Słowem wstępu. Cierpiąc ostatnio zniechęcenie twórcze, postanowiłem zacząć parę rzeczy i zobaczyć, czy któraś mnie zachęci. Wyszły trzy początki, jeden się nie nadaje, dwa może? I z tymi może wpadłem do TuWrzucia. Zobaczymy, co ludzie powiedzą. Dziś pierwszy. Starsi (stażem) lokalsi pewni nawet skojarzą skąd to się wzięło. Poza tym, wszystko w tym tekście jest robocze.
Inferno
Rozdział 1.
Gdzie milczy słońce.
Jak to się wszystko zaczęło? Postać przede mną jest czarną plamą na tle błękitnego nieba. Wydaje mi się, czy jej obrys drga, jak powietrze nad horyzontem? Wydaje mi się, czy zamiast słów, z jej ust płynie muzyka pasikoników? Wydaje mi się, czy obaj unosimy się nad ziemią, nad bezkresnym łanem złotej pszenicy? Jedno jest pewne. Czuję chłód pistoletowej lufy przyciskanej do mojego czoła. Zaskakujący chłód, bo dzień jest piekielnie gorący, cały jestem zlany potem. Nie ze strachu. Już niczego się nie boję. Wszystko wiem i niczego się nie boję.
Nie. Nie tak.
Jak to się wszystko zaczęło? Wielki Szatan, widzę go teraz, znam, pojmuję jego diabelską symetrię. Mała, pokraczna karykatura człowieka, ukrywająca się za wielkim, czarnym biurkiem. Ten Zły, zatopiony w skórzanym fotelu, zaciskający powykręcane artretyzmem dłonie na poplamionej rdzą apaszce. Książę Ciemności, o wymiętej i szarej twarzy, w której tylko oczy jeszcze żyją, ostatnie żarzące się węgle dogasającego ognia.
Nie. Nie tak.
Jak to się wszystko zaczęło? W jednej ręce bułka, tacka z kiełbasą w drugiej. Szukam miejsca gdzieś na uboczu. Przy stole pod sosnowym lasem siedzi samotny mężczyzna, sącząc wino z plastikowego kubka. Butelka przed nim była już niemal pusta. Jako jedyny tutaj ma w miarę dopasowany garnitur. Skinął dłonią zapraszająco. Kiedy usiadłem, odstawił kubek z pijacką ostrożnością, nachylił się:
– Wie pan, tu kogoś zabili i wszystko zatuszowali.
– Tak?
Nawet niezła ta kiełbasa, ale trzeba będzie się zbierać.
– Nie wierzy pan.
Wzruszam ramionami.
Nie. Nie tak.
Jak to się wszystko zaczęło? To wszystko zaczęło się od takiej małej, codziennej podłości. Takiej, której bardziej gruboskórni nie zauważą, zignorują. Jednak żeby być czymś więcej niż tępym ludzkim zwierzem, nie można dopuścić do wyhodowania sobie ochronnego naskórka. A ty, Adaś, musisz przecież być więcej, nie? Rakietowy chłopak, cudowne dziecko, co jak w końcu, kiedy już, to wszyscy będą stali, z otwartymi gębami patrzyli. O! Ooo! Oto Adaś! Oto człowiek! A więc trzeba iść przez to życie i pozwolić by otarło człowieka do krwi, pokaleczyło, podrapało. Pozwolić by jego kurz i brud wniknął w rany. Wyhodować sobie zakażenie, pozwolić się ranom jątrzyć. Bo tylko w gorączce można stworzyć coś, co innych zarazi i przeczołga. Nawet tego skurwysyna, Mareczka.
– Ty mnie słyszysz, Adaś?
– Zamyśliłem się.
– To jest gazeta, ziomuś, tu nie płacą za myślenie.
– Tu za wszystko niewiele płacą.
– Jest różnica między niewiele, a nic. Wybór zawsze masz.
– Jasne, spoko, zrozumiałem. To co szef mówił?
– Ty jesteś ze wsi, to pojedziesz na te dożynki.
– Bardzo śmieszne, panie redaktorze.
