Temat: Słoik marzeń
Gatunek: dowolny
Objętość: max 15k.
Termin: 7 kwietnia 2021.
Oceniać można przez tydzień od wstawienia, tak więc w tym przypadku ostateczny termin wystawienia oceny to 14 kwietnia 2021r.
Po tym czasie temat zostanie zamknięty, a punkty podliczone.
Każdy oceniający ma do dyspozycji od 0 do 3 punktów dla każdego z tekstów.
[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
2TEKST I
Wszystko zamknięte.
To wyjątkowa niedziela.
Gra orkiestra, chyba dmuchają w puzon. Brzmi melodia akordeonu. Instrumenty też muszą nieść marzenia. Skuszony weselnym brzmieniem odchylam firankę i perfidnie wyglądam. Z sąsiednich bloków patrzą ciekawscy gapie. Głowy w oknach i parapety służące za urządzenia do podparcia.
Różnobarwne balony powiewają na wietrze, skupiając na sobie paletę promieni słonecznych. Podjeżdżają pierwsze samochody, chodnikiem przemaszerowuje pierwsza linia gości. Najbliżsi. W dalszej kolejności gnają dzieciaki. Wszystkie jakby ubrane w jednolite mundurki, a to tylko małe białe koszule w rozmiarze S. I spodnie na szelkach. Roześmiane gęby, a ja otwieram okno, żeby dosłyszeć, choćby posmakować odrobiny radości. Bo mijane codziennie lustro nadaje uczucia upodlenia.
Na kostce brukowej, jak wytrawny obserwator, przysiadł kot. Szarobury, skamlący, niepozornie wychudzony zwierz. Śliskie, zgrabne łapki. Najbardziej ubolewam nad kocim jęzorem, ciągle w ruchu, ciągle niezaniepokojony. Najbardziej cierpi ten biedny bezpański kot, bo na pewno jest głodny. A przecież w lodówce mam mleko.
Wystrzeliwują serpentyny, dzieci dmuchają w trąbki, tworząc nierówny takt. Słyszę nerwowe chlapnięcie zamykanego okna. Ta łączona melodia przypomina brzmienia amatorskiej rockowej kapeli, ale rytm szybko się urywa, gdy rozlegają się gromkie brawa i nieskazitelne piski. Okrzyki: walczą jak na linii mety o odniesienie triumfu, a rywalizacja trwa w najlepsze na najgłośniejszy ludzki wrzask. Dominują kobiety udekorowane w eleganckie i skąpe kiecki. Przykuwają oczy przechodniów, którzy wracają ze spacerów, bo ze sklepów nie mogą, bo wszystkie nam pozamykano.
Wychodzi Panna Młoda, odmachując do grupy gości niczym papież witający wiernych. Za chwilę przemówi, ale czeka, aż ustaną jęki, a tłum przestanie naciskać. Pogodzona ze swoim losem, częstuje oniemiały lud sztucznym uśmiechem. Coś trawi ją od środka, ale nikt nie dostrzega tej chwili zawahania. Zapewne trącona nieprzyjemnymi wspomnieniami, rozpatruje swoje możliwości. Według mnie ma jeszcze czas, żeby się wycofać. Postawić kilka kroków do tyłu, zniknąć za szybą od drzwi klatki schodowej. Odmachać na pożegnanie i wbiec po schodach na powrót do domu, żeby utknąć tam na stałe.
Ucieczki od odpowiedzialności. Mam to zapisane w kodzie genetycznym. Wystawiam głowę przez okno, niczym kuna na polowaniu, ale Panna Młoda nie dostrzega mojej łepetyny. Z wysokości czwartego piętra na balkonie cała rodzina obserwuje weselne zajście, a na nich też niemalże nikt nie zwraca uwagi. Przecieram wilgotną dłonią zakola na czole i pozostawiam tam czerwony ślad, ale i on w blasku słońca nie daje żadnego rezultatu. Chciałem tylko doradzić biednej kobiecinie, żeby nie pakowała się w kłopoty. Do dziś zaborczo tkwię w opinii, że ów panienka przebiera wątpliwościami, byle nie zgodzić się na ślub. Ale jak to? Nie wypada. Co powie rodzina? Jak zareagują znajomi? A jak skrzywdzi Pana Młodego? Po co się trudzić problemami skoro można od nich uciec. Niestety, Panna Młoda miała ograniczone pole manewru, a ucieczka wpędziłaby ją w inne tarapaty. Kto za to wszystko zapłaci?
Na pewno nie facet w trumnie, którego przywieźli naprzeciwko. Na parkingu stanął samochód pogrzebowy. Mimo kilku firmowych naklejek zza szyby dało się dostrzec czarną, ozdobną, nietanią, o kanciastych kształtach trumnę. Ze środka auta wysiadło dwóch wygimnastykowanych, dobrze zbudowanych mężczyzn. W czarnych garniturach, z posępnymi minami doglądali chwalebne chwile weselnej uciechy po drugiej stronie ulicy. Za chwilę rozmawiają i wybuchają śmiechem, chyba kpiąc z przedstawienia przy klatce schodowej, gdzie pozawieszano białe balony. Chyba do spełnienia uroku brakowało wypuszczenia białych gołębi.
Nagle zdaję sobie sprawę z nieuniknionego przemijania.
Chowam się do mieszkania, spoglądam na dłonie, na których zaschła krew. Przy śladach od żyletki porobiły się skrzepy, gęsia skórka przeszła po ciele, tworząc chropowate przeszkody na tle czerwonego krajobrazu. Włoski stanęły dęba niczym od porażenia. Wstrząs szarpnął moim ciałem.
Co ja najlepszego robię?
Siedzę w kinie i oglądam film. Za rękę łapie mnie damska dłoń, poszukuje kontaktu. Prawie zapomniałem, że przyszedłem na filmową adaptację z nowo poznaną partnerką. Koleżanką? Ledwo wymieniliśmy kilka wiadomości. Przy pierwszym spotkaniu zalotny uśmiech i oboje zniknęliśmy w ciemnej otchłani kinowych tuneli. Przy okazji mój portfel schudł o kilkadziesiąt złotych, ale udało się nabyć drogocenne bilety. Seans najwyraźniej przypadł do gustu dziewczynie. W mroku sali, skąd światłem pryskał na nas projekcyjny ekran, dostrzegałem przelotną radość na buzi dzisiejszej wybranki. Zaraź mnie!, chciałem zawołać, kiedy ów kobieta zadowalała się zabawą moimi palcami. Jej delikatne palce muskały moje dłonie od wewnątrz. Przyjemne uczucie ustało, gdy w filmie padł strzał, a ja poczułem wbicie paznokci pod skórę. Nie przeżyłem takiego wstrząsu jak ona. Jednak skupiona mina oprawcy z filmu i błagające o litość oblicze ofiary bardziej przemawiało do mojej wyobraźni.
Dopada mnie filmowe imadło. Patrzę na drogi zegarek u partnerki i kpię. Równocześnie gardzę jej pociągiem do podróży w najdalsze zakątki świata. Kpię z chęci założenia rodziny i skończenia niepraktycznych studiów. Najbardziej liczy się tylko to, że chcę czytać w myślach, chcę latać, może przenikać przez ściany?
Jedna filmowa klatka wystarczy, że dostrzegam zaawansowanie aktorskie u jednego z aktorów. Widzę strudzone oblicze, nałożoną maskę. Artysta ukrywa swoje życiowe problemy za kamerą, a może przekuwa osobistość na taśmy filmowe, tak jak robił to Robin Williams?
Teraz wiem. Zanim umrę, zrozumiałem, że życie jest po to, aby kpić. Aktorskim instynktem naigrywać się z rzeczywistości.
Gra i zabawa. Znów te wymieszane, wszelakie, niepasujące do siebie dźwięki, które przyprawiają mnie o ciarki. Nie lubię tłumów, nie przepadam za skomasowanym hałasem. Festyn przyciągnął najbliższą społeczność pod sam gustowny pałac, który stanowił niemal rekreacyjne centrum, gdzie organizowano wszelakie nie huczne, lecz najbardziej tradycyjne, bliskie sercu tutejszej społeczności niedzielne uroczystości. Udekorowane stragany, które miały zachęcić do kupna najdroższych, ale chwytliwych upominków. W oddali trwały przygotowania do odpalenia, jak co roku, petard i fajerwerków. Ze sceny dochodziły co chwilę nieprzyjemne dźwięki odbicia. Ktoś na próbę stukał w mikrofon i raz za razem przyprawiał mnie o dźwięczne uderzenie w żołądku. Musiałem szukać swojej drogi ucieczki, ale wreszcie ktoś wrzucił monetę do puszki. Niezbyt dumny niosłem oblepiony pojemnik na darki. Z szyi powiewała mi smycz, na której zawieszono identyfikator wolontariusza. Z czasem monet przybywało, a ja jak ten młody dzieciak bawiłem się w zgadywankę, jaka moneta zabrzdąkała na spodzie puszki. Zgadywanka, której nie było końca. I żadnej odpowiedzi. Irytowały mnie zagadki bez rozwiązania.
Dotarłem na pole obozowe, gdzie małe brzdące biegały pod nogami. Jeśli pachołki byłyby ruchome to tak by wyglądała walka w slalomie z żywymi przeszkodami. Znacznie trudniej stawiałem kroki, unikałem niespodziewanych ataków. Jedna pomyłka, jeden szybki ruch i mogłem zdzielić bachora w policzek. Moje twarde kolano o rzepce ze stali na pewno zostałoby zapamiętane niczym potrącenie przez rower. Ciągle prześladują mnie takie wspomnienia z dzieciństwa. Potem zawsze budziłem się w szpitalu.
Żaden dzieciak nie do poznania, chyba że po sąsiadach – opiekunach, którzy przyszli ze swoimi pociechami. Kilka spotkań skończyłem na grzecznym „dzień dobry”, w żadne rozmowy nie wchodziłem. Delikatnie mówiąc, nudziły mnie pospolite, miejskie tematy: zalegające śmieci na osiedlach, brak miejsc parkingowych, wzrost czynszu za mieszkania, wreszcie powyrywane deski w ławkach. Skoro ktoś wyrywa to ma taką potrzebę, tak?
Dzieci umalowane na twarzach, a artystka nadal pracowała w pocie czoła. Ustawiona kolejka rozciągała się aż po trawnik, a rozmowy wśród najmłodszych nie ustawały. Rodzice wyjmowali banknoty z portfeli. Pieniądze, tak ulotne, a tak przynoszące przyjemność i spełniające pragnienia.
Naburmuszony sztucznie stworzoną wściekłością przechadzałem się wolnymi ścieżkami, byle zbiec z pola walki. Prawdziwe przedszkole na świeżym powietrzu. Do tego umalowane młodziutkie buzie w tęczowych barwach, z plamami, kółeczkami i wzorami na policzkach i czole. Dumni rodziciele obserwowali swoje pociechy niczym wzorowo wykonujących pracę niewolników. Na każde skinienie czy zawołanie posłusznie wracały blisko opiekunów. Gdybym miał tylko nadprzyrodzone moce, szybko uświadomiłbym te nieszczęśliwe pisklęta, które ledwo wyrosły od ziemi, że czeka ich trud życia poza beztroską hulanką i ciągłą matczyną opieką. Gdy patrzę na te radosne, rozbrykane ludki to ściska mnie naturalny żal. Zazdrość rozbija mnie od środka. Gdyby szczęście było wirusem, chciałbym chorować codziennie. Wreszcie przechodzę obok pani-artystki. Pragnę, żeby przyozdobiła moją twarz. Musnęła pędzelkiem i połechtała mój delikatny zarost. Upiększyła moje paskudne oblicze. Kiedy stworzę już ten cholerny wehikuł czasu, wrócę tu i poproszę, żeby spełniła moje drobne życzenie.
Podchodzi do mnie chłopiec ze skruszoną miną. Twarz umalowana: puder na policzkach, tworzący białe plamy, na czole czerwone, krwiste kropki z farby. Na szyi zawieszony łańcuch z kartonu z dyndającym medalikiem z czekoladowego ciastka. Blada twarz lub szaman, ale o krótkich nóżkach i młodzieńczym wieku. Najważniejszy ze skarbów trzyma w dłoniach. Ściska mocno, żeby szklany przedmiot przypadkiem nie upadł mu na ziemię. To dziwne. W słoiku, nie wiem czy po dżemie, bo umiejętnie wyczyszczony, nie chowa ani karalucha ani pająka o małym odwłoku i długaśnych nogach. W środku pustka. Suche powietrze. Prawie nic.
Wskazuję palcem na błyszczący w promieniach ledwo wychodzącego słońca artefakt. Jednak język utkwił mi w gardle.
- To mój skarb – wypowiedział z entuzjazmem chłopiec. Tylko mocniej przycisnął słoik do piersi.
- Skarb? – wybełkotałem pytająco.
Uradowany pokazał mi w uśmiechu swoje pokraczne mleczaki.
- Skarb, skarb! Mam tu skarb! Pokażę skarb!
Na plecach poczułem dreszcz. Tu i teraz mam się bawić w odkrywanie złota z brzdącem z przebieranki. Co, jeśli któryś z rodziców zaraz mnie stąd pogoni? Mam legitymację, mam puszkę z pieniędzmi. To zawsze jakieś coś. Posłużą mi za tarczę, jeśli zabawa się przedłuży.
Muszę przyspieszyć kroku, bo ośmiolatek gna przed siebie, ku jarmarcznym stolikom. Staję z drugiej strony, wypatruję reakcji chłopca, bo przecież nadal trzyma pusty przedmiot. W tym wieku nauczył się czarować?
Złapał za wieko. Jednak jego małe palce nie wykonały żadnego ruchu, ledwie utrzymując ściśle zakręconą pokrywkę. Nagle poczułem pragnienie. Chcę poznać ten cholerny skarb! Pokaż mi! Mój wzrok chyba szybko wystraszył chłopca, bo ten przyjął minę jak do płaczu.
