Strefa cienia

1
Włóczyliśmy się wczoraj z Lu po dzielnicy szukając jakiegoś miejsca do siedzenia, trochę jak blokersi trzepaka. Lubimy obaj zaglądać w różne zakamarki, dziury, szparki, wgłębienia i zaułki, bo tam mniej światła dochodzi i nie zawsze to, co widzimy, jest oczywiste. A poza oczywistościami rozciąga się świat, który można pomalować po swojemu i dopowiedzieć sobie to, co niewyraźne łamane na nieostre. I wtedy jest ciekawiej. Śmieszniej-straszniej. Czasem grubo. A czasem... to po prostu strefa cienia.
Podreptaliśmy sobie do jakiegoś baru, mało fartownie, bo wszyscy w nim byli odlani z jednego kawałka lnianej tkaniny o smaku papieru – czyli rower na ryjach, zwiewny szal na ramionach, przykuse portki-rurki i wystylizowane fryzury. To miasto zalała fala trendu, który zaburza proporcje między płciami, faceci wyglądają jak z żurnala dla kobiet, kobiety wyglądają jak z żurnala dla kobiet, trzeba być cholernie czujnym, żeby się nie naciąć. Bo wsiąkasz sobie spokojnie w ciekawą rozmowę z fajną laską, ładna buzia, miły głos, bujne włosy, w to wszystko wplecione wielkie okulary we fluoroescencyjnych oprawach, które jebią po oczach jak wściekłe, pstrokate ciuchy i perlisty, wystudiowany śmiech, a tu się okazuje, że laska ma na imię Łukasz.
Małe piwko i Lu wymiękł, kompletnie nie umiał sobie poradzić z tępym zachwytem jaskrawookularych replikantów. Każdy chciało go dotknąć i pogłaskać, pewnie dlatego, że ma jedno oko bardziej niebieskie. I łatę w kształcie ugryzionego jabłka. Konweniował się.
Następny przypadkowy przystanek wypadł w jakiejś mordowni. Generalnie fajny klimat, bo mnóstwo świstaków w trzypaskowych dresach, ludzie komiksy, podziarani od stóp do głów i motocykliści w charakterystycznych kurtkach z nadrukami i mnóstwem przywieszek, rzemyków i naszywek. Ryje zakazane, więc się wpasowałem idealnie z tym swoim słowiańsko-cherubinkowatym wyglądem chłopca z Brighton. Klapnęliśmy sobie z Lu na schodkach, sieknąłem blancika i, z butelką piwa w dłoni, z ciekawością zacząłem się przyglądać obecnym. Długo nie musiałem czekać, przypałętał się jakiś koleś, w typie ziom, szerokie portki, czapka z daszkiem, dolna warga zawadiacko wysunięta do przodu i zaślinione kąciki ust, w których memłał się kiepik. Tatuaż na ostentacyjnie wyeksponowanym ramieniu informował gawiedź, że koleżka jest fanem stołecznego klubu z sektora dla melomanów. Znaczy – śpiewać lubi.
- Fajny ten twój Burek. – zagadnął, przysiadając się do mnie, jak do swojego.
- Lucek - poprawiłem go, popijając ze swojej butelki.
- Jaro – odpowiedział, wyciągając komiks, w który obleczona była jego ręka.
- Może być – mruknąłem i widocznie zachęciłem go tym stwierdzeniem do wygłoszenia tyrady, sławiącej dokonania stołecznej jedenastki. W sumie to nawet nie za bardzo interesowały mnie poglądy Jara na temat szans klubu w europejskich pucharach, ale bardzo rozśmieszał mnie swoim żarliwym zaangażowaniem i polityczną przenikliwością. Czas sobie płynął, na schodkach przybywało wynalazków, każdy z jakąś opinią, wyrazisty, choć, nierzadko, z dość poważnymi brakami w przepływie impulsów nerwowych między półkulami. Wygadywali głupoty, kłócili się, co chwila popijając łyk piwa lub odpalając kolejnego papierosa. Albo na odwrót. Dobrze mi tam było i, choć niewiele się udzielałem, to towarzystwo jakoś sobie mnie wybrało na dyrektora zamieszania, bo ilekroć któryś chciał coś ważnego powiedzieć, to zwracał się do mnie. Wypluwali swoje aktualne bóle, ciesząc się stemplem akceptacji, jaki mógł dać tylko przypadkowy-znajomy-jednorazowego-użytku w knajpie pełnej absurdalnych postaci. Animowanych.
