Isabel vs Romecki, gatunek: marynistyka, objętość max 15k, termin 10 listopada
Temat: ... (dowolny)
Gatunek: marynistyka;
Objętość: 15 tysięcy znaków ze spacjami max;
Termin: 10 listopada 2021.
Oceniać można przez tydzień od wstawienia, tak więc w tym przypadku ostateczny termin wystawienia oceny to 17 listopada. Po tym czasie temat zostanie zamknięty, a punkty podliczone.
Każdy oceniający ma do dyspozycji trzy punkty, które w dowolny sposób może rozdysponować pomiędzy tekstami.
[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
2TEKST I
„Powroty”
Bała się nieba w jego oczach.
Pojawiało się w spojrzeniu Dominika zawsze, prędzej czy później, nawet po długich miesiącach spokoju, kiedy Magnolia myślała, że w końcu przestawało to ich obojga dotyczyć. Nawet, kiedy wydawało się być niemal pewnym, że jest dobrze, że ma Dominika tylko dla siebie - dokładnie tak, jak powinno być zwyczajnym świecie, takim, do jakiego przywykła w poprzednim życiu, tym w górach na wschodzie kraju, jeszcze zanim zjawiła się w Liederar – wszystko wracało, po raz kolejny burząc kruchy spokój i pozory normalności. Bo tak naprawdę ani w tym miejscu, ani z tym mężczyzną nie mogło być inaczej, ale Magnolia zrozumiała to o wiele za późno.
Dobrze pamiętała ten moment, rzadką chwilę, w której przepełniało ją słodkie poczucie beztroski i bezpieczeństwa, a wiszące w powietrzu od wielu lat zagrożenie nareszcie wydawało się być raz na zawsze zażegnane. Gorący, sierpniowy dzień właśnie dogasał; słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy Magnolia siedziała na plaży, na wciąż jeszcze ciepłym piasku, bawiąc się włosami Dominika, drzemiącego z głową na jej kolanach.
- Nie śpij. - Uśmiechnęła się – a kiedy już na nią spojrzał, natychmiast pożałowała tego uśmiechu, nieprzyjemny dreszcze przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa.
Przez nieobecne już, zielone oczy Dominika powoli przepływały ciągnące ku horyzontowi, kłębiaste chmury.
Magnolia doskonale znała to spojrzenie, widziała je wystarczająco wiele razy, żeby wiedzieć, że jeszcze nigdy nie przyniosło ono niczego dobrego.
- Poczekaj. - Dominik naraz wymknął się jej pieszczotom i, zwinnie poderwawszy się z piasku, stanął tuż na skraju wody, tak, że pieniste grzywki drobnych fal raz po raz obmywały jego bose stopy.
A ona bała się morza w jego myślach.
Stali tuż obok siebie, niby blisko, ale Magnolia wyraźnie czuła, jak bardzo są od siebie dalecy – albo raczej jak daleki jest Dominik, w zamyśleniu wpatrujący się w morze i mglisty, zasnuty zgaszonym błękitem chmur horyzont. Zupełnie, jakby nikogo przy nim nie było – i Magnolia chyba naprawdę nie istniała dla niego w tej chwili, pomimo jej fizycznej obecności Dominik tak naprawdę ciągle był na plaży sam, całym sobą wsłuchany w głos nawołujących go fal, zapatrzony w to, czego istnienia tylko on był świadom, a co czekało na niego tuż za widnokręgiem. Morze pojawiło się razem z niebem w tym nieobecnym, zamglonym spojrzeniu, w którym nie było już miejsca dla kobiety, bo żadnej z nich nie chciał i nie potrafił pokochać wystarczająco mocno.
I właśnie wtedy Magnolia po raz pierwszy zrozumiała: wcale nie ona, a właśnie morze było największą miłością Dominika. Mogła starać się ponad siły, robić wszystko, żeby w końcu wygrać, żeby to ją postawił wreszcie na pierwszym miejscu – ale wszelkie wysiłki z góry skazane były na niepowodzenie. W tej walce jeszcze nigdy nie udało się zwyciężyć żadnej kobiecie...
- Znowu, Dominik, znowu?!
Odwrócił się gwałtownie, zaskoczony jej wybuchem - i zdążył jeszcze przez ułamek chwili spojrzeć w błyszczące od gniewu, czarne jak noc oczy Magnolii, zanim ta rzuciła się na niego z pięściami.
- A wynoś się, wynoś się do tego swojego morza, swoich kumpli, swoich dziwek! - Tłukła go i szarpała na oślep, łzy wściekłości wymieszanej z bezradnością wartkimi strugami spływały już jej po policzkach. - Jak ci tak ze mną źle, to możesz już nigdy nie wracać!... - Magnolia urwała nagle, przerażona własną bezwzględnością. Przez zdającą ciągnąć się w nieskończoność chwilę stała nieruchomo, z ręką wciąż uniesioną do kolejnego ciosu, a w jej głowie wciąż dźwięczało echo dopiero co wykrzyczanych słów.
- Zawsze wracam, przecież wiesz o tym – to Dominik odezwał się pierwszy, w jego głosie pobrzmiewały tak obce Magnolii, zimne i ostre tony. - Ale nigdy ci nie obiecywałem i nigdy nie obiecam, że przestanę pływać.
Niebo poróżowiało jeszcze bardziej; ciepło tej barwy niezauważalnie przechodziło w chłodny fiolet chmur, wiszących nisko nad horyzontem, a ostatnie błyski znikającego za nimi słońca wciąż jeszcze tańczyły po spokojnym bezkresie morza. Drobne fale z cichym pomrukiem rozbijały się o czarne słupy falochronu, pienistymi językami raz po raz oblizując piasek, spokojnie i jakoś tak smutno – i nagle Magnolia poczuła, jak ten smutek przenika do jej wnętrza, tak, że momentalnie zrobiło jej się zimno – ale tego chłodu wcale nie czuła na skórze, ale gdzieś tam, głęboko w środku.
- Płyń, skoro to takie ważne. - Wydusiła w końcu wbrew sobie. - Przecież wiem, że wrócisz...
Ale i tak bała się jego powrotów. Bo chociaż nie potrafiła już żyć bez Dominika, to tak samo nie potrafiła żyć z nim.
Aż w końcu, pewnego jesiennego dnia, żadnego powrotu już nie było.
Po tamtym listopadowym sztormie nie wrócił zresztą nikt z "Anxo do Mar", a jego resztki jeszcze przez długi czas wyławiali kolejni okoliczni rybacy, nie pozostawiając złudzeń co do losu załogi zaginionego statku. Jednak Magnolia nigdy tak naprawdę nie dopuściła do siebie tej myśli, nawet wiele miesięcy później wyczekując powrotu Dominika jeszcze mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie ograniczała się zresztą do samego czekania; zawzięcie szukała jakichkolwiek śladów, wciąż wypytując o Dominika znajomych rybaków z Liederar, zupełnie, jakby nie wierzyła, że ktokolwiek podzieli się z nią ewentualnymi wiadomościami ot tak, z własnej woli. Regularnie udawała się zresztą także na północ, do znacznie większego Xagdran, gdzie całymi godzinami włóczyła się między statkami po rozległym nabrzeżu, odwiedzała niezliczone tawerny, zaczepiając kolejnych marynarzy, kolejne portowe panienki, z niemym wyczekiwaniem pokazując im wytartą coraz bardziej fotografię Dominika – ale ani razu nie padły te słowa, które najbardziej pragnęła usłyszeć...
Rzadko zdarzało się, żeby w tawernie w Liederar zjawiał się ktoś obcy – duże statki handlowe i pasażerskie zawijały do portu w Xagdran, przystań w osadzie użytkowana była niemal wyłącznie przez miejscowych rybaków – ale tym razem szczęście zdawało się sprzyjać Magnolii. Od razu go zobaczyła: siedział samotnie w kącie mrocznej, zasnutej tytoniowym dymem sali, zgarbiony nad do połowy opróżnionym już kuflem piwa – i już na pierwszy rzut oka widać było, że nie pochodzi stąd, a jego prawdziwym i jedynym domem mogło być wyłącznie morze.
Właśnie tacy ludzie najszybciej byli w stanie jej pomóc, takich Magnolia szukała; nie namyślała się ani chwili. Nie zwracając uwagi na próbujących powstrzymać ją rybaków, pewnym krokiem podeszła do nieznajomego.
- Potrzebuję pomocy. - Zaczęła bez wstępów, kładąc na stole pogniecioną fotografię i bezwiednie gładząc końcami palców wyblakłą twarz Dominika, poprzecinaną siatką drobnych spękań i zagnieceń. - Zniknął dokładnie rok i trzy dni temu, pytam każdego, kto może cokolwiek o nim wiedzieć...
Mężczyzna podniósł zdjęcie i długo się mu przyglądał, obracając w dłoniach, Magnolia bezskutecznie próbowała wyczytać cokolwiek z wyrazu jego twarzy.