– Śmieszne, nieśmieszne, pojedziesz.
Za plecami słyszę chichot hien przyjaciół. Od niechcenia rzucam przez ramię ciętą ripostę, od której chichot zamienia się w łkania. Znaczy bym rzucił, ale akurat nic nie przychodzi do głowy. Skończył mi się materiał. Materiał skończył mi się już dawno, dawno temu.
Skurwysyn Mareczek, pan redaktor, dalej coś tam gadał, ale nie do mnie, do nikogo, to już tylko by posłuchać swój własny głos. Rozpiąłem guzik od koszuli, poluzowałem luźny już krawat. Duszno. Redakcja „Głosu” to ostatnie piętro starej kamienicy w centrum. Lokacja godna pozazdroszczenia, ale tak z daleka, z zewnątrz. W środku, zimą, palce zamarzają nad klawiaturą, latem parno, gorąco.
Ale za to jaka atmosfera, jaki ambient! Zimą jeszcze znośnie, przeciąg zaleci węglem, spalinami z zewnątrz. Latem natomiast nie wiedzieć czemu przeciągi znikają. Latem tu jest poligon broni chemicznej. Śmierdzi smołą, bo choć wymienili stare podbicie dachu, lepik chyba wniknął w strukturę budynku, przesiąkł głęboko w cegły. Ponadto papierosowy dym i ta pieprzona fajka pozera Sumaka wędzą człowieka żywcem. Gazety redakcja, toteż jest i woń papieru, bukiet woni – wieniec nagrobny woni, o to dobre, to sobie zapisz Adaś, może się kiedyś przyda. Więc papier. Więc papier nowiutki, śmierdzący jakoś kwaśno, jakoś krochmalowo. Więc wieków średnich papier, taki co nabył aromaty wszystkich lunchów, rozlanych kaw, dymu, wódki i piwa z sobotnich popijaw. Więc papierowa archeologia, pozera Sumaka wykopaliska, wyciągnięte z archiwów, miał być felieton o dawnej metropolii widzianym okiem gazety, jego słowa, nie moje. Pozer. Miał być felieton, a jest stos śmierdzący pleśnią, grzybem i wanilią. A nad smołą, dymem i papierem najważniejszy fabrykat miasta latam – pot, czasem trochę przykryty perfumą, kolońską, wyraźnie niedziałającym antyperspirantem. Albo i nie przykryty, śmierdzący hardo i wyniośle, na wspak konwenansom. To śmierdzi Stach. Stach śmierdzi! Oto człowiek!
Stach jest zajebisty. Ma swoje lata, ma swój bebech jak bęben, ma swoją łysinę świecącą jak słońce narodu, ma swój nochal czerwony od mrozu wszystkich wódeczek. Stach, w przeciwieństwie do Sumaka, nic nie udaje, nic nie pozuje. On po prostu śmierdzi. I pisze. Stach śmierdzi i pisze nieustannie, przy biurku, na spotkaniu redakcji, na lunchu, w kiblu słyszę dobiegające z kabiny skrobanie długopisu na notatniku. Co Stach pisze? Stach pisze wszystko, Stach jest wszechpiszący. Felieton o remoncie Fabrycznej, nekrolog dla ś.p., reportaż z pielgrzymki papieża, reportaż z trzepania dywanów, wywiad z burmistrzem i cieciem, recenzję, sylwetkę, relację. Wszystko umie napisać, nie wybitnie, nie ambitnie, ale może. Dlatego Stach jest zajebisty. Bo może zawsze i wszędzie, a ja patrzę na Stacha jak małpa na boga, bo ja ledwo mogę, bo materiał już mi się skończył. Już się nie da. Ale ja tu jeszcze wrócę, rakietowy chłopak jeszcze wam pokaże fajerwerki. Ja tu jeszcze wrócę, tylko te pieprzone dożynki obskoczę.
Zaraz. A gdybym nie musiał? Nachyliłem się w stronę Stacha, wkraczając w boską aurę. Oczy niemal łzawią, oddycham ustami.
