
Nie dla każdego stacja metra mogła być dobrym miejscem na tymczasowe obozowisko. Tunele podziemne, jako schrony względnie najbezpieczniejsze w postapokaliptycznym świecie, tradycyjnie znajdowały się w niepodzielnym władaniu miejscowych gangów; stacje zaś służyły tym bandom do przyjmowania gości. Trzeba było mieć stosunki, by móc się tam zatrzymać.
On, na szczęście, stosunki miał. Dzięki temu przysługiwał mu Przywilej. Za stosowną opłatą mógł przenocować na stacji. I tylko dzięki temu ta dziewczyna, która od jakiegoś czasu z nim wszędzie łaziła, mogła spędzić noc we względnie ludzkich warunkach…
Właśnie, dziewczyna. Zniknęła mu gdzieś z oczu. Zastygł, nasłuchując. Dobiegł go szmer zza murku.
Nabrał poważnych podejrzeń już niedługo potem, jak zaczął z nią podróżować. Z początku go to nie obchodziło. Potem mówił sobie, że to nie jego sprawa. Ale im dłużej ją znał, tym mniej przekonywały go te wymówki. Postanowił, że stawi temu czoła raz na zawsze.
Zebrał się na odwagę i wyjrzał za mur.
Niestety. Wszystko się potwierdziło. Ujrzał ją, jak brała gwałtowny i łapczywy wdech przez inhalator. Natychmiast wypuściła powietrze do zera i, niczym wygłodniałe zwierzę rzucające się na mięso, znów przytknęła inhalator do ust.
Jeden z cudów pomysłowości inżynieryjnej z czasów po katastrofie. Po co męczyć się z tradycyjnymi metodami zażywania tych środków, skoro inhalator był o tyle wygodniejszy? Rozprowadzany razem ze środkiem zaprojektowanym specjalnie dla niego.
Chwycił ją za rękę. Przemocą wyrwał urządzenie, zanim zdążyła zrobić kolejny wdech.
— Daj mi to‼ — wrzeszczała, próbując się z nim szarpać.
— Nie — odparł niewzruszenie.
— Jestem wolnym człowiekiem i będę robiła, co chcę‼
Walczyła jak lwica. Efekty stymulujące zaczynały już być widoczne. Mimo to on nadal był silniejszy.
— Dopóki podróżujesz ze mną, nie będziesz tego brała — powiedział twardo i rozdeptawszy inhalator, skopnął resztki z peronu na tor.
— Ale tamtym dwóm przedwczoraj to mogłeś dać, co‽ Hipokryta!
— To co innego — odparł — oni nie byli mi przyjaciółmi. — Za długo i za blisko z nią był, by mogła być mu całkowicie obojętna.
— A ja już jestem przyjaciółką, tak? Jak zwykle! Męska szowinistyczna świnia! Ciągniesz mnie za sobą, bo chcesz mnie do łóżka zawlec, co‽ Tylko seks wam w głowie‼
Nie odpowiedział. Nie było sensu dyskutować, póki bredziła na haju.
Trzymał jej ręce, by nie rozdrapała mu skóry. Kolanami objął jej nogi, by nie mogła wierzgać. Obalił ją na ziemię. Unieruchomił ją, ale niemalże na niej leżał.
Zrobiło mu się smutno. Czy kiedykolwiek traktował ją jako potencjalny romans? Sam nie wiedział. Zastanowił się nad tym. W pierwszej chwili odparłby, że nie. Ludzie zniszczeni przez narkotyki nie podniecali go. To zresztą w ogóle nie byli ludzie, tylko śmieci. Nadający się tylko do tego, by wyssać z nich resztkę soków życiowych, by samemu móc wyżyć.
Ale skoro tak, to czemu próbował ją ratować, nawet wbrew jej własnej woli? Czy nie po to właśnie, by ona nie stała się ludzkim śmieciem, by jednak mogła go pociągać?
Przyglądał się jej bladej twarzy, słuchał jej podniesionego do krzyku zachrypniętego głosu. Zastanawiał się, czy to wciąż tylko objawy dlugotrwałego nadużywania tytoniu, czy już zaczyna się coś dużo poważniejszego, czego się tak obawiał: uszkodzenia wywołane narkotykami. Nie umiał rozeznać, a więc chyba jeszcze było dobrze. Samo palenie u kobiety go ani ziębiło, ani grzało; jednak gdyby już na zawsze miał widzieć w niej ćpunkę, to musiałby nią gardzić i byłaby dla niego skończona.
Trzymał ją w tej dziwnej, w zasadzie dwuznacznej pozycji tak długo, aż nie przestała próbować się szarpać. Puścił ją dopiero, gdy upewnił się, że najsilniejszy efekt działania narkotyku minął. Rozłożył sobie karimatę i ułożył się do snu, przezornie jednak obejmując swój plecak rękoma. Sądził, że z pewnością się obudzi, gdyby ona próbowała się do niego dobrać.
Dziewczyna tymczasem siadła pod murkiem i zaczęła palić.
Rano zastał ją w dokładnie tej samej pozycji: siedziała pod murkiem i paliła. Tylko teraz wokół niej wyrosło niepokojąco dużo petów. Nie był pewien, ale miał nadzieję, że jednak choć trochę snu w nocy złapała.
Poleciała na niego chmura dymu; zignorował to. Zapach tytoniu zawsze go drażnił, ale zdążył się przyzwyczaić. Życie go do tego przymusiło.
— Co do wczoraj… — zaczęła.
— Nie bądź samobójcą! — żachnął się. — Nie rozumiem cię. Twarde narkotyki potrafią wyniszczyć szybko i ty o tym wiesz. Dużo palisz i to chyba od zawsze. A każde inne świństwo, które chcesz wdychać lub wciągać, naprawdę paskudnie łączy się z papierosami. Nie mieszaj trucizn! — Zrobił chwilową pauzę, po czym kontynuował już nieco innym tonem: — Ale jesteś jeszcze młoda i względnie zdrowa. Sam tytoń raczej nie wyniszcza tak szybko. Mam nadzieję, że twój organizm jeszcze wyleczy zniszczenia. Oby, ale tylko pod warunkiem, że się zaraz opamiętasz!
— Wiem, tylko… — mruknęła, ale on znów nie dopuścił jej do głosu.
— Wiesz — zaklął — jasne, że wiesz, skoro sama o tym pisałaś. I jeszcze trzy dni temu pod pozorem wywiadu suszyłaś mi głowę, jak śmiałem tamtym dwóm sprzedać ich zapas. A potem to mnie nazwałaś hipokrytą?
Niesamowita ironia losu: młoda, ambitna, idealistycznie nastawiona dziennikarka, początkującą autorka reportaży potępiających narkotyki jeździła z… obwoźnym dilerem. Dziwne, ale cóż, różne rzeczy się dzieją. Przynajmniej będzie miała materiał do kolejnych artykułów. Nie obawiał się, że go zdradzi – w obecnym świecie bezprawia wykonywał swą pracę niemalże publicznie. Zresztą dziennikarze tylko wtedy mogą uprawiać swój zawód, gdy są na tyle wiarygodni, by ludzie chcieli z nimi rozmawiać i mieć ich wokół siebie: nie mogą sobie pozwolić na łamanie zasady dyskrecji. Ale żeby za tekstami takimi, jak „Straciliśmy państwo – czy naprawdę musimy jeszcze tracić godność?” czy „Cywilizacja jest w nas, a nie w utraconej technologii. Nie dla dragów!” stała ćpunka, to już trochę za dużo. Dlaczego? Stres ją przemógł? A może chciała sama doświadczyć, o czym pisze?
— Tak… — zaczęła po raz kolejny.
On znów otworzył usta, ale ona spojrzała na niego błagalnie. Zrozumiał i się wstrzymał. Pozwolił jej się wreszcie wypowiedzieć.
— Ja tylko chciałam powiedzieć… — zamilkła na chwilę, ale potem znów zmusiła się do mówienia — że… eh… no… miałeś rację wczoraj — wydusiła z siebie wreszcie. — Dziękuję ci. Ale… eh… no… proszę, żebyś… mnie pilnował. Ja… nie ufam sobie. — Mówiła z trudem, walcząc sama z sobą o każde słowo. Było jasne, że przymusowe odsłonięcie się ze swoją słabością upokarzało ją, nigdy też nie była przyzwyczajona do zależenia od innych.
— Od kiedy bierzesz i ile? — zapytał poważnie.
Odpowiedziała. Na szczęście, jeśli jej wierzyć, rzeczywiście od względnie niedawna i nie codziennie. A zatem jeszcze nie jest to przypadek beznadziejny. Najlepszy dowód, że tak szybko przyjęła jego pomoc. Jednak jeśli już brała, to zazwyczaj naprawdę dużo naraz. To niedobrze. Musiała już zdążyć sobie wyrobić tolerancję.
— Póki ze mną jeździsz, możesz na mnie liczyć.
Zaciągnęła się łapczywie dwa razy. Wreszcie w złości odgryzła filtr i znowu się zaciągnęła.
— Ale jeśli mam rzucić ćpanie, to chyba już zupełnie stracę kontrolę nad paleniem — stwierdziła, siląc się na humor z siebie samej. Jednak nie umiała ukryć goryczy w głosie.
— A pal, ile chcesz, jeśli tylko ma ci to pomóc nie brać tamtego.
Uśmiechnął się do siebie. Jeśli nie mylił się w swej ocenie własnej motywacji, to wszystko szło po jego myśli. Uratowana od ześmiecenia zacznie go pociągać. A że to on ją uratował i jej trzeźwość od niego zależy, to może jednak będzie chętna na romansik…?