- Wydaje mi się, że będę mógł pomóc – powiedział wreszcie, odrzucając fotografię na blat stołu. - Ale to nie jest dobre miejsce do rozmowy o takich sprawach.
Oboje wyszli z tawerny w wilgotny mrok zimnej, listopadowej nocy, zgodnie kierując kroki ku wydmom i plaży, zupełnie, jakby to morze przyzywało ich swoim łagodnym szeptem. Było cicho i ciemno, tylko daleko na południu latarnia morska raz po raz przecinała ciemność wąską smugą światła, przebiegającą po falach. Niesiona wiatrem słona wilgoć osadzała się Magnolii na ustach, kiedy razem z nieznajomym – dokładnie tak, jak wtedy z Dominikiem – stali ramię w ramię tuż na skraju wody.
- Zdaje się, że zapomniałem się przedstawić: jestem Jonas van Beverwijk.
- A bądź sobie i samym diabłem. - Magnolia wzruszyła lekceważąco ramionami, nazwisko przybysza nie obchodziło jej w najmniejszym stopniu, a każde niepotrzebnie wypowiedziane przez niego słowo odsuwało ją od tej najważniejszej informacji. - Co wiesz o Dominiku, gdzie on jest?!
- Tego nie mogę ci powiedzieć. – Krótki blask zapałki oświetlił przez chwilę wciąż nieruchomą, pokrytą rudą szczeciną zarostu twarz o twardych, wysmaganych sztormami rysach; van Beverwijk zaciągnął się fajką, Magnolię owionął słodkawy zapach dymu. - Ale jeśli przyjdziesz tu jutro o tej samej porze, będę mógł cię do niego zaprowadzić.
Nadzieja połączona z radością wybuchły w sercu Magnolii z nieoczekiwaną siłą. A więc to jednak ona miała rację, wciąż nie tracąc wiary i nie zaprzestając poszukiwań – a nie ludzie z Liederar, wmawiający jej, że Dominik nie żyje i wciąż z uporem traktujący ją jak wdowę!
- Tyle, że to będzie naprawdę drogo kosztować.
- Oddam wszystko, co mam, żeby tylko móc go zobaczyć! - Magnolia nie zawahała się ani chwili; od teraz nie liczyło się nic, nie było żadnej przeszkody, której nie umiałaby pokonać, jeśli tylko miało to pomóc w doprowadzeniu jej do Dominika.
- Więc zgoda. - Van Beverwijk wyciągnął do niej rękę, uścisk, którym przypieczętowali zawartą przed chwilą umowę znaczył dla Magnolii więcej, niż wszystkie dokumenty i podpisy świata.
Nie wierzyła już w powrót Dominika. Od tej pory była go po prostu pewna.
Kiedy zjawiła się nazajutrz w umówionym miejscu, van Beverwijk już na nią czekał, siedząc w kołyszącej się na płyciźnie łódce, nieruchome wiosła spoczywały oparte o jego kolana. Nie odpowiedział nawet na pozdrowienie, bez słowa wskazując Magnolii miejsce na wąskiej ławeczce naprzeciwko siebie.
Płynęli w milczeniu, otoczeni przez mgłę, a nocną ciszę mącił jedynie rytmiczny plusk wody, rozgarnianej miarowo poruszanymi przez van Beverwijka wiosłami. Magnolia nie wiedziała, jak długo trwa już ten dziwny rejs, ani jak daleko odbili od brzegu; szybko straciła poczucie czasu i przestrzeni, zawieszona w swoim wyczekiwaniu pośrodku mlecznego tumanu, gdzieś pomiędzy rzeczywistym i realnym Liederar, a kolejnymi wymiarami, rozciągającymi się od jednego do drugiego snu.
Morze było czarne jak jej oczy.
Bała się go. Nienawidziła. A jednocześnie każdego dnia przychodziła na brzeg i błagała, żeby oddało jej Dominika – a teraz za sprawą van Beverwijka te prośby nareszcie miały zostać wysłuchane...
Tymczasem mgła powoli zaczynała rzednąć; Magnolia z rosnącym zdumieniem obserwowała, jak wyłaniają się z niej kolejne maszty i żagle, wznoszący się ukośnie bukszpryt, zdobiący dziób galion w kształcie nagiej syreny - aż wreszcie cały, ogromny szkuner rozświetlony dziesiątkami lamp.
I on, stojący samotnie na pokładzie, wyprostowanymi rękami opierający się o reling.
Blada, szczupła twarz o ostrym podbródku, przenikliwe zielone oczy i długie włosy, tak czarne, że niemal granatowe, szarpane przez wzmagający się z każdą chwilą wiatr...
- Dominik! - Magnolia próbowała go zawołać, ale bez skutku; jej głos zdawał się nie docierać na pokład statku, zupełnie, jakby ten odgrodzony był od łódki niewidzialną ścianą. - Dominik! - Powtórzyła raz jeszcze, ale wciąż bez rezultatów; i szkuner, i mężczyzna obecny na jego pokładzie wciąż trwali zaklęci w sobie tylko znanej rzeczywistości.
- Co to ma być! - Magnolia chciała dopaść do stojącego na rufie van Beverwijka, ale rozkołysana gwałtownym ruchem łódka udaremniła jej ten zamiar, odbierając równowagę i zmuszając do ponownego opadnięcia na ławkę. - Co to ma być, przecież on miał do mnie wrócić!...
- O, nie. Chciałaś tylko móc go zobaczyć i zobaczyłaś; ja dotrzymałem słowa. - Van Beverwijk uśmiechnął się szyderczo, Magnolia po raz pierwszy dostrzegła na jego niewzruszonej do tej pory twarzy jakiekolwiek emocje. - Teraz twoja kolej na spełnienie obietnicy, umawialiśmy się przecież na zapłatę.
Magnolia sztywniejącymi od nagłego strachu palcami wyłuskała z zawieszonego na szyi woreczka garść wygniecionych banknotów.
- To naprawdę wszystko, nie mam więcej...
Uderzył ją w wyciągniętą rękę; kobieta krzyknęła, zaskoczona, pieniądze wysunęły się z osłabionego uderzeniem chwytu i poszybowały w ciemność, porwane przez wiatr.
- Nie zrozumieliśmy się; miałaś oddać mi w zamian wszystko, co posiadasz. Wszystko. - Powtórzył, a Magnolię aż do szpiku kości przeniknęło bolesne zimno, przepełnione dziwnym, niemalże fizycznie namacalnym złem.
"Nie tak się umawialiśmy!", chciała wykrzyczeć, w jakikolwiek sposób spróbować obronić się przed van Beverwijkiem i przed tym, co właśnie ją otaczało, ale nie mogła wydusić ani jednego słowa, wykonać choćby najmniejszego ruchu. Zupełnie, jakby krępowała ją nieznana moc, całkiem inna i o wiele silniejsza od wszystkiego, co kobieta do tej pory poznała.
- Cieszę się, że mogłem pomóc. - Usłyszała naraz ironiczny głos van Beverwijka, dochodzący gdzieś z daleka i z wysoka, i z przerażeniem uświadomiła sobie, że mężczyzny nie ma już obok niej w łódce, a stoi na dziobie statku, podtrzymując się ręką za olinowanie.
"To nie jest człowiek", straszna prawda przemknęła Magnolii przez głowę, przerażenie rosło z każdą sekundą.
- Obiecuję, że to nie potrwa długo.
Van Beverwijk skinął głową w pożegnalnym geście i niedbale dotknął palcami daszka czapki – a szkuner ruszył z cichym pluskiem, prowadzony wyłącznie siłą woli swojego kapitana.
TEKST II
Magnolia już rozumiała, że nie ma szans, że właśnie tak przyjdzie jej zapłacić. Wciąż stała nieruchomo, czekając, aż stanie się nieuniknione, aż potężny dziób szkunera staranuje maleńką łódkę, tak podobną do kołyszącej się na falach łupiny orzecha...
Głuchy trzask.
Ostre drzazgi ze zgruchotanych desek, czarna, słona woda zalewająca oczy, wdzierająca się do ust, do gardła, piekącym bólem rozrywająca płuca; jedna, druga, trzecia próba wynurzenia się na powierzchnię, rozpaczliwy wysiłek zaczerpnięcia jeszcze jednego oddechu...
Szkuner odpływał. W ostatnim błysku gasnącej świadomości Magnolia zdołała przeczytać jeszcze namalowane wysoko na rufie imię: "Flying Dutchman".
==============================================================================TEKST II
„Plan”
Miała swoje miejsce na wydmach, tam gdzie Karwia przestawała być miasteczkiem o ciągłej zabudowie i zamieniała się w Karwieńskie Błota. Tu posiadłości rozsypane nad brzegiem morza były niczym rzucone niepewną ręką cukierki o smaku tak różnym, jak ludzkie losy.