– Stachu, ty byś może nie pojechał na dożynki?
Nie uniósł nawet oczu znad notesu, w którym pisał jedną nieprzerwaną linią tekstu.
– Nie ma szans, stary.
– No weź, czemu nie?
– Nie chce mi się po jakiś zadupiach tłuc, jeszcze w taki upał sakramencki. Klimy w samochodzie nie mam.
– Stachu, ja ci nawet swój pożyczę, klima jest, klimatronik.
– Benzyna droga. Mareczka nie ma co prosić o zwrot kosztów.
– Z pełnym bakiem pojedziesz, grosza nie zapłacisz. A jeszcze wypoczniesz na łonie natury.
– Ty mnie łonami nie kuś, ja jestem człowiek szczęśliwie żonaty.
Wydałem z siebie błagalne dźwięk, bo jak inaczej małpa może z bogiem rozmawiać. Stach westchnął cierpiętniczo, przerwał w końcu pisanie. Drapiąc się pod pachą długopisem, zerknął na mnie znad grubych szkieł okularów:
– Stary, ty przecież powinieneś Mareczkowi dziękować za taki przydział. Przecież to całkowicie twoja bajka.
– Dożynki moja bajka? Stachu, no co ty?
– Pierdolisz cały czas o tym swoim Thompsonie, no to weź z niego przykład. Gdzie te twoje Dzienniki Rumowe? Miały być, ludziom łby pourywać.
– Na razie jestem na etapie rumu, Stachu. Materiał mi się skończył.
– Znalazł się, kurna, materialista. Materiał to się robi samemu.
– No ale z dożynek? Co tu ja zrobię?
W aurę smrodu Stacha wkroczyła obca nuta. Z początku nie rozpoznałem, ale zaraz odór słodkiego, różnego tytoniu rozwiał wątpliwości. Przez ramię rzuciłem spojrzeniem na Sumaka, który nachylony do przodu niby sobie rączkę wsparł o kolanko, niby wsparł brodę na rączce, niby wodził nieobecnym wzrokiem po sali, ale wyraźnie nadstawiał ucha.
– A Thomspon, o czym pisał? – Odpowiedział Stachu, którego spokoju śmierdzącego Buddy nawet pozer Sumak nie był w stanie zaburzyć. – Koniki w Kentucky, wyścigi w Las Vegas. Duperele. Nie chodzi o materię, ale o materii obróbkę, panimaju? Wszystko możesz zrobić, stary, wystarczy, że ruszysz w końcu głową.
I Stachu wrócił do swojego notesika i skrobu, skrobu. Siedziałem chwilę w bezruchu, sam ze swoimi myślami. Stachu miał rację, Stachu zawsze miał rację. Jednak to nie dla mnie ta racja, bóg nie zrozumie niemocy małpy. Obróbka wymaga sił, większych nawet niż samej materii przedstawienie. A ja czułem się cholernie wyczerpany – dosłownie. Jakby ktoś powyciągał ze mnie mózg i serce i flaki. Bez mózgu nie wymyślę, bez serca nie poczuję, bez flaków nie przetrawię tej rzeczywistości. Nic nie zrobię. W wydmuszce człowieka będzie tylko słychać próżne echa i przeciągów wycie. To przez ten upał, tłumaczyłem sobie, wachlując się trzymanym w ręki plikiem kartek. Pustych, oczywiście.
– No i to by było tyle na dziś – oznajmił skurwysyn Mareczek, ocierając pot z czoła rozpadającą się chusteczką higieniczna. – Do roboty, młodzieży.
Siedziałem przez moment, nie chcąc się tłoczyć przy wyjściu z innymi. Mareczek rzucił mi przelotne spojrzenie. Widocznie jednak stwierdził, że dość już na mnie dziś pojeździł, bo wyszedł skinąwszy tylko głową. Odkleiłem się od plastikowej poduszki krzesła, ruszyłem do drzwi. Na zewnątrz Sumak przysiadł swoim pozerskim zwyczajem na krawędzi biurka, przygładzał brodę, fają faja postukiwał się w żółte, końskie zęby. Gdy dostrzegł mnie, skinął pańskim gestem. Wyboru nie miałem, klatka schodowa była za jego plecami.