W międzyczasie tłum zgęstniał i niespodziewanie znalazłem się przy barze, nawet nie bardzo zauważyłem kiedy. Jakiś facet, z brodą i twarzą pełną blizn po ospie, wpatrywał się we mnie, świdrującymi oczami, jak sroka w gnat.
- Co się gapisz? – zagadnął ni stąd ni z owąd, odwracając kota ogonem. Przecież to on się gapił. Te jego oczy były jak rentgen, bladoniebieskie, prawie przezroczyste.
- Wyglądasz jak wampir – pomyślałem, ale pół sekundy później okazało się, że nie pomyślałem tylko powiedziałem. Kurwa, zły pomysł.
- Że co?! – naelektryzował się i zaczął wyglądać naprawdę makabrycznie.
- Ty, kolego, wyluzuj trochę, bo się ciebie można przestraszyć – odpowiedziałem. - Straszne masz to spojrzenie.
- Coś ci się nie podoba?! – jego głos dostał wibracji i uświadomiłem sobie, że dalsza rozmowa prowadzi do jednego. Za późno. Wiedziałem, z doświadczenia, że już nie ugryzę się w język, bo jakoś nie bardzo podoba mi się, jak ktoś usiłuje mnie przestraszyć. Kłopoty zaczęły nadciągać, niebiesko się gapiąc.
- Jak ktoś się przypierdala do mnie bez powodu – odpowiedziałem na pytanie. – Ale ty chyba też nie lubisz ministra finansów, nie?
Drakulę lekko zapowietrzyło, ale rozpędem się podniósł.
- Źle ci się oddycha przez prosty nos? – zapytał konkretnie. Co on z tymi pytaniami w kółko?
„Duży, kurwa” – pomyślałem, ale ponownie nie zadziałała synchronizacja myśl-emisja wokalna i okazało się, że znowu nie pomyślałem, tylko powiedziałem. Kompan wampira, którego wcześniej nie zauważyłem, roześmiał się i stanął między nami.
- Ty, ziomuś, nie podpalaj się tak, bo H. nie lubi, jak się z niego ktoś nabija – powiedział i mrugnął porozumiewawczo. H. nie mrugnął, bo H. nie mrugał. Nigdy.
- Nie podpalam się, tylko boję się Blade’a – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- On tak od zawsze wygląda, koleś, jakbyś widział jak ludzie się go boją na koncertach.
Czyli, że muzyk. Wiadomo. Czuły na swoim punkcie. To wiele wyjaśniło.
Cała sprawa jakoś rozeszła się po kościach, przybiliśmy piątki i po chwili piłem sobie kolejne piwko i jarałem skręta w towarzystwie członków znanego polskiego zespołu death-metalowego, takiego ze zjadaniem żywych chomików i polewaniem się smołą. Dracula okazał się turbotowarzyskim gościem, z dużą dozą autodystansu, więc wspólne zwiedzanie zielonych zakrętów załatwiło mięśnie brzucha na cały wieczór. Wesoła strefa cienia.
Wytarabaniliśmy się w końcu z mordowni, razem z Lu, po trzech godzinach, lekko trafieni - ja mieszanką dymu i piwka, a Lu endorfinami, jakie były konsekwencją zawartych przyjaźni - i wycelowaliśmy nosy w dom. Nie bardzo sklejałem rzeczywistość i ze wszystkich sił starałem się nie odfrunąć ku kolorowym zaproszeniom, drukowanym, na jaśminowym papierze, przez chemicznie wykąpany mózg. Lu wiernie naśladował GPS, bezbłędnie odnajdując drogę do domu, więc stanowiliśmy zgrany duet i spokojnie realizowaliśmy swój zuchwały plan, zakładający zapakowanie się do koperty w przeciągu 30 minut. Bez kąpieli. W opakowaniu. W połowie drogi przydybał nas zmotoryzowany patrol umundurowanych obrońców moralności, którym wyraźnie nie podobało się, że obaj z Lu w dość luźny sposób podchodzimy do przepisów kodeksu ruchu drogowego i postanowili dokonać czynności służbowych.
- Wie pan za co pana zatrzymujemy? – zapytał wyższy.
- Wiem – odparłem z uśmiechem. – Za pieniądze podatników.
Stówka w plecy.
***
Ostatnio zmieniony pt 15 sty 2016, 18:59 przez b.art, łącznie zmieniany 2 razy.
Wiesz? Nie istniejesz.