Śmiała się, że to punkt obserwacyjny, dziupla, bocianie gniazdo. Używała wielu synonimów, choć żaden nie oddawał pełni emocji, jakimi obdarzyła to miejsce. Niewielka pustka kryła się pośród pogiętych przez wiatr, splątanych w rozpaczliwej walce o przetrwanie niskich sosen. Niżej stromo opadał brzeg wydmy, cieśnił się metrowy pasek kamienistej plaży i wreszcie dno, szybko w tym miejscu dążące ku głębi.
By tam dotrzeć, trzeba było zaparkować przy kościele pod wezwaniem św. Barbary z Nikomedii. Wyglądał jak kieszonkowy dom modlitwy, niepozorny, nieefektowny z zewnątrz i cichy.
Tyle wystarczało. Parafia liczyła niewiele dusz, jeszcze mniej z nich chciało zaglądać do przybytku poświęconego marynarzom. Wystrój miał ciemny, ponury jak ten obraz na jednej z bocznych ścian, osadzony w drewnianej podstawie przypominającej łódź. Marynarze na nim walczyli z rozszalałym żywiołem, chlaszczącym strumieniami wody, a z niebios Chrystus próbował oświetlić im drogę do domu. Lecz czy to się udało? Czy wrócą? Wiernych niepewność odstręczała równie mocno jak mroczna paleta barw i ludzie na obrazie zarysowani niepewną ręką, niby szkic do obrazu. Jedynie Chrystus, zapewne skopiowany z lepszych dzieł, jakoś wyglądał – ale przecież tym, którzy tu zaglądali, najmniej chodziło o Niego, bardziej o bliskich, którzy w morze wypłynęli, lecz nie powrócili.
Tego ciepłego wrześniowego dnia Sara wysiadła ze swojego starego audi i chrzęszcząc butami po żwirowej wysypce, obeszła pusty o tej porze kościół. Odszukała wzrokiem początek ścieżki znikającej w ścianie lasu, oddzielającego sanktuarium od morza stumetrową otuliną.
Kamień był ogromny, od strony kościoła ociosany niecierpliwymi żłobieniami. Kiedy wytężyło się wzrok, można było dostrzec rysy twarzy, postać odzianą w szeroką marynarską kurtę, choć dla większości wiernych zapewne był to po prostu głaz narzutowy z tabliczką „Zaginionym na morzach i oceanach. Pamiętamy”. Tam Sara zawsze przystawała na chwilę. Od prawie dwóch dekad składała tu rozpacz, czerpiąc siłę.
Potem z niechęcią, którą należało pokonać jak opór fal z impetem bijących w burtę statku w czasie sztormu, oderwała dłonie od głazu i obeszła go od prawej.
Trzeba się było schylać nisko, czasem przeskoczyć nad poziomą poprzeczką konaru wygiętego przez wiatr. Nie zapaść się w leju sypkiego piasku, nie dać chlasnąć gałęzią. Nie zgubić drogi cieniejącej do szerokości dłoni, gubiącej się w gęstwie, rozpływającej w autostradę dla rudych mrówek, które niedaleko wzniosły kopiec.
Trwało, nim człowiek dotarł do szerokiego na metr kawałka wysokiej wydmy, wyskubanego z roślin, odsłaniającego gorący piasek. Na wprost morze, po prawej stronie centrum Karwii, dalej Jastrzębia Góra, błyskająca nocami latarnia na Rozewiu, wreszcie, u nasady półwyspu zagiętego jak długi pazur starej wiedźmy, Władysławowo. Miasto, port, stocznia remontowa, w której pracował Daniel, nim skoczył na głęboką wodę, żeby zarobić na ich własne mieszkanie. Żeby mogli się wynieść z wynajmowanej nory.
Usiadła i zaczęła przepatrywać horyzont. Jak niemal każdego dnia od prawie dwudziestu lat, z jedną krótką przerwą, której żałowała jak niedopowiedzianych do końca słów, których adresat nigdy już nie usłyszy. Zdarzało się jej przychodzić tu z latarką i zasiąść niby duch czuwający nad porządkiem żywiołów.
Zrobiło się szaro, kiedy zza horyzontu wypłynął rozświetlony prom z Kopenhagi. Sara poczuła szybsze uderzenie serca. Nie wiedziała, czym przypłynie Daniel, jednak była pewna, że wyczuje go, choćby zszedł do kajut albo baru, a nie oparł się nonszalancko o balustradę, jak lubił.
Wciąż nie wrócił z ostatniego kontraktu na masowcu, gdzie najął się jako elektryk. „Stara krypa, ale dajemy radę”, zapewnił Sarę, kiedy telefonicznie składali sobie życzenia w Wigilię. „Kiedyś zabiorę cię na te Filipiny, piękne są, sama musisz zobaczyć”.
Nie dali rady. Kilka dni po rozmowie dopadł ich huragan i zatopił statek. Ciał po katastrofie odnaleziono niewiele, jej chłopaka uznano za zaginionego. Sara była jednak pewna, że dotarł na jedną z tysiąca bezludnych wysepek w tym regionie i wciąż czeka na ratunek.
Wzruszała ramionami, kiedy ludzie jej tłumaczyli, że nikt wypadku nie mógł przeżyć, wszyscy utonęli. Co oni mogli wiedzieć? Był świetnym pływakiem. A poza tym uspokajał ją mówiąc: „Mam tratwę, tak na wszelki wypadek. Jakby co, na niej dopłynę do Karwii”. W jej myślach zwątpienie mieszało się z nadzieją, jak tych rybaków z łodzi pod okiem Chrystusa, nigdy jednak całkiem nie wygrało.
Dlatego musiała tu przychodzić, to była oś porządkująca jej życie dniem i nocą. Jeśli nie potrafiła zasnąć, jechała pod Barbarę. Czas płynął tu inaczej, zdawał się zastygać, ciągnąć leniwie jak surowe kurze białko na łyżce. Wsłuchiwała się w szmer fal, który nie pozwalał rozróżnić słów, ale wiedziała, że przynosi je z daleka.
Wyobrażała sobie czasem, co by było, gdyby przed odpłynięciem Daniel zrobił jej dziecko. Miałaby z kim czekać na swojego marynarza.
Za jej plecami kościelny dzwon wybił kolejną godzinę. Dźwięk poniósł się ponad sosnami, uciekł w niebo i w bezkres wody. Pomyślała, że może dziś dotrze do Daniela, zaniesie wiadomość, żeby wreszcie wracał.
W końcu wstała, otrzepała sukienkę z liści, piasku i zaplątanych igieł, ruszyła z powrotem, przyświecając sobie telefonem.
Mijając kamień, musnęła go końcami palców.
„Ja wrócę, a ty?”, pomyślała z czułością.
*
W dziupli z widokiem na morze mogłaby zamieszkać. Musiała jednak zarobić na auto, jedzenie, ubranie. Unikała mówienia, że zarabia na życie – zacznie, kiedy wróci Daniel.
Spożywczak w centrum miasta był ciasny, a od zapachów Sara dostawała częstych migren rozsadzających jej głowę. Sztuczne światło, po godzinach przesiadywania na wydmach i wpatrywania się w fale, wywoływało zapalenie spojówek. Znosiła to z godnością, jak cenę, którą trzeba zapłacić za wolność.
Ludzie kupowali tu jedzenie, sprzedawali emocje i plotki. W sezonie turyści dokładali fochy z gatunku „przecież jestem na wakacjach”.
Kasowała pieniądze, wymieniając na niepotrzebną wiedzę, że w Lidlu włoski tydzień, prawdziwe ravioli można kupić. Albo że „Kasprzykowa, ta mała czarna zołza z Krokowskiej, będzie miała czwarte dziecko. Na emeryturę chce zarobić, i skoro trójka już jest, to rachu-ciachu i na starość będzie jak znalazł”. Albo: „U nas, w Ostrowie, za takie miny by panią zwolnili, tam się klienta szanuje”.
Tego popołudnia miała zmianę razem z Zośką, zadziorną trzydziestolatką. Pod wieczór tłumek klientów zgęstniał.
Nagle Zośka zaklęła pod nosem, dostrzegając swojego chłopaka, który stukał energicznie przez przeszklone drzwi.
– Idź – pozwoliła Sara. – Widać, że coś ważnego...
Nie znosiła go. Wydziarany, w kurtce jak motocyklista, choć stać go było tylko na rower. Drażniło Sarę, że zachowuje się jak szef gangu motocyklowego. Jeszcze Zośka zapłacze, że ukradkiem wciska draniowi banknoty do kieszeni.
Kiedy zamknęły sklep i zbierały się do wyjścia, Zośka rzuciła bezceremonialnie:
– A ty ile jeszcze będziesz patrzeć za tym swoim? Znajdź kogoś, zanim zegar wybije dwunastą. Ślubu nie mieliście, to ułatwia, a zegar biologiczny tyka. Jeszcze parę lat i o dziecku zapomnij, a dziecko to jak skała, Sara, facet może odejść, ono zawsze będzie twoje. Wyrzuć te worki, kolorowe stroje też są dla ludzi!