– Co tam u ciebie, Adam? – Zagaił, celując we mnie cybuchem fajki. – Wszystko tip-top?
Tip-top? Kto tak mówi? Pozer Sumak, kto by inny.
– Wybitnie tip-top – burknąłem.
Gdy chciałem przejść obok, wstał, nachylił się konfidencjonalnie. Owionął mnie tytoniowy odorek i zapach drogiej kolońskiej. Pieprzony pozer nie śmierdział. Nienaturalnie. Reptilianin jeden.
– Słuchaj Adam – rzucił Sumak, rozglądając się na boki. – Jak nie chcesz, to ja mogę te dożynki wziąć od ciebie.
W pierwszej chwili już miałem rzucić się na kolana i dziękować za wybawienie. Zaraz jednak coś zaczęło mi tu nie grać.
– Chcesz? Na zamianę pewnie? A w czym ty teraz siedzisz? – Wskazałem na stos makulatury pleśniejący na biurku. – Poza oczywiście tym twoim felietonem.
– To już prawie skończone, takie tylko ostatnie poprawki – Sumak machnął ręką, uśmiechnął się wyjątkowo nieszczerze. – I wiesz, nawet nie musimy się zmieniać. Miałem zrobić artykuł o wystawie w Zachęcie, ale to też już ogarnąłem. Tak więc najwyżej byś przeglądnął, dopisał parę słów i masz robotę z głowy. A ja chętnie pojadę na te dożynki.
O ty szczurze knujący. Nie dość, że weźmiesz najgorszą robotę, to jeszcze gotowy jesteś swoje oddać? Podejrzane. Zmierzyłem go wzrokiem, a ten nic tylko nadal uśmiechał się. Obyś zmarszczek dostał od tego uśmiechu, pozerze.
– A wiesz, ja myślę jednak, że może coś z tego być – odparłem, siląc się na nonszalancję. – Z tych dożynek znaczy. Gadałem ze Stachem i w sumie mi ciekawy pomysł podsunął. Zrobię z tego taki reportaż zaangażowany, immersja w środowisko, te sprawy.
Mina od razu mu zrzedła. A więc o to ci chodziło – samemu nie jesteś zdolny do myśli oryginalnej, więc podsłuchujesz i kradniesz. Takiego wała, Sumak. Choćbym miał z tych dożynek wrócić z bronami w plecach, to ty nie pojedziesz. A że dzień miałem przeciętny, to jeszcze masz:
– Z tego może być świetna rzecz, ludzie teraz lubią takie klimaty, wiesz, prowincjonalna egzotyka, ezoteryka zaściankowa. Może nawet zrobię jakąś większą serię, nawet już tytuł mam – „Ekspedycje w najbliższe nieznane”. Niezłe co?
Posmutniał Sumak, zmarkotniał, bąknął:
– Taa… całkiem niezłe.
Mmmmm, ambrozja.
– No to czołem, ziomuś, do zobaczenia, pa!
I już wybywam z tego piekarnika, niesiony przez aniołki schadenfreude. Nie zaniosły mnie daleko. Na pierwszym piętrze, skrzydła podcięła im pieprzona rzeczywistość. W której był nadal upał, nadal niemoc, nadal pustka, ale za to z perspektywą wyjazdu na dożynki na jakimś pieprzonym zadupiu.
Inferno [kryminał, ezoteryka zaściankowa, początek] [wulgaryzmy+P?]
2Czyta się to całkiem nieźle. Za pierwszym raze trochę mi był za dużo tych "Jak to się zaczęło", ale za drugim już weszło.
Jeśli chodzi o mnie to chętniej bym to czytał, niż ten kawałek o skaczących do dziury
Jokera Ci nie dam, ale iksik zapalę
Jeśli chodzi o mnie to chętniej bym to czytał, niż ten kawałek o skaczących do dziury