2
Hej,

bardzo podoba mi się sposób, w jaki snujesz swoje opowieści - leniwie i bardzo obrazowo (wszystko jest na miejscu: obraz, dźwięk i zapach). Jako obrazki - świetne!
Jedyna rzecz, która mnie raziła, to dialogi - brzmią trochę jak filmowe jednozdaniówki. Odnoszę wrażenie, że każdą rozmowę chcesz kończyć w sposób efektowny - wychodzi tak sobie, wręcz sztucznie.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

3
Czołem, b.art!
Pozwoliłem sobie na próbę oceny, bo mi się to, co pokazałeś w Tuwrzuciu (i nie tylko) bardzo podoba. Lubię, bardzo lubię takie niewymuszone opowiastki poskładane z okruchów życia, z dziania się niczego szczególnego, dramatycznego czy dynamicznego, takie historie anty-epickiej codzienności, wydobywające w powolnych zbliżeniach skądinąd egzotyczne barwy, które inaczej łatwo byłoby przeoczyć.

Mimo zadeklarowanej powyżej, dalece afirmatywnej postawy, w tekście – a nie jest długi i dałem radę mu się bliżej poprzyglądać – odliczyło mi się sporo potknięć nazwijmy to szumnie warsztatowych.

Moja łapanka wygląda tak:


Włóczyliśmy się wczoraj z Lu po dzielnicy szukając jakiegoś miejsca do siedzenia, trochę jak blokersi trzepaka.

„Siedzenie” zamieniłbym w „posiedzenie” ze względu na charakter czynności, które oba słowa opisują, a są różne. I zdanie też bym trochę poprzyprawiał, żeby sensy były wyraźniejsze.
„Włóczyliśmy się wczoraj z Lu po dzielnicy szukając jakiegoś miejsca do posiedzenia, czegoś odpowiedniego dla nas tak, jak trzepak dla blokersów.”
No bo blokersi to mają chyba geografię trzepaków obkutą na blachę i raczej ich nie szukają, tak sobie myślę.

Lubimy obaj zaglądać w różne zakamarki, dziury, szparki, wgłębienia i zaułki, bo tam mniej światła dochodzi i nie zawsze to, co widzimy, jest oczywiste.

Chyba lepiej byłoby bez przestawiania szyku – „...bo tam dochodzi mniej światła…”


A poza oczywistościami rozciąga się świat, który można pomalować po swojemu i dopowiedzieć sobie to, co niewyraźne łamane na nieostre.

Mnie się tu zakłóca logika zbiorów. Podstawowa całość to świat jako taki. Składa się z części doświetlonej i części niedoświetlonej. Granicą tej drugiej - z każdej możliwej strony - jest jaskrawa oczywistość, cechująca tę pierwszą. Więc ja spróbowałbym tak:
„A poza oczywistościami rozciąga się ta część (kawałek, fragment, ułamek) świata, którą(y) można pomalować po swojemu i dopowiedzieć sobie to, co niewyraźne łamane na nieostre.”

