Polscy krzyżowcy [historyczne]

1
Proszę o zweryfikowanie i ocenę. Z góry dziękuje za każdą krytykę i każdą opinię :)

Zasnuta nieprzeniknionym mrokiem, smrodliwa puszcza zdawała się nie mieć kresu podczas mroźnej nocy, śmiertelną będąc pułapką dla kroczących pośród zdradliwych bagien, nieostrożnych wędrowców. Zwać ich raczej jednak należało szalonymi, aniżeli określać mianem podróżnych – któż bowiem, przy zdrowych zmysłach będąc i rozumu mając nawet krzynę, w równie niedostępną gęstwinę by się zapuszczał?

Nie odwagą było owo zachowanie, lecz waryjactwem, bo żywota pośród dzikich ostępów zbyć było nadzwyczaj snadno. Wystarczył jeden nierozsądnie przestępiony krok, aby zaplętać się w trzęsawiska i losu między wszechobecnymi mokradłami, hańbiąco dokonać – przed czym alarmowały brutalnie wdzierające się w nozdrza, nieprzyjemne wyziewy.

Ale puszcza skrywała również inne niebezpieczeństwa. Leśna głusza była przecież wszakże domem dla upiorów i różnorakich pokrak. Zza prastarych, próchniejących drzew i pni, łypały zdradziecko duże rysie, leśne dziady, boruty, rokity, wiły i utopce oraz wszelkie inne straszydła, pragnące umęczonym wojom drogę zmylić i do zguby ich doprowadzić, żeby dusze ludzkie w zaświaty porwać i zniewolić.

Znał je, przeklęte mary, Spytko, z opowiadań prababki, która zwiastunką była. – Tfu! – splunął przez lewę ramię odganiając licho – i wiela mrocznych opowieści o przeróżnych bestyjach ku wieczorowi snuła. Prawiła, że one jeno czykają na nieroztropnych wędrujących, przemierzających nieoznaczone drożyny. Nieustraszonym i dzielnym był, godnym synem swojego rodu, ów Spytko, ale mroczna dzicz, okraszona na dodatek bajaniami poczciwej seniorki, napełniała serce i umysł starego wojownika niewysłowioną grozą. Miecz pewniej ścisnął w potężnej garści, zupełnie jakby obawiał się, że mu się z dłoni wypsnie i uważnie nasłuchiwał.

I nagle żal ogarnął rycerza. Ać mówiła, psia mać, matula, żeby na orkę poszedł, ale jemu się do bijaczki zachciało! Siedziałby teraz, pacholęcia psocące obserwując albo siał – wszakże odpowiednia ku temu pora była – i prostoduszny wiódł żywot na drewnianym dworzyszczu – wyrzucał sobie w myślach. Namawiała matula! Zaklinała, nieszczęścia mu przywróżając! aż wyskrzeczała nieboga, przeklętą mu dolę! Oj dolo! – westchnął i zerknął na człapiącego obok wierzchowca, na którego grzebiecie leżał nieprzytomny, przełożony przez siodło, poważnie ranny rycerz, psia jego mać.

- Marny Twój los paniczyku! – szepnął Spytko – I marny mój, co to nas ze sobą dziwnem przypadkiem powięzał – dodał. Ać mówiła matula! Nie usłuchał i znów żal go zdjął, że na roli nie ostał jak jeno przodki. Miałby spokój, pacholęcia chował! – pomyślał. Jednak mówiła przeca prababka, że to dole człowieka wybierają, a nie człowiek dole. Widać, tak musiało się przydarzyć.
Przęstępował więc uważnie, kroka za krokiem niepewnie stawiając, rezolutny Spytko, niekiedy zapadając się i ześlizgując po rozmiękłym gruncie w błoto powstałe w wyniku rzęsistych ulew, które niedawno nawiedziły ową krainę, wiela miejsc solidnie podtapiając. - Takiego to mi żywota dole wybrały – wzdychał wojownik, mocno uzdę prowadzonego przezeń wierzchowca ściskając.

Nie znał tych terenów, daleko będąc od doma, miał nadzieję jednakże, iż pościgowi uszli. Umykali wszakże wartko, ani na chwilę odpoczynku nie poprzystając, aż ich zmierzch zastał. Pewnikiem – myślał nie bez racji - goniący Sieciechowi obóz rozbiją, lękając zagubić po nocy wśród puszczy pełnej mar, dziwów i bagien.

Tymczasem oni sami brnęli, prąc wprost w serce dziczy, aż do momentu, kiedy rozległa woda zastąpiła im drogę i nie sposób było ją w mroku przebyć. Rzeka musiała wylać, bo dookoła niej powstały duże bajora, a ziemia była namokła i niebezpiecznie osuwała się spod stóp. Zatrzymali się, a woj ostrożnie zdjął druha z konia i ułożył plecami o drzewo. Nieprzytomny rycerz zmarniał zupełnie i ledwie niewielkie oznaki życia dawał. Duch młodziana, jak można było dostrzec, powoli szamotać się przestawał i z losem umarłego godził. Liczyły dole godziny do czasu, kiedy duszę młokosa w zaświaty porwą i pośród zmarłych posadzą.

Mający tego świadomość Spytko nie chciał grzebać towarzysza pośród leśnej głuszy, obawiając się, że podobny pochówek mógłby przyjaciela utopcem uczynić lub nawet upiorem. Krześcijański należał się mu obrządek, wszakże dobry był z niego człek i prawy wojownik! Nie zwoli Spytko, aby go tu, niby jakiego psa, w puszczy złożyć! Nie zakopie w zapomnianej mogile pośród drzew! Choćby na plecach miał go nieść, choćby żywota miał w dziczy zbyć! Nie zwoli! myślał i odgrażał się dolom, mocno zaciskając pięści, jakby mocarnym uściskiem pragnął swą własną bezsilność zdusić. Nie zwoli! Nie zwoli przeklętym dolom duszy druha pochwycić w mrok!

- Ociec Twój mi żywota zratował, otroku – szepnął Spytko, po czym poczuł łzy napływające do oczu i pozwolił im popłynąć po swojej pomarszczonej twarzy – Umierającemu przysięgałem po kres drużostwo Tobie, ślubowanie! Rzecz święta, Mirko! – dodał, a następnie odszedł, aby nazbierać nieco chrustu na niewielkie ognisko.

Kiedy po krótkim rozpalaniu buchnął płomień, starał się uporządkować myśli i poczynić plany. Jednak wówczas wreszcie odczuł potworne i przemożne zmęczenie - bitwą, ucieczką i brakiem pożywienia od rana - które nadejść powinno dawno. Nie mogąc utrzymać otwartych oczu przyobiecał sobie, że zmruży powieki jeno na moment i rychło znów się przebudzi.

Na ratunek wiedźmie

Nie dotrzymał stary wojownik słowa, ale nie nadszedł jeszcze przedświt, kiedy został zbudzony cichym i niepokojącym dźwiękiem delikatnie łamanych pod stopami gałązek. Ktoś ostrożnie i z wolna zbliżał się ku nim, nieudolnie minimalizując dźwięk kroków i najwyraźniej usiłując ukryć swoją obecność.

Trwoga ogarnęła doświadczonego rycerza, któren nadal leżąc na ziemi zerknął w kierunku Mirko. Płomienie ogniska zgasły, a miecz leżał oparty o drzewo, obok umierającego druha. Należało zwinnie doskoczyć do broni, licząc na dosięgniecie jej nim będący bardzo blisko, niewidoczny i nieznany przeciwnik zdąży zadać cios.

Raz, dwa… - rachował w myślach Spytko i szykował się do ruchu – Trzy! – doliczył, błyskawicznie wstając i rzucając się w kierunku miecza, którego rękojeść złapał niemalże w locie.

Trzaskanie gałązek natychmiast ustało, a stary woj, mimo że z uwagą wlepiał wzrok w ostępy mrocznej puszczy, żadnej postaci nie dostrzegł. Napełniło się niewysłowioną grozą serce wojownika. Musi z wiłą, duchem lub upiorem mieć do czynienia – pomyślał i znak krzyża przed sobą ruchem ręki nakreślił w powietrzu.

Minęła minuta, a może nawet dwie, nim niepokojący, milczący impas został przerwany, ustępując miejsca dźwiękowi szybkiego, nerwowego i płytkiego oddechu. Nie padły jednak żadne słowa, a po czole wojownika zaczęły spływać strużki potu, kiedy jego rozbiegane oczy wyglądały niebezpieczeństwa. Prędko biło mu serce, a włosy powstały dęba na głowie na myśl, że może naprawdę z jaką maszkarą ma przyczynek.

– Pomogę mu, zratuję żywota Panie, jeżeli pozwolisz mi podejść – odezwała się niespodziewanie istota z lasu, prędko wyrzucając szeptem słowa. - Znam zioła, które ocalą Twojego druha, przysięgam – dodała.

- Ki diabeł z Ciebie, pokrako? – syknął Spytko, zapomniawszy, że z marami nie wolno w pogawędki się wdawać, boć potrafią zwodzić.

– Błagam, pomogę mu i zratuję żywota, jeżeli pozwolisz mi podejść – powtórzyła postać drżącym z przerażenia głosem, a w puszczy zamajaczyły w oddali rzędy niewielkich, szybko przemieszczających się pochodni.

Tedy ujrzał niewyraźny kontur wojownik. Niewysoka postać kryła się za drzewem, a następnie wyszła z uniesionymi rękoma. Ni diabeł ona, ale wiedźma pewnikiem – zmiarkował stary, miecza jednakże nie opuszczając, boć przecie może próbować rzucić czarownica jaki urok obmierzły.

Kroczyła wolno, idąc ku niemu z wyraźną obawą, aż w końcu przystanęła o kilka kroków od czubka miecza. Pędem zbliżały w ich kierunku żagwie z lasu, niesione przez słabo widocznych między drzewami ludzi. Tłum był liczny, a kiedy zatrzymał się nieopodal rzeki, wieśniacy - najpewniej zaskoczeni widokiem rosłego starca – pokazali w blasku pochodni swoje pełne złości oblicza.

Kilku z nich zsunęło się z niewielkiej skarpy i przystąpiło bliżej do Spytka i dziewczyny. Młoda białka dygotała na całym ciele. Nie wyglądała złowrogo, raczej reprezentując sobą rzecz wprost przeciwną – niewinność i kruchość ledwie wyrosłego kwiatu. Nie mogła mieć więcej niźli naście lat, dzieckiem jeszcze raczej będąc niż dorosłą kobietą.

- To przeklęty pomiot, zrodzony z podłego nasienia, Panie – zaczął przedstawiać sytuację jeden z wieśniaków. – Para się nieczystą magią i rzuciła klątwę nieurodzaju na nasze zbiory, marniejemy z winy narzuconych uroków – dodał.

- Kłamią, Panie! Jam jeno prosta białka – odparła dziewczyna krzycząc donośnie. - Zielem umiem leczyć po przodkach, ociec receptury zostawił – dodała i przysunęła się bliżej do Spytka, jakby obrony u woja szukała.

- Taka młódka zdaje się wasz mości – kontynuował chłop. – Mocy się mieć nijakiej nie wydaje, ale błądzi kto podobną myśl przyjmie, zrodzona ona bowiem z wieszczego rodu i ma nadprzyrodzone zdolności – podkreślił.

Zerknął stary woj na dziewkę, później popatrzył na wieśniaka, a końcem wzrok położył na leżącym pod drzewem, nieprzytomnym Mirko. Druh ledwie dychał, lecz jeno nadal wśród żywych pozostawał. Fałszywie lub prawdziwie rzucali na białkę podejrzenia – bez znaczenia były dla Spytka owe zarzuty, jeżeli mogła rannego kompana zratować.

- Bodajbyś, Panie, nie żałował nieroztropnej litości nad niebezpieczną białką. Młodziaka nie zbudzi, ino do piekła pośle lub w upiora przemieni – rzekł, odgadując myśli woja, inny z chłopów. – To diabelska krew, ni Krystusa, ni starych bogów nie uznaje i biesią magią się posługuje – zaakcentował wyraźnie.

- Bezbożnik był niegodziwiec Bałbod, niby mowę miał momotliwą, a prawdziwie - przeklęte zaklęcia wówczas rzucał. Ten odmieniec, z wiedźmy zrodzon – zawtórował im kolejny wieśniak, wskazując na młódkę. – Złorzeczy równie podle i na złe zaklął nasze zbiory, nędzy nam złośliwie przysparzając – dodał.

- Dość! Nie zwolę wam ukrzywdzić niewinnego dziecka! – odparł szorstko i zdecydowanie Spytko. – Pójdźcie precz albo wam porachuje gnaty, wstrętne ciury! – dodał przybliżając się do chłopów.

Twarze wieśniaków zrobiły się jeszcze bardziej zacięte, pełne złości i nienawiści, niż wcześniej. Nie zamierzali łatwo przepuścić dziewce, ale woj był znacznie roślejszy niźli oni, więc potężna postura Spytka wzbudzała w nich postrach. Nie ośmielili się zaatakować, rozumiejąc iż nawet w kilku szansy ze zbrojnym olbrzymem nie mają nijakiej. Dobrze miarkowali – zasiekłby ich wartko.

- Bodajbyś, Panie, nie żałował. Obyś dzisiejszej nocy do końca żywota nie przeklinał! – rzucił jeden z nich, na prędce się wycofując – Przekażemy opatowi, żeś wiedźmę zratował, Panie – dodał, będąc już na skarpie.

Po chwili pochodnie zaczęły oddalać się, a kiedy wieśniacy zupełnie zniknęli w lesie, Spytko odłożył miecz i przyklęknął przy Mirko. Po policzkach hardego zazwyczaj woja popłynęły łzy - maleńkim będąc, zupełnym pisklakiem niemalże, Mirko został mu przysposobiony do opieki i zawsze niby prawdziwy syn był.

- On zemrze, prawda? – zapytał dziewkę szlochając, a jednocześnie upatrując w owym przerażonym dziecku jakiejś lichej nadziei.

- Zwą mnie Sława, Panie, i niem wiedźma lub inne licho, ino prosta zielarka – odparła dziewczyna, kładąc swoją małą i delikatną dłoń na ramieniu Spytka.

– Nie ważne, czyś jest wiedźma lub inne licho - umiesz pomóc, zdam się na Twoją łaskę, bylebyś mu żywota zratowała.

– Musimy zabrać Twojego druha do mnie, być może będę mogła mu pomóc – powiedziała.

Dworzyszcze Bołboda

Młódka liczyła ledwie 15 wiosen i nadzwyczaj drobnej była budowy. Zmiarkował Spytko, iż dziecina – mimo ponurych przeżyć – ma wesołe usposobienie i niewinnie naiwną naturę. Mieszkała pojedynczo w zrujnowanym, zapuszczonym dworzyszczu, położonym na odludnych rubieżach lasu. Budynek był rozległy i dawniej pewnikiem zamieszkiwać w nim musiał znaczny ród. Teraz jednak po mrocznych izbach domostwa dziewki hulał wiatr, a w powietrzu unosił się przykry zapach pleśni zmieszany z niezwykłą wonią ziół i kwiatów.

- Tu jenom zbiegli przed kilkoma zimami, kiedy mego praszczura posądzono o praktykowanie złej magii i zamordowano – powiedziała Sława, nie pytana, widząc zdziwiony wzrok rycerza. – Tedy byłam dziecko, kiedy rodzice zasiedlili opuszczone dworzyszcze. Zeszłoroczną wiosną pomarli, ino mnie samotnie na naszych włościach pozostawiając – dodała.

Milcząc, zerknął na nią rycerz i przez próg przestępując do dużego pomieszczenia, wniósł na rękach przyjaciela i ostrożnie ułożył nieprzytomnego na lichej, ale szerokiej ławie, wymoszczonej niewielką ilością słomy.

- Przynieś zagotowaną szmatę i rozdziejmy mu ubranie - rzucił krótko i rozkazująco, po czym zaczął rozpinać i zdejmować niemal zupełnie zniszczoną kolczugę z Mirko.

Dziewczyna wykonała polecenie, po czym zapłoniła się. Nie widziała bowiem jeszcze w swoim życiu żadnego mężczyzny bez przyodziewku, ale równocześnie bez zbędnej zwłoki przystąpiła do pomocy w zwlekaniu ubioru z młokosa.

- Na litość Pana naszego Jezu Krysta! – krzyknęła, zasłaniając usta i szeroko otwierając oczy, kiedy po kilku minutach rozbioru zobaczyła pełną sińców, koszmarnie zmasakrowaną i przeoraną ranami do żywego mięsa, pierś rycerza.

Popłynęły strużki krwi, które wcześniej były strzymywane przez skrzepy i lepiące się do nich masywne odzienie. Przecierał Spytko kawałkiem mokrego łachmanu lecącą z nacięć juchę, równocześnie próbując nieudolnie powstrzymać krwawienie z ran – było ich wiele i sięgały bardzo głęboko.

Nie zauważył nawet, że przerażona dziewka szybko pobiegła do innej izby. Kiedy wróciła, przyniosła dziwaczną maź umieszczoną w naczyniu o niezwykłym kształcie. Nie rozpoznawał rycerz substancji, ale nie protestował, gdy drewnianą łyżką zaczęła nakładać rozmemłaną papkę na klatkę rannego. Niezwykle blisko była kostucha, niemalże czuł na swoim kark jej zimny oddech woj, i nic nie mogło raczej druhowi bardziej zaszkodzić.

Minął ledwie moment - nie odmówiłby nawet kilku pacierzy - kiedy ze zdumieniem dostrzegł, że z zamazanych ran z wolna przestaje płynąć posoka.

- Jakąż mieszankę mu podałaś? – zapytał wyraźnie zaskoczony skutecznością przygotowanego medykamentu.
- Nie wiem, łaskawy Panie – odparła Sława, w jeszcze większą konsternację wprawiając starego nobilę.
– Toż niemożliwość przecież, aby podobnie prędko poważną ranę uspokoić – rzucił podejrzliwie.
– Ociec mój myśliwca, kiedy ów poharatan był przez niedźwiedzia, nią leczył i zasklepiał nieliche zadrapania po pazurach – wyjaśniła z rozbrajającą szczerością.

Woj nie odparł już nic i popatrzył na zalepione rany, nie dowierzając własnym oczom. Do pieruna, pomyślał, czar obmierzły lub nie – żywota zdaje się mu może zratować, więc nie lza przeszkadzać białce, skoro jakie pojęcie ma. Przy tym wszystkim, jej niewinne lico i rozbrajającą natura, wzbudzała w nim poczucie zaufania. Podobna zdawała mu się do młodej wnęki, która mu po prawdziwym synowcu ostała. Zginął marno Zbylut, łeb rozbiwszy w durnym pojedynku po ćmaku, ale dziecinę po sobie macierzy pozostawił.

- Zostanę przy nim, idź jeno do łoziny i wypocznij, boś pewnikiem niemniej umęczona od nas – powiedział i klapnął na stojące obok ławy, niewysokie i niewygodne krzesło.
- Za pozwoleństwem, Panie, wolę z wami brzasku doczekać, na wszelkie wydarzenie bacząc.
- Ostań, jeżeli masz wolę z nami przebywać, jeno Ty panią domostwa jesteś, a myśmy przybysze.

Był zupełnie wyczerpany, a siedząc przemożną uczuł potrzebę snu, którego powstrzymać nie dał rady i wreszcie mocno zasnął. Sława patrzyła ino, jak głowa rycerza opada na pierś, a po niej w dół idą ramiona. Nie minęła nawet chwila, kiedy całe ciało poszło za przykładem i zwaliło się z głośnym łoskotem na podłogę, ale rosły nobila nie zbudził się, bo spał już kamiennym snem. Przykryć by wypadało – zmiarkowała w myślach dziewczyna, wyrzucając sobie, że wcześniej o żadnej płachcie nie pomyślała i po chwili wróciła do izby z dwoma okryciami z niedźwiedziej, dobrze oporządzonej skóry.

Narzuciła je na nich i przysiadła na ławce, mając w zasięgu dłoni rannego rycerza, po czym namoczyła szmatę i zaczęła z wolna, delikatnie przecierać brudne lico młodziaka. Miał piękne, szlachetne rysy. Na wysokie czoło opadały umazane krwią, jasne blond włosy, a nad zamkniętymi oczami widniały duże, rozłożyste i krzewiaste, kruczoczarne brwi. Był rosły i dobrze zbudowany – stopy wystawały mu nieznacznie za blat, na którym leżał, a ów mebel nielichej był wielkości. Bary miał szerokie, a pierś i ramiona - pełne i ładnie umięśnione.

Niezwykle podobał się dziewce, ale wiedziała, że nijakiej szansy by u podobnego Pana nie miała, boć ona przecie ładna, ale z ludu i prosta białka. Nie winna zaprzątać sobie umysłu nim zresztą, a przynajmniej nie kiedy nie wiadomo, czy wojak żywota strzyma.

Przebudzenie

Późne popołudnie już było, kiedy zbudził się Spytko. Prostując z westchnieniem stare, zbolałe i zdrętwiałe gnaty, wstał z niewygodnej podłogi i zerknął na Mirko. Ranny kompan miał harmonijny wydech i wyglądał znacznie lepiej, aniżeli przed brzaskiem i nałożeniem mazi na bruzdy. Rozejrzał się po izbie wielmoża – wieczorem zdała mu się mniejsza i bardziej ponura. Teraz promienie wpadały do pomieszczenia przez rozwarte i szerokie okno, a do środka z delikatnym wiatrem napływał przyjemny i rześki zapach wczesnej wiosny. Zerknął za okno - był piękny i pogodny dzień i zdawało się rycerzowi, że za pomocą aury sam Pan Bóg daje mu znak, aby nie zaprzepaścił hartu ducha i wiary.

Na zewnątrz ich wybawicielka krzątała się po poletku z zasadzonymi roślinami. Przyjrzał się dziewczynie – była bardzo młoda i smukła, a przy tym wszystkim odznaczała się niepospolitą urodą. Miała piękne i duże, jasnoniebieskie oczy oraz długie, rozpuszczone i zadbane, jak na osobę żyjącą w zupełnej dziczy, popielate blond włosy. Niezwykłości wdzięku młódki podkreślała również alabastrowa cera i nieśmiały, wstydliwy uśmiech, który mimowolnie mu posłała, kiedy zorientowała się, że przygląda się jej najzupełniej przyjaźnie i z zainteresowaniem. To dowierające pacholę, ledwie od ziemi odrosłe, miałoby być niebezpieczną wiedźmą – pomyślał Spytko z niedowierzaniem, milcząco pomstując nad bezedną zabobonnością wieśniaków.

- Posilenie przygotowałam dla wielmożnego pana. Nie mam wiela, ale podzielę się ile mogę – przerwała mu przemysł Sława. – Leży w inszej izbie, na ławie – dodała.

Na miły Bóg! Nie pamiętał woj kiedyż miał jakikolwiek kęs jadła w ustach, a dopiero po przypomnieniu dziewki poczuł prawdziwie duże łaknienie. Niewiela przygotowała – ledwie lichy kawałek mięsiwa z kury, kilka jajek i kartofli, wiela zieleniny oraz rozgotowaną, szczawiową zupę. Pożywienie zećpał rychło, rzucając się na pokarm niby dzikie i wygłodniałe zwierzę, po czym popił wszystko dużą ilością wody. Nie przedni był ów poczęstunek, ale dziś smakował mu niby najwykwintniejsze potrawy, jakie w życiu przed nim postawiono.

- Przebaczcie, wielmożny Panie, skromność wiktu, ale niewiela zapasów zostało w spichrzu po mroźnicy. Ledwie dla mnie samej wystarcza – powiedziała Sława kłaniając przy wejściu do izby.
- Przebaczać nie muszę, wszak nie masz powodów do przeprosin. Żywota nam zratowałaś i dzielisz się jadłem, jako prawa krześcijanka.
- I wy mnie ocaliliście, wielmożny Panie, rachunek wyrównawszy. Pewnikiem by mnie… - próbowała dokończyć, ale słowa uwięzły w młodych ustach, a oczy dziewki zaszły łzami.

Miał juże odpowiedzieć Spytko, kiedy z sąsiedniego pomieszczenia dobiegł ich dźwięk delikatnego westchnienia i jęk bólu. Pobiegli prędko oboje do izby, w której leżał Mirko i zobaczyli, że młokos przebudził się i podniósł lekko powieki.

- Żyjesz! – wrzasnął radośnie i bardzo donośnie Spytko. – Na miły Bóg! Mirko! – dodał i doskoczył ku ławie.
- Przyjacielu – szepnął słabo młody rycerz. – Kaj Dole nas przywiodły? – zapytał, mówiąc z wyraźnym wysiłkiem.
- Nie lza myśleć o rzeczach nieważkich, druhu. Poczywaj w pokoju i wody byś pewno liznął odrobinę? Albo może jakiego jadła?
- Roznieśli drużynę, nikt nie ocalał oprócz nas, prawda?
- Żywych ich widziałem jeszcze, kiedym cię z pola znosił, ale później się wszyscy rozpierzchli po puszczy. Pewnikiem skryją się w jakim klasztorze u mnichów lub wracają do swoich dworzyszczy, uradzić co dalej począć po porażce, bo poważną nam klęskę Sieciechowe zadały i Zbigniew, parszywiec, po stronie ojca stanął.
- Tośmy wyklętniki. Miły Boże… – szepnął cicho młodziak.
- Nie myśl za wiela, ino poczywaj. Ledwieś się ocknął, już o bijaczce rozprawiasz, a tobie rany jeszcze nawet się nie zaczęły zarastać.
- A Tyś kto? – powiedział Mirko i skierował wzrok ku stojącej nad nim Sławie. Dziewka próbowała odpowiedzieć, ale poczerwieniała ze wstydu i słowa znów uwięzły jej w krtani.
- To ino Sława, nasza wybawicielka. Żywota ci zratowała, pewnikiem byś już duchem na ojcowiznę wracał, jeżeli by ona nam na pomoc w odpowiednią porę nie przyszła – powiedział Spytko.
- Widziałem cię już kiedyś – powiedział młody rycerz. – Byłaś w moich snach… – dodał i zamknął oczy, aby po chwili ponownie zasnąć.

Wielmoże w klasztorze

Tymczasem w pobliskim klasztorze schronili się pozostali wielmoże wraz ze swoją służbą. Twarze mieli posępne, a po ich minach sądzić można było, że noszą w myślach jakiś niewysłowiony, naprawdę kłopotliwy do opisania żal. Dali się podejść, jak dzieci, zdrajcy Sieciechowi i wpadli w zastawioną przez palatyna pułapkę, więc wyrzucali sobie sami, każdy z osobna i wszyscy razem, że knowań parszywca nie przejrzeli. Żądny władzy wojewoda, który księcia omamił i sam koronę na skroń zamierza pewnikiem założyć, posłużywszy się podstępem, jak kiedyś łotr Bezprym, podszedł śląskich nobilów i krwawo się z nimi rozprawił. Ale jakże inszej się rzecz miała mieć, jeżeli naprzeciw chytrusa stał miałki i mało lotny otrok Zbigniew, pierworodny bękart księcia Włodzisława zrodzony z Prawdzicówny, któremu ni sprytu ni żadnych zdolności przywódczych przypisać się nie da.

Nad jeziorem Gopło, położonym dosłownie przy Kruszwicy, które podczas walk wypełniło się niezliczonymi zwłokami buntowników, prysły marzenia polskich rycerzy o przywróceniu królestwu znaczenia na szachownicy politycznych, dyplomatycznych i zbrojnych walk. Zahipnotyzowany Władysław dalej może nosić koronę naznaczoną rządami paluchów Sieciecha, a Polska wciąż dla innych władców pośmiewiskiem jeno zostanie.

A oni pamiętali jeszcze króla Bolka i dumę, kiedy pod królewskim sztandarem na wyprawy wojenne jeździli i liczne przywozili z nich zdobycze. Alen wszystek przepadło, kiedy monarcha wszelkie członki mieczem odjął biskupowi Stanisławowi i musiał z królestwa się wynieść, aby przed infamią i podburzonymi przez klechów możnymi uciec. Aj! Byłby to król co się zowie, żeby nie wspomniane zajście – piękny, w barach rosły, mądry i hojny był z Bolka władca, nie może się z nim równać popychadło i okrutnik Władysław.

To były czasy – wzdychali rycerze – kiedy sam papież listy i posłów do króla w Krakowie słał w podzięce nadwiślańskiemu władcy za pomoc w walce z cesarzem Niemiec. Razem łupnia dali Henrykowi IV, a kiedy ów boso i w worku stał pod bramami Kannosy, pokutę odprawiając za konflikt z Grzegorzem VII, Bolesław na skronie koronę – przy aprobacie Kościoła i innych królów – przyjmował we wspaniałej, nowo wybudowanej Katedrze Gnieźnieńskiej.

Kłaniały się w pas Polsce inne narody i ich władcy oraz królowie – siostrę Świętosławę Bolko za księcia Czech Wratysława wydał, przed dziesięcioma wiosnami pierwszą królową Czech została. Rodzoną siostrę ojca, która Rusią Kijowską władała razem z mężem Izjasławem, przed ruskimi możnymi bronił i dwukrotnie książęcą parę na tron przywracał, rozbijając w puch ruskich kniaziów i z sutymi łupami ze wschodu raz za razem powracał i brańców przywoził. Władysław, król węgierski w Krakowie się urodził i wychował, pod bacznym okiem króla Kazimierza dorastając i serdeczną przyjaźń z niewiele starszym Bolkiem zawiązując, zaś pod względem obyczajów i sposobu bycia niejako stał się Polakiem i po polsku lepiej mówił niźli w przodków mowie.

Bolko w polityce wewnętrznej był zdecydowany i do zdobycia silnej władzy dążył. Kraj rozwijał się, że hej! Rosły miasta, wsie, zbudowano liczne warowne zamki i opactwa benedyktyńskie w Mogilnie, Tyńcu, Wrocławiu i Lubiniu. No i monetę własną bił, pożądaną w świecie! Rosła Polska, a inne kraje marzyły o sojuszu z nią i posłów jednego po drugim słały. Jakąż dumą napawało się rycerstwo, że na czoło narodów Europy nadwiślańskie królestwo się wysuwało!

I w jednej chwili wszystek przepadło za sprawą zdrajcy Stanisława i obmierzłych Władysława i Sieciecha oraz ich wyzutych z rozumu i honoru popleczników. – Parszywce – pluwali rycerze na ziemie słysząc i wypowiadając ich imiona, ale i do siebie pretensje mieli. No bo jakże można było pozwolić, aby Bolka z Krakowa wywleczono i za nim zdecydowanie nie stanąć. Aj! Nie na ich niezbyt lotne umysły były Sieciecha i klechy knowania, skołowacieli, kiedy wieść o rozsieczeniu biskupa się po kraju rozeszła, a kiedy się ocknęli już zbyt późno.

I po latach, kiedy król już na obcej ziemi umarł, znów zawiedli pozwalając, aby synowca Bolesławowego struto z rozkazu przeklętnika wojewody. A byłby Mieszko władcą co się zowie. Języki znał i bystry był jako sokół oraz przewyższał wszystkich szlachetnymi obyczajami i pięknością, czym zwracał na siebie uwagę innych. Babka Dobraniega, póki żyła, chroniła chłopca, lecz ledwie jej sędziwe oczy się zamknęły i już intrygi wokół młodzieńca zawiązywać zaczęto, aż w końcu haniebnie go zabito. Jakże można było na to zwolić? Jakże można było takie dziecko bez opieki pozostawić? – pytali sami siebie wojowie z wyrzutem. Teraz płacą za swoje zaniedbania i przewiny wstydem za to, że polska królowa Judyta się z Sieciechem w łozinie pokłada, a zaślepiony Władysław ma do nich pełne zaufanie. Marnieje przy okazji królestwo, ustawicznymi sporami między możnymi szarpane, władcy w rzeczywistości nie mając.

Marnieją, na ową myśl, również miny rycerzy odpoczywających w środku puszczy w lipcową, mroczną noc. Ledwie ich trzydziestu jest – podle siebie siedzą na drewnianych ławach bracia Dalibor, Iwosław i Jaromir, rodu Gryf, którzy mitycznym pół orłem, pół lwem herb swój oznaczają. Dwaj najstarsi małomówni, rośli i dostojni są, zupełnie jak reprezentujący ich stwór. Trzeci w kolei urodzenia Jaromir mowę za nich nadrabia i ozorem miele bez przerwy, ku ustawicznemu strapieniu całej rodziny. Dziś jednak i on milczy, najlepszym przyjacielem jest bowiem rycerza, któren został ranny i o życie się druha się obawia. Martwi się również, jak Mirko zniesie wieść, iż ojca i brata mu zasieczono, kiedy w największym wirze bitwy się znaleźli. O ile jeszcze druh dycha!

Tuż obok Gryfów siedzą Starykonie, pieczętujący się herbem, na którym stary i biały koń ze złotymi kopytami kroczy do przodu, a na środku tułowia czarnym przepasany jest popręgiem. Mówi się, że ród to awanturników i skłonny do przemocy, ale w rzeczywistości są to prawe chłopy, choć nieco zapalczywe. Tutaj jest ich, podobnie jak Gryfów, trójka. Najstarszy zwie się Bratomir, a owo imię doskonale oddaje jego naturę. Jest spokojny, wyważony, mądry i ponad wszystko dba o swoją rodzinę. To dlatego zaczęto się do niego zwracać Domowiec. Jest rosły i ma dumną postawę.

Drugi z braci jest jego przeciwieństwem. Ziemowit jest gniewny, zawsze skory do zwady i najmniejsze ledwie uchybienie lub porażka wprawia tego rycerza we wściekłość. Dobry z niego chłop, ale choleryczne ma usposobienie – potrafi rąbnąć skórzanym pasem swoje pacholęcia i kmiotów. Na nerwy szczególnie działa mu jednak ktoś inny – najmłodszy z braci, nieco dziewczęcy Wszemił o niezwykle delikatnej urodzie i usposobieniu. Nie ma między nimi ni braterskiej ni rodzinnej miłości. Podle nich i inni poczywają – Strzegonie, Nowiny, Toporczyki i Jastrzębce, którzy ze starożytnego, książęcego rodu się wywodzą. Wszyscy smutni, wszyscy zawiedzeni.

Tymczasem jeden z mnichów przybliżył się do nich. Twarz klechy jaśniała w blasku pochodzi. Spojrzał po zebranych ze wzgardą – nażarli się wszystkim, co by na wiele niedziel dla całej wsi i klasztoru starczało. Nienasyceni, przeklęci wielmoże – pomyślał brat Albert, ale słowa wyrzekł zupełnie inne.