Jokera Ci nie dam, ale iksik zapalę

Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.
Inferno [kryminał, ezoteryka zaściankowa, początek] [wulgaryzmy+P?]
3Trzykrotnie brałem się za napisanie komentarza, ale zawsze przerywałem w połowie, nie wiedząc, co dokładnie mnie gryzie. Wreszcie zrozumiałem, choć przyznam że z początku obarczałem pisanie w czasie teraźniejszym. Odważnie, ale zupełnie nie dla mnie.
Z opisu miejsca i ludzi wynika, że to biuro redakcji sprzed dobrych dwóch dekad, może nawet trzech. Jednak w takim razie skąd te dosyć nowoczesne wstawki:
Z opisu miejsca i ludzi wynika, że to biuro redakcji sprzed dobrych dwóch dekad, może nawet trzech. Jednak w takim razie skąd te dosyć nowoczesne wstawki:
To nieco kłóci się ze sobą, choć zaznaczam, że problem może być tylko we mnie i moich doświadczeniach.
Ileż tego skurwysyństwa się w tym tekście narobiło! Kto wie, może i Mareczek na to zasłużył, ale jak już w kilku zdaniach mamy wyjaśnione, że tym naszym "skurwysynem" jest Mareczek, to może w:
pozbędziemy się "Mareczek", bo przecież znamy już równanie "Marek=skurwysyn".
Inferno [kryminał, ezoteryka zaściankowa, początek] [wulgaryzmy+P?]
4Sam początek początku jest intrygujący. Te kolejne obrazki, od których "się zaczęło".
Potem, w redakcji, momentami trochę traciłam uwagę. Czytając drugi raz, zorientowałam się, że w odstępie tych kilku minut z mojego mózgu zdołała wyparować rozmowa ze Stachem (choć sam Stachu ze swoim smrodem i wiecznym skrobaniem już nie). Może dlatego, że wątek odpłynął tam na moment do jakichś osobistych ambicji/problemów bohatera, które na tym etapie (póki nie znam bohatera i nie wiem za bardzo, co o nim myślę) jeszcze mnie specjalnie nie interesują? Pewna nie jestem, ale taki najbardziej prawdopodobny strzał.
Poza tym mankamentem czytało mi się dobrze. Klimacik jest (na redakcjach się nie znam, więc dla mnie było wystarczająco wiarygodnie), opisy (to już chyba jak zwykle
) super, ogólnie solidny kawałek.
Pozdrawiam,
Ada
Potem, w redakcji, momentami trochę traciłam uwagę. Czytając drugi raz, zorientowałam się, że w odstępie tych kilku minut z mojego mózgu zdołała wyparować rozmowa ze Stachem (choć sam Stachu ze swoim smrodem i wiecznym skrobaniem już nie). Może dlatego, że wątek odpłynął tam na moment do jakichś osobistych ambicji/problemów bohatera, które na tym etapie (póki nie znam bohatera i nie wiem za bardzo, co o nim myślę) jeszcze mnie specjalnie nie interesują? Pewna nie jestem, ale taki najbardziej prawdopodobny strzał.
Poza tym mankamentem czytało mi się dobrze. Klimacik jest (na redakcjach się nie znam, więc dla mnie było wystarczająco wiarygodnie), opisy (to już chyba jak zwykle

