Gwiezdny kurier - rozdział pierwszy

1
Co prawda też piszę GORPa "Myszołowa, ale to jest wiersz, przeplatany prozą, do tego ma być "graphic-novel" Zejdzie mi, więc. Postanowiłem napisać coś po ludzku, zwykłym językiem. Stąd "Gwiezdny Kurier". Przedstawiam pierwszy rozdział i wszelkie komentarze mile widziane. Jak styl, jak fabuła? Najważniejsze pytanie, czy z tej mąki będzie jaki chleb...? Miłego czytania! :)

SĄ WULGARYZMY!


Rozdział 1 – Kurier 68 pośród gwiazd

Filtry w kajucie mieszkalnej Kuriera 68, pracowały bezgłośnie, zasysając dym prosto w próżnię. W czarnej popielniczce, zgaszono szluga, przestał kopcić. Nie pochwalam palenia, ale cóż, nikt nie jest doskonały. Chyba, że Ja.
Właścicielem paczki papierosów, był Trevor Bukowski, który miał to szczęście urodzić się na Ziemi, nie na jednej z Kolonii, i jak sugeruje nazwisko, ma polskie korzenie.
Lubię Polaków.
Nie raz, załatwiali sprawy bez Mojej ingerencji, aby później – z czego śmiałem się tylko właściwie Ja – nazwać je cudem.
A czemu szczęście? Zielona planeta jest w centrum wszechświata, Mój pierwszy twór pośród gwiazd. O tym jeszcze opowiem.
Wracając do meritum, palacz i protagonista powieści, leżący na plecach wśród skotłowanej pościeli, jest z wybranką serca - Myą, Marsjanką, rasy ludzkiej. Zarówno „jest” w sensie partnerstwa i miłości, oraz „jest” teraz fizycznie, oddalony o oddech, w tym samym łóżku. „Jestestwo”, to dla Mnie ważna rzecz
Mya, kobieta z burzą rudych włosów, piegami, o jasnej karnacji, była wieczną uciekinierką. Uciekała od rodziców, od zamętu wojny – Powstania Marsjańskiego, od czarnych, depresyjnych myśli.
- Ty mnie zostawisz, Trevor – mawiała, pijana w sztorc, tabletki nie pomagały.
- Nigdy, kochanie, nigdy – odpowiadał. I namiętnie całował.
Żyją bez ślubu, co jest Mi obojętne, a dzieci jeszcze nie mają. Pilnują się. Chwalę taki wybór, oboje jeszcze są niedojrzali w emocjach, własne dziecko to duża odpowiedzialność.
Jest północ czasu pokładowego, kolonistka, ko-pilot, śpi. Trevora dręczył koszmar, wybudzony odpala kolejnego papierosa; ogląda zmęczonymi oczami kajutę, pełną pamiątek. Ach, lubię te hobby Bukowskiego. Kolekcjonerstwo. O najnowszym suwenirze z Cesarstwa Kin również opowiem.
Jak to się stało, że ludzkość podróżuje w kosmosie gwiazdolotami? Że pokonuje lata świetlne, w ciągu paru dni? Trzeba zacząć od początku. Czyli od Ziemi.
Przeczytajcie Torę. Gnostyczne i kabalistyczne teksty, też nie zaszkodzi. Stworzyłem pierwszą planetę, świat ziemski. W samym środku wszechświata. Moje najdoskonalsze dzieło, nie licząc rodzaju ludzkiego; tchnąłem życie w Adama i Chawę. Zazieleniłem florą, dopełniłem fauną.
Ale pytacie, co z podróżami Drogą Mleczną? Wpierw Ziemia musiała się zjednoczyć. Trochę w tym pomogłem, przyznaję - każdy kraj miał swojego mesjasza. Zapracowali na władzę i pieniądze. Wywiady umożliwiły kontakt, ułożenie planu. Pierwszy krok: połączenie Korei Południowej z Północną, drugi krok: wpompowanie astronomicznych sum w Afrykę i kraje dotknięte biedą, ekologię, trzeci krok: ustanowienie rządu globalnego przy ONZ, UNG – United Nations Goverment. Zażegnano wojny. A teoretycy spisku globalnego, NWO, przecierali oczy ze zdumienia. Żadnego zniewolenia ludzkości, Era Oświecenia. Nie tylko Żydzi, lecz po prostu człowiek, stał się wybrany przeze Mnie.
Prywatne rakiety kosmiczne, już latały do stacji orbitalnych, lądowały na księżycu. Czas przyszedł, by człowiek odwiedził Marsa. I tu Rosjanie spisali się na medal, stworzyli najpierw laboratoryjnie, mikroskopijną czarną dziurę. To był punkt zwrotny. Cała Ziemia mogła ulec zniszczeniu, cały ten trud poszedł by na marne. Wessało by ją w nicość. Jednak rosyjscy naukowcy z międzynarodową pomocą, i z wielką ostrożnością, wymyślili Napęd Hawkinga; umocowany w gwiazdolotach nowej konstrukcji, pozwalał na dalekie podróże międzygwiezdne. Jak? Statek kosmiczny, a właściwie komputer pokładowy, wybierał punkt końcowy podróży, czyli bezpieczną odległość od docelowej planety i tworzył przed dziobem jednostki czarną dziurę, o wymiarach obiektu wejścia. Po wleceniu w kosmiczny fenomen, ów zmniejszał się do rozmiarów punktu, nicości i tworzył matematyczny odcinek, bez masy. Całość lotu trwała dokładnie czterdzieści cztery godziny. 44. Liczba mistrzowska i boska. Moja ulubiona. Kiedy upłynął czas wojażu, gwiazdolot na końcu odcinka, wynurzał się z absolutnej czerni, która na sekundę przed wylotem, na powrót była wielkości rakiety, po czym kurczyła się, znów do punktu, punktu, który ostatecznie znikał całkowicie. Wystarczyło teraz tylko dolecieć do orbity planety i bezpiecznie wylądować. Zresztą sam start i dokowanie w hangarze były ułatwione, to Niemcy wymyślili silniki grawitacyjne, spuścizna prac nazistów III Rzeszy. Dzięki odpychaniu i przyciąganiu gwiazdolotu, mógł on swobodnie przemieszczać się w przestrzeni. Do Marsa więc, ludzkość miała czterdzieści cztery godziny lotu. I już wiedziała, że to nie koniec, bo do Pasa Oriona też, Tau-Ceti i do Aldebarana.
