Uwaga! Spoiler!wersja bez redakcji, surówka zupełna. wrzucam bo mało się na forum dzieje 

Marzec 1922
Pan Krzysztof Głębocki, sekretarz związku ziemian zginął bez wieści - obwieszczał „Kurjer Płocki“, elektryzując czytelników tajemniczą historią zniknięcia poważanego obywatela Płocka i jak zawsze obiecując energiczne śledztwo policji. Dla Antoniego Gardowskiego oznaczało to dodatkowy patrol w rejonie, za którym raczej nie przepadał i gdzie zazwyczaj nie bywał z własnej woli po zmroku. Komisarz prowadzący dochodzenie uznał, że nie zaszkodzi, a wręcz może przynieść nadspodziewane korzyści, delikatne przepytanie kręcących się w okolicach Szerokiej kobiet słynących lekkiego prowadzenia czy czegoś podejrzanego ostatnio nie widziały. Zalecił również ostrożne zbadanie czy zaginiony feralnego wieczoru przypadkiem nie przebywał dłużej w towarzystwie którejś ze wspomnianych pań, a jeśli tak było może powiedział coś znaczącego.
Początkowo miało to być obowiązkiem starszego posterunkowego Kohna oraz równego mu stopniem Krasińskiego, którzy znali tę część miasta jak własną kieszeń. Ten jednak rozchorował się poważnie i nic nie wskazywało, że szybko powróci do służby. Zadanie zastąpienia Krasińskiego przypadło więc Antoniemu. Dlatego zimnego marcowego wieczoru, moknąc w chłodnej mżawce, przechadzali się wzdłuż Szerokiej, marząc o rychłym powrocie do ciepłych domów. Nie mieli wielkiej nadziei, że dowiedzą się od ulicznic czegokolwiek godnego uwagi. Owszem, udało się porozmawiać z dwiema reprezentantkami półświatka, ale żadnych interesujących wiadomości nie uzyskali a i panie nie były zbyt chętne do ich udzielania. Gardowski miał nawet wrażenie, że podśmiewały się z policjantów, zwłaszcza sławna Rogalska - znana wszystkim ćma nocy, wiedząc że oni w żaden sposób nie mogą im zaszkodzić, jeżeli stosują się do ustalonych reguł. Obaj funkcjonariusze zdawali sobie sprawę, że bez obecności obeznanego z lokalnym środowiskiem Krasińskiego niewiele wskórają.
- Nic to panie Antoni. Może jutro się nam poszczęści, ale trzeci raz chyba nie będzie sensu ich pytać. - Kohn chuchnął w dłonie, chcąc je nieco ogrzać i postawił kołnierz płaszcza. - Uparte sztuki. Pewnikiem nawet jakby coś widziały to przecież nie powiedzą. Jedną znam z widzenia, jej siostra chyba mieszka obok ciotki mojej Chajki… - potarł w zastanowieniu brodę.
- Warto spytać - mruknął Gardowski bez przekonania. Kohn niejednokrotnie chwalił się najrozmaitszymi znajomościami, gorzej było gdy przychodziło mu skonfrontować te opowieści z faktami.
- Tak zrobię, panie Antoni, tak zrobię. Tymczasem możemy wracać, bo za długo się tu kręcimy. Jeszcze pomyślą, żeśmy chętni na usługi - zaśmiał się krótko.
Z jednej bram po drugiej stronie ulicy dobiegły podniesione kobiece głosy. Gardowski przystanął, nasłuchując. Awantura nie cichła. Ruszył w jej stronę zdecydowanym krokiem, nie zważając na niechętne sugestie Kohna, że nie warto tracić czasu, bo baby jak to baby, pokłócą się i będzie spokój. A dziwki to już w ogóle.
Rzeczywiście, zanim dotarł na miejsce awantura się skończyła, a na miejscu zastał tylko jedną kobietę. Pochlipując zbierała w tobołek porozrzucane rzeczy. Nie zdążył dostrzec co to było.
- Zakłócanie ciszy nocnej. Spiszemy - oznajmił Kohn, zanim Antoni zdążył się odezwać.
- Proszę nie. Ja nic nie zrobiłam. Proszę…
Kobieta wyprostowała się i cofnęła pod ścianę. Szeroko otwarte oczy patrzyły błagalnie, z przestrachem którego nie znajdywał dotąd w oczach innych spotykanych na tej ulicy pań. Rudawe włosy, jak i sukienkę ledwo okrytą znoszonym płaszczem miała w nieładzie. Coś w jej twarzy wydawało się Gardowskiemu znajome, ale nie widział wyraźnie w nikłym świetle wpadającym z ulicy.
- Pani tu mieszka? Czy coś się pani stało? - dopytywał.
- Nie, nie. Ja tylko na chwilę. - Zapytana uciekła wzrokiem. Zająknęła się. - Nie.. nie zakłócam porządku. Zaraz wracam do siebie, nic się nie stało.
- Opowie na posterunku. - Starszy posterunkowy Kohn był nieugięty. - Przecież to brama Rogalskiej. Ciekawe gdzie ona - dywagował kpiąco.
- Czekaj - przerwał mu Antoni, sam zaskoczony swoją determinacją. - Gdzie pani mieszka? Może panią odprowadzimy? - zaproponował.
Na tyle ile pozwalało liche oświetlenie przyjrzał się kobiecie. Na pewno już ją spotkał. Ten gest, kiedy zdecydowanym ruchem dłoni odgarnęła z czoła rude fale. No jasne! Jak mógł zapomnieć. Mieli wtedy po czternaście lat i kradli wolne chwile pośród letnich upałów, włócząc się razem nad stawami. Wojna, choć wisiała już wtedy w powietrzu ich nie dotyczyła, daleka jak opowieść babki. Aż westchnął zaskoczony nagłym wspomnieniem. Beztroski czas, pełen śmiechu, smaku malin i pierwszych nieśmiałych pocałunków. Pamiętał, że fascynowały go jej drobne piegi rozsypane na nosie i policzkach. Czy nadal je miała? Nie mógł dostrzec. Po spaleniu wsi nie mieli kontaktu, Antoni nie chciał wracać w tamte strony i aż do teraz nie wiedział co się stało z towarzyszką z dzieciństwa.
- Nie trzeba panów policjantów fatygować, to niedaleko, poradzę sobie - tłumaczyła tymczasem kobieta.
- Hela? Hela Rucka? - Gardowski nie zastanawiał się dłużej, podekscytowany odkryciem. - Nie poznałem cię w pierwszej chwili.
- O, państwo się znają! - zakpił Kohn, Wizja, że jego kolega zna prostytutkę wyraźnie go rozbawiła.
Antoni jednak nie zwrócił na niego uwagi, zaabsorbowany spotkaną kobietą. Ta zmieszała się. Zakłopotana odwróciła głowę.
- Przepraszam, pan policjant mnie z kimś musiał pomylić - szepnęła.
- Wiesz, że nie - zaprotestował i podszedł bliżej. - Co tu robisz? Czy ktoś zrobił ci krzywdę? - dopytywał.
- Musimy kontynuować patrol. Jak nie spisujemy pani to pożegnaj się i idziemy. - Kohn tym razem nie krył zniecierpliwienia i Gardowski w duchu przyznał mu rację. Nie zrezygnował jednak z odprowadzenia kobiety pod wskazany adres.
Mieli do pokonania zaledwie jedną przecznicę. Nie rozmawiali po drodze. Helena szła szybkim krokiem, w ogóle nie patrząc na towarzyszących jej policjantów. Jakby się wstydziła lub złościła, że została przyłapana. Antoni był już pewny, że to jego koleżanka z rodzinnych stron. Żałował tylko, że spotykają się w takich oklicznościach.
- Dziękuję panom policjantom, tu wynajmuję mieszkanie - oznajmiła, odzyskując pewność siebie i szybko, zanim zdążyli cokolwiek odpowiedzieć, zniknęła w bramie.
Antoni domyślił się, że to raczej pokój i znajduje się prawdopodobnie w suterenie. Po drodze przyjrzał się nieco swojej krajance. Płaszcz, choć najnowszego kroju miała z lichego materiału i nie chronił jej zbytnio przed padającym coraz uporczywiej deszczem, a i buciki szybko przemokły. Zapisał w pamięci numer budynku przy ulicy Bielskiej i postanowił na razie zbyt wiele o tym nie myśleć. Kohn - nadal kpiąco - próbował podpytywać skąd Gardowski zna „Piękną Helenę“, ale ten zbył zaczepki. Nie miał ochoty na konwersację, a do zakończenia patrolu pozostało jeszcze sporo czasu.
Okazało się, że to nie takie proste wyrzucić z głowy sceny, które jednak za drugą atakowały jego pamięć, zalewając go niczym tamte upały. Niemal czuł świeży zapach ziół na spoconej skórze Helki, kiedy gonił ją w zabawie i triumfalnie przewracał w trawę. Niemal słyszał jej śmiech… Co się z nią działo potem? W pierwszych tygodniach wojny zniknęła mu gdzieś, ponoć jej rodzina usiłowała uciec, wystraszona pogłoskami o nadchodzącym froncie. I on potem uciekał. Dawne czasy. Gorzkie. Nie chciał o tym pamiętać, ale nieproszone obrazy same wskakiwały mu przed oczy.
Do domu wrócił zmęczony. Świtało. Od wspomnień z Borzenia ważniejsza była teraz chęć odpoczynku. Pomyślał, że z przyjemnością zjadłby jakieś lekkie śniadanie i liczył, że żona już wstała. Na wypadek, gdyby jednak tak się nie stało, starał się zachować ciszę i wolno wchodził po schodach, aby nie skrzypiały zbyt mocno. Lubił wracać do rodziny, cieszyć się czystym mieszkaniem, miłymi zapachami przygotowywanego jedzenia i gaworzeniem córeczki.
Janina rzeczywiście była już na nogach. Na piecu podgrzewało się mleko, a ona uspokajała marudzącą Michalinkę. Antoni domyślił się, że to ona była powodem rannej pobudki. Ich sąsiadka, Piliczowska, orzekła, że małej zęby znowu idą i Gardowski przyznał jej rację, szczególnie wczoraj, kiedy córka boleśnie ugryzła go w palec.
- Jesteś! - ucieszyła się jak zwykle Janeczka. - Dam ci zacierek na mleku, chcesz? - dodała, jakby czytając mu w myślach.
Potaknął zadowolony.
- Mała znowu marudzi? Spałaś dobrze? - zagadnął. Podsunął sobie krzesło i ściągał buty i płaszcz mundurowy. Żona popatrzyła groźnie, bo wolała żeby rozbierał się w sieni, ale ostatecznie nic nie powiedziała. Ziewnęła za to rozdzierająco.
- Gdzież tam - machnęła ręką. - Od tych zębów gorączki ma trochę i niewiele pospałyśmy. Może jak teraz dostanie mleka to uśnie - wyjaśniła.
Przebrana w nowe pieluszki dziewczynka uspokoiła się nieco. Posadzona w kojcu zapamiętale podgryzała grzechotkę. Antoni uśmiechnął się do córeczki, na co odpowiedziała gaworzeniem.
- Roczek niedługo - przypomniał sobie. - Popatrz, rok temu o tej porze nawet nie podejrzewaliśmy, że nam się pojawi taka piękna córa - westchnął rozczulony.
- Ano, zleciało. - Janina postawiła przed mężem parujący talerz z zupą mleczną. - Pocukrzyłam jak lubisz. Chleba chcesz?