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
Inferno [kryminał, ezoteryka zaściankowa, początek] [wulgaryzmy+P?]
5Już miałem przerwać. Główny bohater jak dla mnie strasznie męczący. Wróciłem z pracy z lekkim bólem głowy, na który nałożył się ból głowy Adasia, rozłożony na czynniki pierwsze. Czułem jak ten ból narasta, aż nie pojawił się Stach.
Ból głowy minął. Jak książka czy co tam planujesz będzie o Stachu, kupuję w ciemno i płacę złotem.Stach jest zajebisty. Ma swoje lata, ma swój bebech jak bęben, ma swoją łysinę świecącą jak słońce narodu, ma swój nochal czerwony od mrozu wszystkich wódeczek. Stach, w przeciwieństwie do Sumaka, nic nie udaje, nic nie pozuje. On po prostu śmierdzi. I pisze.
Inferno [kryminał, ezoteryka zaściankowa, początek] [wulgaryzmy+P?]
6Dzięki wszystkim za komentarze.
Seener, eh, gdyby tylko to mi się tak łatwo pisało jak skaczących do dziury
sensor, z czasem akcji celowałem gdzieś tak po 2000, a wtedy te ziomki i ambienty były (chyba). Wszystko zależy od interpretacji dwóch dekad, w końcu, ku mojemu niekończącemu się zaskoczeniu, 2000 był dwie dekady temu
Skurwysyństwo ograniczę.
Adrianna, ciekawy punkt z tym niezainteresowaniem nieznanym bohaterem. Przyznam szczerze zgrzytały mi trochę te uzewnętrzniania, ale zostawiłem. Widzę, że trzeba to będzie przemyśleć. Na redakcjach też się nie znam, dla mnie większość rzeczywistości to fantastyka i takoż ją opisuję
Lucas X, nie planowałem książki o Stachu, ale w sumie czemu nie
Nie wiem tylko, czy świat jest gotów na Stacha. Stach to bohater, którego potrzebujemy, ale na którego nie zasługujemy.
Seener, eh, gdyby tylko to mi się tak łatwo pisało jak skaczących do dziury

sensor, z czasem akcji celowałem gdzieś tak po 2000, a wtedy te ziomki i ambienty były (chyba). Wszystko zależy od interpretacji dwóch dekad, w końcu, ku mojemu niekończącemu się zaskoczeniu, 2000 był dwie dekady temu

Adrianna, ciekawy punkt z tym niezainteresowaniem nieznanym bohaterem. Przyznam szczerze zgrzytały mi trochę te uzewnętrzniania, ale zostawiłem. Widzę, że trzeba to będzie przemyśleć. Na redakcjach też się nie znam, dla mnie większość rzeczywistości to fantastyka i takoż ją opisuję

Lucas X, nie planowałem książki o Stachu, ale w sumie czemu nie

Inferno [kryminał, ezoteryka zaściankowa, początek] [wulgaryzmy+P?]
7Czytałbym. Pewnie, że bym czytał. Z was, kolego Iwarze, żaden Adaś. Wy już posiadacie różne moce z grubsza pod kontrolą. Wiecie, redaktor to miałby z tym tekstem odrobinę roboty, bo tak, rozumiecie, trochę może zbyt zamaszyście, odrobinkę za dużo patosu i ciuteńkę za dużo fajerwerków u Adasia i w siedzibie gazety. No taka lekka nadmiarowość dla opisania roboty, która przecie jest jak każda. A tu troszku tak, jakby się Clint Eastwood pakował do juków, żeby wyruszyć na ekspedycję, by uratować świat.
To jednakowoż są drobiazgi, to się panie wyklepie. Będzie pan zadowolony!
Nie będę sobie psuł humoru konstatacją, że na pewno skręci w jakieś nadprzyrodzone. Cóż począć? <ramienny wzrusz> Każdemu jego Dunkierka.
To jednakowoż są drobiazgi, to się panie wyklepie. Będzie pan zadowolony!
Nie będę sobie psuł humoru konstatacją, że na pewno skręci w jakieś nadprzyrodzone. Cóż począć? <ramienny wzrusz> Każdemu jego Dunkierka.
Inferno [kryminał, ezoteryka zaściankowa, początek] [wulgaryzmy+P?]
8A tu zaskoczę, bo z założenia nie ma być ani grama

Dzięki za komentarz Leszku.
Inferno [kryminał, ezoteryka zaściankowa, początek] [wulgaryzmy+P?]
9Zawsze jestem nie tylko "na tak", ale nawet w zachwycie, kiedy autor jest tak świetny, że swoim tekstem zainteresuje mnie sprawami zupełnie (mnie dotąd) nieinteresującymi
Uwag "na nie" brak. Za to mam na "hmm, sam nie wiem"
Sposób narracji jest bardzo charakterystyczny, flow z zabawą szykiem, powtórzeniami. Tyle że już to widziałem u kilku autorów. Za to nie aż tak wielu, żeby było po prostu sposobem pisania, a nie wyglądało na podróbkę czyjegoś stylu. Zapętlę się - to jest fajne, nie jestem przeciw, tylko... hmm, sam nie wiem 
Przypomniała mi się nasza zabawa w podrabianie rozmowy autorów
Żądam (prawem kaduka
Względnie nieuzasadnienie licząc na sympatię Iwara
) wglądu we wszystkie trzy teksty :pray:

