1‰ Tom I, Rozdział II [fragment] [post-apo] P

1
Wulgaryzmy - sztuk dwie, ale z gatunku tych małokalibrowych, do tego jeden opis dość drastycznej sceny, potencjalnie nieprzyjemny dla bardziej wrażliwego Czytelnika i UWAGA: Narracja nie dość, że pierwszoosobowa, to jeszcze w czasie rzeczywistym :mrgreen:

1‰ Tom I, Rozdział II [fragment]

Między drzewa wchodzę już po zmroku. Idę ostrożnie, krok za krokiem, wsłuchując się w odgłosy lasu. Księżyc rozciąga po ziemi cienie sosen i świerków. Pierwszego trupa znajduję pięćdziesiąt kroków za linią drzew. Siedzi sztywno oparty o pień. Nogi prosto, ręce wzdłuż ciała, tylko głowa przekrzywiona bokiem i opuszczona tak nisko, że ucho wchodzi niemalże pod prawą pachę. Na szutrówce mały niebieski wózek i rozwleczone tobołki. Łuski po pociskach lśnią na środku drogi. Przyklękam w cieniu choinek po lewej stronie i wsłuchuję się w odgłosy nocy. Przede mną prosty odcinek dojazdówki do Żwirowni. W oddali, zaraz przy wjeździe do zakładu widać ciemną bryłę wozu. Przeskakuje od cienia do cienia, po dziesięć, piętnaście kroków na raz, ze strzelbą gotową do strzału. To bardzo złe miejsce. Wybrali najgorszą z możliwych dróg. Z bronią przy ramieniu podchodzę do nieruchomego wozu. Ani żywej duszy. Wszędzie rozwleczone, porzucone bagaże i skromny dobytek Przybyszów. Tylko koń nadal tkwi dzielnie na posterunku. Martwe, wytrzeszczone w przerażeniu oczy i kałuża krwi pod dyszlem. Powoli lustruję otoczenie znad muszki strzelby. Łapię za plandekę wozu i jednym szarpnięciem odkrywam zawartość.
- Не стреляй!!! – Grubas wciśnięty w najgłębszy kąt skrzyni ładunkowej zasłania się rękami.- пожалуйста! Не стреляй!!! – Kuli się skamląc przed wylotem lufy.
- Cicho! Zamknij się matole! – Syczę na niego przez zaciśnięte zęby. Tak się rozdarł, że go słychać na pół wsi. Nerwowo rozglądam się na boki.
- T-to.. ty Polak? Tutejszy? – No proszę, niby taki durny z wyglądu, po ludzku gadać umie.
- Tak, Polak. A teraz cicho i złaź z wozu – odsuwam się dwa kroki od plandeki i pokazuje lufą żeby się nie ociągał.
- Kiedy ja nie mogę – Gruby jęczy żałośnie - Widzisz, jak mnie urządził. Całą nogę mam poharataną, ustać nie dam rady.
- Kto?
- Potwór, mówię ci chłopcze! Ogromny wilkołak. Pazurem mnie zaczepił gdyśmy tylko weszli do lasu. Konia ubił, ludzi rozszarpał, alem go odgonił, zabił chyba nawet! – Na potwierdzenie kiwa nerwowo głową i próbuje sięgnąć po dubeltówkę.
- Ej! Ręce na widoku! – Biorę go od razu na muszkę.
- Chłopcze spokojnie, tu sami swoi. Spójrz sam: opatrunek mam na nodze i O! Patrz jak mi rękę załatwił, kurtka na szmaty.
- Aha, gładkoś się pan sam opatrzył. Tak całkiem fachowo. – Spoglądam z ukosa na udo ciasno obandażowane w jodełkę czystym opatrunkiem.
- No taa, bo ja proszę ciebie mam bojowe doświadczenie. Ja we wojskach służyłem. Pierwszą pomoc to ja znam. Ja tu nawet, proszę ciebie, sam na ochotnika zostałem, żeby reszta mogła z życiem ujść. Ostrzeliwałem się tu z wozu żeby potwór za naszymi iść nie mógł. I ja tego ….
- Cicho! – Ucinam go w pół słowa i szybko obracam się w stronę lasu. Mrużę oczy i próbuję coś dojrzeć w ciemnościach między drzewami. Ktoś przedziera się przez zarośla. Pięćdziesiąt kroków od nas ściana młodych choinek nagle łamie się z trzaskiem i na drogę wypada Bestia! Przystaje na chwilę na tylnych łapach i prostuje się na całą wysokość. Jest ogromny, dwa razy wyższy ode mnie. Zimne powietrze nocy rozdziera wściekły ryk niedźwiedzia. Przednie pazury uderzają w ziemię, a zwierz rusza szarżą prosto na nas. Czarny łeb, z karkiem omotanym zwojem zardzewiałego drutu kolczastego kołysze się na boki. Ostra krawędź metalowej tabliczki wbitej kłąb łapie refleks księżyca. Nie czekam dalej, ściągam spust i od razu przeładowuję. Jeszcze jeden strzał i zwierz myli krok, potykając się o własną łapę. Trzeci i czwarty wyrywają krwawe kępy futra z kłębu i szerokiego boku. Piąty dokładam, gdy jest mniej niż trzy kroki ode mnie. Ten go zatrzymał – prawa łapa broczy posoką na żwir. Niedźwiedź spina się jednak do ostatniego skoku. Dobra, teraz dwa w łeb i kończymy. Szarpię czółno przeładowania i zastygam z przerażenia! ZACIĘCIE! W ostatnim odruchu zasłaniam się strzelbą i wtulam głowę w ramiona. Uderzenie przychodzi z prawej i czuję jak świat zaczyna koziołkować. Twarde kamienie drogi uderzają mnie po kolei w lewy bark, kolana, prawą łopatkę. Po uderzeniu w czoło już nic nie czuję.

