mrucząc coś pod nosem o “niczego nie rozumiejących smarkulach”.
***
— W czym znów problem, Krystek? — Zenek odezwał się do młodego chłopaka, który oświetlał sobie diodową latarką spód starego Honkera.
— No problem, problem. — odpowiedział Krystek.
— Jaki, do cholery!
— Jeszcze – jak ja pierdolę, nie pamiętam, gdzie babcię zakopałem – nie wiem.
— Ale już wiesz, że jest problem?
— No. Nie odpali. Nie ma takiej, kurwa, najmniejszej jak jaja mysikróla, kurwa, opcji.
— Ponieważ?
— Ponieważ — Usiadł i walnął pięścią w drzwi auta — jest tak stary, że w najstarszych dębach w lesie, od połowy słojów, kurwa, pewnie dałoby się wykryć ołów z jego spalin. A był już w chuj stary, gdy go kupowaliśmy dziesięć lat temu. Policja mogłaby się doczepić, że handlujesz trupami... No, w sumie handlujesz. Chodziło mi o złom. Jak siedzisz w środku, to poziom wdychanej rdzy przekracza trzykrotnie dopuszczalne normy...
— Skróć — przerwał mu Zenek — ten swój słowotok do przydatnych informacji.
— Dobra, dobra — obruszył się chłopak i wsunął z powrotem pod auto — Chodzi o to, że nikt, od pięćdziesięciu lat, nie produkuje do Honkerów części. Wyremontowałem go, sprawiłem, że jeździ, bo umiem wytoczyć to i owo samemu. No i teraz... O! Mam! — zawołał — Pękł wał i takiego, no bardzo cię przepraszam, ale muszę kurwa zakląć, z dębowej pałki w środku lasu nie wystrugam. Dzięciołem, kurwa, nie jestem.
— Nosz krucza mać... — skomentował Zenek.
— To samo mówię, tylko inne ptaki przywołuję. Tydzień będzie tu stał, kurwa, może dwa. A jak dłużej, to znaczy, że już po niego nikt nie wróci. I tak był problemem. Benzyna, te sprawy... — Poklepał smutno pojazd.
— To niedobrze — wtrącił się Jarek. — Jak my teraz tuszki odwieziemy? Erektoquadami chyba tydzień. Żal, by się zmarnowały.
— Tak sobie myślę — odezwał się Zenek, bawiąc się kartą identyfikacyjną Bruna — Ten jajogłowy bobek wspominał coś o dronie.
— Dron? W lesie? Jak doleciał? Zrzucili go z liniowca? A tak w ogóle to, po jaką cholerę, żeś go tu przywlókł w ogóle? Tego jajoglowca znaczy... No i musiałeś go tak potraktować?
— zaskoczył mnie. A poza tym wkrewia mnie niesamowicie — Zenek machnął ręką — A dron ponoć uczelniany. Na wodór. W tej sytuacji spadł jak z nieba. Nadawałby się do transportu. Skoczymy tam i się zorientujemy. Do świtu musimy stąd zniknąć, bo nas sentinele wypatrzą i zgłoszą.
Myślał chwilę i zarządził:
— Jarek, weź kogoś i podepnijcie przyczepkę do mojego quada. Krystek!
— Ta?
— Bierz swojego czworokoła i jedziemy na drugą stronę jeziora.
— Oki.
***
Julka stała chwilę, nie wiedząc, co zrobić. Spojrzała na naukowca i skrzywiła usta. Po chwili wyciągnęła krótki nożyk i odcięła Bruna od drąga. Nadal miał związane ręce i nogi, ale teraz mógł się ruszać.
— Dasz radę się podnieść? — spytała.
Bruno spróbował, ale tylko syknął. Potłuczony brzuch bolał mocno. Jeszcze bardziej okolice żeber – podejrzewał, że jedno jest pęknięte. Rana na głowie spadła w rankingu dyskomfortu. Piekła poobcierana skóra na rękach. Kiedy był bity, nieświadomie napinał je mocniej, chcąc się zasłonić w instynktownym odruchu. Jednak ponad wszystkie dolegliwości, najbardziej teraz chciało mu się pić.
— Mogę trochę wody? — jęknął.
— Jasne.
Julia odpięła bidon od paska, ale zawahała się.
— Nie bój się... Nic nie zrobię — wyjęczał — Nie mogę się ruszyć.
— Nie o to chodzi. Jesteś cały... krew wymieszała się z igliwiem i piaskiem. Trzeba to najpierw oczyścić i jakoś opatrzyć.
Podeszła do skrzyń za jego plecami i otworzyła kilka z nich, przeglądając zawartość. Po chwili wróciła do Bruna, pomogła mu usiąść. Rozdarła małą paczuszkę i wyciągnęła środek dezynfekujący oraz gazę. Nasączyła ją wodą i zaczęła czyścić twarz Bruna, delikatnie wycierając z krwi i brudu. Gdy skończyła, prysnęła środkiem odkażającym.
— Auu…
— Nie ruszaj się, muszę to wyczyścić, bo będzie zakażenie.
— Czemu to robisz?
Wzruszyła ramionami.
— Nie słuchałeś? Może wdać się zakażenie?
— Nie o to pytam. Kim jesteście?
— Ludźmi, pasuje? Siedź cicho.
— Ubrania w kolorach maskujących. Jesteście jakąś grupą paramilitarną?
Ponieważ nie odpowiadała, Bruno ciągnął dalej:
