(…)
Andy Prosiak
To ciekawe. Lubisz oglądać jakieś walki?
Vanessa_Hell
Nie, mam w domu worek treningowy i trochę sprzętów „siłownianych”, wolę sobie potrenować dla siebie samej, a nie tyle komuś kibicować, czy też bić się.
Andy Prosiak
Rozumiem, sport to zdrowie, najlepszy jest ten rekreacyjny. Zawodowy rujnuje, a tzw. „kanapowy” nie pomaga zachować formy.
Vanessa_Hell
Dokładnie. Przesłałam ci zdjęcie.
Andy Prosiak
Tak, doszło. To… jakieś zwierzaki.
Vanessa_Hell
Owszem. Barany francuskie. Nazwa rasy tych królików wzięła się z tego, że jak nietrudno zauważyć, mają mordki podobne do baranich.
Andy Prosiak
Hodujesz je?
Vanessa_Hell
Tak. Sama im klatki zbijałam, no może z małą pomocą…
Andy Prosiak
Do tej pory, po tym jak pisałaś, myślałem, że, no wiesz…
Vanesa_Hell
Nie umiem czytać w twoich myślach
Andy Prosiak
Mieszkasz na wsi?
Vanessa_Hell
Tak
Andy Prosiak
/Andy Prosiak left the chat/
- Hmm… - mruknęłam. Komputer powędrował na stolik. - No i dobrze, późno już – nagle powiedziało mi się. Budzik, który wczoraj nastawiłam, miał dzwonić już za trzy minuty.
Czas naglił, więc nie pozostało nic innego, jak iść do kuchni.
Dwie kawy już czekały, ich zapach leniwie zawisł nad blatem. Naszykowałam patelnię i jajka. W radiu właśnie skończyły się wiadomości.
- Dzisiaj mamy trzynasty listopada, poniedziałek. Jest dziesięć po szóstej. W ten jesienny poranek, specjalnie dla was: Jamal!
- Tego mi było trzeba! – entuzjastycznie stwierdziłam, podkręcając głośność.
Jak to policeman przeszukuje mnie?
Przecież mam prawo nosić to, co chcę
To, co moje jest moje, co jara mnie
W razie co nie wiem przecież jak i gdzie
To jest pieśń, tak ku wolności
Tej wolności, co chciałbyś ją mieć
A twe oczy ciągle w gotowości
Cały czas ktoś przeszkadza ci mieć
Marzenia…
- Nie przeszkadzam? – nagle zostałam wyrwana z beztroskiego nucenia.
- Powiedzmy, że nie. Siadaj, jajecznica już prawie gotowa.
- Nie uważasz, że młodzież, która kiedyś go słuchała, już dawno dorosła?
- Trzeba by spytać tę młodzież.
- Myślałem, że właśnie to robię. Kawę nam przygotowałem – nagle oznajmił, jakby dokonał nie wiadomo jakiego wyczynu.
- Super.
- Już myślałem, że będę musiał cię budzić – rzekł chłodno.
Na dzień dobry nie mógł sobie odmówić uszczypliwości. Cały on. Zgryźliwy i nieszczęśliwy, starszy pan. Ale zawsze elegancki, idealnie wyprasowany, wypachniony wodą kolońską i tak dalej.
- A więc zaskoczyłam cię pozytywnie – stwierdziłam.
- Nie całkiem – rzekł, mierząc mnie krzywym spojrzeniem. - Co ty masz na sobie? Ta bluzka jest wygnieciona. Nie pójdziesz tak. Przebierz się – syknął.
- Dobra – odparłam, wiedząc jednak, że mniej wygniecionych rzeczy nie znajdę w swojej szafie. – Trzeba sobie radzić – mruknęłam sama do siebie. Po kilku minutach z powrotem wróciłam do kuchni. Skończył jeść, właśnie dopijał kawę.
- Teraz lepiej – stwierdził.
- Podkradłam ci z szafy.
- Faktycznie. Nie masz swoich?
- W stanie idealnie uprasowanym – nie. Rękawy są nieco za długie, ale podwinę.
- Bardzo poważnie podchodzisz do życia. I do swojego powrotu do pracy.
- Przyszykuję sobie te bluzki następnym razem, wybacz.
- Wzięłaś… leki? – to pytanie było jak policzek.
- Tak – burknęłam.
- Na pewno? – drążył.
- Owszem.