Zaprzeczył i z ochotą sięgnął po łyżkę. Jadł nieśpiesznie, obserwując jak żona karmi Michalinę kaszką na mleku. Podobał mu się taki widok i taki poranek. Senność i znużenie już tak nie wadziły, kiedy czekało na niego wygodne łózko i kilka godzin miłej drzemki.
- Będę dziś szła na spotkanie matek. Wezmę Michalinę, może tym razem nie będzie marudzić. A wracając wstąpię na targ, może na obiad dostanę trochę indyka albo schabu. Mała powinna jeść więcej mięsa. O, i kartofli może bym obrała przed wyjściem, zawsze to mniej roboty potem - Janka mówiła ni to do niego, ni to do siebie. - A może pomyślisz o wyjeździe na letnisko jak się zrobi pogoda? Przydałoby się jej powietrza - zmieniła nagle temat.
- Jeszcze nie czas o tym myśleć, nawet wiosny porządnej nie ma. - Antoni wzruszył ramionami. - Wiesz, że powinniśmy oszczędzać, bo nie wiadomo jak w tym roku będzie u nas na wydziale z podwyżkami - przypomniał.
Zerknął znad talerza na żonę. Posmutniała wyraźnie. Wiedział dokładnie o czym teraz myśli i przeklął się, że jednym nieopatrznym zdaniem przywołał dwa drażniące jego cierpliwość demony - obrażoną na nich rodzinę Pawlaków i Janeczkowe pomysły wynajęcia niani, żeby ona mogła bez przeszkód znaleźć pracę. Na pierwsze nie mógł nic poradzić, a do drugiego za nic nie miał zamiaru dopuścić.
- Wiesz, Antek… - zaczęła, ale szybko jej przerwał.
- Masz rację - oznajmił. - Coś wymyślimy. Zachowaj ogłoszenia jak znajdziesz i popytaj. Popatrzymy i może coś wynajmiemy niedaleko, to bym mógł do was czasem przyjechać.
Rozpogodzona Janka wytarła córce buzię i zebrała naczynia ze stołu.
- Odpocznij sobie Antoś. Powinieneś mieć ciszę, bo Michalina jest senna. Wyśpisz się do obiadu akurat. Dziś nie masz służby, prawda? - Przelotnie musnęła ustami jego policzek, ale już była zaaferowana myciem garnków i planami na przedpołudnie.
- Jutro od rana. Czyli bez zmian - potwierdził. - Zagrzałaś mi wodę do mycia?
- Tak, na piecu masz.
Przyglądał się jeszcze żonie przez moment. W kwiatowej podomce krzątała się po kuchni, raz po raz odgarniając włosy, niesfornie wymykające się z upięcia. Niedopięte guziki na dekolcie przywołały w nim tęsknotę za chwilami, kiedy mógłby je swobodnie jeden po drugim porozpinać dalej. Dawno już nie mieli czasu dla siebie, może kilka wyrwanych nocy kwadransów przerywanych niejednokrotnie płaczem córeczki.
Podszedł do Janeczki i obłapił ją od tyłu, wtulając usta w jej szyję. Poczuł od niej ciepło, które jak wspomnienie letniego gorąca, momentalnie nim owładnęło. Przycisnął żonę mocniej do siebie.
- Michasia niedługo zaśnie, mówisz? - szepnął.
- Nie dziś, Antoś - wymówiła się miękko. - Kobiece dni - wyjaśniła krótko.
Dostrzegł cień smutku w jej oczach i mruknął zawiedziony, że też los mu poskąpił odrobiny przyjemności. Nie mówiąc już nic przeszedł do sypialni, żeby przebrać się i umyć przed drzemką. Leżąc wygodnie pierzyną, z upodobaniem chłonął odgłosy z domu. Cichy śpiew kołysanki dla Michaliny, lekkie kroki żony po kuchni, plusk wody. Uspokoiły go i ukołysały. „Znowu Jasia będzie drwiła, że zasnąłem szybciej od małej“ - zdażył jeszcze pomyśleć, zanim rzeczywiście ogarnął go sen.
Dopiero po drzemce wrócił myślami do niespodziewanego spotkania z Heleną. Uświadomił sobie, że dotąd nie interesował się losem sąsiadów z rodzinnej wsi. Chciał odgrodzić się od bolesnych wspomnień i eliminował wszystko, co choćby trochę mogło przypominać mu o stracie. Teraz jednak ciekawiło go od jak dawna dawna przyjaciółka przebywa w mieście i co ją tu sprowadziło. Komentarze Kohna było jednoznaczne, ale Antoni nie chciał wierzyć, że panna z tak dobrego domu mogłaby zarabiać na ulicy. Nie był w stanie nawet sobie tego wyobrazić. Tłumaczył sobie, że to po prostu przypadek, że spotkali Helkę akurat w takim miejscu. Postanowił, że musi się dowiedzieć więcej o sytuacji dawnej koleżanki. Nie miał tylko jeszcze planu jak mógłby to zrobić.
- Obiad będzie Antoś. - Janka zajrzała do sypialni. - Wstaniesz?
Potaknął, choć myśl o opuszczeniu ciepłego miejsca pod pierzyną nie była miła. Wolałby zaprosić żonkę do siebie, zanim jednak zdażył coś na ten temat powiedzieć, Michalina - jakby wyczuwając jego zamiary rozpłakała się w swoim łóżeczku i Janeczka zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Antoni westchnął i zabrał się za wstawanie. Humor poprawił mu znacznie dobiegający z kuchni zapach zupy grzybowej.
Kończyli jedzenie, kiedy ktoś niecierpliwie zapukał do drzwi, przerywając Jance opowiadanie o spotkaniu w kole matek. Gardowski, nieco zaniepokojony, pofatygował się otworzyć. Obawiał się wezwania na dodatkowy patrol, ostatnio coraz częściej się to zdarzało, ze względu na zmiany kadrowe i szkolenia na jakie wysyłano młodszych rekrutów.
- Dobrze pana widzieć, panie Antoni. Ukłony szanownej małżonce. - Obecność starszego posterunkowego Kohna zdawała się potwierdzać te przypuszczenia, chociaż jego cywilne ubranie dawało nadzieję, że wcale nie chodzi o służbę.
- Dzień dobry, panie Kohn. - Antoni powstrzymał westchnienie i uścisnął dłoń kolegi. - Proszę się rozgościć - zachęcił. - Co pana do nas sprowadza?
Policjant ucałował Janinę w rękę i wymówił się grzecznie od skosztowania zupy grzybowej, którą mu zaoferowała.
- Proszę mi wybaczyć nie zapowiedzianą wizytę, nie zajmę dużo czasu. Mam małą służbową sprawę do pana Antoniego - uśmiechnął się przepraszająco. - Gdybyśmy mogli się przejść na krótki spacer i porozmawiać?
- Oczywiście.
Gardowski nie zamierzał dyskutować. W czasie gdy się ubierał Kohn zagadywał Janinę i podziwiał jak pięknie rozwija się Michalinka, której historię znała przecież cła komenda. Niejednokrotnie żony innych policjantów przekazywał im ubranka po swoich dzieciach dla małej, a koledzy Antoniego zorganizowali także wózek i łóżeczko. Dla Gardowskich, pozbawionych przecież wsparcia rodziny była to nieoceniona pomoc. Kohn nie omieszkał pochwalić się w rozmowie, że jego żona oczekuje właśnie trzeciego potomka, podpytując ze śmiechem „kiedy szanownej pani mąż się postara o rodzeństwo“ i Antoni zapragnął, żeby jak najszybciej wyszli, bo wiedział jak takie uwagi wpływają na Janeczkę.
Przeszli kawałek wzdłuż muru więzienia. Szczęśliwie nie padało i nie dokuczał zimny wiatr. Tylko snująca się przy ziemi mgła przypominała, że wiosna jeszcze nie zagościła na dobre. Kohn poczęstował papierosem. Wypalili w milczeniu.
- Rzeczywiście znasz tę dziwkę? - zagadnął w końcu niezbyt głośno.
Antoni przystanął.
- To nie była dziwka - zaprotestował ostro.
- Dobrze, dobrze. - Kohn machnął ręką. - Przecież twojej żonie o tej przyjaciółeczce nie wygadam. - Jego gardłowy śmiech zwrócił uwagę przechodzącego nieopodal spacerowicza. - Nie masz się co martwić.
Gardowski zacisnął pięści, opanowując gniew.
- Nie życzę sobie takich uwag - mruknął. - Spotkałem ją po raz pierwszy od wojny. Pochodzimy z jednej wsi - wyjaśnił. - Po co w ogóle o to pytasz?
- Wiesz sam, że komendantowi zależy na tej sprawie Głębockiego. Gdyby się okazało, że one rzeczywiście mogą coś wiedzieć, albo chociaż gdybyśmy mieli pewność, że nic nie wiedzą, śledztwo poszłoby dalej. A my byśmy się przysłużyli. Dlatego myślałem, że jak to twoja znajoma, to powie ci szybciej. I wybacz mi te głupie insynuacje - dodał pojednawczo.
- Nie sądzę, że Helena jest prostytutką - powtórzył Antoni stanowczo, wciąż gotowy bronić honoru Ruckich.
- Jest albo i nie jest, skąd to możesz wiedzieć. Wyglądało na to, że zna i okolicę i towarzystwo, sądząc po tym, w której bramie ją przydybaliśmy. Nawet jak te panie to tylko jej koleżanki - złośliwy grymas zagościł na twarzy Kohna - to może czegoś dla nas się dowie albo ułatwi kontakt. Spróbujesz? - nalegał.
Antoni nie odpowiedział od razu. Myślał o Helenie. Dowiedziałby się czegoś o niej samej i to pod pretekstem sprawy służbowej. Przecież tego chciał, a okazja sama się nadarzała.
- Dobrze. Mogę przecież spróbować z nią porozmawiać - zgodził się ostrożnie.
- Może spróbuj teraz? Znasz przecież adres? - Kohn wyciągnął kolejnego papierosa i podał Antoniemu paczkę. Ten jednak odmówił.
- Teraz? - zastanowił się.
Wizyta o tej porze dnia też, nie wydawał się złym pomysłem. Zakładał, że zaraz po obiedzie kobieta raczej będzie w domu, no i z pewnością upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Załatwiłem ci przecież alibi przed żonką.
Tym razem Gardowski nie zwrócił uwagi na niestosowny żart swojego kolegi, ale pożegnał go ulgą. Kohn mieszkał w innej części Płocka i na szczęście nie upierał się, żeby mu towarzyszyć. Przez moment tylko pomyślał, że wróci do Janeczki i powie jej gdzie idzie i po co, ale w końcu zdecydował, że to zbyt dużo wyjaśniania i lepiej załatwić sprawę jak najszybciej. Opowiedzieć o wszystkim zawsze zdąży. Ruszył szybkim krokiem w stronę Bielskiej, aby jak najkrócej zastanawiać się na właściwością takiego postępowania.
Po kwadransie pukał do drzwi pod zapamiętanym adresem. Nie czekał zbyt długo. Helena wyjrzała przez wąską szparę, nie zwalniając łańcucha. Najwyraźniej go poznała, choć zdziwił go przestrach w jej oczach.
- Przecież nic nie zrobiłam - ni to spytała, ni stwierdziła. Wyczuł rezygnację w jej głosie, w oczach dostrzegł zmęczenie.
- Helka, no nie mów mi, że mnie nie poznajesz. To ja Antek. Pamiętasz? Bawiliśmy się razem w Borzeniu…. No, Helka, wpuść mnie - mówił szybko, mimowolnie dostosowując głos do jej ściszonego tonu.