Gdy po ziemskich mesjaszach zostały tylko pomniki, Kolonia na Marsie zbuntowała się. Mówią, że to tęsknota za domem, za Ziemią, spowodowała rozłam. Ale prawda jest taka, że pojawił się chory psychicznie, samozwańczy dyktator. Uznał, że Mars jest święty i niezależny. Mesjasz Marsa. Ja nie miałem z tym nic wspólnego. Niby wszystkiemu winna religia, bo z niej to tylko wojny, głód i strach. Nie do końca się zgodzę, też wiara i poszanowanie tradycji. Jaka jest prawda, dowiecie się po śmierci, drodzy ludzie. Ateistów też do Siebie przyjmuję, zrobię im kawał, będą śmiać się do rozpuku.
Pojawiły się w stoczniach ziemskich i marsjańskich, pierwsze gwiazdoloty z uzbrojeniem. Jeśli chcesz wygrać bitwę, musisz mieć się czym bić. Starcia w kosmosie, ze względu na Napęd Hawkinga, odbywały się przy orbitach lub na nich samych. Mars przegrał I Gwiezdną Wojnę. Nastały czasy pokoju.
Nie na długo, jednak. Skolonizowano kolejne planety o zbliżonym klimacie do ziemskiego. Na nic nikomu takie Arrakis, czy Tatooine, sam piach, jak tam żyć? Kolonie oczywiście też się zbuntowały, agresja chyba leży już w naturze ludzkiej. II Gwiezdną Wojnę wygrała znowu Ziemia. Co Mnie nie dziwi.
A spytacie, kiedy pojawią się Obcy? Też ich stworzyłem. Na podobieństwo zwierząt. Są więc podobni do słoni przedstawiciele Cesarstwa Kin, Wężowi Sauranie, Jaszczury, Wilkoludzie.
A skoro są inne gatunki we wszechświecie, to musiał nastąpić pierwszy kontakt III stopnia. Armada Roju przyleciała z wcześniejszą zapowiedzią i w pokojowych zamiarach. Zaczęła się wymiana handlowa, kulturowa, Kurier 1 zawiózł obsadę placówki dyplomatycznej na ojczystą planetę owadów – Drig'tii. Uczeni z obu stron napisali słowniki językowe, produkcja translatorów mowy ruszyła pełną parą.
Trzeci z załogantów Kuriera 68 to właśnie Insekt, zwany przez Trevora, Chudym. Chudy to Robotnik, śpi teraz w kokonie w ładowni; nigdy nie obsługuje działka pokładowego gwiazdolotu. Nie jest przecież Wojownikiem. Kiedy Bukowski pytał – Nie masz dość noszenia skrzyń? Nie chciał byś raz postrzelać? Mieć broń do samoobrony? Przedstawiciel Roju zawsze odpowiadał przez przenośny translator – Poczekaj na kahla, mój przyjacielu. - Tylko to słowo, nie dało się przetłumaczyć, z całego języka obcej rasy. Jakby to było mityczne i transcendentne pi, wciąż nieodgadniona liczba. Trevor nigdy nie był na Drig'tii, a tam podejrzewał, że wyjaśni się zagadka; był cierpliwy, kiedyś padnie odpowiedź.
Czym jest kahla? Ja wiem. O tym też napiszę. Nawet gdy Bukowski spił roślinożercę wódką, Obcy zawsze mówił – Poczekaj na kahla, mój przyjacielu.
Jakie zadania, jakie misje, wykonywał gwiazdolot dowodzony przez Trevora? Komunikacja międzyplanetarna, dowożenie przesyłek między ambasadami gatunków. Zakładanie nowych placówek. I robota przyziemna, zwykłe paczki kurierskie.
Kurier 68 właśnie wraca z Elef, planety Cesarstwa Kin, z kolejną pamiątką Bukowskiego.
Gwiazdolot lotem nurkowym, przecinał atmosferę oliwkowej planety. Na horyzoncie widniały ośnieżone góry, komputer pokładowy wyliczał głośno roślinność; HUD oznaczał obiekty. Szczyt Trąb, fioletowa trawa, zwana pospolicie i po prostu trawą, drzewa Yin, jezioro Fulen i punkt docelowy podróży – stolica Tai Pen.
Cały kosmodrom, jak i budowle miasta, wzniesione były w stylu ziemskiego art-déco. Dominował brąz ze złotem, heban, w oczy rzucał się brak kości słoniowej. Inkrustowano białym opalem. Budynki duże, właściwie ogromne drapacze chmur o pięknej architekturze, smukłe i wysokie. Płaskorzeźby na ścianach. Pawilony i pałać cesarski w samym sercu metropolii.
Bukowskiego, Chudego i Myę, pozdrowił ambasador Xan ze świtą, zatrąbił, wyszedł na spotkanie w hangarze. Wokół parkowały ogromne statki kosmiczne. Kin stworzyłem na podobieństwo słoni, różnicą był chód na dwóch nogach i grube ręce zakończone dłońmi. I aparat mowy.
Translatory pracowały, gwiezdni kurierzy złożyli kondolencje, z powodu śmierci cesarza. Mieli przybyć na pogrzeb i wziąć udział w uroczystościach. Ale, co wyjdzie na jaw, przywódca tej mądrej i pokojowej rasy, jeszcze żył.
- Patrz Trevor, jakie to wszystko wielkie. Jakby ktoś powiększył Manhattan z lat dwudziestych. Ślicznie. – Zachwycona Mya wsiadała do limuzyny wielkości autobusu.