I wtedy jest ciekawiej. Śmieszniej-straszniej. Czasem grubo. A czasem... to po prostu strefa cienia.

Dobrze. Mamy wstęp. Teraz należałoby chyba przerzucić jakiś mosteczek, żeby czytelnik wygodnie, suchą stopą przeszedł do opowieści. Po pierwsze przydałoby się wyjaśnić króciutko, DLACZEGO pozostają obszary niewypełnione wyobraźnią narratora (strefa cienia) i DLACZEGO kolejne miejsca, które w opowieści odwiedza zasługują na taką nazwę.

Podreptaliśmy sobie do jakiegoś baru, mało fartownie, bo wszyscy w nim byli odlani z jednego kawałka lnianej tkaniny o smaku papieru – czyli rower na ryjach, zwiewny szal na ramionach, przykuse portki-rurki i wystylizowane fryzury.

Wiadomo, o co chodzi, wyraziście, ale z błędami. Tkanina może być lejąca się (len akurat niekoniecznie) ale nie można z niej odlać – to robi się z metalem. W odniesieniu do tkaniny właściwsze byłoby „skrojenie”, czy „uszycie”. Dalej przyplątał się smak – też jakoś nie pasuje do wyglądu rejestrowanego innym zmysłem – wzrokiem. No i w końcu pomieszanie liczby pojedynczej z mnogą. Nie wyszło dobrze. Jeden rower na wielu ryjach do spółki z jednym szalem kiełbasi opisywaną rzeczywistość. Jeśli – co najzupełniej dozwolone – chciałbyś się podnieść do poziomu pisania alegoryczno- metaforycznego, (a to wyższa szkoła jazdy), to nie może w nim zgrzytać,.

To miasto zalała fala trendu, ….

Jakoś nie pasi mi „to”. Może „moje” albo po prostu „miasto”?

Bo wsiąkasz sobie spokojnie w ciekawą rozmowę z fajną laską, ładna buzia, miły głos, bujne włosy, w to wszystko wplecione wielkie okulary we fluoroescencyjnych oprawach, które jebią po oczach jak wściekłe, pstrokate ciuchy i perlisty, wystudiowany śmiech, a tu się okazuje, że laska ma na imię Łukasz.

No i tak. Okulary i ciuchy są raczej oprawą dla cech osobistych (w tym fizjonomii), dopiero w tak nakreśloną całość może być wpleciony śmiech. No i „wystudiowany” jest przymiotnikiem wartościującym lekko negatywnie, „zmysłowy” byłby chyba lepszy. Prawdę mówiąc mnie jakikolwiek element wytrenowanej pozy mocno przeszkadza w odbiorze merytorycznych treści, a narrator – przy całym luzie – wydaje się być równie krytycznie nastawiony do takich szczegółów. Za to jeśli „wystudiowanym” chciałeś podkreślić kompletność hipsterskiej, metroseksualnej kreacji, to przydałaby się jeszcze inna konstrukcja zdania, przechodząca przez kolejne poziomy obserwacji i opisu. I jeszcze przed Łukaszem dodałbym „na przykład”, bo myśl prezentuje pewien stopień ogólności, nie konkretną sytuację, stanowiącą część fabuły.

Małe piwko i Lu wymiękł, kompletnie nie umiał sobie poradzić z tępym zachwytem jaskrawookularych replikantów.

Niejasno. Lu wypił browarka? W porządku, ale skąd wiemy, że popijają razem? Narrator wypił browarka? W porządku, ale jaki to ma związek z wymiękaniem zwierzaczka? I na koniec – czym się objawiło wymiękanie? Lucek się kulił, uciekał, powarkiwał, zaległ na glebie jak szmata, bezbronny wobec powszechnego uwielbienia? I co zrobił narrator? Pogonił fanów czy delikatnie wyciągnął psa z objęć rozentuzjazmowanego tłumu?
„Tępy zachwyt jaskrawookularych replikantów” – po mojemu – miód malina.