- Nie chcę... Nie chcę stracić mojego skarbu.
- Co to za skarb? – spytałem bezpośrednio.
- To moja skrytka. Przyniosłem ją z mojej bazy, ale nie mogę ci pokazać gdzie to jest.
Pokiwałem z akceptacją.
- Otworzę, jeśli wpuścisz do środka swoje marzenie. Musisz wpuścić swoje marzenie!
Utkwiłem w bajce, bo podświadomość zaczęła pytać: Gdzie? Jak? Kiedy?
- Nie otworzę słoika, bo inne marzenia pouciekają, jeśli nie wpuścisz swojego. Słyszysz? Rozumiesz, tak? – dopytywał, gdy utknąłem w zamyśleniu. – Nie mogę ich teraz spełnić. Mama mówiła, że urosnę i będę mógł spełnić wszystkie marzenia, jakie będę miał! Chcę je mieć na później, jak już będę duuuży i dorosły! Taki duży jak ty!
Słyszę skapywanie strumyku. Zaraz szum i wodospad. Czy wreszcie mogę odpłynąć łódką, tak jak sobie wyśniłem?
=======================================================================================
TEKST IITuż po śniadaniu, kiedy starsze kurtyzany zasiadają do porannej toalety, wielkie domy publiczne Yoshiwary rozbrzmiewają chichotem i plaskaniem bosych stópek. To nastoletnie kurtyzany i zupełnie malutkie kamuro, dziewczynki-pazie, wylegają na drewniane galerie, werandy i balkony, i wypatrują ciekawymi oczkami, czy nie dzieje się coś niezwykłego i ekscytującego. A taka jest natura każdej dzielnicy rozrywek, że coś zawsze dziać się musi: a to policjanci prowadzą złodzieja, a to sprzedawcy makaronu wywróci się wózek, a to jakiś nieszczęsny gość ucieka przed “koniem”, czyli ściągaczem długów. Tak też jest i dzisiaj. Od strony Wielkiej Bramy dolatują krzyki, śpiewy i walenie w bęben.
Dziewczynki wyciągają szyje, stają na palcach, zwieszają się z balustrad. Na balkonie domu Daimonji maleńka Miyono, która ma dopiero pięć lat i do balustrady nawet docisnąć się nie może, szarpie za rękaw swoją opiekunkę Kisarę i dopytuje:
– Co to? Co to? Siostrzyczko, co to?
Kisara daje jej szturchańca, ale nie za mocno, i przesuwa się, żeby Miyono też mogła popatrzeć. Zamiast Kisary odpowiada jej przyjaciółka Chidori:
– Armia Zbawienia!
Miyono marszczy brewki, ale więcej pytać się nie ośmiela. Na szczęście Chidori jest dzisiaj w dobrym humorze i tłumaczy, że Armia Zbawienia to są źli ludzie, który chcą wszystkie domy publiczne zrównać z ziemią, a kurtyzany zamknąć w więzieniu, albo jeszcze gorzej – w szpitalu. Miyono i stojące obok maluchy otwierają buzie z przestrachu.
– Nie bójcie się, jak już dojdzie do bójki, chłopcy z herbaciarni raz dwa ich wyrzucą – pociesza Chidori.
Kisara stoi w milczeniu, spoglądając to w stronę hałasów, to w niezmącony błękit porannego nieba. Słońce nagrzewa ulicę, cienie uciekają pod werandy i galerie pomniejszych domów, gdzie służące w fartuchach i podwiązanych rękawach pucują drewniane kraty wystawowych okien. Rześki wiatr podbija zgaszone lampiony, przyjaźnie rozdmuchuje grzywkę Kisary. Wysoko nad dachami wieża zegarowa wielkiego domu Kadoebi błyszczy, jakby była zrobiona ze szkła.
Jak można chcieć zniszczenia Yoshiwary, chluby Tokio, pałacu, który nigdy nie śpi, zaczarowanej krainy? Tylko patrzeć, a nadejdzie kwiecień i zakwitną wiśnie wzdłuż Środkowej Alei. Co roku cała stolica, mężczyźni, kobiety i dzieci, Japończycy i cudzoziemcy, przychodzą oglądać wiśnie w Yoshiwarze. Nocą tłum jest tak gęsty, że nie da się szpilki wetknąć. Wszyscy tłoczą się, żeby popatrzeć na chmury różowych kwiatów podświetlone czerwonymi latarniami, i na wystrojone kurtyzany, które przechadzają się pod drzewami, ostrożnie stawiając zziębnięte stopy w wysokich lakierowanych sandałach. Na początku kwietnia wieczorami panuje jeszcze przejmujący chłód, ale w dzielnicach uciech skarpetki noszą tylko gejsze, kurtyzany chodzą boso nawet zimą; w porze kwitnienia wiśni ich zmarznięte paluszki majaczą delikatnie w półmroku, niczym płatki kwiatów, których co noc więcej zaściela ziemię.
Kisara szykuje się także na te nocne promenady, i skrzętnie odkłada pieniądze do błękitnego słoika po pudrowych cukierkach firmy Shinkine, żeby sobie kupić nową ozdobę do włosów. Słoik już raz został opróżniony, i zebrało się w nim całe siedemnaście sen; te pieniądze poszły na różową krepę do włosów i na nowe sandałki z kolorowymi sznurkami; wystarczyło nawet na ryżowe ciastka z kryształkami cukru na wierzchu, nie tylko dla Kisary i Chidori, ale i dla Miyono, i dla dwóch malutkich kamuro pod opieką Chidori.
W tym roku Kisara marzy o czerwonym grzebyku ozdobionym drobniutkimi srebrnymi akselbantami. Od kiedy Japończycy zaczęli wygrywać z Rosjanami, patriotyzm jest ogromnie w modzie. Kurtyzany, które mają za kochanków wojskowych, chodzą w aureoli chwały, inne dają żołnierzom zniżkę albo i same za nich płacą. Na ścianach jadalni w domu Daimonji wiszą drzeworyty z bitwą o Port Artur i zdobyciem Yingkou, a Chidori znalazła w sekretarzyku swojej Starszej Siostry swawolny rysunek, na którym żołnierz japoński śmiało sobie poczyna z żołnierzem rosyjskim.
Kisara wzdycha. Grzebyk z akselbantami kosztuje na pewno więcej niż dwadzieścia senów. Na szczęście błękitny słoik jest prawie pełen, wystarczyć powinno i na grzebyk, i na kilka bułeczki z nadzieniem ze słodkiej fasolki. Kamuro są wiecznie głodne; niebieski słoik Kisary zapełniłby się o wiele szybciej, gdyby co i rusz nie trzeba było wyjmować z niego pieniążka albo i dwóch, na zapchanie burczącego brzucha, a czasem – wstyd się przyznać – na uciszenie płaczącej z głodu malutkiej Miyono. Jakoś nie udaje się Kisarze przyuczyć Miyono do znoszenia głodu jak należy.
Naraz Chidori łapie Kisarę za rękę i wykrzykuje:
– Ktoś idzie do nas! To chyba jacyś wieśniacy. Nie mają ze sobą służącej z herbaciarni, nikogo! Myślą, że mogą tak sobie wejść do nas z ulicy?
Kisara przechyla się przez balustradę. Goście nie wyglądają co prawda na wieśniaków: starszy dżentelmen z bokobrodami, w japońskim stroju, dziwnie znajoma kobieta w średnim wieku i chłopiec w szkolnym mundurku, z czapką włożoną pod pachę.
Młodsze kamuro rzucają się na schody, żeby zobaczyć, jak posługacze będą ich wyrzucać. Starsze dziewczynki schodzą na dół trochę tylko przyspieszonym krokiem, i są ledwo w pół drogi, kiedy dopada ich jeden z posługaczy, wołając:
– Która z was to Kisara? Panna Kisara? Goście do panny Kisary!
Kisara słyszy za sobą przerażone piśnięcie; to Miyono, która nigdy nie opuszcza jej boku, łapie ją za połę kimona, jakby chciała ją odciągnąć od niebezpieczeństwa. Kisara nic nie mówi w osłupieniu, ale i nie musi. Serce zaczyna jej stukać nierówno, z wysiłkiem. Smutna kobieta w ciemnym stroju to mama, chłopiec to musi być młodszy brat, Kenjirō, którego widziała ostatni raz, jak dopiero zaczynał chodzić.
– Ach, więc to jest nasza mała Kisara, no, no – pomrukuje dżentelmen, nie wiadomo czy do niej, czy do siebie. Dlaczego on ją zna, kiedy ona nie może sobie za nic go przypomnieć?
Mama i Kenjirō są widocznie onieśmieleni czerwienią kimona, wzorzystymi rękawami, kolorowymi szpilkami we włosach Kisary, ale może bardziej jeszcze jej posuwistym, pełnym gracji krokiem. Kisara zwykle biega po korytarzach razem z innymi dziewczętami, ale teraz ni stąd ni zowąd zaczyna się poruszać jak jej Starsza Siostra.
Sugi, kurtyzana-podręczna, wprowadza gości na pokoje. Panuje tutaj zupełna cisza. Okna są szeroko otwarte, bambusowe żaluzje kołyszą się w porannym powiewie. Pachnie nagrzanymi w słońcu, niedawno zmienionymi matami.
Kisara nie wie, co robić z gośćmi, więc wstaje, żeby zrobić herbatę.
– Nie martw się o herbatę – szepcze Sugi. – Porozmawiaj lepiej z mamą, z bratem…
– Gdzie Starsza Siostra? – pyta Kisara.
– Poszła odwiedzić Tsumagiku oiran. Szybko nie wróci. Nie musisz się o nic martwić, siądź i dowiedz się, co się stało. – Sugi mówi to wszystko cichym, współczującym głosem; wizyta rodziny to rzecz najrzadsza z najrzadszych, i nigdy nie oznacza nic dobrego, najczęściej długi, choroby i śmierć. – Chcesz, to zabiorę małą?
Ale Miyono stęka głośno przez nos, szykując się do płaczu, więc Kisara mówi prędko:
– Nie trzeba, ja się nią zajmę. Ale kto to jest ten pan Mukui?
– Półczłowiek – odpowiada krótko Sugi i wychodzi po wodę.
Półczłowiek, czyli pośrednik, który sprzedaje kobiety i dziewczynki do domów publicznych. To on pewnie pomógł rodzicom sprzedać Kisarę do domu Daimonji.
– Prawdziwa piękność wyrosła z tej waszej panieneczki – chwali ją właśnie pan Mukui. – Co za spojrzenie, co za prezencja! A jak ta mała ją słucha – będzie z panny Kisary oiran jak się patrzy. A może już ma całą kolejkę wielbicieli, co to tylko czekają, aż urośnie, tylko czekają, jeden za drugim, jeden za drugim… czekają, żeby nimi pokierować, żeby ich omotać, he, he, czyż nie?
Do mamy, która zaczyna pociągać nosem, pan Mukui mówi uspokajająco:
– Yoshiwara to miejsce w sam raz dla dziewcząt bystrych i obrotnych, moja droga pani. Nikt tu panny Kisary nie skrzywdzi, a ona sama i rodzinę wspomoże, i domowi Daimonji przysporzy prestiżu. Czyż nie?
Kisara, która mimo spuszczonych oczu czuje na sobie spojrzenie brata i mamy, jest zadowolona z obecności pana Mukui, i z tego, że rozmowa jakoś się toczy i że czas ucieka. Czuje co prawda, że należałoby coś powiedzieć, więc podnosi oczy i pyta nieśmiało:– Czy ojciec w dobrym zdrowiu?
Mama i Kenjirō zamieniają w popłochu spojrzenia – nie rozumieją dialektu, więc pan Mukui musi przetłumaczyć. Mama wykrzykuje pośpiesznie:
– O tak, ojciec zdrowy i dalej prowadzi interes, chociaż ciężko mu się przyzwyczaić do bycia sklepikarzem, nawet po dziesięciu latach; ale co zrobić, takie czasy! Najważniejsze, moje dziecko, że to wszystko dzięki tobie, sklep się utrzymał, dwóch chłopców poszło do szkoły… wiesz, że twój Starszy Brat zdał egzaminy na Uniwersytet Cesarski? A nasz Kenjirō jak urósł, jak zmężniał!
Kenjirō kładzie czapkę na podłodze i kłaniając się nisko przed Kisarą, mówi grubym głosem:
– Dziękuję ci, Starsza Siostro. Dzięki tobie mogę się uczyć i służyć krajowi. Dziękuję ci!
– Bardzo chwalebne uczucie, bardzo chwalebne – komentuje pan Mukui z boku, jak narrator w kabuki – jakie wzruszone być musi siostrzane serce na ten widok, nieprawdaż, oto jej ofiara… Edukacja! Nasz kraj stoi edukacją i ciężką pracą, oczywiście, przede wszystkim ciężką pracą. Nasza panna Kisara wie o tym, naturalnie. Nauczyciel pisania i czytania przychodzi codziennie, czy nie? A poza tym czego się uczy panna Kisara, układania kwiatów, kompozycji kadzidlanych, hm?…
– Kiku, moje dziecko – mówi mama prosząco, i Kisara nagle zaczyna drżeć na całym ciele z tęsknoty za swoim starym, dziecinnym imieniem. – Jesteś dumna ze swoich braci, ja to widzę. Ale wiesz, to wszystko tak bardzo kosztuje… przyszliśmy cię błagać o pomoc, o poświęcenie…
Kisara cofa się na te słowa, a raczej cofnęłaby się, gdyby nie cieplutkie, ciężkie ciałko małej Miyono, półdrzemiącej za jej plecami. Pomoc? Poświęcenie? Cóż ona może? Przecież raz już ją sprzedano, jej kontrakt należy do domu Daimonji, a nie jest jeszcze nawet młodszą kurtyzaną i nie zarabia żadnych pieniędzy. Jedyne, co może ofiarować, to swoje oszczędności. Trudno, jakoś się odżałuje czerwony grzebyk, a na bułeczki ze słodką fasolką uzbiera się raz dwa.
