Śnieg. Wszędzie śnieg. Otacza mnie biel. Jestem w niej zanurzona.
Goła skóra. Jestem naga? Obwodzę dłońmi ciało. Natrafiam tylko na strzępy materiału.
Zimno. Zimno? Jestem naga. W śniegu. Powinno być mi zimno... Czemu nie jest mi zimno?
Dłonie. Dotykam śniegu. Czemu zostawiam na nim różowe smugi? Śnieg jest dziwny po palcami... Inni niż zapamiętałam. Mniej... zimny? Mniej... mokry?
Idę do przodu. Dlaczego idę? Dokąd idę? Nie wiem.
Ruch. Zając? Pachnie... jak świeży chleb? Czemu? Czemu to czuję?
Ciepło na wargach. Śnieg wokół się czerwieni. Co się stało? Ciepłe krople topią śnieg. Skąd ta krew?
Krew. Krew. Krew.
Skąd pamiętam krew na śniegu? Skąd? Skąd?
Opadam na kolana. Zanurzam się w śniegu.
Pamiętam krew. Tyle krwi. Krew na dłoniach. Ciepło. Zapach chleba. Głód.
Krew. Przerażone spojrzenia znajomych oczu. Krew. Zapach chleba. Głód.
Cisza. I krew na śniegu.
Czyje to były oczy? Czyje? Czemu czuję wilgoć na policzkach? Łzy? Ja płaczę? Dlaczego?
Pamiętam czyjeś błagania. I zapach chleba.
Czyjeś czarne oczy. Obce. Zimne. Szept „chcesz żyć?”
Chciałam. Co oddałam za życie?
Ktoś nadchodzi. Kto?
Zimne oczy.
Chodź za mną, żąda. Kto? Dlaczego?
Mówi o słońcu. Słońce mnie zabije. A ja chcę żyć. Wyciąga do mnie białą dłoń.
Uśmiech. Zęby. Ostre. Skąd wiem?
Pamiętam. „Pij dziecko. Pij i żyj”
Najdrożsi. Pachnący chlebem. Głód.
Nie. Nie. Nie.
Ja...
Nie. Nie. Nie.
Cofam się. Uśmiech znika.
„Umrzesz”
Chcę umrzeć.
Kiwa z dezaprobatą głową. Odchodzi. Znika.
Opadam na śnieg. Patrzę na czarne niebo bez gwiazd.
Róż przełamujący czerń. Smugi koloru.
Ciepło. Za ciepło. Parzy.
Ból. Jak boli. Uciec. Biec.
Popiół na śniegu. Biegnę. Boli.
Znikam. Wiem, że znikam.
Boli.