Konweniował się.

Coś się z czymś nałożyło, być może celowo. Ale mnie nakładka zgrzytnęła. „Konweniowanie” nie jest zwrotne, zwrotne jest „komponowanie się”.

Następny przypadkowy przystanek wypadł w jakiejś mordowni. Generalnie fajny klimat, bo mnóstwo świstaków w trzypaskowych dresach, ludzie komiksy, podziarani od stóp do głów i motocykliści w charakterystycznych kurtkach z nadrukami i mnóstwem przywieszek, rzemyków i naszywek.

Po świstakach (również po mojemu miód z cebulką) a przed motocyklistami dla jasności dałbym „oraz” zamiast „i”. A także myślnik w „ludziach-komiksach”.

Ryje zakazane, więc się wpasowałem idealnie z tym swoim słowiańsko-cherubinkowatym wyglądem chłopca z Brighton.

To się kłóci wewnętrznie. W Brighton Słowianie nie są rdzenną ludnością.
Poprawić można na kilka sposobów, na przykład:
"Ryje zakazane, więc się wpasowałem idealnie z tym swoim cherubinkowatym wyglądem chłopca z Brighton okraszonym słowiańskimi dodatkami."
Czy jakoś tam.


Klapnęliśmy sobie z Lu na schodkach, sieknąłem blancika i, z butelką piwa w dłoni, z ciekawością zacząłem się przyglądać obecnym.

Sieknąć” jest w brzmieniu trochę gwałtowne, burzy sielską, relaksacyjną atmosferę, może „przyjąłem”, „wyjarałem”, „zakurzyłem”?

Tatuaż na ostentacyjnie wyeksponowanym ramieniu informował gawiedź, że koleżka jest fanem stołecznego klubu z sektora dla melomanów. Znaczy – śpiewać lubi.

…i to z sektora dla melomanów”.

- Fajny ten twój Burek. – zagadnął, przysiadając się do mnie, jak do swojego.
- Lucek - poprawiłem go, popijając ze swojej butelki.


”Swoją” przy butelce pożegnałbym bez żalu.

W sumie to nawet nie za bardzo interesowały mnie poglądy Jara na temat szans klubu w europejskich pucharach, ale bardzo rozśmieszał mnie swoim żarliwym zaangażowaniem i polityczną przenikliwością.

Zdawkowe pożegnanie należy się również wytłuszczonemu fragmentowi, pozostały „chudy” kawałek swobodnie może być spięty z poprzednim zdaniem.

Czas sobie płynął, na schodkach przybywało wynalazków, każdy z jakąś opinią, wyrazisty, choć, nierzadko, z dość poważnymi brakami w przepływie impulsów nerwowych między półkulami.

„Nierzadko” jest wtrącone. Ja bym użył myślników.

Dobrze mi tam było i, choć niewiele się udzielałem, to towarzystwo jakoś sobie mnie wybrało na dyrektora zamieszania, bo ilekroć któryś chciał coś ważnego powiedzieć, to zwracał się do mnie.

A tu bym rozbił na dwa zdania, bo pojedyncze ma za bardzo zawikłaną strukturę z przynajmniej jednym niewłaściwie umieszczonym przecinkiem.

Wypluwali swoje aktualne bóle, ciesząc się stemplem akceptacji, jaki mógł dać tylko przypadkowy-znajomy-jednorazowego-użytku w knajpie pełnej absurdalnych postaci. Animowanych.

„Animowanych” wydaje się być niedokładnie przyszyte i powiewa nazbyt swobodnie. Lepiej chyba byłoby je połączyć z „absurdalnymi” albo rozbudować nieco, żeby przynajmniej było porządnym równoważnikiem zdania.

W międzyczasie tłum zgęstniał i niespodziewanie znalazłem się przy barze, nawet nie bardzo zauważyłem kiedy.

Coś tu nie bangla z szykiem zdania.