— Farba… Ktoś wspomniał o farbie. Auć... Jesteście na polowaniu. Wiesz, że tu nie wolno polować? To poważne przestępstwo, sss...
— Ja nie poluję. Nie lubię tego. Dobra, na razie wystarczy.
— Dzięki… Hm, dobrze opatrzone — pochwalił. — Czemu tu jesteś?
— Pij.
Pił łapczywie, jakby nie miał dostępu do wody od kilku dni.
— Ojciec mnie zabiera. Mówi, że musi mnie wzmocnić.
— Chorujesz?
— Nie. Skąd. — Próbowała się zaśmiać — Ojciec uważa, że jestem słaba, ponieważ nie znoszę zabijania. Chce mnie wzmocnić, cokolwiek to znaczy.
Bruno przyglądał się Julii, aż zawstydzona odwróciła głowę.
— Często to robi? — zapytał — Czym się zajmujesz, gdy … no wiesz.
— Swoim ogrodem. Chciałam studiować biologię, ale ojciec uważa, że więcej się nauczę na jego polowaniach, “obcując z przyrodą”. Że też to zawsze musi mieć taki seksualny wydźwięk.
— Chyba możesz sama zdecydować?
— Po śmierci mamy nie miał się kto domem zająć, a to, wiadomo, zajęcie dla kobiet — powiedziała z przekąsem — Poza tym, nie byłam w szkole wystarczająco dobra. Tylko z zajęć przyrodniczych. Uwielbiałam je, ale teraz…
— Przecież możesz studiować.
— No jak? Bez egzaminów?
— No, nie, ale to chyba nie jest duża przeszkoda.
— Za stara jestem. Nigdzie mnie na studia nie przyjmą.
— Po pierwsze: wiek nie ma znaczenia. Po drugie: no daj spokój, za stara? A do egzaminów nie musisz przygotowywać się sama, jeśli tylko chcesz, mogę pomóc. Zajmuję się nauczaniem, wiesz?
— A nie wiem — wzruszyła ramionami — Dlaczego?
— Co dlaczego?
— Dlaczego miałbyś mi pomóc, po tym? — machnęła ręką.
— Nie słuchałaś? Zajmuję się nauczaniem. To moja praca. Po części. Jak myślisz, dlaczego jestem tutaj, zamiast na uczelni ze studentami?
— No nie wiem, bo tak ci kazali?
— Tak i nie. Przyroda to moja pasja. Wiedziałem, że tylko dzięki studiom mogę robić to, co kocham. A teraz system wspiera każdego, jeśli tylko udowodni, że chce się edukować i rozwijać. A jeśli przy okazji, jego praca pomoże ludzkości… Chciałbym, że ludzie mogli robić to, co kochają.
— Fajny pomysł, ale nie uwzględnia faktu, że niektórzy kochają polowania.
— Nie to miałem na myśli...
— Po czymś takim — wskazała za siebie — pójdziemy siedzieć albo nie wiem… Zresztą, ojciec się nie zgodzi i już.
— Pomóż mi.
— Proszę?
— Pomóż mi, a ja pomogę tobie.
— Niby jak?
Z zewnątrz dało się słyszeć ciche wizgi elektrycznych quadów. Julia zerknęła w stronę wejścia.
— Chyba ojciec wrócił.
— Muszę stąd uciec. Możesz mi pomóc? Mogłabyś ze mną…
Nie dokończył. Do namiotu wszedł ojciec Julii.
— Znaleźliśmy drona., ale ta plastikowa plakietka nie jest od niego. Gdzie masz kluczyki?
— Nie wolno wam tu przebywać — odpowiedział Bruno — Kłusownictwo jest przest… ugh.
Uderzenie pięścią zostawiło ślad na wardze.
— Tato! — krzyknęła Julia — Tato, przestań! Co ty robisz?
— Kłusownictwo... — zawarczał Zenek — Takich niedolisków rzucam norowcom do zabawy!
— Przestań, mówię — Dziewczyna stanęła między ojcem a naukowcem.
— Kłusownicy! — warknął — Słyszysz, Julka? Dla niego jesteśmy kłusownikami. My! Myśliwi z dziada-pradziada. Bezczelny szczyl…
Uspokoił się jednak, rozejrzał i chwycił składane krzesełko. Stęknął, siadając. Julka pochyliła się nad Brunem, by sprawdzić jego stan. Zenek odczekał chwilę, a gdy dziewczyna odsunęła się od naukowca, powiedział:
— Nie będzie mnie jajogłowiec obrażał. Do twojej wiadomości, gnojku. Jesteśmy myśliwymi! Zawsze nimi byliśmy.
— Po co…
— Co tam jęczysz?
— Po co to robisz? — powtórzył z wysiłkiem Bruno.
— Bo mogę.
— Nie masz co jeść?
— Co ty chrzanisz? — obruszył się ojciec Julki — To uświęcona tradycja. Przekazywana z pokolenia na pokolenie.
— ...warto zmienić lub... odejść całkiem, jeśli… Nie przynosi korzyści… Jest szkodliwa — wysapał Bruno.
— Nie ty o tym decydujesz — warknął myśliwy.
— Nie. Ja, ty. My wszyscy. Ludzie.
— Jacy, do cholery, ludzie? “Czyńcie sobie ziemię poddaną”, coś ci to mówi? — zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. — Ależ skąd. Wy jesteście takie mądrale, ale o duchowości całkiem zapomnieliście. Boga macie gdzieś!
— To Bóg każe ludziom zabijać?
— Owszem. To jego dary.
— Gdzie to jest napisane, że możesz zabijać zwierzęta, bez liczenia się z kosztami dla całego ekosystemu?