- Wejdź.
Szczęknęła zasuwka i brzęknął puszczony luźno łańcuch. Helena cofnęła się w głąb małego mieszkania w suterenie. Antoni rozejrzał się pobieżnie. Niewielki piecyk nie dawał zbyt wiele ciepła, zimą przy nieszczelnych okach mróz musiał tutaj dawać się we znaki, a i teraz nie było zbyt przyjemnie, bo w powietrzu czuł było charakterystyczną wilgoć. Łóżko pod ścianą niedbale narzucono postrzępionym kocem, a zasłonki w oknach wyglądały na dawno nie prane. Na stole dostrzegł nieuprzątnięte po posiłku talerze, a w kącie torby, z których wystawały niewypakowane jeszcze ubrania.
- Ten pokój miał być ino na jakiś czas - usłyszał.
Spojrzał na stojącą nadal przy wejściu kobietę. Oparła się o drzwi i popatrywała na Gardowskiego lekko mrużąc oczy, zmieszana i wzburzona równocześnie. Wyglądała zupełnie inaczej niż poprzedniej nocy i dopiero po dłuższym czasie zrozumiał, że brakuje mocno czerwonej szminki, którą wtedy miała pomalowane usta.
- Powiedziałbyś coś - burknęła, poprawiając zapięcie przy dekolcie sukienki.
Antoni usiadł na jednym z dwóch krzeseł. Odruchowo wyjął z kieszeni paczkę papierosów, ale tylko obracał je dłoniach. Helena, widząc jego zagubienie odzyskała pewność siebie.
- Dawno się nie widzieliśmy - zaczął, sam zirytowany własną nieporadnością.
- A co się mieliśmy widzieć! - Wzruszyła ramionami. - Mówili żeś uciekł jak rodzice twoi w pożodze zginęli. Potem mi ksiądz proboszcz powiedział, że do jakiejś fabryki do pracy cię posłał.
Helena podeszła bliżej. Zanim usiadła naprzeciwko, wyciągnęła rękę, prosząc o papierosa. Podal jej również ogień i z niedowierzaniem patrzył jak mocno zaciąga się dymem.
- A z tobą co się działo? Twoi rodzice? Brat? Przeżyli wojnę? Wróciliście do Borzenia? Dawno jesteś w Płocku? - zarzucił Helenę pytaniami.
- Wrócilim jak wojna ucichła. Sam wiesz, że nie bardzo było do czego, ale gdzie myśmy mieli się podziać? Staszek tylko od kuli marudera zginął - westchnęła. - A potem ojciec chałupę jakoś postawił na powrót, bo sporo niespalonego zostało. Jakoś przetrwaliśmy i bolszewików. No ale co z tego… - zamilkła. - Żenić mnie chciał z Witkiem od Sapiechów, żebym mu jego dzieciaki niańczyła po śmierci jego pierwszej ślubnej, niedoczekanie! Przy porodzie jej się bieduli zmarło - westchnęła. - No to wyjechałam, za pracą i chlebem bo ojciec się wściekł, gdy się postawiłam. Trochę po wsiach różnych roboty szukałam, najpierw sama, potem z taką Magdą. No, ale nie było łatwo. Nie ma o czym gadać za wiele - dokończyła.
Milczeli znowu. Gardowski zbierał myśli. Nie miał odwagi zapytać z czego się teraz utrzymuje. Sam widział, że żyła biednie.
- Po co tu przyszedłeś Antek? - zagadała. - Po co ci ja? Teraz pan policjant jesteś, ważna osoba. Obrączka jest palcu. Dawnoś żonaty?
- Od kiedy jesteś w mieście? - zignorował na razie jej pytania.
- Będzie od zimy. Łatwiej tu niż po wsiach. No, a czemu o sobie nie powiesz?
Wyrzuciła spalonego papierosa do piecyka. Lekko odchylona, podparta na rękach przyglądała się Antoniemu z ciekawością. Niemal czuł na sobie te spojrzenie. Zawsze potrafiła tak patrzeć, pamiętał.
- W papierni robiłem, w Soczewce. Potem w osiemnastym roku zgłosiłem się na służbę. Z żoną przenieśliśmy się do Płocka. Córkę mamy, przygarnęliśmy. Roczek niedługo kończy - wyjaśnił zwięźle, dziwiąc się swojej niechęci.
- I teraz do mnie przychodzisz. Po co ci to, Antek?
- Pogadać chciałem. Nikogo z Borzenia tutaj jak dotąd nie spotkałem. Ucieszyłem się - wyjaśnił. - A noc nie sprzyjała pogawędkom.
- Zawsze naiwny byłeś - roześmiała się. Jak dawniej. - A może nalewki się napijesz?
Odmówił. Wstała nagle, podeszła bliżej i położywszy my dłonie na ramionach pochyliła się i zajrzała w oczy. Z bliska mógł dostrzec na nosie ślady dawnych piegów, ale figlarnych błysków światła jakoś nie znalazł. Może to przez to, że w pokoiku było ciemno.
- Czego ty chcesz, Antek - powtórzyła.
Była tak blisko. Jak kiedyś. Jej włosy pachniały ziołami. Nie zauważył kiedy rozchyliła dekolt. Bez trudu dostrzegł jej piersi kołyszące się w rytm oddechu i nie osłonięte żadnym stanikiem. Już gdy byli dzieciakami zwracał uwagę jak ciasno opina się materiał sukienki na jędrnym biuście dziewczyny, a teraz bezwstydnie kusił go wielkością i krągłością. Tuż obok, nie daleko jak wtedy, gdy podglądał ją przy kąpieli w stawie. Nim się zorientował co robi, poczuł pod palcami ciepłą skórę. Przesuwał kciukiem wzdłuż jej warg i szyi, a Helena uśmiechała się i nadstawiała twarz do głaskania. Druga dłoń Antoniego powędrowała na biodro, objęła pośladek. Helka mruknęła przyzwalająco i to go otrzeźwiło.
- Przepraszam.
Gwałtownie zabrał ręce.
Jakby go nie usłyszała. Długimi palcami lekko powiodła po jego policzkach, a potem nachyliła się i miał świadomość, że jeszcze chwila a bez trudu odnajdzie jego usta. Chciał tego pocałunku bardzo i równie mocno wiedział, że nie powinien się zdarzyć. Mimo to musiał zebrać wszystkie siły, żeby zdołać ją od siebie odsunąć. Odchrząknął nerwowo. Helena roześmiała się znów, tak jakby zupełnie nic się nie stało.
- Mam żonę, Helka - przypomniał, uciekając spojrzeniem. Nie był w stanie spojrzeć w jej oczy. Bał się drwiny, którą mógłby tam znaleźć.
- A bo ty jeden masz żonę? - śmiała się z niego zupełnie otwarcie, zadowolona z odzyskanej przewagi. - Żony nie zawsze muszą wiedzieć o wszystkich transakcjach handlowych męża. Uważnie wymówiła słowo „transakcje“, jakby zupełnie niedawno usłyszała takie zdanie od kogoś i bardzo jej się spodobało.
- Hela, nie po to do ciebie przyszedłem.
Ucichła i z westchnieniem wróciła na swoje miejsce naprzeciwko.
- Szkoda. Zawsze cię lubiłam.
Znowu nie odpowiedział. Starał się uspokoić oddech. Wzburzona krew i gniew na samego siebie, który go ogarnął nie ułatwiały zadania. Świadomość, że Janeczka o niczym by się nie dowiedziała, także.
- Chciałem tylko porozmawiać. - Nadal na nią nie patrzył. - To też sprawa służbowa.
- Mów, Antek - zachęciła. - Za dwie godziny mam… - szukała przez chwilę właściwego słowa. - Umówione spotkanie.
Nie mógł mieć już wątpliwości. Gniew nie chciał ucichnąć, a równocześnie Gardowski powtarzał sobie, że nie ma żadnego prawa oceniać i wpływać na życie jakie sobie wybrała. Nawet w świetle prawa nie robiła nic zakazanego. Tylko gorzki żal, pojawiający się zawsze na wspomnienie Borzenia, ze zdwojoną siłą wypełnił mu usta.
- Słyszałaś o zaginięciu Pana Głębockiego? - spytał zniechęcony, a kiedy po szczegółowym wywiadzie okazało się, że niewiele będzie w stanie wnieść do śledztwa, pożegnał się krótko i uciekł z mieszkanka Heli Ruckiej jak niepyszny. Zaczynający właśnie padać deszcz tylko pogłębił jego poczucie porażki.
Nie wrócił jednak od razu do domu. Postawił wyżej kołnierz płaszcza, naciągnął na oczy czapkę i zaszedł jeszcze do Kohna. W zwięzłych słowach mu przekazał, że Helena zbyt krótko jest w mieście, żeby znajomość z nią cokolwiek im ułatwiła. Co z tego, że obiecała dać mu znać gdyby dowiedziała się czegokolwiek, nie sądził że to możliwe. W każdym razie wolał mnie rozmowę ze starszym posterunkowym za sobą. Dopiero potem pospieszył na Więzienną.
- No i ładna ta chwilka! - powitała go Janina. - Tyle czasu cię nie było! Słowa nie powiedziałeś! - wyrzucała mu, stojąc pośrodku kuchni z rękami opartymi na biodrach. Choć jej oczy rzucały gromy, głos miała ściszony, żeby nie obudzić drzemiącej spokojnie w łóżeczku Michaliny. - Gdzie byliście? Pewnikiem na kielichu? - natarła, zanim zdąży cokolwiek odpowiedzieć.
- Nie, Januś. Gadaliśmy tylko - wyjaśnił i cofnął się do sieni, zdjąć przemoczone ubranie. Nie miał zamiaru bardziej denerwować żony, a za ubłocone buty na pewno dodatkowo by mu się dostało. - Zrobiłabyś herbaty? - poprosił. - Trochę przemarzłem.
Nie starczyło mu odwagi, żeby od razu opowiedzieć gdzie przepadł na tak długo. „Na spokojnie. Przy herbacie“ - postanowił.
Janeczka, zanim spełniła jego życzenie podeszła i podejrzliwie pociągnęła nosem. Upewniwszy się w ten sposób, że jej mąż rzeczywiście nie wrócił z knajpy uspokoiła się wyraźnie i spojrzała na niego łagodniejszym wzrokiem.
- Zrobię, Antoś. Woda jest zagrzana, zaraz podam.
Usiadła z nim do stołu, tak jak lubił. Patrzył jak nalewa esencję z czajniczka malowanego w niebieskie kwiaty i kroi ciasto drożdżowe. W mieszkaniu było ciepło i przytulnie. Czysto, co cieszyło jego oczy. Deszcz już nie uderzał o szyby. Słońce, które na chwilę wydostało się zza chmur zasnuwających niebo rozświetliło jaśniejsze pasma we włosach Janki. Przypominały kolorem zboże w szczycie lata i Antoni mimowolnie powrócił myślami do wsi. Poczuł na nowo tamten upał, który wspominał w towarzystwie Heleny. Coś w nim kazało mu zatęsknić do beztroski tamtego lata. Poczuł nazbyt wyraźnie smak niedawnego pocałunku i odgonił go zirytowanym westchnieniem.
Żona przyjrzała mu się uważniej.
- Co porabiałaś? - spytał pospiesznie.