Miała do mężczyzn stosunek użytkowy: nie chciała żyć samotnie, ale jak się trafi lepszy, pójdzie z nim, żeby sobie poprawić życie, mówiła. Nie potrafiła zrozumieć tego czekania.
Sarze nie chciało się tłumaczyć po raz kolejny. W milczeniu sprawdziła, czy ma wszystkie klucze.
*
W domu narzuciła miękki szlafrok, a potem włączyła telewizor. Stonowany szum filmowych dialogów, serwisów informacyjnych i reklam wypełnił przestrzeń pokoju, nadał jej złudzenie życia – tego, czego Sara sama nie potrafiła tu wnieść.
Wciąż w głowie dzwoniły jej słowa Zośki.
Skoro Daniela nie odnaleziono wśród ofiar katastrofy, to może wrócić. Przypłynie – i co? Ma się dowiedzieć, że Sara znalazła sobie lepszego? Lepszego przez to, że akurat był pod ręką?
Poszła do sypialni, położyła z nadzieją, że przyśni się jej Daniel – gdy się kochają, śpiewają, robią zakupy albo chociaż kłócą (miał zabawny nawyk gestykulowania, jakby to czyniło jego argumenty silniejszymi).
Jej wzrok mimo woli pobiegł na ścianę za łóżkiem. Wisiał tam plakat z Meryl Streep, w długiej ciemnej sukni, wyglądającej jak żałobna. Aktorka stała na pomoście, wokół wzburzone morze bryzgało strzępami piany, a ona patrzyła w dal, przepełniona smutkiem, wyglądająca kochanka, który ją opuścił.
Daniel kochał ten film, pewno dlatego, że poszli na niego jako świeża para. W kinie pozwoliła mu się pocałować, a jego ręka zsunęła się pod spódniczkę Sary. Uznali, że to „ich” film. Daniel miesiąc później wytrzasnął skądś plakat, żeby to przypieczętować.
– Patrz, ona ma oczy prawie jak ty – potrząsnął szeleszczącą płachtą. – Zostaniesz moją aktorką?
Wziął do ręki kamerkę przywiezioną ze Szwecji i udawał że filmuje Sarę. To wspomnienie wciąż do niej wracało, mimo upływu lat. Gdzieś wyczytała o kocie Schroedingera. Ona czuła się jak wdowa Schroedingera – tak albo nie, zależy, czy Daniel wróci, czy jednak nie.
Bała się sama oglądać ten film, który w pewien sposób okazał się proroczy, lecz nie potrafiła się pozbyć plakatu, mimo że coraz mocniej ją ranił.
*
Kilka dni później, w drodze na Karwieńskie Błota, Sara utknęła z powodu robót drogowych. Nie lubiła takich niespodzianek, wytrącały ją z bańki spokoju. Kiedy wreszcie wysiadła, czuła, jakby jej ktoś ukradł kwadrans życia. Kwadrans mniej dla Daniela.
Ludzie już się rozeszli po mszy, tylko młody proboszcz przyglądał się nierówno wysypanemu żwirowi parkingu, jakby zastanawiał się, czy parafię stać na zastąpienie go kostką.
Widywała księdza z daleka, chociaż dotąd nie miała okazji porozmawiać. Jego kazania, których czasem słuchała z zewnątrz, były zbyt nowoczesne, poza tym tęskniła za starym proboszczem, odesłanym na emeryturę. Tamten, nim poszedł do seminarium, kilka lat pływał z ojcem, przeżył nawet zatonięcie kutra i podjęcie z wody przez helikopter. To on postawił pomnik zaginionym.
– A pani rzadko wchodzi do środka – zagadnął proboszcz, robiąc krok w jej stronę. – Tylko pod kamień i tam... – Odruchowo chwycił brzeg sutanny, jakby w obawie, że porozdziera ją na ostrych gałęziach.
– Już się nawchodziłam. Nie pomogło.
Oszczędziła mu wyznania, że straciła wiarę w to, że Jezus wskaże drogę marynarzom w łodzi, światłem nakreśli właściwą marszrutę. Już prędzej jej emocje wysyłane ze szczytu wydmy niby światło latarni doprowadzą Daniela do domu.
– Wiem, po co pani tam idzie – pokiwał głową. – Wszyscy chodzicie po to samo, wolicie rozmawiać z kamieniem. A on nie odpowie. Morze też nie. Czasem trzeba wrócić do żywych, ich uznać za najważniejszych.
Zmarszczyła brwi. „No chyba się zmówił z Zośką”, pomyślała. W ostatniej chwili ugryzła się w język, żeby nie rzucić księdzu w twarz ironicznego „Naprawdę? To proboszcz też stawia na żywych, nie martwego od tysiącleci Jezusa?”. Zaczęła się zastanawiać, czy nie ma dojścia do bocianiego gniazda od innej strony, omijając kościół. Tyle że musiałaby wtedy porzucić pomnik – a tego nie była gotowa zrobić.
– Ludziom trzeba pomagać, a nie kazać w kamień wierzyć. – W głosie księdza pojawił się cień żalu, najwyraźniej kierowanego w stronę poprzednika. Nerwowym ruchem poprawił uwierającą koloratkę. – Jak mi biskup pozwoli, fundację założę, żeby rodziny wspomóc albo coś...
*
Mogłaby mu poopowiadać o tych żywych.
– Młoda jesteś, co będziesz życie marnować – zupełnie jak Zośka teraz, zaczęli mówić ludzie, kiedy zdjęła żałobę.
Wzbraniała się ze dwa lata, w końcu postanowiła przemóc, zażyć gorzkie lekarstwo. Zamieszkała z Adamem, próbowali ułożyć dwa rozsypane życia w jedno. On miał za sobą rozwód i przegraną wojnę o córeczkę, ona próbowała uśmiercić Daniela w myślach mimo braku kwatery na cmentarzu.
Czy z dwóch strat można zrobić jeden zysk? Kłócili się tak, że za sprawą tych samych ludzi wkrótce doczekali się wizyty dzielnicowego. Kilka dni później Adam spakował się i odszedł. Nie zatrzymywała go. Lekarstwo okazało się trucizną, która omal jej nie zabiła.
– Nic tu po mnie. Nigdy nie będę marynarzem – rzucił przed odejściem, patrząc na nią z gniewem, współczuciem i złością, grającymi w oczach i na zarysowanej mocno szczęce.
Jego straty nie zauważyła, zysk pojawił się sam: miała więcej czasu na jazdy pod Barbarę.
*
– Znowu wypadek, słyszałaś? – zagadnęła ją Zośka dwa dni później. Mijały się na zmianie, z której Sara schodziła, a Zośka przyszła ze świeżymi wiadomościami. – Dwa kutry zatonęły, na wodzie została tylko plama ropy. Znaleźli cztery ciała, jednego wciąż szukają. Ludzie mówią, że naszych staranował ruski okręt podwodny albo wieloryb, co niedawno wpłynął na Bałtyk.
Przez kilka dni Sara częściej przeglądała wiadomości na smartfonie. Wiadomości o zatopionych kutrach szybko jednak zeszły z czołówek, a wkrótce całkiem zniknęły. Potem odbyły się pogrzeby tamtej czwórki. Tylko zaginiony chłopak przepadł jak Daniel. Młody chłopak, osierocił żonę i maleńkie dziecko. „Szkoda”, mówili ludzie. „Szkoda”, myślała Sara, „takie puste słowo, bezwartościowe”.
Kiedy chodziła w tych dniach do bocianiego gniazda, czasem przepatrywała horyzont, jakby w poczuciu, że wyjdzie stamtąd również ten zaginiony.
Jednak nie wyszedł.
*
Za to kilka tygodni później przed kościołem dostrzegła księdza i bardzo młodą dziewczynę w świeżo założonej czerni, łkającą w ramionach duchownego. Ten głaskał ją po głowie ojcowskim ruchem. Sara skrzywiła się ze złością. Cóż mógł wiedzieć o utracie kogoś na morzu?
Kiedy ich mijała w odległości paru kroków, wiatr przyniósł szeptane kojącym tonem słowa proboszcza: „fundacja... pomoc...”.
Szła dalej, zła na tę samą jałową śpiewkę, którą wcześniej próbował karmić Sarę, a teraz pasł dziewczynę tak młodą, że mogłaby być córką Sary.
Dotknęła marynarskiego kamienia, czując gorący odzew – nagrzany w słońcu kamień parzył.
Usiadła na piasku, patrzyła, jak fale podnoszą się, a potem rozbijają na kamienistej plaży. Nie potrafiła jednak się skupić, jakby w głowie utkwił zadzior, zakłócający bieg myśli.
„Wyrzuć te worki”.
„Jak córka...”.
Nagle wstała, zdecydowanym ruchem otrzepała spódnicę i ruszyła ścieżką z powrotem ku kościołowi. Było to jak przełamywanie oporu wysokiej fali, jak nagła, bolesna decyzja, która z pozoru zrodziła się nagle, choć dojrzewała latami. Każdy krok kosztował ją tyle, co wcześniej ich tysiąc.