Kisara zrywa się i nie słuchając już więcej, przynosi swój błękitny słoik i stawia go pośrodku pokoju. Poranne słońce grzeje z całych sił, zalewa podłogę, ślizga się po ścianach. Srebrne i miedziane monety w słoiku rzucają iskry na maty. Kisara chce coś powiedzieć, ale nie znajduje słów; och, to jest ponad jej siły.
Na korytarzu słychać miękkie, ale rezolutne pon-pon-pon, stukanie sandałów na grubej plecionej podeszwie. To Starsza Siostra, czyli Sayoginu oiran, wraca z odwiedzin u przyjaciółki. Pokój zmienia się, jakby wniesiono do niego ogień – wszyscy zwracają się w jej stronę. Sugi przynosi jej herbatę, pudełko z przyborami do palenia, poduszkę do siedzenia i wyszywany podłokietnik, a mała Miyono siada obok z wachlarzem w pogotowiu. Mama Kisary zaczyna recytować podziękowania za opiekę nad Kisarą, ale Sayoginu oiran przerywa jej i wskazuje na słoik.
– Skąd to się tutaj wzięło?
– Mój młodszy brat idzie do szkoły – zaczyna Kisara i urywa. Sayoginu ogląda słoik, przekrzywia go tak i owak.
– W dawnych czasach kurtyzany tak wychowywano, żeby nie wiedziały nawet, co to są pieniądze – snuje pan Mukui swoją teatralną narrację gdzieś z boku. – Jest taka opowieść, w której oiran na widok sznurka miedziaków leżącego na macie wykrzykuje: “Ach, cóż to za obrzydliwa gąsienica!” Jakże bardzo…
– Niestety w naszych czasach nie ma już miejsca dla takiego wyrafinowania – przerywa mu Sayoginu – czy też może raczej dla takiej głupoty. Jak myślisz, Kisara, dużo uzbierałaś tych pieniędzy? Mężczyźni im bardziej wykształceni, tym bardziej są wymagający…
– Nie wiem – mówi Kisara niepewnie. W jasnym świetle dnia widać, że większość słoika to jedno-, dwu-, trzy-rinowe monety, z rzadka zdarzy się jeden sen. – Może dziesięć senów… może piętnaście?
– Oiran – protestuje pan Mukui – to nieporozumienie, to zupełnie nie to…
Ale Sayoginu już podsuwa Kisarze szkolną czapkę Kenjirō.
– Piętnaście senów czy nie, syp, może pół czapki napełnisz!
Kisara, śmiejąc się, odkręca słoik; wszystko to wydaje jej się zabawne, kiedy Sayoginu oiran jest w pobliżu.
– Proszę zaczekać, panno Kisaro, proszę zaczekać – pan Mukui przekrzykuje dźwięk monet sypiących się do czapki. – To nie tak, to nie to! Nie potrzeba…
Pieniędzy w czapce jest niedużo, może i dziesięciu senów by się nie zebrało. Kisara wpycha czapkę do rąk bratu i oboje uśmiechają się do siebie.
– Prawda, pytałeś pan, czego się Kisara uczy – przypomina sobie Sayoginu. – Niczego się nie uczy. Mój panie, nic z tej Kisary nie będzie. Czego się nauczy, zaraz zapomina. Czyta sylabariusze, ale chińskich znaków ani rusz. Nie może opanować gry na koto i z tańcem też nie daje sobie rady…
W salonie zapada cisza, jest duszno i gorąco. Dochodzi południe. Sugi rusza do stojaka, na którym pyszni się ceremonialna szata uchikake. Sayoginu musi ją założyć, zanim zejdzie na dół do głównej sali. Kisara wie, że powinna pomóc, ale siedzi bez ruchu i bez słowa. Jeszcze jakiś czas temu wybuchnęłaby płaczem; teraz czuje tylko skwapliwą ciekawość. Oiran kłamie, i kłamie nie bez powodu: Kisara może i nie tańczy najlepiej, ale i nie najgorzej, grać na koto potrafi dobrze i zna dużo chińskich znaków też, wszyscy o tym wiedzą.
– Oj, co za szkoda, co za szkoda – wzdycha pan Mukui.
– Szkoda, ale cóż zrobić? Ładne dziecko, ale tępe i leniwe. Proszę spojrzeć, jak siedzi teraz nieruchomo, zamiast pomóc. Prawda?
Na dole słychać bieganinę, piski, stukanie drewnianych kołatek, jak to zwykle przed godziną otwarcia. Sayoginu wstaje i odwraca się do okna. Sugi biega wokół niej, układa malowniczo fałdy uchikake, prostuje i otrzepuje aksamitny kołnierz. Audiencja jest skończona.
– Proszę wybaczyć najście, oiran, nie narzucam się więcej, dobrego dnia życzę – mamrocze pan Mukui. Mama zdławionym głosem nakazuje Kisarze być posłuszną i grzeczną, Kenjirō kłania się, dzwoniąc pełną czapką, i cała trójka wysuwa się na korytarz w ukłonach.
Kiedy dzwonienie czapki Kenjirō cichnie, Sayoginu oiran zwraca się przez ramię do Kisary:
– Chcesz wiedzieć, dlaczego twoja matka przyciągnęła tutaj tego starego borsuka Mukui? Powiem ci, dlaczego. Gdyby się okazało, że jesteś pojętna i przykładasz się do nauki, odkupiliby cię i sprzedali drożej do innego domu w Yoshiwarze, a kto wie, może do Senju albo do Susaki. Kto wie, co by się mogło stać, gdybyś nie trzymała języka za zębami!…
Kisara uśmiecha się poważnie; czuje się bardzo dorosła. Sayoginu oiran klęka przed toaletką i wyjmuje z dolnej szufladki kilka monet owiniętych w papier.
– Masz tu kilka lepszych monet do swojego słoika – mówi – kup sobie ładną szpilkę do włosów, albo grzebień, co wolisz.
Po chwili Kisara pędzi wzdłuż wielkiej galerii na piętrze w poszukiwaniu Chidori. W zawiniątku było całe dwadzieścia senów i dziesięć rinów; może wystarczy na czerwony grzebyk, z całą pewnością wystarczy na torebkę świerszczy smażonych na oleju. Zapowiada się wspaniały dzień.
=======================================================================================
TEKST IIIDo nas należą wszystkie marzenia świata, mówiłeś, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. I chyba właśnie tym mnie zdobyłeś, swoją niezachwianą wiarą w rzeczy, których nigdy nie potrafiłam nazwać i – dopóki nie spotkałam Ciebie – w jakie nigdy nie potrafiłam również uwierzyć. Nie wiedziałam, czego szukam, za czym tęsknię i przed czym uciekam, przyjmując obce przekonania i dążenia jako własne, a w rzeczywistości nie czując się z bagażem cudzych prawd naprawdę dobrze. Żyłam takim życiem, jakiego ode mnie oczekiwano, gubiąc w nim miejsce na samą siebie. I jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi – dopiero Ty mi pokazałeś, że można całkiem inaczej, tak po swojemu, nie przejmując się tym, co tak naprawdę nie ma dla nas znaczenia.
Dopiero dzięki Tobie odnalazłam tę Wiktorię, którą od zawsze chciałam, a którą nigdy nie potrafiłam być.
Wiktorię, która tak zadziwiająco mało potrzebowała do absolutnego szczęścia… A przecież przy Tobie od samego początku miałam wszystko, cały świat i jeszcze więcej – chociaż tak naprawdę nie mieliśmy nic, wspólny bilet miesięczny na okaziciela i wynajmowaną, ponurą kawalerkę w obskurnym bloku gdzieś na Kościuszkowie. Jak wy możecie tak żyć, słyszeliśmy niejednokrotnie od znajomych i rodziny, dlaczego nic nie chcecie z tym zrobić. Nierozumienie, to przekleństwo małych miasteczek i ludzi pozbawionych wyobraźni…
Ale my, na przekór światu, lubiliśmy to nasze Kutno. Spośród wszystkich znanych mi osób tylko Ty potrafiłeś zaczarować je tak, że stawało się deszczowym lasem nad Amazonką, Barceloną czy podnóżem Kilimandżaro, a pokryte szronem, usychające drzewka rosnące na Rynku okazywały się być kwitnącą różowo wiśniową aleją, kiedy w mroźny, styczniowy poranek wybieraliśmy się na hanami. Nocni wędrowcy, dwoje dziwaków rozumiejących się bez słów, chodzący ścieżkami, których oprócz nich nie zdołał wypatrzeć wcześniej żaden inny człowiek.
Wciąż, choć nie mieliśmy nic, posiadaliśmy całe bogactwo tego świata.
Pamiętasz naszą pierwszą randkę, prawda? Wiem, że trudno Ci w to uwierzyć, ale mogę przywrócić w pamięci tamtą upalną, sierpniową noc dokładnie minuta po minucie, dźwięk po dźwięku. Wciąż umiem odtworzyć po kolei każde Twoje słowo, każdy uśmiech, ledwie uchwytne drgnięcie warg, czułość, z jaką już wtedy wypowiadałeś moje imię, kiedy na Rynku staliśmy zupełnie sami pod rozgwieżdżonym niebem i łowiliśmy nieistniejące ryby w nieistniejącej rzece, raz po raz wyciągając z niej połyskujące zielono okonie i drobne, srebrne ukleje. Zupełnie jak w powieści Siesickiej, jak w "Ulicy Świętego Wawrzyńca", chociaż Ty ani trochę nie przypominałeś nastoletniego Wojtka, a i mnie równie dużo brakowało do zostania Wianką.
A potem całowałeś mnie tak, jak nie robił tego jeszcze nikt wcześniej; nieistniejące rzeka wciąż płynęła, z wysokiego nieba podglądał nas księżyc, niewypite wino szumiało w głowach – a ja już wtedy byłam pewna, że to właśnie z Tobą chcę spędzić caluteńkie życie.
Inne wspomnienia też trwają w niezmienionej formie, czas na szczęście wciąż nie zatarł jeszcze szczegółów. Nadal widzę Cię dokładnie takiego, jakim byłeś tamtego kwietniowego dnia: roześmianego, pochylonego przy śniadaniu nad rozłożoną na stole mapą, ciemne włosy miękko spływają Ci na czoło. Wciąż pachnie Twoja kawa (dwie łyżeczki cukru, kardamon, odrobina mleka), jej aromat miesza się z nieco kwaskową wonią sosu „Tysiąc Wysp”, którym jak zawsze smarujesz sobie kanapki, od pierwszego wspólnego dnia tym samym nożykiem z lekko wyszczerbioną, ebonitową rączką. W to pewnie też nie uwierzysz, ale z fotograficzną dokładnością pamiętam gest, jakim wtedy odgarnąłeś wpadające Ci do oczu, niesforne włosy, niezamierzenie strzepując na mapę parę drobnych kropelek z wciąż trzymanego w dłoni noża.
„To są Wyspy Kanapkowe”, śmiałeś się, kiedy – powołany do istnienia jednym nieuważnym ruchem Twojej ręki – pośrodku Atlantyku pojawił się nowy archipelag, bladoróżowymi kropkami znacząc wąski półksiężyc, ciągnący się idealnie od Zwrotnika Raka po Zwrotnik Koziorożca.
„Wyspy Kanapkowe, łańcuch wysp pochodzenia… kulinarnego, objęty panowaniem króla Dominika i królowej Wiktorii, powszechnie uznawany za najszczęśliwsze miejsce na Ziemi.”
Wtedy jeszcze potrafiłeś się uśmiechać.
A może nie?... Może już wtedy wcale nie było dobrze, może przegapiłam coś, co zwłaszcza ja powinnam była zauważyć? Chociaż to pewnie nie stało się nagle, jednego dnia – a raczej po prostu się działo, całymi tygodniami czy nawet miesiącami, tak powoli, że nawet najwprawniejsze oko nie mogło uchwycić początku. I co tak właściwie było tym początkiem, czy już wtedy przy Wyspach Kanapkowych nie zauważyłam, że Twój uśmiech wcale nie był już tak do końca Twój, a w oczach w miejsce zwykłego blasku zakradły się już pierwsze cienie? Czy już wtedy przestawałeś marzyć – albo raczej przestawałeś wierzyć w te marzenia, snując je przy śniadaniu jedynie jak nieszkodliwą bajkę, która nie ma szans na urzeczywistnienie?
A może to wszystko jednak stało się później, przyszło razem z Twoim awansem i kredytem na własne mieszkanie, którym nie mieliśmy nawet kiedy się cieszyć, coraz bardziej pochłonięci pracą i dorastaniem do tego, czego świat oczekuje od normalnych ludzi?...
Nie wiem tego i już nigdy się dowiem. Zresztą, teraz i tak nie ma to już najmniejszego znaczenia, na pewne rzeczy bywa po prostu za późno. Dziś moja ciekawość nie przyda się już na nic; powinnam zainteresować się Tobą tamtej styczniowej niedzieli, właśnie wtedy naprawdę Cię zauważyć, zapytać, może coś wyjaśnić... I jeśli czegokolwiek żałuję ze wszystkich dzielonych z Tobą lat, to właśnie tego, że w tamten wieczór pozwoliłam Ci wyjść, nie powiedziałam po prostu „Zostań”, jednego słowa, które mogło przeszkodzić w spełnieniu wciąż niezrozumiałego dla mnie po dzisiejszy dzień pragnienia, które zaprowadziło Cię na kolejowe tory.