- Nic wielkiego, Antoś. Po obiedzie trzeba było pozmywać, Michalinę przebrać. Potem tak ładnie bawiła się klockami sama, że mogłam nadrobić cerowanie, bo zebrało mi się trochę. Na spacer myślałam, żeby wyjść, ale popadywało no i nie wiedziałam, czy nie wrócisz zaraz. Co ten Kohn tak cię zagadał, co? - Na chwilę w jej głosie pojawił się dawny gniew, ale szybko się rozpogodziła.
Antoni przytrzymał jej dłoń, ucałował. Uśmiechnęła się, pokręciła głową, ale nie zabrała mu ręki.
- Takie tam, wydziałowe sprawy. On jest straszny maruda - dodał lekceważąco. - Wypadało go wysłuchać, ale czas zabrał tylko. Następnym razem się nie zgodzę - obiecał, choć sam nie bardzo wiedział co właściwie chce przyrzec. Zupełnie jakby dręczyło go poczucie winy, że odwiedził Helkę. Może i była jego pierwszą miłością, ale ten czas już nie wróci, a teraz zarabiała na życie tak jak zarabiała.
Okazało się, że to wcale nie takie proste. Cała ta sprawa nie dawała mu spokoju. Dni mijały, a on łapał się na tym, że myśli o Helenie w najmniej spodziewanych momentach. A to podczas obiadu przestawał nagle słuchać co mówi Janeczka i musiała dwa razy powtarzać pytanie. A to podczas kazania na mszy świętej, kiedy ksiądz zbyt rozwlekał naukę, on zaczynał zastanawiać się co mógłby zrobić, żeby jego dawna przyjaciółka nawróciła się na dobrą drogę. A to podczas nocnego patrolu zwracał uwagę, czy nie napotka jej w jakiejś bramie… Chciał takiego spotkania i równocześnie obawiał się go, bo nie wiedział do końca o czym miałby z nią rozmawiać. Przecież nie o tym, co robili kiedyś za stodołą. Do dziś pamiętał jakie blisko wydawały mu się gwiazdy. Kiedy leżeli razem i trzymając się za ręce wpatrywali w letnie niebo. I jak potem jak całował Helkę, mocno. Inaczej. I ona na to pozwalała. Czasem aż nazbyt wyraźnie wracał do niego jej dotyk i to jak prowadziła jego ręce. I jej chętne ciało. Przeszkodził im wtedy stary Walczak, który szukał miejsca, żeby spokojnie wychylić nieco samogonu. Nawet ich nie zauważył, ale uciekli spłoszeni. Potem zaraz gruchnęła wieść o wojnie, o czym więcej tu gadać. Na streszczenie tego co się z nimi działo potem wystarczyło parę zdań. Nikt nie pragnął wracać do niemiłych przeżyć, a dla niego Borzeń był symbolem straty i porażki. Czasami zadawałby sobie pytane kim by był, gdyby nie spotkał Janiny, gdyby się w niej nie zakochał. To dla niej zdecydował się na służbę w policji, wiedząc że jej rodzina szybciej zaakceptuje funkcjonariusza państwowego, niż zwykłego robotnika i to jeszcze pochodzącego z prostych i biednych chłopów, nie tak jak oni.
Tymczasem Janka wydawała się martwić jego dziwnym stanem. Dopytywała co też zaprząta tak bardzo jego uwagę, gdy zamyślał się wieczorami przy lekturze „Kurjera“. Zaglądała mu w oczy i przykładając dłoń do skroni sprawdzała czy Antoni nie ma gorączki, kiedy musiała powtórzyć pytanie bo on znowu nie dosłyszał za pierwszym razem.
Po tygodniu sam miał już siebie dość, ale nadal nie wiedział jak powiedzieć Janinie o niespodziewanym spotkaniu. Pod koniec marca, kiedy Gardowski akurat mial wolny dzień, wyszli na miłą popołudniową przechadzkę. Akurat aura zrobiła się całkiem wiosenna, drzewa nieśmiało wypuszczały pierwsze pączki i miło było spacerować coraz ładniejszymi ulicami Płocka. Michalina, zmęczona obserwowaniem gwarnej ulicy, podsypiała w wózeczku, a oni przemierzali jedną przecznicę za drugą, oglądając wystawy i rozmawiając. Przy witrynie sklepu z materiałami Janeczka jak zwykle przystanęła na dłuższą chwilę.
- Zobacz, jaki piękny perkal - może by kupić dla Michasi na sukieneczkę? Na święta bym uszyła?
- Piękny - przytaknął, spoglądając nieuważnie. Właśnie miał wrażenie, że po drugiej stronie ulicy dostrzega znikającą w bramie Helenę. Nie miał jednak pewności czy to ona. Potem zaraz zganił siebie za takie zachowanie i… Janina po raz nie wiadomo który ostatnio musiała powtarzać to, co przed chwilą mówiła.
- Antoś, ty mnie zupełnie nie słuchasz - poskarżyła się. - Co ci jest? Znudziła ci się żona? - Nie czekając na odpowiedź popchnęła wózek i ruszyła dalej, dość szybkim krokiem.
Antoni bez trudu zorientował się, że troska zmieniła się właśnie w złość. Kiedy jednak dogonił żonę, dostrzegł ponadto, że Jance jest przykro. Zaciskała usta, a gdy się odezwał odwróciła lekko głowę.
- Przepraszam, nie chciałem.
- Dziwny jesteś ostatnio, Antoni. Powiesz mi co się dzieje?
Zdecydował, że nie będzie dłużej czekał.
- Powiem. Rzeczywiście coś niedawno się wydarzyło. Nie chciałem ci mówić wcześniej… po prostu… - szukał odpowiednich słów, żeby z jednej strony wytłumaczyć swoje milczenie, z drugiej nie urazić jej bardziej.
- Ale ja już wiem - przerwała mu. - I tak wiem.
Zmieszał się. Co mogła wiedzieć i skąd? Gorączkowo usiłował zebrać rozpierzchnięte niczym spłoszone ptaki myśli.
- Rozmawiałam z żoną Kohna, spotkałam Chajkę niedawno na rynku - kontynuowała Janina, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z konsternacji męża. - Powiedziała mi, że będzie u was wolne stanowisko dla sekretarki. Pewnie nie chciałeś mi mówić, chociaż wiesz, że powinieneś. Wiesz, że chcę pracować, żebyśmy mieli lepiej.
Rzeczywiście, mówiło się na wydziale o konieczności zatrudnienia nowych sekretarek. Ale on nawet przez chwilę nie myślał, żeby zgłaszać kandydaturę swojej żony. A jednak Janina zdawała się być przekonana, że taki był powód.
- Janinko, Michalinka jest jeszcze mała. Sama wiesz, że ty się nią najlepiej zajmiesz. Proszę cię… - tłumaczył, brnąc w podaną przez Jankę historię, nie bardzo mając pomysł jak się z tego wyplątać. - I na letnisko chciałaś w tym roku jechać.
- Dla ciebie nigdy nie będzie dobrego momentu - wytknęła.
- Potrafię zarobić na naszą rodzinę - oznajmił. - I nie wracajmy już do tego.
Nie przeciwstawiła mu się, ale Antoni nie poczuł ulgi. Był na siebie wściekły. Nie rozmawiali już tego dnia, a on wieczorem poszedł na służbę i całą noc bił się z myślami. Nad ranem gniewał się już także na Helkę, która bez zapowiedzi pojawiła się w jego życiu i na żonę Kohna, że wygadała Jance o posadzie sekretarki. Tylko na swoją ślubną małżonkę nie potrafił się denerwować, wiedząc co przed nią tak naprawdę zataił.
Rano, po złożeniu raportu z patrolu, poszedł od razu na Bielską. Helka otworzyła mu drzwi zaspana. Z początku przestraszył ją mundur, ale kiedy poznała Antoniego, wpuściła go od razu.
- Posłuchaj - zaczął zdecydowanie, zanim powiedziała cokolwiek. - Nie możesz tak żyć.
Wskazał wokół, na mały zagracony pokoi. Z niepościelonym łóżkiem sprawiał wrażenie, że jest tu większy bałagan niż zapamiętał. Torby nadal nierozpakowane stały w tym samym miejscu pod ścianą, a na podłodze leżały rozrzucone niedbale buty. Pośrodku tego wszystkiego Helena otulała się mocniej narzuconym byle jak i zbyt małym szlafrokiem.
- Jak żyć, Antek? Jakoś muszę - mruknęła, odgarniając z czoła swoje loki. - Czemu mnie nachodzisz od rana?
- Cały tydzień o tobie myślę - wyznał. - O tym co robisz. O naszych zabawach w Borzeniu też. Nie chcę pozwolić, żebyś…
- Żebym co? - podeszła bliżej i spojrzała na niego unosząc brodę, prowokująco zagryzając wargę. Założyła ręce na piersiach, jedno nagie ramię wysunęło się ze zbyt dużego dekoltu. - Powiedz to, Antek. Powiedz na co nie dajesz mi swojego pozwolenia.
- Helka, proszę.
Nie mógł się odsunąć, bo stał przy samej ścianie.
- Chcesz mnie? - Oparła mu dłonie na przedramionach, pozwalając by niezapięty szlafrok odsłonił jej wdzięki.
Antoniemu momentalnie zrobiło się gorąco. Rozcapierzone jak główka ostu znamię, jakie miała pępka, tuż na kępką rudawych włosków, przykuło jego wzrok. Zacisnął pięści. Nabrał powoli powietrza w płuca. Odchrząknął nieco zbyt nerwowo.
- Porozmawiać chcę. Ubierz się - odpowiedział, patrząc ponad głową Heleny.
- Poważny pan policjant - zaśmiała się cicho, ale odeszła i usiadła na łóżku, okrywając się kołdrą. - Nie wtrącaj się do mojego życia - rzuciła butnie.
- Hela, czemu ty tak? Tutaj? Na ulicy? Powiedz - pytał nieskładnie.
- A co ci do tego? Nie byłeś ze mną, nie próbuj mnie oceniać, bo i nie zrozumiesz.
Gardowski milczał dłuższą chwilę.
- Mógłbym pomóc to zmienić, pomóc znaleźć ci pracę. Nie musisz w ten sposób zarabiać. Na naszym wydziale jest posada sekretarki - zaoferował.
- Co się tak uparłeś? - spytała poważnie. Już nie kpiła. - Naprawdę myślisz, że pamiętam cokolwiek ze szkoły?
- Wychowaliśmy się razem, Hela. Pamiętam jak razem biegaliśmy po lesie. Nie chcę cię zostawić - wyznał miękko. - Inną pracę też mógłbym, powiedz tylko żebyś…
- Nic o mnie nie wiesz. Masz żonę, dziecko. Wracaj do nich i lepiej, żeby nikt cię tutaj nie widział - poradziła. - Wdzięczna ci jestem. Ale idź już. I nie szukaj mnie już więcej - dodała. - Stąd się wyprowadzam.
Patrzył jeszcze na nią. Nie rozumiał. Pożałował, że tu przyszedł. Była na wyciągnięcie ręki, wystarczyło, żeby zrobił krok. A równocześnie czuł jak się oddala i jak bardzo nie przypomina już dziewczyny, którą zapamiętał. Może gdyby po nią sięgnął odnalazłby smak tamtego lata. Może dotarłby do takiej Heli, jaką pamiętał. Tylko krok. A jednak się wahał. I w końcu zdecydowanie, choć nie bez trudu, wyrzucił z głowy natrętne myśli. Nie wiedział kim by był, gdyby uległ pokusie.
Helena pokręciła głową, gdy zauważyła, że Antoni chce coś powiedzieć.
- Idź już - ponagliła.