„Ojciec, czego wciąż powtarzasz, że ta strzelba to szajs?”
„ Synek, widzisz ten tu napis, z boku na komorze zamkowej. Widzisz, nie? Taki ładny, czerwony i po amerykańsku? Nawet bez błędu napisali. No, no to widzisz – to jest jedyna rzecz, którą Turki zrobili w tej strzelbie porządnie. JEDYNA! Reszta to jest Popiardółka z Gównolitu z Gwarancją do Pirszego Deszczu”
„Ojciec, przesadzasz”
„Mówię ci, kiedyś bedzie bida przez tą strzelbę, będzie bida.”

Prawa strona twarzy kłuje mnie niemiłosiernie jakby ktoś wbijał mi pod skórę dziesiątki małych igiełek. Powoli podciągam ręce i na drżących łokciach winduje się do pionu. Przez moment kołyszę się w przód i w tył siedząc na piętach. Obraz rozjeżdża mi się na boki. Po chwili ogniskuję ciemne plamy w logiczną całość. …Noc…Księżyc…Wóz...Wielki Czarny Cień. Rozdarty brezent plandeki. Dźwięki docierają do mnie przytłumione, jak przez mokry kokon. Chrzęst...mlaskanie... skrobanie pazurów po drewnie. Wyszarpuję pistolet zza pleców i łapię w obie dłonie. Mucha kręci piruety w szczerbinie, a ta rozjeżdża się na boki. Zaciskam zęby i szarpię za spust. Pięciocalowa lufa wypluwa ośmiogramowe pociski w takt uderzeń serca. Obraz zamienia się w animacje poklatkową, oświetlaną stroboskopowymi rozbłyskami. Czarny Cień odwraca się do mnie w rwanej sekwencji ruchów. Widzę jak na karku i potężnej piersi wykwitają rdzawe ślady po uderzeniach kul. Bestia góruje już nade mną gotowa spaść mi na głowę i całym ciężarem wgnieść w ziemię. Każdy kolejny pocisk, siłą podrzutu idzie coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie jeden z ostatnich zahacza o prawy łuk brwiowy. Gałka oczna eksploduje w fontannie krwi, a z gardła niedźwiedzia dobywa się ogłuszający ryk bólu i wściekłości. Bestia rzuca się w lewo momentalnie schodząc z linii strzału. W dwóch skokach dopada do jeziora. Głośny plusk i fontanna różowej piany, skrzącej się w świetle księżyca. Dalej miarowo ściskam zablokowany język spustowy prowadzę lufę za odpływającym niedźwiedziem. Zamek już dawno został w tylnym położeniu, a w komorze widać pusty donośnik. Łapię oddech i drżącymi rękami próbuję przeładować. Udaję mi się trafić magazynkiem w gniazdo już za trzecim razem. Zrzucam zamek, odkładam broń na trawę, składam się w pół i wymiotuję pod siebie.

Pozbieranie się z ziemi zajęło dobrą chwilę. Uderzenie zerwało ze mnie plecak. Rozdarty na dwoje nie nada się już do niczego. Upycham suchary i opatrunki po kieszeniach, butelkę z wodą biorę do ręki. Strzelba leży na środku drogi. Sięgam po nią z rezygnacją. Wypłowiały plastik kolby rozerwany wzdłuż, przez dwie głębokie szramy po pazurach. Wszystko trzyma się na pojedynczych włóknach. Patrzę ze złością na na wpół otwarte okienko wyrzutnika i szarpię czółnem. Pusta łuska gładko wyskakuje na zewnątrz, a łyżka na jej miejsce podaje nowy ładunek.
- Turecki szajs! – Kręcę głową z niedowierzaniem.
Powoli podchodzę do wozu. Widok nie jest szczególnie malowniczy, ale sam jestem w takim stanie, że nawet mnie to nie rusza. Niedźwiedź był bardzo metodyczny. Zaczął od głowy i systematycznie posuwał się w dół. Przy tylnej krawędzi widzę nietknięte buty Grubego z resztkami spodni. Cała reszta zmieściłaby się teraz do mojego worka na kruki. Sięgam ponad różowymi kośćmi po dubeltówkę. Jest cała uwalana we krwi. Podłoga wozu wygląda jakby ją ktoś pomalował na czerwono. Przełamuję baskilę i pod światło oglądam łuski ładunków. Dwa nietknięte oczka spłonek lśnią na srebrno. Łapię za kryzę okucia, wyjmuję nabój z lufy i pociągam nosem nad otwartą komorą. Tak jak myślałem: z tej broni dawno nie strzelano. Powłócząc nogami oddalam się od wozu nawet nie spoglądając na doczesne szczątki Grubego. Kieruję się ku zabudowaniom Żwirowni. Do sterowni wciśniętej pomiędzy skrzynię przesiewacza i przysadziste kruszarki stożkowe wiodą strome schodki z kratki WEMA . Wywindowana na metalowej kratownicy dobre dziesięć stóp nad powierzchnię gruntu zapewni nie tylko względne bezpieczeństwo, ale i całkiem dobry punkt obserwacyjny. Po drodze zgarniam jeszcze trzystopowy kawałek grubościennej rurki i kulejąc wspinam się stopień po stopniu na górę. Gramolę się do środka, zmiatam nogą kłąb szmat z podłogi, zatrzaskuje metalowe drzwi i podpieram klamkę rurą. Odsapnę tylko chwilkę i zaraz się ogarnę. Siadam na fotelu operatora, wywalam nogi na pulpit sterowniczy i na moment zamykam tylko jedno oko.