A mapa do tej pory czeka na kuchennym stole, nasz archipelag wciąż istnieje: czternaście wysp powstałych z kropli sosu, wyschniętych już i spękanych, z największą spośród nich leżącą dokładnie na Równiku, poprzecinaną płytkimi wąwozami i korytami nieistniejących już od dawna rzek, wyznaczonych przez Twoje linie papilarne.
Wyspy Kanapkowe...
Nigdy tam nie pojedziemy, Dominiku.
Z marzeń o tysiącu wysp pozostał mi tylko pusty słoik...
=======================================================================================
TEKST IVMarek uspokoił oddech i założył slipki. Mruknął niezadowolony, bo przecież musiał wziąć prysznic, a nie miał już siedmiu lat, kiedy w bidulu robił to w majtkach, wstydząc się innych chłopców. Poszedł do łazienki, odkręcił kurek z ciepłą wodą i czekał, aż woda nabierze odpowiedniej temperatury. Bardzo chciał kiedyś wejść pod strumień od razu, udowadniając sobie, że nie jest wcale takim mięczakiem. Po minucie strumień przyjemnie oplatał ciało mężczyzny, zmywając z niego brudy dnia.
Wyszedł z kabiny prysznica, kiedy poczuł, że gorąc zaraz przyprawi go o omdlenie. Skóra po zbyt długim moczeniu też później wyglądała paskudnie. Zawahał się, gdy dotknął policzka i zdał sobie sprawę, że powinien się ogolić. Unikał swojego odbicia w lustrze jak ognia. Musiał jednak to zrobić, bo Krystian nienawidził oglądać go zarośniętego. Nazywał go wtedy brudnym pedałem, który z tak zapuszczoną gębą, idealnie wtapia się w polską rzeczywistość.
Pojedynek na śmierć i życie z własnym odbiciem rozpoczął się łagodnie. Tafla szkła wciąż zamglona nie pozwalała zobaczyć tego, czego tak się bał i wstydził. Przesunął wolno dłoń po gładkiej powierzchni. Potem drugi i trzeci raz. Zamknął oczy, kiedy znajomy widok znów go pokonał. Pocięta nożem w kilku miejscach twarz, a właściwie wielkie blizny, które po tych okropnościach pozostały
.
Najgorsza i najbardziej bolesna była ta zaczynająca się w na środku czoła. Dalej biegła lewą stroną nosa, kończąc się zaraz nad górną wargą. Stracił wtedy wzrok w jednym oku. Od tamtej pory już nie nazywano go słoiczkiem z marzeniami, a został paskudnym Frankiem. Marek uderzył otwartą dłonią w lustro, mając gdzieś opinię Krystiana. Co prawda to on utrzymywał Marka na powierzchni, ale nie mógł przecież o wszystkim decydować.
Wrócił do pokoju, ubrał się i zadzwonił do swojego jedynego przyjaciela, informując go, że nie będzie ogolony i jeżeli to problem, to nie musi wcale do niego przyjeżdżać. Krystian zignorował jego groźbę, sapiąc mu do słuchawki, że ma się pośpieszyć, bo trafił się nowy klejnocik. Marek westchnął szczęśliwy i zajrzał do pokoju, w którym spał Adaś.
Nie wszedł do środka, tylko patrzył w progu na chłopca leżącego w łóżku. Odwrócony do Marka plecami, wydawał się, że śpi, choć mógł też oszukiwać, bo był z niego niezły mały aktor. Najlepiej grał, kiedy udawał, że płacze po ich wspólnych zabawach. Marek podszedł do łóżka, upewniając się, czy mały faktycznie śpi i rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu. Nie lubił zostawiać Adasia samego, ale nie miał wyjścia. Poza tym chłopiec zwykle długo spał, a zamknięte na klucz drzwi i krata w oknie parterowego mieszkania dawały pewność, że mały jest tu bezpieczny.
Wyszedł z mieszkania i spojrzał na budynek, w którym mieszkał. Był okropnie zaniedbany, nigdy chyba nie remontowany, lecz najważniejsze, że mógł tam mieszkać za darmo. Prezent od znajomego z klubu Krystiana. Dach nad głową za odganianie bezdomnych, którzy zmieniliby to miejsce w kompletną ruderę. Nie było sąsiadów i do chodnika na ulicy miał co najmniej sto metrów. Nikt nie śmiał się z jego pociętej gęby i nie musiał wysłuchiwać uwag na temat swojego ubrania.
Podszedł do starego forda i usiadł za kierownicą. Przekręcił kluczyk w stacyjce, czekając na dźwięk silnika dający mu wolność. Nie musiał wystawiać się na publiczny widok, bo jego ukochane autko zabierało go wszędzie, gdzie potrzebował się dostać. Czasem może jakiś inny kierowca na światłach krzywił się ze wstrętem, zerkając na jego twarz, ale trwało to tylko chwilę i można było z tym żyć.
Silnik zacharczał kilka razy i Marek poczuł niepokój. Samochód był stary, ale nigdy nie stwarzał problemów. Poza tym nie było go stać na kupienie nowego. Wszyscy geje w Warszawie są nadziani, przynajmniej taka była o nich opinia, tylko Marek z małej wioski pod Lublinem nie posiadał wypchanego portfela. Krystian nie płacił mu zbyt wiele, a jedzenie i tabletki Adasia też przecież nie były za darmo.
Przekręcił jeszcze raz kluczyk. Silnik nie zaskoczył. Serce Marka waliło ze strachu jak oszalałe, a kolejny sms od Krystiana nie dawał mu wyboru. Wysiadł z auta i powoli ruszył w stronę ruchliwej ulicy pełnej ludzi.
Przekręcił jeszcze raz kluczyk. Silnik nie zaskoczył. Serce Marka waliło ze strachu jak oszalałe, a kolejny sms od Krystiana nie dawał mu wyboru. Wysiadł z auta i powoli ruszył w stronę ruchliwej ulicy pełnej ludzi.
Szedł chodnikiem w stronę przystanku autobusowego, próbując nie patrzeć na innych przechodniów. Przez większą część drogi udawało mu się znakomicie, ale czasem musiał jednak unieść wzrok. Starsza pani z zakupami odwróciła głowę z obrzydzeniem. Parka młodych ludzi trzymająca się za ręce zaklęła szpetnie, a ona głośno przyrzekła, że jak on ją jeszcze raz zdradzi, to będzie wyglądał tak samo.
Doszedł w końcu do kiosku z gazetami i kupił bilet miejski. Zapłacił, a zaraz potem chyłkiem przemknął do bramy starej kamienicy. Odetchnął z ulgą.
Czekał niecierpliwie, rozmyślając o swoim życiu. Zanim jeszcze tych trzech zwyrodnialców pocięło mu twarz, miał marzenia. Śnił o pięknym chłopcu, z którym zamieszka. O egzotycznych wakacjach, najlepiej kilka razy w roku. Myślał też o małym chłopcu, który dopełni miłość dwóch mężczyzn i wtedy staną się prawdziwą rodziną.
Czekał niecierpliwie, rozmyślając o swoim życiu. Zanim jeszcze tych trzech zwyrodnialców pocięło mu twarz, miał marzenia. Śnił o pięknym chłopcu, z którym zamieszka. O egzotycznych wakacjach, najlepiej kilka razy w roku. Myślał też o małym chłopcu, który dopełni miłość dwóch mężczyzn i wtedy staną się prawdziwą rodziną.
W końcu wsiadł do autobusu. Nie było tłoku, ale za dużo wolnych krzesełek też nie zauważył. Jedno z nich znajdowało się akurat naprzeciwko środkowych drzwi. To mogło być zbyt trudne unikać wzroku ludzi na każdym przystanku. Na końcu pojazdu podniosła się kobieta i rozmawiając przez telefon, ruszyła do wyjścia. Marek poczekał aż go minie i ruszył w tamtą stronę. Miejsce nadawało się idealne jak na koszmar publicznego transportu. Zwrócone tyłem do kierunku jazdy, a przed twarzą miałby góra jedną lub dwie osoby. Na siedzeniu zauważył kolorowy magazyn dla panów. Spojrzał na rozmawiającą przez telefon kobietę, ale się rozmyślił. Usiadł i wtopił wzrok w jeden z artykułów.
Jakiś facet twierdził podczas rozmowy z dziennikarzem, że w ciągu czterech tylko lat przespał się z ponad czterema setkami kobiet. Był pewny, że to atrakcyjny wygląd to sprawił, a całe to gadanie o dobrym charakterze, zaufaniu i myśleniu o przyszłości, to tylko gadka frajerów bez wyglądu, którzy tak się tłumaczą, nie mogąc poderwać atrakcyjnej babki.
Marek nie mógł się z nim nie zgodzić. Kiedyś był przystojny i słodki, nawet dziewczyny w podstawówce potrafiły mu czasem usiąść na kolanach. Jego to oczywiście nie kręciło, ale miło było mieć świadomość, że jest się lubianym, a nawet gloryfikowanym za ładną buzię. Na początku w Warszawie, też wyglądało to podobnie. Młody i szałowy chłopak z prowincji robił dużo szumu wokół siebie.
Podziwiano go i zapraszano w różne miejsca, a przed chwilą już stał z głową prawie wciśniętą w elewacje budynku.
Usłyszał znajomy dźwięk w swoim telefonie. Krystian musiał przysłać zdjęcie nowego klejnocika.
Minęło z dziesięć minut, a tak przynajmniej mu się wydawało, kiedy autobus zwolnił kolejny raz. Marek spojrzał na wyświetlacz telefonu. Była pierwsza po południu. Na przystanku stała duża grupa ludzi. Ubrani w barwach Legii głośno dawali znać, o swojej obecności w mieście. Wbiegali do autobusu, wykrzykując stadionowe hasła, popychali ludzi i w końcu kilkunastu pasażerów wygonili na chodnik. Marek za długo zwlekał i kiedy w końcu zdecydował, że wysiądzie, to było już za późno. Kilku kiboli podeszło do długiego siedzenia na końcu autokaru. Grzecznie poprosili pasażerów, żeby ci wypierdalali i zajęli ich miejsca.
Usłyszał znajomy dźwięk w swoim telefonie. Krystian musiał przysłać zdjęcie nowego klejnocika.
Minęło z dziesięć minut, a tak przynajmniej mu się wydawało, kiedy autobus zwolnił kolejny raz. Marek spojrzał na wyświetlacz telefonu. Była pierwsza po południu. Na przystanku stała duża grupa ludzi. Ubrani w barwach Legii głośno dawali znać, o swojej obecności w mieście. Wbiegali do autobusu, wykrzykując stadionowe hasła, popychali ludzi i w końcu kilkunastu pasażerów wygonili na chodnik. Marek za długo zwlekał i kiedy w końcu zdecydował, że wysiądzie, to było już za późno. Kilku kiboli podeszło do długiego siedzenia na końcu autokaru. Grzecznie poprosili pasażerów, żeby ci wypierdalali i zajęli ich miejsca.
- A kolega, co taki smutny, samotność doskwiera?
Facet w zielonej bluzie wyraźnie zainteresował się Markiem. Złapał go za podbródek i podbił jego opuszczoną głowę do góry.
- Ooo, od razu lepiej – cmoknął zachwycony, ale zaraz skrzywił się ze wstrętem. – Fuj!, a co to się z buzią stało? Zazdrosna żona czy synek bawił się nożem?
Facet w zielonej bluzie wyraźnie zainteresował się Markiem. Złapał go za podbródek i podbił jego opuszczoną głowę do góry.
- Ooo, od razu lepiej – cmoknął zachwycony, ale zaraz skrzywił się ze wstrętem. – Fuj!, a co to się z buzią stało? Zazdrosna żona czy synek bawił się nożem?
Marka sparaliżował strach, nie mógł wymówić nawet słowa. Nie wiedział, co ma zrobić. U tego człowieka z ust wychodził żart, a zimny wzrok zwiastował chęć mordu.
- Patrz go... kurwa!... ignoruje mnie? – Kibol szturchnął łokciem kumpla siedzącego obok.
- Patrz go... kurwa!... ignoruje mnie? – Kibol szturchnął łokciem kumpla siedzącego obok.
- Ciebie Koślawy, to każdy ignoruje! - wycedził ze śmiechem Dziki.
Obaj zaczęli się rżeć jak szaleńcy. W końcu im się to znudziło.
- Ty brachu, skoro ci tak zależy, to strzel nowego kumpla w pysk. Zobaczysz, że zaraz cię pokocha.
Obaj zaczęli się rżeć jak szaleńcy. W końcu im się to znudziło.
- Ty brachu, skoro ci tak zależy, to strzel nowego kumpla w pysk. Zobaczysz, że zaraz cię pokocha.
Marek zauważył, że obaj wdali się w dłuższą wymianę opinii, jak warto zyskać nowego przyjaciela. Szybko wstał i chciał ruszyć do wyjścia. Potężne łapsko Koślawego wbiło go z powrotem w siedzenie.
- Tak bez pożegnania. - Dziki wybałuszył oczy. – Rozkochać, wykorzystać i pójść sobie w pizdu! Stary! Tak się nie robi...
- Chciałbym wysiąść... proszę!
- Tak bez pożegnania. - Dziki wybałuszył oczy. – Rozkochać, wykorzystać i pójść sobie w pizdu! Stary! Tak się nie robi...
- Chciałbym wysiąść... proszę!
Marek odzyskał głos i błagalnie patrzył na stadionowych oprawców. Ci jednak mieli dobry ubaw i wcale nie zamierzali z tego zrezygnować. Marka ocalił telefon dzwoniący w dłoni jednego z kiboli. Odebrał połączenie i wrzasnął na cały autobus:
- Lechia naszych bije pod dworcem!
- Lechia naszych bije pod dworcem!
Zrobił się koszmarny bałagan i cała zgraja, wrzeszcząc wniebogłosy, wybiegła na zewnątrz.