- Jak byśmy cofnęli się w czasie. I wszystko powiększyli. Słonie to mądre zwierzęta, nie dziwne, że tak to wszystko wygląda.
- Dużo wysiłku, duży rozwój. Wiem, praca uszlachetnia, w końcu jestem Robotnikiem - Mędrkował Chudy.
- A nie Wojownikiem? - droczył się Bukowski.
- Poczekaj na kahla, mój przyjacielu. - Insekt odnóżem wyciągnął piersiówkę i upił łyk.
Jechali powoli, wprost do Pałacu Duan. W przepastnych kanapach, pijąc drinki w szklanicach, kurierzy duchem jakby znowu byli dziećmi. Ich nogi nie dotykały podłogi, sufit był wysoko.
- Będziecie siedzieć w loży honorowej. To smutny, ale i święty dla nas okres. Jest napisane, że cesarz ma boską duszę. Ha-yin. I nieśmiertelną, jak każdy z nas – objaśniał ambasador Kin.
- Też wierzymy w nieśmiertelną duszę. A boską, to chyba mieli mesjasze. Przynajmniej po części. To byli prawdziwi geniusze. Zapewne jak wasz cesarz. I przepraszam, że ambasador Ziemi nie zjawił się osobiście. Zachorował. Mam wszelkie pełnomocnictwa dyplomatyczne - oznajmił Trevor.
- Będą też przedstawiciele innych gatunków. Cieszy mnie pokój międzygwiezdny. Oby nigdy wojen.
- Amen.
- Amen? To religijne stwierdzenie?
- Już potoczne, oby nigdy wojen.
- Więc, amen drogi panie Bukowski.
- Amen. – Niespodziewanie zakończył Chudy.
Dalszą drogę milczeli. Jakby słowo „amen”, ucinało wszelką dyskusję. Przez okna widać było niebo z chmurami, fiolet parków, przechodniów – słoni. Było lato. Co prawda, samochód jechał w uprzywilejowanej kolumnie, jechał jednak powoli. Z przodu, przy masce, dyndały małe flagi Ziemi i Cesarstwa Kin.
Pojazdy zatrzymały się przed willą ziemskich rozmiarów. Obok stał kopiec mieszkalny insektów, dalej kopuły i piramidy innych kosmicznych ras. Wszystko na obrzeżach Duanu.
- Klucze są pod wycieraczką. Rozgośćcie się. - Zaprosił do mieszkania ambasador.
- Ja idę do swoich. Zresztą bym wam tylko przeszkadzał – dodał humanoidalny owad,
- Miłego pobytu. - Rzucił na odchodne Kin, kierując swe kroki do bram pałacu. - Pogrzeb równo o osiemnastej, czekają na was ubrania, białe nie czarne. Taka u nas tradycja.
- Do widzenia.
- Do widzenia państwu.
Co ciekawe, wnętrze domu było urządzone swojsko. Żadne tam art-déco. Synteza pragnień kogoś, kto woli rzeczy stare, i kogoś kto musi mieć nowocześnie. Z piętrem, kilkoma sypialniami, dużą łazienką. Na zewnątrz ogród, maliny, agrest i porzeczka.
Trevor wziął popielniczkę, pocałował dziewczynę, i w końcu zapalił.
- Jestem strasznie głodna Ti. - Tak go czasami nazywała pieszczotliwie astronautka. Ugryzła kabanosa wyjętego z lodówki, popiła colą. - Zjem i idę pod prysznic. Przyłączysz się? Ti.? Słyszysz Ti.?
Gwiezdny pilot, stał jak wmurowany, trzymając w dłoni kartkę. - Była na stole. Masz, czytaj.
Przeczytała.
Notatka zawierała drukowany tekst, po angielsku: „DROGI KURIERZE. CESARZ NIE UMRZE ŚMIERCIĄ NATURALNĄ. ZOSTAŁ OTRUTY. TĘ WIADOMOŚĆ ZACHOWAJ TYLKO DLA SIEBIE.”
- Ja też już wiem. A miałeś zachować to dla siebie. I dlaczego dopiero umrze? Przecież idziemy na pogrzeb... - Dziwiła się Mya.
- Nie wiem. Po za tym, nie mam przed tobą tajemnic. Chodź się kąpać, zjemy później i uradzimy co dalej.
Kochali się w łazience, w kabinie natryskowej i na pralce.
Bóg nie jest miłością. Do ludzi mam sentyment. Są moim doskonałym dziełem. Bóg jest seksem. Seks bez miłości może trwać, miłość bez seksu, nie. Wyłączając platoniczną, rodziców do dzieci i vice versa. Bratnią i siostrzaną. Jestem seksem, bo dałem wam podczas tego aktu zdolność bycia na Moje podobieństwo. Właśnie na obraz swój, płodzicie potomków.
Pizza odgrzana w mikrofalówce, smakowała nad wyraz dobrze. Oboje przebrali się w białe ubrania, Bukowski w garnitur i kapelusz, Mya w suknię. Byli gotowi, zegar pokazywał siedemnastą dwadzieścia dziewięć.
Do pogrzebu nie wspomną o notce, tak ustalili.
Równo o wpół do, ktoś zapukał w drzwi. Zawitała członkini świty, ambasadora Kin, trąbiąc okazała szacunek. Zaprosiła do sanctum cesarza.
W trójkę przeszli do kompleksu pałacowego. Nie dane im było obejrzeć wspaniałości budowli, sali koncertowej, amfiteatru, Pokoju Bursztynowego. Wszystko w granicie, opalu i złocie. Oko, za to cieszyły kwiaty, pięknie przystrzyżone trawniki i okazałe drzewa.
Usiedli w loży honorowej, przed nimi, na dole, w odległości dwóch pięter, widać było basen z błękitną wodą. Oddzielnie, na wielkich krzesłach siedziała cesarzowa i jej syn. Wszyscy na uroczystości byli w bieli, odświętnie ubrani; misz masz wszelkich języków niósł się pośród krzeseł. Zwykli obywatele cesarstwa, wybrani drogą losowania przyglądali się z oddali, z krużganków i murów. Wisiały girlandy i lampiony.