Gdy podnoszę głowę jest już całkiem jasno. Przez zakratowane, szerokie okno widzę panoramę Jeziora i okalającego je lasu. Strzępy gęstej mgły przelewają się nad taflą wody i wplatają palce w nadbrzeżne trzciny. Coś się rusza na przeciwległym brzegu, obok na wpół zatopionej pogłębiarki. Cały się spinam, gdy resztka adrenaliny znowu uderza w żyły, ale po chwili z ulgą z powrotem opadam na krzesło. To tylko stadko dzików przemyka przez sosnowy zagajnik. Ciężko przełykam ślinę i dotykam zakrzepłej krwi i drobinek piasku przyklejonych do twarzy. Nie mogę unieść prawego barku. Ostry ból ramienia odzywa się przy każdym ruchu. Rozglądam się po sterowni. Na lewej ścianie wisi biała skrzynka z czerwonym krzyżykiem. W środku pomarańczowe pudełko z wypłowiałego plastiku. Otwieram z nadzieją wieczko. No tak, podstawowy zestaw pierwszej potrzeby: dwa kieliszki lekarskie. Rzucam pudło w kąt i z trudem zdejmuję kurtkę i polar. Na prawym ramieniu ogromny fioletowo-żółty krwiak. Oba kolana zdarte do krwi. Przemywam twarz wodą z butelki. Na podłodze zbiera się brudno różowa kałuża. To co zostało we flaszce wypijam jednym haustem. Pora ocenić straty w sprzęcie. Strzelba mechanicznie „się naprawiła”, ale drogo mnie kosztował ten serwis. Z tym ramieniem i tak nie dam rady się złożyć, ale jak nie zabezpieczę kolby to się całkiem urwie. Przez chwilę zastawiam się czy nie zamienić mojego Turczyna na broń Grubego. Elegancka robota – grawerunek na baskili, orzechowa, grubo lakierowana osada, długie, dwudziestoośmiocalowe lufy. Do tego dubeltówka się nie zacina. Lepiej oddać dwa pewne strzały, czy jeden z loterią na wylosowanie sześciu kolejnych? Odstawiam dwururkę pod ścianę, wyjmuje tylko oba ładunki. Gruby śrut zawsze się przyda. Pod pulpitem znajduję nieźle wyposażoną skrzynkę narzędziową. Pożyczam sobie na wieczne nieoddanie rolkę czarnej taśmy izolacyjnej i płaski pilnik. Delikatnie zgładzam zadziory na plastiku kolby, po czym okładam cienką warstwą gąbkowej wyściółki wyprutej z oparcia fotela. Całość ciasno okręcam izolacją, mocno zaciągając każdy motek. Wygląda to między „lepiej-jak-z-fabryki” a „lepiej-nie-mówić”. Mam nadzieję, że się nie rozpadnie na kawałki przy pierwszym strzale.

W wodzie, niedaleko brzegu pływają dwa trupy. Kolejny leży z szeroko rozrzuconymi rękami jakieś dziesięć kroków od wozu. Nie widzę żadnego z uzbrojonych strażników. Wszystko to biednie ubrani ludzie wyglądający tylko nieco lepiej od Staruszka. Obchodzę wóz dookoła. Pod ławką woźnicy znajduję kawałek czerstwego żytniego placka zawiniętego w czystą ściereczkę, metalowy termos z wodą i proste narzędzia. Zabieram chleb i wodę. Nawet nie ładuję się na skrzynię – wszystko wygląda tam jak po przejściu przez sieczkarnię. Tobołki i walizki już dawno przesiąkły krwią. Trzeba rozważyć opcje – mogę po prostu wrócić do Domu i o wszystkim zapomnieć, albo ruszyć śladem Bestii i dokończyć sprawę definitywnie. Trzecia możliwość to ruszyć szlakiem na zachód, żeby dowiedzieć się co z Młody… ą? No, z córką Staruszka.

Na piaszczystej gruntówce ślady ogumionych kół wozu prowadzą zakosami prosto w głąb Lasu. Cały obszar jest pocięty na nierówne prostokąty szutrowymi przecinkami. Jedną od drugiej dzieli jakieś dziesięć minut marszu. Przewrócony wóz znajduję przy czwartej. Brezent plandeki jest zdarty z całej tylnej części. Złamany dyszel zawinął się pod spód. Co ciekawe nie ma konia. Ktoś przeciął skórzane postronki chomąta ostrym narzędziem. Pod wozem znajduję jednego trupa. Młodszy od pozostałych, ortalionowa kurtka, zielone spodnie z kieszeniami, czarne wysokie buty. Klatka piersiowa rozerwana potężnym uderzeniem długich pazurów, prawa noga przygnieciona burtą wozu. Nie ma broni, choć dookoła leży pełno łusek. Zielone, smukłe - od automatów, krótkie, błyszczące - od dziewiątki i trochę plastików od gładkiej. Poza tym nic. Wóz jest całkiem pusty, nie ma nawet szmat czy tobołków. Szutrowa przecinka prowadzi na północ – prostopadle do linii Autostrady. Półksiężyce podków odcisnęły wyraźnie ślady w błocie na obrzeżach kałuż. Do tego wiele śladów butów. Chyba mieli szczęście i udało im się jednak uratować. Z tym, że niedźwiedź po zabawie ze mną pobiegł dokładnie ich tropem. Odchodzę w bok między choinki i z bronią gotową do strzału idę przez zarośla równolegle do przecinki. Kilkanaście minut marszu i staję na skraju otwartej przestrzeni. Przede mną linia kolejowa i biegnąca z nią ramię w ramię Autostrada.
….
„- Ojciec, po co budować taki most nad drogą, co na mim drzewa rosną?”
„- Mówią na to zielony most. To taki wiadukt żeby zwierzaki mogły przejść na drugą stronę i nie pchały się przez tory i drogę. Jak budowali autostradę to ktoś przytulił kupę kasy za takie badziewia. Problem w tym, że huk od samochodów był tu zawsze taki, że i tak nic tędy nie chodziło.”
….
Zielony Most ma dobre trzydzieści kroków szerokości i wygina się łukowato ponad liniami paneli dźwiękochłonnych. Porasta go wysoka, brązowa, zeszłoroczna trawa i kilka niedużych choinek. Na betonowej barierze rozmazana, brunatna plama krwi. Jeden z ze strażników leży z boku twarzą do ziemi. Sądząc po wygniecionej trawie próbował jeszcze się czołgać. Na lewej nodze ma niedociągniętą opaskę uciskową. Cały bark i bok we krwi. Po prostu go zostawili żeby się wykrwawił i poszli dalej. Wyciągam spod trupa automat. Szybko wyłamuję magazynek – pusty. Komora też. Obszukuję na szybko kieszenie. Plastikowy woreczek z tytoniem, kartki z zeszytu porwane na bibułki, dwie plastikowe zapalniczki – jedna działa, druga nie. Pusty magazynek do automatu, pas i kabura od pistoletu. Samej broni nie ma. Reszta to śmieci. Zabieram tylko zapalniczkę i kartki. Będzie na podpałkę w razie czego. Prostuję się już powoli znad trupa, gdy słyszę dobiegające z dołu chrupnięcie szklanych odłamków na asfalcie. Doskakuję do krawędzi bariery i wychylam się ze strzelbą przy ramieniu. Świeczki stają mi w oczach z bólu, gdy bark odzywa się rwaniem we wszystkich zakończeniach nerwowych, ale zagryzam wargi i mierzę twardo prosto w dwie przerażone twarze poniżej.