— Wy i ta wasze ekogadka. Gadali, że nie można benzyny, bo niszczymy klimat. I co? I nic. Gdy było za dużo ropy, pojawiły się wirusy, które ją jedzą.
— Chyba bakterie. I były zawsze...
— Jeden pies. Bóg dba o ludzi. A to — machnął ręką — to obcowanie z przyrodą, kiedy siedzisz ukryty i czekasz, masz czas na modlitwę. To ubogaca duchowo.
— Napadanie ludzi, wiązanie i bicie też?
— Ach… — machnął ręką. — Wszystko przekręcasz. Typowe. Jesteśmy niezbędni. Zobacz, co się z tą puszczą stało. Zarośnięta. Drzewa powalone. Przejść nie idzie. Ludzie powinni dbać o lasy i zwierzynę. Inaczej wszystko wymrze.
— Naprawdę w to wierzysz? Prowadzę tutaj regularne badania. Odkąd wyznaczono strefy z ograniczonym dostępem, przyroda zaczęła się odradzać. Wzrosła bioróżnorodność. Wracają gatunki, których od lat tu nie widziano. Wystarczyło ćwierć wieku…
— Co za bzdury! — Wstał z krzesełka zaczerwieniony. — Mieszkamy przy lesie! Kiedyś panował tutaj porządek. Teraz to powrót średniowiecza!
— W pewnym sensie masz rację… — chciał się zaśmiać, ale ból z rozciętej wargi, skutecznie mu to uniemożliwił. — Puszcza lepiej radziła sobie bez nas. Ludzie ją tylko eksploatowali.
— Bo takie nasze prawo!
— Mamy też prawo przeżyć! I przyroda jest do tego niezbędna.
— Chrzanisz, jakby cię kto potłukł...
— A wiesz, że jest taki fragment w Piśmie Świętym, gdzie Bóg nakazuje usługiwać przybyszom i oddawać im swoje córki, jeśli tego zapragną?
Zenon nic nie odpowiedział, tylko pokręcił głową, więc Bruno pytał dalej:
— Czemu polujesz na gatunki ledwo odratowane? Po co w ogóle polujesz, skoro nie ma takiej potrzeby? Dlaczego? Chcesz zaszkodzić całej ludzkości?
— Typowa gadka ekoświrów! Przyrodzie nic nie jest, jak widać. Ma się dobrze. Była puszcza, będzie puszcza. A te wasze histeryczne lamentacje niczego tu nie zmienią.
— Mylisz się. Już zmieniły. To dzięki wspólnemu wysiłkowi udało się uratować wiele gatunków. To dzięki wspólnym decyzjom, a nie władzy polityków, jak kiedyś. To dzięki wspólnej, ciężkiej pracy, a nie modlitwom czy przestrzeganiu przestarzałych tradycji, udało się ustabilizować klimat, wykarmić rzesze ludzi. Zbudowaliśmy farmy hydroponiczne, laboratoria czystego mięsa od różnych gatunków…
— Wystarczy! To wasze chore, nienaturalne jedzenie. Kto wie, co robi z człowiekiem…
— Wyobraź sobie, że nic. Od dwudziestu lat jem tylko takie. Nie mógłbym zabić...
— Właśnie o tym mówię. Dość tych bzdur. Za dużo czasu straciłem. — Myśliwy podszedł do Bruna, chwycił go za kombinezon i szarpnął do góry. — Gdzie masz kluczyki?
— Jakie kluczyki?
— Od jaja, twojego drona, geniuszu.
— Nie ma żadnych kluczyków… uhh.
Zenon wymierzył uderzenie pięścią w nos naukowca. Potem drugi i jeszcze raz. Bruno poczuł, jak krew płynie po szyi pod kombinezon.
— Tato! — krzyknęła Julia.
Przysłuchiwała się w ciszy całej dyskusji, ale teraz rzuciła się, by powstrzymać ojca. Chwyciła go za rękaw akurat, gdy cofał rękę do kolejnego ciosu. Uderzenie z łokcia było tak gwałtowne, że głowa Julii odskoczyła jak piłka. Upadła do tyłu, a na rozciętych ustach pojawiła się krew.
— Cholera jasna — zaklął Zenek. — Mów... mówiłem, żebyś się nie wtrącała, tak? Masz... Masz teraz nauczkę, no.
Pokręcił głową zmieszany, ale nie puścił Bruna:
— Słuchaj! Nie baw się ze mną w kociłapkę, bo tak ci twarzyczkę urobię, że w najlepszym szpitalu ci jej nie odtworzą.
— Jak ją zepsujesz... to nie uruchomisz drona… — wyjęczał Bruno.
— Co?
— Blokada... biometryczna.
— Niech to szlak... Jarek! — zawołał Zenek — Jarek, chodź, sprawa jest.
— Co tam? — Zgłosił się Jarek.
— Zapakuj selekcika na wózek z tuszkami.
— Jasne.
— Przestań, dobrze — zawołała Julia, stając przed ojcem. — Co chcesz zrobić?
— Na polowaniach zdarzają się wypadki. — zachichotał.
— Chyba żartujesz… — Nie dowierzała. — Polowania w Rezerwacie to jedno, ale morderstwo?
— Nie bądź głupia! Nikt nikogo nie zabije. Na razie. Niedolisek jest nam potrzebny. Wstawaj.
Myśliwy szarpnął Bruna do góry, a potem pchnął go do wyjścia. Wokół ledwie żarzącego się teraz ogniska, stało kilkoro mężczyzn, ubranych podobnie jak ojciec Julii, a za nimi parę namiotów rozstawionych blisko siebie. Bruno nie zdołał przyjrzeć się dokładniej. Myśliwy pociągnął go za ramię do jednego z quadów po lewej.
