– Nie blokuj kolejki! – Paweł szarpał mnie za ramię.
Zawiesiłem się na jakiś czas, słuchając „Breadfan” Budgie. To, co facet wyczynia z gitarą pozwala słuchającemu na osiągnięcie orgazmu nawet podczas obierania ziemniaków.
Czyste LSD.
– Już? Dawaj.
Paweł podał mi kieliszek. Zakołysało autokarem i trochę ulało się na spodnie. Cholera.
Przechyliłem naczynie i otarłem usta grzbietem dłoni.
– Za godzinę będziemy na miejscu. – Kolega z trudem polewał przy podskokach pojazdu.
Bieszczadzkie drogi cały czas pozostawiają wiele do życzenia mimo gwałtownej asymilacji środków unijnych. Zbyt duże zapóźnienia cywilizacyjne.
– Piękny ośrodek, sam zobaczysz. Byłem tam dwa lata temu. Kolega ze studiów kupił i odstawił tak, że mucha nie siada...
Paweł był rodowitym rzeszowianinem z nieuleczalną miłością dla tych gór. I słusznie.
Bieszczady mają w sobie coś ulotnego i wprawiającego wrażliwego człowieka w jakiś nostalgiczny, ba, metafizyczny nastrój. Stosunkowo łatwe do chodzenia, dzikie i jeszcze w miarę puste. Otulone krwawą i mroczną historią, ubrane w stare cerkwie i opuszczone w wyniku akcji „Wisła” wsie. Ledwie widoczne wśród gąszczu pokrzyw i leszczyn, patrzą na przechodzącego podmurówki domów, które pamiętają krzyk przerzynanych piłą mężczyzn, szaleństwo gwałconych kobiet i błękitny wzrok przerażenia w oczach dzieci, kiedy ich główki rozbijano o ściany.
Nie będąc autochtonem, podzielałem jego miłość.
Wieloletnie wizyty w charakterze palącego i pijącego harcerza na zawsze zaszczepiły we mnie to uczucie.
Tylu wspomnień i emocji tu doświadczyłem.
Otrząsnąłem się z nostalgii, patrząc na przewijający się za oknem pejzaż. Eksplozja wszystkich odcieni zieloności rozlanych na palecie szalonego malarza. Sunący z dużą prędkością autokar artystycznie rozmywał każdą obserwowaną przez jego szyby barwę.
Jedziemy na majówkę, by odpocząć od zimy i stresującego kieratu pracy. Oznacza to mniej więcej Zalew Soliński rozrobionego z miodem spirytusu, załatwionego przez Waldka. Spiryt jakimś cudem wyciekł przez nieszczelne ogrodzenie z lubelskiej gorzelni. Peowiec i szef socjalnego w naszej szkole, w pełni zasłużył na swoje kierownicze stanowisko w tej komórce organizacyjnej.
Na tyle wozu zawodziły całkowicie zintegrowane działy: polonistyki, zawodowców i ścisłych:
– Ore, ore!
– Piotrek, weź gitarę i chodź tutaj. Siedzisz tam jak kołek, a tu grajka potrzeba...
– Najmniej to wam muzyki przy tym śpiewaniu potrzeba.
Zarechotali.
– Dziś ognisko, jutro spływ i szlak cerkwi. Bogato nam się zapowiada program. A kiedy czas wolny? – Lidka, matematyczka, popatrzyła na mnie.
Długo i dokładnie, jakby chciała przeczytać myśli odbite w źrenicach. Reszta, już nieźle wstawiona, nie zauważyła naszego dziwnego kontaktu wzrokowego. Wytrzymałem bez mrugnięcia.
Była znana z rygoryzmu i dystansu. Zimna profesjonalistka, widząca tylko spóźnienia uczniów, cyfry i równania, czyli wszystko, co kojarzy się ze wzniosłymi uczuciami romantycznymi.
A jednak coś działo się między nami. Bezgłośnie, bezszelestnie.
W przelotnych spojrzeniach była chemia, podrażniająca ośrodki mózgu odpowiedzialne za przyjemność, seks, pożądanie. I odpowiednio pobudzające moją fizyczność.
Nie mogłem z nią rozmawiać nawet o zezowatej, leniwej sprzątaczce Rudlikowej bez starannie ukrywanego wzwodu. Choć ubierała się stosownie do wykonywanego zawodu, czyli spódniczka tuż przed kolana i stonowany kolorystycznie żakiet, ja i tak oczyma wyobraźni widziałem wszystko, co jest powyżej rąbka tej spódnicy i tylko to, co opinała dopasowana marynarka.
Zbereźnik jeden.
Ale coś jest na rzeczy. Miałem wielokrotnie nieodparte wrażenie, że jej wzrok jest podobny do mojego.
Głodny.
Teraz siedziała naprzeciwko, w powycieranych dżinsach i grubym, szarym swetrze z golfem, pasującym barwą do jej oczu. Na nogach adidasy, przez co wydawała się dużo niższa gdy stała. Tak ze sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Bez szpilek, czubkiem głowy sięgała mi najwyżej do nosa. Delikatny makijaż i lekki nieład krótkiej fryzury z balejażem powodował, że podobała mi się jeszcze bardziej niż odstawiona w firmowy komplet.
Taka dziewczęca.
Znowu zatrzęsło na wertepach i poleciałem na Lidkę, uderzając głową w jej ramię.
– Piotrusiu-opałku, nie molestuj nam szefowej katedry. – Małgośka pogroziła mi palcem. – Potem da nam w robocie popalić, jak będzie zmolestowana… – Roześmiała się. Nieco za głośno.
Wszyscy już byliśmy dobrze rozbawieni.
– No to po bączku! – odezwał się pijący do tej pory w milczeniu, Bogdan – wuefista.
Ośrodek rzeczywiście dobrze się prezentował. Nie nuworyszowskim bogactwem kiczowatych gipsowych amorków czy krasnali sikających do miniaturowych oczek wodnych, czy pseudo-renesansowych balustrad i kolumn wejściowych, często ładowanych taśmowo w takie ośrodki dla grubo-portfelowców.
Stare stajnie zaadoptowane na kompleks sypialny, na dawnym padoku wielka, drewniana wiata z kamiennym grillem. Obok krąg na ognisko i ławki z poprzecinanych wzdłuż bali. Wokół niepoprawiana natura krzywych sosen i strzelistych buków.
Pachniało żywicą i wygrzaną majowym słońcem ziemią. Wiosną.
Ponieważ było wyjątkowo ciepło, rozsiedliśmy się na wielkim tarasie. Oczywiście kontynuowaliśmy zawieranie dalszej znajomości z tajemniczym napitkiem Waldka, którego receptury strzegł zazdrośnie. Miód, jakieś przyprawy, koniecznie woda źródlana.
Wchodziło jak masełko, choć z pięćdziesiąt koni miało.
– Zwiedźmy teren! – Bożena podniosła się nieco zbyt gwałtownie. Plastikowy fotel spadł z łomotem z tarasu.
Parę osób wstało.
– No... to idź... idziemy! – Artek z fizyki przytrzymał się barierki. – Nooo... chodź... chodźcie!
Ruszyliśmy pod górę wąską ścieżką poprzecinaną wyrastającymi w poprzek korzeniami jodeł i wysypaną dywanem zeschniętego igliwia. Ostre majowe słońce prześwitywało przez korony drzew i szczypało w policzki.
Lidka szła obok mnie.
Czułem, chłonąłem jej bliskość, ale uważałem, żeby nie okazywać po sobie nic szczególnego. Fizyczny pociąg czy coś więcej? Przecież tak naprawdę w ogóle się nie znamy. Co takiego intrygującego w niej jest? Chyba też coś do mnie czuje, tylko jak zacząć?
Potknęła się na korzeniu i złapała mnie za rękę. Trzymała ją przez chwilę i nagle szybko schowała nasze złączone dłonie do mojej kieszeni kurtki. Poczułem falę gorąca. Jak u sztubaka na pierwszej randce.
Rozejrzałem się ukradkiem, ale chyba nikt nie zwrócił na to uwagi. Szliśmy ostatni.
– W porządku? – zapytałem z głupia frant tylko po to, żeby powiedzieć cokolwiek. Straciłem rezon, czując jej dłoń w mojej kieszeni.
Popatrzyła mi w oczy.