Marek wytrzymał jeszcze tylko chwilę w autobusie. Serce waliło mu jak oszalałe i pomimo, że zagrożenie minęło, to nie mógł tu dłużej zostać. Wysiadł i przeciskając się przez grupki ludzi spacerujących w sobotnie popołudnie, skręcił w boczną uliczkę. W oddali dojrzał niewielką kawiarenkę i postanowił tam dojść do siebie po wrażeniach tego dnia. Nad miastem zbierały się deszczowe chmury.
Marek wytrzymał jeszcze tylko chwilę w autobusie. Serce waliło mu jak oszalałe i pomimo, że zagrożenie minęło, to nie mógł tu dłużej zostać. Wysiadł i przeciskając się przez grupki ludzi spacerujących w sobotnie popołudnie, skręcił w boczną uliczkę. W oddali dojrzał niewielką kawiarenkę i postanowił tam dojść do siebie po wrażeniach tego dnia. Nad miastem zbierały się deszczowe chmury.
Pił zieloną herbatę, zastanawiając się, co takiego złego w życiu zrobił, że los cały czas rzuca mu kłody pod nogi. Ojciec pozbył się go z domu, bo Marek był inny i nie pasował do rodziny. Cała wieś go wyszydzała, choć nie robił im krzywdy. Przecież nie obnosił się ze swoją odmienną seksualnością. Nie próbował podrywać miejscowych chłopaków, a nawet kilka razy dla zmyłki, umówił się z którąś z dziewczyn. Ludzie jednak wiedzieli i nie pozwolili mu tam zostać. Tatko dał mu trochę pieniędzy, nakazując nigdy nie wracać.
Dopił herbatę i postanowił trochę pospacerować. Ruszył w dół uliczki. Szedł, dopóki nie zatrzymał się przed budynkiem szkoły podstawowej.
Lubił przychodzić w takie miejsca, wiedząc, że jest tu bezpieczny. Dzieci, a zwłaszcza mali chłopcy byli tak ufni do obcych ludzi. Zawsze uśmiechnięte i radosne, nigdy nie powiedziały mu złego słowa.
***Lubił przychodzić w takie miejsca, wiedząc, że jest tu bezpieczny. Dzieci, a zwłaszcza mali chłopcy byli tak ufni do obcych ludzi. Zawsze uśmiechnięte i radosne, nigdy nie powiedziały mu złego słowa.
Koślawy z kumplami wracali z dworca. Byli mocno wkurzeni, bo kilku Ultrasów z Lechii Gdańsk dorwało ich kumpli z Żylety. Przyjezdni okopali ich zdrowo, a potem zabunkrowali się gdzieś w mieście. Kibole Legii próbowali ich namierzyć od godziny, ale jak dotąd bezskutecznie.
- Kurwa! Ludzie, taki wstyd! – jęczał Koślawy, rozglądając się jak opętany wokół.
- No, nie da się ukryć – dodał Dziki – Nie ma rady, trza coś rozjebać, zanim zacznie się mecz. Uwalnianie emocji, to ważna sprawa.
Szli chodnikiem, nabuzowani testosteronem, aż zauważyli grupkę ludzi stojącą po drugiej stronie ulicy. Tamci głośno krzyczeli do siebie nawzajem, a pokaźnych rozmiarów grubas trzymał stopę na leżącym na chodniku szczupłym mężczyźnie. Kibole podeszli bliżej.
- Mówię wam ludzie to on! – wrzeszczała kobieta, plując na obezwładnionego Marka. – Przychodził kilka razy na plac zabaw, aż w końcu mój Adaś zaginął... Boże święty... jego już nie ma drugi miesiąc, a policja nic sobie z tego nie robi! Na litość boską, on ma tylko osiem lat!
- No, nie da się ukryć – dodał Dziki – Nie ma rady, trza coś rozjebać, zanim zacznie się mecz. Uwalnianie emocji, to ważna sprawa.
Szli chodnikiem, nabuzowani testosteronem, aż zauważyli grupkę ludzi stojącą po drugiej stronie ulicy. Tamci głośno krzyczeli do siebie nawzajem, a pokaźnych rozmiarów grubas trzymał stopę na leżącym na chodniku szczupłym mężczyźnie. Kibole podeszli bliżej.
- Mówię wam ludzie to on! – wrzeszczała kobieta, plując na obezwładnionego Marka. – Przychodził kilka razy na plac zabaw, aż w końcu mój Adaś zaginął... Boże święty... jego już nie ma drugi miesiąc, a policja nic sobie z tego nie robi! Na litość boską, on ma tylko osiem lat!
Koślawy przysłuchiwał się temu z ironicznym uśmieszkiem, jednocześnie gadając przez telefon z kibolem z drugiej grupy szukającej tych z Gdańska. Kiedy skończył, podszedł do grubasa i kazał pomóc wstać Markowi. Grubas jednak zbyt długo się zastanawiał i potężny sierpowy powalił go na chodnik. Marek powoli wstał.
- Ludzie, czy wyście powariowali! – krzyknęła ta sama kobieta – Chcecie wypuścić pedofila!
Koślawy schował telefon do bluzy, podszedł do niej i położył rękę na ramieniu.
- Co ty mamcia gadasz? Jaki pedofil... jaki plac zabaw?
Trochę się uspokoiła. Chwyciła go za dłoń.
- Przecież ci mówię człowieku... – Wskazała drugą ręką na Marka. – Ten zwyrodnialec porwał moje dziecko... mojego Adasia!
- To prawda? – spytał szorstko Koślawy, uwalniając rękę. Odpalił papierosa.
Koślawy schował telefon do bluzy, podszedł do niej i położył rękę na ramieniu.
- Co ty mamcia gadasz? Jaki pedofil... jaki plac zabaw?
Trochę się uspokoiła. Chwyciła go za dłoń.
- Przecież ci mówię człowieku... – Wskazała drugą ręką na Marka. – Ten zwyrodnialec porwał moje dziecko... mojego Adasia!
- To prawda? – spytał szorstko Koślawy, uwalniając rękę. Odpalił papierosa.
Marek padł na kolana i kręcąc przecząco głową, próbował się modlić. Od dawna wiedział, że ten dzień kiedyś nadejdzie i w końcu odpowie za swój grzech. Adaś był prezentem na urodziny od Krystiana, który uczył Marka, jak postępować z obcymi dziećmi, jak zyskać ich zaufanie. To Krystian pewnego dnia uświadomił go, że w kontaktach z dzieckiem można posunąć bardzo daleko. Marek początkowo traktował Adasia jak syna, czy dużo młodszego brata, ale w końcu dopadła go zwierzęce pragnienie.
Dziki podszedł do Marka i zaczął przeszukiwać jego kieszenie. Od razu znalazł telefon. Sprawdził sms-y i otworzył folder ze zdjęciami.
- Ten tu, to twój syn? – spytał, podsuwając telefon pod twarz kobiety.
Zaprzeczyła.
- A ten? – Pokazał jej kolejne zdjęcie.
- O Boże! To przecież Adaś – załkała, rzucając się z pięściami na Marka. – Gdzie on jest, ty skurwysynu! Gdzie, gdzie?
- Ten tu, to twój syn? – spytał, podsuwając telefon pod twarz kobiety.
Zaprzeczyła.
- A ten? – Pokazał jej kolejne zdjęcie.
- O Boże! To przecież Adaś – załkała, rzucając się z pięściami na Marka. – Gdzie on jest, ty skurwysynu! Gdzie, gdzie?
Nad miastem ciężkie, deszczowe chmury zawisły nad grupą ludzi.
Dziki podszedł do kumpla i podał mu telefon. Ten przyglądał się długo twarzy dziecka na zdjęciu. Nawet nie wyglądał na osiem lat. Jak jego synek, który czekał na tatę, aż ten wróci z meczu. Koślawy uniósł wzrok i patrzył na Marka, splunął kilka razy na chodnik. Kręcił głową z niedowierzaniem.
Dziki podszedł do kumpla i podał mu telefon. Ten przyglądał się długo twarzy dziecka na zdjęciu. Nawet nie wyglądał na osiem lat. Jak jego synek, który czekał na tatę, aż ten wróci z meczu. Koślawy uniósł wzrok i patrzył na Marka, splunął kilka razy na chodnik. Kręcił głową z niedowierzaniem.
- Pieprzyłeś tego dzieciaka? – spytał, drapiąc się po policzku.
- Tak – odpowiedział, zasłaniając twarz przed spodziewanym ciosem. Nie było sensu kłamać, bo niektóre fotki mówiły same za siebie. Przez głowę przeleciała mu myśl ucieczki, chociaż rozpaczliwego wzywania pomocy. Ale kto chciałby mu pomóc? Policji nie widział tu od pół godziny, a tłum ludzi wokół już przecież wydał wyrok. Dlaczego nie usunął tych przeklętych zdjęć z aparatu!
- Tak – odpowiedział, zasłaniając twarz przed spodziewanym ciosem. Nie było sensu kłamać, bo niektóre fotki mówiły same za siebie. Przez głowę przeleciała mu myśl ucieczki, chociaż rozpaczliwego wzywania pomocy. Ale kto chciałby mu pomóc? Policji nie widział tu od pół godziny, a tłum ludzi wokół już przecież wydał wyrok. Dlaczego nie usunął tych przeklętych zdjęć z aparatu!
Koślawy obszedł go dookoła i w końcu odezwał się do jednego z kumpli.
- Tam na głównej jest sklep przemysłowy. Idź kup mocny sznur i zaraz wracaj – rozkazał, a kiedy tamten odszedł kilka metrów, krzyknął za nim. – Weź coś dla nas do żarcia, bo trochę nad nim zejdzie.
- Gdzie jest dzieciak? – spytał Koślawy i nie czekając na odpowiedź, od razu zaczął odrywać mu koniuszek ucha. Marek chwilę milczał, ale potworny ból i krew na palcach kibola rozwiązała mu język. Podał adres.
- Tam na głównej jest sklep przemysłowy. Idź kup mocny sznur i zaraz wracaj – rozkazał, a kiedy tamten odszedł kilka metrów, krzyknął za nim. – Weź coś dla nas do żarcia, bo trochę nad nim zejdzie.
- Gdzie jest dzieciak? – spytał Koślawy i nie czekając na odpowiedź, od razu zaczął odrywać mu koniuszek ucha. Marek chwilę milczał, ale potworny ból i krew na palcach kibola rozwiązała mu język. Podał adres.
- Chcesz go powiesić... tutaj? – spytał Dziki.
- A gdzie? Pójdziemy tam. - Koślawy wskazał ręką – Za tym czerwonym budynkiem jest mały park, są drzewa.
- No nie wiem, a co z psiarnią? Trochę to dziwne wieszać typa w środku miasta.
- Psy są zajęte meczem i nikt nam nie będzie przeszkadzał.
Pierwszy grzmot pioruna wstrząsnął okolicą. Moc zniszczenia dawała znać o sobie.
- A gdzie? Pójdziemy tam. - Koślawy wskazał ręką – Za tym czerwonym budynkiem jest mały park, są drzewa.
- No nie wiem, a co z psiarnią? Trochę to dziwne wieszać typa w środku miasta.
- Psy są zajęte meczem i nikt nam nie będzie przeszkadzał.
Pierwszy grzmot pioruna wstrząsnął okolicą. Moc zniszczenia dawała znać o sobie.
Prowadzili Marka między sobą. Co rusz któryś z nich go kopnął w plecy lub brzuch albo uderzył pięścią w głowę. Mężczyzna nie bardzo zwracał na to uwagę, choć ból był ogromny. Cieszył się, że to już koniec jego drogi na tym dziwnym świecie. Dziękował Bogu, że dziecko wróci do matki. Czy miał wyrzuty sumienia po tych okropnościach, które zrobił? Jednego dnia tak, lecz drugiego już o tym zapominał, oddając się żądzy. Żałował tylko, że nie zobaczy już Krystiana. Choć grał tylko dla niego potwora w tajemnych przedstawienia dla warszawskich celebrytów, to jednak mocno go kochał i bardzo pragnął spędzić z nim resztę życia.
Dotarli do parku i po kilku minutach pojawił się chłopak z kilkoma papierowymi torbami z fast foodem. Podszedł do Marka i powiesił mu powróz na szyi.
=======================================================================================
[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
3Tekst I
Ciężko się czyta. Mam wrażenie, że autor/autorka chciał(a) za bardzo upięknić język. Miejscami wyszło plastycznie, ale w niektórych przypadkach powychodziły z tego kiksy jak "ów kobieta" czy "przebiera wątpliwościami, byle nie zgodzić się na ślub". No i wyszedł chaos. Słoik z marzeniami doklejony niby zgrabnie, ale trochę trudno uznać go za temat tekstu.
Punkty: 1
Tekst II
Przyjemna opowieść. Parę drobnych potknięć, ale poza tym czyta się gładko, przemawia do wyobraźni. Fabuła niezbyt mnie porwała, ale też nie zdążyła znudzić. Po prostu ciekawili mnie bohaterowie, ciekawiła ekspozycja i zabawa detalami.
Punkty: 3
Tekst III
Zgrabnie napisane, ale jak dla mnie utopione w nudzącej ckliwości. Jakoś mi to rozwodzenie się nad wyglądem pierwszej randki itd. itp. zinfantylizowało obraz całej tragedii. Za to, moim zdaniem, najzgrabniej wpleciony temat.
Punkty: 2
Tekst IV
Najmniej widzę tutaj związku z tematem. Niby ten słoik marzeń gdzieś padł, ale jakoś tak bez głębszego związku. Trudne, ciężkie tematy mają to do siebie, że łatwo je spłycić. Tu wyszło za płytko, zbyt powierzchownie. Językowo do wygładzenia. Miejscami tekst wpada w taki skrót/streszczenie, ale są i całkiem żywe, obrazowe kawałki.