— Wskakuj — zakomenderował i pchnął naukowca w stronę przyczepki podczepionej do pojazdu. — Będzie ci wygodnie — zaśmiał się — Julia! Za mną! I miej na niego oko.
Oprócz nich, jeszcze Jarek i dwóch innych wsiadło na swoje quady. Uruchomili je i ruszyli za ojcem Julii.
Przejazd rezerwatem bez żadnych dróg czy ścieżek trwał tylko pół godziny, ale Brunowi wydawało się, że o wiele dłużej. Przedzierali się przez wyrośnięte krzewy i chaszcze, pokonując mniejsze lub większe dołki, przewrócone drzewa.
W końcu zatrzymali się, światłami quadów oświetlając jajo. Dron naprawdę wyglądał jak wielkie jajo, szczególnie gdy ramiona wirników obejmowały go od góry, blokując przy okazji wejście. Ojciec Julii spojrzał na naukowca i kiwnął głową, wskazując drona:
— Otwieraj.
— Potrzebuję rąk.
Myśliwy rozciął trytytkę. Bruno rozmasował nadgarstki, po chwili podszedł do jednego z ramion drona i dotknął płytki. Wnętrze pojazdu rozjarzyło się delikatnie diodami, które chwilę pulsowały czerwonym światłem, by w końcu zabłysnąć na żółto. Ramiona wirników się uniosły. Podniosła się także przednia szyba, a dolna osłona odwróciła, odsłaniając schodki.
— Chłopaki, wyładujcie skrzynki profesorka, musimy zrobić miejsce.
— Jasne. Gdzie je mamy dać?[/AKAPIT]
— Gdziekolwiek. To tylko błoto.
Wzięli się ostro do pracy, wyrzucając skrzynki z części bagażowej drona.
— Bardzo proszę, to ważne próbki — protestował Bruno.
— Słyszeliście profesora? — zawołał ojciec Julii — To ważne błoto.
Mężczyźni zarechotali, nie przestając wyrzucać skrzyń. Po kilku minutach zaczęli przenosić z przyczepki paczki powiązanych zwierzęcych tusz i skór.
— Dzięki twojej nieocenionej pomocy, szybciej je przetransportujemy — uśmiechnął się krzywo do naukowca — Dobra. Julia, polecisz z Raczkiem do chaty, wyładujecie to. Raczek pomożesz jej, jasne?
— Jasne, szefie.
— Później zajmiesz się dronem. Tylko żeby śladów nie było.
— Sie wie...
Raczek był młody i dobrze umięśniony. Usiadł na fotelu za panelem sterującym drona. Julka niechętnie usiadła obok. Raczek kilkakrotnie próbował wcisnąć coś na panelu, ale ten odzywał się tylko dźwiękiem odmowy. Raczek zawołał:
— Szefie...
— No?
— Jest problem. Panel mi tu buczy, że “odmowa dostępu”.
— Pokaż. Pewnie coś źle wciskasz.
— Nigdzie nie polecicie — oznajmił Bruno.
Zenek spojrzał na Bruna, przekrzywiając głowę. Wyglądałby śmiesznie, gdyby nie zmarszczone brwi i wydęte wargi:
— A to dlaczego?
— Już mówiłem, blokada biometryczna. Tym dronem może lecieć tylko przypisany do niego pilot. A nikogo nie mogę dodać do listy, bo nie mam uprawnień serwisowych, więc...
— Psia jucha... — Myśliwy aż zatrząsł się ze złości — To po jaką cholerę tu przyjechaliśmy?
— Ja mogę pilotować — Zaoferował Bruno. — Oczywiście potem wracam na placówkę.
— No jasne. A fakturę proszę wysłać na adres Maszmniezadurnia 13, gmina Zróbmniewciula.
Myśliwi parsknęli śmiechem.
— Słuchaj — kontynuował Bruno, ignorując śmiechy — tobie padł transport. Na tych elektrycznych quadach ile będziecie jechać? Dwa dni? Trzy? Jaki mają zasięg? Tydzień, albo dłużej, gdy drony zaczną skanowac obszar. Ty potrzebujesz transportu, ja chcę wrócić do domu. Dogadajmy się — zaproponował.
— Jeśli ty wrócisz do domu, to równie dobrze mogę się sam zgłosić do Krzywańca — parsknął, po czym machnął do kolegów — Spalmy to, chłopaki, nic z tego nie będzie.
— Nie, słuchaj — Bruno podniósł ręce, jakby mógł kogoś zatrzymać — Dolecimy na miejsce, a potem twój kolega spali drona. Mnie obije... uff, będzie, że się rozbiłem.
Zenek się zamyślił. W tym momencie zadzwonił jego telefon. Myśliwy odebrał i zaklął siarczyście.
— Chłopaki, spadamy. Drony-strażniki już tu lecą, cała chmara.
— Ale skąd sentinele?
— Nieważne. W nogi, szybko! — wołał Zenek — Julka, wskakuj.
— Nie — odpowiedziała.
— Słucham? — Zenek się zatrzymał.
— Zenek, nie mamy czasu — poganiał Jarek.
— Jak tam chcesz. Tylko pamiętaj: znajdę cię!
