Po konkursie nieco się przeobraził, ale niezbyt wiele.
Masakrujcie

----
Volder leżał na wznak z szeroko otwartymi ustami. Pozbawione życia oczy wpatrywały się gdzieś w dal, ponad sklepienie komnaty. Prawie całe ciało okryte było jedwabną pościelą, a skóra na twarzy i torsie przybrała już siny kolor.
– Duszność nagła go opadła… Tak twierdzi medyk.
Król Jastus stał przy wezgłowiu wielkiego, rzeźbionego łoża z granatowo–złotym baldachimem. Był wyjątkowo spokojny, jak na kogoś kto właśnie stracił dziecko. Może dlatego, że nie miał w zwyczaju zdradzać swoich emocji, może dlatego, że dzieje rodu przyzwyczaiły go do niespodziewanych śmierci, a może jedno i drugie po trochu.
W końcu podniósł wzrok, odesłał skinieniem głowy strażników i usiadł ciężko na stojącym obok fotelu. W jego oczach nie było smutku. Wyglądały raczej, jakby szukały gdzieś w oddali zrozumienia dla niezawinionej krzywdy. Po twarzy przebiegał mu tylko co chwilę ledwo zauważalny, złowróżbny cień gniewu.
– Duszność nagła. – Powtórzył w końcu. Mówił bardzo wolno. – Byłem przeciwny temu związkowi, ale zawsze chciał być mądrzejszy… Nawet kiedy zdecydował się na ślub, nie protestowałem. Myślałem, że afekt wywietrzeje mu z głowy i sam ją odprawi… Odkąd urodziła mu syna, obnosiła się, jakby to w niej płynęła królewska krew. Całkiem przestała go szanować. Czasem tak bywa. – Znów zamilkł na dłuższą chwilę. – Chciwa wiedźma.
Alchemik Sipalis stał kilka kroków od niego, będąc jedynym świadkiem tej spowiedzi. Znał dobrze historię nieszczęsnego Voldera, trochę z widzenia, trochę z plotek, trochę z ech odbijanych między murami zamku.
Król podniósł się i podszedł do niego. Głos znów miał mocny i patrzył trzeźwo.
– Tak się kończą sprawy, kiedy nadzieja zastępuje działanie. Potrzebuję twojej pomocy, Sipalisie. Na ciele nie ma żadnych ran. Zabierzesz go do lochu i otworzysz mu brzuch. Muszę wiedzieć, czy został otruty. Jeśli tak, sprawdzisz w czym była trucizna. – Zawiesił na chwilę głos. – Ustal, co to było. Powinienem odpłacić tym samym, tak każe sprawiedliwość.
Sipalis przytaknął skinieniem głowy, ale czuł w sobie niepokój. Tym razem chodziło przecież o królewskiego syna. Jastus musiał to zauważyć.
– Bądź spokojny. Cięcie zrób jak najniżej. Żołądek możesz wyjąć, inne wnętrzności też, ale nie więcej niż potrzeba. Zasklep potem ciało, zabalsamuj i owiń w pasie lnem. Ja zadbam o resztę. Nawet królowa matka nic nie będzie podejrzewać. Poślę też gdzieś Igoriusa, żeby nie plątał ci się pod nogami. Nikt cię o nic nie oskarży.
Sipalis ufał królowi. Kilka lat temu hrabia Helsig poważył się rozpowiadać, że alchemik para się nekromancją. Niedługo potem przepadł gdzieś ze swoją kochanką, a Jastus nie nastawał, żeby wyjaśnić sprawę.
*
Serum bulgotało leniwie w tyglu. Było już prawie gotowe, brakowało tylko sproszkowanej pertymony.
Igorius stał przy kredensie i rozglądał się po górnej półce. Szkatułka z pertymoną stała zawsze po prawej stronie, ale teraz jej tam nie było. Pewnie Sipalis odstawił ją w inne miejsce. Zaczął przeglądać półkę niżej.