Odwrócił się i wyszedł bez słowa. Na ulicy oślepiło go jasne, poranne słońce. Zmrużył oczy i kichnął. W uszach zabrzmiał mu dawny, wesoły śmiech Helki. Przypomniał sobie jak za każdym razem bawiła ją taka jego reakcja na światło. Rozejrzał się, ale na ulicy był sam. „Już nie będzie tamtego lata“ - powtórzył sobie.
Zatęsknił za domem, za Janeczką i Michaliną. Po drodze skręcił na rynek. Koniecznie musiał kupić żonie kwiaty.
Początkowo miało to być obowiązkiem starszego posterunkowego Kohna oraz równego mu stopniem Krasińskiego, którzy znali tę część miasta jak własną kieszeń. Ten jednak rozchorował się poważnie i nic nie wskazywało, że szybko powróci do służby. Zadanie zastąpienia Krasińskiego przypadło więc Antoniemu. Dlatego zimnego marcowego wieczoru, moknąc w chłodnej mżawce, przechadzali się wzdłuż Szerokiej, marząc o rychłym powrocie do ciepłych domów. Nie mieli wielkiej nadziei, że dowiedzą się od ulicznic czegokolwiek godnego uwagi. Owszem, udało się porozmawiać z dwiema reprezentantkami półświatka, ale żadnych interesujących wiadomości nie uzyskali a i panie nie były zbyt chętne do ich udzielania. Gardowski miał nawet wrażenie, że podśmiewały się z policjantów, zwłaszcza sławna Rogalska - znana wszystkim ćma nocy, wiedząc że oni w żaden sposób nie mogą im zaszkodzić, jeżeli stosują się do ustalonych reguł. Obaj funkcjonariusze zdawali sobie sprawę, że bez obecności obeznanego z lokalnym środowiskiem Krasińskiego niewiele wskórają.
- Nic to panie Antoni. Może jutro się nam poszczęści, ale trzeci raz chyba nie będzie sensu ich pytać. - Kohn chuchnął w dłonie, chcąc je nieco ogrzać i postawił kołnierz płaszcza. - Uparte sztuki. Pewnikiem nawet jakby coś widziały to przecież nie powiedzą. Jedną znam z widzenia, jej siostra chyba mieszka obok ciotki mojej Chajki… - potarł w zastanowieniu brodę.
- Warto spytać - mruknął Gardowski bez przekonania. Kohn niejednokrotnie chwalił się najrozmaitszymi znajomościami, gorzej było gdy przychodziło mu skonfrontować te opowieści z faktami.
- Tak zrobię, panie Antoni, tak zrobię. Tymczasem możemy wracać, bo za długo się tu kręcimy. Jeszcze pomyślą, żeśmy chętni na usługi - zaśmiał się krótko.
Z jednej bram po drugiej stronie ulicy dobiegły podniesione kobiece głosy. Gardowski przystanął, nasłuchując. Awantura nie cichła. Ruszył w jej stronę zdecydowanym krokiem, nie zważając na niechętne sugestie Kohna, że nie warto tracić czasu, bo baby jak to baby, pokłócą się i będzie spokój. A dziwki to już w ogóle.
Rzeczywiście, zanim dotarł na miejsce awantura się skończyła, a na miejscu zastał tylko jedną kobietę. Pochlipując zbierała w tobołek porozrzucane rzeczy. Nie zdążył dostrzec co to było.
- Zakłócanie ciszy nocnej. Spiszemy - oznajmił Kohn, zanim Antoni zdążył się odezwać.
- Proszę nie. Ja nic nie zrobiłam. Proszę…
Kobieta wyprostowała się i cofnęła pod ścianę. Szeroko otwarte oczy patrzyły błagalnie, z przestrachem którego nie znajdywał dotąd w oczach innych spotykanych na tej ulicy pań. Rudawe włosy, jak i sukienkę ledwo okrytą znoszonym płaszczem miała w nieładzie. Coś w jej twarzy wydawało się Gardowskiemu znajome, ale nie widział wyraźnie w nikłym świetle wpadającym z ulicy.
- Pani tu mieszka? Czy coś się pani stało? - dopytywał.
- Nie, nie. Ja tylko na chwilę. - Zapytana uciekła wzrokiem. Zająknęła się. - Nie.. nie zakłócam porządku. Zaraz wracam do siebie, nic się nie stało.
- Opowie na posterunku. - Starszy posterunkowy Kohn był nieugięty. - Przecież to brama Rogalskiej. Ciekawe gdzie ona - dywagował kpiąco.
- Czekaj - przerwał mu Antoni, sam zaskoczony swoją determinacją. - Gdzie pani mieszka? Może panią odprowadzimy? - zaproponował.
Na tyle ile pozwalało liche oświetlenie przyjrzał się kobiecie. Na pewno już ją spotkał. Ten gest, kiedy zdecydowanym ruchem dłoni odgarnęła z czoła rude fale. No jasne! Jak mógł zapomnieć. Mieli wtedy po czternaście lat i kradli wolne chwile pośród letnich upałów, włócząc się razem nad stawami. Wojna, choć wisiała już wtedy w powietrzu ich nie dotyczyła, daleka jak opowieść babki. Aż westchnął zaskoczony nagłym wspomnieniem. Beztroski czas, pełen śmiechu, smaku malin i pierwszych nieśmiałych pocałunków. Pamiętał, że fascynowały go jej drobne piegi rozsypane na nosie i policzkach. Czy nadal je miała? Nie mógł dostrzec. Po spaleniu wsi nie mieli kontaktu, Antoni nie chciał wracać w tamte strony i aż do teraz nie wiedział co się stało z towarzyszką z dzieciństwa.
- Nie trzeba panów policjantów fatygować, to niedaleko, poradzę sobie - tłumaczyła tymczasem kobieta.
- Hela? Hela Rucka? - Gardowski nie zastanawiał się dłużej, podekscytowany odkryciem. - Nie poznałem cię w pierwszej chwili.
- O, państwo się znają! - zakpił Kohn, Wizja, że jego kolega zna prostytutkę wyraźnie go rozbawiła.
Antoni jednak nie zwrócił na niego uwagi, zaabsorbowany spotkaną kobietą. Ta zmieszała się. Zakłopotana odwróciła głowę.
- Przepraszam, pan policjant mnie z kimś musiał pomylić - szepnęła.
- Wiesz, że nie - zaprotestował i podszedł bliżej. - Co tu robisz? Czy ktoś zrobił ci krzywdę? - dopytywał.
- Musimy kontynuować patrol. Jak nie spisujemy pani to pożegnaj się i idziemy. - Kohn tym razem nie krył zniecierpliwienia i Gardowski w duchu przyznał mu rację. Nie zrezygnował jednak z odprowadzenia kobiety pod wskazany adres.
Mieli do pokonania zaledwie jedną przecznicę. Nie rozmawiali po drodze. Helena szła szybkim krokiem, w ogóle nie patrząc na towarzyszących jej policjantów. Jakby się wstydziła lub złościła, że została przyłapana. Antoni był już pewny, że to jego koleżanka z rodzinnych stron. Żałował tylko, że spotykają się w takich oklicznościach.
- Dziękuję panom policjantom, tu wynajmuję mieszkanie - oznajmiła, odzyskując pewność siebie i szybko, zanim zdążyli cokolwiek odpowiedzieć, zniknęła w bramie.
Antoni domyślił się, że to raczej pokój i znajduje się prawdopodobnie w suterenie. Po drodze przyjrzał się nieco swojej krajance. Płaszcz, choć najnowszego kroju miała z lichego materiału i nie chronił jej zbytnio przed padającym coraz uporczywiej deszczem, a i buciki szybko przemokły. Zapisał w pamięci numer budynku przy ulicy Bielskiej i postanowił na razie zbyt wiele o tym nie myśleć. Kohn - nadal kpiąco - próbował podpytywać skąd Gardowski zna „Piękną Helenę“, ale ten zbył zaczepki. Nie miał ochoty na konwersację, a do zakończenia patrolu pozostało jeszcze sporo czasu.
Okazało się, że to nie takie proste wyrzucić z głowy sceny, które jednak za drugą atakowały jego pamięć, zalewając go niczym tamte upały. Niemal czuł świeży zapach ziół na spoconej skórze Helki, kiedy gonił ją w zabawie i triumfalnie przewracał w trawę. Niemal słyszał jej śmiech… Co się z nią działo potem? W pierwszych tygodniach wojny zniknęła mu gdzieś, ponoć jej rodzina usiłowała uciec, wystraszona pogłoskami o nadchodzącym froncie. I on potem uciekał. Dawne czasy. Gorzkie. Nie chciał o tym pamiętać, ale nieproszone obrazy same wskakiwały mu przed oczy.
Do domu wrócił zmęczony. Świtało. Od wspomnień z Borzenia ważniejsza była teraz chęć odpoczynku. Pomyślał, że z przyjemnością zjadłby jakieś lekkie śniadanie i liczył, że żona już wstała. Na wypadek, gdyby jednak tak się nie stało, starał się zachować ciszę i wolno wchodził po schodach, aby nie skrzypiały zbyt mocno. Lubił wracać do rodziny, cieszyć się czystym mieszkaniem, miłymi zapachami przygotowywanego jedzenia i gaworzeniem córeczki.
Janina rzeczywiście była już na nogach. Na piecu podgrzewało się mleko, a ona uspokajała marudzącą Michalinkę. Antoni domyślił się, że to ona była powodem rannej pobudki. Ich sąsiadka, Piliczowska, orzekła, że małej zęby znowu idą i Gardowski przyznał jej rację, szczególnie wczoraj, kiedy córka boleśnie ugryzła go w palec.
- Jesteś! - ucieszyła się jak zwykle Janeczka. - Dam ci zacierek na mleku, chcesz? - dodała, jakby czytając mu w myślach.
Potaknął zadowolony.
- Mała znowu marudzi? Spałaś dobrze? - zagadnął. Podsunął sobie krzesło i ściągał buty i płaszcz mundurowy. Żona popatrzyła groźnie, bo wolała żeby rozbierał się w sieni, ale ostatecznie nic nie powiedziała. Ziewnęła za to rozdzierająco.
- Gdzież tam - machnęła ręką. - Od tych zębów gorączki ma trochę i niewiele pospałyśmy. Może jak teraz dostanie mleka to uśnie - wyjaśniła.
Przebrana w nowe pieluszki dziewczynka uspokoiła się nieco. Posadzona w kojcu zapamiętale podgryzała grzechotkę. Antoni uśmiechnął się do córeczki, na co odpowiedziała gaworzeniem.
- Roczek niedługo - przypomniał sobie. - Popatrz, rok temu o tej porze nawet nie podejrzewaliśmy, że nam się pojawi taka piękna córa - westchnął rozczulony.
- Ano, zleciało. - Janina postawiła przed mężem parujący talerz z zupą mleczną. - Pocukrzyłam jak lubisz. Chleba chcesz?
Zaprzeczył i z ochotą sięgnął po łyżkę. Jadł nieśpiesznie, obserwując jak żona karmi Michalinę kaszką na mleku. Podobał mu się taki widok i taki poranek. Senność i znużenie już tak nie wadziły, kiedy czekało na niego wygodne łózko i kilka godzin miłej drzemki.
- Będę dziś szła na spotkanie matek. Wezmę Michalinę, może tym razem nie będzie marudzić. A wracając wstąpię na targ, może na obiad dostanę trochę indyka albo schabu. Mała powinna jeść więcej mięsa. O, i kartofli może bym obrała przed wyjściem, zawsze to mniej roboty potem - Janka mówiła ni to do niego, ni to do siebie. - A może pomyślisz o wyjeździe na letnisko jak się zrobi pogoda? Przydałoby się jej powietrza - zmieniła nagle temat.