Jakiś facet, z brodą i twarzą pełną blizn po ospie, wpatrywał się we mnie, świdrującymi oczami, jak sroka w gnat.

Sroka się gapi. Wpatrywanie zdaje się być czynnością z podłożem intelektualnym, w całym tym sroczym powiedzeniu chodzi zarówno o intensywność czynności, jak i pewną ekhem…bezmyślność. Tak mi się …widzi.


- Że co?! – naelektryzował się i zaczął wyglądać naprawdę makabrycznie.

„Wtedy”? „Teraz?” tak między „i” a „zaczął”?

- Ty, kolego, wyluzuj trochę, bo się ciebie można przestraszyć – odpowiedziałem. - Straszne masz to spojrzenie.

Przestraszyć się strasznego to pogoń za własnym ogonem.
„-Wyczesane (zajebiste, porażające – w wersji grzeczniejszej) masz to spojrzenie.” Albo jakiś inny pasujący przymiotnik ze slangu lub SJP.

- Coś ci się nie podoba?!

Eeee…najbardziej demokratyczna, standardowa i typowa sekwencja powszechnego użytku, jaką znam, przewiduje w tym miejscu odzywkę:„- Coś ci, kurwa, nie pasuje?!”

Kłopoty zaczęły nadciągać, niebiesko się gapiąc.

Kłopoty nadciągały, gapiąc się niebiesko.
Aliści „gapienia” jest już trochę w nadmiarze, owa czynność słabo się wiąże z klasyczną aktywnością kłopotów (ta jest raczej ruchowa, związana z przemieszczaniem się) może dałoby się wyrazić podobną, równie sarkastyczną myśl używając innych słówek? Bo – jak rozumiem - chodzi o powiązanie rzeczonych kłopotów z kolorem oczu H?


- Źle ci się oddycha przez prosty nos? – zapytał konkretnie. Co on z tymi pytaniami w kółko?

Chyba za dużo znaków zapytania. I pytań do pytań. Żeby utrzymać równowagę w narracji chyba lepiej byłoby skwitować zapytanie H. komentarzem narratora w trybie oznajmującym. Na przykład tak: „Też go naszło, zupełnie jakby chciał ze mną zrobić wywiad do „Playboya”.


- Ty, ziomuś, nie podpalaj się tak, bo H. nie lubi, jak się z niego ktoś nabija – powiedział i mrugnął porozumiewawczo. H. nie mrugnął, bo H. nie mrugał. Nigdy.

Ejdż nie mrugA. No bo nigdy- to nigdy.

- Nie podpalam się, tylko boję się Blade’a – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Powtórka zaimka zwrotnego jest niezręczna. Może tak? „-Nie jestem podjarany, tylko boję się Blade’a – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.” Albo: „- Ja? Skąd! Tylko od dziecka boję się Blade’a”.

- On tak od zawsze wygląda, koleś, jakbyś widział jak ludzie się go boją na koncertach.

„…żebyś widział, jak ludzie….”

Cała sprawa jakoś rozeszła się po kościach, przybiliśmy piątki i po chwili piłem sobie kolejne piwko i jarałem skręta w towarzystwie członków znanego polskiego zespołu death-metalowego, takiego ze zjadaniem żywych chomików i polewaniem się smołą.

Może nie tak szybko, ja bym kazał kolesiowi troszkę jeszcze posapać, żeby wypuścił z siebie parę, w końcu nabuzował się znacznie powyżej średniej.
Chomiki są OK., natomiast smoła mi się kłóci ze zdrowym rozsądkiem. Znaczy leksykalnie to ona się jak najbardziej komponuje ze wszelkimi „piekielnymi” odmianami metalu, ale polewać się? Przecie to by mogło zaszkodzić choćby fryzurom, a obfite owłosienie na ogół jest atrybutem muzyków obnoszonym z niejaką dumą i starannie pielęgnowanym. Może puszczanie zjadliwego, siarkowego dymu? No nie wiem, pewnie ktoś mógłby coś podrzucić w tej kwestii.