Igorius nie bał się już przyrządzać serum. Kiedy został dopuszczony do receptury, czuł się wyróżniony, ale potem Sipalis postawił przed nim dwa kielichy z winem i kazał zrobić test. Igorius wlał parę kropel do obu i rzeczywiście barwa wina w jednym kielichu się zmieniła. Rozpierała go wtedy duma. Aż do chwili, kiedy Sipalis podsunął mu ten drugi pod nos.
– Sam musisz zdecydować, czy chcesz służyć królowi. – Tak powiedział.
Wtedy Igorius znienawidził go po raz pierwszy. Wypił. Zamknął oczy, wypił i przeżył. Dopiero jakiś czas później dotarło do niego, że gdyby Sipalis go zgładził, sam musiałby pierwszy próbować wino. Wtedy Igorius znienawidził go po raz drugi.
Na niższej półce też nie znalazł pertymony. Kucnął i otworzył dolną szafkę kredensu. Nie znał wielu składników, które tu stały.
Sipalis niechętnie rozdawał swoje tajemnice, ale Igorius był uważny. Czuł, że kiedyś przejmie jego rolę. Widział więcej niż mogło się wydawać. Nie znał jeszcze najważniejszej tajemnicy, to prawda, ale w innych sztukach nabierał powoli wprawy. Część receptur dostał w prezencie od alchemika. Na początku nawet się z tego cieszył. Ależ musiał być głupi. Potem zrozumiał, że jest w nich tyle alchemii, co w słodzeniu mleka miodem. Wtedy znienawidził go po raz trzeci.
Kiedyś przyjdzie koniec i na Sipalisa. Nie odważyłby się go zabić, tego król by nie darował. Ale Sipalis się starzał. Był mniej uważny. Wąchanie mikstur i roztworów mąciło mu w głowie. Coraz częściej w szafkach był bałagan, coraz częściej odstawiał fiolki nie na swoje miejsce, coraz częściej składniki się gubiły. Nie potrafił odłożyć na miejsce nawet tej przeklętej pertymony.
Igorius sprawdził obie dolne szafki kredensu, ale szkatułki nie było. Podszedł jeszcze do małego biurka Sipalisa, które stało pod ścianą, przy oknie. Alchemik często przy nim siedział, robiąc swoje bezwartościowe notatki o naturze świata, kamieni i żywiołów. Gdyby to jego pisanie pozwoliło uzyskać choćby drobinkę złota. Ale gdzie tam, pisał jakieś duby o gwiazdach, które nie są przypięte do nieboskłonu. Gdzie trzymał prawdziwe sekrety, tego Igorius jeszcze nie ustalił.
Na biurku również nie było pertymony, podobnie jak w dużej szafie po drugiej stronie komnaty. Jeśli jej szybko nie znajdzie cała praca pójdzie na marne, serum nie nada się nawet do trucia myszy, a Sipalis znów będzie ględził, że należało najpierw sprawdzić wszystkie ingrediencja.
W kącie stała jeszcze stara, nieduża szafka, którą od lat rzeźbiły korniki. Była mocno zakurzona i oblepiona po bokach pajęczynami. W górnej części Sipalis trzymał jakieś stare przyrządy, których nigdy nie używał. W dolnej były trzy szuflady. Odsunął pierwszą, ale poza paroma zakurzonymi fiolkami, nie było tam nic. Druga szuflada nie chciała się ruszyć i już miał się poddać, ale w końcu jęknęła, jak zraniony łoś i odkryła swoją tajemnicę – kolejną pajęczynę, której właściciel musiał skonać dawno temu.
Najniższa szuflada odsunęła się dość łatwo, ale w środku znów znalazł tylko parę starych pojemników i kurz. Ani śladu pertymony.
