2
autor: Manta
Imperator
"OSTATNIE CHWILE Z żYCIA żOłNIERZA"
Tekst numer 1
Chciał chociaż jęknąć, ale nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Okropny ciężar ciał okutych w zbroje naciskał na jego klatkę piersiową.
- Niedługo umrę - pomyślał.
Fiolet na jego twarzy wolno przybierał na sile. Zmiażdżona i wykręcona pod dziwnym kątem lewa noga bolała go coraz słabiej, przygwożdżona okazałym trupem bojowego konia i jego byłego właściciela. Jeśli przeżyje, co zapewne się nie stanie, amputują mu ją. A wtedy wykrwawi się na śmierć albo wda się zakażenie.
– Lepsza śmierć na polu bitwy, niż u medyka - tak mówił jeszcze kilka godzin temu Marton, chory na cicha śmierć. Ech, durny Marton, teraz kruki pewnie wydziobują jego wnętrzności wokół dzidy, która przebiła mu trzewia. Samon słyszał radosne chrypienie ptactwa, bójki ścierwojadów nad padliną.
Może Samon rozpadnie się w proch, nim ptactwo i inne plugastwo nie pożre tych ton truchła, przygniatających go. Może ociekające krwią pancerze przeciwników odizolują jego ciało od robactwa? Nie po to uczył się walczyć, nie po to ojczym zostawił go na Pustkowiu, nie po to przeżył hordy Ngmanów i wilkołackie ataki na wioskę. Nie po to zabrali go do Twierdzy i nie po to go ćwiczyli w sztukach wojennych. Nie po to, żeby zginął tak marnie. żeby pożarło go robactwo. Ta wojna miała być wyzwoleniem dla niego i dla jego ziomków, ziomków stała się bitwą o łupy. Czymże jest ten święty Miecz, jak nie tylko droga błyskotką, której pragnie kolejna rozpuszczona królewna?
Naprężył mięśnie i zaczął się szamotać, ale przestał gdy tylko poczuł, jak ciała nasuwają się na niego bardziej i bardziej. Powoli, nie śpiesz się tak bardzo - poruszył palcami. Tak, lewa ręka jest bezwładna. Po cóż mu lewa ręka?
Wytężył wszystkie siły i pchnął miękką, pachnąca krwią masę. Obmacał ją palcami. Tak, jego ręka uwięziona jest między nogami ( o zgrozo) żołnierza. Na owych nogach leżał kolejny 9wyczuwał wygrawerowany herb Fyn-nuan na napierśniku). Sądząc po ciężarze, na tym z kolei mężczyźnie musiało leżeć jeszcze przynajmniej dwóch. Nie ma szans na wydostanie się z woniącej śmiercią pułapki. Zalała go fala ciepła. Czy to strach?
- Bój się mądrze - mówili mu nauczyciele. - Jako żyjący w czystości serca i ciała ( nie licząc paru przygodnych chłopek), powinien trafić na pola wiecznej chwały. Więc czego się boi?
Duszność zelżała, niemal poczuł zapach mięty, rumianku i stokrotek. Brak powietrza powodował już halucynacje, niewiele zostało mu życia.
- Temari, moja piękna Temari. Kto się tobą zaopiekuje? Kocię wychowa - Pomyślał z żalem, a zapach polnych kwiatów i ziół stał się wyraźniejszy. - Kalue nauczy cię prać, gotować, sporządzać lecznicze wywary. A kto obroni cię przed przepełnionymi chucią łajdakami? Moja piękna, złotowłosa terami. Obiecałem wrócić, nauczyć cię lepiej zastawiać sidła. - Ciemność w więzieniu z ludzkich ciał powoli ustępowała.
- Umieram.
Nagle ciężar szybko począł ustępować, Samon zaczął swobodniej oddychać. Usłyszał głuche odgłosy, ktoś odrzucał ciała na bok. Czyżby Rudy i reszta kompanii wróciła po niego?
Niebo spowijały brunatno-czarne obłoki, w powietrzu unosił się zapach śmierci. Stratowane pastwiska Zielonych Dolin Cor wsiąkały krew zmieszaną z łzami.
Naraz, ku jego największemu przerażeniu, dwie złowrogie gwiazdy zabłysły nad jego twarzą. Ale nie była to Macierz i Dajon. Gwiazdy otoczone były tęczówką, czerwoną tęczówką.
- Nie, och, tylko nie to! Może to mroczna wizja, może to anioł śmierci przyszedł zabrać go do krainy ciemności, oby to, oby to! Nie - czarne włosy tańczyły, rozwiane nieodczuwalnym wiatrem. Piękne, krwiożercze usta wykrzywiał bezlitosny, nasycony satysfakcją uśmiech. Twarz przeorywała lśniąca, srebrna blizna. Rozprostowała imponujące skrzydła - kilka czarnych piór upadło na ziemię. Usposobienie zła, córa wampira i anioła śmierci. Wieczornica.