Dracula okazał się turbotowarzyskim gościem, z dużą dozą autodystansu,

Ot tak? Dwa zdania wcześniej było coś o nadwrażliwości puncto własna osoba. Warta podkreślenia rola luzujących używek w procesie zyskiwania tegoż autodystansu.

Wesoła strefa cienia.

TA strefa cienia okazała się wyjątkowo wesoła.

Końcówka w porzo, bez większych uwag. No, może jeszcze tu:

…. i spokojnie realizowaliśmy swój zuchwały plan, zakładający zapakowanie się do koperty w przeciągu 30 minut.

…w ciągu najbliższej półgodziny.

I tu:

…że obaj z Lu w dość luźny sposób podchodzimy do przepisów kodeksu ruchu drogowego…

„kodeks” bym sobie darował i tak wiadomo, o co kaman.
Jeszcze jakieś przecinki.

I już.
Sporo się zebrało. Zawsze mnie to kurde zaskakuje, że tak się potrafię czepiać :-(
Zgodnie z tradycją pogadajmy o plusach i minusach.
Najpierw złe wiadomości.
Masz odrobinę zbyt frywolne podejście do związków frazeologicznych. Nie będę powtarzał tego, co napisałem pod którymś akapitem, ale trzeba mieć niemałą wprawę i językową wyobraźnię, żeby w udany sposób eksperymentować ze słownikowymi regułami. Nie mam żadnych wątpliwości, że Cię na to stać, ale na razie lepiej nie przesadzać.
Czasami gubisz się w konstrukcji zdań, to znaczy w zdaniach prostych mieszasz szyk, w zdaniach złożonych nie bardzo radzisz sobie z płynnością, klarownością zapisywanych myśli.

Interpunkcja. Tekst – co nie jest regułą – został przez Ciebie dość starannie zredagowany, widać troskę o ten (kropkowo-przecinkowy) element warsztatu, ale do ideału jeszcze brakuje.
To na tyle.

Plusy? Moim zdaniem duże, nawet bardzo.

Mogę się tylko oburącz podpisać pod tym, co wyżej wyeksplikował Pilif, przynajmniej w kwestii narracji i obrazowania. Co zaś do dialogów (tu nie mam specjalnych kompetencji), nie wydaje mi się, żeby było źle, w takiej, tak opowiedzianej historii dialogi nie wypełniają jakichś zadań specjalnych, nie dźwigają ciężaru fabuły, są tylko delikatnym dopełnieniem formalnym i z tego punktu widzenia sądzę, że są OK. No, może rzeczywiście, tu i tam jedna sekwencja dialogowa więcej oddaliłaby podejrzenie o manieryczność.

Podoba mi się to, że języka używasz jak DJ winylowych płyt, miksując kolokwializmy, potoczności i wulgaryzmy z literacką polszczyzną tak, ze powstaje interesująca nowa jakość

Lustro, które – zgodnie z klasycznym przykazaniem dotyczącym powieści – nosisz po gościńcach jest szczególne, bo weneckie. Dzięki temu możesz i potrafisz przyglądać się zza niego światu, a przyglądasz się bystro, dzięki czemu lustrzane odbicie uzupełniasz ciekawymi szczegółami.

Tu nie chodzi o to, że króciutki tekścik jest arcydziełem, mało kto na Wery porusza się w rejonach literackiego Olimpu, rzecz bardziej w tym, że Twoje pisanie wydaje mi się świeże, lekkie, pozbawione zadęcia, a przy tym niegłupie.
Przez taką prawioną od niechcenia gawędę płynie się miło, uśmiechając się przy celniejszych, okraszonych niejadowitą, niegryzącą czytelnika ironią, spostrzeżeniach.

Ja w tym stylu wyczuwam pewien rodzaj autorskiego luzu, przypisanego komuś, kto jest pewny swojego miejsca w porządku rzeczy.

I bardzo mi to pasuje.