Wołał coś jeszcze, ale odjeżdżali zbyt szybko i nie dało się zrozumieć. Nad jeziorem pojawiły się pierwsze drony strażnicze. Przeczesywały teren i oświetlały szperaczami. Gdy dotarły do Bruna, podniósł rękę z plakietką. Potrzymał ją chwilę, a potem wskazał kierunek ucieczki myśliwych. Strażnik zamrugał, odwrócił się i poleciał we wskazaną stronę.
Bruno zajął miejsce w uczelnianym drodnie. Dotknął panelu, który tym razem odpowiedział zielonym kolorem.
— Cieszę się, że dokonałaś takiego wyboru. Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że jestem w stanie przekonać cię w tak krótkim czasie.
— Ty? Skąd. Jesteś w tym beznadziejny — odpowiedziała, dodając po chwili — Już dawno chciałam to zrobić, byłeś tylko iskrą, której potrzebowałam.
— Pomogę ci, zobaczysz. Będzie dobrze.
Kiwnęła tylko głową. Smutna i niepewna patrzyła na czerwieniejące niebo na wschodzie. Nadchodził świt.
***
Julia zaparzyła zieloną herbatę z dodatkiem mandarynki i z gorącym kubkiem wyszła na taras mieszkania. Spoglądała na dachy budynków poniżej, pokryte drzewami i krzewami, bardziej przypominającymi wzgórza, tylko dziwnym zrządzeniem przypadku rozmieszczonymi równomiernie. Budynki nowych osiedli nie wyglądały jak betonowe klocki, tylko wiły się i falowały, a każdą wolną przestrzeń zajmowały krzewy i drzewa. Nawet stare kamienice zyskały żywe, zielone dachy. Całość przypominała bardziej las niż miasto. Puszczę, z której strzelały w niebo białe wieże, podobne do tej, w której się teraz znajdowała, również pełne zielonych tarasów.
Mknące między budynkami elektryczne wagoniki, wyglądały jak zapracowane mrówki, biegające po sobie tylko znanych szlakach, wymijając się sprawnie, bez kolizji i korków. Ponad nimi unosiły się drony wszelkich typów i rozmiarów: transportowe, osobowe; tworzyły jakby drugą warstwę ulic. Ich szum bardziej przypominał brzęczenie owadów, niż typowy miejski zgiełk znany jej ze starych filmów. Jednak największe wrażenie na Julii robiły górujące w oddali wielkie pylony, podtrzymujące wielopiętrowe pasy hiperstrad, łączących miasta.
Wciągnęła powietrze nosem, zamknęła oczy i oddychała. “Wszystko się zmieniło, mamo”.
— Cześć. Czy Ty zawsze tak wcześnie wstajesz? — Bruno dołączył do Julii.
— Zawsze. Szkoda dnia. Jak obrażenia?
— Na szczęście nic poważnego. Żebro też całe. Będę tylko musiał załatwić sobie jakieś okulary przeciwsłoneczne — żartował — A co u ciebie?
— Może być. Przede mną sporo pracy — westchnęła.
Bruno uśmiechnął się i pokiwał głową. Julia upiła łyk herbaty.
— To miasto, nawet z tymi wielkimi pylonami wyrastającymi z miasta jak konary z pni drzew i niknącymi w błękicie dali...
— O, jak ładnie: “błękit dali”, muszę zapamiętać — ironizował.
— Nie nabijaj się. Właśnie próbuję powiedzieć, że miasto wygląda jak wielki las.
— Z lasu pochodzimy, więc tam czujemy się najlepiej. Dobrze się żyje w miejscach, gdzie nasza najstarsza część czuje się jak... jak u siebie.
Julia sposępniała.
— Myślisz o ojcu? — zapytał.
— Tak. Żal mi go. Nie rozumiał zmian, które zachodzą, nie pasował do nich. Zawsze powtarzał: “Skoro świat mnie odrzucił, to znaczy, że świat jest zły, nie ja”. Mówił tak, by samemu nie czuć się złym.
— Tak. To zawsze jest problem pokojowych rewolucji. Normalnie wszyscy przeciwnicy by zginęli...
— Nie żartuj sobie.
— ... a tak — kontynuował — nie potrafią się odnaleźć w nowej rzeczywistości, tęsknią za tym, co było, gdy coś znaczyli, rozumieli. Tak było w czasach Solidarności. Dobrze, że nadciągający kryzys klimatyczny zmusił ludzi do szukania nowych sposobów organizacji życia społecznego.
— Rany. Usnę i spadnę z tarasu. To jakie zajęcia na dziś panie profesorze?
— Nigdy – i powtarzam to z całą powagą – nigdy nie przerywaj wykładowcy jego monologu. Grzecznie przytakuj, a na koniec podsuń indeks.
— Oczywiście, panie psorze, to się więcej nie powtórzy.
Ich śmiech spłoszył wilgę. Jaskrawożółty ptak spojrzał na nich niezadowolony i odleciał, by wylądować parę metrów dalej i nadal myszkować wśród gałęzi tarasowych drzew.
"Im więcej ćwiczę, tym więcej mam szczęścia""Jem kamienie. Mają smak zębów."
"A jeśli nie uwierzysz, żeś wolny, bo cię skuto – będziesz się krokiem mierzył i będziesz ludzkie dłuto i będziesz w dłoń ujęty przez czas, przez czas – przeklęty."