- No dobrze – rzekł szorstko. - Bierzemy twoje auto, moje jest w warsztacie.
- Jasne – Ale muszę dać jeść królom. I psu, który właśnie skrobie drzwi.
- Nigdy się tego nie oduczy?
- Chyba nie, ma już cztery lata, ale wiecznie zachowuje się jak szczeniak.
- Nie tylko on.
Po tym, jak moja gromadka uszaków oraz pies, zostali nakarmieni, wsiadłam wreszcie do auta.
Już kilka minut czekał po stronie pasażera. Mamy taką zasadę, że każde prowadzi swoje auto.
- Możesz sobie odpocząć, dzisiaj robię za szofera – uśmiechnęłam się.
- Ruszaj wreszcie.
Powiało chłodem. I nie wiem, czy to od niego, czy też za sprawą jesiennego, wilgotnego powietrza.
Wyjechaliśmy, z delikatnym opóźnieniem, aczkolwiek, tak coś mi się wydawało, że o to, raczej nikt nie będzie robił wyrzutów.
I wtedy, nagle zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno zamknęłam drzwi. Opanował mnie okropny lęk. Miałam ogromną ochotę zawrócić. Po kilku minutach walki z samą sobą, czułam, że muszę sprawdzić co trzeba, bo inaczej oszaleję.
- Co ty wyprawiasz?!
- To nie potrwa długo – powiedziałam, czując, że zaraz każe mi zostać w domu.
- Co tym razem? – nagle spytał.
- Nie wiem, czy... przekręciłam klucz, no wiesz, w zamku.
- A może jeszcze sprawdź, czy nie zgubiłaś portfela, telefonu i… własnej głowy?
- Muszę zerknąć na te drzwi.
- Sprawdź. I weź w końcu tę tabletkę.
- Potrafię obejść się bez prochów, muszę to sobie tylko udowodnić…
- Nie potrafisz, słoneczko.
***
Z racji konieczności nadrobienia straconego czasu, na wszelki wypadek, wrzuciłam piątkę. Szosa, o tej, całkiem wczesnej porze, była pusta. Wiatr rozpychał się wśród gałęzi. Z niemal całkowicie ogołoconych drzew spadały jeszcze jakieś liściowe niedobitki.
W tym momencie przypomniałam sobie, że przydałoby się umilić podroż muzyką. Akurat w odtwarzaczu miałam jedną ze swoich ulubionych retro płyt. Co zabawne, tylko wczesna twórczość tego zespołu przypadła mi do gustu – ta z okresu lat osiemdziesiątych, gdy jeszcze mnie nie było na świecie. Ale zawsze chciałam przenieść się w tamte czasy, sama nie wiem, czemu. Może po to, by poznać kogoś, kogo już nigdy nie poznam? Wcisnęłam „play”.
Mogłaś moją być, kryzysową narzeczoną…
Mogłaś być już na dnie, a nie byłaś!
Nigdy nie dowiesz się, co straciłaś!
- Wyłącz to! – Pan Oburzony nagle warknął.
- Powinieneś lubić Lady Pank, to z czasów twojej młodości przecież.
- Wyłącz to, ostatni raz powtarzam!
- Nie podoba ci się ta piosenka? Nie podoba ci się „Kryzysowa narzeczona”? A to dlaczego?
Ponieważ zignorowałam jego „uprzejmą prośbę” Wyciągnął płytę z odtwarzacza i cisnął ją na wycieraczkę.
- Nie przeginasz? – spytałam.
- Ciesz się, że nie wyrzuciłem tego za okno – odparł, po czym utkwił wzrok w szybie, a po chwili wyjął z teczki jakąś dokumentację i całkowicie wsiąknął w temat.
Ciąg dalszy podróży upłynął nam w ciszy, jeśli nie liczyć końcowego etapu, który przypadał na przedzieranie się przez miejską, hałaśliwą dżunglę.
Z zaparkowaniem jakoś nie było problemu. To jedno miejsce zawsze czekało puste.
Gdy już wysiadałam, podszedł do mnie otyły koleś w przyciasnym swetrze, solidnie opinającym jego brzuchol.
- Tu nie wolno parować – mężczyzna rzekł szorstkim tonem.
- Bartku, dzisiaj przyjechałem zastępczym transportem – mój szanowny pasażer, nagle wychylił nos z papierów.
- Ach tak! Bardzo przepraszam szefie, nie zauważyłem – grubasek wyraźnie się speszył.
- Nic nie szkodzi.
I wtedy, ktoś tu nagle stwierdził, że musi iść do Żabki.
„Czemuż to wcześniej, Pan Idealnie Wyprasowany I Przygotowany Na Wszystko, nie kupił sobie papierosów?”
W odpowiedzi stwierdziłam tylko, że w takim razie, ja już pójdę, w wiadome miejsce. Wzruszył ramionami, ale przez jego twarz przemknął tajemniczy uśmieszek. Nie miałam czasu zastanawiać się, nad istotą tej subtelnej szydery. A może i nie chciałam.
Ten wieżowiec, już z daleka, wyglądał na klasyczne korpo-więzienie. Każde okno było takie samo – duże, ale zarazem jakieś takie ponure i nie pozostawiające ani odrobiny prywatności. Obok biurek, jak się lepiej przypatrzyć, można było dostrzec… łańcuchy. No dobra, żartuję, ale tak czy owak, do oazy wolności i kreatywności, temu miejscu, tak wiele brakowało.
Duże, automatyczne drzwi rozsunęły się przede mną. Już zmierzałam ku schodom.
- Proszę zaczekać! Tam wolno tylko personelowi!
- Adrianie, to ja – odwróciłam się. – Nie poznajesz mnie?
Chudy i niski mężczyzna nagle wyprostował się jak struna.
- Nie ma pani wstępu – odparł sucho.
- Nie bawmy się w tę dziecinadę, pozwól mi przejść.
- Bo wezwę ochronę! – syknął.
- Eh…Dobrze, rozumiem – to oznajmiwszy, cofnęłam się do holu i tam zajęłam miejsce na krześle.
Sześć lat temu, na podobną reakcję Adriana, zaczęłam się wykłócać, po czym dotknięta do żywego pewnym jego bardzo złośliwym i prowokacyjnym tekstem, rzuciłam się na faceta, powaliwszy go na ziemię. Ochrona przybiegła, ale im też nieco krwi napsułam. Może dlatego, że jednak wiedzieli, kim jestem i potraktowali mnie ulgowo? A może po prostu wysportowana ze mnie babka?
Adrian wrócił do dyżurki, skąd posyłał mi co jakiś czas równie nieufne, co wrogie spojrzenia. Szkoda, że nie ogłosił innym krótkofalówką, że nadszedł ten dzień – "znienawidzony wróg publiczny nr1 przekroczył nasze progi, a więc strzeżmy się!"
W końcu wstałam i podeszłam bliżej, chcąc jednak się z Adrianem rozmówić. Te niesnaski nie mogły żyć wiecznie; szczera rozmowa, z pewnością, winna raz na zawsze pogrzebać dawne żale.
- Wróć się! – natychmiast syknął.
- Słuchaj, ludzie się zmieniają – stwierdziłam. - Niedobrze jest zakładać, że ktoś całe życie będzie taki sam. Przepraszam, że naraziłam cię wtedy na nieprzyjemności – stwierdziłam.
- Usiądź, Wanesso – odparł lodowato. – Dobrze nam wszystkim tu było bez ciebie – nagle rzekł, wyraźnie nie mogąc, a raczej, nie chcąc, powstrzymać się od uszczypliwości.
- Rozumiem cię, ale zamierzam tu zostać. I już idę usiąść.
Adrian wciąż milczał, posyłając mi spojrzenia pełne dezaprobaty, ale pogrążywszy się w myślach, przestałam na niego zwracać uwagę.
Nagle, do budynku wszedł jakiś młody mężczyzna. Jego czoło świeciło się od potu, a dłonie wykonywały dość nieskoordynowane ruchy, składające się na między innymi: nerwowe zdejmowanie i przecieranie okularów nawet kilka razy w ciągu tej samej minuty, czy też notoryczne zaczesywanie włosów za ucho.
- Na rozmowę w sprawie pracy, informatyk, Adam Mrozowski – po chwili wydukał.
- Proszę usiąść i zaczekać, osób z HR-u jeszcze nie ma, ale niedługo ktoś powinien przyjść – Adrian oznajmił.
Młody mężczyzna zajął miejsce tuż obok mnie.
- Wszystko będzie dobrze - stwierdziłam.
- Aż tak to widać?
- Troszeczkę. Informatyk to niezależny zawód. Nie trzeba zbytnio angażować się w kontakty międzyludzkie, to naprawdę duża wygoda.
- Pani… też na rozmowę o pracę? – Na jego twarzy widniało zmieszanie.
- Ja? Nie.
- Pomyślałem, przez chwilę, że rozmawiam z konkurencją – rzekł i nerwowo się uśmiechnął.
- Bez obaw, komputery to nie moja bajka – oznajmiłam. – Ale tak sobie myślę – zagaiłam, nieco nachyliwszy się. - Tak sobie myślę, że na rozmowie kwalifikacyjnej, w korporacji takiej jak ta, dobrze jest subtelnie zaznaczyć, że naszą zaletą jest lojalność wobec współpracowników i szefa. Warto też pochwalić politykę firmy, ale należy to robić w sposób wyważony, rzecz jasna. No i nieważne, o jakie stanowisko się staramy, umiejętność pracy w zespole to jedna z najbardziej pożądanych cech – stwierdziłam.
- Dziękuję za rady, wezmę to sobie do serca, a pani jest…
- Nikim, jestem tu nikim – impulsywnie i posępnie odparłam, szybko zdając sobie sprawę, jak dziwacznie to zabrzmiało. – To znaczy, z wykształcenia jestem psychologiem – w końcu dodałam.
- Już pani nie kontynuuje tej ścieżki zawodowej?
- Polityka pewnego miejsca pracy mi nie podeszła.
- A mogę zapytać, dlaczego?
- Przykro mi, ale nie.
- Rozumiem, czasem bywam zbyt ciekawski – stwierdził, nieco speszony. - Tak, czy tak, teraz postanowiła pani spróbować tutaj, w korporacji?
- Dokładnie, będę miała taki jakby… okres próbny. Ale pracowałam też jakiś czas w redakcji pewnego wydawnictwa…
- Tam też nie udało się zgrzać miejsca?
- Niestety nie – odparłam, a przed oczami stanął mi jak żywy ostatni dzień tamtejszej orki na ugorze. Ależ ja się wtedy z hukiem zwolniłam, będąc zmuszona ciągać się po procesach przez kilka następnych miesięcy, bo rzekomo, złamałam prawo pracownicze…
/2 lata temu, redakcja pewnego wydawnictwa/
- Nie będę pracowała z Majkowską. Nie z nią. To już nawet Sanockiej mogę poprawiać merytorykę postaci… Proszę cię.
- Ty chyba gardzisz swoimi koleżankami z pracy, to bardzo nieładnie…
- Nie gardzę nimi, tylko odwaleniem przez nie roboty, niechlujnym podejściem a więc nie wmawiaj mi tu bzdur.
- Może dlatego, że im zazdrościsz? Kobieta, która nie umie cieszyć się życiem i swoją kobiecością jest po prostu… nudna, a nie wyjątkowa.
- Co proszę?! Jeszcze jeden taki komentarz, a poszukasz sobie kogoś na moje miejsce. Nie żartuję.
- Majkowska chce, żebyś uzupełniła jej tu i ówdzie opisy.
- Myślałam że pikantne opisy to jej specjalność.
- Chodzi o opisy pokoi hotelowych, krajobrazów, ulic oraz miast…
- Nie może sama się tym zająć?
- Woli ciekawsze zadania.
- To może niech zmieni branżę na aktorstwo w filmach dla dorosłych? Tam to już same najciekawsze zadania.
- Jesteś bardzo zgryźliwa. Nie poznali się na utalentowanej buntowniczce i pisarce, tak?
- Prosiłam cię o odrobinę szacunku, ale to dla ciebie zbyt wiele, Macieju, więc nie widzę tu swojej dalszej przyszłości, zwalniam się.
- A gdybym tak… zaprosił cię na obiad, i zadeklarował, że wynagrodzę wszystkie trudny i uszczerbki na twoim szacunku? Proszę, Wanesso, zechciej skorzystać z tej propozycji, może wtedy porozmawiamy sobie bez zbędnego napięcia, wyjaśnimy pewne rzeczy w lepszej atmosferze…
- Nie. Żegnam. Przyślę ci pocztą wymówienie.
- Nie możesz sobie od tak wyjść, wiesz, że istnieje coś takiego jak dwumiesięczny okres wypowiedzenia? Jesteś niedojrzała i agresywna, nie zasługujesz na szacunek. Zrobiłem ci łaskę, przyjmując cię tu, tylko na jego prośbę.
- To w ramach rekompensaty, zachowaj sobie ostatnią wypłatę.
- Czekaj. Dziwię się jednemu, jakim cudem twój ojciec jeszcze cię nie wyrzucił z domu. Przynosisz mu wstyd. Ale, jak widać, musi cię bardzo kochać. Może za bardzo?
Nie wytrzymałam, ten wredny „człowiek” myślał, że może mnie obrażać do woli, odwróciłam się i spoliczkowałam go. Co prawda, w pierwszej chwili miałam ochotę sprzedać mu lewego sierpa, ale to byłoby za wiele.
- Pożałujesz – syknął.
/teraźniejszość/
- Widzę, że zamyśliła się pani? – słowa tego informatyka sprowadziły mnie na ziemię.
- Trochę tak – przyznałam speszona.
- Może obojgu nam się poszczęści? Trzeba być dobrej myśli.
- To prawda - odparłam. Ma pan jakąś ulubioną książkę z lat młodzieżowych?
- Mam, ale czemu pani pyta?
- Pomyślenie o niej, a tym bardziej zamienienie kilku zdań, mogłoby zminimalizować stres, to taka… technika.
- Niech będzie, że Harry Potter, przeczytałem wszystkie części – nagle przyznał.
- Ja też lubię ten magiczny świat, choć nie wszystkie książki wertowałam, bo resztę, jak na leniucha przystało, „dooglądałam” – stwierdziłam.
- Ekranizacje były całkiem niezłe, chociaż wygląd aktorów nie zawsze pokrywał się z charakterystykami w książce – przyznał.
- Właśnie, np. taki Snape, ten aktor co go wzięli do roli - Alan Rickamn, z całym szacunkiem, ale był za stary…
- Też tak myślę – Adam przyznał mi rację.
Byłam z siebie zadowolona. Mój plan zadziałał, facet, naprawdę nieco się odstresował – jego twarz była pogodniejsza, a sylwetka bardziej rozluźniona.
W tym momencie, drzwi rozsunęły się; Adrianek, spojrzawszy w tamtą stronę, cały wyszczerzony w nienagannym uśmiechem, już czekał.
- Dzień dobry, panie prezesie – wyszczebiotał przymilnie.
- Dzień dobry, Adrianie – rzekł i spojrzał w moim kierunku, posyłając ten sam uśmieszek, co kilkanaście minut temu. – Chodź – powiedział. Wstałam. – Pan na kogoś czeka? – zwrócił się do młodego mężczyzny, z którym, przed chwilą ucięłam sobie pogawędkę.
- Ten pan przyszedł w sprawie rozmowy o pracę – Adrianek wyręczył mojego wcześniejszego rozmówcę. – Hani i Olgi jeszcze nie ma – dodał.
- Dziewczyny mogą odpocząć, zresztą kazałem im przyjść później. Wanessa przeprowadzi rozmowę, w mojej obecności – rzekł i wskazał, by mężczyzna poszedł z nami. Biedak spojrzał na mnie i momentalnie zbladł. Jednakże, nie był w swojej reakcji odosobniony, na mojej twarzy musiały malować się podobne emocje.
Weszliśmy na drugie piętro.
- Mogę na chwilę cię prosić? – nagle spytałam szanownego prezesa.
- O co chodzi? – burknął.
- Kwestie organizacyjne, to zajmie niewiele czasu.
Odeszliśmy na drugi koniec korytarza.
- Słucham, mów.
- To zły pomysł. Nie znam się na informatyce, jak mam sprawdzić, czy będzie dobrym pracownikiem?
- Przekonaj mnie, że nasza firma potrzebuje takiej rekruterki, jak ty – rzekł.
- Co?! Nie traktuj mnie jak dwudziestoletnią smarkulę, bo nią nie jestem.
- Zgadza się, jesteś trzydziestoletnią smarkulą.
- Masz tupet.
- A może już zrezygnowałaś i mam zawołać Adriana? Tylko bądź tak miła i nie powalaj go na podłogę.
- Nie zrezygnowałam. Przeprowadzę tę rozmowę, tato – odparłam.
- Jeszcze raz powiesz do mnie per tato w firmie, to wrócisz do domu.
- Już nie powiem.
- Masz kilka minut na wymyślenie pytań. Zrób dobre widowisko, wykaż się i jemu daj szansę się wykazać.
Po tym krótkim czasie oczekiwania na „egzekucję” biedak wyglądał jeszcze bardziej blado. Ale przecież to nie ja wpakowałam go w ten stres, tylko nasz „szanowny prezes.”
- Dzień dobry, nazywam się Wanessa Lesiak i przeprowadzę z panem rozmowę kwalifikacyjną – oznajmiłam.
- Dzień dobry, Adam Mrozowski - wydukał i podał mi rękę.
„Szanowny prezes” rozsiadł się na fotelu obok, po czym podparł brodę dłonią i utkwił wzrok w naszej dwójcie. Do szczęścia, zapewne, brakowało mu jeszcze wielkiego pudełka z popcornem i paczki słonych orzeszków.
I wtedy nagle dopadły mnie te kretyńskie myśli. „Czy aby na pewno mam portfel w torbie? A jeśli go zgubiłam? Nie, na Boga, to jakeś wariactwo, na pewno mam portfel w torbie. A jestem tego pewna? A jeśli ktoś zaciągnie kredyty na moje dane? Już raz zgubiłam dokumenty i najadłam się okropnie dużo stresu. Choć nie zaszło nic, o co tak się zamartwiałam, byłam wtedy wrakiem człowieka.
Nie, nie dam się! Kiedyś było kiedyś, a teraz jest teraz. Muszę sobie powiedzieć coś mobilizującego: weź się w garść, skup się na zadaniu, dasz radę!”
***
To był ciężki dzień. Gdy wreszcie wyszliśmy z tego korpo więzienia i usiedliśmy w aucie, poczułam się jak nowo narodzona. Nic nie mogło odebrać mi tej radości. W zanadrzu miałam jeszcze starą płytę Pink.
Don’t let me get me. I’m a hazard to myself!
- Wyłącz to – burknął. – Ta nowoczesna muzyka…
- Stara muzyka ci nie odpowiada, a ta według ciebie nowoczesna, czyli z przed dwudziestu lat też ci nie gra, wiec ja już nie wiem, co może cię uszczęśliwić – stwierdziłam z wyrzutem.
- Cisza – nagle odparł. - Nie skręcaj na rondzie, jedź prosto.
- No nie mów, że chcesz wpaść na... – urwałam z rezygnacją.
- Zgadza się. Będzie jeszcze jakaś kwiaciarnia otwarta? – nagle spytał.
- W biedronce albo w Kauflandzie też mają kwiaty.
- No to na rondzie w lewo.
- Wiem. Ale zapada zmrok, zaraz będzie ciemno.
- Mamy latarki w telefonach – stwierdził sucho.
Oprócz bukietu udało nam się także kupić znicze. Z tym oto pełnym wyposażeniem, wybraliśmy się w wiadome miejsce.
Usiadł na ławeczce i wpatrywał się w jej zdjęcie w kolorze sepii. I nagle śnieg zaczął padać. Niby nic dziwnego, bo mieliśmy już połowę listopada, ale tego dnia, a raczej wieczoru, grudzień by się nie powstydził. Początkowo drobne, ale później już całkiem pokaźne płatki wirowały w powietrzu, dla zabawy podświetlałam je sobie telefonem. Nie to, żebym była niepoważna, ale chciałam czymś się zająć, by nie odczuwać tak dotkliwie zimnego wiatru i nieprzyjemnej wilgoci.
Kiedy, już od dłuższego czasu, nerwowo przetupywałam z nogi na nogę, on nawet się nie poruszył. Niczym posąg, tkwił wciąż na ławce, w tej samej pozie, w tym swoim jesiennym cieniutkim palcie i bez czapki. Na jego włosach oprószonych siwizną, coraz gęściejszą warstewką, osiadały płatki śniegu.
Zamarznąć tu chce, czy co? W sumie, na swój sposób, jest skuty przeszłością. Jak lodem.
- Idziemy?
- Daj nam chwilę – nagle rzekł.
- Może kiedy indziej? Jest okropnie zimno.
- Chcę pobyć z nią sam – stwierdził tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Idź do auta – odprawił mnie.
Biedak, od przeszło trzydziestu lat, randkuje tylko przy świecach i kwiatach na… cmentarzu. Osobliwy człowiek. Ja, zapewne, też jestem nie mniej dziwna. W końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni.
- Dobrze – stwierdziłam i względnie zadowolona pomaszerowałam do auta. Może i wyrodna ze mnie córka, ale z mamą, chyba nigdy nie łączyła mnie więź, przynamniej nie pamiętam tego, bo gdy miałam zaledwie roczek, odebrała sobie życie.