Punkty: 1
Ciężko się czyta. Mam wrażenie, że autor/autorka chciał(a) za bardzo upięknić język. Miejscami wyszło plastycznie, ale w niektórych przypadkach powychodziły z tego kiksy jak "ów kobieta" czy "przebiera wątpliwościami, byle nie zgodzić się na ślub". No i wyszedł chaos. Słoik z marzeniami doklejony niby zgrabnie, ale trochę trudno uznać go za temat tekstu.
Punkty: 1
Tekst II
Przyjemna opowieść. Parę drobnych potknięć, ale poza tym czyta się gładko, przemawia do wyobraźni. Fabuła niezbyt mnie porwała, ale też nie zdążyła znudzić. Po prostu ciekawili mnie bohaterowie, ciekawiła ekspozycja i zabawa detalami.
Punkty: 3
Tekst III
Zgrabnie napisane, ale jak dla mnie utopione w nudzącej ckliwości. Jakoś mi to rozwodzenie się nad wyglądem pierwszej randki itd. itp. zinfantylizowało obraz całej tragedii. Za to, moim zdaniem, najzgrabniej wpleciony temat.
Punkty: 2
Tekst IV
Najmniej widzę tutaj związku z tematem. Niby ten słoik marzeń gdzieś padł, ale jakoś tak bez głębszego związku. Trudne, ciężkie tematy mają to do siebie, że łatwo je spłycić. Tu wyszło za płytko, zbyt powierzchownie. Językowo do wygładzenia. Miejscami tekst wpada w taki skrót/streszczenie, ale są i całkiem żywe, obrazowe kawałki.
Punkty: 1
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
4Słoik marzeń. Po kolei spisuję refleksje. Ocena najwłaściwsza, na jaką mnie stać. Może się przyda, może nie.
T1:
Do nauki: opis muzyki i gry na instrumentach.
Strasznie długi wstęp. Nie chce mi się dalej czytać. Nie złapałeś/aś mojej uwagi. Zaczynaj sceny jak najpóźniej, chyba, że schodzenie się ludzi serio ma znaczenie.
Dużo gadania o niczym. Akapit o cierpiącym kocie. Po co?
To jest ok - skontrastowanie wesołego wydarzenia z cierpieniem. Jako zabieg - ok. Chociaż przyznam, że jako czytelnika nie bardzo mnie to obchodzi. Trochę mnie też męczy "male gaze" w tekście.
"Nagle zdaję sobie sprawę z nieuniknionego przemijania." No brawo, bohaterze, jakiś ty spostrzegawczy.
"dostrzegam zaawansowanie aktorskie u jednego z aktorów" - bardzo nieporadne określenie.
"Teraz wiem. Zanim umrę, zrozumiałem, że życie jest po to, aby kpić." - a to pretensjonalne.
Okej też zabieg z tym, że nie wiadomo, czy ten typ w kinie ogląda film o weselu, czy ten typ na weselu ma wspomnienie z kina.
Wiem, co mnie męczy w tym tekście - pierwsza osoba.
Dziecko ze słoikiem deus ex machina.
A na końcu postać umiera? Jeśli tak, to ten dryf przed śmiercią trochę mały i za bardzo logiczny, ale się nie znam.
Ocena:
słoneczko wyglądające zza ciemnej chmurki
Czym dla mnie jest ten tekst:
słoik ze smalcem
Autor.
T2:
A to się dzieje to, a to się dzieje tamto, a stópki robią tup, tup, tup. Ojej. Ato, ato. Tu mnie łapie setting, ale dziewczynkowy styl opowiadania już nie - brzmi to trochę jak bajka. Mam poczucie, że pisze się do mnie, do czytelnika, jak do dziecka. Brewki, grzebyk, bułeczki, fasolka, pieniążek. Nie można pisać o dzieciach w bardziej... dorosły sposób?
Czemu, skoro używasz tylu sformułowań japońskich, nie użyjesz też zwrotu Onee-san/Onee-chan? Tylko Stasza Siostra? Brzmi dość mafijnie w tym cukierkowym świecie. Nawet masz japońską onomatopeję.
Mam wrażenie, że nic się tu nie dzieje. Ktoś wchodzi, ktoś wychodzi, jakiś dialog, ale o nic tu nie chodzi. Co gorsza, można cały tekst skrócić do 4 ostatnich akapitów.
Coś ładnego jest w tym, że mała kurtyzana marzy sobie o grzebyku i smażonych świerszczach, bo nie wie, co ją czeka. I zamiast myśleć o wolności, to myśli o jedzeniu.
Ocena:
słoneczko wyglądające zza jasnej chmurki
Czym ten tekst dla mnie jest:
słoikiem wiśni w cukrze - trochę pleśniejących miejscami
Autorka.
T3:
Początek bardzo wprost. Show, don't tell.
Znów pierwsza osoba. Magiczne Kutno. I znów wiśnie. Strasznie dużo gadania, któremu nie wierzę. Dla mnie ten tekst to kłamstwa, które mnie nie obchodzą. Ale może by mnie obeszły, gdyby pojawiły się w nim hinty do tego, że bohaterka wie, że to są kłamstwa. Albo chociaż autor/ka...
Tyle gadania po to, by powiedzieć, że nie ma już wspólnych marzeń?...
Ocena:
jasna chmurka
Czym dla mnie jest:
słoik z kanapką (pieczywo tostowe, masło, plasterek sałaty, żółty ser i znów pieczywo tostowe) - nie wiadomo, jak długo leży w tym słoiku
Autorka.
T4:
Trochę wtf.
Masz moją uwagę. W przeciwieństwie do pozostałych tekstów ten nie jest rozmemłany.
Jak to czytam, to mam wtf. I czytelnik też trochę olany poziomem dbałości o szczegóły.
Szybko straciłam zainteresowanie. Gdzieś przy kibolach.
Wciąż wtf.
Płytka historia, w którą kompletnie nie wierzę. Bohaterowie to figurki, które mnie nie obchodzą. Szybko zapomnę.
Ocena:
czarna chmurka
Czym dla mnie jest:
słoik z pleśnią (a co pokrywa? nie wiem)
Autor.
T1:
Do nauki: opis muzyki i gry na instrumentach.
Strasznie długi wstęp. Nie chce mi się dalej czytać. Nie złapałeś/aś mojej uwagi. Zaczynaj sceny jak najpóźniej, chyba, że schodzenie się ludzi serio ma znaczenie.
Dużo gadania o niczym. Akapit o cierpiącym kocie. Po co?
To jest ok - skontrastowanie wesołego wydarzenia z cierpieniem. Jako zabieg - ok. Chociaż przyznam, że jako czytelnika nie bardzo mnie to obchodzi. Trochę mnie też męczy "male gaze" w tekście.
"Nagle zdaję sobie sprawę z nieuniknionego przemijania." No brawo, bohaterze, jakiś ty spostrzegawczy.
"dostrzegam zaawansowanie aktorskie u jednego z aktorów" - bardzo nieporadne określenie.
"Teraz wiem. Zanim umrę, zrozumiałem, że życie jest po to, aby kpić." - a to pretensjonalne.
Okej też zabieg z tym, że nie wiadomo, czy ten typ w kinie ogląda film o weselu, czy ten typ na weselu ma wspomnienie z kina.
Wiem, co mnie męczy w tym tekście - pierwsza osoba.
Dziecko ze słoikiem deus ex machina.
A na końcu postać umiera? Jeśli tak, to ten dryf przed śmiercią trochę mały i za bardzo logiczny, ale się nie znam.
Ocena:
słoneczko wyglądające zza ciemnej chmurki
Czym dla mnie jest ten tekst:
słoik ze smalcem
Autor.
T2:
A to się dzieje to, a to się dzieje tamto, a stópki robią tup, tup, tup. Ojej. Ato, ato. Tu mnie łapie setting, ale dziewczynkowy styl opowiadania już nie - brzmi to trochę jak bajka. Mam poczucie, że pisze się do mnie, do czytelnika, jak do dziecka. Brewki, grzebyk, bułeczki, fasolka, pieniążek. Nie można pisać o dzieciach w bardziej... dorosły sposób?
Czemu, skoro używasz tylu sformułowań japońskich, nie użyjesz też zwrotu Onee-san/Onee-chan? Tylko Stasza Siostra? Brzmi dość mafijnie w tym cukierkowym świecie. Nawet masz japońską onomatopeję.
Mam wrażenie, że nic się tu nie dzieje. Ktoś wchodzi, ktoś wychodzi, jakiś dialog, ale o nic tu nie chodzi. Co gorsza, można cały tekst skrócić do 4 ostatnich akapitów.
Coś ładnego jest w tym, że mała kurtyzana marzy sobie o grzebyku i smażonych świerszczach, bo nie wie, co ją czeka. I zamiast myśleć o wolności, to myśli o jedzeniu.
Ocena:
słoneczko wyglądające zza jasnej chmurki
Czym ten tekst dla mnie jest:
słoikiem wiśni w cukrze - trochę pleśniejących miejscami
Autorka.
T3:
Początek bardzo wprost. Show, don't tell.
Znów pierwsza osoba. Magiczne Kutno. I znów wiśnie. Strasznie dużo gadania, któremu nie wierzę. Dla mnie ten tekst to kłamstwa, które mnie nie obchodzą. Ale może by mnie obeszły, gdyby pojawiły się w nim hinty do tego, że bohaterka wie, że to są kłamstwa. Albo chociaż autor/ka...
Tyle gadania po to, by powiedzieć, że nie ma już wspólnych marzeń?...
Ocena:
jasna chmurka
Czym dla mnie jest:
słoik z kanapką (pieczywo tostowe, masło, plasterek sałaty, żółty ser i znów pieczywo tostowe) - nie wiadomo, jak długo leży w tym słoiku
Autorka.
T4:
Trochę wtf.
Masz moją uwagę. W przeciwieństwie do pozostałych tekstów ten nie jest rozmemłany.
Jak to czytam, to mam wtf. I czytelnik też trochę olany poziomem dbałości o szczegóły.
Szybko straciłam zainteresowanie. Gdzieś przy kibolach.
Wciąż wtf.
Płytka historia, w którą kompletnie nie wierzę. Bohaterowie to figurki, które mnie nie obchodzą. Szybko zapomnę.
Ocena:
czarna chmurka
Czym dla mnie jest:
słoik z pleśnią (a co pokrywa? nie wiem)
Autor.
Dzwoń po posiłki!
[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
5Krótka punktacja, bo reszta forum z pewnością zaoferuje szczegółową analizę.
TEKST 1- 1 punkt
TESKT 2- 2 punkty
TESKT 3- 3 punkty
TESKT 4- 1 punkt
TEKST 1- 1 punkt
TESKT 2- 2 punkty
Wiem, że to error z wstawki, ale i tak śmiechłem na widok kogoś kto uspokaja słowem 'akapit'.ithi pisze: (śr 07 kwie 2021, 12:57) Do mamy, która zaczyna pociągać nosem, pan Mukui mówi uspokajająco:/AKAPIT]
TESKT 3- 3 punkty
TESKT 4- 1 punkt
“Sometimes in life when you get what you want, you end up missing what you left behind” ~ J.D. 

[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
6Tekst 1
Zabrakło mi fabuły, czegoś co można śledzić. Niby rozumiem czemu bohater jest taki egzaltowany i czasem pretensjonalny, ale nijak mnie on nie interesuje.
Punkty: 1
Tekst 2
Przyjemnie się czytało. Słoik marzeń był. Ot, taka krótka, prosta historyjka. Nie wiem czy jej, nazwijmy to "uroczość", była zamierzonym kontrastem do handlowania dziećmi, ale mam taką nadzieję.
Punkty: 2
Tekst 3
Podobał mi się najbardziej. Marzenia, wspomnienia, żal. Jak dla mnie tekst odpowiedniej długości, żeby nie zmęczyć, a przedstawić wszystko co potrzeba. Chociaż mam problem z czasem akcji - zrozumiałam, że od Wysp Kanapkowych do torów kolejowych minęło sporo czasu. A jednak ta mapa ciągle leży na stole.
Punkty: 2,5
Tekst 4
Bardzo ciężki temat potraktowany moim zdaniem bardzo, bardzo źle. No i ten słoik marzeń wrzucony tak bardzo na siłę.
Punkty: 0
Zabrakło mi fabuły, czegoś co można śledzić. Niby rozumiem czemu bohater jest taki egzaltowany i czasem pretensjonalny, ale nijak mnie on nie interesuje.
Punkty: 1
Tekst 2
Przyjemnie się czytało. Słoik marzeń był. Ot, taka krótka, prosta historyjka. Nie wiem czy jej, nazwijmy to "uroczość", była zamierzonym kontrastem do handlowania dziećmi, ale mam taką nadzieję.
Punkty: 2
Tekst 3
Podobał mi się najbardziej. Marzenia, wspomnienia, żal. Jak dla mnie tekst odpowiedniej długości, żeby nie zmęczyć, a przedstawić wszystko co potrzeba. Chociaż mam problem z czasem akcji - zrozumiałam, że od Wysp Kanapkowych do torów kolejowych minęło sporo czasu. A jednak ta mapa ciągle leży na stole.
Punkty: 2,5
Tekst 4
Bardzo ciężki temat potraktowany moim zdaniem bardzo, bardzo źle. No i ten słoik marzeń wrzucony tak bardzo na siłę.
Punkty: 0
[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
7Tekst I
Bardzo nieporadny językowo.
Fabuła też mnie nie wciągnęła, rozlazła się w dywagacjach.
0,5 pkt.
