
Rok 2082, Śląsk, tereny poprzemysłowe
- Jak się masz, Ewo?
Zielone oczy spojrzały figlarnie spod pasemka blond włosów na Konrada Widawskiego.
- Dobrze. A ty?
Była piękna. Szczupła, wysoka. Talia osy. Długa szyja nosząca dumnie głowę o ostrych, lekko wschodnich rysach. Usta wygięte w łuk, zadziorny nosek. Poruszała się z gracją, jakby starannie obmyślała każdy ruch.
W istocie tak było. Nic w niej nie stanowiło przypadku.
- Ja również dobrze.
Miała na sobie sukienkę w kwiatki, białą koszulę z podwiniętymi rękawami i bawarską kamizelkę. W pomieszczeniu było chłodno, ale nie mogła tego odczuwać.
Konrad rozejrzał się wokoło. Żółte ściany. Jakaś egzotyczna roślina w donicy z bambusa. Przyciemniane okno. Kamera pod sufitem. Żadnych mebli, tylko stacja dokująca.
- Niczego ci nie brakuje?
Przez moment jej twarz wykrzywił grymas odbierający całe piękno. Jak stopklatka włączona w niewłaściwym momencie. To był ułamek sekundy, po czym wszystko wróciło do normy.
- Nie rozumiem pytania. Czego może mi brakować?
- Nieważne, księżniczko.
Pogładził ją po policzku. Przytuliła się do jego dłoni i zmysłowo zamruczała.
Poza kolorem włosów w niczym nie przypominała pierwowzoru. Stanowiła pod tym względem wyjątek. Była to osobista ingerencja Konrada, która uszła uwadze zarządowi. Chciał, żeby jedyna kobieta w zmaskulinizowanym świecie odzwierciedlała jego ideał i wizję.
- Odpoczywaj - powiedział czule. - Wieczorem masz występ.
Odwrócił się, nie chcąc przeciągać chwili, która stawała się coraz bardziej intymna. Czuł na sobie wzrok starszego inżyniera, kierownika zmiany. Gdy wychodził, usłyszał jak Ewa siada w stacji dokującej, a piny wszczepiają się w jej porty, wydając przy tym kliknięcie, od którego przechodziły go ciarki. Drzwi zamknęły się, zapiszczał elektroniczny zamek.
Wraz z pracownikiem, starszym mężczyzną o kędzierzawych brwiach, znalazł się na korytarzu kompleksu naukowego. Ściany kryła biała farba, tę samą barwę miała gumowa wykładzina. Gęsto rozmieszczone ledy sprawiały, że nic nie rzucało cienia. Zanim pojawiła się Ewa, bywał tu rzadko, a każda wizyta kończyła się bólem głowy i przygnębiającym nastrojem. Teraz już się przyzwyczaił.
- Jak właściwie wyglądają jej myśli? - zapytał inżyniera, który sprawdzał parametry na ekranie przy drzwiach.
- To strumień danych z sensorów przetwarzany przez komputer kwantowy. Każda akcja wywołuje reakcję.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwał.
- Ale jak ona je czuje?
Naukowiec wzruszył ramionami.
- Trudno powiedzieć.
- I nie irytuje to was?
Inżynier oderwał wzrok od swojej pracy.
- Wbrew pozorom nie. Proszę pomyśleć o zwierzętach. Nie mamy nawet koncepcji, jak wyglądają ich myśli, a żyją z nami od tysięcy lat.
Konrad spojrzał na rzędy drzwi wypełniające obie strony długiego korytarza. Każda cela miała lokatora. Podszedł do sąsiedniej. Inicjały mieszkańca wyświetlały się na ekranie razem z szeregiem danych, które nic mu nie mówiły. Wystarczyło kliknąć w ikonę kamery, by otworzyć podgląd z wewnątrz. Nie odważył się. Bał się, że ujrzy te wyłupiaste oczy, pełne złowrogiej pasji, smutku oraz krzyku zdegenerowanej duszy. Jakby cały ból świata w nich zamknięto.
- Ale zwierząt w przeciwieństwie do nich nie stworzyliśmy - powiedział półgłosem
- To nie są istoty żywe. Proszę o nich nawet tak nie myśleć.
Pożegnał się z inżynierem, życząc mu dobrej pracy. Wyjechał windą na dach, gdzie czekał śmigłowiec. Podróż miała trwać nie więcej niż pięć minut, licząc start i lądowanie. Przywykł do latania i skrzętnie wykorzystywał każdą okazję, by pobyć w powietrzu.
Wirnik rozpędzał się i Konrad po chwili wzniósł się nad swoje udzielne królestwo. Kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych dawnych lasów i byłych kopalń wokół śląskiej metropolii składało się teraz na największy na świecie park rozrywki. Naziści z Rzeszy tylko w zeszłym roku przyciągli trzydzieści milionów zwiedzających. Nieporównywalnie więcej obserwowało ich w mediach społecznościowych. W setkach budynków na powierzchni i pod nią turyści mogli przyglądać się jak cyborgi, wierne kopie dygnitarzy III Rzeszy, dążą do hegemonii nad światem. Odtwarzano historyczne wydarzenia, prezentowano sprzęt militarny zrekonstruowany z największą starannością, a intrygi kamaryli fuhrera śledziło się niczym fabułę dobrego thrillera. Euforycznym powodzeniem cieszyły się przemówienia Goebbelsa w Pałacu Sportu z udziałem prawdziwej publiczności. Bilety na nie wyprzedano rok do przodu. Uczynienie z turystów audytorium ministra propagandy było zresztą pomysłem Konrada, za co otrzymał sowitą premię od zarządu.
Śmigłowiec mknął teraz nad strefą wykluczoną. W jej obrębie używano prawdziwej broni i zwiedzający nie mieli tu wstępu. Rój dronów nagrywał bitwy z udziałem klonów ubranych w mundury niemieckie, sowieckie, amerykańskie... Obecnie ekipy budowlane intensywnie pracowały, żeby zatrzeć ślady po poprzednim sezonie, Fall Gelb. Kolejny, trzeci, nazywał się Barbarossa i miał zacząć się za kilka tygodni. Gdy to się stanie, świat oniemieje oglądając transmisje na żywo, a ci, którzy zapłacą za wejściówki najwięcej, znajdą się tak blisko, że będą słyszeć wystrzały i czuć drżenie ziemi od artyleryjskiej nawały.
Pilot podwyższył lot, opuszczając strefę pracy pobliskiego drona skanującego. Tworzono bardzo dokładne modele całego parku, by na ich podstawie opracować rygorystyczny system bezpieczeństwa. Podczas Fall Gelb kilka klonów zdołało opuścić strefę wykluczoną. Szybko je wyeliminowano, ale niepokój pozostał. Konrad był jednym z nielicznych, który widział wtedy krople potu na bladych twarzach członków zarządu. I bez ucieczek klony przysparzały kłopotów. Fakt ich istnienia połączył aktywistów lewicowych i chrześcijańskich w egzotyczny sojusz, który rozpoczął krucjatę przeciwko parkowi.
Czy klony to ludzie? Eksperci uspokajają: „Ich umysły są sztucznie ograniczone”. Skoro są bezmyślne, to powinniśmy je uznać bardziej za zwierzęta. Jeśli tak, to czy weganie mogą odwiedzać „Nazistów”?
Tego typu pytania zadawał jakiś internetowy portal. W zeszłym tygodniu ktoś włamał się na skrzynkę mailową Konrada i zawalił ją linkami do setek podobnych publikacji.
To go irytowało. Oczywiście, liczył się ze szczekaniem kundli, ale najgorsze było to, że ludzie roztrząsali sprawy w jego opinii zupełnie nieistotne, zamiast skupić się na największym widowisku w dziejach, które on tak skrupulatnie reżyserował.
Wszystko przez te pierdolone klony. Niestety, bitwy nie mogły się bez nich obejść. Cyborgi były zbyt drogie, by przerobić je na mięso armatnie, a ich twarze nie wyrażały prawdziwego bólu i strachu. Sztuczna skóra potraktowana miotaczem ognia paliła się zupełnie inaczej od prawdziwej, a mechaniczne wnętrzności rozpryśnięte wybuchem moździerzowego granatu wyglądały jak zderzenie komputera z paczką śrubek.
Śmierć nie mogła być syntetyczna, musiała mieć zapach potu, krwi i odchodów.
Helikopter wylądował na dachu biurowca. Konrad zjechał windą dwa pięta, do swego apartamentu. Nalał sobie szklankę whisky, rozsiadł się w fotelu i złapał za krocze. W myślach wciąż miał obraz Ewy. Kilka minut później, zaspokojony, z rześkim umysłem, zszedł jeszcze piętro, do biura. Zamknął za sobą drzwi z napisem:
Showrunner Konrad Widawski.
Czuł się tu lepiej niż w mieszkaniu. Praca była wszystkim co miał i stanowiła rezerwuar nieskończenie wielu wspomnień. Dlatego właśnie to pomieszczenie umeblował według zasad feng shui. Biurko umieścił daleko od panoramicznego okna, by odciąć się od świata, gdy myślał. Ściany kazał pomalować na grafitowy, bo ten odcień kojarzył mu się z burzowymi chmurami, na które uwielbiał patrzeć. Ponieważ przedkładał funkcjonalność nad wygląd, każdy mebel był maksymalnie uproszczony i pełnił jakąś uzasadnioną funkcję. Fotel dla interesanta był tylko jeden, gdy przychodziło ich więcej, najważniejszy z nich siadał. Pozbył się wystających elementów, bo ciągle obawiał się, że zahaczy o nie marynarką, choć nigdy nie przypominał sobie, żeby coś takiego miało miejsce. Szuflady nie miały uchwytów, otwierały się na dotyk, a lampy wkomponowano w narożne listwy.
Tak jak przypuszczał, na komputerze czekało kilka aktualizacji w oprogramowaniu cyborgów do zatwierdzenia. W całości odpowiadał za kierunek artystyczny i coś tak istotnego jak ingerencja w charakter bohaterów nie mogło się obejść bez jego zgody.
Aktualizacja 34.472C. Obiekt WK jest zbyt mało służalczy względem AH. Często wchodzi mu w słowo i narzuca swoje poglądy nad mapami sztabowymi. Aktualizacja obejmuje protokół pokory, zaniża poczucie własnej wartości, uzależnia własne samopoczucie od samopoczucia AH.
Zatwierdził. To Hitler był niekwestionowaną gwiazdą. Klakierzy, jak Wilhelm Keitel, stanowili jedynie tło i nie mogli skradać jego blasku.
Aktualizacja 34.473C. EB jest zbyt kokieteryjna. Sprawia wrażenie famme fatale. Postuluje się wprowadzenie protokołu „szarej myszki”.
Odrzucił. Nie wyobrażał sobie, by Ewa się zmieniła. Rozwścieczyła go sama myśl, że ktoś chce w nią ingerować. Ona była jego. Wierzył, że przyjdzie dzień, gdy przedstawi Ewę wszystkim jako swoją kobietę. Może i świat nie był jeszcze gotowy na związki ludzi z maszynami, dlatego jemu przypadnie rola pioniera.
Sygnał poinformował Konrada o oczekującej transmisji wideo. Chciał z nim rozmawiać James Garner, pełnomocnik do spraw klonów. Irlandczyk, gdy tylko go zobaczył, uśmiechnął się serdecznie.
- Jesteś już w Pekinie? - zapytał Konrad.
- Od kilku godzin. Konferencja klonerów jeszcze się nie zaczęła. Zresztą nie sądzę, by była coś warta. Kitajce są daleko w tyle za naszymi naukowcami.
- Nie lekceważmy ich.
-Mhm - Irlandczyk przygryzł wargę. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Wiem, co możemy zrobić nie tylko dla Nazistów z Rzeszy, to może wstrząsnąć całym światem. Ten pomysł wpadł mi do głowy przed kwadransem.
Konrad podrapał się po brodzie.
- Od takich pomysłów zwykle zaczynają się największe rzeczy. Zamieniam się w słuch.
James nachylił się do kamery. Hollywoodzki uśmiech nie schodził mu z twarzy. Wyglądał jak człowiek, który wygrał życie.
- Pamiętasz, jak kiedyś zasugerowałem, że możemy przestać robić głupie klony? Zamiast nich zaprojektować takie, które dorównają inteligencją twoim cyborgom?
Konrad teatralnie westchnął.
- Byliśmy wtedy pijani.
Irlandczyk wycelował w niego palec.
- Nie lekceważ alkoholu. Od niego też czasem zaczynają się wielkie rzeczy.
- Od lampki wina, Jimmy. Albo od kufla piwa. Nie od zarzygania całego pokoju.
- W każdym razie, powiedziałeś mi wtedy, że musiałbym znaleźć dobry powód, dla którego klony miałyby być czymś więcej niż tylko bezmyślnym mięsem armatnim.
- No i?
- Znalazłem. Jedno słowo. Totenkopf.