– W porządku.
Szum górskiego potoku przybliżał się coraz bardziej. Jest.
Podskakuje na otoczakach jak młody źrebak, perli się mgiełką drobinek wody, szemra wesoło niczym upojony młodością nastolatek.
Siedzieliśmy na brzegu, mocząc nogi. Piersiówka Waldka krążyła jak przysłowiowa fajka pokoju. Nie ma to, jak wyjazdy integracyjne. Nawet zasady higieny poszły w kąt, bo wszyscy żłopali z gwinta.
Usiadłem z nią trochę z boku. Cały czas nie puszczała mojej ręki w kieszeni. Czułem, jak mi potnieje dłoń i robi się coraz bardziej ciepła, ale bałem się wysunąć.
Pryśnie czar i już się nie wróci.
Parę ukradkowych spojrzeń i uśmieszków jednak zanotowałem. A kij im w mordę. Pójdzie na karb alkoholu.
Gwałtowne szarpnięcie wyrwało z zamyślenia. Lidka leciała do wody, a ponieważ siedziała w tej kieszeni, pociągnęła mnie za sobą.
Artek śmiał się głośno na brzegu.
– No, papużki-nierozłączki! Do wody! Ostudzić emocje.
Przez moment widziałem jej wykrzywioną złością twarz.
Cholera, w tej minie była nie tylko złość... coś jeszcze... Strach?
Ale to była chwila. Wszyscy śmiali się głośno, po chwili ona również.
Staliśmy po kolana w lodowatej wodzie. Spodnie przemakały nam coraz wyżej.
– I jak? Pomogło? – zawołała z brzegu Gośka.
– Wariaci.
Wyszliśmy, ociekając wodą i piszcząc przemoczonymi butami.
– Wracamy – powiedziałem. – Musimy się przebrać.
Ostrożnie schodziliśmy z Lidką w dół. Teraz nie musiałem się ukrywać z trzymaniem jej.
– Nie byłaś zachwycona żartem – rzuciłem.
– Boję się wody. Mam złe wspomnienia...
Przez moment mocniej ścisnąłem jej rękę.
Na takich imprezach możliwości spożywania alkoholu stają się inne. Niby pijemy cały dzień, ale nikt nie jest pijany. Dużo łażenia, jedzenia, wrażeń, powietrza jak kryształ.
Tu naprawdę ma się uczucie, jakby było stąd bliżej do gwiazd niż do ziemi.
A gwiazd było mnóstwo, kiedy rozpoczynaliśmy ognisko. Krążyły wokół nas (może to pod wpływem „miodówki” Waldka?).
Światłocienie tańczyły na trawie i korze najbliższych drzew.
Bukowe polana, czerwone ze wstydu, syczały, jarząc się pomarańczowo w ogniu. Strzelała watra z wyschniętych sosnowych kłód.
Z pamięci wypełzały harcerskie obozowe piosenki – „Majka”, „Buty siedmiomilowe” czy kultowe kawałki Perfectu lub Lombardu.
Jesteśmy jeszcze pokoleniem mającym w pamięci takie zestawy startowe dobrych imprez.
Kiełbasa, karkówka, gar bigosu przygotowany przez życzliwych gospodarzy, śmiech, śpiew. I przemykający śmiało pomiędzy nami napitek wujka Waldka. Czegóż więcej chcieć?
Siedzieliśmy z Lidką naprzeciwko siebie. Za daleko na rękę.
Obserwowałem ją kątem oka i sam wyczuwałem jej ukradkowe spojrzenia. Zauważyłem, że bardziej udaje, niż pije.
– Kto przyniesie z kuchni resztę? – Wysoki głos Bożeny zabrzmiał jak u wróbla w ciąży. – Na tackach jest naszykowane...
Odłożyłem gitarę.
– Dobra. Przyniosę.
Lidka podniosła się również.
Ruszyliśmy w stronę budynku.
– Tylko pamiętaj, co mówiłam. – rzuciła za nami Gośka. – Nie molestuj nam szefowej!
– Nie ma w pobliżu strumienia dla ochłody. – roześmiała się. – Będzie potem osa w pracy.
Lidka wzruszyła ramionami.
– Jak nie dokończysz tego planu zajęć nadliczbowych do przyszłego wtorku, to nawet moje żądło poczujesz.
Wszyscy zaśmiali się chóralnie.
Szliśmy ramię w ramię w mroku ledwie rozpraszanym słabą żarówką nad bocznym wejściem.
Dziewczyna zadrżała.
– Wieczory jeszcze chłodne – mruknęła.
Jakoś tak impulsywnie, odruchowo, objąłem ją w pasie i przycisnąłem jej bok do swojego.
Pochyliłem się i szybko pocałowałem w usta.
Może za ostro? Rączka to co innego. Teraz albo dostanę w mordę, albo będzie dobrze.
Nie uciekła i nie dostałem w mordę.
Będzie dobrze.
– Zauważyłem, że oszukujesz przy piciu. To teraz jest ci zimno – rzuciłem przed siebie.
Mimo jej deklaracji czułem bijące od niej ciepło i lekki zapach „Evasion”.
Lubię te perfumy.
– Chcę wypić tylko tyle, żeby mi było łatwiej. Nie, żeby się upić.
– Łatwiej z czym?
Przystanęła i obróciła się do mnie twarzą. Poczułem jej usta na swoich. Długo. Zawirował szybko język, omiatając moje zęby.
Co to za smak? Waldkowego miodu? Migdałów?
– Łatwiej z tym... – powiedziała, odrywając się i łapiąc przez chwilę oddech. – Chodźmy po te tace. – Pociągnęła mnie za rękę.
Oszołomiony dałem się prowadzić jak dziecko.
W jasno oświetlonej kuchni unikaliśmy nawzajem swojego wzroku.
– Gdzie jest ta cholerna musztarda? – rzuciła do ściany.
– Widziałem w letniej kuchni. Tam za domem... – odpowiedziałem do drugiej ściany.
Podparłem się rękami oblat i powiedziałem, nie patrząc na nią:
– Lidka, od dawna jest między nami coś niewypowiedzianego. Ale to jest jeden zakład. Ta sama szkoła. Jak coś zaczniemy, to się nie ukryje. Masz męża...
– A ty żonę. – weszła mi w słowo.
Westchnąłem. Zużyłem chyba połowę zapasu tlenu w pomieszczeniu.
– Idę po tę cholerną musztardę.
Na zewnątrz odetchnąłem kilkakrotnie chłodnym powietrzem. Słaby odblask lampy kończył się po kilkunastu krokach. Dalej już tylko jasny księżyc oświetlał drogę, przebijając się z trudem swoim światłem przez korony drzew.
o letniej kuchni było jakieś trzydzieści metrów.
Usłyszałem za plecami odgłos cichych, pośpiesznych kroków.
Złapała mnie za rękę, a sama oparła się o pień sosny. Przyciągnęła do siebie.
– Niech będzie jeden zakład. Niech będzie mąż i żona. Niech będzie do kitu z tym wszystkim... – wyszeptała mi do ucha.
Wsunęła zimną dłoń pod moją bluzę. Zadrżałem. Poczułem, jak kieruje ją w stronę moich sutków, które natychmiast stwardniały. Potem zaczęła zjeżdżać w dół. Niecierpliwie mocowała się z guzikiem w spodniach.
– Niech będzie do kitu... – powtórzyła głośniej.
*
Śniadanie w formie szwedzkiego stołu.
Nagle okazało się, że w ośrodku jest pełno gości. Przewijały się wokół grupki i pary. Hałasowały dzieci. Jakaś młodzieżowa ekipa złożona z kilku dziewczyn i długowłosych chłopaków, poubieranych w wytarte do bólu jeansy i wywleczone do kolan swetry urzędowała na tarasie, pobrzękując na gitarze kawałki „Starego Dobrego Małżeństwa” i wystukując rytm na butelkach żywca.
Z geriatryczną nostalgią przypomniałem sobie swoje czasy uczelnianych wędrówek po Bieszczadach. Dobrze, że klimat tych gór się nie zmienia.
– Chodź na chwilę do mojego domku. – Paweł mrugnął znacząco.
Podniosłem się. Podobno poranne kliny są jednym z objawów alkoholizmu. A niech tam. Jakoś damy radę.
Walnęliśmy po sto gram. Nawet mnie nie odrzuciło. Przyjemne ciepło zadrgało w żołądku. Po chwili pozytywny impuls przemknął po nerwach i rozjaśnił przyciężkawe myśli. Chyba jednak coś jest ze mną nie tak.
Przez okno zobaczyłem idących w naszą stronę Waldka, Mirka i Artura. Ciekawe czy dziewczyny też mogą...