Igorius wzdrygnął się. Spód trzeciej szuflady był wyłożony dwoma kawałkami starego, poplamionego pergaminu. Róg jednego z nich był wyraźnie pogryziony, a strzępki walały się po szufladzie. Ani chybi, szczur. Nienawidził szczurów, chyba nawet bardziej niż żebraków śpiących nocami w krzakach za murami.
Możliwe, że to był tylko ślad po jakimś dawnym intruzie, ale lepiej było nie zostawiać pożywki dla tych nikczemnych stworzeń, które podobno nocami potrafiły zakradać się do łóżek i przegryzać szyję. Ciarki znów przebiegły mu po plecach. Złapał pergaminy w palce i wsunął z szuflady. Zaniósł je, trzymając przed sobą w wyciągniętej ręce, do kominka i wrzucił w ogień. Płomień tlił się już ledwie, ledwie. Pergaminy osunęły się nieco na bok i Igorius kucnął, żeby je przesunąć w żar. Pierwszy brązowiał szybko od ciepła i zaczął już dymić, ale drugi upadł trochę dalej, kolor zmieniał powoli.
I wtedy, z bliska, w poświacie pomarańczowego żaru, Igorius to zobaczył. Na pergaminie zaczęły pojawiać się linie. Machnął szybko ręką, wyrzucając go z paleniska na podłogę.
A potem stał i patrzył jak sparaliżowany. Tu musiał być magiczny atrament. Po plecach przebiegało mu na przemian ciepło i zimno, w głowie szumiało, a nogi zaczęły się trząść.
W końcu opanował się. Podniósł pergamin i podszedł do stolika. Serum nie miało już żadnego znaczenia. Wiedział, że ma tylko jedną szansę. Przysunął pergamin do płomienia świecy. Kolejne linie rysowały się pod wpływem ciepła. Były słabe i niewyraźne, w wielu miejscach ginęły. To musiała być kopia, której Sipalis nie był świadomy. Pisał na innym pergaminie, ale magiczny atrament przesiąkał na ten, który był pod spodem. Nie wyglądało to jak gotowy przepis, bardziej jak wskazówki, ale musiały być ważne. Bardzo ważne.
Tyle lat na to czekał. W końcu wyrwie mu jakiś sekret. Prawdziwy sekret.
*
Sipalis stał przy otwartym oknie. Noc była ciepła, lekkie podmuchy wiatru muskały przyjemnie skórę. Razem z nimi niosło się zawodzenie płaczek, które skończyły już lamenty o nieszczęsnej księżnej i zaczęły użalać się nad okrutnym losem przedwcześnie osieroconego królewskiego wnuka. Wtórowało im odległe wycie psów albo wilków. Od czasu do czasu z trzewi miasta drzemiącego pod murami zamku podnosiły się ludzkie jęki. Bezdomne sieroty śpiące w rynsztoku musiały użalać się nad swym losem na własną rękę.
Od dwóch dni prawie wszyscy w zamku drżeli o swoje życie. Duszność nagła zabrała już dwa życia i mogła zabrać następne. Sipalis wiedział, że nie zabierze.
Wiatr znów powiał trochę mocniej i okno zaskrzypiało cicho. Hilde poruszyła się, ale nie obudziła. Alchemik popatrzył w stronę łóżka. Spała na plecach, oddychając miarowo. Mimo upływu lat nie traciła swojej urody i nie była to wyłącznie zasługa jego balsamów. Taka już była.
Uśmiechnął się do siebie.
Poza urodą ciała miała też w sobie tę urodę ducha, która go uwiodła. Sądził nawet, że mogłaby zostać jego uczniem. Tak pięknie słuchała, kiedy opowiadał jej o gwiazdach. I pytała, mądrze pytała. Nie rozumiała wszystkiego, ale była w niej ciekawość. I nie bała się ciał, w których nie było już życia. Kiedyś miał nadzieję, że może razem będą zgłębiać naturę istoty ludzkiej, życia i umierania. Ale z równym zapałem, co o gwiazdach, słuchała o ogniach płonących w równonoc i nie mogła pojąć, że jedyne demony tego świata żyją wyłącznie w ludzkich głowach. Taka już była. Znów uśmiechnął się do siebie i zapatrzył się w widok za oknem.