Rozmawiamy skryci za bokiem wysokiego autokaru. Kobieta przyciska do piersi spore zawiniątko. Mężczyzna wyłamuje palce chcąc powstrzymać drżenie rąk. Na brudnych twarzach widać ogromne zmęczenie.
- My z podkarpacia. – Nie patrzy w oczy. Wzrok ucieka mu w bok.
- Idziemy z nimi dwa tygodnie jakieś. Przyszli do nas jak tylko śniegi puściły. Mówił, że to ewakuacja i że oni ze Zjednoczonych Narodów Europy są i mają rozkaz doprowadzić wszystkich ocalałych do portu lotniczego. Mają być samoloty i zabiorą nas dalej… Zapewnią prowiant, schronienie…
Głos mu się łamie, zaciska mocno powieki, a ramionami wstrząsa bezgłośny szloch.
- Dziewczyna, taka chuda, jasne krótkie włosy. Była tu z wami ? – Rzucam pytanie w kierunku kobiety.
Ta przykrywa dłonią usta i kiwa głową.
- Natalka. Biedne dziecko. Jej tato dwa dni temu umarł. Pochowali my go tam przy moście. – Wskazuje drżącym palcem na wschód. – Choroba, nie mogliśmy nic więcej zrobić. Tam przy brzegu będzie miał taki widok ładny. Na rzekę. – Opuszcza wzrok.
Czuję jak zaczyna we mnie wrzeć. Jakby nie to, że nie mogę podnieść ręki to bym zatłukł ich tu na miejscu. Biorę głęboki wdech i staram się mówić tak spokojnie, jak tylko mogę wbijając wzrok prosto w jej oczy.
- Nie, nie pochowaliście. Zostawiliście Staruszka w krzakach, przy drodze jak psa! Tak, żył jeszcze jak go znalazłem! Ale nie martw się już jest w lepszym miejscu. JA ZROBIŁEM dla niego wszystko co należało. JA!
Z każdym moim słowem jakaś siła po kawałkeczku podnosi lufę strzelby coraz wyżej i wyżej. Zanim kończę mówić stoję już w wykroku z lufa przy biodrze, celując prosto w skulonych przede mną ludzi.

1‰ Tom I, Rozdział II [fragment] [post-apo] P

2
Szanowni Weryfikatorzy,
Z góry dziękuję za wszystkie Wasze oceny, szczególnie bliskie memu sercu będą jednak rady, komentarze i opinie n/t sposobu, w jaki użyłem równoważników zdań w scenach dynamicznych. Zdaję sobie sprawę, że jest to tzw. "tani chwyt", używany aby szybko i bez wysiłku podbić tempo akcji. Pytanie brzmi - jak bardzo Was to razi?

pozdrawiam M.

1‰ Tom I, Rozdział II [fragment] [post-apo] P

3
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) wsłuchując się w odgłosy lasu. Księżyc rozciąga po ziemi cienie sosen i świerków. Pierwszego trupa znajduję pięćdziesiąt kroków za linią drzew. Siedzi sztywno oparty o pień. Nogi prosto, ręce wzdłuż ciała, tylko głowa przekrzywiona bokiem i opuszczona tak nisko, że ucho wchodzi niemalże pod prawą pachę. Na szutrówce mały niebieski wózek i rozwleczone tobołki. Łuski po pociskach lśnią na środku drogi. Przyklękam w cieniu choinek po lewej stronie i wsłuchuję się w odgłosy nocy.
Boldem - moim zdaniem powtórzenie za blisko siebie. Kursywa: nie widzę tego. Ucho prawie wchodzi pod prawą pachę?
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) Przeskakuje od cienia do cienia, po dziesięć, piętnaście kroków na raz,
Skacze po 10-15 kroków?! Moim zdaniem niezgrabnie dobrane to "przeskakuję"
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) No taa, bo ja proszę ciebie mam bojowe doświadczenie. Ja we wojskach służyłem. Pierwszą pomoc to ja znam. Ja tu nawet, proszę ciebie, sam na ochotnika zostałem, żeby reszta mogła z życiem ujść. Ostrzeliwałem się tu z wozu żeby potwór za naszymi iść nie mógł. I ja tego
Cała ta wypowiedź nie pasuje mi tutaj długością do kontekstu sceny.
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) Jest ogromny
Skoro Bestia, to ogromna.
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) niedźwiedzia
Ha, czyli żadna tam bestia...
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) Ostra krawędź metalowej tabliczki wbitej kłąb
CHyba "W" zgubione.

INterpunkcję popraw. Nie komentuję, czy z pistoletu można przegonić misia i czy ranny miś zwiewa, zamiast szarżować.

Ogólnie: bardzo nie lubię pisania w czasie teraźniejszym. Nigdy nie lubiłem. Niemniej całość nie jest zła, to znaczy - jest zdumiewająco dobrze jak na kogoś, kto pierwszy raz wszedł na wery i jeżeli są tam jakieś poprawki konieczne (a na sto procent są, zawsze są) to ich wskazanie jest już ponad moim możliwościami. Opisy w miarę dynamiczne, usterek niewiele, pozostaje dyskutować o treści i akcji. Tutaj z tą akcją - no, mnie nie zaciekawiło, ale też nie odrzuciło.