Odwróciła się plecami od morza jak nigdy dotąd. Jakby Daniel miał nigdy nie wrócić, a jej przyszłość była tam, przy tych dwojgu rozmawiających.
O ile wciąż czekali na nią, a nie odpłynęli w swoją przyszłość bez niej. Przyspieszyła kroku.
Proboszcz nic nie wie o takiej stracie, ale Sara może mu powiedzieć. I innym. Mogą pomóc sobie wzajemnie.
Coraz szybciej w stronę małego kościoła na Karwieńskich Błotach niosły ją złość, ból i... nadzieja.
==============================================================================[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
3Tekst I
Początek trochę ciężko mi się czytało - za mdławo-romantycznie dla mnie, ale to może być kwestia bycia niedobranym targetem. Na pewno drażniła mnie liczba powtórzeń imion i opisów oczu/spojrzeń.
Lecąc dalej...
Hmmm... I z perspektywy całego tekstu się zastanawiam... Czy to miało być celowe pokazanie toksycznego związku, czy jednak ten egzaltowany, romantyczny ton miał i tę sytuację romantyzować? Wydaje mi się, że niestety to drugie, bo ta toksyczność nie jest wyeksponowana, tylko utopiona w obrazkach oczu i głaskania zdjęcia. Cóż, to mnie niestety odrzuca.
Dalej opisy robią się całkiem klimatyczne, choć w stylu brakowało mi jakiejś lekkości. Można by zarzucić, że te zadymione tawerny, ciemne głębiny morza itd. są mocno wysłużone w tym typie literatury, ale dla mnie to ok. Miała być marynistyka i trochę tego portowego życia czy morskich fal poczułam. Sam pomysł na rozwiązanie historii mnie nie powalił, ale też nie był jakiś zły. Ot, pogranie na znanej legendzie. Może być i tak.
Tekst II
Bardzo spodobał mi się w język tego opowiadania. Opisy są bardzo plastyczne, przy tym nieprzeciążone, dobrze się w nie zagłębia.
Sama opowieść ma swój melancholijny urok i wzbudza emocje. Przez większość czasu bardzo mi się podobało, jak ta historia jest prowadzona (pokazywanie nacisków otoczenia, gra szczegółami takimi jak plakat filmowy, drobiazgi z pracy w sklepie itd. itp.), ale w zakończeniu mi zgrzytnęła - trochę brakowało mi podbudowy do tej nagłej decyzji bohaterki, by jednak zwrócić się do ludzi (niby jest powiedziane, że "zrodziła się nagle, choć dojrzewała latami", ale ja w to "dojrzewanie latami" narratorowi nie uwierzyłam, nie widziałam go w tekście).
Mam natomiast z tym tekstem jako bitewniaczkiem pewien zasadniczy problem. Dla mnie to tu tego morza jak na lekarstwo. Wiem, że, jest pretekstem do opowieści o trudności z przeżyciem żałoby po zaginionym i okej, jest dobrym pretekstem. Ale jego samego mało w tym tekście czuję. Gdyby Daniel zamiast zatonąć wyszedł z domu i nigdy nie wrócił, to pewnie nie zauważyłabym różnicy (poza tym, że musiałby być inny kościół i obraz/tablica/cokolwiek). Nie chcę wchodzić w rozważania, czy to się łapie w marynistykę, czy nie. Nawet jak się łapie, to dla mnie i tak trochę słabo wyczerpuje założenia bitwy.
Biorąc pod uwagę powyższe, mam zagwozdkę z punktacją. Drugi tekst, moim zdaniem, wygrywa nad pierwszym językowo, kreacją historii i bohaterów... No ale pierwszy dał mi więcej tego morskiego klimatu... Chyba ostatecznie zrobimy tak:
Tekst I: 1 punkt
Tekst II: 1,5 punktu
(a pół punkcika zaginęło na morzu)
Początek trochę ciężko mi się czytało - za mdławo-romantycznie dla mnie, ale to może być kwestia bycia niedobranym targetem. Na pewno drażniła mnie liczba powtórzeń imion i opisów oczu/spojrzeń.
Lecąc dalej...
Myśl na bieżąco w trakcie lektury: Eeee... Zaraz... Czyli babka wzięła sobie faceta, który pływa (i który nigdy nie obiecał, że pływać przestanie - jak się dowiemy za chwilę), a teraz dostaje ataków agresji (słownej, fizycznej, odpala jakiś szantaż emocjonalny), bo się popatrzył w morze... Dominik, wiej, to się nie skończy dobrze.ithi pisze: (śr 10 lis 2021, 21:01) i zdążył jeszcze przez ułamek chwili spojrzeć w błyszczące od gniewu, czarne jak noc oczy Magnolii, zanim ta rzuciła się na niego z pięściami.
- A wynoś się, wynoś się do tego swojego morza, swoich kumpli, swoich dziwek! - Tłukła go i szarpała na oślep, łzy wściekłości wymieszanej z bezradnością wartkimi strugami spływały już jej po policzkach.
Hmmm... I z perspektywy całego tekstu się zastanawiam... Czy to miało być celowe pokazanie toksycznego związku, czy jednak ten egzaltowany, romantyczny ton miał i tę sytuację romantyzować? Wydaje mi się, że niestety to drugie, bo ta toksyczność nie jest wyeksponowana, tylko utopiona w obrazkach oczu i głaskania zdjęcia. Cóż, to mnie niestety odrzuca.
Dalej opisy robią się całkiem klimatyczne, choć w stylu brakowało mi jakiejś lekkości. Można by zarzucić, że te zadymione tawerny, ciemne głębiny morza itd. są mocno wysłużone w tym typie literatury, ale dla mnie to ok. Miała być marynistyka i trochę tego portowego życia czy morskich fal poczułam. Sam pomysł na rozwiązanie historii mnie nie powalił, ale też nie był jakiś zły. Ot, pogranie na znanej legendzie. Może być i tak.
Tekst II
Bardzo spodobał mi się w język tego opowiadania. Opisy są bardzo plastyczne, przy tym nieprzeciążone, dobrze się w nie zagłębia.
Sama opowieść ma swój melancholijny urok i wzbudza emocje. Przez większość czasu bardzo mi się podobało, jak ta historia jest prowadzona (pokazywanie nacisków otoczenia, gra szczegółami takimi jak plakat filmowy, drobiazgi z pracy w sklepie itd. itp.), ale w zakończeniu mi zgrzytnęła - trochę brakowało mi podbudowy do tej nagłej decyzji bohaterki, by jednak zwrócić się do ludzi (niby jest powiedziane, że "zrodziła się nagle, choć dojrzewała latami", ale ja w to "dojrzewanie latami" narratorowi nie uwierzyłam, nie widziałam go w tekście).
Mam natomiast z tym tekstem jako bitewniaczkiem pewien zasadniczy problem. Dla mnie to tu tego morza jak na lekarstwo. Wiem, że, jest pretekstem do opowieści o trudności z przeżyciem żałoby po zaginionym i okej, jest dobrym pretekstem. Ale jego samego mało w tym tekście czuję. Gdyby Daniel zamiast zatonąć wyszedł z domu i nigdy nie wrócił, to pewnie nie zauważyłabym różnicy (poza tym, że musiałby być inny kościół i obraz/tablica/cokolwiek). Nie chcę wchodzić w rozważania, czy to się łapie w marynistykę, czy nie. Nawet jak się łapie, to dla mnie i tak trochę słabo wyczerpuje założenia bitwy.
Biorąc pod uwagę powyższe, mam zagwozdkę z punktacją. Drugi tekst, moim zdaniem, wygrywa nad pierwszym językowo, kreacją historii i bohaterów... No ale pierwszy dał mi więcej tego morskiego klimatu... Chyba ostatecznie zrobimy tak:
Tekst I: 1 punkt
Tekst II: 1,5 punktu
(a pół punkcika zaginęło na morzu)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
4A ja czytałam zachwycona, myśląc sobie: Ach te opisy i romantyczność i uczucia i klimat. Wszystko Jest! Imiona bohaterów również na plus - Magnolia i Dominik. Dlatego też nie widząc żadnych błędów, tekst pierwszy oceniam na dwa punkty. Jestem targetemAdrianna pisze: (czw 11 lis 2021, 13:28) Początek trochę ciężko mi się czytało - za mdławo-romantycznie dla mnie, ale to może być kwestia bycia niedobranym targetem.

Tekst drugi, otrzymuje jeden punkt. Zapamiętałam, że jest Sara i wysiada ze starego audi. I ten chrzęszczący pod nogami żwir. Miodzio! Za mało romantyczności
oraz dramatu. Jak dla mnie. Nie jestem targetem tym razem

No one said that would be easy.
[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
5Nie jestem targetem. Nie, nie, po stokroć nie.
Tekst I. W pierwszej połowie autor wali czytelnika po głowie uczuciami. W drugiej połowie pozwala wyczuć, że historia nie skończy się dobrze. Końcówka - no zawiodłem się, choć z drugiej strony pójście w nutę fantastyczną jest jak najbardziej na plus.