– No to jeszcze po razie i jedziemy na spływ – powiedział Paweł, rozlewając ponownie.
Unikałem Lidki po wczorajszej nocy. Nie bardzo wiedziałem jak się zachować i musiałem pozbierać myśli. A myślało mi się teraz jasno. Kontynuować czy udawać, że to, co się stało, było przypadkiem i wynikiem wypitego alkoholu?
Przyglądałem się, jak wsiadała do płaskodennej łodzi z numerem trzy. Właściciel przystani – gruby facet z czerwoną, nalaną twarzą wrzucał kapoki na dno.
– Kto z państwa potrzebuje, to proszę zakładać. – Stał blisko, więc wyczułem, że wczoraj musiał świętować rozpoczęcie sezonu. Gdzie się człowiek nie obróci, to wóda. Wspominał, że jesteśmy pierwszą grupą w tym roku.
– Piotrek, siadaj koło mnie – dziewczyna poklepała miejsce obok siebie. Popatrzyła na mnie z lekkim uśmiechem. Cholera, śliczna jest z tym uśmiechem! Czułem, że mięknę i nie będzie to przelotny romans na wyjeździe integracyjno – wypoczynkowym.
Siadłem obok.
– Piłeś? – skrzywiła się.
– Wszyscy pili.
– Ja nie.
– Bo ty jesteś święta i śliczna, wiesz? – Popatrzyłem w jej oczy i wziąłem za rękę. A niech się dzieje co chce.
Zmieściliśmy się do pięciu łodzi. W naszej było nas ośmioro. Z mężczyzn tylko ja i Paweł oraz stary flisak, który stał na podwyższeniu na końcu, trzymając stery. Młody, może siedemnastoletni chłopak, jako jego pomocnik, właśnie odpychał długą żerdzią nasz rzeczny statek od brzegu.
San rozlewał się brudnym, brązowo-szarym morzem. Po wiosennych roztopach masy wody spłynęły z gór, tworząc Amazonkę Podkarpacia. Toczyła połamane gałęzie, jakieś konary z zielonymi gałęziami, fragmenty desek i kępy roślinności. Nie wyglądało to zachęcająco. Rzeka była co najmniej trzy razy szersza od normalnego stanu. I zapewne głębsza, bo pomocnik flisaka już po paru metrach nie mógł sięgnąć swoją tyką dna.
Do pierwszego zakrętu, odległego od przystani jakieś dwieście metrów, toczyliśmy się szybko, kierowani przez starego raczej w stronę środka nurtu. Tu było zdecydowanie spokojniej.
Na zakolu prąd zdecydowanie przyśpieszył. Rozpoczął się taniec rzeczy spływających z nurtem. Pokazały się duże wiry zasysające wszystko, co łapy znalazło się w ich pobliżu. Łodzią zaczęło bujać coraz mocniej. Z niepokojem obserwowałem twarz starego, która pokryła się potem, kiedy próbował wykierować nas w centrum rzeki. Chłopak rozpaczliwie poszukiwał dna swoją żerdzią.
– Trzymać się mocno! – wychrypiał flis – spróbuję do brzegu... dalej nie można...
Za późno zorientował się, że popełnił błąd. Tuż nad wodą, w poprzek pojawił się wielki konar drzewa rosnącego nad brzegiem. Przy normalnym stanie wód zapewne wisiał ze trzy metry nad nurtem. Ale nie teraz. Płynąca przed nami „dwójka”, w której byli ludzie z innych działów naszej szkoły z impetem uderzyła w niego. Usłyszeliśmy trzask, głuchy łomot i kilka osób wpadło za burtę.
Mimo chłodu idącego od wody, pot spływał ciurkiem po naszym kierującym. Pędziliśmy błyskawicznie w kierunku tamtych.
– Kłaść się na dnie! – krzyknął, ale już nie zdążyliśmy tego zrobić.
Uderzyliśmy z całą mocą w „dwójkę”. Poczułem, jak ogromna siła wyrywa z mojej ręki dłoń Lidki. Nie puściłem. Usłyszałem jej urywany krzyk i plusk. Szary sweter zafalował na wodzie. Kątem oka zobaczyłem głowę Bożeny zmierzającą do ogromnego wiru przed nami. Jej przerażone oczy i usta rozchylone w krzyku, którego nie było słychać w szumie i krzykach innych kobiet. Zakręciło nią przez moment i zniknęła.
Jedną ręką trzymałem dłoń Lidki. Drugą zaciskałem na konarze. Jeśli puszczę, pójdziemy prosto w ten cholerny wir, który przed chwilą pochłonął Bożenę. Z tyłu Paweł wciągał z trudem Gośkę do łodzi. Słyszałem, jak przeklina. Pękały mi ścięgna. Boże, nie wytrzymam!
Jej oczy były tak zamglone przerażeniem. Usta co chwilę zalewała woda.
– Pi… Pio... – wykrztusiła – ja nie.... – zachłysnęła się wodą – trzym... ...ie...
Wyślizgiwała się. Powoli, nieubłaganie. Mógłbym ją złapać drugą ręką, ale puszczę wtedy konar i wszyscy pójdziemy w ten wir. Puszczę konar... puszczę... Lidka..
Straciłem nagle jej dłoń. Po prostu rozchyliła palce i nic już nie zdążyłem zrobić, zareagować. Odruchowo schwyciłem obiema gałąź. Przysunąłem się do burty.
– Nie bądź idiotą – wysapał mi Paweł do ucha, trzymając za bluzę. – Za późno.
Usłyszałem urwane „Piotrek!” i zniknęła.
*
Na brzegu kłębił się tłum policjantów, karetek i przedstawicieli przeróżnych służb ratunkowych. Pomiędzy nimi uwijali się z mikrofonami dziennikarze, którzy wylądowali przed chwilą helikopterem. Jakaś tleniona blondyna w beżowym żakiecie, ściskająca kurczowo dyktafon, dopadła do mnie. Bardzo podobny żakiet nosiła w pracy Lidka
– Czy był pan uczestnikiem spływu? Co może pan powiedzieć na temat organizacji...
– Spierdalaj.
Wszedłem do naszego autokaru. Zza oparcia fotela wyjąłem półlitrówkę Waldkowego cudu. Wypiłem w pół minuty.
Ciało odnaleziono po trzech tygodniach. Mąż rozpoznał je po charakterystycznym pierścionku, łańcuszku z fantazyjnym krzyżykiem i ubraniu. Testy DNA potwierdziły tożsamość. W sądzie człowiek z ekipy poszukiwawczej, zeznający jako świadek, powiedział mi, że kiedy je znaleźli, w prawym oczodole zamieszkał już dorodny węgorz.
Początek sezonu [18+]
2A ja ostatnio zamieniałem się w kamień i oddawałem refleksji nad wiekiem tego świata 
Ale do rzeczy.
Tak pogrzebałem w pamięci i widzę pewne falowanie Twojego języka. Nie wiem czy publikujesz je tutaj w kolejności pisania, ale w niektórych jest już nienajgorzej.
Ten jest niczego sobie. Nie za bardzo się jest czego czepiać i nie za bardzo jest za co przechwalić. Moim zdaniem to niezły punkt wyjścia. Nie chce mi się go jakoś rozbierać szczególnie na atomy, bo chyba nie ma za bardzo sensu. Dwie rzeczy przychodzą mi do głowy, nad którymi można by trochę popracować:
1.
2.
Fabularnie jest potencjał, ale nie wiem czy dobrze rozumiem zamysł... Jest potencjał w zauroczeniu, jest konflikt w sytuacji osobistej, bo oboje w innych związkach. Ale w punkcie decyzji ścierają się nieśmiało dwa instynkty.
Innymi słowy konflikt budowany do finału nie rozwiązuja się tylko znika, a konflikt rozwiązywany w finale wcześniej nie wystąpił. Może lepiej się zdecydowac na jedno i poprowadzić kosekwentnie fabułę?
I koniecznie trzeba ustalić przepis na ten spirytus z miodem.
PS. Mojej koleżance na jeden wyjazd ojciec dał nalewkę czosnkową. Szczwany lis. Wiedział, że ona nie lubi czosnku, a nawalone chłpy wypiją wszystko, byle z alkoholem. Chyba nie chciał, żeby w stanie upojenia ktoś naruszył strefę osobistą córki.
Z tego co wiem, podstęp mu się udał.