Uwag "na nie" brak. Za to mam na "hmm, sam nie wiem"


Przypomniała mi się nasza zabawa w podrabianie rozmowy autorów

Eldil pisze: /SzczeT/ @Antoine de Saint E... @Hemi w sztucerze jest prawda najgłębsza, sztucer oddziela baranki narysowane od baranków prawdziwych, mięso oddziela od kości, życie od ciała. Sztucer najjaśniejszą dał odpowiedź, co jest stwór na kartce (bo nie "kto" przecież! "Kto" zakrzyknąłby, wzniósł protest, prośbę wzniósł daremną: koledzy, nie strzelajcie; ale "co" mowy ludzkiej z siebie nie wyda, nieludzką jeno) czy jest tenże stwór kartkowy, narysowany, nagryzmolony z wysuniętym językiem, czy jest kapeluszem, czy wężem pełnym słonia. Sztucer dziurę w kapeluszu i dziurę w wężu uczyni, pokaże co w środku, wewnętrze uczyni zewnętrzem.

Żądam (prawem kaduka


“So, if you are too tired to speak, sit next to me for I, too, am fluent in silence.”
(Zatem, jeśli od znużenia milkniesz, siądź przy mnie, bom i ja biegły w ciszę.)
R. Arnold
(Zatem, jeśli od znużenia milkniesz, siądź przy mnie, bom i ja biegły w ciszę.)
R. Arnold
Inferno [kryminał, ezoteryka zaściankowa, początek] [wulgaryzmy+P?]
10Dzięki, Eldil, miło przeczytać
Co do stylu - myślę, że każdy jest jakąś wypadkową bagażu doświadczeń, tak samo jak treść. I w sumie nawet mniej z nim można sobie pozwolić na oryginalność, więcej tu ograniczeń poza fantazją autora. Bo musi być zrozumiałe, bo nie powinno stać na przeszkodzie poznania, bo dopasowane do gatunku, bo podporządkowane treści. Tak więc zgadza się z Twoim "sam nie wiem". No jest styl, no styl jest 
Żądania postaram się spełnić, więc tekst drugi pewnie wpadnie tu na rozdziobanie. Trzeci... ech sam nie wiem. Może najwyżej wrzucę go wraz z moją autoweryfikacją, literackim seppuku, samokrytyką uczciwą, jawną, bolszewicką. Wtedy nikt nie będzie musiał nad nim dodatkowo cierpieć


Żądania postaram się spełnić, więc tekst drugi pewnie wpadnie tu na rozdziobanie. Trzeci... ech sam nie wiem. Może najwyżej wrzucę go wraz z moją autoweryfikacją, literackim seppuku, samokrytyką uczciwą, jawną, bolszewicką. Wtedy nikt nie będzie musiał nad nim dodatkowo cierpieć

Inferno [kryminał, ezoteryka zaściankowa, początek] [wulgaryzmy+P?]
11Bardziej jestem ciekaw własnie tego, którego chciałeś schować :-)
Może spisz tę samokrytykę, ale nie pokazuj, dopiero po cudzych komentarzach? Żeby nie zasugerowywać czytelników?
Może spisz tę samokrytykę, ale nie pokazuj, dopiero po cudzych komentarzach? Żeby nie zasugerowywać czytelników?
“So, if you are too tired to speak, sit next to me for I, too, am fluent in silence.”
(Zatem, jeśli od znużenia milkniesz, siądź przy mnie, bom i ja biegły w ciszę.)
R. Arnold
(Zatem, jeśli od znużenia milkniesz, siądź przy mnie, bom i ja biegły w ciszę.)
R. Arnold