

_____________
Wyobraź sobie mewę… Mewę lecącą wysoko nad morskimi wodami. Pierwsze promienie wschodzącego słońca padają na nią, a po chwili zalewają blaskiem cały świat znajdujący się w zasięgu jej wzroku. Właśnie rozpoczyna się nowy dzień. Dzień ten przyniesie zdarzenia, które wkrótce zmienią bieg świata, o czym mewa jeszcze nie wie. Ale nawet gdyby wiedziała – cóż ją to obchodzi? Wszak jest tylko mewą. Mewą lecącą o świcie na wschód, w stronę lądu, który powoli jest coraz bliżej. Przed ptakiem zaczyna majaczyć plaża, a za nią po obu stronach gęste, ciemne lasy. Mewa widzi przecinającą połać drzew, ciągnącą się ku wschodowi, szeroką polanę, z góry wyglądającą niczym świetlista linia, która przyciąga i wytycza kierunek lotu. Po lewej stronie z lasów, jakby nagle, wyrastają góry, biegnące zwartym łańcuchem na północ aż po horyzont i jeszcze dalej. Mewa zbliżywszy się do lądu zniża swój lot i lekko, jakby od niechcenia muska skrzydłami powietrze. Leci dalej ponad polaną w stronę słońca, które, odkleiwszy się od horyzontu, już na dobre rozpoczęło swą codzienną wędrówkę po nieboskłonie. Na polanie wśród wysokich traw, mimo iż nie widać najmniejszego ruchu, wyczuwalne jest napięcie. Nawet mewa je wyczuwa, chociaż nie widzi jego źródła. Nie obawia się jednak i spokojnie kontynuuje swój lot, w końcu cały czas jest bezpiecznie wysoko nad polaną.
Nie tylko lecący ptak obserwuje polanę. Wśród drzew po północnej stronie oraz w krzakach między nimi kryją się ludzie. Oni w odróżnieniu od lecącej mewy tkwią w bezruchu. Dziesiątki, wiele dziesiątek zbrojnych, może nawet pełne dwie setki. Każdy z nich czujnym okiem wpatruje się w zarośla i trawy, jakby chcąc je przeniknąć wzrokiem i odkryć, jaką tajemnicę skrywa w tej chwili pas ziemi wytyczający granicę ich kraju. Przygranicznych strażników dosięgły niepokojące wieści, więc nocą trzech zwiadowców udało się konno na rozpoznanie. Wrócił jeden. Co znacznie gorsze, wrócił pieszo, biegnąc w panice ze strzałą wrażoną w bok. Do strażnicy dotarł na wpół żyw, jednak nim wydał z siebie ostatnie tchnienie, zdążył chaotycznie i bardzo zdawkowo przedstawić, co widział. A widział liczną i ponad wszelką wątpliwość porządnie uzbrojoną grupę. Nie wszyscy byli ludźmi. Zauważyli i dopadli zwiadowców, jednemu z nich tylko cudem udało się zbiec, by przekazać wieści strażnikom na granicy o zbliżającym się zagrożeniu. Ten, podobnie jak pozostała dwójka, nie doczekał poranka. Dzięki jego poświęceniu jednak pogranicznicy mieli nieco czasu, by zebrać siły i zorganizować się przeciwko nieznanym. Teraz oczekują ukryci wśród drzew obserwując polanę przecinającą las ścielący się z północy na południe. Są pewni, że coś tam się czai. Widzą, jak coś, stopa po stopie, przesuwa się powoli tu i ówdzie. Widzą wiele drobnych ruchów. A może to tylko zmęczony wzrok ich zwodził? Nie, to niemożliwe, wszyscy razem nie mogą się mylić. W trawie z pewnością ktoś jest. I jest ich wielu. Pogranicznicy przekazują sobie bezszelestnie znaki, gestykulując i wskazują, gdzie w danym momencie dostrzegają ruch. A widzą go coraz bliżej. Pełne napięcia oczekiwanie stopniowo zamienia się w strach. Ręce pocą się zaciśnięte na włóczniach i rękojeściach mieczy. Strzały nałożone na łuki zaczynają wyślizgiwać się z mokrych i rozedrganych palców. Majdany samych łuków też zrobiły się jakieś śliskie. Są coraz bliżej. Ale kto? Kim oni są? Ilu ich jest? I przede wszystkim, czego chcą? Pora się przekonać. Dowódca upewniwszy się, że łucznicy są gotowi do strzału, nakazał krótkim gestem wystrzelić salwę.
W jednym momencie kompletna cisza zostaje przerwana rykiem setek gardeł. Z wysokich traw poderwali się i rzucili do szaleńczego biegu w kierunku lasu napastnicy. Ludzie, mnóstwo ludzi. A razem z nimi orkowie. Wielcy, potężnie zbudowani, z grubą, zieloną skórą. Nie jest ich wielu, ale i tak budzą grozę. Łucznicy dopiero co wypuścili drugą serię strzał, a pierwsi atakujący już dopadli do lasu. Za nimi jednak kolejni powstają z zarośli i biegną w stronę linii drzew. Jedna setka? Dwie? Z pewnością więcej. Potężna fala wpada z impetem między drzewa, ścierając się z obrońcami. Szczęk stali, trzask łamanych tarcz, jakże inny od tego głuchy trzask łamanych kości, straszliwy wrzask tych, którzy właśnie udają się w objęcia śmierci. Miecze, włócznie, topory, młoty. Stworzone, by nieść ból, kaleczyć i przede wszystkim pozbawiać życia nieszczęśników. Napędzane siłą mięśni, nienawiścią, chciwością, żądzą mordu. Jeszcze przed chwilą zielona, wiosenna trawa, rosnąca nieśmiało w cieniu drzew, teraz zostaje obficie skąpana we krwi. Obrońcy nie są w stanie postawić żadnego oporu takiej sile. Są kompletnie zaskoczeni taką liczbą napastników. Nie mogą zrobić nic. Jedynie ci, którzy szczęśliwie stali nieco z tyłu, po chwili orientują się w beznadziejnej i przerażającej sytuacji, po czym rzucają się do ucieczki. Niektórym z nich nawet uda się ujść z życiem. Co najwyżej kilku. Mało to szlachetny czyn, by zostawiać towarzyszy na stracenie, cóż jednak mogli uczynić wobec takiej mocy, jaka ich zaskoczyła? Śmierć zbiera dzisiaj pokaźne żniwo. Las staje się niemym świadkiem rzezi, jakiej jeszcze tydzień temu nie spodziewałby się tutaj żaden z tak licznych podróżujących gościńcem biegnącym nieopodal. Nie spodziewali się również pogranicznicy. Teraz ich ciała leżą pod stopami najeźdźców, zmasakrowane i martwe. Słońce, zupełnie niewzruszone tymi zdarzeniami, leniwie wspina się po firmamencie. Napastnicy w dzikiej euforii cieszą się z triumfu, głośno wiwatują, ich śmiech niesie się daleko ponad drzewami. Martwe twarze pokonanych nie mówią nic. Droga na północ stoi otworem. Ten dzień zmieni historię świata, o czym wkrótce wielu miało się przekonać.
___________________________________
Mała nota na koniec. Mianowicie pierwsze słowa są takie, jak widać powyżej. Natomiast nigdzie później w narracji nie pojawiają się już bezpośrednie zwroty do czytelnika. To pierwsze zdanie ma stanowić pewnego rodzaju zachętę w stylu "Siadaj wygodnie, zamknij oczy i wyobraź sobie...". Dalej podobnych "udziwnień" zdecydowanie brak. Liczba powtórzeń słowa "mewa" ma na celu z kolei zbudowanie pewnej spokojnej, onirycznej wręcz atmosfery na początku spotkania z tekstem. Po prostu mewa leci, nic się nie dzieje, a potem... - jak wyżej. Czy to działa? Oto jest pytanie