Nim nadejdzie świt [utopia, zupełnie nie na temat, wulgaryzmy]

2
Od razu walnę z grubej rury - nie podoba mi się. Po pierwsze za dużo dialogów, po drugie myśliwi zasłaniający się Bogiem, czasy Solidarności kojarzą mi się z Wałęsą. Po prostu zapomnę o tym opowiadaniu bardzo szybko. Niby sci-fi, niby jakieś postapo? Za mało danych w tym tekście wyjaśniających co jest co. Za to jest dialog i dialog i dialog...

Pozdrawiam i liczę na lepszy tekst w przyszłości. :)

Nim nadejdzie świt [utopia, zupełnie nie na temat, wulgaryzmy]

3
Ja też jestem na nie.

Od szczegółów do ogółu:

Powtórzenie w pierwszym akapicie. Dałbyś się czytelnikowi rozkręcić, to może jeszcze by umknęło, ale tak? Dostaje się nim prosto w oczy.

Dron to z definicji statek bezzałogowy.

Jeśli docent leży na plecach i jest jasno to widzi, do czego został przywiązany (nie "chyba palik" tylko palik lub nie palik), a jeśli nie widzi, do czego jest przywiązany, to nie widzi też koszulek i spodni moro.

Znów kwestia pozycji i topografii: jak myśliwi go kopali w brzuch mimo palika?

Wszystko to bierze się z tego, o czym wspomniał Rebel: same dialogi, brakuje opisów, pokazania sytuacji.

Bardziej ogólnie... postaci rzeczywiście do bólu czarno-białe, aczkolwiek muszę przyznać, że trudno mi powiedzieć, komu przypisać jaki kolor. Choć mam poglądy zbliżone do tych docenta, to za to jego pier*lenie sama bym mu przyfasoliła w zęby z obu stron.

Ogólnie zachowania postaci są sztuczne i średnio zachowują ciąg przyczynowo - skutkowy. Docent porwany i związany nie próbuje się uratować tylko czeka, co dalej. Potem w konfrontacji z ludźmi ewidentnie niepodzielającymi jego poglądów i wrogo nastawionymi zamiast negocjować poucza i to naiwnie jak nastolatek. Ci drudzy też z nim gadają diabeł wie po co - przecież niczego na tym nie zyskają, nie muszą się tłumaczyć, w ogóle po co ta cała gadka z punktu widzenia postaci?

Jako autor musiałeś gdzieś upchnąć swoje morały, ale co kieruje wygłaszającymi je bohaterami?

Decyzja córki herszta - niby dziura załatana wyznaniem, że już wcześniej dziewczyna watpiła, ale łata ewdentnie na siłę i odczep się. Romansowe zakończenie - nojakżebyinaczej :eyeroll:

No kiepskie to. Szkoda, bo miałeś dobre teksty.

Nim nadejdzie świt [utopia, zupełnie nie na temat, wulgaryzmy]

5
Nie mam dobrego zdania o myśliwych, ale bez przesady. Ci tutaj zachowują się jak kreskówkowi złoczyńcy.
Dziewczyna też mało rozgarnięta. Gość chce wody, a ona zamiast dać mu wody, bierze się za naklejanie plasterków.
A pierwszą scenę uważam za dość ryzykowną. Bo jeszcze nic nie wiemy o bohaterze i jego otoczeniu, a dostajemy zawieszoną w powietrzu rozmowę telefoniczną.

Z technicznych spraw, wyłapałam dwa problemy.
Pierwszy to powtórzenia. Od takich oczywistych:
P.Yonk pisze: Bruno wyłączył słuchawkę. Przejrzał raz jeszcze raport wyświetlony na tablecie, po czym wysłał go do systemu. Posiedział jeszcze chwilę pod olchą,
Po takie, o które się można kłócić, ale moim zdaniem rozwalają rytm:
P.Yonk pisze: Nic nie mógł zrobić.

Słyszał szczątki rozmów, przerywanych wybuchami śmiechu: “... Po farbie dopadł …”, “... norowiec zostawił tylko turzyce …”, “... po firlingu nie poprawiam…”. Nie miało to wielkiego sensu. Nie mógł zrozumieć, kim są, ani dlaczego w ogóle został napadnięty.
Mógł tylko czekać.

***

Nie potrafił określić, ile minęło czasu — kilka minut, może parę godzin?
Drugi problem to zapis dialogów. Bo albo masz znikające kropki:
P.Yonk pisze: — O, obudził się. Tak, tak — Mężczyzna uciszył Bruna gestem dłoni — Masz chłopie cholernego pecha, wiesz?
...gestem dłoni. — Masz...
P.Yonk pisze: — Dobrze — pochwalił — Szybko się uczysz.
Dobrze — pochwalił. — Szybko...
P.Yonk pisze: — Halo! Jarek! — Zenek przywołał go do rzeczywistości — To, co chciałeś?
...do rzeczywistości. — To, co...

Albo niepotrzebne kropki:
P.Yonk pisze: — No problem, problem. — odpowiedział Krystek.
Ale daję okejkę za bakterię żrącą ropę naftową :)

Nim nadejdzie świt [utopia, zupełnie nie na temat, wulgaryzmy]

6
Ech.
Takie "harcerskie" opowiadanko. Mogłoby się bez skrótów ukazać w "Świecie Młodych" AD 1973. Albo 74.
Ta sama naiwność, ta sama dydaktyczna polewa i bohaterowie nieomal socjalistyczni.
Pająku, to poważnie?
Czy tylko wysmakowany pastisz?
Wydruk położyłbym obok "Sobowtóra profesora Rawy". Gdzieś taki mniej więcej model. Bo Broszkiewicz dajmy na to albo Minkowski, o Niziurskim nie wspominając, wydają mi się wyższą ligą.