Ale do rzeczy.
Tak pogrzebałem w pamięci i widzę pewne falowanie Twojego języka. Nie wiem czy publikujesz je tutaj w kolejności pisania, ale w niektórych jest już nienajgorzej.
Ten jest niczego sobie. Nie za bardzo się jest czego czepiać i nie za bardzo jest za co przechwalić. Moim zdaniem to niezły punkt wyjścia. Nie chce mi się go jakoś rozbierać szczególnie na atomy, bo chyba nie ma za bardzo sensu. Dwie rzeczy przychodzą mi do głowy, nad którymi można by trochę popracować:
1.
miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) W przelotnych spojrzeniach była chemia, podrażniająca ośrodki mózgu odpowiedzialne za przyjemność, seks, pożądanie.
Jak dla mnie, to dwa różne języki. Zastanawiam się, ile osób napisało by w pamiętniku " Ona podrażniała moje ośrodki mózgowe odpowiadające za...", a ile" Chyba się zakochałem"? Można czasem napisać "Wypił płyn z naczynia", ale można też "Strzelił pięćdziesiąt", albo "Wypił kawę". Ja osobiście nie przepadam za językiem technicznego opisu zjawiska, tym bardziej, że z zakochaniem właściwie każdy jakieś doświadczenie ma i łatwo jest delikatnie odwołać się do doświadczeń czytelnika, nastrojowo. Tak jak w drugim przykładzie.miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Miałem wielokrotnie nieodparte wrażenie, że jej wzrok jest podobny do mojego.
Głodny.
2.
Fabularnie jest potencjał, ale nie wiem czy dobrze rozumiem zamysł... Jest potencjał w zauroczeniu, jest konflikt w sytuacji osobistej, bo oboje w innych związkach. Ale w punkcie decyzji ścierają się nieśmiało dwa instynkty.
Innymi słowy konflikt budowany do finału nie rozwiązuja się tylko znika, a konflikt rozwiązywany w finale wcześniej nie wystąpił. Może lepiej się zdecydowac na jedno i poprowadzić kosekwentnie fabułę?
I koniecznie trzeba ustalić przepis na ten spirytus z miodem.
PS. Mojej koleżance na jeden wyjazd ojciec dał nalewkę czosnkową. Szczwany lis. Wiedział, że ona nie lubi czosnku, a nawalone chłpy wypiją wszystko, byle z alkoholem. Chyba nie chciał, żeby w stanie upojenia ktoś naruszył strefę osobistą córki.
Z tego co wiem, podstęp mu się udał.

Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.
Początek sezonu [18+]
3Obyczaj to nie moja broszka, więc, podoba się, chociaż się nie wypowiadam
Do pisania nie mam się co czepiać, czytało się płynnie, odpowiednio dozowane okropieństwa (choć jak dla mnie nieco nachalne) i piękne, miejscami nawet poetyckie opisy. Co do „odmienności” językowej to i owszem, miejscami zgrzyta, ale w końcu „mężczyzna zmienną jest”
, ma prawo sobie meandrować. Pytanie - jakie to ważne dla autora / ile poświęcić dla jedności tekstu. Znalazłam też parę drobiazgów, ale to naprawdę tylko drobiazgi:

Do pisania nie mam się co czepiać, czytało się płynnie, odpowiednio dozowane okropieństwa (choć jak dla mnie nieco nachalne) i piękne, miejscami nawet poetyckie opisy. Co do „odmienności” językowej to i owszem, miejscami zgrzyta, ale w końcu „mężczyzna zmienną jest”

Do kieszeni mojej kurtkido mojej kieszeni kurtki.
Raczej nie „siedziała”, chyba że to tak specjalnie?ponieważ siedziała w tej kieszeni, pociągnęła mnie za sobą.
Tu „piszcząc” nieco drażni, skojarzenie z piszczącymi nastolatkami, synonim?Wyszliśmy, ociekając wodą i piszcząc przemoczonymi butami.
?Pokazały się duże wiry zasysające wszystko, co łapy znalazło się w ich pobliżu.
Dream dancer
Początek sezonu [18+]
4To do rzeczy 
Zupełnie nie rozumiem Twojego dylematu z podwójnym językiem. Piszesz coś o pamiętniku, ale przecież to nie jest pamiętnik.
Narrator jest tylko peelem, ale to wszystko. Stosuję więc różne techniki słowne i wcale nie widzę dysonansu.
A co do fabuły - nie wiem co Ty piszesz, ale raczej nie opka obyczajowe.
Mylisz więc artykuł z "Pani domu" z tym. Ja opisuję historię nie dając żadnych porad, nie wyciągam wniosków, nie wskazuję dobrych i złych.
To zrobi czytelnik. Fabuła nie jest skonstruowana, że wcale finał nie musi cokolwiek rozwiązywać, strzelać fajerwerkami, czy budować się według jakiegoś kanonu. Życie takie nie jest.
Masz dziś w planach romantyczną randkę z dziwką (dylemat moralny, bo to dziwka), a przejeżdża cię samochód. Konflikt nie rozwiązał się w tobie na skutek przemyśleń, czy rozmowy z proboszczem, tylko zupełnie przypadkiem i jakby poza tobą.
Masz rację co do czasu powstania.
Jest to fragment większego projektu, ale wszystkie fragmenty staram się tworzyć jako zamkniętą (w pewnym sensie) całość.
A sam szkielet fabuły...https://echodnia.eu/swietokrzyskie/to-j ... ele-z-kiel
Tak się składa, że ja byłem w tej łodzi (:
Ps. Teraz widzę Twój wpis Medeo. część już wyjaśniłem w tej odpowiedzi.

