„Zamek” (3. Wtorek rano, Andzia) + Przygoda + Okazjonalne wulgaryzmy

1
Zawiera wulgaryzmy, ale tylko okazjonalnie.
Aaaa! Jak długo jeszcze! Kurczę blade, żeby tylko się wymigać od tych wszystkich ludzi, no na chwilę chociaż!
No gdzieś wreszcie musi być ubikacja! Albo chociaż krzak! Cokolwiek!
Po jaką cholerę kładła ten plaster na siebie, nic to nie daje.
Po jaką cholerę w ogóle wyjechała na tego rodzaju wycieczkę, a nie na jakąś plażę albo co, albo chociaż łażenie po lesie, gdzie można by palić bez przerwy. Idiotka. Głupia, głupia, głupia!
Nigdy więcej nigdzie nie pójdzie, gdzie są ograniczenia palenia! Przysięga na wszystkie świętości!
Ale przysłowiowe mleko się rozlało. Nie teleportuje się gdzie indziej. Musi się teraz gdzieś urwać i zapalić. Już. Zaraz. Natychmiast. Ale gdzie?
Jest! Kibel! Resztką siły woli tylko sprawdzić, czy na pewno damski, zanim tam wparuje.
Nie. Wróć. Jeszcze tylko chwila opóźnienia. Jeszcze ostatni wysiłek woli. Nie wbiec tam z wywieszonym jęzorem. Zachować odrobinę godności. Wejść tam spokojnie, jak gdyby nigdy nic.
Drzwi zamknąć za sobą powoli, nie trzaskać nimi z całej siły.
Wreszcie drzwi zamknięte. Uff. Można zdjąć maskę. Nerwowo szukać papierosów w torebce.
Do diabła! Zrzuciła papierosy na podłogę. A więc jednak nie. Jednak nawet za zamkniętymi drzwiami trzeba działać spokojnie. Spiesząc się nic zrobi.
Zapałka. Grr, ostatni ruch wymagający spokoju. Potrzeć. Nareszcie. Przyłożyć. Głęboki wdech. Szybki wydech. Jeszcze jeden głęboki wdech. Nareszcie.
Dobra. Kryzys w trakcie zażegnywania. Andzia ciągle pali bardzo szybko i intensywnie, ale już zaczyna móc normalnie myśleć.
Kibel jak kibel. Ma kabiny. Czy ktoś tam jest? Pomieszczenie już wypełnione kłębami dymu, a Andzia nawet nie sprawdziła, czy jest sama. Gdzieś ma, że ktoś by wydziwiał – nawet lubi prowokować w ten sposób. Ale ten sam ktoś, czy raczej ta sama ktosia, mogłaby sprowadzić ochronę, a to już gorzej. Szczególnie, że Andzia akurat pali ponadprzeciętnie, niekiedy przeszkadza to nawet innym palaczom.
Ale nie. Jest sama. Z jednej strony dobrze. Z drugiej szkoda, bo jak by się trafiło na kogoś normalnego, to można by pogadać miło przy wspólnym dymku.
A właśnie, dymu. Czy może tu być czujnik? Nawet nie pomyślała. Prawdę mówiąc, tak jej się chciało, że nawet miała to gdzieś. Niech i będzie mandat, byleby tylko pozwolili dokończyć papierosa. To znaczy gdyby miała ze sobą swój zwyczajny sprzęt, a detektor był na WiFi, to może by się udało coś wskórać… Bezpieczeństwo, czy raczej „bezpieczeństwo” sprzętów IoT jest jej przecież dobrze znane. Hmm, w zasadzie gdyby wykrywacz był podłączony przewodowo, a jej by się udało zdobyć jakoś chwilę spokoju, to może też by się coś udało wskórać, nawet ciekawiej by było… Ciekawiej, bo trudniej… Ale dość tego. Nie myśleć o tym. Po to wyjechała na urlop, by dać sobie przerwę od hackowania. Celowo zabrała jak najmniej elektroniki, by nie kusiło. Nawet smartfona nie ma, tylko najstarszą i najprymitywniejszą cegłę, jaką udało jej się na bazarze znaleźć. (Bazar przynajmniej jest na otwartym powietrzu, można palić ile się chce…) Zresztą w tym stanie, w jakim do kibla weszła, i tak nic by nie zdziałała.
Grunt, że czujnika chyba nie ma. Najlepszy dowód, że jeszcze nikt po nią nie przyszedł.
Nie no, zaraz, co jest do ostatniej… Gapi się w sufit. To coś na suficie do złudzenia przypomina wykrywacz dymu.
Popsuł im się? Dzikie szczęście, jeśli tak. Czasami się zdarza. Wydmuchała tryumfalnie kłąb dymu w kierunku detektora. I tak powietrze w wucecie jest na tyle gęste, że nie zrobiło to żadnej różnicy.
Papieros skończony. Już… Tak szybko… Za szybko. Chce jeszcze jeden. Naprawdę za długo się powstrzymywała. Za długo nie paliła.
Odpaliła papierosa od papierosa.
Tak, teraz to jest normalne palenie. Poprzedni to była tylko spłata długu.
Chwilę się zamyśliła. Nigdy nie miała zamiaru się ograniczać. W zasadzie dawno temu już postanowiła, że będzie palić tyle, na ile ma ochotę, wszystkim na przekór. I tak sobie ułoży życie, żeby to było możliwe. Mimo niewygód dotąd jej się udawało. Jej praca pozwalała na to.
Aż dotąd. Z głupoty wyjechała na urlop z wycieczką do rezerwatu, gdzie w planie było zwiedzanie starego zamku przez cały dzień. W którym, oczywiście, nie wolno palić. Teraz pytanie, co dalej?
W planie na następnie dni jest też chodzenie po rezerwacie. Tam już będzie lepiej. Co chwilę trzeba będzie zostawać w tyle, chować się za jakimś krzakiem, potem dołączać do reszty. Tylko trzeba pilnować, by wybrać się na chodzenie z tą najsłabszą podgrupą. Nie miała złudzeń co do swojej kondycji fizycznej, szczególnie, że będzie musiała co i rusz nadganiać resztę.
A dzisiaj? Dogoni grupę, cała śmierdząca. I dobrze. Niech marszczą nosy. Nikt z tego nie będzie mógł zrobić sobie broni przeciw Andzi, jeśli Andzia postawi to jako swój powód do dumy.
Ale potem trzeba będzie urwać się na resztę dnia z tego zamku… Albo po prostu zapamiętać tę jedną ubikację. Z zepsutym czujnikiem. Do końca dnia chyba nie naprawią?
W złości zerwała plaster i wrzuciła do kibla. Andzia wraca do swych starych zwyczajów. Nie będzie się ograniczać, i już. Wszystko się musi dostosować do tego, by ona mogła palić tyle, ile chce.
Z wyglądu Andzia była niepozorna: szczupła, średniego wzrostu. Raczej mizerna, ciało zdradzało brak zbytniej aktywności fizycznej.
Zazwyczaj miała na sobie pełny makijaż, po to, by przykryć niedoskonałości wynikłe z nadużywania tytoniu, takie jak nadmierną bladość czy ciemne wargi. Jednak nie malowała się w sposób wulgarny czy przykuwający uwagę.
Jej najbardziej rzucającą się w oczy cechą był nieodłączny papieros i kłęby duszącego dymu. Gryzący smród pozostawał na niej cały czas, nawet w chwilach przerwy pomiędzy jednym papierosem a drugim. Zakrawająca o bezczelność ostentacyjność, z jaką traktowała swój nałóg, była pewną formą obrony przed wytykaniem palcami i presją, by postarała się choćby ograniczać, już nie mówiąc o rzuceniu.
Takie cechy, jak nieco pożółkłe palce, poważna chrypa czy kaszel mimo jej wieku tylko dwudziestuparu lat potwierdzały ekstremalne nasilenie nałogu.
Świadoma negatywnego wpływu takiego nawyku na zdrowie przeciwdziałała temu w ten tylko sposób, że gdziekolwiek miała iść, szła najczęściej piechotą albo rowerem. Samochód zostawiała na dalsze, międzymiastowe trasy. Miała nadzieję, że dzięki temu uda jej się utrzymać dopuszczalną formę fizyczną i nie popaść w niesprawność.
Szybkie, nerwowe ruchy zdradzały choleryczne usposobienie.
Jej sposobem zarabiania na życie – bo trudno nazwać to zawodem, chociaż sama tak to postrzegała – były rozmaite przestępstwa informatyczne, zwane też wyjebkami. I była w tym dobra, nawet bardzo dobra. W odróżnieniu od script kiddies, którzy potrafili korzystać wyłącznie z narzędzi już wcześniej opracowanych przez takich jak ona, Andzia nie zarabiała bezpośrednio na przestępstwach i dzięki temu to nie ona bywała także aresztowana. Zamiast tego płacono jej za dostarczanie narzędzi, wykradanie i dostarczanie informacji, kierowanie operacjami z daleka. Była sumem, nie płotką.
Praca pokrywała się u niej z pasją. Najszczęśliwsza była wtedy, gdy cały dzień siedziała zamknięta w swym pokoju przed kilkoma monitorami, z zapałem waląc w klawiaturę i stawiając krzaczki niezrozumiałe dla zwykłych śmiertelników, z przepełnioną popielniczką przed sobą i w kłębach dymu tak gęstych, że aż trudno było ją dojrzeć.
Aż w końcu pomyślała, że przydałby się jej urlop. Toteż wyjechała.
Tylko, że było jedno drobne zawirowanie. W ostatniej chwili biuro podróży przeprosiło i stwierdziło, że tam, gdzie Andzia zamówiła wycieczkę, zabrać jej jednak nie mogą – ale nic się nie stało, zabiorą ją w bardzo podobne miejsce, jeśli tylko się zgodzi. W sumie było jej wszystko jedno, więc nie robiła z tego problemów.
Dobrze. Drugi papieros wypalony. Teraz trzeba wybrać się na poszukiwania reszty.
Chwyciła klamkę, nacisnęła i popchnęła. Pewnie zaraz ściana dymu uderzy w kogoś na korytarzu, i dobrze!
Co jest‽ Jakaś dłoń z zewnątrz przytrzymała drzwi.
Andzia próbowała się szarpać, ale ten ktoś był od niej silniejszy. Zdecydowanym ruchem zatrzasnął drzwi z powrotem.
Andzia zdezorientowana. Co teraz robić?
Spróbowała otworzyć jeszcze raz. Drzwi się nie ruszyły. Dziwne, nie było słychać dźwięku przekręcanego klucza.
Walnęła pięścią w drzwi. Brak odpowiedzi.
— Let mi ałt!
Cisza.
— Łaj łont ju let mi ałt‽
Dalej cisza.
— Idjots, aj hew noł mani! Onli an ejnszient mobajl. Ju ken tejk yt es sun es ju let mi ałt!
Wciąż cisza.
Łomotanie nie pomaga. Zaciskanie piąstek i krzyczenie także nie. Co robić‽ I co się w ogóle dzieje‽
Zaczęła nerwowo chodzić po kiblu w te i nazad. Otwierała i zamykała drzwi do kabin bez celu.
Zaraz, co to? Jakby coś fioletowego za rezerwuarem.
Karteczka. Napis godny uwagi. Ktoś ołówkiem nabazgrał: „Tessera FacMeIntroireMaius123”. Co to za język? Strzela w łacinę, ale cholera wie. Co to może znaczyć „Tessera FacMeIntroire”‽ Przynajmniej „Maius123” wygląda jaśniej, pewnie po prostu „Maj 123”, w sensie miesiąc. To z kolei coś przypomina… Idioci, łatwi do okradania, tak często zakańczają swe hasła. Czy ktoś mógł zgubić karteczkę z hasłem w kiblu? Ktoś zbyt nieogarnięty, by używać menedżerów haseł? Ale dość tego! Musi się bardziej pilnować. Miała nie myśleć o takich rzeczach na urlopie.
Ważniejszy problem, jak się wydostać z kibla‽
Ostatni raz spróbowała otworzyć drzwi. Bez rezultatu.
Ostatni raz w nie walnęła. Także bez rezultatu.
Trudno, trzeba dzwonić. Po coś ma telefon. Mandat za palenie w kiblu to mniejszy problem, niż bycie uwięzioną.
Jak to możliwe, że telefon nie mógł znaleźć zasięgu‽ Przecież jeszcze 15 minut temu zasięg był, i to bardzo dobry.
Czyżbyt ktoś stosował zagłuszacz GSM? No przecież trudno, żeby akurat wucet miał ściany z materiałów tłumiących sygnał. Oj, żeby tylko miała swoje narzędzia ze sobą, inaczej by porozmawiali…
Nie no, to absurd. Czemu ktoś miałby zagłuszać jej telefon? Już chyba jakaś choroba zawodowa się u niej rozwija. To musi być przypadek.
Jednak intuicja pozostaje wielce zaniepokojona. To i zablokowanie drzwi. Nie wygląda na przypadek. Sprawa zaczyna wyglądać poważnie. Jakoś trzeba stąd wyjść, i to już!
Pozostała tylko jedna opcja. Okno. Wysoko, nad muszlą, znajdowała się mleczna szyba. Trzeba ją stłuc.
Andzia wdrapała się na zbiornik wody. Zdjęła bluzę. Owinęła bluzą rękę. W ten sposób może się nie porani. Chwyciła owiniętą ręką but. Cholera, jak ta szyba jest daleko od rezerwuaru… Trudno. Podeszwą czy obcasem? Obcas pewnie łatwiej stłucze, ale zrobi malutką dziurkę, tylko palec się przeciśnie. Lepiej podeszwą. Na szczęście twarda, może starczy. Zamach ręką. Aaa! Straciła równowagę! I nie stłukła szyby.
Jeszcze raz. Wdrapała się na zbiornik. Poprawiła bluzę na ramieniu. Lewą ręką przytrzymała się ściany, żeby znowu nie spaść. Prawą ręką jeszcze raz uderzyła o szybę, trzymając zawinięty but. Ale znowu nie stłukła.
Kurczę, tu trzeba naprawdę bez obcyndalania się. But w obie ręce. Trzepnąć o szybę z całej siły. Pewnie straci równowagę, ale to tym lepiej, ciężar ciała tylko pomoże. Byleby sobie twarzy nie poharatać – trzeba liczyć na łut szczęścia…
I poszło! Szyba stłuczona. Andzia znów na podłodze, ale jakoś bez ran na twarzy. Tylko jak przez tę dziurę wyjść? Sterczące z ramy kawałki szkła nie ułatwiają.
Gimnastyka w szkole była tak dawno temu, przejście przez dziurę byłoby dość trudne i bez ostrych odłamków…
Zaraz. Drzwi do kabiny. Może można wyjąć?
Można! Zawias nie stawił żadnego oporu. Fajnie! Szkoda tylko, że drzwi same z siebie były dość ciężkie jak na możliwości Andzi.
Jednak się udało! Stękając, sapiąc, szarpiąc się z meblem, ślamazarząc niewiarygodnie, ale poszło! Róg drzwi oparł się o okno, rezerwuar podtrzymał środek płyty, a przeciwległy kant został zblokowany przez róg ściany i podłogi. Teraz można już było na tak zbudowaną platformę wejść i w kucki wygramolić się przez okno. Szeroki parapet po drugiej stronie bardzo ułatwił zadanie.
Cholera! Ostry róg szkła sterczący z górnej ramy wytłuczonego okna podarł bluzkę na plecach. Szczęście, że tylko bluzkę, a nie plecy.
W zasadzie który to już raz miała dzisiaj dzikie szczęście? Niektórzy to są w czepku urodzeni.
Rozejrzała się. Gdzie jest? Jakby jakieś patio. Ze wszystkich stron otoczone murem, ale – oprócz okna, przez które wypełzła – było jeszcze troje innych drzwi.
Jedne były zamknięte na zamek szyfrowy. Ale pod spodem drzwiczki dla kota, niezabezpieczone. Drugie otwarte, prowadziły do jakiejś rupieciarni. Tylko co Andzi po rupieciach? Trzecie drzwi były nie tylko otwarte, ale i uchylone – prowadziły do jakiegoś pokoiku chyba dla obsługi skansenu: przez szparę dało się dostrzec ogromną toaletkę.
W pokoiku dla obsługi nie było obsługi! Nikogo nie można znaleźć akurat wtedy, gdy jest potrzebny. Trudno, może da się przejść dalej, do kolejnych pomieszczeń przeznaczonych tylko dla personelu. To aż ironiczne: chyba po raz pierwszy w życiu Andzia chciała, żeby ją wreszcie złapano na jakimś wykroczeniu, takim jak przebywanie w miejscu nieprzeznaczonym dla zwiedzających.
Były drzwi dalej! Andzia nacisnęła klamkę i pociąga je ku sobie.
Tego już za wiele! Ktoś z następnego pokoju chwycił klamkę i silnie pociągnął drzwi ku sobie. Dokładna powtórka sytuacji z kibla. Z tą tylko różnicą, że drzwi do kibla otwierały się na zewnątrz, a do toaletki – do wewnątrz. Andzia znów zaczęła walić w drzwi i krzyczeć, ale odpowiedzi brak.
Wściekła, sfrustrowana, nie wiedząca, co dalej robić Andzia oglądała toaletkę. Bogato wyposażona. Kremów, lakierów, tuszów, pędzelków od metra w najprzeróżniejszych gatunkach.
Tylko dlaczego lustra nie ma‽ Co to za toaletka bez lustra‽
Było lustro. Jest dziura po lustrze. Ale lustra nie ma. Wyjęte.
Może w rupieciarni da się tam znaleźć coś, co pozwoli wyważyć któreś z dwojga siłą zatrzaśniętych drzwi? Eee, pewnie nie – nawet, gdyby jakiś improwizowany łom dało się skombinować, to by jej nie starczyło siły w ramionach. A poza tym ktoś przecież zamknął te pieprzone drzwi siłą. Ten ktoś, albo nawet kilku ktosiów, może tam jeszcze stać. Zdrowy rozsądek nakazuje uciec jak najszybciej, ale inną drogą.
W zasadzie czy ci ktosie nie mogli słyszeć tłuczonej szyby? Czemu więc nie zareagowali? Czemu w ogóle uwięzili ją w kiblu, zamiast aresztować (jeśli stróże prawa) lub porwać / pobić / zabić (jeśli konkurencja w zawodzie)? To się nie trzyma kupy: policja ani ochrona zamku by tak się nie zachowała, a rzezimieszki nie mogą przecież blokować stać na korytarzu i blokować przejścia. Komórka dalej nie działa! Gdyby nie ten telefon, to by dawno uznała, że z ta ręka siłą zatrzaskująca klamkę to tylko czyjś głupi dowcip. Ale drzwi oraz telefon… A teraz jeszcze toaletka… Za duży zbieg okoliczności. Andzia nic nie rozumie, ale jej intuicja krzyczy, że jest gorąco i trzeba wiać za wszelką cenę.
Więc może da się z rupieci skonstruować piramidę pod murem? Może da się wejść na mur, znaleźć kogoś po drugiej stronie muru (ochroniarza najlepiej), wezwać pomoc?
Bez sensu: jeśli chce wezwać pomoc, może po prostu się wydrzeć tu, gdzie stoi. Ktoś po drugiej stronie muru musi to usłyszeć.
Ale się boi to zrobić. Nie, dopóki jest zamknięta. Może lepiej nie wywoływać wilka z lasu. Ci, którzy Andzię zamknęli, też usłyszą krzyk. Lepiej nie dawać im powodów, by do niej podbiegli.
Niestety, chyba piramidy nie da się ułożyć. Nie ma tam rupieci o odpowiednich wymiarach. Zresztą pewnie i tak nie dałaby rady ułożyć gabarytów w stosik. Są tam tylko jakieś kawałki plastiku, odłamki szkła, jakieś metalowe rurki, inne śmiecie. Żadnej elektroniki.
Lustro, lustro, lustro. Czemu wyjęte lustro z toaletki. Lustro. To słowo kołacze się Andzi po głowie w kółko i w kółko. Co z tym lustrem?
Lustro. Peryskop. Andzia łazi po patio w kółko. Drzwiczki dla kota. Ze śmieci z rupieciarni można by skonstruować peryskop, gdyby tylko mieć lustro. Ale lustra nie ma, choć powinno być. Czemu nie ma? By nie mogła zbudować peryskopu?
W złości Andzia plaska się po twarzy. Czy ona już wariuje? Czemu ktoś miałby chcieć, by ona nie zaimprowizowała peryskopu? To jakiś absurd.
Ale peryskopem dałoby się podejrzeć, co jest za drzwiczkami dla kota.
Tylko po co‽
Siadła na trawie przed drzwiczkami dla kota i zaczęła się w nie gapić. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że wpadła na ważny trop. Z drugiej strony racjonalna część jej umysłu broniła się przed tym pomysłem uparcie. Trudno przeczyć, że wyglądał on bez sensu.
A zresztą nawet gdyby miała zbudować peryskop, to jak? Nie miała lustra.
Lakier. Coś jej się zaczęło kocić, że kiedyś widziała coś takiego w drogerii. Ręka półświadomie powędrowała do torebki, wyciągnęła kolejnego papierosa, umieściła go w ustach i zapaliła. Lakier lustrzany. Paznokcie po nim działały jakoś tak, jak lustro. Ale marnie – pewnie dlatego, że kształt nie jest płaski. Ale w rupieciarni były kawałki szkła. Może się uda?
Trzeba podjąć jakąś decyzję. Pójdzie do toaletki i przeszuka lakiery. Jeśli taki dziwak tam się nie znajdzie, to Andzia porzuci niedorzeczny pomysł.
Wydmuchując dym jak komin lokomotywy Andzia przeszukała toaletkę. No nie! Taki właśnie lakier się tam jednak znalazł! A więc tak łatwo nie ucieknie przed własną niedorzecznością!
Trudno. Andzia miała poczucie, że robi horrendalne głupstwo, za które przyjdzie jej jeszcze zapłacić. Ale sytuacja była już dość dziwna i niezrozumiała, więc może i ona może zachować się dziwnie i niezrozumiale. Wypluła niedopałek na podłogę, poszła z buteleczką do rupieciarni.
Andzia nie miała wielkich doświadczeń z majsterkowaniem, zajęło jej to więc trochę czasu i pochłonęło proporcjonalną do czasu ilość papierosów. Ale w końcu udało się! Peryskop zaimprowizowany.
To teraz trzeba tylko wsunąć go przez drzwiczki dla kota, zobaczyć, że nie ma tam niczego ciekawego, przekonać się o tym, że straciła tylko czas.
„6161”. Taki napis było widać nabazgrany na żółtej karteczce na ścianie pokoju za zamkniętymi drzwiami. Lakier do paznokci odbijał marnie, ale w środku było bardzo jasno, dało się odczytać.
Do diaska! Im bardziej Andzia próbuje siebie przekonać, że to idioctwo, tym bardziej wygląda na to, że jednak znajduje się na właściwym tropie!
Trudno, trzeba spróbować. Najwyżej błędny PIN zaalarmuje ochronę, tym lepiej. Wpisuje 6161.
A jednak błędny PIN! Kurczę. No powinna być zadowolona, bo ostatecznie postawiła na swoim. Doszła do ściany, pomysł był niedorzeczny. Jednak nie jest zadowolona. Co jest, że nie jest?
Chwila. Jedynka. O ile pamięta, jedynka nie miała daszków.
No jasne! Kartka była powieszona do góry nogami!
1919. Działa! Drzwi się otworzyły. Andzia weszła do środka.
A w środku komputer! Z wywalonym na wierzchu panelem logowania. Należało wpisać hasło dla użytkownika o nicku „admin”. No, to już zaczyna wyglądać wreszcie znajomo. Trzeba tylko powstrzymać się od próby wpisania hasła „admin”, to już byłoby zbyt proste.
Ale co to jest to coś obok? Jakaś platforma? Wygląda na śluzę? Tamę?
Zaraz. Czytała o tym w przewodniku. Dawny mechanizm napełniający fosę otaczającą zamek wodą z podziemnej rzeczki, płynącej w skałach pod budowlą. Zamek został postawiony na górze, a rzeczka tylko przepływała przez tę górę, po obu jej stronach płynąc dalej na powierzchni. Fakt ten był dawniej wykorzystywany do zaopatrzenia zamku – flisacy przepływali przez jaskinię, wyładowywali towar i płynęli dalej. Mechanizm ten więc pełnił podwójną rolę, bo także otwierał bądź zamykał przepływ pod zamkiem. Po wiekach urządzenie zaczęło grozić katastrofą z powodu rdzy, więc kilkadziesiąt lat temu je zmodernizowano, montując przy okazji nowoczesny – jak na tamte lata – silnik. Wtedy jeszcze nie dbano o wartość zabytków. Dopiero później zrobiono muzeum. I konserwator zabytków wydał pozwolenie na zamontowanie komputera obsługującego urządzenie z tego względu, że ono już i tak w niczym nie przypominało tego, co było setki lat temu.
Nie no, tym już Andzia nie powinna się bawić. Jeśli zaleje fosę wodą, to może wpaść w naprawdę poważne tarapaty. W zasadzie nie powinna nawet tknąć się komputera. W takim pomieszczeniu po prostu musi być kamera, niech kamera ją wypatrzy, ktoś z ochrony powinien tu się pojawić jak najszybciej. Trzeba tylko zapalić papierosa i czekać.
Prawdopodobnie jak tylko przyjdzie ochrona, to drzwi do kibla i do toaletki natychmiast się zwolnią, a jej telefon komórkowy zacznie wreszcie działać z powrotem, więc nie będzie miała się jak wytłumaczyć… Może więc rozsądniej byłoby nie popełniać wykroczeń, tylko czekać cierpliwie, aż komukolwiek, kto ją więzi, ta zabawa się znudzi? Przecież nie może w nieskończoność blokować ubikacji? Ale niestety – ten pociąg już odjechał. Taka strategia wymagałaby przede wszystkim nie tłuczenia szyby, a potem nie wchodzenia do zakazanych pomieszczeń – teraz już nie ma wyjścia, nie może się wycofać. Zresztą, i tak nie mogłaby przecież czekać zbyt długo – prędzej czy później skończyłyby się jej papierosy. Raczej prędzej, niż później.
…Jest kamera? Andzia się rozgląda, ale nie może znaleźć. Chciałaby nawet pomachać ręką przed tą kamerą, byleby tylko kogoś ściągnąć, ale kamery nie ma. Jak to nie ma‽
Ale była. Nawet widać, gdzie. Z sufitu sterczały tylko kable i część mocowania. Ktoś tę kamerę na chama urwał.
Co się tu wyprawia? Sytuacja wygląda coraz bardziej i bardziej surrealistycznie. Andzia ponownie zaczęła rozważać podjęcie próby dostania się do komputera. Sprawy wydawały się kierować jakąś własną logiką, rozbieżną od tego, co można by przewidywać w rzeczywistym świecie. Ale zaraz, przecież to niby jest rzeczywisty świat! Czemu się łapie na takich dziwnych myślach?
Hasło. Trzeba podać hasło. Ale hasło było. Kartka w kiblu. Koniec brzmiał „Maius”. Początek na pewno „Fac”, to akurat zapamiętała, przez podobieństwo do pewnego znanego angielskiego słowa. Ale co było w środku? Nie pamiętała.
Zabrała krzesło, wróciła na patio. Ostrożnie spojrzała przez wybitą szybę. Chyba nikt się tam dotąd nie pojawił. Podstawiła krzesło pod okno, weszła do toaletki, wzięła kolejne krzesło, postawiła je na pierwszym, wdrapała się na tak ułożoną piramidę, wypluła niedopałek, ostrożnie ponownie wgramiliła się przez wybitą szybę do wucetu.
Już w ubikacji znowu zaczęla walczyć ze sobą. Wiedziała, że nie powinna, ale zaczęła być zainteresowana tą sytuacją. Szkoda by była, gdyby teraz dało się tak po prostu wyjść z łazienki… Jednak rozsądek nakazał spróbować. Ostatni więc raz próbuje otworzyć drzwi do korytarza – bez rezultatu. Ostatni raz w nie waliła i krzyczała – brak odpowiedzi. I ostatni raz spojrzała na komórkę – dalej nie było zasięgu. Odnalazła więc karteczkę i przeczytała: „Tessera FacMeIntroireMaius123”. Czy „Tessera” była częścią hasła, czy nie? Nie wygląda, prawdopodobnie hasło to samo „FacMeIntroireMaius123”.
Ile razy można mieć szczęście? Naprawdę, jeśli jeszcze raz będzie zmuszona gramolić się przez tę dziurę w oknie, to w końcu się pokroi. Jednak za trzecim razem też się udało uniknąć poważnych obrażeń, jedynie bluzka jest w coraz gorszym stanie.
Stanęła Andzia przed komputerem. „Maius”. Jednak teraz mamy czerwiec. Jak może być czerwiec po łacinie? Gdyby miała coś sensowniejszego niż stary telefon bez zasięgu, to łatwo mogłaby wygooglować. Ale nie miała. Trzeba zgadywać. „Maius” brzmi podobnie do angielskiego „May”. Jak jest „czerwiec” po angielsku? June. Istnieje szansa, że po łacinie będzie podobnie. Na pewno większa, niż podobieństwo do polskiego czerwca.
Trza próbować. FacMeIntroireJunus123. „Error: invalid password”. Hmm.
To „J” jakoś nie pasuje. Nie jest pewna, ale czy w łacinie w ogóle było „j”? Czy nie było tam tylko litery „i”?
Oczywiście: przypomniało jej się, przecież Juliusz Cezar to w oryginale Gaius Iulius Caezar. Chyba jakoś tak, może się pomyliła gdzieś – to „z” jakoś nie pasuje, może tam był tylko Caesar – ale co do tych „i” zamiast „j” była raczej pewna.
A więc trza próbować jeszcze raz. FacMeIntroireIunus123. Znów nie tak.
Andzia wytężyła umysł. Ciągle i ciągle kręcił jej się po głowie ten Iulius. Ale dlaczego? Co ma Cezar z tym wspólnego?
Jak byłby lipiec? July po angielsku, a więc Iulus po łacinie? No właśnie: to Iulus mocno nie pasowało. Zbyt podobne do Iulius. Nie to, to musiał być przypadek, trudno, żeby miesiąc nazywał się imieniem Cezara. Chociaż, w sumie, czemu nie?
Ale jeśli Iulius, to czy na pewno Iunus? Może tak samo: Iunius? W zasadzie chyba niewykluczone, żeby jedno i drugie przeszło w angielskim na June i July bez zmiękczenia, przecież mocno by nie pasowało do języka angielskiego jakieś Junie czy Juliy.
FacMeIntroireIunius123. Jeśli teraz nie pójdzie, to trzeba będzie potem spróbować oba warianty z „321” zamiast „123”. Ale poszło!
Otworzył się panel administracyjny śluzy/fosy/tamy/jakkolwiek to cóś się nazywa. Można było zrobić kilka rzeczy, w tym ściągnąć windę z poziomu „-1” na poziom „0”, czyli do pomieszczenia, w którym Andzia się właśnie znajdowała. Ta platforma obok okazała się być windą.
Jednak chwileczkę. Zanim zacznie się bawić windą, może da się zdobyć więcej informacji? Dowiedzieć się, co się tu w ogóle dzieje? Ma komputer, a więc powinna sobie już teraz poradzić.
Nie ma połączenia z internetem! Jakie to może być zabezpieczenie i jak je złamać?
Moment. Zanim zacznie się bawić z zabezpieczeniami programowymi, trzeba by sprawdzić jedną oczywistą możliwość. Czy kabel jest podłączony?
No nie jest. Co więcej, nie można go podłączyć z powrotem. Gniazdo zostało fizycznie zniszczone. Spalone. Po urwanej kamerze ten stan rzeczy nie powinien dziwić.
Andzia uczuła przypływ dumy. Jednak ktoś docenił jej umiejętności. Pilnuje, by nie miała za łatwo.
Trudno, na samym komputerze mogą się znajdować jakieś interesujące dane. Jednak pobieżne przejrzenie nic takiego nie wykazało.
Oczywiście pobieżne przejrzenie to za mało. Trzeba by się próbować wgryźć głębiej. Jednak takie zabawy mogą zająć dużo czasu, szczególnie, że nie ma dostępu do swych zwyczajnych narzędzi ani nawet internetu. A ona ma mało papierosów w torebce! Z głupoty wzięła ze sobą do zamku dużo mniej papierosów, niż zazwyczaj brała, bo sądziła, że będzie się ograniczać do normalnych ilości, tak by mogła zwiedzać z innymi. Musi się stąd wydostać zanim papierosy się jej całkowicie skończą! A zresztą nawet pomijając ten problem chyba nie byłoby roztropnie siedzieć tu do wieczora albo i przez noc. Chociaż sytuacja jest tak dziwna, że Andzia już naprawdę nie wie, jakie zachowanie będzie roztropne, a jakie nie.
Strach przed brakiem papierosów przeważył. Ściągnęła windę na górę. Dostępne były tylko dwa poziomy: „0” i „-1”. Zjechała więc na „-1”.
W windzie doznała olśnienia. Już wiedziała, co jej obecne okoliczności przypominają. To nie jest świat rzeczywisty, tylko jakby specjalnie spreparowane przez kogoś zadanie. Całe otoczenie na to wskazuje: siłą zamknięte drzwi miały ją uwięzić na obszarze gry; karteczki z hasłami były wyraźnie podrzucone; środki komunikacji z zewnętrznym światem zablokowane. Wszystko wydawało się być przemyślane do ostatniego szczegółu: musiała zobaczyć rękę siłą zamykającą drzwi, bo inaczej sądziłaby, że drzwi zatrzasnęły się przypadkiem i zamiast próbować uciec waliłaby w nie bez końca; dziura po lustrze była oczywiście tropem, jeszcze bardziej rzucającym się w oczy, niż gdyby lustro było nienaruszone, choć łatwiej byłoby zaimprowizować peryskop z potłuczonych kawałków lustra niż z lakieru do paznokci; i tak dalej. Ktokolwiek to robił był chyba niepozbawiony poczucia humoru i wiedział dokładnie, czym Andzia się zajmuje: ten „Maj123” jako ostatnia część hasła to było ewidentne oczko puszczone do niej. Całość przypomina trochę CTF-y albo stare, dobre Pwnie Island, jednak z tą różnicą, że zadania jak dotąd nie wymagały raczej umiejętności związanych z cyberbezpieczeństwem – no chyba, że ten komputer zachował jeszcze jakieś sekrety. Być może popełnia zatem błąd, że się od niego oddala? Może musieć tu jeszcze wrócić.
Niestety, fakt, że jej przeciwnik zdaje się wiedzieć o niej sporo, a ona o nim nic, nie napawa optymizmem. Z drugiej strony, jeśli istotnie jest poddawana jakiemuś testowi, to jednak, przynajmniej do pewnego stopnia, sprawy zależą od niej, a nie od tajemniczego pana X – a więc trzeba po prostu nie dać ciała.
No chyba, że ten pan X okaże się sukinsynem i każe jej rozwiązywać dalsze zadania bez papierosów. Wtedy Andzia chyba rzeczywiście niewiele zrobi.
Tymczasem winda zjechała wreszcie na poziom „-1”. Szum wody ogłuszający, bo odbijał się od kamiennych ścian. Widać śluzę. Niestety po obu stronach rzeczki były kraty – woda do mechanizmu wpłynie i wypłynie, ale Andzia się nie przeciśnie. Krata zagradza także suchy na razie kanał prowadzący do fosy. Kurczę blade! Gdyby Andzia znała się bardziej na bezpieczeństwie fizycznym, może by sforsowała kłódkę, doczołgała do fosy i tamtędy wyszła. Tym bardziej wskazuje to na to, że tajemniczy pan X wie o niej sporo, skoro pozwolił sobie na zamknięcie kraty tylko na zwyczajną kłódkę. Wiedział, że Andzia nie zdoła jej otworzyć.
Ale za to było przejście do podziemnego korytarza, chyba technicznego.
Trzeba iść tym korytarzem chyba. Zobaczyć, dokąd doprowadzi.
Zapaliła papierosa i ruszyła naprzód.
Link do poprz. rozdz.: viewtopic.php?f=93&t=23738
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

„Zamek” (3. Wtorek rano, Andzia) + Przygoda + Okazjonalne wulgaryzmy

2
Źle mi się to czytało, głównie przez styl i niedostatki warsztatowe. Te ciągłe wykrzykniki i usilne próby wsadzenia czytelnikowi do głowy myśli bohaterki męczą. Trzymasz się mocno koncepcji, żeby narracja dopasowywała się do bohatera, ale zamiast popatrzeć jak to robią inni, próbujesz samemu wynaleźć koło. Jest mnóstwo książek, które prowadzą w ten sposób narrację, z pamięci przypomina mi się "Gra o tron", gdzie każdy rozdział ma swojego narratora, mimo, że technicznie jest tam narracja trzecioosobowa. To pewnie się nawet jakoś naukowo nazywa, ale tego ci już nie powiem.
Tam gdzie opisy są potrzebne, to ich brakuje. Jak ona niby zrobiła peryskop ze sterty rupieci? To aby na pewno był peryskop, czy może raczej szkiełko na patyku? Jako miłośnik druciarstwa doskonale wiem, że da się zrobić coś z niczego, ale zwykle jest to bardzo konkretne coś z bardzo konkretnego niczego. Oraz wymaga czasu i narzędzi. To nie działa tak, że sobie zamarzymy zbudowanie czegoś i wszystkie potrzebne części znajdziemy w koszu na przystanku. Nawet przy założeniu, że ktoś celowo zostawił jej odpowiednie materiały, warto poświęcić temu trochę czasu.
Zagadka z kodem dostępu taka se. Przypominają mi się zagadki z "Kodu Leonarda da Vinci" tam miały wiele sensu, bo dotyczyły bodajże sztuki i historii, a główny bohater tym się zajmował naukowo. Co ma wspólnego znajomość nazw miesięcy po łacinie z byciem hakerem? Nie wiem.
Fabularnie rysuje mi się coś mocno zakręconego, z wieloma różnymi bohaterami, którzy będą wchodzić ze sobą w interakcje, celem wspólnego rozwikłania tajemnicy. Niby jest to duży plus za pomysł, ale patrząc na dotychczasowe fragmenty, chyba cię to przerośnie.

„Zamek” (3. Wtorek rano, Andzia) + Przygoda + Okazjonalne wulgaryzmy

3
Na początek: nie wypowiem się o treści, bo zwyczajnie odbijam się od stylu pisania i już starczy mi dwóch poprzednich rozdziałów. Ale zauważam jedną rzecz: w początkowych założeniach styl narracji miał mieć na celu ukazywanie odrębności charakterów bohaterów. Tymczasem u wszystkich dostajemy coś bardzo podobnego: krótkie zdania, sprawiające, że tekst wydaje się porwany i nie da się tego płynnie czytać. I zgadzam się z przedmówcą: warto spojrzeć na to jak różne punkty widzenia pokazane są w Grze o tron, bo jest to tam zrobione naprawdę dobrze.
Jagoda, elfy i świnki morskie

„Zamek” (3. Wtorek rano, Andzia) + Przygoda + Okazjonalne wulgaryzmy

4
OK, dobra, teraz się rzeczywiście poddaję.

Rozumiem, że sytuacja jest taka:
- Tekst jest s...ony u samych założeń i by móc cokolwiek z niego uratować, trzeba połowę tych założeń wyrzucić do śmieci - tak, właśnie tych, które wydawały mi się wartościowe / oryginalne
- Drugą połowę założeń możnaby uratować, ale... nie na moim poziomie. Wymagane są wyższe umiętności, niż moje.
Podsumowując, ocena to stała pała plus :) Pała, bo rezultat jest nie do przyjęcia, plus, bo może jakiś tam potencjał jest.

Tym samym:
- Napisane obecnie 167 stron wędruje na makulaturę, gdzie ich miejsce;
- Ogólny zarys fabuły i pomysł zaś wędruje na półkę, gdzie będzie leżał całkiem sporo czasu.

Nie przeczę, że jest to przykre, włożyłem w to bowiem całkiem sporo czasu i wysiłku. Wydaje mi się też, że fabuła była poprowadzona dobrze, postaci były charakterystyczne i interesujące, a interakcje między nimi ciekawe, ale cóż. Jeżeli stylistycznie jest tak źle, że nie da się tego czytać, to nawet nie ma sensu przyglądać się fabule. Skądinąd fabuła i postaci też budziły wątpliwości, więc... bardzo możliwe, że znowu tylko mi się wydaje, że było to zrobione dobrze, tak samo, jak tylko mi sie wydawało, że styl jest ciekawy i oryginalny.

Moja słodko-gorzka satysfakcja jest taka, że chyba jednak miałem rację, kiedy pisałem, że:
gaazkam pisze: (pn 15 sie 2022, 22:30) Ale. Naczytałem się ostatnio, że jest bardzo ważne, by zaczynać od małego. Nieprzestrzeganie tej zasady i próba zrealizowania od razu wiekszej wizji skutkuje najczęściej wyłącznie ogromną stratą czasu. W ogóle początkujący powinni skupić się na formach jak najkrótszych. Ponadto niezależnie od umiejętności tworzenie (czegokolwiek, nie tylko tekstów) to ciągłe poprawianie błędów, które kosztuje tym mniej, im prostszy jest pomysł i im mniej zrobione. Więc rozpoczęcie od skrystalizowanego, większego pomysłu i próba realizacji go za wszelką cenę skutkuje tym, że nie zauważy się problemów leżących u samych podstaw powstającego dzieła, potem nie będzie się ich chciało poprawić kosztem wyrzucenia do śmieci połowy już wykonanej pracy i finalnie powstaje chłam. Potrzebna jest pokora i uznanie, że pierwszy pomysł zawsze jest zły i dlatego nie wolno się do niego przywiązywać. Najlepiej zacząć od czegokolwiek jak najprostszego i zobaczyć, co samo wyjdzie drogą wielokrotnego poprawiania błędów i niedociągnięć.

Tak przynajmniej rozumiem to, czego się naczytałem; być może referuję źle.

Dlatego zastanawiam się, czy nie postępuję teraz wbrew tym zasadom? Czy nie powinienem zatrzymać się natychmiast, gdy zauważyłem, że rozmiar zaczyna przekraczać rozmiar opowiadania?

Przyjrzenie się dowolnemu fragmentowi prawdopodobnie wykaże błędy, które unieważnią pozostałe rozdziały. Przyjrzenie się ogólnemu zarysowi fabuły prawdopodobnie wykaże błędy, które wyrzucą do śmieci wszystkie dotąd napisane 55 stron. Dalsze pisanie to jedynie mnożenie zmarnowanych godzin?
(NB: próbowałem wtedy referować to wideo: Fail Faster - A Mantra for Creative Thinkers - Extra Credits , z domieszkami innych filmików tego samego autora. W środowisku gamedevowym gość, o ile się nie mylę, ma sporo poważania. Tutaj jawnie twierdzi, że wypowiada się nie tylko o gamedevie, ale o dowolnych zajęciach twórczych).

W ogóle nie powinienem napisać więcej, niż pierwszy rodział. Jeżeli pierwszy rozdział jest tak zły, ze nie da się go czytać, to nieważne, jak wybitne byłyby następne rozdziały (pewnie i tak nie są), one i tak idą do śmieci tylko i wyłącznie z powodu rozdziału pierwszego.

Należało napisać pierwszy rozdział, wrzucić go tutaj, z pokorą przyjąć, że zarówno połowa założeń, jak i wykonanie są do kitu, porzucić kontynuowanie dzieła w ten sam sposób, zabrać się za pisanie czegoś innego, ale normalniejszego, bez bardziej szalonych pomysłów - bo, przynajmniej na razie, w moim wypadku porwanie się na jakiś bardziej szalony pomysł to gwarantowana klęska.

Tym samym myślę, że wrzucę tu, na Wery, jeszcze jedną rzecz: tą, której fragmenty wrzucałem w Jak pisać?, i - w przeciwieństwie do Zamku - były one przyjmowane względnie dobrze. Tamto dziełko ma tę przewagę nad Zamkiem, że napisany jest tylko pierwszy rozdział, reszta fabuły jest, jak na razie, tylko w mojej głowie, a co więcej, pierwszy rozdział jest pomyślany tak, że może równie dobrze stanowić zamkniętą całość. Tym samym jeśli okaże się, że również jest do kitu, to przynajmiej porażką będzie mniej kosztowna. Potem mogę, przynajmniej na jakiś czas, dać wam spokój :)

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Bardziej na temat.
Ondraszek pisze: (pt 06 sty 2023, 12:30) Te ciągłe wykrzykniki i usilne próby wsadzenia czytelnikowi do głowy myśli bohaterki męczą. Trzymasz się mocno koncepcji, żeby narracja dopasowywała się do bohatera, ale zamiast popatrzeć jak to robią inni, próbujesz samemu wynaleźć koło. Jest mnóstwo książek, które prowadzą w ten sposób narrację, z pamięci przypomina mi się "Gra o tron", gdzie każdy rozdział ma swojego narratora, mimo, że technicznie jest tam narracja trzecioosobowa.
Czytałem Grę o tron! Dawno co prawda, ale czytałem. I właśnie próbowałem się nią inpirować.

O ile czegoś już nie zapominam, to jedyna różnica między Grą o Tron a taką np. Agathą Christie czy w ogóle większością innych książek (pod tym konkretnym względem) to chyba ilość protagonistów. Normalnie jest jeden na książkę (w porywach może być dwóch czy trzech na książkę), w GoT jest jeden na rozdział. Ale narracja jest prowadzona tak samo, jak wszędzie indziej: narrator jest trzecioosobowy, nie ma dostępu albo ma bardzo ograniczony dostęp do myśli postaci, jest od protagonisty bardzo wyraźnie oddzielony, pisze zawsze jednym i tym samym stylem, czyli ładnym, książkowym, lecz suchym. Każdy rozdziął jest z perspektywy postaci tylko w tym samym sensie, w jakim każda inna książka jest z perspektywy protagonisty. Natomiast życie wewnętrzne protagonisty, jego świadomość, sposób postrzegania świata są zostawione wyobraźni czytelnika, który powinien o tym wyrobić sobie zdanie na podstawie obserwacji jego zachowań.

Nie ma nic złego w takiej narracji, ale właśnie moim pomysłem było, by połączyć narratora z protagonistą tak, by narratorowi dać pełen dostęp do świadomości protagonisty. By narrator opisywał nie tyle świat dookoła protagonisty i jego postępowanie w tym świecie, ile raczej opisywał umysł protagonisty i jego reakcje na wydarzenia.

Rozumiem, że to założenie jest w połowie złe samo z siebie a w połowie zwyczajnie za trudne dla mnie i mam się w to nie bawić, tylko pisać stylem zwyczajnym, jak w każdej innej książce, OK.
Ondraszek pisze: (pt 06 sty 2023, 12:30) Jak ona niby zrobiła peryskop ze sterty rupieci? To aby na pewno był peryskop, czy może raczej szkiełko na patyku? Jako miłośnik druciarstwa doskonale wiem, że da się zrobić coś z niczego, ale zwykle jest to bardzo konkretne coś z bardzo konkretnego niczego. Oraz wymaga czasu i narzędzi. To nie działa tak, że sobie zamarzymy zbudowanie czegoś i wszystkie potrzebne części znajdziemy w koszu na przystanku. Nawet przy założeniu, że ktoś celowo zostawił jej odpowiednie materiały, warto poświęcić temu trochę czasu.
Wiem, ale to świadomie pominąłem po prostu po to, by nie kompromitować się wprowadzaniem ewentualnych błędów.

Wyobrażam sobie, że wiem, jak zbudowac peryskop. Ale pewien być nie mogę, póki nie spróbuję tego zrobić według własnego przepisu. Więc po zastanowieniu stwierdziłem, że to są szczegóły mające drugorzędne znaczenie dla fabuły, lepiej będzie je pominąć, niż ryzykować pisaniem bzdury.

A bzdurę jednak łatwo jest palnąć, w poprzednim rozdziale wydawało mi się, że wiedziałem, o czym pisałem w sprawie tego skoku do wody, okazało się, że jednak nie.
Ondraszek pisze: (pt 06 sty 2023, 12:30) Zagadka z kodem dostępu taka se. Przypominają mi się zagadki z "Kodu Leonarda da Vinci" tam miały wiele sensu, bo dotyczyły bodajże sztuki i historii, a główny bohater tym się zajmował naukowo. Co ma wspólnego znajomość nazw miesięcy po łacinie z byciem hakerem? Nie wiem.
Niewiele ma, tylko i wyłącznie nawiązanie do sposobu, w jaki niekompetentni / niedbający o bezpieczeństwo pracownicy obchodzą wymóg comiesięcznej zmiany haseł, sprawiając, że ten wymóg w efekcie obniża bezpieczeństwo, zamiast je podnosić. Ale czy każda zagadka musi ściśle wiązać się z zawodem bohatera?

Założenie tej zagadki było takie: - Zmusić Andzię do improwizowania, do wyjścia poza swą strefę komfortu i nadrabiania inteligencją braków w wiedzy ogólnej; - Jednocześnie nawiązując tylko do jej zawodu dać jej prztyczka w nos, pokazać jej, że autor zagadki wie o niej niepokojąco dużo.

Później były i zadania dużo ściślej związane z zawodami protagonistów, ale cóż. Teraz to już tylko gdybologia.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

„Zamek” (3. Wtorek rano, Andzia) + Przygoda + Okazjonalne wulgaryzmy

5
gaazkam pisze: (ndz 08 sty 2023, 04:03) ale właśnie moim pomysłem było, by połączyć narratora z protagonistą tak, by narratorowi dać pełen dostęp do świadomości protagonisty. By narrator opisywał nie tyle świat dookoła protagonisty i jego postępowanie w tym świecie, ile raczej opisywał umysł protagonisty i jego reakcje na wydarzenia.

Rozumiem, że to założenie jest w połowie złe samo z siebie a w połowie zwyczajnie za trudne dla mnie i mam się w to nie bawić, tylko pisać stylem zwyczajnym, jak w każdej innej książce, OK.
Powiem tak: wyobraź sobie, że chcesz wyspawać jakąś konstrukcję. Patrzysz na youtubie jak to robi profesjonalista, po czym stwierdzasz, że masz własną wizję i zabierasz się do pracy. Tylko problem jest taki, że wczoraj kupiłeś pierwszy raz w życiu spawarkę i masz problem z doborem druta, nie wiesz jaką ustawić prędkość jego posuwu i w ogóle ręka ci drży. Słowem, powinieneś opanować podstawy. Nie wiem, jak twój pomysł na narrację sprawdziłby się, gdybyś lepiej władał piórem.
gaazkam pisze: (ndz 08 sty 2023, 04:03) Wiem, ale to świadomie pominąłem po prostu po to, by nie kompromitować się wprowadzaniem ewentualnych błędów.
Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem będzie po prostu wiedzieć i rozumieć o czym się pisze. Research i zdobywanie nowej wiedzy to jest fascynująca część naszego pisarskiego hobby.

„Zamek” (3. Wtorek rano, Andzia) + Przygoda + Okazjonalne wulgaryzmy

6
Ondraszek pisze: (ndz 08 sty 2023, 08:08) Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem będzie po prostu wiedzieć i rozumieć o czym się pisze. Research i zdobywanie nowej wiedzy to jest fascynująca część naszego pisarskiego hobby.
Ja się z tym zgadzam, ale to podejście ma też swoje ograniczenia: przy jego konsekwentnym stosowaniu można poświęcać cały czas jednie i wyłącznie na zdobywaniu nowej wiedzy, a nigdy na robieniu czegoś na jej podstawie. Wbrew pozorom przed każdym rozdziałem poświęcałem całkiem sporo czasu na research, ale w którymś punkcie trzeba zastopować i znaleźć jakiś złoty środek.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”