O osiemnastej zabrzmiał gong.
Wstała małżonka monarchy i głośno krzyknęła – Cesarz Wu-Yan! Boski powiernik Stwórcy, pan czterech żywiołów, Góry i Dołu!
Otwarto główne drzwi do pałacu; pojawił się Kin z diamentowym diademem na głowie, owinięty białym płaszczem; stała się jasna treść notatki. Władca będzie umierał na ich oczach.
Zagrały bębny.
Cesarz przeszedł kilka kroków, stanął, tak w bezruchu, omiatając wzrokiem lożę. Utkwił wzrok w Trevorze. Patrzył mu prosto w oczy, ruszając wprost do basenu.
Kurier poczuł ukłucie w sercu, skutek nałogu. A może nie to było przyczyną? On wie!
Wu-Yan zanurzył się w wodzie i wciąż patrzył na Bukowskiego, przeszywająco. Otruto mnie! Zrób coś!
Bębny grały.
Monarcha, ostatnim tchnieniem zatrąbił. Wstali wszyscy Kin, wstali przedstawiciele obcych ras. Z setek trąb rozbrzmiała pożegnalna, żałobna nuta. Zabił gong, wystrzelono sztuczne ognie. Trevor płakał.
- Rozkleiłeś się T. Masz, wytrzyj nos. - Kochanka podała chusteczkę. - Piękny pogrzeb.
- I łyknij sobie. Brendy od mojego ambasadora. Równy z niego chłop – Chudy wyjął piersiówkę.
Kiedy usiedli, do basenu wszedł syn cesarza, wziął diadem i założył na głowę. Strzeliły fajerwerki po raz drugi. Gdy wyszedł, matka wzięła go na ręce i pokazała czterem stronom świata, Górze i Dołowi. - Niech żyje cesarz Pyong! Boski powiernik Stwórcy, pan czterech żywiołów, Góry i Dołu! Na niebie wykwitły z hukiem smugi złota i czerwieni. Po raz trzeci i ostatni.
Zaczęto w milczeniu się rozchodzić, loża opustoszała.
Trójka załogantów Kuriera 68, mogła zostać w mieszkaniach jak długo tylko chciała. Z czego skwapliwie skorzystali; ciągle w drodze, ciągle z misją, należy się odpoczynek. Zabawili dwa dni, Insekt w kopcu, Mya i Trevor nie wychodząc z łóżka, z nastrojonym telewizorem na stacje planety Elef. Opłaciło się, pojutrze, w prezencie pożegnalnym, Trevor dostał piszczałkę z kości słoniowej. Tylko on podświadomie wiedział, że to z jednego z kłów cesarza. Tak, choć tego nikt głośno nie mówił, musiała to być ostatnia wola monarchy.
Wynurzyli się z czarnej dziury; zawyły syreny alarmowe. Gwiazdolot osaczało pięć jednostek, w tym jedna bezzałogowa, uzbrojone po zęby Wszyscy wrodzy piloci należeli do organizacji „Mesjasz”, niedobitki psychopaty z wojny marsjańskiej i wojen kolonii. Zdziczali mordercy, gwałciciele i kanibale. Dowodził z ukrycia, sam uzurpator, z bazy, której położenie chciałby znać każdy na Ziemi. Wykonywali rajdy w zamieszkałych systemach, siejąc strach i zwątpienie. Lepiej było zginąć niż dać się pochwycić, dać się zjeść.
Mya szybko obsadziła działko plazmowe, produkcji belgijskiej, Trevor namierzał chińskim rakietami gwiazdolot na kursie kolizyjnym. Był bardzo dobrym pilotem, weteranem USAF, to zguba dla piratów. Odpalił, pomknęła głowica; komputer przeciwko komputerowi; w próżni błysnęło, wyparował statek-robot.
Na ogonie mieli dwójkę bandytów.
- Nakurwiaj Mya! - darł się Bukowski.
Strzelała cząsteczkami plazmy; namierzała cele; wybrała lewy, zawsze lewy, takie miała przyzwyczajenie. Odpowiedzieli ogniem; złamali jednak szyk, jeden nie wytrzymał odbił do góry i w prawo. Zapikał celownik nałożony na iluminator, przeszedł na sygnał ciągły, tak jest! Mam Cię! - Pomyślała kosmonautka. Puf! Bezgłośnie rozpadł się gwiazdolot z gwałcicielami. Reinkarnuję ich w mrówki, jednak ze świadomością ludzką. To będzie dla nich piekło.
- Jednego mniej. - Sucho skwitował Chudy. Sam nie mieszał się w walkę. Był Robotnikiem.
Z tylu został drugi, tymczasem Trevor, prał równo plazmą przed siebie, wprost w kolejnego. Oczywiście trafił, zniszczył załogę kanibali, wyparowali. Tych reinkarnuję w drzewa, jednak ze świadomością ludzką. To będzie dla nich piekło.
- Yeah! Dawać ich, wszystkich rozpieprzę! Chudy, wyłącz te syreny!
- Poczekaj na kahla, mój przyjacielu.
- Mya! Jak tam sytuacja?!
- Walę, aż się kurzy!
Bandyta podchodził z boku; działko na Kurierze 68, obracało się dziko; Mya waliła, aż się kurzyło. Tym razem poczuli uderzenie, zatrzęsło jednostką, tarcze wytrzymały.
- Dostaliśmy – zatrzęsło Insektem.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem!
Trevor Bukowski lawirował jednostką, pilotował z wyczuciem godnym Ziemian, próbował podprowadzić cel Myi. W międzyczasie namierzał rakietami.
- Wycofują się! Ha! Toś my im dowalili! Jeden na pięciu, cud że żyjemy.
Nawet tego nie skomentuje.
Do atmosfery dolecieli bez kolejnych przeszkód. Poinformowano wieże kontrolną, czas było lądować.
Ziemia witała.
Ti. Zostawił wiadomość o kartce dla siebie.