Zupełnie nie rozumiem Twojego dylematu z podwójnym językiem. Piszesz coś o pamiętniku, ale przecież to nie jest pamiętnik.
Narrator jest tylko peelem, ale to wszystko. Stosuję więc różne techniki słowne i wcale nie widzę dysonansu.
A co do fabuły - nie wiem co Ty piszesz, ale raczej nie opka obyczajowe.
Mylisz więc artykuł z "Pani domu" z tym. Ja opisuję historię nie dając żadnych porad, nie wyciągam wniosków, nie wskazuję dobrych i złych.
To zrobi czytelnik. Fabuła nie jest skonstruowana, że wcale finał nie musi cokolwiek rozwiązywać, strzelać fajerwerkami, czy budować się według jakiegoś kanonu. Życie takie nie jest.
Masz dziś w planach romantyczną randkę z dziwką (dylemat moralny, bo to dziwka), a przejeżdża cię samochód. Konflikt nie rozwiązał się w tobie na skutek przemyśleń, czy rozmowy z proboszczem, tylko zupełnie przypadkiem i jakby poza tobą.
Masz rację co do czasu powstania.
Jest to fragment większego projektu, ale wszystkie fragmenty staram się tworzyć jako zamkniętą (w pewnym sensie) całość.
A sam szkielet fabuły...https://echodnia.eu/swietokrzyskie/to-j ... ele-z-kiel
Tak się składa, że ja byłem w tej łodzi (:
Ps. Teraz widzę Twój wpis Medeo. część już wyjaśniłem w tej odpowiedzi.
Początek sezonu [18+]
5Współczuję doświadczenia i straty.

To był tylko przykład, nie chodzi o pamiętnik. Chodzi o to, że w różnych sytuacjach posługujemy się różnym językiem. Odnosząc się do komentrzy piszesz dynamicznie, energicznie, kamuflujesz złośliwości. Warsztat masz bogaty. Pisząc opowiadanie raz piszesz o zakochaniu ciepło, sugestywnie, wciągająco, a raz sypiesz solą w oczy. Parafrazując: jedne technik słowne działają lepiej, inne gorzej. Nie domagam się poprawiania z bronią w ręku. Zasugerowałem jedynie refleksję.
miro pisze: (wt 07 wrz 2021, 06:26) Fabuła nie jest skonstruowana, że wcale finał nie musi cokolwiek rozwiązywać, strzelać fajerwerkami, czy budować się według jakiegoś kanonu.
To co piszesz to... hmmm... eee... ekhm... to nie jest prawda... Nie chce mi się marnować czasu na próżno, więc jeśli jesteś na serio zainteresowany dlaczego, to postaram się podpowiedzieć. Podpowiem tylko, że jest to wiedza ogólnie dostępna i ma parę tysięcy lat.miro pisze: (wt 07 wrz 2021, 06:26) Masz dziś w planach romantyczną randkę z dziwką (dylemat moralny, bo to dziwka), a przejeżdża cię samochód. Konflikt nie rozwiązał się w tobie na skutek przemyśleń, czy rozmowy z proboszczem, tylko zupełnie przypadkiem i jakby poza tobą.
A gdzie tu dylemat???

Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.
Początek sezonu [18+]
6Zakładam, że jesteś przykładnym mężem i ojcem pięciorga dzieci, stąd dylemat 

Początek sezonu [18+]
7Barwne opisy i barwne dialogi. Mesa like it.
Zakończenie trochę (melo)dramatyczne, ale całość w porząsiu. No, dobre opowiadanie. Pozdrawiam.

Początek sezonu [18+]
8Po pierwsze: przesadziłeś. Prawda skrócona, spłycona i wepchana do jednego zdania brzmi jak kicz. Po drugie: błękitny wzrok przerażenia. Błękitny wzrok? Wzrok przerażenia? Wzrok? Jesteś pewien?miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Ledwie widoczne wśród gąszczu pokrzyw i leszczyn, patrzą na przechodzącego podmurówki domów, które pamiętają krzyk przerzynanych piłą mężczyzn, szaleństwo gwałconych kobiet i błękitny wzrok przerażenia w oczach dzieci, kiedy ich główki rozbijano o ściany.
Pawła? Po tej dygresji z rżnięciem piłą, gwałtami i główkami nie pamiętam już, czyją miłość.
Że doświadczył emocji to rozumiem. Ale wspomnień? Też doświadczył? Raczej tyle wspomnień stamtąd ma. Potrzebny drugi czasownik do wspomnień.
Poprawnie po polsku byłoby zieleni, chyba że celowo chcesz to skontrastować z odcieniami szarości i dlatego zieloności? Tylko gdzie jest ta niewypowiedziana szarość?
A tak normalnie, bez pseudozabawnej przemądrzałości, to jak bohater by to powiedział? Co to w ogóle jest pobudzanie fizyczności? Włosy mu stanęły dęba i zapragnął poskakać na trampolinie? Jak już sobie Szanowny Autor wziął taki temat, to niech Szanowny Autor pisze uczciwie, a nie owija w bawełenkę. Co bohater teraz czuje?miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) podrażniająca ośrodki mózgu odpowiedzialne za przyjemność, seks, pożądanie. I odpowiednio pobudzające moją fizyczność.
Zaraz, zaraz. Myśli są w głowie. W źrenicach nie odbija się to, co jest w środku głowy, tylko świat zewnętrzny. Myśli i źrenice - OK, ale nie odbicie.
O co chodzi w tym zdaniu? Ona widzi tylko uczniów, cyfry i równania i to jest to, co kojarzy się z uczuciami romantycznymi? Cyfry? Uczniowie??? Bo równania to właściwie kto wie...miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Zimna profesjonalistka, widząca tylko spóźnienia uczniów, cyfry i równania, czyli wszystko, co kojarzy się ze wzniosłymi uczuciami romantycznymi.
O, tu jest nieprzemądrzale, tylko zwyczajnie. Fajnie. Tylko że...miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Nie mogłem z nią rozmawiać nawet o zezowatej, leniwej sprzątaczce Rudlikowej bez starannie ukrywanego wzwodu.
...wychodzi, że to o sprzątaczce. Powinna być Lidka zaraz po Choć.miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Choć ubierała się stosownie do wykonywanego zawodu, czyli spódniczka tuż przed kolana i stonowany kolorystycznie żakiet, ja i tak oczyma wyobraźni widziałem wszystko, co jest powyżej rąbka tej spódnicy i tylko to, co opinała dopasowana marynarka.
Podkreślone - dlaczego jest tylko to, co opinała? Chodzi o to, że w wyobraźni pomija jej głowę? Czy jak to rozumieć?
Jakiej katedry? Oni są ze zwykłej szkoły czy z uniwersytetu?
Orzeczenia nie ma.miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Nie nuworyszowskim bogactwem kiczowatych gipsowych amorków czy krasnali sikających do miniaturowych oczek wodnych, czy pseudo-renesansowych balustrad i kolumn wejściowych, często ładowanych taśmowo w takie ośrodki dla grubo-portfelowców.
I nadal nie ma.miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Stare stajnie zaadoptowane na kompleks sypialny, na dawnym padoku wielka, drewniana wiata z kamiennym grillem.
I tu też nie. Masz czasownikofobię?miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Obok krąg na ognisko i ławki z poprzecinanych wzdłuż bali. Wokół niepoprawiana natura krzywych sosen i strzelistych buków.
Chyba właśnie bliższej? A w ogóle to wystarczyłoby kontynuować znajomość, ale wiemy już, że Szanowny Autor lubi się powymądrzać.miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Oczywiście kontynuowaliśmy zawieranie dalszej znajomości z tajemniczym napitkiem