Chciał umrzeć ze strachu, lecz wiedział, co naprawdę go czeka. Zostanie żywym trupem, sługą zła do końca trwania światów.
- Twoje ostatnie życzenie? - Zaszeptała. Głos był jej jak nagły poryw wiatru, zwiastujący nadejście zimy. Spojrzał na nią, lekko zdziwiony. Widząc to, Wieczornica odgarnęła włosy z czoła. Czarne gałęzie uschłej róży układały się w znaki. Rozpoznał ten tatuaż. W jego sercu rozbłysła iskierka nadziei.
- Spal mnie - wyszeptał, gdy pochylała się, aby wraz z jego krwią wyssać duszę. Potem była już tylko ciemność.
Tekst wyslany z calkowicie zwalonym formatowaniem znakow interpunkcyjnych - zostalo poprawione na szybkiego, bez wiekszego zaangazowania - autor moze winic tylko siebie.
Tekst numer 2
Winda pędziła w dół. Z ogłuszającym zgrzytem mijała kolejne piętra. Zerwane liny krzesały iskry zasypując szyb deszczem świecących iskier. Jedno piętro. Dwa. Zostały sekundy.
Podpułkownik Adrian świderski czuł się jak zaszczute zwierzę. Ciasna pułapka spadającej kabiny przyprawiała go o atak klaustrofobii. Miał ochotę siąść w kącie i wyć. Przez te kilka sekund, które dzieliło go od rozbryzgnięcia się w kolorowej plamie tkanek i stali.
To nie było normalne. Cztery stalowe liny nie mogły się tak po prostu urwać. Hamulec bezpieczeństwa odmówił posłuszeństwa. Sabotaż? Oficer zaśmiał się pod nosem. Liczył, że zabije go zabłąkana kula. że zginie po bohatersku. Na posterunku.
A zostanie zgnieciony jak mucha przyciśnięta gazetą.
Nie bał się śmierci. Ani teraz ani w Iraku. Uwielbiał adrenalinę pompowaną do żył przez jego własne ciało. Bezsenne noce. Poranki i szybkie liczenie kto przeżył, a kto nie. śliczne dziewczyny zasłaniające każdy centymetr ciała ciemną burką. Za pieniądze gotowe zrobić wszystko.
Podobno kiedy podskoczy się w odpowiednim momencie można uratować życie. Winda grzmotnie w ziemię wytracając swoją prędkość kinetyczną. Człowiek spadnie na jej rozbebeszone zwłoki. Połamie nogi, kręgosłup. Będzie bolało. Jak cholera. Może to i lepiej?
Jedna była inna. Nie taka jak inne. Zrobić co trzeba, zabrać pieniądze i wyjść z czadorem w garści. Przychodziła prawie codziennie. Znała angielski. W Iraku trzymali ją jedynie schorowani rodzice.
Imponowała świderskiemu. Nie, nie zakochał się. To za duże słowo. Ot, kochał się z nią po krzakach. Nauczył ją strzelać. Bo w tym cholernym kraju była to cenna umiejętność.
Bał się kul. Nie tych wystrzelonych by zabić. Ułamek sekundy i zanim poczujesz, nie żyjesz. A potem co? Tunel ze światłem i…? Absolut?
Bał się, że jakaś kula utkwi mu w kręgu pacierzowym. Przetnie delikatny rdzeń, a młode wysportowane ciało zamieni się w bezużyteczną, śliniącą się kukłę. Podskoczyć czy nie?
Wrócił kilka miesięcy temu. Skończyła się zmiana. Dziewczyna długo płakała wtulona w jego galowy mundur. Nie wziął jej ze sobą. Piękne cycki to wciąż za mało by dzielić z kimś życie.
Ostatnie metry.
Pogrzeb. Miał być piękny, wystawny. Z salwą armatnią i flagą przewieszoną przez trumnę. Jeśli jesteś żołnierzem cały czas myślisz o swojej śmierci, tak jak lekarz szuka u siebie objawów najróżniejszych chorób.
Bo czym jest śmierć? Końcem życia? Rozlaną krwią? Moczem ściekającym po nogach? Smrodem gówna z rozdartych jelit?
Skaczesz czy nie?
Stawka jest wysoka. Umrzeć czy pozwolić na to by ktoś widział twoją słabość. Bo nie możesz wstać i iść do toalety. Z obłędem w oczach czekasz na pielęgniarkę, która przyniesie kaczkę. Potrzyma zwiędłego penisa, a potem z obrzydzeniem wytrze ręce w śnieżnobiały fartuch.
Zaryzykował. I przegrał.