B16 - zatwierdzam
Ostatnio zmieniony pn 14 kwie 2014, 11:08 przez Leszek Pipka, łącznie zmieniany 1 raz.

4
Zgadzam się z komentarzami komentujących ;-)
Masz dryg, słowo leje się naturalnie i sympatycznie, czasem tylko piana bryźnie na boki i popsuje efekt. Ale to kwestia szlifu i pracy nad warsztatem, bo najważniejsze - ziarenko - wydaje się kiełkować gdzieś w tym chemicznie wykąpanym mózgu.
"Prawda rzadko bywa czysta, a nigdy nie jest prosta."

5
jeśli ma to być częścią jakiejś większej całości to pamiętaj, że nie możesz się wystrzelać odrazu, bo w kolejnym fragmencie również może a raczej napewno trafi się motyw np. tatuazy czy jednorazowych znajomych (fight club) i co wtedy? będziesz się silił na coś odkrywczego w temacie czy w inne słowa ubierzesz to o czym już teraz napisałeś, jeśli to ma być częścią jakiejś większej całości to wiedz, że teraz ten tekst jest zbyt skondensowany i może być problem jeśli całość taka będzie
Mark Lindquist- Requiem dla Nirvany- przeczytaj, spodoba Ci się i pomoże

6
Leszku,
od nastu dni jestem podróżnikiem, piszę na kolanie, gdzieś między przystankami, dochodząc do siebie w jakiejś szopie z dziwnymi narzędziami. Mam dziurę w ramieniu, kaca i widok na staw. Dlatego krótko:
przeczytałem Twoją ocenę. Nie wiem co powiedzieć. Nie chodzi o jej rzeczowość. O precyzję też nie. I o nieinwazyjość. CHODZI O TWOJĄ KLASĘ. Potrafisz uformować świecę nie zdmuchując płomienia. To errata do naszej onegdajszej rozmowy na privie. Dziękuję.
Toms007 pisze:Zgadzam się z komentarzami komentujących
zgadzam się z Twoim "zgadzam się" ;-)
Smoke pisze:pamiętaj, że nie możesz się wystrzelać odrazu
celnie, Smoke, celnie.

[ Dodano: Wto 03 Wrz, 2013 ]
Smoke pisze:Mark Lindquist- Requiem dla Nirvany
byłoby "w dychę", tylko ten czas teraźniejszy...
Wiesz? Nie istniejesz.

7
Dobra. Będzie krótko, bo chyba wszystko już zostało napisane. I nie będę się nawet próbował silić na oryginalność.
W każdym razie, ja przez ten tekst "przepłynąłem" Byłem tam, uczestniczyłem w tym, widziałem, kibicowałem, czułem.
Zadanie zostało spełnione. Nie mam pytań.
Tekst wciągający. Bardzo mi się podobał.

Ps: Nie wiem czemu, nie znam genezy zjawiska, ale narracja kojarzy mi się z Sin City. Jest mętnie i obrazowo, chociaż czasami oszczędnie.
Generalnie zaj***isty kawałek.
"Niczego się nie obawiam, bo niczego nie mam" - M. Luter.

8
momentami przejaskrawione, kilka kawalków jakby nieco na siłę i gubi na ułamki sekund płynnośc narracji, tylko tych momentów mało, niemal niezauważalne sa w elegancko połaczonej wyobraźnią fabule.

ogólnie sliczne, lekkie i kawowe.

i zabawne tym humorem z błyskiem ironii i dystansu do świata i narratora, więc czyta się jednych tchem, z wypiekami na policzkach, jak wymarzony nekrolog premiera.

[ Dodano: Śro 30 Lip, 2014 ]
oooo, północ mineła :shock:
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

Strefa cienia

9
Przepraszam, że tak brzydko odkopuję, jak jakiś nekrofil, stare posty, ale długo szukałem tego opowiadanka. Naprawdę mięsna rzecz. Żałuję, że słuch po autorze zaginął.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron