
Wulgaryzmy
Rozdział 2 – Przesyłka
Tym razem pilot przespał cały ranek. W nocy budził się kilkukrotnie, miał koszmary o piekle, że tam trafi, że nie jest dobrym człowiekiem. Spokojnie, nie jest aż tak źle, bardzo cię lubię, masz przed sobą przyszłość. Nie myśl o śmierci, Trevor.
Czuć było zapach smażonego oleju z frytownicy. To będzie dobry obiad, podany do łóżka, w samo południe, hamburger i frytki – ulubione danie Bukowskiego.
- Dzięki, bardzo dobre, Mya. Ech. - Czarne myśli narastały w głowie, westchnął przeciągle.
- Co jest, Ti? Dobrze, jedz. Źle spałeś? - dopytywała dziewczyna.
- Tak.
- Dzięki, bardzo dobre, Mya. Ech. - Czarne myśli narastały w głowie, westchnął przeciągle.
- Co jest, Ti? Dobrze, jedz. Źle spałeś? - dopytywała dziewczyna.
- Tak.
Poczuł ciepłą, kobiecą dłoń na policzku. Zdał sobie sprawę, że potrzebuje bliskości, trudy pracy przygniatały. Ciągłe loty, czasami walka. Ile to już lat?
To nie jest takie proste, być gwiezdnym kurierem. Zawsze w drodze, z odpowiedzialnością przed rządem, Popadł w rutynę, czuł się jak roznosiciel pizzy, co miesiąc, co tydzień, dostarczał noty dyplomatyczne na obce planety. Chyba czas na emeryturę.
Chwycił Myę za rękę, pociągnął do siebie. Zaczął rozbierać.
Zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu widniało imię przyjaciela.
- To Ewan. Odbiorę, cholera, w takim momencie... - Jedną ręką odpinał stanik. - Tak, słucham?
- Cześć, jest przesyłka na dziś. Duuuużo hajsu. Przyjedź jak najszybciej.
- Dobra, daj mi pół godziny. Albo godzinkę. Cześć.- Przerwał połączenie, całując Myę w odsłonięte piersi.
- To Ewan. Odbiorę, cholera, w takim momencie... - Jedną ręką odpinał stanik. - Tak, słucham?
- Cześć, jest przesyłka na dziś. Duuuużo hajsu. Przyjedź jak najszybciej.
- Dobra, daj mi pół godziny. Albo godzinkę. Cześć.- Przerwał połączenie, całując Myę w odsłonięte piersi.
Godzina minęła bardzo szybko.
Z drapacza chmur, znanego nowojorczykom jako Chrysler Building, do warsztatu „Ewan's”, mogłeś iść na piechotę, robiąc kilkanaście kroków. Sąsiad wieżowca, z nieczynną myjnią i dużym placem, właśnie kończył godziny otwarcia.
Ktoś odjeżdża z parkingu naprawionym autem, dla niego czerwone światło jest zachętą do przejechania skrzyżowania, zielone nie wzbudza ekscytacji. Ktoś na kogoś krzyczał, ktoś z lizakiem w buzi i teczką pod pachą, sprawdza tabliczkę na drzwiach wejściowych budynku; czy firma prawnicza to tu, i na którym piętrze; smak słodkiej maliny w ustach, koi ból po stracie, całkowicie ukoi spadek.
Wszyscy się gdzieś śpieszą, poza bezdomnym na chodniku, dla którego czas się dłuży; proporcja wyżebranych dolarów i centów w stosunku do upływających godzin była nie do przyjęcia. Po prostu miewał lepsze dni, kiedy napis na kartonie - „Zbieram na jedzenie” - był biletem w jedną stronę, na występ wódki i zagrychy.
Przecznica żyła, żył Manhattan, żyło miasto. Cudem życia, które stworzyłem.
I tak, o szesnastej z minutami, błękitnym Cadillaciem, z lakieru błyskiem, zajechał pod warsztat dowódca Kuriera 68. Wysiadając z samochodu, Trevor czuł podniecenie, oczywiście nie takie jak przy kahli Insektów, zwykle ludzkie podniecenie, buzująca adrenalina. Ciekawy kolejnego zlecenia, zapewne nielegalnego.
Ewan Smith już machał ręką na przywitanie, stojąc w drzwiach do biura. Człowiek ten, o pospolitym nazwisku i bujnej brodzie, nijak nie przypominał Bukowskiego. Krępy, z długimi włosami, niski, był przeciwieństwem szczupłej sylwetki i ostrzyżonej czupryny gwiezdnego pilota.
Pracownicy opuszczali warsztat z okrzykami „Do jutra!, „Cześć, szefie!”. Kurier truchtem i z uśmiechem na twarzy, podbiegł do przyjaciela, ściska dłoń. – Jestem, mów o co chodzi.
- Witam. Chodź.
- Witam. Chodź.
Weszli do środka, w zaduch bałaganu, kiepsko oświetlonego. Żarówka mrugała co jakiś czas, przemysłowa kamera pulsowała czerwienią, zawieszona wysoko w rogu. Środkiem stało biurko, a właściwie stół, zagracony papierami, laptopem i kilkoma długopisami o różnym kolorze. Podłoga była brudna, szafki pod ścianą zakurzone; drzwi do ubikacji były otwarte. Śmierdziało.
Gwiezdny kurier chciał coś wspomnieć o sprzątaniu, ale powstrzymał się, sam tego nie praktykował, zostawiał pole do popisu Myi, razem z gotowaniem, kobiety były w tym lepsze. W osobistym mniemaniu, oczywiście.
- Tu jest całe clou przedstawienia – uśmiechnął się mechanik. Wyciągnął z kąta srebrną walizkę i otworzył. - Patrz.
- Tu jest całe clou przedstawienia – uśmiechnął się mechanik. Wyciągnął z kąta srebrną walizkę i otworzył. - Patrz.
W kufrze dominowała zieleń. Kolor nowych, równo ułożonych banknotów stu dolarowych. - - Zaliczka, okrągłe pół bańki, drugie dostaniemy po dostarczeniu skrzyni. Mam dwa adresy, magazynów w Brooklynie i miejsca gdzie trzeba zawieźć, na Marsie.
- Milion dolców? Kupa kasy. Narkotyki?
- Tak bym obstawiał. Ładunek pełen koki. Ale jest jeden warunek, mamy nie otwierać kontenera, więc nie wiem na pewno. Koka na bank.
- Dobra, dzwonię do Chudego, niech już leci.
- Milion dolców? Kupa kasy. Narkotyki?
- Tak bym obstawiał. Ładunek pełen koki. Ale jest jeden warunek, mamy nie otwierać kontenera, więc nie wiem na pewno. Koka na bank.
- Dobra, dzwonię do Chudego, niech już leci.
Wybierając numer do Insekta, dzwonił do Soho, dzielnicy z Magazynami. Tak, Magazynami, które nie należy mylić ze zwykłymi, w tych z dużej litery stacjonują cywilne gwiazdoloty, otoczone przez luksusowe lofty i teatry, restauracje i sklepy. Poniekąd Kuriera 68 z pełnym uzbrojeniem, można by zakwalifikować do klasy militarnej i umieścić w bazie wojskowej, gdzie stacjonują gwiezdne okręty liniowe. Wygodniej jest jednak w Soho, chociażby dla załogi.
Nie wiedzieli kiedy owad zjawi się w Brooklynie, przestrzeń powietrzną nad miastem nadzorowała wieża kontrolna z lotniska Kennedy'ego.
- Weź translator. – Przypomniał Trevor, zakładając własny na szyję.
- Biorę. Pojedziemy twoim autem, fajny ten Cadillac. Fajny kolor.
- Już kiedyś wspominałeś. Dobra, w drogę.
- Weź translator. – Przypomniał Trevor, zakładając własny na szyję.
- Biorę. Pojedziemy twoim autem, fajny ten Cadillac. Fajny kolor.
- Już kiedyś wspominałeś. Dobra, w drogę.
Kiedy dojechali na miejsce, środkiem parkingu już stał gwiazdolot, otoczony samochodami, niczym kaczka z młodymi. Kadłub lśni, wypucowany przez Chudego, dobra robota, pracowity Robotnik.
Rzędy magazynów, garażowych schowków, biorą właśnie udział w wojnie. Magazynowej, rzecz jasna. W licytacji. Prowadzący aukcję, wygłasza sumy i podbija stawkę. Ludzi było sporo, program Storage Wars: New York, cieszy się nadal popularnością, przez setki lat. Kamerzyści filmują gwiazdy, dźwiękowcy podsuwają mikrofony. Reality show trwa.
Trevor z Ewanem znaleźli magazyn tuż przy ogrodzeniu, mechanik otworzył kłódkę i podniósł roletę. W środku stały dwa całkiem zdatne do użytku rowery, smukła waza – zapewne replika tych cennych i pełno niepotrzebnych nikomu rupieci. Stała też metalowa skrzynia trzy na trzy metry, odrapany biały kontener.
- Cho no tu, cho no! - zawołał Bukowski na Insekta. - Podniesiesz sam, czy trzeba wózek?
- Jestem robotny, dam radę. - Chwycił ładunek, napinając mięśnie, dźwignął do góry. I podniósł, powoli szedł ze skrzynią do statku.
- Jest tam kto? - Zażartował Smith, pukając w ścianę przesyłki.
- Cho no tu, cho no! - zawołał Bukowski na Insekta. - Podniesiesz sam, czy trzeba wózek?
- Jestem robotny, dam radę. - Chwycił ładunek, napinając mięśnie, dźwignął do góry. I podniósł, powoli szedł ze skrzynią do statku.
- Jest tam kto? - Zażartował Smith, pukając w ścianę przesyłki.
Szli wolno, Chudy przodem, za nim dwójka przyjaciół. Obcy ufał obu, obu dość dobrze znał. Wiedział, że to dodatkowa robota, robota dla Robotnika, coś nielegalnego, sprawa prywatna. Gdy opuszczała się rampa gwiazdolotu, dowódca kolejnej wyprawy na Marsa zapalił papierosa, zarządził:
- Adres mam, odwiozę cię Ewan i pojadę po Myę. Wiesz, że bez niej nigdzie nie polecę, jest jak talizman. I startujemy.
- Adres mam, odwiozę cię Ewan i pojadę po Myę. Wiesz, że bez niej nigdzie nie polecę, jest jak talizman. I startujemy.
Trwała druga doba lotu. Mya znowu smażyła frytki i obrażona, tylko dla siebie i Chudego. „Nie lubię Ewana, wpakujesz się przez niego w kłopoty. Po co ci te nielegalne przesyłki? Jak się dowiedzą, stracisz pracę, pójdziesz pod sąd. Nie warte pieniędzy. Ja mam depresję Ti, szanuj mnie.”
Trevor z nudów palił jednego za drugim. I czytał po raz n-ty ulubioną powieść - „Władcę Pierścieni”, Nie powiem, gusta literackie mamy podobne.
Chudy wszedł do kajuty i prosto z mostu stwierdził – Śmierdzi.
- Stary olej – wyjaśniła Mya.
- Nie o to chodzi, cuchnie w ładowni. Chodźcie. - Obrócił się na pięcie.
- Stary olej – wyjaśniła Mya.
- Nie o to chodzi, cuchnie w ładowni. Chodźcie. - Obrócił się na pięcie.
W lukach bagażowych mają tylko jeden ładunek. Skrzynię za potencjalny milion dolarów.
Śmierdziało uryną.
- Dobra, to stąd, albo człowiek albo zwierzę. Co teraz? - spytał Trevor.
- No jak co, T. Otwieramy! W dupie mam ten hajs! Tam ktoś jest!
- Chyba, trzeba otworzyć, mój przyjacielu. - Dodał Insekt.
- Okey, zdejmuję plomby, założysz nowe Chudy?
- Jestem Robotnikiem, założę.
- Dobra, to stąd, albo człowiek albo zwierzę. Co teraz? - spytał Trevor.
- No jak co, T. Otwieramy! W dupie mam ten hajs! Tam ktoś jest!
- Chyba, trzeba otworzyć, mój przyjacielu. - Dodał Insekt.
- Okey, zdejmuję plomby, założysz nowe Chudy?
- Jestem Robotnikiem, założę.
Otworzyli.
W środku, w kałuży, w kącie, leżała w nienaturalnej pozycji, nieprzytomna kobieta, Związane ręce, knebel w ustach, atrybuty zniewolenia.
Shit, leć Chudy po apteczkę, trzeba soli trzeźwiących. - Trevor rozwiązał knebel i sznur, delikatnie podniósł dziewczynę. Zaniósł szybko na łóżko, położył.
Shit, leć Chudy po apteczkę, trzeba soli trzeźwiących. - Trevor rozwiązał knebel i sznur, delikatnie podniósł dziewczynę. Zaniósł szybko na łóżko, położył.
Mya była w szoku, milczała.
- Otrząśnij się Mya, tu trzeba kobiecej ręki, nie wiemy przez co przeszła. Dopytasz o wszystko.- Zaordynował pilot.
- T., muszę się napić. Gdzie ten Chudy z apteczką?
- Jestem, przynieść wódkę?
- Przynieś, ja idę zapalić – oznajmił Trevor.
- Otrząśnij się Mya, tu trzeba kobiecej ręki, nie wiemy przez co przeszła. Dopytasz o wszystko.- Zaordynował pilot.
- T., muszę się napić. Gdzie ten Chudy z apteczką?
- Jestem, przynieść wódkę?
- Przynieś, ja idę zapalić – oznajmił Trevor.
Insekt usiadł w kuchni, podsunął popielniczkę jedynemu palaczowi na statku, westchnął głośno, aż zatrzeszczał translator. Wypili po kieliszku. Minął kwadrans, kurier pali kolejnego papierosa, nalewa ponownie. Przyszła Mya.
- Nie mam dobrych wieści. - Smutno kiwa głową. - Nazywa się Jessica Parker. Córka tego Parkera.
- Przedstawiciela USA w rządzie ONZ? - dopytuje z niedowierzaniem dowódca gwiezdnego kuriera.
- Tak. Wielokrotnie zgwałcona, Powiedzieli, że zgwałcą ją ponownie na Marsie, a później zjedzą. Chcieli napawać się strachem i rezygnacją dziewczyny. Zwyrodnialcy.
- Może idź do niej, niech nie zostaje sama.
- Śpi.
- A ja się wtrącę, jaki teraz mamy plan? - Spokojnie spytał Chudy.
- Zastanowimy się na Marsie, w dawnym mieszkaniu Myi. Klucze masz?
- Mam i naleję też sobie. - Potwierdziła dziewczyna.
- Nie mam dobrych wieści. - Smutno kiwa głową. - Nazywa się Jessica Parker. Córka tego Parkera.
- Przedstawiciela USA w rządzie ONZ? - dopytuje z niedowierzaniem dowódca gwiezdnego kuriera.
- Tak. Wielokrotnie zgwałcona, Powiedzieli, że zgwałcą ją ponownie na Marsie, a później zjedzą. Chcieli napawać się strachem i rezygnacją dziewczyny. Zwyrodnialcy.
- Może idź do niej, niech nie zostaje sama.
- Śpi.
- A ja się wtrącę, jaki teraz mamy plan? - Spokojnie spytał Chudy.
- Zastanowimy się na Marsie, w dawnym mieszkaniu Myi. Klucze masz?
- Mam i naleję też sobie. - Potwierdziła dziewczyna.
Wypili w trójkę.
Statek kosmiczny z orbity wleciał w atmosferę Marsa. Czerwona planeta byłą po terra-transformacji, z powietrzem do oddychania, tlenem i azotem. Kurier nawiązał łączność z pobliską wieżą kontroli, nie chciał się zderzyć z innym obiektem.
Cała trójka przyjaciół jest w kokpicie, uwolniona wciąż śpi. Rozmawiają mało, Trevor już układa plan działania, właściwie wszystko wymyślił, opowie o tym w najbliższym czasie.
Padało.
Stolica Marsa, Red City, pięknie oświetlona, w deszczu wygląda majestatycznie. Architektura miasta jest mieszanką kontenerów z czasów kolonizacji, piramid z czasów fałszywego mesjasza i domów współczesnych, na wzór ziemski budowanych po wojnie.
Wylądowali przy jednej z kamienic; nieżyjący rodzice Myi przeprowadzili się do nowoczesnego budownictwa, stać ich było na to, porzucili mały boks kolonialny.
Mieszkanie na ostatnim piętrze, urządzone z przepychem po kilkunastu latach znowu będzie mieć gości.
Idź obudzić Jessicę, Mya. Zjemy coś u ciebie, weźmiemy z lodówki Kuriera. I powiem wam co dalej. - Trevor wziął cztery parasole, trzy ma od zawsze, czwarty jest dla gościa.
- Cześć... - Niespodziewanie w drzwiach kokpitu staje wybudzona dziewczyna.
- Cześć! - Chórem odpowiedzieli piloci.
- Jak się czujesz? - Pierwsza zaskoczyła Mya. - Jesteśmy na Marsie, idziemy do mojego mieszkania, odpoczniesz tam.
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko. - Objęła i przytuliła Myę, Trevora, uściskała Chudego.
Idź obudzić Jessicę, Mya. Zjemy coś u ciebie, weźmiemy z lodówki Kuriera. I powiem wam co dalej. - Trevor wziął cztery parasole, trzy ma od zawsze, czwarty jest dla gościa.
- Cześć... - Niespodziewanie w drzwiach kokpitu staje wybudzona dziewczyna.
- Cześć! - Chórem odpowiedzieli piloci.
- Jak się czujesz? - Pierwsza zaskoczyła Mya. - Jesteśmy na Marsie, idziemy do mojego mieszkania, odpoczniesz tam.
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko. - Objęła i przytuliła Myę, Trevora, uściskała Chudego.
Ulice miasta w ten wieczór tętnią życiem, drony-taksówki przemierzają niebo, piesi idą do barów. Po traumie wojennej nie było śladu.
W apartamencie na ostatnim piętrze, penthousie, rozłożyli parasole do schnięcia, włączyli światło. Było bardzo przytulnie, zaczęli jeść.
- Więc tak, biorę ze sobą Walthera, zamykam się w skrzyni, mam kontakt przez translator z Chudym. Chudy zanosi skrzynię, ja wyskakuję i zabijam wszystkich. - Oznajmił bez ceregieli Trevor. - Czas zemsty.
- Więc tak, biorę ze sobą Walthera, zamykam się w skrzyni, mam kontakt przez translator z Chudym. Chudy zanosi skrzynię, ja wyskakuję i zabijam wszystkich. - Oznajmił bez ceregieli Trevor. - Czas zemsty.
Oko za oko, ząb za ząb, że tak powiem.
Dojedli w milczeniu, Jessica poweselała. Tak, cieszyła ją myśl o odwecie.
Piramida 333 – docelowy punkt planu. Nietypowa budowla bo do połowy zanurzona w ziemi; dawna fabryka mięsa; teraz tajne miejsce schadzek złych ludzi. Naprawdę złych. Gwałciciele, pedofile, kanibale, mordercy.
Chudy niósł skrzynię i dopytywał przez translator. - Jak tam Trevor? Ja nie będę walczył mój przyjacielu, poczekaj na kahla.
- Wiem, wiem, mityczna kahla. Zdawaj mi relację na bieżąco. Nasze życie od tego zależy.
- Wiem, wiem, mityczna kahla. Zdawaj mi relację na bieżąco. Nasze życie od tego zależy.
Wiało dość mocno, Insekt mija ogród, dzwoni na domofon. Wyjaśnia że z drogocenną przesyłką. Windą w dół, prosto do piwnic, tam już plomby sprawdza ochroniarz w garniturze, z wybrzuszoną połą marynarki, kaburą na pistolet. Niezbyt mądry ten oprych, wręcz tępy, nie wie, że zmieniano plomby; wpuszcza do hali, zamyka za sobą drzwi.
- Mów do mnie, Chudy.
- Dwóch ochroniarzy przy ścianie lewej i prawej, jeden został na zewnątrz. Więc trzech. Przede mną duży stół, i ciała dzieci przystrojone jedzeniem. Dużo pił i tłuczków do mięsa. Siedem osób, trzech zupełnie nagich, cztery w smokingach. I noży dużo.
- Dobra, otwieraj, odbezpieczyłem pistolet.
- Mów do mnie, Chudy.