- Jeszcze nie czas o tym myśleć, nawet wiosny porządnej nie ma. - Antoni wzruszył ramionami. - Wiesz, że powinniśmy oszczędzać, bo nie wiadomo jak w tym roku będzie u nas na wydziale z podwyżkami - przypomniał.
Zerknął znad talerza na żonę. Posmutniała wyraźnie. Wiedział dokładnie o czym teraz myśli i przeklął się, że jednym nieopatrznym zdaniem przywołał dwa drażniące jego cierpliwość demony - obrażoną na nich rodzinę Pawlaków i Janeczkowe pomysły wynajęcia niani, żeby ona mogła bez przeszkód znaleźć pracę. Na pierwsze nie mógł nic poradzić, a do drugiego za nic nie miał zamiaru dopuścić.
- Wiesz, Antek… - zaczęła, ale szybko jej przerwał.
- Masz rację - oznajmił. - Coś wymyślimy. Zachowaj ogłoszenia jak znajdziesz i popytaj. Popatrzymy i może coś wynajmiemy niedaleko, to bym mógł do was czasem przyjechać.
Rozpogodzona Janka wytarła córce buzię i zebrała naczynia ze stołu.
- Odpocznij sobie Antoś. Powinieneś mieć ciszę, bo Michalina jest senna. Wyśpisz się do obiadu akurat. Dziś nie masz służby, prawda? - Przelotnie musnęła ustami jego policzek, ale już była zaaferowana myciem garnków i planami na przedpołudnie.
- Jutro od rana. Czyli bez zmian - potwierdził. - Zagrzałaś mi wodę do mycia?
- Tak, na piecu masz.
Przyglądał się jeszcze żonie przez moment. W kwiatowej podomce krzątała się po kuchni, raz po raz odgarniając włosy, niesfornie wymykające się z upięcia. Niedopięte guziki na dekolcie przywołały w nim tęsknotę za chwilami, kiedy mógłby je swobodnie jeden po drugim porozpinać dalej. Dawno już nie mieli czasu dla siebie, może kilka wyrwanych nocy kwadransów przerywanych niejednokrotnie płaczem córeczki.
Podszedł do Janeczki i obłapił ją od tyłu, wtulając usta w jej szyję. Poczuł od niej ciepło, które jak wspomnienie letniego gorąca, momentalnie nim owładnęło. Przycisnął żonę mocniej do siebie.
- Michasia niedługo zaśnie, mówisz? - szepnął.
- Nie dziś, Antoś - wymówiła się miękko. - Kobiece dni - wyjaśniła krótko.
Dostrzegł cień smutku w jej oczach i mruknął zawiedziony, że też los mu poskąpił odrobiny przyjemności. Nie mówiąc już nic przeszedł do sypialni, żeby przebrać się i umyć przed drzemką. Leżąc wygodnie pierzyną, z upodobaniem chłonął odgłosy z domu. Cichy śpiew kołysanki dla Michaliny, lekkie kroki żony po kuchni, plusk wody. Uspokoiły go i ukołysały. „Znowu Jasia będzie drwiła, że zasnąłem szybciej od małej“ - zdażył jeszcze pomyśleć, zanim rzeczywiście ogarnął go sen.
Dopiero po drzemce wrócił myślami do niespodziewanego spotkania z Heleną. Uświadomił sobie, że dotąd nie interesował się losem sąsiadów z rodzinnej wsi. Chciał odgrodzić się od bolesnych wspomnień i eliminował wszystko, co choćby trochę mogło przypominać mu o stracie. Teraz jednak ciekawiło go od jak dawna dawna przyjaciółka przebywa w mieście i co ją tu sprowadziło. Komentarze Kohna było jednoznaczne, ale Antoni nie chciał wierzyć, że panna z tak dobrego domu mogłaby zarabiać na ulicy. Nie był w stanie nawet sobie tego wyobrazić. Tłumaczył sobie, że to po prostu przypadek, że spotkali Helkę akurat w takim miejscu. Postanowił, że musi się dowiedzieć więcej o sytuacji dawnej koleżanki. Nie miał tylko jeszcze planu jak mógłby to zrobić.
- Obiad będzie Antoś. - Janka zajrzała do sypialni. - Wstaniesz?
Potaknął, choć myśl o opuszczeniu ciepłego miejsca pod pierzyną nie była miła. Wolałby zaprosić żonkę do siebie, zanim jednak zdażył coś na ten temat powiedzieć, Michalina - jakby wyczuwając jego zamiary rozpłakała się w swoim łóżeczku i Janeczka zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Antoni westchnął i zabrał się za wstawanie. Humor poprawił mu znacznie dobiegający z kuchni zapach zupy grzybowej.
Kończyli jedzenie, kiedy ktoś niecierpliwie zapukał do drzwi, przerywając Jance opowiadanie o spotkaniu w kole matek. Gardowski, nieco zaniepokojony, pofatygował się otworzyć. Obawiał się wezwania na dodatkowy patrol, ostatnio coraz częściej się to zdarzało, ze względu na zmiany kadrowe i szkolenia na jakie wysyłano młodszych rekrutów.
- Dobrze pana widzieć, panie Antoni. Ukłony szanownej małżonce. - Obecność starszego posterunkowego Kohna zdawała się potwierdzać te przypuszczenia, chociaż jego cywilne ubranie dawało nadzieję, że wcale nie chodzi o służbę.
- Dzień dobry, panie Kohn. - Antoni powstrzymał westchnienie i uścisnął dłoń kolegi. - Proszę się rozgościć - zachęcił. - Co pana do nas sprowadza?
Policjant ucałował Janinę w rękę i wymówił się grzecznie od skosztowania zupy grzybowej, którą mu zaoferowała.
- Proszę mi wybaczyć nie zapowiedzianą wizytę, nie zajmę dużo czasu. Mam małą służbową sprawę do pana Antoniego - uśmiechnął się przepraszająco. - Gdybyśmy mogli się przejść na krótki spacer i porozmawiać?
- Oczywiście.
Gardowski nie zamierzał dyskutować. W czasie gdy się ubierał Kohn zagadywał Janinę i podziwiał jak pięknie rozwija się Michalinka, której historię znała przecież cła komenda. Niejednokrotnie żony innych policjantów przekazywał im ubranka po swoich dzieciach dla małej, a koledzy Antoniego zorganizowali także wózek i łóżeczko. Dla Gardowskich, pozbawionych przecież wsparcia rodziny była to nieoceniona pomoc. Kohn nie omieszkał pochwalić się w rozmowie, że jego żona oczekuje właśnie trzeciego potomka, podpytując ze śmiechem „kiedy szanownej pani mąż się postara o rodzeństwo“ i Antoni zapragnął, żeby jak najszybciej wyszli, bo wiedział jak takie uwagi wpływają na Janeczkę.
Przeszli kawałek wzdłuż muru więzienia. Szczęśliwie nie padało i nie dokuczał zimny wiatr. Tylko snująca się przy ziemi mgła przypominała, że wiosna jeszcze nie zagościła na dobre. Kohn poczęstował papierosem. Wypalili w milczeniu.
- Rzeczywiście znasz tę dziwkę? - zagadnął w końcu niezbyt głośno.
Antoni przystanął.
- To nie była dziwka - zaprotestował ostro.
- Dobrze, dobrze. - Kohn machnął ręką. - Przecież twojej żonie o tej przyjaciółeczce nie wygadam. - Jego gardłowy śmiech zwrócił uwagę przechodzącego nieopodal spacerowicza. - Nie masz się co martwić.
Gardowski zacisnął pięści, opanowując gniew.
- Nie życzę sobie takich uwag - mruknął. - Spotkałem ją po raz pierwszy od wojny. Pochodzimy z jednej wsi - wyjaśnił. - Po co w ogóle o to pytasz?
- Wiesz sam, że komendantowi zależy na tej sprawie Głębockiego. Gdyby się okazało, że one rzeczywiście mogą coś wiedzieć, albo chociaż gdybyśmy mieli pewność, że nic nie wiedzą, śledztwo poszłoby dalej. A my byśmy się przysłużyli. Dlatego myślałem, że jak to twoja znajoma, to powie ci szybciej. I wybacz mi te głupie insynuacje - dodał pojednawczo.
- Nie sądzę, że Helena jest prostytutką - powtórzył Antoni stanowczo, wciąż gotowy bronić honoru Ruckich.
- Jest albo i nie jest, skąd to możesz wiedzieć. Wyglądało na to, że zna i okolicę i towarzystwo, sądząc po tym, w której bramie ją przydybaliśmy. Nawet jak te panie to tylko jej koleżanki - złośliwy grymas zagościł na twarzy Kohna - to może czegoś dla nas się dowie albo ułatwi kontakt. Spróbujesz? - nalegał.
Antoni nie odpowiedział od razu. Myślał o Helenie. Dowiedziałby się czegoś o niej samej i to pod pretekstem sprawy służbowej. Przecież tego chciał, a okazja sama się nadarzała.
- Dobrze. Mogę przecież spróbować z nią porozmawiać - zgodził się ostrożnie.
- Może spróbuj teraz? Znasz przecież adres? - Kohn wyciągnął kolejnego papierosa i podał Antoniemu paczkę. Ten jednak odmówił.
- Teraz? - zastanowił się.
Wizyta o tej porze dnia też, nie wydawał się złym pomysłem. Zakładał, że zaraz po obiedzie kobieta raczej będzie w domu, no i z pewnością upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Załatwiłem ci przecież alibi przed żonką.
Tym razem Gardowski nie zwrócił uwagi na niestosowny żart swojego kolegi, ale pożegnał go ulgą. Kohn mieszkał w innej części Płocka i na szczęście nie upierał się, żeby mu towarzyszyć. Przez moment tylko pomyślał, że wróci do Janeczki i powie jej gdzie idzie i po co, ale w końcu zdecydował, że to zbyt dużo wyjaśniania i lepiej załatwić sprawę jak najszybciej. Opowiedzieć o wszystkim zawsze zdąży. Ruszył szybkim krokiem w stronę Bielskiej, aby jak najkrócej zastanawiać się na właściwością takiego postępowania.
Po kwadransie pukał do drzwi pod zapamiętanym adresem. Nie czekał zbyt długo. Helena wyjrzała przez wąską szparę, nie zwalniając łańcucha. Najwyraźniej go poznała, choć zdziwił go przestrach w jej oczach.
- Przecież nic nie zrobiłam - ni to spytała, ni stwierdziła. Wyczuł rezygnację w jej głosie, w oczach dostrzegł zmęczenie.
- Helka, no nie mów mi, że mnie nie poznajesz. To ja Antek. Pamiętasz? Bawiliśmy się razem w Borzeniu…. No, Helka, wpuść mnie - mówił szybko, mimowolnie dostosowując głos do jej ściszonego tonu.
- Wejdź.
Szczęknęła zasuwka i brzęknął puszczony luźno łańcuch. Helena cofnęła się w głąb małego mieszkania w suterenie. Antoni rozejrzał się pobieżnie. Niewielki piecyk nie dawał zbyt wiele ciepła, zimą przy nieszczelnych okach mróz musiał tutaj dawać się we znaki, a i teraz nie było zbyt przyjemnie, bo w powietrzu czuł było charakterystyczną wilgoć. Łóżko pod ścianą niedbale narzucono postrzępionym kocem, a zasłonki w oknach wyglądały na dawno nie prane. Na stole dostrzegł nieuprzątnięte po posiłku talerze, a w kącie torby, z których wystawały niewypakowane jeszcze ubrania.