- Wielmożni Panowie. Wieśniacy prawią, że dwóch nobilów widzieli. Młodszy z nich nieprzytomny był i ranny, a starszy wiedźmę ocalił, aby żywot druha zratowała – powiedział mnich. – Myślę, że to może wasi rycerze, o których wczoraj przy wieczerzy prawiliście – dodał.
- Kaj oni są?! Dokąd ich powiodła?! – krzyknął Jaromir. – Musimy po nich iść!
- Pewnikiem siedzą w starym dworzyszczu na skraju lasu, gdzie stary Bołbod mieszkał. To nieopodal, dosłownie dzień drogi. Wskażę wam kierunek – odparł brat Albert.

Zapanowało poruszenie pośród rycerzy, a mnich był wyraźnie zadowolony z ich reakcji i miał nadzieję, że rychło wszyscy ruszą i klasztor przestaną obżerać i gościny nadużywać.

Rodzące się uczucie

Ledwie parę razy słońce wzeszło na horyzont, nim Mirko na własne stopy stanął i podniósł się z lichej łoziny. Dobrzał prędko dzięki podawanym mu przez dziewkę ziołom, niezwykle paskudnym w smaku, ale krzepiącym ciało. Młodzi wyraźnie mieli się ku sobie i niejeden uśmiech zawidniał na ich twarzach, kiedy wzrok ich się stykał. Nie mówili wiele, oboje wyraźnie zawstydzeni, jednak jakieś rosnące uczucie kiełkowało w obu sercach.

To nie uszło uwadze Spytka. Nie winien był zwolić na rodzącą się więź, boć ona zwykła chłopka a on jest ze szlachetnych i dobrze urodzonych. Woj nie zamierzał jednak interweniować, ponieważ sam w podobnym wieku zakazaną miłość przeżył i miał za złe rodzicom, że w niej przeszkodzili. A niechaj się cieszą! On się wtrącać nie będzie! – pomyślał, kiedy zrozumiał, że między Sławą i Mirkiem kwitnie jakiś afekt.

Ino zastanawiał się, jak rozwinie się sytuacja, boć przecie dziwnym będzie, jeżeli ją na dworzyszcze zabiorą. Ać! Będą wydziwiać opat, inni wielmoże i krewniaki, złe słowo oraz niesława na domostwo i ród padnie. Z innej strony patrząc zaś – żywot im uratowała, a sama zbędzie, kiedy ją na pastwę wieśniaków w pojedynkę ostawią. Trudna rzecz, a ruszać należy co prędzej, nim Sieciechowe żołdaki na siedziby najadą, a że mścić się będą za słuszny bunt nobilów – rzecz zupełnie pewna przeto! Należało skoro umyślić rozwiązanie i na obejście wracać, aby majątku bronić przed żołnierzami zdrajcy, przezdrajcy palatyna, który księcia omamił i sam koronę na skroń zamierza założyć, posłużywszy się podstępem, jak kiedyś łotr Bezprym.

CDN.

Polscy krzyżowcy [historyczne]

2
Udane opowiadanie. Ładne brzmienie. Z łatwością wczułem się w klimat epoki. Zmusiło do czytania powolnego, inaczej treść mi umykała. Pojawiła się ciekawość. Wykład historyczny w klasztorze wydał się za długi. Brakuje pauz dialogowych, lecz poza tym pozytywne wrażenia estetyczne.
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) Zasnuta nieprzeniknionym mrokiem, smrodliwa puszcza zdawała się nie mieć kresu podczas mroźnej nocy
Wyboiste sformułowanie.
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) Zwać ich raczej jednak należało szalonymi,
Może : zwać ich należało szalonymi.
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) Leśna głusza była przecież wszakże domem dla upiorów i różnorakich pokrak.
Może : leśna głusza była wszakże domem...
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) pragnące umęczonym wojom drogę zmylić i do zguby ich doprowadzić
Może bez zaimka : pragnące umęczonym wojom drogę zmylić i do zguby doprowadzić.
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) Przęstępował więc uważnie, kroka za krokiem niepewnie stawiając, rezolutny Spytko, niekiedy zapadając się i ześlizgując po rozmiękłym gruncie w błoto powstałe w wyniku rzęsistych ulew, które niedawno nawiedziły ową krainę, wiela miejsc solidnie podtapiając.
Hmm... Wyboiste.
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) Siedziałby teraz, pacholęcia psocące obserwując
Zamiast „obserwował” może : pacholęcia psocące doglądał... Ale nie jestem przekonany.
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) i z wolna zbliżał się ku nim, nieudolnie minimalizując dźwięk kroków
„Minimalizując” brzmi współcześnie.
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) Zahipnotyzowany Władysław dalej może nosić koronę
„Zahipnotyzowany” - brzmi współcześnie. Może: „oczarowany”, „omamiony”.
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) któren został ranny i o życie się druha się obawia. Martwi się również
Zagęszczenie „się”.

Polscy krzyżowcy [historyczne]

3
Tak się zastanawiam - do jakiej grupy czytelników kierujesz swoją opowieść? Sądząc po bohaterach i zarysie fabuły - stary, wierny opiekun; młodzienczy, piękny rycerz i ratująca go piękna, uboga dziewczyna - jest to historia raczej dla młodszych czytelników, powiedzmy, nastoletnich, zainteresowanych historią. Obawiam się jednak, że taka stylizacja językowa będzie dla nich bardzo ciężka do przyswojenia. Wszechobecna archaizacja, zarowno w dialogach jak i narracji odautorskiej, może być dla nich barierą nie do pokonania. Wiem, tak pisali Gołubiew, Kossak Szczucka, Malewska, Grabski, ale też ich czytelnicy byli o dwa - trzy pokolenia starsi i dobrze zaznajomieni z rozmaitymi formami stylizacji, wypracowanymi jeszcze w prozie XIX-wiecznej. Do tego, język "średniowieczny" byl budowany w oparciu o gwarę chlopską różnych regionów Polski, jako konstrukt najzupełniej sztuczny. Nie mamy przecież żadnych wzorców językowych polszczyzny XI i XII wieku, teksty narracyjne zachowały się dopiero z XV wieku, a ich warstwa językowa jest przyswajalna wyłącznie dla specjalistów. Dzisiaj zanika również znajomość gwar, zaczyna zatem brakować podstawowej bazy dla takich stylizacji. Nie dla autorów, oczywiscie, bo jesli ktoś chce, to zawsze sobie taką archaizację wypracuje, ale dla czytelników będzie to jednak ciężki orzech do zgryzienia. Zreszta, nawet dla autora sprawa jest czasem klopotliwa:
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) Zahipnotyzowany Władysław dalej może nosić koronę naznaczoną rządami paluchów Sieciecha,
Naprawdę ci woje nad Goplem mogli wiedzieć, co to hipnoza?

A Władysław Herman żadnej korony nie nosił, jemu mogła przysługiwać mitra książęca, jeśli w ogóle.
I w zwiazku z tym parę uwag szczególowych:
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) pod bacznym okiem króla Kazimierza dorastając i serdeczną przyjaźń z niewiele starszym Bolkiem zawiązując,
Kazimierz Odnowiciel nie był królem. Nigdy się nie koronował.
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) zawiedli pozwalając, aby synowca Bolesławowego struto z rozkazu przeklętnika wojewody
Mieszko nie byl synowcem Boleslawa Śmiałego, tylko jego synem.
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) Razem łupnia dali Henrykowi IV, a kiedy ów boso i w worku stał pod bramami Kannosy, pokutę odprawiając za konflikt z Grzegorzem VII,
W czasach, o ktorych piszesz, Niemcy nie numerowali swoich władców. To zabieg późniejszych historyków, w XI wieku posługiwano się przydomkami albo okresleniami rodowymi. To samo dotyczy papieża, ale jeśli już chcesz konsekwentnie archaizowac, to powinien tam być "Grzegorz, siodmy tego miana". No i nie konflikt, naturalnie. Raczej "waśń".
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) Niewiela przygotowała – ledwie lichy kawałek mięsiwa z kury, kilka jajek i kartofli, wiela zieleniny oraz rozgotowaną, szczawiową zupę.
Ech... przecież kartofle zostały przywiezione do do Europy z Nowego Świata, w XVI wieku, zaczęto je konsumować bodajże dopiero w wieku XVIII, a potrawą ubogiego chłopstwa stały się jeszcze później, bo w następnym stuleciu...

I to na razie tyle z mojej strony.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Polscy krzyżowcy [historyczne]

4
Hej.

Dziękuję za obie odpowiedzi, bardzo mi miło, że ktoś mnie skrytykował :P i przeczytał tekst.

Hellknight - wszystkie Twoje uwagi są bardzo trafne, poprawiłem to o czym napisałeś i przyznaję rację dokładnie we wszystkim (po przyjrzeniu się). Dzięki za dużą, nieocenioną pomoc i dobre słowo :) pozytywnie popchnąłeś mnie do dalszych prac nad tekstem :)

Rubia - dziękuję za wytknięcie błędów historycznych (niekiedy zawstydzających, jak np. o Kazimierzu Odnowicielu i ziemniakach :icon-redface: ;) ). W reszcie również racja.

Co do do samego tekstu - mam zamiar przejść z tych archaizmów później. Tak samo, jak zrobiła to Kossak-Szczucka, której plagiatować oczywiście nie zamierzam (moja historia rysuje się zupełnie inaczej, inne będą losy Polaków, inaczej mam zamiar przedstawić samą wyprawę itp.). Rzecz będzie skierowana do dorosłych czytelników, mimo że zaczyna się faktycznie "młodzieżowo". Niemniej historia Sławy i Mirko jest ważna dla całej fabuły i wcale nie będzie kolorowa.

Masz rację, że na dłuższą metę nie da się jechać archaizmami, stąd - podobnie jak autorka "Krzyżowców" - w dalszej części przestaną występować, kiedy nadwiślańscy rycerze udadzą się w długą drogę :)

Dziękuję wam za ocenę. Natchnęliście mnie do dalszych działań i podsunęliście nowe pomysły oraz pokazaliście błędy :) Tego było mi właśnie trzeba.

Polscy krzyżowcy [historyczne]

5
Alex.Kowalczyk pisze: (pt 04 mar 2022, 18:09) Zasnuta nieprzeniknionym mrokiem, smrodliwa puszcza zdawała się nie mieć kresu podczas mroźnej nocy,
Ja bym to zmieniła jednak. Raz że wyboiste, dwa że ten smród w pierwszym zdaniu źle działa, trzy że nie znam powodu dla którego puszcza mogłaby być smrodliwa sama z siebie , chyba ze piszesz o bagnach lub padlinie a cztery skoro noc była mroźna to co w tej puszczy miało śmierdzieć.
Dalej nie czytałam , przepraszam ale o ile język staropolski którym posługiwał się Sienkiewicz w Potopie był do przyjęcia, ten który ty wybrałeś jest jak na mój gust zbyt skomplikowany. To się po prostu źle czyta i moim zdaniem jest ryzykowne : na przykład
" aby zaplętać się w trzęsawiska i losu między wszechobecnymi mokradłami, hańbiąco dokonać, ".....
[/
Najsmutniejszym aspektem dzisiejszego życia jest to, że nauka osiąga wiedzę szybciej niż społeczeństwo osiąga mądrość. http://cytatybaza.pl/autorzy/isaac-asimov.html?cid=41

Polscy krzyżowcy [historyczne]

6
Z mojej perspektywy człowieka, który czyta w zasadzie tylko powieści współczesne, tekst bardzo trudny, aczkolwiek niezwykły. Chylę czoła za unikalną zdolność budowania "historycznych" zdań. Może czasami są one zbyt zapętlone i pozornie niejasne, ale dzięki temu wymagają większej koncentracji i innego podejścia do czytania.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”