Na plus.
Nie czytało się źle.
I nostalgia przypełzła :P

Nim nadejdzie świt [utopia, zupełnie nie na temat, wulgaryzmy]

7
RebelMac pisze: nie podoba mi się
mnie też :)
RebelMac pisze: myśliwi zasłaniający się Bogiem
na swoją obroną podam link do artykułu, z którego skorzystałem Uwaga! Straszny artykuł :P
RebelMac pisze: liczę na lepszy tekst w przyszłości.
mówiąc szczerze, ja też - ale tracę nadzieję ;)
Dzięki za poświęcony czas i przepraszam :)
MargotNoir pisze: Powtórzenie w pierwszym akapicie.
Jak mogło mi umknąć? :shock: A tyle razy tekst czytany i sprawdzany...
MargotNoir pisze: Dron to z definicji statek bezzałogowy.
Teoretycznie tak, ale zobaczysz, że tak będą wołać na TE pojazdy (dron pasażerski)
MargotNoir pisze: Znów kwestia pozycji i topografii: jak myśliwi go kopali w brzuch mimo palika?
no, bo palik był na plecach? :P No zabrakło info, zabrakło. Kajam się.
MargotNoir pisze: zachowania postaci są sztuczne i średnio zachowują ciąg przyczynowo - skutkowy.
racja to
MargotNoir pisze: nie próbuje się uratować tylko czeka
ależ próbuje, lecz może tylko słowami :P
MargotNoir pisze: Romansowe zakończenie
i tu kolejny babol, bo usilnie starałem się pokazać, że oni wcalenie - docent tylko wynajął jej pokój. Limit słów bardzo zaszkodził, bardzo. :(
Dzięki za poświęcony czas i przepraszam :P
Wrotycz pisze: naiwne (fanatyczne) widzenie przeciwników,
tak na prawdę, dla obu stron, bo na takich "brakach" rodzą się przepaście nie do zasypania (patrz "tęcza")
Dzięki za przeczytanie :)
Strzałka pisze: bierze się za naklejanie plasterków
gdy masz ryja zabrudzonego...
Strzałka pisze: Ale daję okejkę za bakterię żrącą ropę naftową
:) - dzięki!
i przepraszam :( - nie za bakterię! Za całą resztę...

Mistrzu Leszek Pipka,
Leszek Pipka pisze: Pająku, to poważnie?
Czy tylko wysmakowany pastisz?
Ani jedno, ani drugie. Ufff, na drugie na razie nie czuję, żeby mnie było stać. To było raczej tak dla ćwiczeń.
Leszek Pipka pisze: nostalgia przypełzła
unexpected behavior :shock:
Dzięki za poświęcony czas...
Po pół roku w całości mnie się nie podoba. Wyrzuciłbym go z szuflady, bo nawet nie wiem jak poprawić. Pomyślałem jednak, by wrzucić na Wery i dostać po De, żeby zapamiętać, a może się czego nauczyć?
"Im więcej ćwiczę, tym więcej mam szczęścia""Jem kamienie. Mają smak zębów."
"A jeśli nie uwierzysz, żeś wolny, bo cię skuto – będziesz się krokiem mierzył i będziesz ludzkie dłuto i będziesz w dłoń ujęty przez czas, przez czas – przeklęty."

Nim nadejdzie świt [utopia, zupełnie nie na temat, wulgaryzmy]

8
Dialogi od strony technicznej mi się podobały. Mogłabym pokusić się o stwierdzenie że to najmocniejsza strona tego tekstu. Miałam problem z niektórymi zdaniami a zwłaszcza przecinkami. Lepiej robić krótsze, zwłaszcza że wcale opisu otoczenia w nich nie było.
Ogromny plus za wiarygodność wypowiedzi, widać że ten temat nie jest ci obcy :) Małe smaczki związane z ornitologią itp.

Nim nadejdzie świt [utopia, zupełnie nie na temat, wulgaryzmy]

10
Lubię dialogi i dobrze mi się czytało... do czasu. Rozmowa Julki z Brunem to pierwszy moment, kiedy poczułam sztuczność - czemu Julka tak na hura mialaby dzielić się historią życia z nieznajomym? Czemu on traci czas na rozmowę o studiach, kiedy ma szansę ucieczki zanim wrócą inni? Nie mówię, że to nie może się udać, ale dla mnie tutaj (jeszcze) nie wyszło. Tak samo potem, kiedy Bruno i ojciec Julki nagle wymieniają sie światopoglądami... nie przekonało mnie to.

Natomiast podobał mi się pomysł na pierwszy dialog, zaciekawiło mnie :)

Nim nadejdzie świt [utopia, zupełnie nie na temat, wulgaryzmy]

11
Okej, to moja pierwsza ocena jakiegokolwiek tekstu wrzuconego na forum.
Nie czytałem ich zbyt dużo, więc piszę ją jak uważam, po swojemu.

Na początek - czy ten konkurs, na który pisałeś opowiadanie to "Utopia XXI wieku"? Z wydźwięku całości, od razu skojarzyło mi się z tym konkursem.
Sam zamierzałem napisać pracę na ten konkurs, ale poległem w trakcie przygotowywania tekstu. ;(

Jeżeli chodzi o dialogi, jak już ktoś pisał przede mną - są mocną stroną opowiadania. Świetnie posługujesz się w nich humorem, a do tego nie wydają się jakoś okropnie odrealnione. No, może Bruno przez większość czasu wypowiada się jak natchniony.
Świat, który przedstawiasz w ostatnim akapicie jest jak najbardziej w porządku. Czyste mięso? Świetny pomysł, żeby o tym napisać. Sądzę, że jeszcze parę lat i wytwarzanie czystego mięsa będzie czymś naturalnym. Obecnie ludzie pracują pełną parą nad obniżaniem kosztów produkcji. Wagoniki, pylony, uprawy hydroponiczne - podoba mi się ten zamysł. Powrót miast do natury? Ekstra, ja poproszę taką przyszłość.