Przyjął ją taką, jaka była i poszukał innego ucznia. Igorius wydawał się być dobrym wyborem. Słuchał może mniej, ale za to mówił. Mówił dość mądrze. Z czasem okazało się jednak, że jeśli posłuchać go dość długo, nie ma zbyt wiele do powiedzenia, że powtarza wciąż to samo i wcale nie chce się uczyć. Zamieniał te swoje historie w pozycję w zamku, w przysługi, a na koniec w piwo stawiane przez przyjezdnych w okolicznych karczmach, jak już miejscowi przestali go słuchać.
Sipalis pewnie by się go pozbył, ale nie miał lepszego kandydata, a Igorius opanował parę eliksirów, więc nie był całkiem bezużyteczny. Za to niestety był ambitny. Ambitny w najgorszy sposób – ponad miarę swoich możliwości. Alchemik dawał mu czasem coś nowego, żeby trzymać tę ambicję w ryzach, Łudził się, że może jednak ciekawość zachęci go do pracy, do zgłębiania, do poznania. Daremnie. W końcu przestał się łudzić. Zwątpił, że uda mu się znaleźć dobrego ucznia i przyjął Igoriusa takim, jakim był.
Ale ambicja najwyraźniej nie dała się okiełznać, a do niej dołączył towarzysz. Najgorszy z możliwych. Chciwość.
Sipalis wpatrywał się w najwyższe okno północnej wieży. Migotało w nim pomarańczowe światło. Igorius czasem pracował do późna w nocy. Kiedy zasiedział się w gospodzie, a trzeba było uważyć jakieś serum na rano, nie miał innego wyjścia. Ale ostatnio zdarzało się to częściej. Sipalis już jakiś czas temu zorientował się, że Igorius szuka. W tym poszukiwaniu był jednak głównie przypadek. Czasem alchemik chował różne składniki albo stawiał w innym miejscu. Bardziej, żeby sprawdzić jego determinację, niż z obawy. Ostatnio jednak coś się zmieniło. Składniki się powtarzały. Wciąż nie były właściwe, ale był w nich klucz. Sipalis nie wierzył w nagłe olśnienie Igoriusa, jednak czuł niepokój. Nie było już w nich przypadku.
Tej nocy zasłona w oknie wieży osunęła się i nikt jej od dłuższego czasu nie poprawiał. Może Igorius wrócił zbyt pijany z karczmy i zasnął? Zazwyczaj był ostrożniejszy podczas tych swoich nocnych eksperymentów. Może się zagapił, może znowu pomylił i teraz nieudolnie zaciera ślady? Może to tylko przypadek? Może.
Sipalis postukał palcem w parapet. W uszach pobrzmiewało mu echo słów króla. Tak się kończą sprawy, kiedy nadzieja zastępuje działanie.
Zapiął koszulę i podszedł do drzwi. Skrzypnęły, kiedy je otwierał, ale Hilde się nie obudziła. Oddychała nadal spokojnie. Wysunął się na zewnątrz. Zamknął drzwi bardzo ostrożnie, tak że tym razem skrzypnęły tylko trochę.
*
Igorius stał przy stole. W lewej dłoni trzymał niewielką fiolkę, w której kołysała się błękitna ciecz.
Lśniła. Jasne i ciemne smugi mieszały się ze sobą w powolnym tańcu. Wznosiły ku górze, jakby nagrzane ciepłem dłoni, wykręcały i splatały, po czym opadały na dno, gdzie znów kłębiły się i zwijały, aby po chwili rozpocząć ruch ku górze. Pomarańczowy blask świec i błękitne refleksy mieszały się na twarzy Igoriusa, a jego wzrok uległ hipnotycznemu tańcowi, jaki odbywał się we wnętrzu fiolki.