Ogólnie więc nieźle i pozostaje czekać na opinie bardziej doświadczonych weryfikatorów.
http://radomirdarmila.pl

1‰ Tom I, Rozdział II [fragment] [post-apo] P

4
szopen, - dzięki!
Za interpunkcję i literówki należy mi się bura. Przepraszam za niechlujność. :ups:
szopen pisze: (śr 14 paź 2020, 15:07) wsłuchując się w odgłosy lasu.
szopen pisze: (śr 14 paź 2020, 15:07) wsłuchuję się w odgłosy nocy.
- rzeczywiście, wyrażenie na tyle charakterystyczne, że nawet odstęp kilku linijek nie ratuje sprawy - ewidentnie do zmiany
szopen pisze: (śr 14 paź 2020, 15:07) -
Skacze po 10-15 kroków?! Moim zdaniem niezgrabnie dobrane to "przeskakuję"
- nie jest to figura stylistyczna najwyższych lotów, ale jest dość często stosowana w tego typu tekstach - takie +/-
szopen pisze: (śr 14 paź 2020, 15:07) Cała ta wypowiedź nie pasuje mi tutaj długością do kontekstu sceny.
- tutaj miał być tzw. "pozorny moment rozluźnienia", który nagle przerwie pojawienie się Wielkiej Złej Bestii. Wyszło jak wyszło. Jak masz jakiś pomysł to chętnie się przychylę :mrgreen:
szopen pisze: (śr 14 paź 2020, 15:07) Skoro Bestia, to ogromna.
- noo jaak? A Małych Bestii nie ma? Sznaucera kiedyś widziałeś ?
szopen pisze: (śr 14 paź 2020, 15:07) Ogólnie: bardzo nie lubię pisania w czasie teraźniejszym. Nigdy nie lubiłem.
- dzięki, że jednak się przełamałeś, bo Twoje uwagi są bardzo wartościowe. Absolutnie rozumiem. Dlatego dałem informację w ostrzeżeniach przed tekstem.


pozdrawiam M.

1‰ Tom I, Rozdział II [fragment] [post-apo] P

5
Najpierw odpowiadając na Twoje pytanie o równoważniki zdań (czy też raczej krótkie zdania po prostu, bo aż tak znowu tymi równoważnikami nie sypiesz): mnie w tym tekście to nie raziło. Przynajmniej póki co. Pytanie, jak dużo tak zbudowanej dynamiki masz w powieści, bo jak potem to jeszcze przyspiesza i masz scenę akcji za sceną akcji (i wszystkie napędzane w ten sam sposób), to obawiam się, że już będzie czuć przesyt. Ogólnie tanie chwyty (zwłaszcza w literaturze rozrywkowej) są okej pod warunkiem, że nie są nadużywane i że mamy coś poza nimi. Uważaj, żeby tekst nie zrobił Ci się taką sieczką krótkich zdań. Podejrzewam, że nawet fan prozy pisanej w rytm kałacha potrzebuje czasem zwolnienia.

Niemniej, póki co uważam, że ten kawałek się broni. Widać Twoją wiedzę o broni palnej i to fajnie rezonuje ze sceną, całkiem spoko wychodzą opisy (bestii, otoczenia, ludzi), choć czasem było dla mnie już zbyt "akcyjniakowo" (fontanna krwi z oka czy coś).
Jedna uwaga: ciężko mi było złapać, kiedy bohater idzie w ciemności (w blasku księżyca), a kiedy czymś sobie przyświeca. Podejrzewam, że strzelając, ledwo pozbierawszy się z ziemi, nie macha też latarką. Tymczasem mamy opis:
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) Głośny plusk i fontanna różowej piany, skrzącej się w świetle księżyca.
Nie gra mi ten róż - w świetle księżyca ludzkie oko nie bardzo radzi sobie z kolorami, a już zabarwienie piany w wodzie widzianej z daleka w mroku wydaje mi się wyobraźnią twórców filmów.

Trochę zabrakło mi emocji, bo tak jak rozumiem ich brak na adrenalinowym haju w czasie walki, tak czytelnikowi przydałoby się jakieś tło do dalszych czy wcześniejszych zachowań bohatera - zwłaszcza jego stosunku do ludzi, bądź ludzi do niego. Na razie czułam się trochę jakbym oglądała gameplay jakiegoś FPS-a - w widoku głównym ręce manipulujące tylko kolejnymi spluwami i dawaj do przodu! ;) Może to po prostu taki fragment, ale zachęcałabym do już samodzielnego zerknięcia na swój tekst pod tym kątem.

Za to podobało mi się zwolnienie poprzez wprowadzenie tych fragmentów rozmów z ojcem. Zwłaszcza na ten dialog o strzelbie się uśmiechnęłam.

Ogólnie, na ile umiem ocenić (nie będąc osobą rozeznaną w takiej literaturze), jest potencjał. Tekst się czyta szybko, nie brakuje akcji, ekspozycję też widać. Jeśli do tego wszystkiego bohater ma charakter, to powinno być wszystko, czego potrzeba ;)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

