Jako dziecko kochałem czytać – zaczęło się od Krainy Obi-Boków" potem standardowo Harry Potter, skąd dość drastycznie przeskoczyłem na serię o Jakubie Wędrowyczu, a następnie Metro 2033 i 34, oraz całą plejadę powieści z tego uniwersum: Piter, Do Światła, W Mrok, Za Horyzont, Korzenie Niebios, Dziedzictwo Przodków, Mrówańcza, Szepty Zgładzonych... Namnożyło się tego przez ostatnie lata tyle, że post-apokalipsa mi zbrzydła, choć nie na długo. Nie na długo, gdyż Fabryka Słów zaczęła wypuszczać książki z uniwersum Stalkera, z których zawszę miło wspominać będę Ołowiany Świt i Drugi Brzeg, bo to tam po raz pierwszy poczułem to wyjątkowo ciężkie do nazwania uczucie, specyficzną mieszankę niepokoju, oczekiwania i ekscytacji – uczucie bycia tuż, tuż, o krok od zrozumienia jakiejś potwornej, bluźnierczej prawdy, której macki niemal czule głaszczą zwoje mózgowe, jakby zachęcając je do wysiłku, do uchwycenia i zgubnego pojęcia plugawej, nieludzkiej wiedzy, która niczym rak pożera myśli, uczucia i wspomnienia, zostawiając po sobie tylko agonię straszliwego poznania.

Lovecraft poczynił nieodwracalne szkody na moim guście, i gdyby to ode mnie zależało, każda książka składałaby się wyłącznie z piętrowo złożonych, przekombinowanych opisów kosmicznych poczwar, suto okraszonych archaicznym językiem.
Gdzieś w międzyczasie wkradł się "Zły" Leopolda Tyrmanda, którą to pozycję kocham całym sercem (to przez te gigantyczne, lovecraftowskie opisy kosmicznej poczwary, jaką był PRL).
Gdzieś na początku liceum zacząłem czytać "Re: Zero" Tappei'a Nagatsuki'ego i do tej pory jest to moja ulubiona seria. Zawsze strasznie przeżywałem losy fikcyjnych postaci i Subaru Natsuki nie jest tu wyjątkiem – wylałem nad tą serią morze łez.
Moje powitanie zaczyna przeradzać się w biografię, więc pozwolę sobie zakończyć w tym miejscu. Mam nadzieję, że moja obecność tutaj odbije się choć trochę pozytywnie.
Witam.