Sipalis poczuł, że kurczy mu się żołądek. Stał w lekko uchylonych drzwiach komnaty. Otworzył je najciszej jak potrafił, ale jego pomocnik w tej chwili i tak pewnie nic by nie usłyszał. Nie było wątpliwości, co trzymał w dłoni. A gdyby nawet były, to brudnożółty kawałek materii pobłyskujący na stole dopełniał obraz katastrofy.
Alchemik zacisnął mocniej dłoń na klamce, ale szybko opanował emocje. Ruszył w stronę stołu.
Igorius usłyszał jego kroki i odwrócił się.
– Mistrzu… – Był w amoku, na jego twarzy próżno było szukać zaskoczenia. – Odkryłem… – Znów zapatrzył się w zawartość fiolki. – Popatrz, mistrzu.
Dopiero teraz dotarło do niego, że nie jest sam i na twarz wypełzły pierwsze oznaki niepewności.
– Mistrzu, odkryliśmy… – wyszeptał.
Palcem wskazał na złoto na stole. Potem uronił kroplę błękitnej cieczy na kawałek drewna leżący obok. Żółta barwa rozpełzła się powoli pozostawiając bez przemiany zaledwie mały fragment. Druga kropla dokończyła dzieła.
Odwrócił się w końcu w stronę Sipalisa.
– To działa. Odkryłem… – szepnął po raz kolejny.
A potem sapnął nagle. Zachwiał się, a dłoń rozwarła się bezwiednie. Alchemik był na to przygotowany. Złapał fiolkę, a potem przekręcił rękojeść wbitego w serce sztyletu. Igorius osunął się na podłogę. Na jego piersi rosła powoli ciemna plama.
W komnacie rozległ się kobiecy krzyk.
*
Hilde osunęła się po framudze. Pchnięte bezwładnym ciałem drzwi otwarły się szeroko i uderzyły o ścianę.
Nie było sensu się zastanawiać kiedy się obudziła. Sipalis uklęknął, położył sobie jej głowę na kolanach i podsunął sole trzeźwiące. Wracała, ale oddech miała nierówny. W końcu otwarła oczy i spojrzała na niego przestraszona. Pomógł jej usiąść. Nie odepchnęła jego rąk i nie krzyczała, to był dobry znak. Widziała już zwłoki i nie bała się ich. Widziała też śmierć. Parę razy, na publicznych egzekucjach, ale widziała. Spojrzała w stronę ciała Igoriusa, a potem przeniosła wzrok pełen zaskoczenia i zdziwienia na alchemika.
– Pomogę Ci wstać.
Podniósł ją i chciał posadzić na stojącym pod ścianą fotelu, ale odsunęła jego rękę i ruszyła w stronę ciała.
– Dlaczego? – wyszeptała w końcu. Głos miała zduszony i zachrypnięty.
Sipalis nie spieszył się z wyjaśnieniami. Nie krzyczała, sama się uspokajała.
W końcu zauważyła kawałki złota na stole. Podniosła jeden i przyglądała mu się dłuższą chwilę, obracając w palcach. Strach zniknął zupełnie z jej twarzy.
– Czy to…? Czy on…? – Nie potrafiła dokończyć pytań.
Sipalis podszedł do niej, wyjął złoto z jej dłoni i odłożył na stół. A potem przyciągnął do siebie i przytulił.
– Musiałem to zrobić.
Odsunęła go na tyle, żeby widzieć jego twarz. Uśmiechała się lekko.
– Będzie tylko nasze? Złoto. – Nie odpowiadał. – Będzie tylko nasze?
– Nie będzie żadnego złota. – Nie rozumiała jeszcze. Tego się spodziewał. Oparł się o stół i złapał ją za dłonie. – Dlaczego zginął Volder?