1‰ Tom I, Rozdział II [fragment] [post-apo] P

6
Adrianno,
Dziękuję za ocenę. Bardzo celne uwagi i kilka dobrych rad, które naprowadzają mnie na właściwy kurs. Zwłaszcza te, o budowaniu akcji i gameplayu z FPSa :) . Skłamałbym, gdybym napisał, że nie chciałem uzyskać takiego efektu, ale rozumiem, że czytelnik może poczuć się zmęczony na dłuższą metę. Odnośnie wątków fabularnych, to spróbuję się pokrętnie wybronić tym, że tekst jest wyrwany z kontekstu i niewiele tak naprawdę mówi o protagoniście i o fabule. Starałem się wybrać fragment, który będzie "próbką reprezentatywną" dla całości, a jednocześnie ograniczyć się do strawnego poziomu ok.2500 słów. Z własnego doświadczenia wiem, że czytanie dłuższej „surówki” bywa męczące. Zabrakło wyjaśnienia, dlaczego bohater podchodzi do rannego z cynizmem i niechęcią. Na tym etapie zdaje już sobie sprawę, że ma do czynienia z łowcą niewolników i kanalią. Cieszę się, że doceniłaś retrospekcję w formie dialogów z nieżyjącym ojcem. Taki miałem pomysł na pokazanie, co się dzieje w głowie młodego człowieka, gdy przez długi czas ( kilka lat) jest skazany na samotność. W miarę rozwoju akcji te rozmowy stają się coraz rzadsze.
Adrianna pisze: (czw 22 paź 2020, 13:30) Nie gra mi ten róż - w świetle księżyca ludzkie oko nie bardzo radzi sobie z kolorami, a już zabarwienie piany w wodzie widzianej z daleka w mroku wydaje mi się wyobraźnią twórców filmów.
W punkt – błąd rzeczowy. Jeśli scena rozgrywa się w świetle księżyca, to powinienem operować szarościami. Do tego samo określenie jest za miękkie i poetyckie i nie pasuje do brutalnej i szorstkiej sceny. Ewidentnie do zmiany.
Adrianna pisze: (czw 22 paź 2020, 13:30) Trochę zabrakło mi emocji,
Emocje i dialogi – to dla mnie najtrudniejsze elementy. Zwłaszcza, gdy piszę kwestie mojego głównego bohatera. Prawie za każdym razem wychodzi mi smerf Ważniak deklamujący swoje złote myśli. W jednym z rozdziałów kazałem mu nawet udawać opóźnianego w rozwoju niemowę i mój Pierwszy Czytelnik stwierdził, że wyszło dużo lepiej, niż te, w których się wymądrza.
Adrianna pisze: (czw 22 paź 2020, 13:30) Jedna uwaga: ciężko mi było złapać, kiedy bohater idzie w ciemności (w blasku księżyca), a kiedy czymś sobie przyświeca. Podejrzewam, że strzelając, ledwo pozbierawszy się z ziemi, nie macha też latarką.
szopen pisze: (śr 14 paź 2020, 15:07) nie widzę tego. Ucho prawie wchodzi pod prawą pachę?
Oboje zauważacie braki w narracji. To dla mnie cenna informacja. Zwrócę na to uwagę.

Jeszcze raz dziękuje za poświęcony czas i pozdrawiam serdecznie
M.

1‰ Tom I, Rozdział II [fragment] [post-apo] P

7
Nie podoba mi się ta historia, ale z przyjemnością przeczytałam Twoje opisy - jest klimat. Narracja w czasie teraźniejszym też wychodzi ładnie, natomiast w dialogach jest coś nużącego. Są... nie wiem, zbyt oczywiste? Za mało ciekawe? Za mało zindywidualizowane (wszystkie osoby mówią podobnie)? Nie jestem pewna, ale coś mnie w nich męczy.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

1‰ Tom I, Rozdział II [fragment] [post-apo] P

8
Thana pisze:
> Za mało zindywidualizowane (wszystkie osoby mówią podobnie)?

Ehh, to ja tu po starych słownikach sprawdzam jak się "Pażałsta! Nie strielaj!" pisze. Kombinuję, na rzęsach staję żeby pokazać dwulicowość Grubego Wieśka, co to został ranny dzień wcześniej, gdy chciał złapać protagonistę i powoli dociera do niego z kim ma do czynienia, a ty mnie piszesz że on nie zindywidualizowany?

Literatura mnie przerasta... :(

Dzięki za ocenę :)

1‰ Tom I, Rozdział II [fragment] [post-apo] P

9
MordercaBezSerca pisze: (wt 27 paź 2020, 18:23) Literatura mnie przerasta... :(
Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo! ;)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