Tekst II. Fachowo napisany obyczaj o stracie i tęsknocie. Czuć wyższy poziom literacki. Ale szału nie ma.
Tekst I: 0,75 pkt
Tekst II: 1,00 pkt
Tekst I. W pierwszej połowie autor wali czytelnika po głowie uczuciami. W drugiej połowie pozwala wyczuć, że historia nie skończy się dobrze. Końcówka - no zawiodłem się, choć z drugiej strony pójście w nutę fantastyczną jest jak najbardziej na plus.
Tekst II. Fachowo napisany obyczaj o stracie i tęsknocie. Czuć wyższy poziom literacki. Ale szału nie ma.
Tekst I: 0,75 pkt
Tekst II: 1,00 pkt
[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
6Tekst pierwszy
Mam kłopot z oceną tego tekstu. Z jednej strony ma bardzo ładne, klimatyczne opisy, a z drugiej przeszkadza mi wszędobylska słodycz, jakby na siłę budowana przez bohaterkę romantyczność relacji, która... cóż, relacje z marynarzami nie należą do tych "na wieki wieków".
Podobało mi się jednak ciągłe napięcie pomiędzy morzem a Magnolią. Gdyby nieco ująć lukru, wyszłaby z tego bardzo ciekawa proza psychologiczna. Mam jednak wrażenie, że rozminęły się tu moje oczekiwania względem tak zarysowanej relacji a tym, jak została finalnie pokazana. Niestety, nie jestem chyba osobą, która umie docenić tak wielki nacisk na jednostronność emocjonalną tekstu.
Oceną moją jest: 1 pt i plus za poetyckość
Tekst drugi
Czuć tu dobrze przemyślaną historię, emocje, zarysowane oszczędnie, choć bardzo jasno. Przemawia do mnie ten tekst, coś po nim zostaje w pamięci.
Oceną moją jest: 2 pt i plus za oszczędne, plastyczne opisy
Mam kłopot z oceną tego tekstu. Z jednej strony ma bardzo ładne, klimatyczne opisy, a z drugiej przeszkadza mi wszędobylska słodycz, jakby na siłę budowana przez bohaterkę romantyczność relacji, która... cóż, relacje z marynarzami nie należą do tych "na wieki wieków".
Podobało mi się jednak ciągłe napięcie pomiędzy morzem a Magnolią. Gdyby nieco ująć lukru, wyszłaby z tego bardzo ciekawa proza psychologiczna. Mam jednak wrażenie, że rozminęły się tu moje oczekiwania względem tak zarysowanej relacji a tym, jak została finalnie pokazana. Niestety, nie jestem chyba osobą, która umie docenić tak wielki nacisk na jednostronność emocjonalną tekstu.
Oceną moją jest: 1 pt i plus za poetyckość
Tekst drugi
Czuć tu dobrze przemyślaną historię, emocje, zarysowane oszczędnie, choć bardzo jasno. Przemawia do mnie ten tekst, coś po nim zostaje w pamięci.
Oceną moją jest: 2 pt i plus za oszczędne, plastyczne opisy
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
7Tekst pierwszy: bohaterka wydaje się taka... strasznie głupia. Najpierw jest zaskoczona, że jej chłopaka, jak rozumiem marynarz, chce wypłynąć w morze, a potem uznaje, że ktoś go może do niej zabrać łódką... Gdzie ona myślała, że ten Dominik czeka? Złapał się boi i tak sobie siedzi?
Czuć klimat morski, a motyw fantastyczny jest fajny. Ale nie wierzę w bohaterkę i zupełnie nie mam ochoty przejąć się jej losem.
Ocena: 1 pkt
Tekst drugi: bohaterka wydaje się dużo bardziej autentyczna i logiczna. Tylko gdzie to morze? Miga gdzieś na horyzoncie i to wszystko.
Ocena: 1 pkt
Zaginiony punkt szuka Magnoliowej logiki i Sarowego morza.
Czuć klimat morski, a motyw fantastyczny jest fajny. Ale nie wierzę w bohaterkę i zupełnie nie mam ochoty przejąć się jej losem.
Ocena: 1 pkt
Tekst drugi: bohaterka wydaje się dużo bardziej autentyczna i logiczna. Tylko gdzie to morze? Miga gdzieś na horyzoncie i to wszystko.
Ocena: 1 pkt
Zaginiony punkt szuka Magnoliowej logiki i Sarowego morza.
[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
8Oba teksty mają w sobie to coś i nic. To znaczy wtapiają się w temat marynistyki (bo marynistyka to nie tylko morze), ale ... są jakieś takie pisane na siłę, nie od serca.
Tekst I. Oparty na łzawym motywie rozstania i mimo kilku ciekawych scen to raczej szkic do opowiadania a nie opowiadanie. Egzaltacja, lukrowanie i z naprawdę dobrego kawałka została łzawa plama i brak zakończenia. To znaczy autor napisał zakończenie, ale takie na siłę.
Tekst II. Plastyczny, opisany i ... znów zabrakło konsekwencji w zakończeniu. Zakończenie jest, ale takie mało realne, jakby utkane na siłę.
Tekst 1 - 1 pkt.
Tekst II - 1,5 pkt.
Tekst I. Oparty na łzawym motywie rozstania i mimo kilku ciekawych scen to raczej szkic do opowiadania a nie opowiadanie. Egzaltacja, lukrowanie i z naprawdę dobrego kawałka została łzawa plama i brak zakończenia. To znaczy autor napisał zakończenie, ale takie na siłę.
Tekst II. Plastyczny, opisany i ... znów zabrakło konsekwencji w zakończeniu. Zakończenie jest, ale takie mało realne, jakby utkane na siłę.
Tekst 1 - 1 pkt.
Tekst II - 1,5 pkt.
[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
9Tekst 1.
Tekst sprawny warsztatowo, zupełnie nieciekawy fabularnie, gdzieś w 1/3 wiedziałam, co będzie dalej (surprise - i rzeczywiście tak było). Nie ma napięcia. Bohaterka nieprzekonująca, odgrywa jakiś schemat, który nie jest interesujący. I rytm, jeśli można mówić o rytmie, który jest taką przelewającą się wodą, która dopiero na koniec delikatnie się spieniła. Kobieta, której chłopak znika na morzu i go szuka (choć wie, że typ nie żyje, bo nikt nie wrócił) i pojawia się kapitan Holendra i ona oddaje swoje życie za obraz ukochanego... znamy tę historię - co więcej - znamy ciekawszą wersję, gdy oni naprawdę są razem (wtedy jest większa stawka), ale on musi wrócić (i to jest dramat). Główny bohater/ka, który/a jest głupi/a nie jest zbyt wdzięcznym/ą bohaterem/ką. Chyba ktoś nie miał pomysłu, jak twórczo i ciekawie przetworzyć znany schemat.
Ocena: 1
Tekst 2.
Tekst sprawny warsztatowo, tu jest lepszy styl niż w T1 - bardziej żywy i bardziej prawdziwy. "Od prawie dwóch dekad składała tu rozpacz, czerpiąc siłę." - co to za zdanie? Nie rozumiem go. Jak się składa rozpacz? Realizm jest tutaj dobrze uchwycony - poprzez konkret i szczegół. Dzięki temu realizmowi i żywym ujęciu psychiki kobiety czekającej na ukochanego, byłam ciekawa, co jest dalej. I to, co jest ciekawe, to nie miłość do konkretnego typa, tylko miłość do marynarza jako typu człowieka. Coś z końcówką mi zgrzytnęło. Jakaś taka dopowiedziana, zagadana. Wystarczy obraz. Wstała, odwróciła się i odeszła.
Ocena: 2
Ogólnie: po zestawieniu tych tekstów, wyszło, że temat laski czekającej na ukochanego, który zaginął na morzu, to jednak sztampa. Pierwszy tekst eksploatuje legendę, dość nieudanie (bohaterka jest źle napisana, fabuła jest realizacją schematu), drugi próbuje pokazać przemianę bohaterki (tu bardziej wierzę w psychologię postaci), co też jednak odbywa się dość schematycznie, choć sprytnie skonstruowany realizm i taka drobnostka jak miłość do marynarza jako idei/typu i nie ważne, jaka jednostka jest pod spodem, byle by z ducha była marynarzem, działa jednak zaciekawiająco.
Mogłabym powiedzieć, że obydwoje państwo poszli na łatwiznę i pokazali utarty schemat kobiety czekającej na swego marynarza, choć mogli zrobić porządny research i np. pokazać trudne życie marynarza na morzu - z drugiej strony może i dobrze, że poszli na łatwiznę, bo nieco bardziej wiedzieli o czym piszą. Prościej jest przecież wyobrazić sobie, że się na kogoś czeka i ktoś nie wraca (uniwersalne radzenie sobie ze śmiercią) niż problemy marynarza na morzu czy problemy ośmiornicy w sieci, czy ludzi uwięzionych na platformie wiertnicznej, czy problemy syreny porwanej przez złowieszcze delfiny...