Tekst II
Przytłaczająca mnogość zdrobnień. Ja rozumiem, że Japonki są filigranowe, a dzieci, to już w ogóle jak figurki z porcelany, ale te grzebyki i bułeczki z fasolką ociekają zbędną słodyczą. Ale poza tym - tekst ciekawy, chociaż konstrukcyjnie raczej przypomina rozdział z książki niż opowiadanie. Wiele w nim rozmaitych motywów, które rozsadzają ramy wyznaczone tematem. Zgrabnie zasugerowany czas akcji
No i słoik nie jest wklejony na siłę, lecz osadzony w tym, co się dzieje.
2,5 pkt.
Tekst III
Kompozycyjnie i językowo najlepszy z całej czwórki, ale treściowo - sztampa do sześcianu. Plus zakłamanie. Ona nie wiedziała, kim naprawdę jest, ale on ją stworzył, tę prawdziwą. I w obskurnym bloku mieli swój raj, gdzie im było cudownie, tak cudownie, że ona niczego nie zauważyła. A kiedy on poszedł na tory (ze skutkiem wiadomym, chociaż dyskretnie pominiętym), to ona teraz napawa się rzewnymi wspomnieniami. No, smuteczek ją ogarnia. A ja się zastanawiam, czy autorka zdaje sobie sprawę z tego, co naprawdę napisała.
1 pkt. Za język.
Tekst IV
Za dużo tego, zdecydowanie za dużo. Trzy opowiadania dałoby się z dostarczonego tu materiału wykroić. Sporo niezręczności językowych.
1 pkt.
Bardzo nieporadny językowo.
ithi pisze: (śr 07 kwie 2021, 12:57) przysiadł kot. Szarobury, skamlący, niepozornie wychudzony zwierz.
Najbardziej mnie zainteresowało, jak można perfidnie wyglądać przez okno i jak brzmią nieskazitelne piski. A do tego skamlący kot, wychudzony niepozornie. I to wszystko w kilku początkowych zdaniach. Autorowi polecałabym bliższą znajomość ze słownikiem, a najlepiej - kilkoma słownikami. Z SJP nawiązać przyjacielski kontakt.
Fabuła też mnie nie wciągnęła, rozlazła się w dywagacjach.
0,5 pkt.
Tekst II
Przytłaczająca mnogość zdrobnień. Ja rozumiem, że Japonki są filigranowe, a dzieci, to już w ogóle jak figurki z porcelany, ale te grzebyki i bułeczki z fasolką ociekają zbędną słodyczą. Ale poza tym - tekst ciekawy, chociaż konstrukcyjnie raczej przypomina rozdział z książki niż opowiadanie. Wiele w nim rozmaitych motywów, które rozsadzają ramy wyznaczone tematem. Zgrabnie zasugerowany czas akcji

2,5 pkt.
Tekst III
Kompozycyjnie i językowo najlepszy z całej czwórki, ale treściowo - sztampa do sześcianu. Plus zakłamanie. Ona nie wiedziała, kim naprawdę jest, ale on ją stworzył, tę prawdziwą. I w obskurnym bloku mieli swój raj, gdzie im było cudownie, tak cudownie, że ona niczego nie zauważyła. A kiedy on poszedł na tory (ze skutkiem wiadomym, chociaż dyskretnie pominiętym), to ona teraz napawa się rzewnymi wspomnieniami. No, smuteczek ją ogarnia. A ja się zastanawiam, czy autorka zdaje sobie sprawę z tego, co naprawdę napisała.
1 pkt. Za język.
Tekst IV
Za dużo tego, zdecydowanie za dużo. Trzy opowiadania dałoby się z dostarczonego tu materiału wykroić. Sporo niezręczności językowych.
1 pkt.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
8Też mnie to zastanawia...Rubia pisze: (śr 07 kwie 2021, 21:22) Najbardziej mnie zainteresowało, jak można perfidnie wyglądać przez okno i jak brzmią nieskazitelne piski.

Ale do rzeczy, do ocen.
Tekst 1 - 1.5 na zachętę.
Językowo mógłby być sprawniejszy. I chyba przez ten brak sprawności nie do końca byłam w stanie wczuć się w fabułę; historia nie zostawiła we mnie śladu, nie zmusiła do zapamiętania jej. Ot, przeczytałam i już.
Tekst 2 - 3
Za język, klimat, rytm zdań. Stawiam, że Autorem jest Anonim, domyślam się kto, ale skoro incognito, to incognito. Historię poznaje się lekko, pozostaje po przeczytaniu przyjemny posmak, ktoś napisał o wiśniach - o, to dobre porównanie, bo to taka wiśniowa nalewka: słodka pieruńsko z lekkim, rześkim posmakiem goryczki na koniec.
Tekst 3 - 2,5
Językowo ładnie, tylko ten lukier... Przysypał cały wątek tragedii, przez co wypadła ona płasko i bez wyrazu, tak jakby była jedynie dodana do opowieści o Bardzo Szczęśliwej Parze; jakby Autorzu nagle się pomyślało, że jest za słodko, ale nie miał już ochoty wrócić i przerobić całości, tylko wrzucił bohatera na tory i już.
Tekst 4 - 1.0
Właściwie mogłabym przepisać uwagi do tekstu pierwszego i dodać, że słoika to ja tutaj nie widziałam. Był wciśnięty jakoś tak nieporadnie w historię, na którą chyba zabrakło miejsca i tego czegoś, co popchnie ją do przodu, tej iskry, zapłonu... Miałam wrażenie silnika, który robi jedynie "drrrr drrr drrrr..." bez momentu "drrrrr bziuuuuuuuuuum!", w którym iskierka wreszcie trafia na swoje miejsce i można jechać.
Z mojej strony to koniec.

Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
9Tekst pierwszy - 1 punkt.
Tekst drugi - 2,75 punktu.
Tekst trzeci - 2 punkty
Tekst czwarty - 1 punkt
Tekst drugi - 2,75 punktu.
Tekst trzeci - 2 punkty
Tekst czwarty - 1 punkt
Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
10Tylko jeden tekst wciągnął mnie i oczarował na tyle, że zdołałem przeczytać całość.
Tekst I - 0.5 pkt
Tekst II - 3 pkt
Tekst III - 0.5 pkt
Tekst IV - 0.5 pkt
To nie wasza wina autorzy pozostałych utworów. Doceniam wysiłek, wiem jak jest ciężko napisać coś z sensem, a tu jeszcze się dowalają... Przepraszam.
Tekst I - 0.5 pkt
Tekst II - 3 pkt
Tekst III - 0.5 pkt
Tekst IV - 0.5 pkt
To nie wasza wina autorzy pozostałych utworów. Doceniam wysiłek, wiem jak jest ciężko napisać coś z sensem, a tu jeszcze się dowalają... Przepraszam.
• "Im więcej ćwiczę, tym więcej mam szczęścia" • "Jem kamienie. Mają smak zębów." •
• "A jeśli nie uwierzysz, żeś wolny, bo cię skuto – będziesz się krokiem mierzył i będziesz ludzkie dłuto i będziesz w dłoń ujęty przez czas, przez czas – przeklęty." •
• "A jeśli nie uwierzysz, żeś wolny, bo cię skuto – będziesz się krokiem mierzył i będziesz ludzkie dłuto i będziesz w dłoń ujęty przez czas, przez czas – przeklęty." •
[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
11Tekst 1
Tekst 2
Zgrabnie i ładnie językowo, czyta się przyjemnie, trochę te wyjaśnienia rozbijają:
Ocena: 2,5
Tekst 3
Skoro było tak cudownie, to czemu nie było? Cukier-lukier i potem dramatyczna dorosłość winna tragedii. Grom z jasnego nieba. Językowo sprawnie, tematycznie płytko i temat potraktowany pobieżnie. Ten żal taki chyba jak cała historia: pozłotka.
Ocena:1,5 za język i styl, ale słabo z realizacją poważnego tematu.
Tekst 4
Językowo jest w miarę ok, ale rzeczy poważne użyte by szokować, ale też użyte w niezdarny sposób. Sklejone do kupy w mroczną historię, która się rozłazi z braku spójności psychologicznej. Grubo po wrażliwych tematach.I jeszcze sztampowo.To jedna z tych rzeczy, które chcę odczytać. Nawiązanie do tematu nikłe.
Ocena: 0
Auć. Już mi zgrzytnęło a dalej nie lepiej. Generalnie utknęłam w nawarstwieniu niezdarnych językowo zdań, takie konstrukty wywołują u mnie jednak ból zębów i niechęć zgłębiania zakopanego w tym sensu. Ocena: 0,5 za słoik.
Tekst 2
Zgrabnie i ładnie językowo, czyta się przyjemnie, trochę te wyjaśnienia rozbijają:
Zgrabna stylizacja i szybka klatka z życia.ithi pisze: (śr 07 kwie 2021, 12:57) a to jakiś nieszczęsny gość ucieka przed “koniem”, czyli ściągaczem długów.
Ocena: 2,5
Tekst 3
Skoro było tak cudownie, to czemu nie było? Cukier-lukier i potem dramatyczna dorosłość winna tragedii. Grom z jasnego nieba. Językowo sprawnie, tematycznie płytko i temat potraktowany pobieżnie. Ten żal taki chyba jak cała historia: pozłotka.
Ocena:1,5 za język i styl, ale słabo z realizacją poważnego tematu.
Tekst 4
Językowo jest w miarę ok, ale rzeczy poważne użyte by szokować, ale też użyte w niezdarny sposób. Sklejone do kupy w mroczną historię, która się rozłazi z braku spójności psychologicznej. Grubo po wrażliwych tematach.I jeszcze sztampowo.To jedna z tych rzeczy, które chcę odczytać. Nawiązanie do tematu nikłe.
Ocena: 0
[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
12Bardzo bym chciał być taki... milusi, wspomagający, pozytywny.
No nie daje się. Kurza twarz.
Tekst I
Nic... Pusta przestrzeń byłaby lepsza od tego napuszonego bałaganu. To podejście do formy opowiadania jest całkowicie chybione. Może następnym razem pójdzie lepiej?
0,5 pkt. Za chęci.
Tekst II
No czyta się. Z grubsza o coś chodzi, z grubsza są jakieś realia, z grubsza jest narracja i styl.
2,5 pkt. Połówka odjęta za zdrobnienia. Wysokość punktacji szybuje ze względu na tło, czyli pozostałe teksty.
Tekst III
Boże bożuniu. Poziom egzaltacji postaci (i narratora też) obezwładnia. Taka zgrabniejsza Michalakowa.
1 pkt. Za nie najgorszą puentę ze słoikiem.
Tekst IV
No chyba wygarnięte z ... szuflady - i przystosowane na potrzeby bitwy - drugie podejście do tego samego tematu, co w Miniaturach. Dalej pospieszne, grubiańskie, bez detalu i patentu na zawieszenie myśli czytelnika. Dalej trochę lepsze ProtoBordo. Przeczytać się dało, dramaturgia z grubsza obecna, słoika brak.
1 pkt.
No nie daje się. Kurza twarz.
Tekst I
Nic... Pusta przestrzeń byłaby lepsza od tego napuszonego bałaganu. To podejście do formy opowiadania jest całkowicie chybione. Może następnym razem pójdzie lepiej?
0,5 pkt. Za chęci.
Tekst II
No czyta się. Z grubsza o coś chodzi, z grubsza są jakieś realia, z grubsza jest narracja i styl.
2,5 pkt. Połówka odjęta za zdrobnienia. Wysokość punktacji szybuje ze względu na tło, czyli pozostałe teksty.
Tekst III
Boże bożuniu. Poziom egzaltacji postaci (i narratora też) obezwładnia. Taka zgrabniejsza Michalakowa.
1 pkt. Za nie najgorszą puentę ze słoikiem.
Tekst IV
No chyba wygarnięte z ... szuflady - i przystosowane na potrzeby bitwy - drugie podejście do tego samego tematu, co w Miniaturach. Dalej pospieszne, grubiańskie, bez detalu i patentu na zawieszenie myśli czytelnika. Dalej trochę lepsze ProtoBordo. Przeczytać się dało, dramaturgia z grubsza obecna, słoika brak.
1 pkt.
[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
13I
Czytając, miałem wrażenie, że to tekst kogoś z naszych mocniejszych użytkowników, który zgodził się na bitwę, ale mu/ jej przeszło. I w rezultacie zamiast opowiadania jest szkic pt. "Kryzys wieku średniego"
Brak korekty połączył mi się ze zgorzkniałą tematyką i wyszło mi, że jedno i drugie wynika z niechęci autora do tej roboty, i gdyby chciał/a zrobiłby coś o wiele lepszego
Jednak ocena nie za to, co by być mogło, ale za to, co jest. A jest - marudzenie zgorzkniałego typa w treści, podane w nieatrakcyjnej i niedopracowanej formie. Słoiczek doczepiony IMHO. Czytało się, nie cierpiałem w trakcie, więc
1 pkt.
II
Tekst faktycznie wyróżnia się na tle pozostałych. Trochę w pewnym momencie czułem przesyt ozdóbek w tekście, zapragnąłem większej przewagi fabuły nad scenografią i kostiumami
To jedyne co mi zgrzytnęło. Nikt inny o tym nie wspomina, możliwe więc, że to subiektywne. Język, na ile potrafię to ocenić, swobodny. Słoiczek wkomponowany i dosłowny.
3 pkt.
III
Sympatycznie, ale za mało opowiadania w tym opowiadaniu. Słoiczek raczej chyba być może doczepiony
To subiektywne, ale jak widać z długości opisu, ten tekst najmniej mi cokolwiek
1 pkt.
IV
Autor zaryzykował. Tekst ciężki tematycznie, już to odstrasza. Tematyka zahaczająca o kłótnie światopoglądowe, na dodatek tak, żeby podpaść obu stronom - jednym, że o związku i uczuciach dwu gejów, drugim, że gej zły. Nie tylko zły, nawet potwór - a autor (jakby mało podpadł) skłania czytelnika do zrozumienia, jak do tego doszło, do współczucia. To sobie cenię np. u O.S. Carda - nigdy nie usprawiedliwia złoczyńców, ale pomaga ich zrozumieć i współczuć im. To jest w moim odczuciu istotne, pokazanie, że zło jest tragedią osób skrzywdzonych, ale dla sprawcy wcale nie zwycięstwem - także gigantyczną tragedią. Może mniej ludzi wybierałoby złe ścieżki, gdyby kultura pokazywała tragizm złoczyńców, zamiast ich syte i zadowolone miny?