Błąd frazeologiczny. Po sobie można jedynie pokazywać coś (najczęściej w konstrukcji z przeczeniem, czyli: nie pokazał nic po sobie, chociaż miał ochotę na miód, natomiast okazywać można, na przykład, przepustkę.
Chyba brakuje środka tego zdania. Albo to są dwa odrębne zdania. Chyba też coś do mnie czuje. (Tu bohater myśli, co powinien zrobić w związku z tym, że ona coś czuje, ale to pomijamy). Jak zacząć? Tylko wsadzone w środek łączy dwa zdania, które nie są bezpośrednio połączone, bo coś tam (zakładam, że słusznie i celowo) pominięto.
Nie szemra, tylko szemrze. A porównanie do kitu, bo upojone młodością nastolatki wydają, owszem, rozmaite odgłosy, ale zazwyczaj są one zbliżone do ryków, a nie do szemrania. Szemrzą, na przykład, stare babcie w kościele (o ile akurat nie śpiewają).
Podkreślone jest zbędne. Nie ma przysłowia o fajce pokoju.
Uważaj z tymi podmiotami. W ostatnim zdaniu było o higienie i żłopaniu z gwinta. A on teraz nie siada z higieną (do tego gramatycznie odnosi się nią w następnym zdaniu) tylko z Lidką (kobietą, koleżanką, czy jaki tam synonim chcesz tu dać).
Bardzo niezgrabny ten opis. Przemyśl jeszcze raz, jak opowiedzieć tę chwilę.miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Cały czas nie puszczała mojej ręki w kieszeni. Czułem, jak mi potnieje dłoń i robi się coraz bardziej ciepła, ale bałem się wysunąć.
Tu mam dylemat. Poprawnie powinno być bez się. Ale to się ładnie gra rytmicznie. Robi melodię, robi emocje. Czasem warto się przy takim drobiazgu uprzeć, jeśli są powody.
Jasne. Zanotował. Nie znasz lepszych słów?
Komu? Uśmieszkom i spojrzeniom? Czy tym, którzy się uśmiechają i patrzą, a o których nie ma słowa ani w tym, ani w poprzednim zdaniu?
Można to rozwiązać na przykład tak:
Parę ukradkowych spojrzeń i uśmieszków już zauważyłem. Koleżeństwo zaczyna gadać. A kij im w mordę.
Kogo wyrwało?
A ten skrót jest udany. Trzymając rękę w kieszeni, siedziała w niej cała. Metonimia. Bardzo ładna.miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Lidka leciała do wody, a ponieważ siedziała w tej kieszeni, pociągnęła mnie za sobą.
Były czerwone, ale jarzyły się pomarańczowo. Coś tu jest kolorystycznie przekombinowane.
Perfekt lub Lombard? Czy raczej i? Jedno i drugie?
Odwymądrzamy zdanie: Nasze pokolenie jeszcze ma w pamięci takie zestawy...miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Jesteśmy jeszcze pokoleniem mającym w pamięci takie zestawy startowe dobrych imprez.
Aliteracja.
Jako że ptaki nie bywają w ciąży, to wychodzi, że głos nie zabrzmiał wcale.
A nie mógł po prostu przytulić?miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Jakoś tak impulsywnie, odruchowo, objąłem ją w pasie i przycisnąłem jej bok do swojego.
O blat? To oparł się, nie podparł.
To zakład czy szkoła?
Do.
Kogo?
Jesteś pewien, że to twardnienie jest tu potrzebne? Brzmi jakoś śmiesznie.miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Poczułem, jak kieruje ją w stronę moich sutków, które natychmiast stwardniały.
Brakuje podmiotu. Dodać rzeka na początku? Tylko później będzie powtórzenie: Rzeka była przynajmniej... Trzeba pokombinować z całym fragmentem.miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Toczyła połamane gałęzie, jakieś konary z zielonymi gałęziami, fragmenty desek i kępy roślinności.
Jakie łapy?miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Pokazały się duże wiry zasysające wszystko, co łapy znalazło się w ich pobliżu.
Zapis.miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) – Trzymać się mocno! – wychrypiał flis – spróbuję do brzegu... dalej nie można...
– Trzymać się mocno! – wychrypiał flis. – Spróbuję do brzegu... dalej nie można...
Podkreślone zbędne.
Wypadło.
A teraz tak. Puszczanie konaru masz dwa razy.
Najpierw:
I zaraz:miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Jedną ręką trzymałem dłoń Lidki. Drugą zaciskałem na konarze. Jeśli puszczę, pójdziemy prosto w ten cholerny wir, który przed chwilą pochłonął Bożenę.
To ma sens, że jest to powtórzenie, ale nie powinno być powtórzone identycznie. Zrobiłabym to tak: za pierwszym razem to dotyczy wszystkich, więc jest tam Bożena, wir ją pochłonął. Ale za drugim razem to dotyczy tylko Piotrka i Lidki. Niech więc tam będzie oboje zamiast wszyscy. I jeszcze lekka zmiana, żeby te zdania brzmiały trochę inaczej:miro pisze: (sob 04 wrz 2021, 10:33) Wyślizgiwała się. Powoli, nieubłaganie. Mógłbym ją złapać drugą ręką, ale puszczę wtedy konar i wszyscy pójdziemy w ten wir.
Jedną ręką trzymałem dłoń Lidki. Drugą zaciskałem na konarze. Patrzyłem na ten cholerny wir, który przed chwilą pochłonął Bożenę.
I potem:
Wyślizgiwała się. Powoli, nieubłaganie. Mógłbym ją złapać drugą ręką, ale puszczę wtedy konar i oboje pójdziemy w ten wir.
Wiesz, co jest fajne w tym tekście? Że tak naprawdę nie wiadomo, czy rzeka jest tylko rzeką, czy także metaforą romansu. I dobrze, że nie wiadomo. Pisz te obyczaje, pisz. Tylko pamiętaj, że każda śrubka i każdy gwoździk się liczy. Każde słowo i każda kropka mają znaczenie. Jedna śrubka nie taka i pół konstrukcji się sypie. Trzeba w tym wszystkim dłubać jak zegarmistrz starej daty. A Gombrowicz powtarzał, że Im mądrzej, tym głupiej.

Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Początek sezonu [18+]
9No ciuś Thano, często posługuję się pewnymi skrótami myślowymi, zakładając, że czytelnik dośpiewa sobie brakujące ogniwo.
Czasami też zwyczajnie nie znasz szkolnej nowomowy, jak w przypadku wróbla w ciąży. Jak się o kimś powie "dzban" to zastanawiasz się czy jest do niego podobny z wyglądu?
Szkoła jest zakładem pracy, a katedra to np: dział polonistów, czy językowców w szkole.
A co jest nie tak z Perfektem i Lombardem? Raz po prostu grali jedno, a później drugie.
Dalszej znajomości jako kontynuacja. Proste.
Często też posługuję się poetycką metoforyką i zapisem, a z tym masz chyba kłopot.
Itd, itp.
Totalna poprawność jaką sugerujesz zabiła by klimat i styl. Jeśli czytelnik rozumie co miałem na myśli (nie gorliwy korektor szukający najmniejszej niepoprawności) to ja jestem zadowolony.
W niektórych kwestiach masz oczywiście rację. Zdarzają się tam powtórzenia, błąd w zapisie dialogu, czy niepoprawny szyk. A co do zdań bez podmiotu czy orzeczenia, A równoważników zdań to już nie ma?
Rebel, dzięki za słowo i lekturę.
Czasami też zwyczajnie nie znasz szkolnej nowomowy, jak w przypadku wróbla w ciąży. Jak się o kimś powie "dzban" to zastanawiasz się czy jest do niego podobny z wyglądu?
Szkoła jest zakładem pracy, a katedra to np: dział polonistów, czy językowców w szkole.
A co jest nie tak z Perfektem i Lombardem? Raz po prostu grali jedno, a później drugie.
Dalszej znajomości jako kontynuacja. Proste.
Często też posługuję się poetycką metoforyką i zapisem, a z tym masz chyba kłopot.
Itd, itp.
Totalna poprawność jaką sugerujesz zabiła by klimat i styl. Jeśli czytelnik rozumie co miałem na myśli (nie gorliwy korektor szukający najmniejszej niepoprawności) to ja jestem zadowolony.
W niektórych kwestiach masz oczywiście rację. Zdarzają się tam powtórzenia, błąd w zapisie dialogu, czy niepoprawny szyk. A co do zdań bez podmiotu czy orzeczenia, A równoważników zdań to już nie ma?
Rebel, dzięki za słowo i lekturę.
Początek sezonu [18+]
10A powiedz: chcesz wydawać książki? Czy chcesz sobie tylko publikować na forum?
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
[W] Początek sezonu [18+]
11Nigdy nie myślałem o wydawaniu 
A jeśli już to na moich warunkach, a to zapewne niemożliwe, więc zostaną sobie te kawałki na forach.

A jeśli już to na moich warunkach, a to zapewne niemożliwe, więc zostaną sobie te kawałki na forach.
[W] Początek sezonu [18+]
12Self albo vanity jest rozwiązaniem,. Tam nikt nie formatuje autora, prędzej jego portfel 

Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
[W] Początek sezonu [18+]
13Aha, OK. Jak na poziom forumowy, jest OK. Gdybyś chciał iść dalej, wyżej, to wtedy uwagi weryfikacyjne mogą Ci się przydać. One się będą pod Twoimi tekstami pojawiały i tak, bo taka jest idea Weryfikatorium. Ale jeśli ich nie potrzebujesz, to się po prostu nimi nie przejmuj.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
[W] Początek sezonu [18+]
14Z ciekawością je czytam.
Z pewnością są pożyteczne, ale też często dzięki nim wiem jak nie chciałbym pisać.
Granica między bezwzględną, skrupulatną poprawnością, a oddaniem ducha i klimatu tekstu czasami bywa cienka, ale wyczuwalna.
Dodano po 3 minutach 14 sekundach:
Wybacz Romecki, ale ja jestem starego miotu.
Nic mi te nazwy nie mówią i nie mam ochoty poruszać się w gąszczu jakiś dziwnych zjawisk elektronicznych.
Za moich czasów problemy druku (bądź nie) były dużo prostsze.
Trzeba było mi wtedy pisać
Z pewnością są pożyteczne, ale też często dzięki nim wiem jak nie chciałbym pisać.
Granica między bezwzględną, skrupulatną poprawnością, a oddaniem ducha i klimatu tekstu czasami bywa cienka, ale wyczuwalna.
Dodano po 3 minutach 14 sekundach:
Wybacz Romecki, ale ja jestem starego miotu.
Nic mi te nazwy nie mówią i nie mam ochoty poruszać się w gąszczu jakiś dziwnych zjawisk elektronicznych.
Za moich czasów problemy druku (bądź nie) były dużo prostsze.
Trzeba było mi wtedy pisać

[W] Początek sezonu [18+]
15Romecki, nie podpowiadaj! Albo i podpowiadaj. Wczoraj na poczcie widziałam tłuste dzieło Aleksandra Sowy. Kojarzysz Aleksandra Sowę? Guru "niezależnych selfów" bez redakcji i korekty? Po dwudziestu kilku (chyba) latach wydał się w Lirze i stoi na poczcie. Na okładce ma napisane: jeden z najbardziej rozpoznawanych pisarzy w Polsce. A Ty, Romecki, jesteś jednym z najbardziej rozpoznawanych pisarzy w Polsce? No widzisz, boomerze. Co Ty wiesz o pisaniu!Romecki pisze: (wt 07 wrz 2021, 17:33) Self albo vanity jest rozwiązaniem,. Tam nikt nie formatuje autora, prędzej jego portfel.

Szanownego Autora wątku proszę o wybaczenie dygresji.
mod edit: a może z dygresjami przeniesiecie się do innego wątku, hm?
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka