Nina i czarna herbata - Rozdział dwudziesty pierwszy (obyczajowe, kryminał) +P

1
Link do rozdziału dwudziestego:
viewtopic.php?f=93&t=23780

Rozdział dwudziesty pierwszy - Tajemnica z biblioteki.

Już wszystko wiem. Zawsze myślałam, że prawda na temat tego, co naprawdę stało się z Pawłem, przyniesie mi pewnego rodzaju wyzwolenie. Nic bardziej mylnego! Teraz w mojej głowie jest jeszcze więcej pytań i niedomówień niż wcześniej. Dobrze, że chociaż wam mogę się wygadać. Może gdy to wszystko spiszę, będzie mi łatwiej?

Czwartek, Drugiego lutego.
Mieliśmy jechać z Patrycją w umówione miejsce już we wtorek, ale niestety wtedy nie mogła, więc pojechaliśmy dziś. W sumie mi to aż tak się nie śpieszyło, ale widziałam, że czekanie zdecydowanie wykańcza Tomka. Na wtorkowych i dzisiejszych zajęciach zdecydowanie nie był sobą. Miał nieobecne spojrzenie. Analizowanie wykonywanych przeze mnie ćwiczeń szło mu z oporem, pomimo że zazwyczaj przychodzi mu to niemalże automatycznie. Zawsze, kiedy pytałam, czy mogę mu jakoś pomóc, albo czy ma do mnie pretensje, kręcił przecząco głową i mnie przytulał. Nie mówił przy tym ani słowa. Miałam dość takiego Tomka! Byłam wkurzona na moją matkę i na jego ojca. Czemu oni nam to zrobili?!
Na szczęście dziś po zajęciach ruszyliśmy natychmiast do auta młodego małżeństwa. Dziś to Patrycja służyła mi za asekurację. Ona również prowadziła auto. Jej mąż wydawał się przebywać w innym wszechświecie.
Długa droga znów przebiegała w ciężkiej ciszy. Było mi niedobrze od tego milczenia! Żeby oderwać myśli, próbowałam wewnętrznie narzekać na bezśnieżną zimę. Nie pomogło. Wszystkie moje myśli koncentrowały się albo na przygnębionym Tomku, albo na tajemnicy Pawła.

W końcu dotarliśmy na skraj naszej gminy. Patrycja zaparkowała pod biblioteką. Nie była to dobrze mi znana główna biblioteka, lecz jej filia. Miejsce wyglądało na zapomniane nawet przez pana Boga. Podwórze nie należało do najczyściejszych, a ceglany budynek sprawiał wrażenie nieco zaniedbanego. W środku nie było lepiej. Ściany pomalowane na bladą zieleń nie pasowały ani do szarych, bardzo śliskich kafelek, ani do półek z taniej sklejki, które sprawiały wrażenie tak kruchych, jakby zaraz miały pęknąć pod ciężarem stojących na nich książek. Wszystko oświetlały trzy słabe żarówki zwisające z sufitu. Przywitał nas masywny, siwy pan. O jejciu, ale gruby! Ledwo dawał rade chodzić. A myślałam, że to ja jestem ulana. Kafelki były, tak jak mówiłam bardzo śliskie. Bałam się chodzić się po bibliotece nawet z asekuracją. Po paru krokach postawiłam, że jednak poczekam na starej wersalce, która była ustawiona pomiędzy dwoma regałami. Patrycja stwierdziła, że sama pójdzie po to, czego to szukamy, a ja zostanę z jej mężem, który dziś do szukania zdecydowanie się nie nadawał.
Po chwili młoda kobieta wraz z bibliotekarzem zniknęli w czeluściach drugiego pomieszczenia. Między mną a Tomkiem zapadła długa cisza. Cisza, cisza, cisza! Mam jej już serdecznie dość! Niczego dobrego nam nie przyniosła, wręcz przeciwnie! Tomek przypominał bardziej ducha niż człowieka. Strasznie było mi go żal. Jednak mój egoistyczny strach był większy niż jakiekolwiek współczucie. Dlatego podjęłam bolesny dla nas obojga temat.
- Jeśli... jeśli to, co będzie w pamiętnikach, potwierdzi twoje przypuszczenia... to nadal będziemy mieć razem zajęcia? - Zapytałam, wpatrując się w niego usilnie. Mimo wszystko nie umiałam nazwać rzeczy po imieniu.
Fizjoterapeuta wyglądał tak jakby, dopiero teraz obudził się z jakiegoś wielogodzinnego, głębokiego transu.
- Ja... ja nie wiem.... to wszystko jest zbyt trudne... - Nawet na mnie nie patrzył. Wzrok miał wbity w podłogę.
- Czyli już mnie nie lubisz? - Język działał mi szybciej niż mózg. Jak mogłam palnąć taką dziecinną głupotę?! Tomek chyba doszedł do podobnego wniosku, bo uśmiechnął się pod nosem. Nie był to jednak ciepły uśmiech. Raczej ironiczny. Spojrzał na mnie. Teraz wyglądał na poirytowanego.
- Ty serio myślisz, że to wszystko jest takie proste? Boże, jak ktokolwiek mógł pomyśleć, że mam romans z kimś tak infantylnym?! - Tutaj już wybuchł. Słowa fizjoterapeuty dochodziły do mnie jakby z opóźnieniem, ale za to bardzo wbiły mi się w mózg i serce. Zgarbiłam się trochę bardziej niż zwykle. Tomek przybrał taki wyraz twarzy, jakby chciał mnie przeprosić. Nie zdążył. Na horyzoncie pojawili się Patrycja z bibliotekarzem. Kobieta z bardzo poważną miną niosła w rękach jakąś starą gazetę. Staruszek odezwał się pierwszy.
- Wójt Nowakowski to się zapieklił, gdy ten artykuł o jego córeczce wyszedł! Natychmiast kazał ten numer ze sprzedaży wycofać. Ja jednak nie dałem się propagandzie. Już raz komunę przeżyłem, drugi raz cenzurze nie ulegnę! - Bibliotekarz wypiął dumnie brzuch, zupełnie jakby przechowywaniem tej gazety wygrał walkę z poprzednim ustrojem.
Ręce mi zadrżały. Artykuł o mamie? Czy tam znajdziemy prawdę o Pawle?
Patrycja usiadła obok mnie. W rękach miała archiwalny numer lokalnej gazety „Głos Orzechowca”. To wydanie wyszło tydzień po śmierci Pawła. Żona Tomka szybko otworzyła egzemplarz na jednej z ostatnich stron. Postukała palcem w krótki artykuł. Skupiłam na nim wzrok.
„Wnuk wójta zmarł tragicznie. Czy matka chłopca coś ukrywa?
Tydzień temu w rodzinie naszego wójta – Stanisława Nowakowskiego doszło do tragedii. Jego wnuk, Paweł Piotrowicz (lat osiem) zmarł tragicznie. Chłopiec utonął w przydomowym basenie na własnym podwórku. [...] Zdziwienie budzi natomiast zachowanie matki dziecka. Aniela Piotrowicz (z domu Nowakowska) próbowała wmówić policjantom, iż tragedia miała miejsce na zamkniętym tego dnia zalewie, pomimo że służby od początku wiedziały, gdzie dziecko straciło życie. Czy Aniela coś ukrywa? Dlaczego do tej pory nie zostały jej postawione zarzuty zaniedbania syna? Czyżby wójt swoimi znajomościami chronił córkę?”
Jak to?! Jak to?! JAK TO?! Przez myśli przebiegało mi miliony pytań, ale zanim zdążyłam je sformułować, cały świat jakby drgnął. Nastała całkowita ciemność.

Pierwsze co poczułam to zapach świeżego, zimowego powietrza oraz coś mokrego na twarzy. Dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie, że jestem na zewnątrz. Leżałam na ławce przed budynkiem biblioteki. Na twarz spadały mi płatki świeżego śniegu. Wpatrywały się we mnie trzy zmartwione pary oczu. Tomek od razu mnie przytulił i zaczął przepraszać. Tak jakby to on był winny całej tej sytuacji! W końcu się ode mnie odkleił. Pomógł mi usiąść. Po moich milionowych zapewnieniach, że nie potrzebuję lekarza, odezwała się Patrycja.
- Nina, powinnaś pogadać z rodzicami.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie chcę....
- Kiedyś będziesz musiała. – Patrycja nadal twardo obstawiała przy swoim.
- Daj jej spokój, może potrzebuje czasu? Nie widzisz, w jakim jest stanie?! - Tomek nagle stanął w mojej obronie. Jego żonę aż zamurowało! Czułam, że zaraz mogą zacząć się kłócić i chciałam temu zapobiec.
- Chcę się z nimi skonfrontować, po tym, jak przeczytam te pamiętniki. Jednak nie umiem się za to zabrać...
- Tak jak mówiłem, zrobimy to razem. Może za tydzień u nas po zajęciach? - Zaproponował fizjoterapeuta. Ja tylko kiwnęłam znów głową, tym razem twierdząco.

Tomek i pan bibliotekarz pomogli mi dojść do auta, a ten drugi dał mi woreczek miętowych cukierków czekoladowych. Według niego dobrze działają na zawroty głowy.
Droga do domu znów przebiegła w ciszy, aczkolwiek teraz mi już nie przeszkadzała, chyba nawet przysnęłam. Tata o nic nie pytał. Na progu wcisnęłam mu kit, że dzisiejszy obiad mi zaszkodził.
Kiedy byłam już u siebie, od razu się położyłam. Nie miałam siły na nic innego. Jedynie Paulinie zdałam krótki raport z dzisiejszej wizyty w bibliotece. Dobrze, że nie zablokowała mnie na messengerze. Ciekawe czy odczyta wiadomość?

Uff, to napisałam wszystko, co chciałam!
Trzymajcie się!

Nina i czarna herbata - Rozdział dwudziesty pierwszy (obyczajowe, kryminał) +P

2
Skomentuję tu zbiorczo fabułę dwóch ostatnich rozdziałów, gdyż oba mają wspólny mianownik: nagromadzenie nieprawdopodobieństw psychologicznych i sytuacyjnych. Zaczynając od tej wizyty Niny i Tomka w domu jego ojca, w rozdziale XX.
Czułam jedynie napięcie, które chciałam jak najszybciej przerwać. Nie miałam jednak odwagi, by to zrobić. Na szczęście Tomkowi też to wszystko najwyraźniej ciążyło, bo w końcu się odezwał.
- Tato, chyba nie jesteśmy tu by pić herbatę. Mieliśmy porozmawiać.
Starszy pan Kalisz wyglądał na zdenerwowanego, nawet jego ręka, którą mieszał herbatę, wyraźnie się trzęsła.
- Tak, tak...
- O tych plotkach na temat twojego niby romansu z matką Niny, prawda...? - Ciągnął dalej fizjoterapeuta.
Staruszek nerwowo przytaknął. Zrobiło mi się go nawet żal, ale najwyraźniej tylko mi, bo jego syn nie zamierzał odpuszczać.
- Bo to tylko plotki, prawda?
Tutaj pan Tadeusz wstał energicznie i w końcu spojrzał w oczy swojemu potomkowi.
- Nie, niestety to nie plotki. To prawda.
Tomek aż cały się zatrząsł i zaczerwienił, jego oczy błyszczały gniewem. Już bałam się, że zaraz wstanie i zacznie się bijatyka, ale nic takiego się nie stało.
- Nie sądzisz, że jesteś winny nam wyjaśnienia?! A już najbardziej to mamie!
Jaki jest sens wywłóczenia trudnych spraw rodzinnych przed obcą dziewczyną? PO CO Tomek ją zabrał do swojego ojca? Żeby się dowiedziała, ze ten romansował niegdyś z jej matką? To jest sprawa, która w tej chwili dotyczy tylko ich obu. Owszem, od nocy sylwestrowej (rozdział XVII) i kąśliwych uwag pani Kaiszowej można przypuszczać, ze Tomek jest efektem romansu dyrektora Kalisza i Anieli, jego uczennicy, ale, na litość, takich rozmów nie prowadzi się w obecności osób trzecich! Tu byłaby potrzebna "męska rozmowa" pomiędzy ojcem i synem, bez udziału świadków. Napisałam wcześniej, że Twoi bohaterowie w ogóle nie znają słowa "dyskrecja" i tutaj to się potwierdza. A dalej jest jeszcze gorzej.
Tadeusz wyszedł z pomieszczenia i skierował się schodami na piętro. Nie było go chwilę, więc miałam trochę czasu na uspokojenie Tomka.
Kiedy Tadeusz wrócił, wręczył mi do rąk dwa małe,ale grube zeszyty. To były pamiętniki mamy! Na okładce pierwszego zeszytu widniał napis „Aniela Nowakowska – Rok 1993” Na drugiej natomiast: „Aniela Nowakowska – Lata 1994/1995”
Tomek uspokoił się na tyle, żeby przeprosić ojca za uderzenie go. Następnie obaj udali się do kuchni, żeby opatrzyć nos pana Tadeusza. Ja natomiast gapiłam się na okładki zeszytów. Nie miałam odwagi, by zapoznać się z ich treścią.
Droga powrotna przebiegła przez większość czasu w kompletnym milczeniu. Kurczowo ściskałam zeszyty w rękach. W końcu ta cisza zaczęła mnie bardzo męczyć, zdecydowanie bardziej niż wcześniej.
- Kiedy przejrzymy te pamiętniki...?
- Ty je przeczytasz. - Tomek nie odrywał wzroku od drogi. - Ja nie mam odwagi.
Serio? To po co zgodził się, żeby w ogóle wziąć te pamiętniki?
Cala ta sytuacja jest głęboko nieetyczna. Pomijam kuriozalny fakt, że pamiętniki Anieli przechowuje jej były kochanek. Tak bardzo się obawiał tego, co w nich pisała, ze wymusił na niej ich oddanie? A teraz tak swobodnie je przekazuje: poczytajcie sobie, dzieci, co w nich jest?
To nie są pamiętniki prababci, która zmarła pół wieku temu i nikt już jej nie pamięta, a jej awantury i romanse stały się rodzinną legendą. Aniela Piotrowicz de domo Nowakowska żyje, ma lub może mieć bezpośrednie kontakty z całą trójką zainteresowaną zawartością jej pamiętników, a przede wszystkim ma prawo do poszanowania swojej prywatności. Tylko ONA, a nie ktoś inny, powinna decydować, czy ktokolwiek może czytać jej zapiski sprzed lat. Nawet gdyby pisała tylko o kłótniach z koleżankami (chociaż z kontekstu wynika, ze pisała o sprawach znacznie poważniejszych). To, co zrobił ojciec Tomka, jest i niemoralne i, najzwyczajniej w świecie, obrzydliwe.
I nikt tego nie skontrował. Cala trójka przyjęła za oczywistą oczywistość, ze tak wolno. Bo tatusiowi zabrakło odwagi, żeby powiedzieć synowi, kto właściwie jest jego matką.
Tutaj taka uwaga ogólna: w literaturze mamy mnóstwo bohaterów, którzy postępują źle, niemoralnie i obrzydliwie. I autorzy ich za to nie potępiają, a często jest to wręcz zasada wpisana w reguły gatunku (kryminał, thriller). I nawet w powieściach obyczajowych z wiarygodnymi psychologicznie bohaterami nieraz współczujemy takim postaciom, gdyż ich zachowania wiążą się przekonująco z zamysłem fabularnym.
U Ciebie nic takiego się nie dzieje. Pan Kalisz NIE MUSI oddawać Ninie pamiętników jej matki. Wystarczyłaby rozmowa z synem. Naprawdę, pozostaje tylko współczuć Anieli, że trafiła na faceta pozbawionego elementarnej przyzwoitości. I tak się zastanawiam: przecież w założeniu to jest powieść dla dziewczyn, nastolatek. Jako autorka nie widzisz nic niewłaściwego w takim postępowaniu? Przeciez to jest brutalne wlazenie z butami w czyjes intymne zwierzenia. Wprawdzie mamy teraz mnóstwo możliwości, żeby dzielić się z innymi swoim życiem prywatnym, lecz czym innym jest dobrowolne opisywanie własnej codzienności w social mediach, czym innym natomiast naruszanie prywatności osób trzecich przez ujawnianie ich korespondencji, pamiętników itp. W realnym życiu można za to mocno oberwać. Oczywiście, zawsze istnieje wytłumaczenie, ze "to powieść, a nie prawdziwe życie", a zeszyty Anieli trafiły nie na FB, lecz w ręce dwóch osób zainteresowanych wyjaśnieniem tajemnic, które ich również w jakims stopniu dotyczą, ale nie jest to przekonujący argument. Zwlaszcza że Twoi bohaterowie w ogóle nie dostrzegają w tym żadnego problemu moralnego. Ich postawa jest tym bardziej nie do przyjecia, że Jeden jest pedagogiem, a drugi fizjoterapeutą, czyli również osobą zobowiązaną do przestrzegania zasad poufności i tajemnicy zawodowej. Tymczasem lamia te zasady bez skrupulow i cienia refleksji nad wlasnym postepowaniem.
Że bez lektury pamiętników Anieli nie dałoby się wyjaśnić, kto jest matką Tomka? Ależ znakomicie by się dało, gdyby tylko jego ojciec miał jaja. Te metaforyczne, naturalnie. Owszem, w pamiętniku mogłyby się znaleźć różne ciekawe wyjaśnienia, np. to, w jaki sposób syn Anieli stał się synem pani Kaliszowej (a nie są to proste i krotkie procedury) oraz jak dziewczyna odbierała całą tę sytuację, lecz to ona jest jedyną dysponentką prawdy o tym okresie swojego życia, a nie pożałowania godny jej mentor i "opiekun", którego Nina uważa za bardzo sympatycznego. Uch.
A jeśli chodzi o resztę wydarzeń związanych z tym okresem: cale to obwożenie Niny po miejscach, w których ona w ogole nie powinna z Tomkiem bywać, zważywszy posądzenia o romans (Sylwester w domu rodziców Tomka — rozdział XVII, wizyta w domu wychowawcy Niny — po co właściwie? - rozdział XVIII, teraz znowu to spotkanie z ojcem Tomka) wynika z tej nieszczęsnej formuły bloga, jaką przyjęłaś dla swojej powieści. Nina jeździ po to, żeby posłuchać insynuacji i plotek, które dotyczą jej matki, a potem opowiedzieć o nich na blogu. A przecież sytuację wyjściową dałoby się załatwić "od ręki", czyli w jednym wpisie, gdyby np. przyszła do domu Niny jakaś pani do sprzątania — i w przerwie pomiędzy myciem okien i szorowaniem kafelków przysiadła na trochę i zaczęła snuć barwną opowieść o Anieli z dawnych lat... Miejscowe plotkarki to kopalnia informacji, prawdziwych i nieprawdziwych, o ludziach i zdarzeniach. Naprawdę dostarczycielem plotek z czasów licealnych nie musi być wychowawca Niny i ona nie musi po nie jeździć do jego domu, zawożona tam przez swojego fizjoterapeutę. I jeszcze ten pomysł z dyktafonem!
Różne potencjalne zmiany fabuły nie zmieniają jednak faktu, że rozmowa pomiędzy Tomkiem i jego ojcem powinna rozegrać się bez obecności Niny. Jakieś minimalne prawdopodobieństwo musi być zachowane. Do Ciebie, jak do autorki, należy wymyślenie rozwiązania, które mogłoby być przekonujące pod względem fabularnym.
I teraz jeszcze rozdział XXI. Tego już kompletnie nie rozumiem. Dowiadujemy się, że Pawełek utonął w przydomowym basenie, a jego matka temu zaprzeczała. OK, może chciała ukryć, ze nie dopilnowała dziecka i w tej traumie utknęła na dziesięć lat. Może Nina wyparła tamte wydarzenia z pamięci, może rodzice gdzieś ją wywieźli i potem usiłowali przekonać, że Pawełek żyje, tylko zaginął (bezsensowne, lecz ludzie mają różne pomysły bez sensu). Przyjęłabym nawet, ze wzięli w tym udział dziadkowie (tylko po co? Albo: dlaczego?). Ale przecież okoliczności śmierci Pawełka musiały być znane innym mieszkańcom wsi, i dorosłym, i dzieciom. Takie wydarzenia w małych miejscowościach pamięta się przez długie lata. Paulina nie pamiętała? Gdyby, prześladowana przez matkę Niny, powiedziała o tym rodzicom, od razu by jej przypomnieli, co tak naprawdę się stało i kto był temu winien (matka, babcia, dziadek, a może wszyscy razem, bo ktoś powinien mieć oko na dzieci, a nie zajmować się nie wiadomo czym, nie wiadomo gdzie). Komunikacji zabrakło pomiędzy Pauliną i jej rodzicami?
Problem widzę w tym, ze Ty tak bardzo skupiasz się na wymyślaniu dwóch wątków pełnych tajemnic, ze w efekcie ignorujesz dosyć podstawowe realia funkcjonowania małych społeczności. Z jednej strony - ludzie kompletnie bezrefleksyjnie naruszają zasady obowiązujące w relacjach zawodowych (Tomek wobec Niny, polonista Maciołka wobec Niny, dyrektor Kwiatkowski wobec Niny i Tomka) i prywatnych (ojciec Tomka), z drugiej natomiast - bohaterowie zdaja sie funkcjonowac w jakiejs pustce informacyjnej. Uderzylo mnie, ze Tomek wrecz histerycznie zareagowal na przypuszczenie (wlasne), ze jest dzieckiem Anieli. Dla niego to byl wstrzas. Tak tato Kalisz wszystko swietnie zaaranzowal, ze nikt sie niczego nie domyslal? Chociaz we wsi krazyly plotki o jego romansie z uczennica?
To tak z grubsza o najważniejszych sprawach, które zwróciły moją uwagę w ostatnich rozdziałach "Niny". Jeszcze trochę innych by się znalazło, ale to już pokrótce. Np. nie przekonuje mnie zastępcze "macierzyństwo" Patrycji wobec Niny. Naprawdę kobieta przez trzydziestką traktuje osiemnastolatkę jak swoje dziecko? Rozumiem opiekuńczość wynikającą z niepełnosprawności Niny, ale widziałabym tu raczej relację starsza siostra - mlodsza siostra. Od biedy można by uznać Patrycję za dziwny wyjątek wśród rówieśniczek, które myśląc o potencjalnych dzieciach widza bobasy w wózkach, a nie pelnoletnie pannice, lecz u Ciebie większość postaci to takie wyjątki, składające się na galerię osobliwości. W niezbyt dobrym sensie, niestety.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”