Bohater jak z greckiej tragedii - ciąży na nim fatum i choć w sercu wciąż ma dobro, jego los jest przesądzony. Dobre intencje, skrucha, przyjaciele - nic z tego mu nie pomoże. Znów - przyjemniej byłoby czytać coś bardziej "chrześcijańskiego" - upadek, skrucha, nawrócenie, pokuta, świętość. Ale tekst nie musi być przyjemny, a czytelnik po lekturze zadowolony. (Choć przestrzegałbym przed zrobieniem z tego "swojego stylu").
Jest walka wewnętrzna, jest zaskakujący zwrot akcji.
Może Leszek ma rację, że opowiadanie z szuflady, ale ja tu widzę słoik najmocniej. Myśl, że to młody człowiek jest sam w sobie słoiczkiem z marzeniami - i czasem ktoś go stłucze i człowiek sam w sobie dla innych i dla siebie jest rozczarowaniem - to bardziej do mnie przemawia, niż ujęcie dosłowne.
Warsztatowo, za tekstem II. Faktycznie, dużo wrzuconych mocnych problemów, które tu są tylko hasłem bez rozwinięcia (np. wychowanek domu dziecka). Wciąż brak swobody słowa (w porównaniu z autorem II), ale już jest całkiem całkiem. Dla mnie w tej bitwie mocne drugie miejsce.
2 pkt.
__________________________
Na plus dla całej bitwy - autorstwo nie jest oczywiste. Isa jest naturalną podejrzaną do tekstu II - ale może to właśnie ona sobie odpuściła karygodnie tekst I?
Kto i dlaczego schował się za anonimowością? Jaki jest styl Fanlianga? 
Leszek pewnie ma słuszność widząc w tekście IV drugą część opka z miniatur. Zapomniałem o nim i bez LP bym na ten trop autorstwa nie wpadł.
Czytając, miałem wrażenie, że to tekst kogoś z naszych mocniejszych użytkowników, który zgodził się na bitwę, ale mu/ jej przeszło. I w rezultacie zamiast opowiadania jest szkic pt. "Kryzys wieku średniego"


Jednak ocena nie za to, co by być mogło, ale za to, co jest. A jest - marudzenie zgorzkniałego typa w treści, podane w nieatrakcyjnej i niedopracowanej formie. Słoiczek doczepiony IMHO. Czytało się, nie cierpiałem w trakcie, więc
1 pkt.
II
Tekst faktycznie wyróżnia się na tle pozostałych. Trochę w pewnym momencie czułem przesyt ozdóbek w tekście, zapragnąłem większej przewagi fabuły nad scenografią i kostiumami

3 pkt.
III
Sympatycznie, ale za mało opowiadania w tym opowiadaniu. Słoiczek raczej chyba być może doczepiony

To subiektywne, ale jak widać z długości opisu, ten tekst najmniej mi cokolwiek

1 pkt.
IV
Autor zaryzykował. Tekst ciężki tematycznie, już to odstrasza. Tematyka zahaczająca o kłótnie światopoglądowe, na dodatek tak, żeby podpaść obu stronom - jednym, że o związku i uczuciach dwu gejów, drugim, że gej zły. Nie tylko zły, nawet potwór - a autor (jakby mało podpadł) skłania czytelnika do zrozumienia, jak do tego doszło, do współczucia. To sobie cenię np. u O.S. Carda - nigdy nie usprawiedliwia złoczyńców, ale pomaga ich zrozumieć i współczuć im. To jest w moim odczuciu istotne, pokazanie, że zło jest tragedią osób skrzywdzonych, ale dla sprawcy wcale nie zwycięstwem - także gigantyczną tragedią. Może mniej ludzi wybierałoby złe ścieżki, gdyby kultura pokazywała tragizm złoczyńców, zamiast ich syte i zadowolone miny?
Bohater jak z greckiej tragedii - ciąży na nim fatum i choć w sercu wciąż ma dobro, jego los jest przesądzony. Dobre intencje, skrucha, przyjaciele - nic z tego mu nie pomoże. Znów - przyjemniej byłoby czytać coś bardziej "chrześcijańskiego" - upadek, skrucha, nawrócenie, pokuta, świętość. Ale tekst nie musi być przyjemny, a czytelnik po lekturze zadowolony. (Choć przestrzegałbym przed zrobieniem z tego "swojego stylu").
Jest walka wewnętrzna, jest zaskakujący zwrot akcji.
Może Leszek ma rację, że opowiadanie z szuflady, ale ja tu widzę słoik najmocniej. Myśl, że to młody człowiek jest sam w sobie słoiczkiem z marzeniami - i czasem ktoś go stłucze i człowiek sam w sobie dla innych i dla siebie jest rozczarowaniem - to bardziej do mnie przemawia, niż ujęcie dosłowne.
Warsztatowo, za tekstem II. Faktycznie, dużo wrzuconych mocnych problemów, które tu są tylko hasłem bez rozwinięcia (np. wychowanek domu dziecka). Wciąż brak swobody słowa (w porównaniu z autorem II), ale już jest całkiem całkiem. Dla mnie w tej bitwie mocne drugie miejsce.
2 pkt.
__________________________
Na plus dla całej bitwy - autorstwo nie jest oczywiste. Isa jest naturalną podejrzaną do tekstu II - ale może to właśnie ona sobie odpuściła karygodnie tekst I?


Leszek pewnie ma słuszność widząc w tekście IV drugą część opka z miniatur. Zapomniałem o nim i bez LP bym na ten trop autorstwa nie wpadł.
“So, if you are too tired to speak, sit next to me for I, too, am fluent in silence.”
(Zatem, jeśli od znużenia milkniesz, siądź przy mnie, bom i ja biegły w ciszę.)
R. Arnold
(Zatem, jeśli od znużenia milkniesz, siądź przy mnie, bom i ja biegły w ciszę.)
R. Arnold
[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
14Hmm...
Mamy prawie konstrukcję ABBA. Pierwszy i ostatni tekst mają swoje zalety i problemy w ramach pary, zgoła odmienne od zalet i problemów tekstow II i III, dlategp pozwolę sobie na system pucharowy.
Tekst 1 i 4: duży minus za niedbały język dla obu tekstów. W pierwszym szwankuje gramatyka, w ostatnim interpunkcja.
Oba chciały być ciemne i trudne, ale lepiej wyszło to tekstowi numer jeden. Jest subtelniejszy, a wyzierająca z niego mizantropia dość realistyczna, choć mogłaby ociupinkę spuścić z tonu. Nie przeszkadzał mi przekombinowany język - momentami to stanowiło wręcz zaletę - natomiast przysłużyłyby mu się pewne cięcia. Do tego jest szaro-magiczny, blokowiskowo-fantastyczny, leciuteńko Gaimanowski, zatem u mnie wygrywa to starcie.
Tekst 2 i 3: tu będzie trudniej. Oba są zgrabnie namalowanymi słodkimi miniaturkami, lecz w żadnym nie kupuję problemu. W tekście 2 cały pomysł jest oparty na niezbyt sensownym splocie wydarzeń (dlaczego burdelmama kłamie, skoro mogła po prostu odmówić sprzedaży? dlaczego bohatetka nie chce trafić do domu publicznego o wyższym standardzie, gdzie czekałby ją lepszy los? dlaczego wreszcie na całe zajście reaguje jak osoba głęboko upośledzona i pozbawiona kontaktu z rzeczywistością? Emocjonalność Japończyków oczywiście jest inna, ale chodzi w niej raczej o oszczędne okazywanie uczuć oraz zapanowanie nad motywacją, a nie o niezdolność pojmowania własnej sytuacji...) W tekście trzecim nie ma braku logiki, bo nie ma zdarzeń, których brak logiki mógłby dotyczyć. Samobójstwo Dominika jest sporym zgrzytem. Byłoby dużo lepiej, gdyby autorka (raczej autorka) nie starała się go uzasadnić na łapu capu łatając dziurę mało wiarygodnym "dorastaniem", tylko po prostu pozostawiła jako fakt dokonany, którego przyczyn nie trzeba omawiać, skoro skupiamy się na skutkach.
W tekście 3 wyczuwam jednak więcej autentyczności, dlatego wygrywa to starcie.
Finał:
Tekst trzeci ma mnóstwo doskonale zaplanowanych i wykonanych ornamentów (rączka od noża, sos tysiąca wysp, łowienie ryb, śnieżne kwiaty), szczegóły są miodne i kunsztownie osadzone w całości, jednak całość jest mdła. Tak, jakby barwny wzór mający pokryć podrzeźbiane, przestrzenne dzieło został rozwałkowany na płasko.
Tekst 1 ma mnóstwo usterek technicznych: język, przebieg (dłużyzny i skróty), równowaga między poszczególnymi fragmentami. Mimo to do mnie przemówił.
Dlatego:
Tekst 4: 0,5 pkt za próbę zmierzenia się z trudnym tematem
Tekst 2: 1 pkt za ładną pocztówkę
Tekst 3: 1,5 pkt za panowanie nad detalami
Tekst 1: 2,0 pkt za potencjał do wyszlifowania i stworzenia tekstu, który zapadnie w pamięć
Mamy prawie konstrukcję ABBA. Pierwszy i ostatni tekst mają swoje zalety i problemy w ramach pary, zgoła odmienne od zalet i problemów tekstow II i III, dlategp pozwolę sobie na system pucharowy.
Tekst 1 i 4: duży minus za niedbały język dla obu tekstów. W pierwszym szwankuje gramatyka, w ostatnim interpunkcja.
Oba chciały być ciemne i trudne, ale lepiej wyszło to tekstowi numer jeden. Jest subtelniejszy, a wyzierająca z niego mizantropia dość realistyczna, choć mogłaby ociupinkę spuścić z tonu. Nie przeszkadzał mi przekombinowany język - momentami to stanowiło wręcz zaletę - natomiast przysłużyłyby mu się pewne cięcia. Do tego jest szaro-magiczny, blokowiskowo-fantastyczny, leciuteńko Gaimanowski, zatem u mnie wygrywa to starcie.
Tekst 2 i 3: tu będzie trudniej. Oba są zgrabnie namalowanymi słodkimi miniaturkami, lecz w żadnym nie kupuję problemu. W tekście 2 cały pomysł jest oparty na niezbyt sensownym splocie wydarzeń (dlaczego burdelmama kłamie, skoro mogła po prostu odmówić sprzedaży? dlaczego bohatetka nie chce trafić do domu publicznego o wyższym standardzie, gdzie czekałby ją lepszy los? dlaczego wreszcie na całe zajście reaguje jak osoba głęboko upośledzona i pozbawiona kontaktu z rzeczywistością? Emocjonalność Japończyków oczywiście jest inna, ale chodzi w niej raczej o oszczędne okazywanie uczuć oraz zapanowanie nad motywacją, a nie o niezdolność pojmowania własnej sytuacji...) W tekście trzecim nie ma braku logiki, bo nie ma zdarzeń, których brak logiki mógłby dotyczyć. Samobójstwo Dominika jest sporym zgrzytem. Byłoby dużo lepiej, gdyby autorka (raczej autorka) nie starała się go uzasadnić na łapu capu łatając dziurę mało wiarygodnym "dorastaniem", tylko po prostu pozostawiła jako fakt dokonany, którego przyczyn nie trzeba omawiać, skoro skupiamy się na skutkach.
W tekście 3 wyczuwam jednak więcej autentyczności, dlatego wygrywa to starcie.
Finał:
Tekst trzeci ma mnóstwo doskonale zaplanowanych i wykonanych ornamentów (rączka od noża, sos tysiąca wysp, łowienie ryb, śnieżne kwiaty), szczegóły są miodne i kunsztownie osadzone w całości, jednak całość jest mdła. Tak, jakby barwny wzór mający pokryć podrzeźbiane, przestrzenne dzieło został rozwałkowany na płasko.
Tekst 1 ma mnóstwo usterek technicznych: język, przebieg (dłużyzny i skróty), równowaga między poszczególnymi fragmentami. Mimo to do mnie przemówił.
Dlatego:
Tekst 4: 0,5 pkt za próbę zmierzenia się z trudnym tematem
Tekst 2: 1 pkt za ładną pocztówkę
Tekst 3: 1,5 pkt za panowanie nad detalami
Tekst 1: 2,0 pkt za potencjał do wyszlifowania i stworzenia tekstu, który zapadnie w pamięć
[7 kwietnia 2021] Anonim vs Fanliang vs Isabel vs tomek3000xxl
15Czas na wyniki...
TEKST I (Anonim) punktów: 10.5 oraz słoneczko wyglądające zza ciemnej chmurki
TEKST II (Fanliang) punktów: 27.25 oraz słoneczko wyglądające zza jasnej chmurki
TEKST III (Isabel) punktów: 18.5 oraz jasna chmurka
TEKST IV (tomek3000xxl) punktów: 9 oraz czarna chmurka
Zwycięzcą zostaje Fanliang!
Gratulacje!
TEKST I (Anonim) punktów: 10.5 oraz słoneczko wyglądające zza ciemnej chmurki
TEKST II (Fanliang) punktów: 27.25 oraz słoneczko wyglądające zza jasnej chmurki
TEKST III (Isabel) punktów: 18.5 oraz jasna chmurka
TEKST IV (tomek3000xxl) punktów: 9 oraz czarna chmurka
Zwycięzcą zostaje Fanliang!
Gratulacje!