1‰ Tom I, Rozdział II [fragment] [post-apo] P

10
Rozkładam dialogi.
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) - Не стреляй!!! – Grubas wciśnięty w najgłębszy kąt skrzyni ładunkowej zasłania się rękami.- пожалуйста! Не стреляй!!! – Kuli się skamląc przed wylotem lufy.
No i tu masz problem. Co jeśli czytelnik nie czyta cyrylicy? Zabierasz mu dialog, którego nie może przeczytać. Proponuję zapis albo transkrypcją, albo przypis.
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) - T-to.. ty Polak? Tutejszy? – No proszę, niby taki durny z wyglądu, po ludzku gadać umie.
Tu też jest problem techniczny. Dwa różne podmioty. Kto mówi? On? Czy ja? Czy tu jest błąd i brakowało entera, by przenieść do kolejnej linijki? Czy "No proszę..." jest myślą bohatera?
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) - Tak, Polak. A teraz cicho i złaź z wozu – odsuwam się dwa kroki od plandeki i pokazuje lufą żeby się nie ociągał.
Nie chce mi się tego poprawiać, więc zaznaczę tylko w tej kwestii. "odsuwam" powinno być wielką literą, a po "wozu" - kropka. Nie będę tłumaczyć, dlaczego. Odsyłam do poradni językowej i wpisania w ichnią wyszukiwarkę porady o tym, jak zapisywać dialogi.
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) - Tak, Polak. A teraz cicho i złaź z wozu – odsuwam się dwa kroki od plandeki i pokazuje lufą żeby się nie ociągał.
- Kiedy ja nie mogę – Gruby jęczy żałośnie - Widzisz, jak mnie urządził. Całą nogę mam poharataną, ustać nie dam rady.
- Kto?
- Potwór, mówię ci chłopcze! Ogromny wilkołak. Pazurem mnie zaczepił gdyśmy tylko weszli do lasu. Konia ubił, ludzi rozszarpał, alem go odgonił, zabił chyba nawet! – Na potwierdzenie kiwa nerwowo głową i próbuje sięgnąć po dubeltówkę.
Łolaboga. Zaznaczone kwestie są zbyt informacyjne. Po co on tak pieleni? Nie wierzę mu. Mam mu wierzyć czy nie?
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) Spójrz sam: opatrunek mam na nodze i O! Patrz jak mi rękę załatwił, kurtka na szmaty.
Widzę, nie musisz mi tego opisywać. A może nie widzę? Show, don't tell. Napisz w didaskaliach, jak dość wygląda. Po co on ma o tym mówić? To takie ważne?
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) Spoglądam z ukosa na udo ciasno obandażowane w jodełkę czystym opatrunkiem.
Ta jodełka jest taka istotna?
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) „- Ojciec, po co budować taki most nad drogą, co na mim drzewa rosną?”
„- Mówią na to zielony most. To taki wiadukt żeby zwierzaki mogły przejść na drugą stronę i nie pchały się przez tory i drogę. Jak budowali autostradę to ktoś przytulił kupę kasy za takie badziewia. Problem w tym, że huk od samochodów był tu zawsze taki, że i tak nic tędy nie chodziło.”
Ile lat ma syn? Jest dzieckiem (skoro jest dzieckiem, to czemu mówi "ojciec", a nie "tata"?) czy takim kretynem, że nie wie po co to ma być? Po co ten dialog w ogóle? Nie można czegoś innego o tym moście powiedzieć? Tylko po co on jest?
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) Rozmawiamy skryci za bokiem wysokiego autokaru. Kobieta przyciska do piersi spore zawiniątko. Mężczyzna wyłamuje palce chcąc powstrzymać drżenie rąk. Na brudnych twarzach widać ogromne zmęczenie.
- My z podkarpacia. – Nie patrzy w oczy. Wzrok ucieka mu w bok.
Budujesz napięcie, po czym je zabijasz zdaniem "My z podkarpacia". Wcześniej przyciskanie do piersi zawiniątka, drżące dłonie (dłonie, nie ręce - jak Ci ręce drżą?), brudne twarze, zmęczenie... aż tu nagle Podkarpacie (też pisane wielką literą). Opada wszystko, zawiniątka, piersi, ręce i twarze. W takiej sytuacji Podkarpacie jest tak ważne? Serio? Czy to miał być żart?
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) Idziemy z nimi dwa tygodnie jakieś. Przyszli do nas jak tylko śniegi puściły. Mówił, że to ewakuacja i że oni ze Zjednoczonych Narodów Europy są i mają rozkaz doprowadzić wszystkich ocalałych do portu lotniczego. Mają być samoloty i zabiorą nas dalej… Zapewnią prowiant, schronienie…
Głos mu się łamie, zaciska mocno powieki, a ramionami wstrząsa bezgłośny szloch.
Pewnie to Podkarpacie go tak wzruszyło. Albo prowiant i schronienie. Straszne, że mu zapewnią. Nie wierzę tak bardzo. W podkreśleniu szaleją podmioty. I ja nie wiem, kto, co, jak i kiedy.
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) - Dziewczyna, taka chuda, jasne krótkie włosy. Była tu z wami ? – Rzucam pytanie w kierunku kobiety.
Ta przykrywa dłonią usta i kiwa głową.
- Natalka. Biedne dziecko. Jej tato dwa dni temu umarł. Pochowali my go tam przy moście. – Wskazuje drżącym palcem na wschód. – Choroba, nie mogliśmy nic więcej zrobić. Tam przy brzegu będzie miał taki widok ładny. Na rzekę. – Opuszcza wzrok.
Skoro przykrywa usta, to czemu mówi? Może lepiej zapisać, jak mamrocze? Np. "mmmmm mmmm mmmm mmmm admmfnrm mmm smffmmmrmmammsm"? Najpierw piszesz jedno, a potem kompletną odwrotność.
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) - Nie, nie pochowaliście. Zostawiliście Staruszka w krzakach, przy drodze jak psa! Tak, żył jeszcze jak go znalazłem! Ale nie martw się już jest w lepszym miejscu. JA ZROBIŁEM dla niego wszystko co należało. JA!
Acha, super. Nie obchodzi mnie to jako czytelniczki.
MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) Z każdym moim słowem jakaś siła po kawałkeczku podnosi lufę strzelby coraz wyżej i wyżej. Zanim kończę mówić stoję już w wykroku z lufa przy biodrze, celując prosto w skulonych przede mną ludzi.
Ale, jak wiemy z bardzo długiego dialogu, strzelba jest kiepsko zrobiona i bohater najprawdopodobniej nic im nie zrobić, tylko sobie strzeli w twarz.
Znaczy wiesz... konsekwencje tego, co napisałeś wcześniej. To sprawia, że mnie to nie obchodzi, nie przejmuje. Może sobie do nich nawet strzelić, a pewnie i tak nie trafi, bo strzelba, co dobitnie było podkreślone w sporym dialogu, jest szajsem. Niby patetyczna końcówka, niby napięcie. A ja wzruszam ramionami, bo strzelba to szajs. I moje wzruszenie ramionami jest konsekwencją tego, co było wcześniej napisane. Strzelasz sobie w stopę.

Nie ma tragedii w dialogach, ale uważaj na nie, bo strzelba może wypalić nie tam, gdzie chcesz.
Dzwoń po posiłki!

1‰ Tom I, Rozdział II [fragment] [post-apo] P

11
Chii, dziękuję, ale nie ze wszystkim się zgadzam. Spróbuję się pokrętnie wytłumaczyć, przynajmniej z niektórych baboli. Przepraszam za brak formatowania tekstu, ale od 24tego nie działa mi edytor postów. Mam nadzieję, że w takiej formie jest wystarczająco czytelnie.

>>No i tu masz problem. Co jeśli czytelnik nie czyta cyrylicy? Zabierasz mu dialog, którego nie może przeczytać. Proponuję zapis albo transkrypcją, albo przypis. <<

Założenie jest takie, że czytelnik wie tyle, ile wie narrator czyli bohater. Protagonista nie zna w ząb rosyjskiego i nie ma pojęcia co Gruby krzyczy. Dlatego pozostawiłem go cyrylicą, bez przypisu, bez transkrypcji - działanie z premedytacją.


>>MordercaBezSerca pisze: (śr 14 paź 2020, 10:54) - T-to.. ty Polak? Tutejszy? – No proszę, niby taki durny z wyglądu, po ludzku gadać umie.
Tu też jest problem techniczny. Dwa różne podmioty. Kto mówi? On? Czy ja? Czy tu jest błąd i brakowało entera, by przenieść do kolejnej linijki? Czy "No proszę..." jest myślą bohatera?<<

Tu przyjmuję bez uwag – błąd techniczny w zapisie dialogu. Do poprawy.