- Ten pokój miał być ino na jakiś czas - usłyszał.
Spojrzał na stojącą nadal przy wejściu kobietę. Oparła się o drzwi i popatrywała na Gardowskiego lekko mrużąc oczy, zmieszana i wzburzona równocześnie. Wyglądała zupełnie inaczej niż poprzedniej nocy i dopiero po dłuższym czasie zrozumiał, że brakuje mocno czerwonej szminki, którą wtedy miała pomalowane usta.
- Powiedziałbyś coś - burknęła, poprawiając zapięcie przy dekolcie sukienki.
Antoni usiadł na jednym z dwóch krzeseł. Odruchowo wyjął z kieszeni paczkę papierosów, ale tylko obracał je dłoniach. Helena, widząc jego zagubienie odzyskała pewność siebie.
- Dawno się nie widzieliśmy - zaczął, sam zirytowany własną nieporadnością.
- A co się mieliśmy widzieć! - Wzruszyła ramionami. - Mówili żeś uciekł jak rodzice twoi w pożodze zginęli. Potem mi ksiądz proboszcz powiedział, że do jakiejś fabryki do pracy cię posłał.
Helena podeszła bliżej. Zanim usiadła naprzeciwko, wyciągnęła rękę, prosząc o papierosa. Podal jej również ogień i z niedowierzaniem patrzył jak mocno zaciąga się dymem.
- A z tobą co się działo? Twoi rodzice? Brat? Przeżyli wojnę? Wróciliście do Borzenia? Dawno jesteś w Płocku? - zarzucił Helenę pytaniami.
- Wrócilim jak wojna ucichła. Sam wiesz, że nie bardzo było do czego, ale gdzie myśmy mieli się podziać? Staszek tylko od kuli marudera zginął - westchnęła. - A potem ojciec chałupę jakoś postawił na powrót, bo sporo niespalonego zostało. Jakoś przetrwaliśmy i bolszewików. No ale co z tego… - zamilkła. - Żenić mnie chciał z Witkiem od Sapiechów, żebym mu jego dzieciaki niańczyła po śmierci jego pierwszej ślubnej, niedoczekanie! Przy porodzie jej się bieduli zmarło - westchnęła. - No to wyjechałam, za pracą i chlebem bo ojciec się wściekł, gdy się postawiłam. Trochę po wsiach różnych roboty szukałam, najpierw sama, potem z taką Magdą. No, ale nie było łatwo. Nie ma o czym gadać za wiele - dokończyła.
Milczeli znowu. Gardowski zbierał myśli. Nie miał odwagi zapytać z czego się teraz utrzymuje. Sam widział, że żyła biednie.
- Po co tu przyszedłeś Antek? - zagadała. - Po co ci ja? Teraz pan policjant jesteś, ważna osoba. Obrączka jest palcu. Dawnoś żonaty?
- Od kiedy jesteś w mieście? - zignorował na razie jej pytania.
- Będzie od zimy. Łatwiej tu niż po wsiach. No, a czemu o sobie nie powiesz?
Wyrzuciła spalonego papierosa do piecyka. Lekko odchylona, podparta na rękach przyglądała się Antoniemu z ciekawością. Niemal czuł na sobie te spojrzenie. Zawsze potrafiła tak patrzeć, pamiętał.
- W papierni robiłem, w Soczewce. Potem w osiemnastym roku zgłosiłem się na służbę. Z żoną przenieśliśmy się do Płocka. Córkę mamy, przygarnęliśmy. Roczek niedługo kończy - wyjaśnił zwięźle, dziwiąc się swojej niechęci.
- I teraz do mnie przychodzisz. Po co ci to, Antek?
- Pogadać chciałem. Nikogo z Borzenia tutaj jak dotąd nie spotkałem. Ucieszyłem się - wyjaśnił. - A noc nie sprzyjała pogawędkom.
- Zawsze naiwny byłeś - roześmiała się. Jak dawniej. - A może nalewki się napijesz?
Odmówił. Wstała nagle, podeszła bliżej i położywszy my dłonie na ramionach pochyliła się i zajrzała w oczy. Z bliska mógł dostrzec na nosie ślady dawnych piegów, ale figlarnych błysków światła jakoś nie znalazł. Może to przez to, że w pokoiku było ciemno.
- Czego ty chcesz, Antek - powtórzyła.
Była tak blisko. Jak kiedyś. Jej włosy pachniały ziołami. Nie zauważył kiedy rozchyliła dekolt. Bez trudu dostrzegł jej piersi kołyszące się w rytm oddechu i nie osłonięte żadnym stanikiem. Już gdy byli dzieciakami zwracał uwagę jak ciasno opina się materiał sukienki na jędrnym biuście dziewczyny, a teraz bezwstydnie kusił go wielkością i krągłością. Tuż obok, nie daleko jak wtedy, gdy podglądał ją przy kąpieli w stawie. Nim się zorientował co robi, poczuł pod palcami ciepłą skórę. Przesuwał kciukiem wzdłuż jej warg i szyi, a Helena uśmiechała się i nadstawiała twarz do głaskania. Druga dłoń Antoniego powędrowała na biodro, objęła pośladek. Helka mruknęła przyzwalająco i to go otrzeźwiło.
- Przepraszam.
Gwałtownie zabrał ręce.
Jakby go nie usłyszała. Długimi palcami lekko powiodła po jego policzkach, a potem nachyliła się i miał świadomość, że jeszcze chwila a bez trudu odnajdzie jego usta. Chciał tego pocałunku bardzo i równie mocno wiedział, że nie powinien się zdarzyć. Mimo to musiał zebrać wszystkie siły, żeby zdołać ją od siebie odsunąć. Odchrząknął nerwowo. Helena roześmiała się znów, tak jakby zupełnie nic się nie stało.
- Mam żonę, Helka - przypomniał, uciekając spojrzeniem. Nie był w stanie spojrzeć w jej oczy. Bał się drwiny, którą mógłby tam znaleźć.
- A bo ty jeden masz żonę? - śmiała się z niego zupełnie otwarcie, zadowolona z odzyskanej przewagi. - Żony nie zawsze muszą wiedzieć o wszystkich transakcjach handlowych męża. Uważnie wymówiła słowo „transakcje“, jakby zupełnie niedawno usłyszała takie zdanie od kogoś i bardzo jej się spodobało.
- Hela, nie po to do ciebie przyszedłem.
Ucichła i z westchnieniem wróciła na swoje miejsce naprzeciwko.
- Szkoda. Zawsze cię lubiłam.
Znowu nie odpowiedział. Starał się uspokoić oddech. Wzburzona krew i gniew na samego siebie, który go ogarnął nie ułatwiały zadania. Świadomość, że Janeczka o niczym by się nie dowiedziała, także.
- Chciałem tylko porozmawiać. - Nadal na nią nie patrzył. - To też sprawa służbowa.
- Mów, Antek - zachęciła. - Za dwie godziny mam… - szukała przez chwilę właściwego słowa. - Umówione spotkanie.
Nie mógł mieć już wątpliwości. Gniew nie chciał ucichnąć, a równocześnie Gardowski powtarzał sobie, że nie ma żadnego prawa oceniać i wpływać na życie jakie sobie wybrała. Nawet w świetle prawa nie robiła nic zakazanego. Tylko gorzki żal, pojawiający się zawsze na wspomnienie Borzenia, ze zdwojoną siłą wypełnił mu usta.
- Słyszałaś o zaginięciu Pana Głębockiego? - spytał zniechęcony, a kiedy po szczegółowym wywiadzie okazało się, że niewiele będzie w stanie wnieść do śledztwa, pożegnał się krótko i uciekł z mieszkanka Heli Ruckiej jak niepyszny. Zaczynający właśnie padać deszcz tylko pogłębił jego poczucie porażki.
Nie wrócił jednak od razu do domu. Postawił wyżej kołnierz płaszcza, naciągnął na oczy czapkę i zaszedł jeszcze do Kohna. W zwięzłych słowach mu przekazał, że Helena zbyt krótko jest w mieście, żeby znajomość z nią cokolwiek im ułatwiła. Co z tego, że obiecała dać mu znać gdyby dowiedziała się czegokolwiek, nie sądził że to możliwe. W każdym razie wolał mnie rozmowę ze starszym posterunkowym za sobą. Dopiero potem pospieszył na Więzienną.
- No i ładna ta chwilka! - powitała go Janina. - Tyle czasu cię nie było! Słowa nie powiedziałeś! - wyrzucała mu, stojąc pośrodku kuchni z rękami opartymi na biodrach. Choć jej oczy rzucały gromy, głos miała ściszony, żeby nie obudzić drzemiącej spokojnie w łóżeczku Michaliny. - Gdzie byliście? Pewnikiem na kielichu? - natarła, zanim zdąży cokolwiek odpowiedzieć.
- Nie, Januś. Gadaliśmy tylko - wyjaśnił i cofnął się do sieni, zdjąć przemoczone ubranie. Nie miał zamiaru bardziej denerwować żony, a za ubłocone buty na pewno dodatkowo by mu się dostało. - Zrobiłabyś herbaty? - poprosił. - Trochę przemarzłem.
Nie starczyło mu odwagi, żeby od razu opowiedzieć gdzie przepadł na tak długo. „Na spokojnie. Przy herbacie“ - postanowił.
Janeczka, zanim spełniła jego życzenie podeszła i podejrzliwie pociągnęła nosem. Upewniwszy się w ten sposób, że jej mąż rzeczywiście nie wrócił z knajpy uspokoiła się wyraźnie i spojrzała na niego łagodniejszym wzrokiem.
- Zrobię, Antoś. Woda jest zagrzana, zaraz podam.
Usiadła z nim do stołu, tak jak lubił. Patrzył jak nalewa esencję z czajniczka malowanego w niebieskie kwiaty i kroi ciasto drożdżowe. W mieszkaniu było ciepło i przytulnie. Czysto, co cieszyło jego oczy. Deszcz już nie uderzał o szyby. Słońce, które na chwilę wydostało się zza chmur zasnuwających niebo rozświetliło jaśniejsze pasma we włosach Janki. Przypominały kolorem zboże w szczycie lata i Antoni mimowolnie powrócił myślami do wsi. Poczuł na nowo tamten upał, który wspominał w towarzystwie Heleny. Coś w nim kazało mu zatęsknić do beztroski tamtego lata. Poczuł nazbyt wyraźnie smak niedawnego pocałunku i odgonił go zirytowanym westchnieniem.
Żona przyjrzała mu się uważniej.
- Co porabiałaś? - spytał pospiesznie.
- Nic wielkiego, Antoś. Po obiedzie trzeba było pozmywać, Michalinę przebrać. Potem tak ładnie bawiła się klockami sama, że mogłam nadrobić cerowanie, bo zebrało mi się trochę. Na spacer myślałam, żeby wyjść, ale popadywało no i nie wiedziałam, czy nie wrócisz zaraz. Co ten Kohn tak cię zagadał, co? - Na chwilę w jej głosie pojawił się dawny gniew, ale szybko się rozpogodziła.
Antoni przytrzymał jej dłoń, ucałował. Uśmiechnęła się, pokręciła głową, ale nie zabrała mu ręki.