Idąc dalej. Bohaterowie są nieco papierowi, ale z drugiej strony, jakby dobrze poszukać, to znalazłoby się paru ludzi takich jak Bruno, Zenek, Julka, czy Jarek.
Historia dość prosta, ale nawet ciekawa. W trakcie czytania nasunęła mi się jedna myśl:
Czemu Zenek nie próbował zabrać ze sobą Julki, chociażby siłą? Mógł ją przecież złapać i wrzucić na quada, żeby pojechali razem. Skoro wcześniej nie sprzeciwiała mu się na tyle, żeby nie jeździć na polowania, teraz mogłaby się wywiązać chociażby krótka szarpanina, ewentualnie utarczka słowna. Coś za szybko się tutaj poddał ten Zenek.

Reszta posta, to moje czepianie się tekstu, głównie od strony technicznej.

P.Yonk pisze: Alcanivorax borkumensis

Pozwolę sobie na to, żeby się przyczepić do kwestii technicznej. Nazwy łacińskie zapisuje się kursywą. Mimo to, bardzo mi się podoba, że przemyciłeś w tekście bakterię, która ma zastosowanie w biotechnologii. Jakby nie patrzeć, to moje klimaty. :D
P.Yonk pisze: Posiedział jeszcze chwilę pod olchą, a gdy słońce schowało się za lasem, co wyglądało, jakby ktoś urwał od spodu kawałek nieba, a zostawił czarny pas, poszarpany linią lasu. Wstał niechętnie i ruszył w kierunku drona. Zdążył postawić parę kroków i instynktownie podniósł rękę, by osłonić głowę.
Wygląda mi na to, że próbowałeś rozdzielić dość długie zdanie na dwa krótsze. Efekt jest taki, że pierwsze urywa się tak, że nie wiadomo, co zrobił, jak już posiedział pod olchą. Właściwie to wiadomo, że wstał, ale całość tekstu, który wrzuciłem w cytat czytałem jakieś pięć razy, żeby zrozumieć, co autor miał na myśli.
Postawił parę kroków i podniósł rękę, bo ktoś go zaatakował, prawda? Specjalnie fakt tego, że został zaatakowany został pozostawiony do domysłu czytelnika? Myślę, że sam zamysł jak najbardziej w porządku, ale dziwnie to brzmi. Brakuje mi czegoś między stawianiem kroków a podnoszeniem ręki.

Może coś w tym stylu?
Zdążył postawić ledwie parę kroków, zanim zauważył, co go czeka. Instynktownie podniósł rękę, osłaniając głowę. To nie wystarczyło. Uderzenie było szybkie, pewne i zadane z wystarczającą siłą, by pozbawić go przytomności.
Taka luźna propozycja.
P.Yonk pisze: Pierwsze co zarejestrowała, powracająca świadomość Bruna, to migoczące żółto-czerwone światło. Później ostry ból głowy.
Nie znam się jakoś wybitnie na przecinkach, ale chyba te tutaj nie są postawione poprawnie. Ogólnie w tekście pojawia się parę zdań, w których interpunkcja niezbyt mi się podoba. Poniżej jeszcze dwa przykłady:
P.Yonk pisze: Jeszcze jeden z góry wylądował na twarzy.
P.Yonk pisze: Do środka weszły dwie osoby: mężczyzna, tak na oko bliski pięćdziesiątki z wydatnym brzuchem, oraz dziewczyna – młoda, ale już nie nastolatka.
P.Yonk pisze: oledowe pasy
Chodzi o taśmy LED?
P.Yonk pisze: Ktoś zaczął głośno kląć, łącząc pojedyncze wulgaryzmy w jeden długi ciąg. Ojciec Julki przysłuchiwał się chwilę:


— Poeta, nie? — zarechotał.
No, tutaj za to szczerze się zaśmiałem. :mrgreen:
P.Yonk pisze: Chciałbym, że ludzie mogli robić to, co kochają.
Zjadłeś tutaj "by", Panie P.Yonk. :P
P.Yonk pisze: — Znaleźliśmy drona., ale ta plastikowa plakietka nie jest od niego.
Tutaj przed "ale" jest jednocześnie kropka i przecinek.
P.Yonk pisze: — Niech to szlak... Jarek! — zawołał Zenek — Jarek, chodź, sprawa jest.
Jeżeli chodziło o szlak, to nawet zabawne, zważając na to, że akcja dzieje się w lesie/puszczy. Poprawna forma to raczej "Niech to szlag.". Ten szlag to z niemieckiego, Ślązacy przejęli jako swoje.
P.Yonk pisze:
— Chłopaki, wyładujcie skrzynki profesorka, musimy zrobić miejsce.


— Jasne. Gdzie je mamy dać?
Tu się jakaś funkcja nie wgrała w poście.

P.Yonk pisze: Z lasu pochodzimy, więc tam czujemy się najlepiej. Dobrze się żyje w miejscach, gdzie nasza najstarsza część czuje się jak... jak u siebie.
Jak dla mnie najlepsze zdanie z całego opowiadania. Sam poczułem, że czytając to moja najstarsza część poczuła się przez chwilę jak u siebie.
P.Yonk pisze: — Tak. Żal mi go. Nie rozumiał zmian, które zachodzą, nie pasował do nich. Zawsze powtarzał: “Skoro świat mnie odrzucił, to znaczy, że świat jest zły, nie ja”. Mówił tak, by samemu nie czuć się złym
Podoba mi się, jak wytłumaczyłeś jednym zdaniem, co tak naprawdę motywowało Zenkiem.
P.Yonk pisze: Jaskrawożółty ptak spojrzał na nich niezadowolony i odleciał, by wylądować parę metrów dalej i nadal myszkować wśród gałęzi tarasowych drzew.
A to zacytowałem na koniec, tylko po to, żeby powiedzieć, że bardzo lubię słowo "myszkować". Cieszę się, że go tutaj użyłeś. :D

To by było na tyle ode mnie.

Pozdrawiam. :clap:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”