Mam poczucie, że obydwoje nie pomyśleliście głębiej, tylko wzięliście to, co wam szybko przyszło do głowy. Szkoda.
Tekst sprawny warsztatowo, zupełnie nieciekawy fabularnie, gdzieś w 1/3 wiedziałam, co będzie dalej (surprise - i rzeczywiście tak było). Nie ma napięcia. Bohaterka nieprzekonująca, odgrywa jakiś schemat, który nie jest interesujący. I rytm, jeśli można mówić o rytmie, który jest taką przelewającą się wodą, która dopiero na koniec delikatnie się spieniła. Kobieta, której chłopak znika na morzu i go szuka (choć wie, że typ nie żyje, bo nikt nie wrócił) i pojawia się kapitan Holendra i ona oddaje swoje życie za obraz ukochanego... znamy tę historię - co więcej - znamy ciekawszą wersję, gdy oni naprawdę są razem (wtedy jest większa stawka), ale on musi wrócić (i to jest dramat). Główny bohater/ka, który/a jest głupi/a nie jest zbyt wdzięcznym/ą bohaterem/ką. Chyba ktoś nie miał pomysłu, jak twórczo i ciekawie przetworzyć znany schemat.
Ocena: 1
Tekst 2.
Tekst sprawny warsztatowo, tu jest lepszy styl niż w T1 - bardziej żywy i bardziej prawdziwy. "Od prawie dwóch dekad składała tu rozpacz, czerpiąc siłę." - co to za zdanie? Nie rozumiem go. Jak się składa rozpacz? Realizm jest tutaj dobrze uchwycony - poprzez konkret i szczegół. Dzięki temu realizmowi i żywym ujęciu psychiki kobiety czekającej na ukochanego, byłam ciekawa, co jest dalej. I to, co jest ciekawe, to nie miłość do konkretnego typa, tylko miłość do marynarza jako typu człowieka. Coś z końcówką mi zgrzytnęło. Jakaś taka dopowiedziana, zagadana. Wystarczy obraz. Wstała, odwróciła się i odeszła.
Ocena: 2
Ogólnie: po zestawieniu tych tekstów, wyszło, że temat laski czekającej na ukochanego, który zaginął na morzu, to jednak sztampa. Pierwszy tekst eksploatuje legendę, dość nieudanie (bohaterka jest źle napisana, fabuła jest realizacją schematu), drugi próbuje pokazać przemianę bohaterki (tu bardziej wierzę w psychologię postaci), co też jednak odbywa się dość schematycznie, choć sprytnie skonstruowany realizm i taka drobnostka jak miłość do marynarza jako idei/typu i nie ważne, jaka jednostka jest pod spodem, byle by z ducha była marynarzem, działa jednak zaciekawiająco.
Mogłabym powiedzieć, że obydwoje państwo poszli na łatwiznę i pokazali utarty schemat kobiety czekającej na swego marynarza, choć mogli zrobić porządny research i np. pokazać trudne życie marynarza na morzu - z drugiej strony może i dobrze, że poszli na łatwiznę, bo nieco bardziej wiedzieli o czym piszą. Prościej jest przecież wyobrazić sobie, że się na kogoś czeka i ktoś nie wraca (uniwersalne radzenie sobie ze śmiercią) niż problemy marynarza na morzu czy problemy ośmiornicy w sieci, czy ludzi uwięzionych na platformie wiertnicznej, czy problemy syreny porwanej przez złowieszcze delfiny...
Mam poczucie, że obydwoje nie pomyśleliście głębiej, tylko wzięliście to, co wam szybko przyszło do głowy. Szkoda.
Dzwoń po posiłki!
[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
10Przeczytałem wpierw po pierwszym zdaniu z obu tekstów. Wrażenie po jednozdaniowej lekturze: I Isa, II Romek
Teksty sprawiły na mnie wrażenie, jakby autorzy współpracowali. Przypadek i sam nie widzę tu nic więcej, ale złożyło się ciekawie.
Walczący wzięli sobie ogromnie szeroki temat, a opowiedzieli prawie tę samą historię. Mieli tę samą historię, ale w szczegółach dokładnie się omijali.
- dla bohaterki Isy najważniejsze są jej własne uczucia, pragnienia. Jej własne dobro. Ukochany jest tym, czego ona chce, jego pragnienia tylko wywołują gniew. A w gniewie - jest agresywna i wobec niego. Kiedy przewiduje, że cudze opinie będą nie po jej myśli, unika choćby możliwości wypowiedzenia ich.
- bohaterka Romka na przeciwnym biegunie - bardzo liczy się z innymi. W gniewie.... khm... w irytacji... takiej niedużej... posuwa się do... buntowniczych myśli.... tak leciutko
Cudze opinie były dla niej tak istotne, że z ich powodu... bierze ślub
- pierwsza stale chodzi do karczmy, druga - najpierw do kościoła, potem pod kościół.
- pierwsza nawet w tragedii nie modli się, druga przechodzi spory proces wiary - błagania, zwątpienie, powrót.
- na koniec - skoro diabeł i śmierć dla pierwszej to co dla drugiej? Oczywiście Bóg i (odzyskane) życie
Serio, to wygląda jak jedna całość, moralitet - pierwsza be i marnie kończy, druga cacy i ją, czytelniku, naśladuj
Dlatego moja ocena: 2 punkty dla... całości. Czyli 1 pkt dla tekstu I oraz 1 pkt dla tekstu II

Teksty sprawiły na mnie wrażenie, jakby autorzy współpracowali. Przypadek i sam nie widzę tu nic więcej, ale złożyło się ciekawie.
Walczący wzięli sobie ogromnie szeroki temat, a opowiedzieli prawie tę samą historię. Mieli tę samą historię, ale w szczegółach dokładnie się omijali.
- dla bohaterki Isy najważniejsze są jej własne uczucia, pragnienia. Jej własne dobro. Ukochany jest tym, czego ona chce, jego pragnienia tylko wywołują gniew. A w gniewie - jest agresywna i wobec niego. Kiedy przewiduje, że cudze opinie będą nie po jej myśli, unika choćby możliwości wypowiedzenia ich.
- bohaterka Romka na przeciwnym biegunie - bardzo liczy się z innymi. W gniewie.... khm... w irytacji... takiej niedużej... posuwa się do... buntowniczych myśli.... tak leciutko


- pierwsza stale chodzi do karczmy, druga - najpierw do kościoła, potem pod kościół.
- pierwsza nawet w tragedii nie modli się, druga przechodzi spory proces wiary - błagania, zwątpienie, powrót.
- na koniec - skoro diabeł i śmierć dla pierwszej to co dla drugiej? Oczywiście Bóg i (odzyskane) życie

Serio, to wygląda jak jedna całość, moralitet - pierwsza be i marnie kończy, druga cacy i ją, czytelniku, naśladuj

Dlatego moja ocena: 2 punkty dla... całości. Czyli 1 pkt dla tekstu I oraz 1 pkt dla tekstu II

“So, if you are too tired to speak, sit next to me for I, too, am fluent in silence.”
(Zatem, jeśli od znużenia milkniesz, siądź przy mnie, bom i ja biegły w ciszę.)
R. Arnold
(Zatem, jeśli od znużenia milkniesz, siądź przy mnie, bom i ja biegły w ciszę.)
R. Arnold
[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
11I tekst:
Pominę fakt, że przesadna emocjonalność utworu zniechęcała mnie do dalszej lektury. Ale przebrnęłam. Tekst wydaje mi się tragedio-słodko-pierdzący, bo opowiada dużo o niczym. Warsztatowo jest w porządku, jednak mam wrażenie, że ta psychologiczno-romantyczna otoczka robiona była na siłę. Ale...
II tekst:
Warsztatowo dobrze, bardzo przyjemnie się czyta, ale...
... gdzie to morze? Gdzie marynistyka?
Za potraktowaniu samego gatunku po macoszemu, jeden i drugi tekst dostaje ode mnie 0,5 pkt.
Pominę fakt, że przesadna emocjonalność utworu zniechęcała mnie do dalszej lektury. Ale przebrnęłam. Tekst wydaje mi się tragedio-słodko-pierdzący, bo opowiada dużo o niczym. Warsztatowo jest w porządku, jednak mam wrażenie, że ta psychologiczno-romantyczna otoczka robiona była na siłę. Ale...
II tekst:
Warsztatowo dobrze, bardzo przyjemnie się czyta, ale...
... gdzie to morze? Gdzie marynistyka?
Za potraktowaniu samego gatunku po macoszemu, jeden i drugi tekst dostaje ode mnie 0,5 pkt.
Z wyrazami szacunku,
Fallen
Fallen
[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
12I. Tekst mocno emocjonalny, dziewczyński (sorry, Romek, jeżeli to Ty
), fabularnie naiwny, ale ładnie napisany. W pewnym momencie tych emocji było trochę za dużo - może to kwestia konieczności zamknięcia się w limicie znaków? Na dłuższym dystansie tekst z pewnością nie sprawiałby wrażenia tak "nasyconego". Bohaterka mocno naiwna, ale sympatyczna. Jak dla mnie: 1 pkt.