- Takie tam, wydziałowe sprawy. On jest straszny maruda - dodał lekceważąco. - Wypadało go wysłuchać, ale czas zabrał tylko. Następnym razem się nie zgodzę - obiecał, choć sam nie bardzo wiedział co właściwie chce przyrzec. Zupełnie jakby dręczyło go poczucie winy, że odwiedził Helkę. Może i była jego pierwszą miłością, ale ten czas już nie wróci, a teraz zarabiała na życie tak jak zarabiała.
Okazało się, że to wcale nie takie proste. Cała ta sprawa nie dawała mu spokoju. Dni mijały, a on łapał się na tym, że myśli o Helenie w najmniej spodziewanych momentach. A to podczas obiadu przestawał nagle słuchać co mówi Janeczka i musiała dwa razy powtarzać pytanie. A to podczas kazania na mszy świętej, kiedy ksiądz zbyt rozwlekał naukę, on zaczynał zastanawiać się co mógłby zrobić, żeby jego dawna przyjaciółka nawróciła się na dobrą drogę. A to podczas nocnego patrolu zwracał uwagę, czy nie napotka jej w jakiejś bramie… Chciał takiego spotkania i równocześnie obawiał się go, bo nie wiedział do końca o czym miałby z nią rozmawiać. Przecież nie o tym, co robili kiedyś za stodołą. Do dziś pamiętał jakie blisko wydawały mu się gwiazdy. Kiedy leżeli razem i trzymając się za ręce wpatrywali w letnie niebo. I jak potem jak całował Helkę, mocno. Inaczej. I ona na to pozwalała. Czasem aż nazbyt wyraźnie wracał do niego jej dotyk i to jak prowadziła jego ręce. I jej chętne ciało. Przeszkodził im wtedy stary Walczak, który szukał miejsca, żeby spokojnie wychylić nieco samogonu. Nawet ich nie zauważył, ale uciekli spłoszeni. Potem zaraz gruchnęła wieść o wojnie, o czym więcej tu gadać. Na streszczenie tego co się z nimi działo potem wystarczyło parę zdań. Nikt nie pragnął wracać do niemiłych przeżyć, a dla niego Borzeń był symbolem straty i porażki. Czasami zadawałby sobie pytane kim by był, gdyby nie spotkał Janiny, gdyby się w niej nie zakochał. To dla niej zdecydował się na służbę w policji, wiedząc że jej rodzina szybciej zaakceptuje funkcjonariusza państwowego, niż zwykłego robotnika i to jeszcze pochodzącego z prostych i biednych chłopów, nie tak jak oni.
Tymczasem Janka wydawała się martwić jego dziwnym stanem. Dopytywała co też zaprząta tak bardzo jego uwagę, gdy zamyślał się wieczorami przy lekturze „Kurjera“. Zaglądała mu w oczy i przykładając dłoń do skroni sprawdzała czy Antoni nie ma gorączki, kiedy musiała powtórzyć pytanie bo on znowu nie dosłyszał za pierwszym razem.
Po tygodniu sam miał już siebie dość, ale nadal nie wiedział jak powiedzieć Janinie o niespodziewanym spotkaniu. Pod koniec marca, kiedy Gardowski akurat mial wolny dzień, wyszli na miłą popołudniową przechadzkę. Akurat aura zrobiła się całkiem wiosenna, drzewa nieśmiało wypuszczały pierwsze pączki i miło było spacerować coraz ładniejszymi ulicami Płocka. Michalina, zmęczona obserwowaniem gwarnej ulicy, podsypiała w wózeczku, a oni przemierzali jedną przecznicę za drugą, oglądając wystawy i rozmawiając. Przy witrynie sklepu z materiałami Janeczka jak zwykle przystanęła na dłuższą chwilę.
- Zobacz, jaki piękny perkal - może by kupić dla Michasi na sukieneczkę? Na święta bym uszyła?
- Piękny - przytaknął, spoglądając nieuważnie. Właśnie miał wrażenie, że po drugiej stronie ulicy dostrzega znikającą w bramie Helenę. Nie miał jednak pewności czy to ona. Potem zaraz zganił siebie za takie zachowanie i… Janina po raz nie wiadomo który ostatnio musiała powtarzać to, co przed chwilą mówiła.
- Antoś, ty mnie zupełnie nie słuchasz - poskarżyła się. - Co ci jest? Znudziła ci się żona? - Nie czekając na odpowiedź popchnęła wózek i ruszyła dalej, dość szybkim krokiem.
Antoni bez trudu zorientował się, że troska zmieniła się właśnie w złość. Kiedy jednak dogonił żonę, dostrzegł ponadto, że Jance jest przykro. Zaciskała usta, a gdy się odezwał odwróciła lekko głowę.
- Przepraszam, nie chciałem.
- Dziwny jesteś ostatnio, Antoni. Powiesz mi co się dzieje?
Zdecydował, że nie będzie dłużej czekał.
- Powiem. Rzeczywiście coś niedawno się wydarzyło. Nie chciałem ci mówić wcześniej… po prostu… - szukał odpowiednich słów, żeby z jednej strony wytłumaczyć swoje milczenie, z drugiej nie urazić jej bardziej.
- Ale ja już wiem - przerwała mu. - I tak wiem.
Zmieszał się. Co mogła wiedzieć i skąd? Gorączkowo usiłował zebrać rozpierzchnięte niczym spłoszone ptaki myśli.
- Rozmawiałam z żoną Kohna, spotkałam Chajkę niedawno na rynku - kontynuowała Janina, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z konsternacji męża. - Powiedziała mi, że będzie u was wolne stanowisko dla sekretarki. Pewnie nie chciałeś mi mówić, chociaż wiesz, że powinieneś. Wiesz, że chcę pracować, żebyśmy mieli lepiej.
Rzeczywiście, mówiło się na wydziale o konieczności zatrudnienia nowych sekretarek. Ale on nawet przez chwilę nie myślał, żeby zgłaszać kandydaturę swojej żony. A jednak Janina zdawała się być przekonana, że taki był powód.
- Janinko, Michalinka jest jeszcze mała. Sama wiesz, że ty się nią najlepiej zajmiesz. Proszę cię… - tłumaczył, brnąc w podaną przez Jankę historię, nie bardzo mając pomysł jak się z tego wyplątać. - I na letnisko chciałaś w tym roku jechać.
- Dla ciebie nigdy nie będzie dobrego momentu - wytknęła.
- Potrafię zarobić na naszą rodzinę - oznajmił. - I nie wracajmy już do tego.
Nie przeciwstawiła mu się, ale Antoni nie poczuł ulgi. Był na siebie wściekły. Nie rozmawiali już tego dnia, a on wieczorem poszedł na służbę i całą noc bił się z myślami. Nad ranem gniewał się już także na Helkę, która bez zapowiedzi pojawiła się w jego życiu i na żonę Kohna, że wygadała Jance o posadzie sekretarki. Tylko na swoją ślubną małżonkę nie potrafił się denerwować, wiedząc co przed nią tak naprawdę zataił.
Rano, po złożeniu raportu z patrolu, poszedł od razu na Bielską. Helka otworzyła mu drzwi zaspana. Z początku przestraszył ją mundur, ale kiedy poznała Antoniego, wpuściła go od razu.
- Posłuchaj - zaczął zdecydowanie, zanim powiedziała cokolwiek. - Nie możesz tak żyć.
Wskazał wokół, na mały zagracony pokoi. Z niepościelonym łóżkiem sprawiał wrażenie, że jest tu większy bałagan niż zapamiętał. Torby nadal nierozpakowane stały w tym samym miejscu pod ścianą, a na podłodze leżały rozrzucone niedbale buty. Pośrodku tego wszystkiego Helena otulała się mocniej narzuconym byle jak i zbyt małym szlafrokiem.
- Jak żyć, Antek? Jakoś muszę - mruknęła, odgarniając z czoła swoje loki. - Czemu mnie nachodzisz od rana?
- Cały tydzień o tobie myślę - wyznał. - O tym co robisz. O naszych zabawach w Borzeniu też. Nie chcę pozwolić, żebyś…
- Żebym co? - podeszła bliżej i spojrzała na niego unosząc brodę, prowokująco zagryzając wargę. Założyła ręce na piersiach, jedno nagie ramię wysunęło się ze zbyt dużego dekoltu. - Powiedz to, Antek. Powiedz na co nie dajesz mi swojego pozwolenia.
- Helka, proszę.
Nie mógł się odsunąć, bo stał przy samej ścianie.
- Chcesz mnie? - Oparła mu dłonie na przedramionach, pozwalając by niezapięty szlafrok odsłonił jej wdzięki.
Antoniemu momentalnie zrobiło się gorąco. Rozcapierzone jak główka ostu znamię, jakie miała pępka, tuż na kępką rudawych włosków, przykuło jego wzrok. Zacisnął pięści. Nabrał powoli powietrza w płuca. Odchrząknął nieco zbyt nerwowo.
- Porozmawiać chcę. Ubierz się - odpowiedział, patrząc ponad głową Heleny.
- Poważny pan policjant - zaśmiała się cicho, ale odeszła i usiadła na łóżku, okrywając się kołdrą. - Nie wtrącaj się do mojego życia - rzuciła butnie.
- Hela, czemu ty tak? Tutaj? Na ulicy? Powiedz - pytał nieskładnie.
- A co ci do tego? Nie byłeś ze mną, nie próbuj mnie oceniać, bo i nie zrozumiesz.
Gardowski milczał dłuższą chwilę.
- Mógłbym pomóc to zmienić, pomóc znaleźć ci pracę. Nie musisz w ten sposób zarabiać. Na naszym wydziale jest posada sekretarki - zaoferował.
- Co się tak uparłeś? - spytała poważnie. Już nie kpiła. - Naprawdę myślisz, że pamiętam cokolwiek ze szkoły?
- Wychowaliśmy się razem, Hela. Pamiętam jak razem biegaliśmy po lesie. Nie chcę cię zostawić - wyznał miękko. - Inną pracę też mógłbym, powiedz tylko żebyś…
- Nic o mnie nie wiesz. Masz żonę, dziecko. Wracaj do nich i lepiej, żeby nikt cię tutaj nie widział - poradziła. - Wdzięczna ci jestem. Ale idź już. I nie szukaj mnie już więcej - dodała. - Stąd się wyprowadzam.
Patrzył jeszcze na nią. Nie rozumiał. Pożałował, że tu przyszedł. Była na wyciągnięcie ręki, wystarczyło, żeby zrobił krok. A równocześnie czuł jak się oddala i jak bardzo nie przypomina już dziewczyny, którą zapamiętał. Może gdyby po nią sięgnął odnalazłby smak tamtego lata. Może dotarłby do takiej Heli, jaką pamiętał. Tylko krok. A jednak się wahał. I w końcu zdecydowanie, choć nie bez trudu, wyrzucił z głowy natrętne myśli. Nie wiedział kim by był, gdyby uległ pokusie.
Helena pokręciła głową, gdy zauważyła, że Antoni chce coś powiedzieć.
- Idź już - ponagliła.
Odwrócił się i wyszedł bez słowa. Na ulicy oślepiło go jasne, poranne słońce. Zmrużył oczy i kichnął. W uszach zabrzmiał mu dawny, wesoły śmiech Helki. Przypomniał sobie jak za każdym razem bawiła ją taka jego reakcja na światło. Rozejrzał się, ale na ulicy był sam. „Już nie będzie tamtego lata“ - powtórzył sobie.
Zatęsknił za domem, za Janeczką i Michaliną. Po drodze skręcił na rynek. Koniecznie musiał kupić żonie kwiaty.