Gwiezdny kurier - rozdział pierwszy

2
Bardzo ciekawe. Jeśli chodzi o setting to nie moja bajka zupełnie, ale bardzo bardzo podoba mi się styl narracji. Trzymam kciuki, żeby powstała cała powieść.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

Gwiezdny kurier - rozdział pierwszy

4
Hm, dziwne :) być może coś w tym będzie po ostatniej redakcji.
W temacie mieszania czasów, perspektyw, narratorów, mam takie pytanie - znasz Cordwainera Smitha? Jeśli nie, koniecznie poszukaj jego książki wydanej przez MAG-a, "Norstrilla. Drugie przebudzenie ludzkości". Mam wrażenie, że mógłbyś tam podpatrzeć parę sztuczek w interesującej Cię materii.
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Gwiezdny kurier - rozdział pierwszy

6
To na razie jest chaos, ale jeśli wejdziesz w stylistykę, gdzie będzie widać, że to w nawiasie, z dystansem, to kto wie?
Poczytaj tę książkę. To retro, ale ja bym chciał, żeby ludzie tak pisali czasem. Znasz Maszczyszczyna? Też retro, vernowskie w duchu. Nie dla wszystkich, ale też ciekawe.
Tylko w takich tekstach decyduje precyzja.
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Gwiezdny kurier - rozdział pierwszy

10
Przeczytałem i... sam nie wiem :)
Przyznam, że zanim załapałem kto opowiada, a chwilę mi zeszło, nie byłem zachwycony. Teraz już jest lepiej, ale jakieś 'ale' się znajdzie.
Masz trochę losowych przecinków, ja, traktujący ortografię i interpunkcję, jako zestaw wskazówek bardziej niż ścisłe zasady to widzę, więc coś by trzeba było z tym zrobić.
RebelMac pisze: (pn 23 sie 2021, 19:03) ogląda zmęczonymi oczami kajutę, pełną pamiątek
RebelMac pisze: (pn 23 sie 2021, 19:03) Właścicielem paczki papierosów, był Trevor Bukowski
To tak dla przykładu.
Druga kwestia, to "nadwyrazoza".
RebelMac pisze: (pn 23 sie 2021, 19:03) Filtry w kajucie mieszkalnej
Za PWN:
kajuta «pomieszczenie mieszkalne na statku»
Czasem trzeba coś sprzedać z wymyślonego świata, żeby czytelnik skumał, że "jeden kęs lembasa starczał na trzy dni", ale w paru miejscach piszesz "z nawiązką" o znanych czytelnikowi sprawach. Nie zawsze dodaje to tekstowi rytmu czy uroku.
Kolejna rzecz to dobór narratora. Nie wiem czy zły czy dobry, ale dość nietypowy. Pytanie teraz czy to czemuś służy. Czy jest w tym jakiś plan, jakaś jego rola w historii? Zastanawiam się jaka ma być w tym wartość nad obiektywnym narratorem trzecioosobowym. To jest fajny pomysł przez chwilę, ale jeśli nic więcej z tego nie wyniknie, to może trochę nużyć, albo nawet irytować. Lasery, bajery, pościgi, szczelaniny. Po co w to mieszać Jego?

I tu wysnuwam bezpośrednią paralelę do opowieści. Trochę tę pierwszą część tekstu można odebrać tak, że ja, Rebel, opowiadam jaki mam pomysł na świat i bohaterów, i jeszcze dekoracje. Jak zabraknie historii, możesz się wpakować w kłopoty. To mi aktualnie bardziej wygląda na notatkę, szkic, nasączanie świata sobą, a siebie światem, żeby się lepiej poznać.
Na szczęście piszesz łatwo do czytania, więc zakładam, że cokolwiek z tego wymyślisz, powinno wypaść dobrze. Na tym etapie to raczej nie jest opowiadanie, tylko opowiadanie o opowiadaniu. Mnie ta forma nie przekonuje jak na razie, ale jestem gotów zmienić zdanie ;)
Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.

Gwiezdny kurier - rozdział pierwszy

11
@Seener Kajam się za przecinki. :) "Mieszkalną" można wyrzucić. No, pomysł jaki jest każdy widzi, i masz rację to ja, taki Rebel opisuje jako narrator, a raczej opisuję, swoją "wersję Boga". Nie każdemu to przypadnie do gustu. Pomysł na kolejne rozdziały, na historię jak piszesz, mam. I tak, staram się łatwo pisać. Jak napiszę całość, jeśli mimo wszystko ten pierwszy rozdział spodobał Ci się, i będziesz chciał, to możesz śmiało betować. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz. :)

Gwiezdny kurier - rozdział pierwszy

12
No dobra. O przecinkach się nie wypowiadam, bo komentarz byłby dłuższy, niż sam tekst. Interpunkcja od podstaw do powtórki ASAP.

A co do reszty:
Filtry w kajucie mieszkalnej
A istnieją kajuty niemieszkalne?
pracowały bezgłośnie, zasysając dym prosto w próżnię.
To były filtry czy dziura w kadłubie? Wiesz, jak działają filtry, prawda?
Nie pochwalam palenia, ale cóż, nikt nie jest doskonały. Chyba, że Ja.
No dobra, przyznaję, robi się ciekawie.
Właścicielem paczki papierosów, był Trevor Bukowski, który miał to szczęście urodzić się na Ziemi, nie na jednej z Kolonii, i jak sugeruje nazwisko, ma polskie korzenie.
Nie. Już teraz Trevor Bukowski może być Amerykaninem z krwi i kości, a co dopiero jak się pojawią pozaziemskie kolonie.
Jednak plus za wplecenie informacji o settingu w opis. Dużo zgrabniej, niż prolog w stylu „Jest rok XXXX, poza Ziemią są kolonie a ludzie latają po kosmosie”. Propsy.
Nie raz, załatwiali sprawy bez Mojej ingerencji, aby później – z czego śmiałem się tylko właściwie Ja – nazwać je cudem.
No to akurat się nam rzadko zdarza, wszelkie ważkie przedsięwzięcia raczej pier*limy. Wszechwiedzący powinien to wiedzieć.
„jest” teraz fizycznie, oddalony o oddech, w tym samym łóżku.
Też spoko.
Mya, kobieta z burzą rudych włosów, piegami, o jasnej karnacji, była wieczną uciekinierką. Uciekała od rodziców, od zamętu wojny – Powstania Marsjańskiego, od czarnych, depresyjnych myśli. - Ty mnie zostawisz, Trevor – mawiała, pijana w sztorc, tabletki nie pomagały. - Nigdy, kochanie, nigdy – odpowiadał. I namiętnie całował.
Też się podoba.
Żyją bez ślubu, co jest Mi obojętne, a dzieci jeszcze nie mają. Pilnują się. Chwalę taki wybór, oboje jeszcze są niedojrzali w emocjach, własne dziecko to duża odpowiedzialność.
A cudze nie?
lubię te hobby Bukowskiego. Kolekcjonerstwo.
Jeśli jedno hobby, to „to”.

tchnąłem życie w Adama i Chawę. Zazieleniłem florą, dopełniłem fauną.
Nie ta kolejność.
Ale pytacie, co z podróżami Drogą Mleczną? Wpierw Ziemia musiała się zjednoczyć.
A nie czasem ludzkość? Najpierw Pambuk mówi o planecie Ziemi, teraz nagle ”Ziemia” oznacza chyba jakiś twór polityczny.
Trochę w tym pomogłem, przyznaję - każdy kraj miał swojego mesjasza. Zapracowali na władzę i pieniądze. Wywiady umożliwiły kontakt, ułożenie planu.
Nie widzę związku między tymi zdaniami. Pewnie mają sens w Twojej głowie, bo stanowią skróty myślowe nawiązujące do historii, którą sobie ułożyłeś i która dla Ciebie ma sens, ale dla niewtajemniczonego brzmią jak te dowcipy o nacieraniu kaloryfera ogórkiem, żeby skarpetki się nie rozgotowały.
Pierwszy krok: połączenie Korei Południowej z Północną, drugi krok: wpompowanie astronomicznych sum w Afrykę i kraje dotknięte biedą, ekologię, trzeci krok: ustanowienie rządu globalnego przy ONZ, UNG – United Nations Goverment. Zażegnano wojny.
To miało być naiwne i mało wiarygodne, prawda?
Wessało by ją w nicość.
Nie tak działają czarne dziury. W czarnej dziurze jest mnóstwo czegoś, jest to najdoskonalsze znane ludzkości przeciwieństwo nicości, jest to wręcz wcielona cość.
Dzięki odpychaniu i przyciąganiu gwiazdolotu, mógł on swobodnie przemieszczać się w przestrzeni.
Co kogo od czego odpychało? Bo ze zdania wynika, że to napęd odpychał gwiazdolot i (napęd) się przemieszczał.
Gdy po ziemskich mesjaszach zostały tylko pomniki, Kolonia na Marsie zbuntowała się.
?
Czyli po Hawkingu? Jakich mesjaszy masz na myśli? Bo jeśli religijnych, to już dawno po nich nie ma śladu, a Kolonie na Marsie nadal się nie buntują.
Mówią, że to tęsknota za domem, za Ziemią, spowodowała rozłam.
W jaki sposób?
Starcia w kosmosie, ze względu na Napęd Hawkinga, odbywały się przy orbitach lub na nich samych.
Opisujesz to troszkę tak, jakby te starcia w kosmosie były ustawkami. Możliwe, że Twój pomysł ma sens, ale trzeba by to jakoś zgrabniej opisać i podbudować argumentami. Bo mnie się zdaje, że wszelkie starcia po 1900 r. rrrraczej odbywają się przy ważnych strategicznie punktach.
Nie na długo, jednak. Skolonizowano kolejne planety o zbliżonym klimacie do ziemskiego. Na nic nikomu takie Arrakis, czy Tatooine, sam piach, jak tam żyć?
Raz: co to jest „ziemski klimat”? Bo Arrakis i Tatooine jak najbardziej mają klimat odpowiadający jednemu z ziemskich.
Dwa: „Na co komu” a nie „na nic komu”.