II. Próba niebezpośredniego ugryzienia tematu (+1 pkt i klikam Lubię to), tekst z większą ilością treści i punktów zaczepienia, za to z zakończeniem, które zupełnie nie wybrzmiewa - za szybko, jest ciach! i koniec (-0,5 pkt). Też chyba zabrakło miejsca, żeby szerzej pokazać przemianę bohaterki (jest solidna podbudowa, zabrakło zwieńczenia). Dla mnie: 1,5 pkt.

II. Próba niebezpośredniego ugryzienia tematu (+1 pkt i klikam Lubię to), tekst z większą ilością treści i punktów zaczepienia, za to z zakończeniem, które zupełnie nie wybrzmiewa - za szybko, jest ciach! i koniec (-0,5 pkt). Też chyba zabrakło miejsca, żeby szerzej pokazać przemianę bohaterki (jest solidna podbudowa, zabrakło zwieńczenia). Dla mnie: 1,5 pkt.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!
[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
13Oba teksty średnio mi się podobały, nie jestem targetem. Liczyłem na jakąś bitwę morską, Nelsona czy Nimitza.
Ale w pierwszym pojawił się "Latający Holender", więc pół punktu więcej.
Tekst I - 1,5 pkt.
Tekst II - 1 pkt.

Tekst I - 1,5 pkt.
Tekst II - 1 pkt.
[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
14Ogólnie, jak to już wcześniej było zauważone, oba teksty bardzo podobne, trudny wybór.
Tekst I
Początek niezły. Ta poetycka niedokładność, zawieszenie w emocjach, powolne docieranie do sedna. Miodzio. Tyle że to ciągnie się dalej. I zaczyna powoli mdlić.
Tekst II
Jak dla mnie, nieco ciężko strawne. Za dużo szczegółów, za dużo opisów „okoliczności przyrody”. To może się podobać, ale mi jakoś nie podeszło, (czy to nie czasem zapychacze miejsca?) - za dużo , i (moje wewnętrzne odczucie) tak jakby nie zgadzało mi się z odbiorem bohaterki,. Zabrakło depresji w tej depresji. Oczekiwałam przygnębionej osoby odprawiającej codzienny rytuał, a dostałam drobiazgowe opisy gałązek i ścieżek. Mam takie odczucie, że ona tak naprawdę w ogóle nie miała ochoty na te wędrówki, a jednak ciągle je powtarzała, takie OCD, nie chce, ale musi, chociaż nie chce. Mnie to gryzie jak te mrówki na gałęzi. I jak już przedpiśćy zauważyli, mało podbudowana ta jej końcowa odmiana. Znów dużo wody o niczym. I również, tu mniej tego Morza. Ale za to, jako małomiasteczkowy obyczaj, jednak nieco bardziej realistyczny (choć nie jestem targetem)
Tekst I – 1 pkt
Tekst II – 1 pkt
Tekst I
Początek niezły. Ta poetycka niedokładność, zawieszenie w emocjach, powolne docieranie do sedna. Miodzio. Tyle że to ciągnie się dalej. I zaczyna powoli mdlić.
(oj, banał). I gdyby to był koniec opowieści (z malutkim dodatkiem wybuchu złości i odwrócenia się na pięcie na ostatni kąsek tego tortu) to by było coś. Ale niestety ciągnie się dalej. To czekanie i szukanie i spotykanie i pływanie - inna bajka, jakby z musu. Samo zakończenie takie prosto w zęby, szkoda, bo mogłoby lepiej wybrzmieć, chciałabym tu poczuć więcej magii. Trochę wcześniej na łodzi, ta utrata poczucia czasu i przestrzeni, tu mogłoby się wydarzyć coś niewytłumaczalnego, to mogłoby być to. Niestety nie było. Dużo wody o niczym. Tyle że morskiejW tej walce jeszcze nigdy nie udało się zwyciężyć żadnej kobiecie...

Tekst II
Jak dla mnie, nieco ciężko strawne. Za dużo szczegółów, za dużo opisów „okoliczności przyrody”. To może się podobać, ale mi jakoś nie podeszło, (czy to nie czasem zapychacze miejsca?) - za dużo , i (moje wewnętrzne odczucie) tak jakby nie zgadzało mi się z odbiorem bohaterki,. Zabrakło depresji w tej depresji. Oczekiwałam przygnębionej osoby odprawiającej codzienny rytuał, a dostałam drobiazgowe opisy gałązek i ścieżek. Mam takie odczucie, że ona tak naprawdę w ogóle nie miała ochoty na te wędrówki, a jednak ciągle je powtarzała, takie OCD, nie chce, ale musi, chociaż nie chce. Mnie to gryzie jak te mrówki na gałęzi. I jak już przedpiśćy zauważyli, mało podbudowana ta jej końcowa odmiana. Znów dużo wody o niczym. I również, tu mniej tego Morza. Ale za to, jako małomiasteczkowy obyczaj, jednak nieco bardziej realistyczny (choć nie jestem targetem)
Tekst I – 1 pkt
Tekst II – 1 pkt
Dream dancer
[10 listopada 2021] Isabel vs Romecki
15Nikt mnie nie namawiał, żebym ocenił bitwę. Słusznie 
Ale że lubię NIE spełniać nadziei, to proszsz...
Tekst 1
Dowód na nieprawdziwość poglądu, że czytanie czegokolwiek jest lepsze niż nieczytanie w ogóle. Too much Hanerka
Powód do konfuzji, bo pamiętam przynajmniej jedną bitwę, gdzie pogrywanie opisami i romantyką spięło się z resztą tekstu i wyszło coś fajnego. Tutaj - najmarniejszy redaktor odchudziłby opowiadanie o połowę, redukując wszystkie barwy, wzdychania i serce tłuczące się w piersi. No i wyszłaby raczej, ekhem, nędza.
Tekst 2
O niebo porządniejszy, widać profeskę. Ma jednak niedoróbkę, którą sformułowałbym tak: za dużo tekstu opisowego, za mało scen. Opisowa narracja nie wniosła - tak potrzebnych - emocji, MÓWI wprost o psychice, ale nie POKAZUJE psychiki, przez co nagła rewolucja w duszy bohaterki nie ma żadnego oparcia. Ani wiarygodności. Nic mi nie zrobiła. Zupełnie nic. Opko utkwiło w martwej strefie między harlekinem a szlachetną, syntetyzującą prozą a la (powiedzmy) Hemingway. Trochę pies i niemniej wydra
Nie mam pojęcia, jak z takiego tematu można było wyjść (w obu przypadkach) na Alicję Majewską, męskie i kobiece rzeczy. Rozumiem, że konwój na Północnym Atlantyku byłby raczej robotą dla Miśka, spotkanie Kolumb - Obcy na pełnych żaglach raczej robotą dla Uniego, a rejs kajakiem do Szwecji dla Andrzeja. Ale, na litość boską, zostaje jeszcze całe morze
innych pomysłów, wątków i możliwości. Jeśli zaś naprawdę trzeba było przenieść opowieść na ląd, wystarczyło machnąć PRPF z karczmą umieszczoną w porcie. Dodać jakąś meduzę dla kolorytu i cześć. Aplauz sporej części widowni i lajki murowane 
Dlatego chciałem dać po pół punktu. Ale że zawsze poważam odwagę bitewnych harcowników, dodam po połówce.
Remis.
1:1

Ale że lubię NIE spełniać nadziei, to proszsz...
Tekst 1
Dowód na nieprawdziwość poglądu, że czytanie czegokolwiek jest lepsze niż nieczytanie w ogóle. Too much Hanerka

Tekst 2
O niebo porządniejszy, widać profeskę. Ma jednak niedoróbkę, którą sformułowałbym tak: za dużo tekstu opisowego, za mało scen. Opisowa narracja nie wniosła - tak potrzebnych - emocji, MÓWI wprost o psychice, ale nie POKAZUJE psychiki, przez co nagła rewolucja w duszy bohaterki nie ma żadnego oparcia. Ani wiarygodności. Nic mi nie zrobiła. Zupełnie nic. Opko utkwiło w martwej strefie między harlekinem a szlachetną, syntetyzującą prozą a la (powiedzmy) Hemingway. Trochę pies i niemniej wydra

Nie mam pojęcia, jak z takiego tematu można było wyjść (w obu przypadkach) na Alicję Majewską, męskie i kobiece rzeczy. Rozumiem, że konwój na Północnym Atlantyku byłby raczej robotą dla Miśka, spotkanie Kolumb - Obcy na pełnych żaglach raczej robotą dla Uniego, a rejs kajakiem do Szwecji dla Andrzeja. Ale, na litość boską, zostaje jeszcze całe morze


Dlatego chciałem dać po pół punktu. Ale że zawsze poważam odwagę bitewnych harcowników, dodam po połówce.
Remis.
1:1