– Był drugi do tronu.
– Tak, był drugi. – Zamyślił się na chwilę. – A Almeia? Była dopiero dwunasta.
– Barbarzyńcy splądrowali jej zamek.
– Tak. Splądrowali. Wcale nie jest takie pewne, że to byli barbarzyńcy. Wiedzieli gdzie i po co przyjść.
– To tylko plotki.
– Możliwe, to bez znaczenia. – Sipalis zrobił głęboki wdech i spojrzał jej w oczy. – Widzisz, jeśli masz coś wartościowego, ktoś w końcu wyciągnie po to dłoń. – Ruchem głowy wskazał złoto leżące na stole. – W końcu ktoś przyjdzie i po nas.
Jej wzrok szukał jakiegoś oparcia. Patrzyła to na niego, to ponad nim, to na stół.
– Niczego nam tu nie brakuje, Hilde. Mamy protekcję króla i niemal wszystko czego sobie zażyczymy. Rozumiesz?
– Ale to złoto. – Jeszcze się opierała, ale widział na jej twarzy, że zaczyna rozumieć.
– I gdzie z nim pójdziemy? – Znów zawiesił głos, żeby pytanie do niej dotarło. – Niczego nam tu nie brakuje.
W końcu odwzajemniła uścisk jego dłoni i przylgnęła opierając policzek na piersi. Oddychała coraz spokojniej.
– Masz rację. – Chyba ostatecznie się poddała.
– Muszę tu trochę posprzątać – powiedział, kiedy znów spojrzała na niego.
*
Sipalis odprowadził Hilde do komnaty. Zaczynało już świtać, kiedy w końcu zasnęła.
Ogień w kominku na wieży już prawie wygasł, gdy tam wrócił. Rozniecił go na nowo i dorzucił drzewa. Pochylił się nad ciałem i zastanawiał, czy wyciągnąć sztylet z piersi, ale uznał, że to skomplikuje wyjaśnienia. Król i tak pewnie nie da wiary opowieści o ataku szału Igoriusa, ale nie będzie o nic pytał.
Zauważył, że palec wskazujący u lewej dłoni nieboszczyka błyszczy. Był złoty. Musiał jednak uronić kroplę, kiedy Igorius upadał. Odłamał go i położył obok dwóch kawałków na stole. Wyciągnął z kredensu fiolkę z mętną szarobrązową cieczą i wylał na nie kilka kropel. Pobladły i zszarzały, aż w końcu zmieniły się w ołów. Wrzucił je do kominka i dorzucił drewna.
Na stole leżało parę pergaminów. Były na nich zapiski Igoriusa. Z pewnością było to jego pismo, nierówne i pełne błędów. Ale treść już gdzieś widział. Znał te notatki i dobrze wiedział skąd. Nie miał pojęcia jak Igorius mógł je posiąść. Wrzucił je do ognia i usiadł na starym krzesełku. Patrzył, jak płoną.
Zastanawiał się kogo pierwszego powiadomić. Wyjaśni, że przyłapał Igoriusa na kradzieży. W to nikt nie będzie wątpił. A potem wywiązała się szarpanina i nieszczęśnik nabił się na ostrze. Król w to nie uwierzy, ale nie będzie pytał.
Wszystko znów będzie jak dawniej.
Poza jednym. Teraz Hilde zna tajemnicę. Ale ona zrobi dla niego wszystko. Zrozumiała, że to dla ich dobra, dla bezpieczeństwa, dla ochrony. Teraz to będzie ich wspólny sekret.
Spojrzał w stronę okna. Niebo już mocno pojaśniało, a miasto na dole budziło się do kolejnego dnia.
Wszystko znów będzie jak dawniej.
Ale w głowie znów zabrzmiało echo słów króla. Tak się kończą sprawy, kiedy nadzieja zastępuje działanie.