Uczeni z obu stron napisali słowniki językowe,
A są słowniki niejęzykowe?
Tylko to słowo, nie dało się przetłumaczyć, z całego języka obcej rasy.
?
Tu już interpunkcja mnie pokonała. Rozumiem ogólny sens, ale zdanie wymaga gruntownej przebudowy.
Jakby to było mityczne i transcendentne pi, wciąż nieodgadniona liczba.
Ja wiem, czy takie transcendentne?
Ale okej, ogólnie dobre porównanie.
Cały kosmodrom, jak i budowle miasta, wzniesione były w stylu ziemskiego art-déco.
A niby czemu?
Dominował brąz ze złotem, heban, w oczy rzucał się brak kości słoniowej. Inkrustowano białym opalem
Rozumiem, że miał być żarcik, ale widziałeś kiedyś jakikolwiek budynek z elementami z kości słoniowej? Czy może chodzi nie o kość słoniową jako materiał, a po prostu o nielubiany przez tambylców kolor… ale jeśli tak, to po co wspominasz o opalu – materiale?
Insekt odnóżem wyciągnął piersiówkę
A czym miał wyciągnąć?
Rozumiem, że chcesz zwrócić dyskretnie uwagę na egzotyczny wygląd postaci, ale warto robić to… dyskretniej. Umiesz. Pokazałeś, że umiesz.
Mam wszelkie pełnomocnictwa dyplomatyczne
Listonosz?
- Klucze są pod wycieraczką. Rozgośćcie się. - Zaprosił do mieszkania ambasador.
Ambasador wprowadza jakąś dyplomatyczną delegację jak landlord studenciaków na kwadrat? Bez powitania przez służbę, bez jakichś przyjemniejszych ceregieli?
białe nie czarne. Taka u nas tradycja.
Dlaczego Trevor tego nie wie?
Kochali się w łazience, w kabinie natryskowej i na pralce.
No twardzi są, nie powiem. W takiej sytuacji się nie przejąć…
Bóg nie jest miłością. Do ludzi mam sentyment.
Znów się nie kleją zdania jedno z drugim.
Jestem seksem, bo dałem wam podczas tego aktu zdolność bycia na Moje podobieństwo. Właśnie na obraz swój, płodzicie potomków.
Okej, ciekawe.
Pokoju Bursztynowego. Wszystko w granicie, opalu i złocie.
Nieźli są, że z granitu zrobili pokój bursztynowy.
stała się jasna treść notatki. Władca będzie umierał na ich oczach.
OK, też ciekawe.
Opłaciło się, pojutrze, w prezencie pożegnalnym, Trevor dostał piszczałkę z kości słoniowej.
Pojutrze dostał?
Tylko on podświadomie wiedział, że to z jednego z kłów cesarza.
Nie można czegoś wiedzieć podświadomie. Można przeczuwać.
Tak, choć tego nikt głośno nie mówił, musiała to być ostatnia wola monarchy.
Albo się domyślać.
Mya szybko obsadziła działko plazmowe, produkcji belgijskiej, Trevor namierzał chińskim rakietami gwiazdolot na kursie kolizyjnym. Był bardzo dobrym pilotem, weteranem USAF,
Przecież już nie ma Belgii, Chin ani USA.
Strzelała cząsteczkami plazmy;
Nie ma czegoś takiego, jak cząsteczki plazmy. Plazma to stan skupienia, słowo „cząsteczka” odnosi się do chemicznej natury substancji niezależnej od stanu skupienia.
Toś my im dowalili!
Strasznie dużo walenia w tej scenie.
Ti. Zostawił wiadomość o kartce dla siebie.
Czyli… wiele hałasu o nic.

Ale ok, rozumiem, że w dalszych rozdziałach coś może z tej kartki wyniknąć.

Całokształt?

Nie wiem. Nie wiem, jak rozumieć ten tekst. Jest nawet sprawnie napisany, momentami zabawny, czyta się lekko, kiksy są do wyprostowania, a gdy się pominie detale, konstrukcja okazuje się zgrabna, sensowna, dynamiczna.
Mam jednak problem z treścią. Nie wiem, czy to ma być parodia filozoficznych tekstów twardego SciFi w lekkiej, kabaretowej formie, czy też naprawdę próbujesz być oryginalny. Nie wiem, czy koreańskie słonie celowo miały być ciężkostrawnym absurdem, czy też chciałbyś, by czytelnik potraktował je poważnie i przejął się losem ich państwa. Nie wiem, czy historiozoficzno-futurologiczne rozważania celowo są odtwórcze, spłycone i naiwne, by pokazać, jaką głupotą są próby przewidzenia międzygwiezdnej przyszłości, czy też miały być ciekawe. Nie wiem, czy to epileptyczna szopka z tej samej półki, co „Kosmiczne Jaja”, w której wiarygodność całkowicie odstawiamy na bok, czy też jakąś akcję mam jednak śledzić. Nie wiem.
Jeśli taki był zamysł, to w 100% się udało. Zdecydowanie jest to tekst dziwny i zastanawiający.

Gwiezdny kurier - rozdział pierwszy

13
@MargotNoir Super komentarz, biorę się za poprawianie. :)
Piszesz - "Nie wiem. Nie wiem, jak rozumieć ten tekst. Jest nawet sprawnie napisany, momentami zabawny, czyta się lekko, kiksy są do wyprostowania, a gdy się pominie detale, konstrukcja okazuje się zgrabna, sensowna, dynamiczna." - to mnie niezmiernie cieszy.

"Nie wiem, czy to ma być parodia filozoficznych tekstów twardego SciFi w lekkiej, kabaretowej formie, czy też naprawdę próbujesz być oryginalny." - tak właśnie. próbuję być oryginalny, tu zgadłaś.

Zdecydowanie, nie miały być to "Kosmiczne Jaja" - raczej taka space opera, pewnie naiwna, ale czy "Star Trek", nie jest naiwny? Ja jestem fanem "Gwiezdnych Wojen" - stąd biorę inspiracje. Tekst dziwny i zastanawiający - pełna zgoda. Zresztą czytelnik ocenia. Taki jak Ty.