>>Nie chce mi się tego poprawiać, więc zaznaczę tylko w tej kwestii. "odsuwam" powinno być wielką literą, a po "wozu" - kropka. Nie będę tłumaczyć, dlaczego. Odsyłam do poradni językowej i wpisania w ichnią wyszukiwarkę porady o tym, jak zapisywać dialogi.<<

Didaskalia i narracja. Już wiem co jest źle. Poprawię.

>>Łolaboga. Zaznaczone kwestie są zbyt informacyjne. Po co on tak pieleni? Nie wierzę mu. Mam mu wierzyć czy nie?<<

Dokładnie. Kłamie kanalia jak z nut, a do tego powoli dociera do niego, że chłopak też się zorientował że kłamie. Dzień wcześniej Gruby wraz z kilkoma strażnikami próbował złapać chłopaka, ale wpakował się w jego pułapkę – stąd obrażenia. Młody obserwował ich z ukrycia i doskonale wie kim są i co się stało.


>>Widzę, nie musisz mi tego opisywać. A może nie widzę? Show, don't tell. Napisz w didaskaliach, jak dość wygląda. Po co on ma o tym mówić? To takie ważne?<<

Tak, dla mnie ważne – Gruby próbuje zagadać protagonistę, uśpić jego czujność i sięgnąć po broń.

>>Ta jodełka jest taka istotna?<<

Człowiek w szoku, przerażony, który dopiero co odniósł poważne obrażenia nie jest w stanie sam się połatać. „Ta jodełka” jest podkreśleniem profesjonalnie założonego opatrunku. „Na krzyż” bandażują sanitariusze wojskowi – opatrunek jest dużo stabilniejszy i pozwala rannemu wrócić do walki, ale trzeba trochę wprawy żeby go wykonać prawidłowo. Zwykły cywil omotałby dookoła, byle tylko jałowy się trzymał i spiął agrafką.

>>Ile lat ma syn? Jest dzieckiem (skoro jest dzieckiem, to czemu mówi "ojciec", a nie "tata"?) czy takim kretynem, że nie wie po co to ma być? Po co ten dialog w ogóle? Nie można czegoś innego o tym moście powiedzieć? Tylko po co on jest?<<

Moja kostropata próba wprowadzenia retrospekcji. Protagonistę nawiedzają wspomnienia z dzieciństwa w formie rozmów z Ojcem. To miało w zamyśle przedstawić co się dzieje w głowie młodego człowieka, który od kilku lat próbuje przetrwać, absolutnie oderwany od kontaktu z ludźmi. Pewnie można by było to opisać w jakiś inny sposób. Chciałem połączyć przyjemne z pożytecznym, ale nie będę o to walczyć. Dla fabuły nieistotne.
Synek i Ojciec to przezwiska. Dlatego z dużej i dlatego nie „syn i tata”.


>>Budujesz napięcie, po czym je zabijasz zdaniem "My z podkarpacia". Wcześniej przyciskanie do piersi zawiniątka, drżące dłonie (dłonie, nie ręce - jak Ci ręce drżą?), brudne twarze, zmęczenie... aż tu nagle Podkarpacie (też pisane wielką literą). Opada wszystko, zawiniątka, piersi, ręce i twarze. W takiej sytuacji Podkarpacie jest tak ważne? Serio? Czy to miał być żart? <<

A Podkarpacie ( racja, szkolny błąd z tą małą literą) nie może być dramatyczne? Tutaj nie rozumiem zarzutu. Bohater spotyka dwoje zwykłych, umęczonych ludzi, ze zwykłego Podkarpacia. Czemu od razy to ma być żart? Karawana łowców niewolników idzie ze wschodu na zachód i takim zabiegiem chciałem poinformować czytelnika, jak daleko na wschodzie zaczęli.

>>Pewnie to Podkarpacie go tak wzruszyło. Albo prowiant i schronienie. Straszne, że mu zapewnią. Nie wierzę tak bardzo. <<

Tak, prowiant i schronienie go wzruszyły, bo bardzo chce wierzyć, że je dostanie. Dziesięć lat po końcu świata takie rzeczy istnieją w sferze marzeń. I tu chciałem podkreślić, że pomimo tego jak zachowywali się łowcy niewolników, dalej w to wierzył.

>>W podkreśleniu szaleją podmioty. I ja nie wiem, kto, co, jak i kiedy.<<

Tak mniej więcej wygląda rozmowa, z kimś kto jest w szoku. Nielogiczny słowotok, w którym trzeba się połapać co „się stało się”. Protagonista też ma z tym problem, dlatego dość obcesowo i ze zniecierpliwieniem obcina dalszą cześć rozmowy.

>>Skoro przykrywa usta, to czemu mówi? Może lepiej zapisać, jak mamrocze? Np. "mmmmm mmmm mmmm mmmm admmfnrm mmm smffmmmrmmammsm"? Najpierw piszesz jedno, a potem kompletną odwrotność.
Acha, super. Nie obchodzi mnie to jako czytelniczki.<<

Hmmm, czyżbym wyczuwał subtelną nutkę złośliwości?

>>strzelba jest kiepsko zrobiona i bohater najprawdopodobniej nic im nie zrobić,<<

Nieprawda. Strzelba mechanicznie „się naprawiła”, co stwierdził w sterowni kruszarek. Nigdy nie miała problemu z odpaleniem ładunku, tylko z jego przeładowaniem. Kolbę naprawił po gospodarsku, załadował grubym śrutem „który zmiata wszystko na bliskim dystansie”, więc broń jest jak najbardziej groźna.


Generalnie dziękuję za poświęcony czas i pracę włożoną zwłaszcza w analizę dialogów. Chyba miejscami zabrakło Ci trochę cierpliwości do fabuły. Kilka szkolnych błędów, które łatwo poprawić i parę tych trudniejszych dotyczących wywołania w czytelniku pewnych uczuć, przeczuć, wrażeń, niedopowiedzeń itd. Tu będę miał pod górkę. Ważne, żeby wiedzieć w jakim kierunku ciągnąć ten wózek i bardzo mi w tym pomogłaś.

Pozdrawiam
M.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”