- Dwóch ochroniarzy przy ścianie lewej i prawej, jeden został na zewnątrz. Więc trzech. Przede mną duży stół, i ciała dzieci przystrojone jedzeniem. Dużo pił i tłuczków do mięsa. Siedem osób, trzech zupełnie nagich, cztery w smokingach. I noży dużo.
- Dobra, otwieraj, odbezpieczyłem pistolet.
Otworzył.
Pada strzał, pierwszy ochroniarz, ten po lewej, pada z dziurą w czole. Drugi strzał – zwala się na ziemię ten z prawa, Trevor się obraca, celuje w tego, który wbiega przez drzwi. Pociąga za cyngiel, zabija ostatniego z bronią palną; wystrzelił już trzy pociski, jeden z komory, dwa z magazynka; więc strzela dalej; zostało pięć nabojów. Najpierw w tych nagich, tym w smokingach będzie trudno walczyć wręcz w takim ubraniu. Krew strzela juchą z trzech nagich ciał, krew broczy z dwóch ubranych. Kurier wyciąga nóż, zostało dwóch kanibali? Gwałcicieli? Pedofilów? Nie ma znaczenia i tak zginą! Jeśli go rozbroją, zna CQC, ale to ostateczność; biegną na niego, jeden z tłuczkiem, drugi z nożem! Nóż w ręce pilota śmiga w lewo, śmiga w prawo, rozcina tętnicę szyjną. Chudy zaczyna klaskać. Zostaje ostatni, chce uciec, dostaje pchnięciem w plecy.
Trevor zabiera mu muszkę. Będzie do kolekcji.
- Dzwonimy po gliny i zbieramy się stąd!
- Dzwonimy po gliny i zbieramy się stąd!
Adrenalina buzuje, drga ciało pilota.
Tak kończą najgorsi. Brawo Trevor, podobasz Mi się coraz bardziej.
Przyjechali taksówką, zwykłą, naziemną; dziewczyny w pokoju grały w Scrabble.
- Dokonało się. - powiedział tylko kurier.
- Dokonało się. - powiedział tylko kurier.
Pięknie to powiedziałeś, bohaterze.
Jessica przerwała grę, upiła burbona i z tęsknotą zapytała – Wracamy na Ziemię?
- Tak. - Przytaknęła Mya. - Wracamy.
- Tak. - Przytaknęła Mya. - Wracamy.
W podróży powrotnej Jessica Parker otworzyła się, jakby spadło z niej jakieś ciążące brzemię, dała się lepiej poznać. Właściwie gadała bez przerwy, uśmiechała, choć rzadko, wyjawiła, że studiuje architekturę. I ma dwadzieścia jeden lat. I oczywiście od razu zaprasza do siebie, jak będziemy na Ziemi zadzwoni do taty, wylądujemy w posiadłości Parkerów w NY.
Tak zrobili, ojciec przywitał ich wylewnie; postawił już na nogi wszystkie służby. Od razu wystawiono przyjęcie, służba uwijała się jak w ukropie, ale Trevor był zmartwiony, Ewan nie odbierał telefonu. Kazał Myi i Chudemu zostać, on musi to sam załatwić, nie chce limuzyny, pojedzie sam. Dostał do jazdy, piękne, czarne Porsche 926.
Zaparkował przed warsztatem i już coś go tknęło, że coś jest nie tak; światła były zgaszone. A drzwi przymknięte. Wszedł. Przyjaciel Ewan, wciąż siedząc na krześle już nie żył. Miał dziurę w głowie, po kuli, laptop był załączony.
- Kurwa, Ewan! - zaklął Trevor. - Wiedziałem, przyjacielu, wiedziałem, że wszystko szło dobrze, to się musi, kurwa, spierdolić...
- Kurwa, Ewan! - zaklął Trevor. - Wiedziałem, przyjacielu, wiedziałem, że wszystko szło dobrze, to się musi, kurwa, spierdolić...
Sprawdził pendrive'a z zapisem z kamery fabrycznej. Wyczyszczony. Czy jest walizka z pieniędzmi. Nie było. A dodatkowa tajna kamerka pod lampą? Jest. No to pewnie się morderca nagrał. Zabrał laptopa i kamerkę, wrócił do samochodu. Zadzwonił do Myi.
- Słuchaj kochanie, kończcie imprezę, ja jestem u siebie. Wracajcie szybko, jest źle.
- Źle? Coś z Ewanem? Dobrze, będziemy.
- Słuchaj kochanie, kończcie imprezę, ja jestem u siebie. Wracajcie szybko, jest źle.
- Źle? Coś z Ewanem? Dobrze, będziemy.
W mieszkaniu Trevora, gdy wrócił Chudy z Myą, pilot zrelacjonował wizytę w warsztacie. I co teraz? Co robić? Policji nie wzywał, przyjdą mechanicy to zadzwonią. Walizki i pieniędzy brak. Ewan nie żyje, ktoś do niego strzelał. Co teraz? Jest jeden atut – mamy nagrania z tajnej kamerki i właśnie obejrzymy zawartość.
Podpiął sprzęt, i na ekranie zobaczył mężczyznę, nie podobnego zupełnie do nikogo. Zwykły koleś. Ale z bronią.
- Jak go znajdziemy? - spytał kurier – Jakieś pomysły?
- Tak, najprostsze, przejrzyj historię przeglądarki w laptopie Ewana. - Wpadła na pomysł Mya.
- Jak go znajdziemy? - spytał kurier – Jakieś pomysły?
- Tak, najprostsze, przejrzyj historię przeglądarki w laptopie Ewana. - Wpadła na pomysł Mya.
Sprawdzili w trójkę. Strony porno, banku, poczty, ale, ale, strona kancelarii prawniczej.
- Idź tam T. Popytaj, to jedyny trop.
- Pójdę. Choćby zaraz.
- Idź tam T. Popytaj, to jedyny trop.
- Pójdę. Choćby zaraz.
Pilot zapalił papierosa.
Prawnicy to w większości szuje, ale jeden był szują wyjątkową. Trevor stał przed budynkiem kancelarii – Schulz i synowie. Już chciał wchodzić, rzucił peto na ziemię i ze środka wyszedł on. On. Morderca. Iść za nim, no tak, sprawdzić jaki ma samochód i wsiadać do swojego! Poszedł na parking. Zielony Mercedes z zabójcą; teraz już kurier wie, będzie za nim jechał.
Śledzony zajechał przed lotnisko Kennedy'ego, poszedł kupić bilet. T. ustawił się za nim w kolejce, patrzył nienawistnie, na czuprynę z tyłu głowy; ale dowie się, usłyszy gdzie morderca leci. Langley, Virginia. Trevor zaczynał się domyślać kto to jest.
Kupił też bilet i co ciekawe i niespodziewane, już w samolocie zobaczył, że ma miejsce obok zabójcy Ewana. To będzie ciekawy lot.
Usiadł. I przyjrzał się dobrze sąsiadowi, zwyczajny jak każdy, a teraz wyciąga książkę z teczki - „Buszujący w zbożu”.
- Lubi pan tę książkę? Czytał pan? Bo ja czytam trzeci raz. - Zagaił do Trevora człowiek zagadka. - Podobno miał ją przy sobie zabójca Johna Lennona, wielbiciele teorii spiskowych uważają, że zabił go oficer CIA.
- Aha – odburknął Trevor
- Pozwoli pan, że będę czytał. Już nie przeszkadzam.
- Lubi pan tę książkę? Czytał pan? Bo ja czytam trzeci raz. - Zagaił do Trevora człowiek zagadka. - Podobno miał ją przy sobie zabójca Johna Lennona, wielbiciele teorii spiskowych uważają, że zabił go oficer CIA.
- Aha – odburknął Trevor
- Pozwoli pan, że będę czytał. Już nie przeszkadzam.
I tak te godziny lotu, kurier spędził na ukradkowym obserwowaniu mordercy, który właśnie śpi i mocno chrapie.
Gdy wylądowali, „Buszujący w zbożu”, bo tak nazwał go Trevor, zamówił taksówkę. I nie spodziewał się, że będzie za nim jechał, też taxi, dowódca Kuriera 68. Pilot USAF. Nie było kto, z takimi się nie zadziera. I domyślał się T., kim jest śledzony. Gdy zobaczył, że jego samochód zatrzymuje się przed charakterystycznym budynkiem, Trevor już miał pewność.
Ten budynek był siedzibą Centralnej Agencji Wywiadowczej.