Dzięki za komentarz i pozdrawiam. :)

Gwiezdny kurier - rozdział pierwszy

14
Jak space-opera w stylu GW to ci się udało :) . Latanie, szczelanie, tajemnicza tajemniczość, cymesik, podoba mi się. Czyta się miło, ten główny narrator, mniam, lubię takie z przekrzywieniem głowy. I czekam niecierpliwie co On nam jeszcze nowego opowie.

Parę drobiazgów które udało mi się wyłowić (głównie z mojego podwórka ;) )
zasysając dym prosto w próżnię.
O tym już było, ale ja tu trochę praktycznie. Statek kosmiczny w próżni jest zamkniętym i samowystarczalnym obiektem a dym to jednak powietrze (choć zanieczyszczone), tego się nie „wyrzuca”. Czy to miało być z przymrużeniem oka? Takie niedbalstwo? Jestem bogaty (rozwinięty technologicznie) to mogę sobie pozwolić? Mnie podrapało.
Statek kosmiczny, a właściwie komputer pokładowy, wybierał punkt końcowy podróży, czyli bezpieczną odległość od docelowej planety i tworzył przed dziobem jednostki czarną dziurę, o wymiarach obiektu wejścia.
To mi bardziej wygląda na tunel czasoprzestrzenny. A jeśli już czarna dziura (a poczemu nie?) to horyzont zdarzeń, względnie grawitacja czarnej dziury kompresuje statek (duuża wyobraźnia) i przerzuca go do punktu docelowego. Ale chyba nie o realia naukowe tu chodzi? :) Tylko jak już, to jednak lepiej nie używać określenia: „czarna dziura”, to, że to „dziura”, „otwór” w przestrzeni, dawno przestało już być ogólnym wyobrażeniem wywołanym niezbyt szczęśliwa nazwą.
Po wleceniu w kosmiczny fenomen, ów zmniejszał się do rozmiarów punktu, nicości i tworzył matematyczny odcinek, bez masy. Całość lotu trwała dokładnie czterdzieści cztery godziny. 44.
To jest wspaniała, radosna twórczość i podoba mi się :)
to Niemcy wymyślili silniki grawitacyjne, spuścizna prac nazistów III Rzeszy.
Tu się odrobinkę przyczepię. Jesteśmy daleko w przyszłości, więc aż takie cofanie nie bardzo. Poza tym, i owszem, spuścizną prac nazistów III Rzeszy
( naukowców, a nie nazistów jako całości) były min. loty kosmiczne. Jednak potem wydarzyło się dużo różnych rzeczy i takie połączenie, że Niemcy bo ich przodkowie, to już za dużo, za duży skrót myślowy. Rozumiem zamysł małego mrugnięcia okiem, ale mnie nieco drażni.
A spytacie, kiedy pojawią się Obcy? Też ich stworzyłem. Na podobieństwo zwierząt.
Przykro mi, ale dla mnie to pejoratywne, albo przynajmniej nieco zbyt baśniowe, choć rozumiem zamysł ;) . Może dodaj: „głównie” na podobieństwo zwierząt
Armada Roju przyleciała z wcześniejszą zapowiedzią i w pokojowych zamiarach. Zaczęła się wymiana handlowa, kulturowa,
Rozumiem skrót myślowy, ale jednak nic nigdy nie dzieje się bez problemów (nawet w space-operze :) ) więc nie zaszkodziłoby napomknąć o tym coś w rodzaju: „i poza paroma drobnymi nieporozumieniami z użyciem działek plazmowych włącznie …”
- Jak byśmy cofnęli się w czasie. I wszystko powiększyli. Słonie to mądre zwierzęta, nie dziwne, że tak to wszystko wygląda.
Znaczy, że są mądre i dlatego powiększyli, czy że są duże i dlatego powiększyli, czy że są mądre i dlatego użyły budynków z naszej przeszłości? Jeśli to zamierzony chaos to fajnie :)
- Klucze są pod wycieraczką. Rozgośćcie się. - Zaprosił do mieszkania ambasador.
Tu się pogubiłam. To ambasador Kin zaprasza ich do ich ambasady? Stoi w wejściu czy co? Napisz to inaczej. I w ogóle, są na planecie tych Kin, to jaki ambasador?
- Pogrzeb równo o osiemnastej, czekają na was ubrania, białe nie czarne. Taka u nas tradycja.
Tego akurat bym się nie czepiała. To mówi przedstawiciel Kin, on zna zwyczaje Ziemian i tylko podaje im tę informację. A czy oni to już wiedzą czy nie, to bez znaczenia.
Byli gotowi, zegar pokazywał siedemnastą dwadzieścia dziewięć.
A to ciekawostka. Czy to był czas lokalny czy „ziemski”? Tu by można cosik dopisać ;)
z nastrojonym telewizorem na stacje planety Elef.
Szyk zdania
Nawet tego nie skomentuje.
Ogonek?

Podsumowując, czekam na ciąg dalszy ;)
Dream dancer

Gwiezdny kurier - rozdział pierwszy

15
@Medea33

Nie wiem jak to ugryźć z tymi filtrami, Trevor to palacz nałogowy, zadusili by się. :)

Tunel czasoprzestrzenny, pełna zgoda. I rzeczywiście, nie chodzi o realia naukowe. Choć są teorie, że czarne dziury to wormhole, do przemieszczania się.

Mogę dodać "głównie". Nawet pasuje.

Z ambasadorem to babol w sumie. Nie napisałem, że ambasador wrócił na planetę Elef, żeby wziąć udział w pogrzebie. Zmienię na szambelana.

Czas ziemski. Rzeczywiście coś można dopisać. "czasu ziemskiego" np.

Ciąg dalszy będzie, ale już nie na wery. Jak skończę to dam do betowania.

Pozdrawiam. :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron