Zlecenie na Szarlatana

1
Inspiracja: viewtopic.php?f=93&t=22412

„Uniwersum” to samo, co Zła Morderczyni Ninja oraz Jak Mysz z Kotem. Czas akcji byłby ok. 6 lat po Morderczyni i ok. 16 po Myszy z Kotem. Chociaż akurat niniejszego tekstu nigdy nie planowałem i nie ma go w streszczeniach rozdziałów hipotetycznej książki z moich notatek, jednak jest niesprzeczny z całością. Chociaż równie dobrze może być to uważane za zamkniętą całość.

Again zastrzegam, że tekst nie przedstawia moich przekonań moralnych i jego wydźwięk pod tym względem należy uznać za nie do przyjęcia. Całość może uzyska sensowniejszy wydźwięk moralny, jeżeli bym naprawdę dopisał brakujące rozdziały aż do zaplanowanego końca historii, ale czy rzeczywiście zrobienie z tej serii książki miałoby sens to już inna sprawa.

Oddaję na żer weryhienom i proszę o twardą, uczciwą ocenę :)
Tu przyjmuje
dr PARVIZ Dana Shaheenian BERZADEH
Uczony w medycynie Mereńskiej
Parviz z zadowoleniem przyglądał się ogromnej tablicy stojącej przed największą gospodą miasta. Egzotyczne ozdóbki, mające wskazywać na jego wiedzę zdobytą podczas swych rzekomych podróży na Wschód ładnie komponowały się wizualnie z napisem.
Nieco dalej, z tyłu, były kolejne trzy tablice. Jedna przedstawiała długą listę chorób, które miał leczyć dr Berzadeh. Inna pokazywała wylewne listy z podziękowaniami i historiami ozdrowień od pacjentów. Wreszcie na ostatniej znajdowały się rozmaite rysunki i schematy, mające ukazywać znajomość Parviza w naukach i magii starożytnego Merenu, wciąż jeszcze zachowanych w krajach współczesnego Orientu i, oczywiście tylko ogólnikowo, przybliżać te zagadnienia przechodniom. Szyldy te były tak umieszczone, by z jednej strony nikt nie mógł ich przeoczyć, ale z drugiej strony by zachowały pewne pozory skromności, niechęci do jaskrawości, by stwarzały wrażenie, że wiedza i dokonania dra Berzadeha bronią się same, a nie potrzebują krzykliwej reklamy.
Dreszcz strachu przeleciał po plecach Parviza. Czy nie wykazał się zbytnią nieostrożnością, opuszczając budynek karczmy? Rozejrzał się gwałtownie, czy wciąż jest otoczony wystarczającą ilością ludzi, co, jak sądził, miało mu zapewnić bezpieczeństwo. Odpowiedź była twierdząca: na głównym placu miasta jak zwykle były tłumy.
Usatysfakcjonowany zarówno wynikiem swej inspekcji szyldów, jak i własną przezornością Parviz wkroczył z powrotem do gospody i w tam zorganizowanym gabinecie zaczął przyjmować pacjentów.
Kolejka tłocząca się w sieni była tak długa, że Parviz, nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie jej obsłużyć do wieczora. Ten stan rzeczy był niezwykle dlań pożądany, gdyż pozwalał mu na wybieranie sobie klientów według uznania. Oficjalnie, jak zwykle, przeprosił, że nie jest w stanie każdemu poświęcić osobistej uwagi i musi w pierwszej kolejności przyjąć tych najbardziej potrzebujących – choć każdego zaprasza do swego sklepiku z suplementami diety, co bezpieczniejszymi medykamentami do samodzielnego stosowania i podstawowymi przedmiotami magicznymi. W rzeczywistości interesowali go przede wszystkim najbogaciej ubrani, z konieczną domieszką biedoty, by mógł utrzymywać swą reputację lekarza z misją.
Z tą właśnie myślą jako swego pierwszego pacjenta wybrał brodatego dziada w łachmanach, będącego stałym gościem tutejszego zajazdu. Śmierdział on brudem i tanim piwem.
— Cóż panu dolega? — zapytał przyjaźnie.
— Boli, kurwa — wychrypiał pacjent.
— A gdzież pana boli?
— Odlać się nie mogę — odpowiedział po chwili dziad.
— Był pan z tym u kogoś? — dr Berzadeh nadał swemu głosowi nutkę podejrzliwości, tak, by wyglądało, jakby tylko sprawdzał, czy ktoś z mniej kompetentnej konkurencji nie nagadał choremu jakiś szkodliwych bzdur.
— A tak, u jednego takiego lekarza… Jak mu tam, kurwa, było… No, w tej Imperialnej Akademii Nauk, dwie ulice dalej.
— I cóż on panu powiedział?
— A że jakieś kamienie w… eee…. pęcherzu. I że chce mnie rżnąć. A, i że mam mniej piwa pić. Ale, kurwa, ja się tak trochę boję tego rżnięcia. No bo do człowieka chcą z nożem jak do prosięcia.
Tym sposobem Parviz dowiedział się, na co naprawdę cierpiał jego pacjent. Jednak należało jeszcze zachować pozory kompetencji. W tym celu dobył swych przyrządów magicznych, odprawił jakiś teatralny rytuał, ostukał dziada, niby to go diagnozując, badał ruchy wahadełka ponad jego pęcherzem, położył mu rękę na czole i zamarł w skupieniu.
— Nie we wszystkim zgadzam się z Akademią — zawyrokował w końcu — ale w tym konkretnym wypadku nie ma innego wyjścia. — Położył nacisk na słowa „w tym konkretnym wypadku”. — Temu akurat zabiegowi radziłbym się panu poddać. Rzeczywiście, jeśli pojawią się już kamienie w pęcherzu, to najlepszym sposobem jest je zwyczajnie wyjąć. W tym obszarze chylę czoła przed dokonaniami moich kolegów z Akademii, którzy w ostatnich latach znacząco rozwinęli umiejętność ich usuwania. Różne gałęzie medycyny uzupełniają się wzajemnie i to jest piękne. Dlatego, by w przyszłości uchronić się przed nawrotami, zalecałbym panu wodę alembekowaną, którą znajdzie pan w sklepiku na dole. Widzi pan, kamienie powstają wtedy, gdy…
— No ale co z tym, co oni powiedzieli… eee… o piwie…?
Parviz uśmiechnął się nieco pobłażliwie.
— Piwo, jak powiadają, to złocisty napój bogów… Niektórzy nawet sądzą, że zdrowo jest pić je regularnie, byle z umiarem, drogi panie, z umiarem! — żartobliwie pogroził palcem.
Ogólnie rzecz ujmując, wizyta przebiegła dla dra Berzadeha pomyślnie. Odesłał klienta nierokującego nadziei na zbytnie zyski do Akademii, ciągle jednak zachowując pozory, że to on kieruje leczeniem. Przede wszystkim zaś rozumiał, że niechęć pacjenta do Akademii wynika głównie z ich zalecenia, by rzucił picie. On sam tego błędu nie popełnił: powiedział tak, by dziad uznał, że może pić, ile chce, ale z drugiej strony tak, by nikt nie mógł mu zarzucić, że rozpija swych pacjentów.
Kolejną pacjentką była nowobogacka matrona.
— Panie doktorze, no ja nie wiem, co się dzieje, od jakiegoś czasu mam takie nieprzyjemne bóle zamostkowe, szczególnie, gdy muszę wejść na trzecie piętro. Nigdy czegoś takiego nie miałam, martwi mnie, czy to może być coś poważnego? Bo widzi pan doktor…
— Była pani z tym u kogoś? — Parviz zaczął od swego tradycyjnego już pytania na początek.
— Oh, panie doktorze, niech mi pan nawet nie mówi o tych szarlatanach z Akademii. Moją biedną siostrę wysłali na tamten świat, bo się uparli, by ją kroić. Ojciec łaził do nich przez dwa lata, a oni tylko rozkładali ręce, w zeszłym roku żeśmy go pochowali. Nigdy się nie dam namówić, by do nich pójść! Siostrzenica wyciąga mnie do jakiejś szeptunki, ale wie pan, ja to tak zbytnio nie ufam wiejskim babom, a nadto Kościół krzywo na takie patrzy, a ja to bardzo dbam o to, by po śmierci stanąć jednak po tej lepszej stronie. Ale pan, który ma podobno tak szeroką wiedzę…
Dr Berzadeh w swoich myślach aż zatarł ręce z radości. Natrafił na prawdziwą żyłę złota!
Wyciągnął swe magiczne przyrządy i zaczął pacjentkę „badać”. Raz po raz zamierał w teatralnym strachu.
— Nie mogę tego przed panią kryć… — rzekł wreszcie ponuro — stan pani jest… poważny. Grozi pani popadnięcie w niesprawność, a później nawet śmierć. — Odczekał, aż sens jego słów wsiąknie w kobietę. — Poważny, ale nie beznadziejny — powiedział po chwili, już z większą werwą. — Wiele jeszcze można zrobić, ale będzie to wymagało dyscypliny i ścisłego przestrzegania zaleceń. Czy jest pani gotowa?
— Panie doktorze, ja zrobię wszystko, co tylko pan każe. Ja tak bardzo bym chciała móc się jeszcze przysłużyć moim dzieciom i wnukom, bo widzi pan, już za dwa miesiące moja córeczka spodziewa się…
— A zatem jedziemy! — zakrzyknął Parviz z werwą tenisisty. Natychmiast potem zabrał się do rozpisywania planu boju, polegającego na regularnych wizytach u niego wraz z odpowiednim za nie honorarium, poddawaniu się jego kosztownym zabiegom i kupowaniu od niego nie mniej kosztownych leków i przyrządów magicznych.
Trzecim pacjentem okazał się rozgoryczony ojciec z dzieckiem. Parviz pamiętał go sprzed miesiąca, gdy udało się sporo na nim zarobić, dlatego przyjął go powtórnie; był to jednak błąd.
— Dawałem dziecku przepisane przez pana specyfiki — warknął mężczyzna — i nie było żadnej poprawy. Z dzieckiem było coraz gorzej. Po tych pańskich świństwach ciągle miało biegunkę. Musiałem iść na gwałt do zielarki, bo by chyba zmarło z wycieńczenia. Tydzień temu byłem z nim w Akademii. Jak lekarz usłyszał, co mu pan przepisywałeś, za głowę się złapał. Człowieka mało żeś pan na tamten świat nie wyprowadził!
— Mówiłem panu uczciwie, że nie mogę dać gwarancji wyleczenia. Przypadek pana dziecka był trudny… — próbował ratować sytuację dr Berzadeh.
— Pan nie możesz dać gwarancji, a wystarczyło dać ziółka za śmieszne pieniądze i dzieciak zdrów!
Nie było wyjścia – należało minimalizować skutki porażki. Ten człowiek musiał się znaleźć za drzwiami tawerny i to jak najszybciej.
— Wie pan co, ja pana nie rozumiem — zaczął jeszcze w miarę normalnym tonem. — Przychodzi pan do lekarza, zajmuje innym pacjentom miejsce w kolejce, nie chce pan słuchać porad i potem oskarża mnie pan o co? skutek niewykonania moich zaleceń? — Berzadeh wstał zza biurka, jego głos stawał się coraz bardziej ostry. — Albo pan chce leczyć swoje dziecko, albo nie!
Pacjent, zdumiony, zamilkł na chwilę, szybko jednak odzyskał dawny rezon.
— Czy pan jesteś głuchy‽ Mówię przecież panu wyraźnie, że…
Parviz nie dał dokończyć.
— Proszę pana, tu się pracuje, inni pacjenci czekają, proszę opuścić gabinet i zwolnić kolejkę! — zakrzyknął.
Wieczorem, po przyjęciu jeszcze wielu innych klientów i przeliczeniu zysków od nich, dr Berzadeh otworzył szufladę swego biurka i z tryumfem spojrzał na przechowywany tam list anonimowy. „Uważaj – rodziny pacjentów składają się na Gildię Skrytobójców przeciwko tobie” — głosiło ostrzeżenie od nieznanego nadawcy dostarczone kiedyś z pocztą.
Parviz sądził, że należycie się przejął notką. Przeniósł przecież swój gabinet do największej tawerny w mieście, znajdującej się na samym środku rynku. Gdzie nie spojrzeć, zewsząd otaczali go ludzie. Jak zbiry z Gildii miałyby mu zagrozić? Zadźgaliby go w samym środku tłumu? Nie zdołaliby uciec. Wdrapali by się przez okno? Na rynku życie trwało dzień i noc, każdy by ich zobaczył.
Ruch ten okazał się zresztą doskonały także z biznesowego punktu widzenia. Lokacja była wspaniała, usługi restrauracyjno-hotelarsko-barowe świadczone przez lokal pozwalały tłumom pacjentów czekać tak długo pod drzwiami i zjeżdżać się z daleka. Z drugiej strony obecność dra Berzadeha stanowiła żyłę złota dla właścicieli interesu. Dlatego też Parviz nie sądził, by karczmarze mogli próbować go otruć – na wszelki wypadek miał jednak chłopaka do próbowania jedzenia.
Co prawda nie opuszczanie karczmy ani na chwilę było uciążliwe, ale pieniądze płynęły strumieniami, co dla Berzadeha stanowiło wystarczającą rekompensatę. Kiedyś, planował, gdy zarobi już dość pieniędzy, a zawód „lekarza” przestanie przynosić zyski, wówczas wynajmie profesjonalną ochronę i zacznie żyć jako arystokrata-dorobkiewicz.
Zaśmiał się pod nosem. Gildia złamie sobie na nim zęby i co się stanie z jej reputacją? Jego nie zmoże nikt, nawet Gildia.
Z tą myślą ułożył się spać.
— Gore‼ Ludzie, uciekajta, gore‼ — obudził Parviza w środku nocy wrzask z parteru.
Rzeczywiście – czuć było w powietrzu swąd spalenizny, słychać było spod podłogi i zza ścian tupot przerażonych nóg.
Zaniepokojony Berzadeh zwlókł się z łóżka i w koszuli nocnej wyjrzał zza drzwi swego pokoju. Nagle ujrzał przed oczyma gwiazdy i uczuł gwałtowny ból w podbródku. Potem przez jakiś czas nie czuł i nie widział już nic.
Odzyskał przytomność przywiązany do krzesła w jakiejś piwnicy.
Coś mu majaczyło przed oczami… sam nie wiedział, co, jakiś kształt uporczywie widziany podwójnie…
Powolutku wracała mu ostrość wzroku, powoli jego mózg odzyskiwał zdolność łączenia sygnałów z obu oczu w jeden obraz.
Człowiek. Siedzący na krześle. Naprzeciw niego. Kobieta.
— Antek? — odezwała się do niego.
— Milena‽ — dotarło do niego w końcu.
— Dawno nikt mnie tak nie nazwał poza domem Durandów… — odparła z dziwną melancholią w głosie.
A więc jednak. Wszystko wskazywało na to, że Gildia go dopadła.
Wciąż jeszcze nie przyjmował do wiadomości, że mógł zostać pokonany. Wierzył w swą przebiegłość i zdolność manipulowania ludźmi. Tożsamość jego oprawcy dawała mu przecież szerokie pole do popisu. W dawnych czasach umiał poderwać niemal każdą kobietę, nie wyłączając samej Mileny. Może uda mu się odkurzyć tę starą umiejętność?
— A więc ciągle pamiętasz Durandów… — zaczął, szukając punktu zaczepienia. — Też mam do nich sentyment. Nie wyobrażam sobie, kto mógłby nie mieć.
— Nie widziałam cię tam od lat — padła oschła odpowiedź.
— Chyba faktycznie dawnośmy się nie widzieli — próbował dalej niezrażony. — Takie jest życie, niestety, nie zawsze możemy robić, co byśmy chcieli. — Ale przypomnij mi, kiedy dokładnie ostatni raz byliśmy tam wspólnie? Prawie w ogóle się nie zmieniłaś!
Nie do końca było to prawdą: twarz Mileny „zdobiła” obecnie blizna, której wcześniej sobie nie przypominał. Jakieś ostrze musiało ugodzić ją w czoło, przejechać w dół przez brew, przeskoczyć nad okiem i zatrzymać się dopiero na kości jarzmowej.
Gwałtowny policzek, dużo silniejszy, niż by się spodziewał od kobiety przywołał go do rzeczywistości.
— W takie gierki baw się ze swymi pacjentami, nie ze mną. Nie jestem twoją dziewczyną.
Świadomość klęski wytrąciła go z równowagi i rozbudziła złość.
— A więc plotki okazały się prawdziwe — warknął, splunąwszy krwią i zębem na podłogę. — Naprawdę zabrała cię Gildia.
— A ty, jak widzę, nigdy nie wyleczyłeś się z cwaniactwa.
— Ludzki śmieć — wycedził, patrząc Milenie prosto w oczy. — Powinni cię powiesić.
— O, a wobec tego co powiesz o samym sobie? — W jej głosie zagrała nuta zdziwionego rozbawienia.
— Jestem jednostką przydatną społecznie. Zabieram pieniądze głupcom, którzy na nie nie zasługują.
— Ciekawy punkt widzenia — stwierdziła ironicznie, patrząc na jego więzy. — Posłuchaj tego. — Wyjęła pergaminową kartkę i zaczęła czytać.
Ciotka wydała wszystkie swe pieniądze na specyfiki od ciebie. Utraciwszy majątek, zaczęła się zapożyczać i tak samo wydała wszystkie nasze pieniądze.
Podaliśmy synowi przepisane przez ciebie środki. Zmarł następnej nocy.
Żadne słowa nie były w stanie przekonać dziadka, by przestał do ciebie przychodzić. Do końca wierzył, że ozdrowieje. Dałeś fałszywą nadzieję śmiertelnie choremu.
Te listy z podziękowaniami chyba sam pisałeś?
— Kłamstwo! — przerwał Antoine. — Ten, kto to pisał ma mnie za idiotę!
— Jeżeli nie pozwolisz mi dokończyć, będę musiała cię zakneblować.
Antoine zamilkł.
Mąż zaczął już chodzić na prowadzoną przez zakonników terapię alkoholową. Ale po wizycie u ciebie przestał, chyba dlatego, że masz konszachty z tym karczmarzem.
Wmawiałeś córce, że jest zdrowa. Dwa tygodnie potem już nie żyła.
Każesz płacić ogromne pieniądze za placebo…
— Od siebie dodam, że wisisz mi za naszyjnik, który wycyganiłeś ode mnie jeszcze w bidulu — powiedziała na koniec Milena, przeczytawszy jeszcze wiele podobnych zarzutów. — Chyba wystarczy na rekompensatę wraz z odsetkami — stwierdziła, zdejmując mu drogi pierścień z palca.
— I tak z pewnością go skądś ukradłaś. Nawet nie próbuj mi mówić, że jest inaczej, bo i tak nie uwierzę.
— A właśnie, że jest inaczej. Ale powiedz mi lepiej, co ty na to? — zapytała, pokazując pergamin.
— Czy ty sama siebie słyszysz? Ty mnie będziesz przepytywać z moralności, ty‽
— Żeś się wybrał z taką obroną. Nie, nie jestem sędzią moralności, ja tylko wykonuję zlecenie. A częścią zlecenia jest, że masz odpowiedzieć.
— W przeciwieństwie do ciebie i tych całych pożal się Boże zleceniodawców prowadzę równie legalny interes, co lekarze akademiccy. Ci wszyscy tu wypisani sami są sobie winni, było do mnie nie przychodzić.
Nie widział żadnego powodu, by być sympatycznym dla własnych oprawców.
Milena położyła sobie drewniany blat na kolanach, wyciągnęła kałamarz i pióro.
— „Jego pacjenci są zbyt głupi, by zasługiwali na pieniądze, słusznie więc czyni, że je im zabiera. Sami są sobie winni, nie powinni byli do niego przychodzić. Listy z podziękowaniami są autentyczne, od takich właśnie pisane. Jesteście głupi, skoro sugerowaliście co innego. Z punktu widzenia prawa jego działalność jest na równi z działalnością Akademii, czego nie można powiedzieć o was ani o nas.” — dopisała na dole pergaminu, wypowiadając pisane słowa na głos. — Świetnie, mam już odpowiedź dla zleceniodawców. Wiesz, wpadło mi do głowy, że w zasadzie jestem ci winna podziękowania. Te rodziny to zwykli, porządni ludzie, tylko trochę się wściekli. Mogliby mieć pewne wyrzuty sumienia, ale twoja odpowiedź pewnie uwolni ich od tego. Tak samo ja. Sądziłam, że to akurat zlecenie będzie dla mnie dość przykre ze względu na sentyment do przeszłości. Ale zelżyłeś mnie, więc zrobię to z przyjemnością. Rzeczywiście, jesteś jednostką przydatną społecznie.
— Jak masz za zadanie mnie zabić, to zrób to prędzej i przestań gadać — warknął Antoine.
— Cierpliwości, mówię przecież, że kazano mi z tobą porozmawiać. Ale jest jeszcze jedna sprawa. Zlecenie głosi, że twoja śmierć ma być mniej lub bardziej bolesna w zależności od okazanej skruchy lub bezczelności. Moim zdaniem twoja skrucha była zerowa, a bezczelność – astronomiczna!
Z Antoine’a natychmiast uleciała cała złość i buta. Zbladł, zaczął się trząść, po twarzy spływały mu krople potu.
— Nie… Błagam… Ja żałuję, bardzo żałuję… Szczerze mi jest wszystkich pacjentów żal… Gdybym mógł, zaraz zamknąłbym gabinet…
— Za późno! — odparła Milena śpiewnym głosem.
„Pijak przed butelką wódki” — skomentował w myśli Anoine, gdy ujrzał jej roziskrzony wzrok.
Wstała, otworzyła coś nad jego głową, wyszła. — Chyba jednak będę miała odrobinę rozrywki — rzuciła na odchodnym.
Kap. Kap, kap. Kap-kap, kap, kap… Kap.
Przeklęte krople. Nieznośne. Nie do wytrzymania. Ciągle spadają mu na głowę.
Nie wie, skąd. Nie wie, jak. Z sufitu. Ale głowę też ma unieruchomioną, nie może spojrzeć w górę.
Najgorsze, że spadają tak nieregularnie. Nie wie, ale wyobraża sobie, że one nie byłyby nawet takie złe, gdyby spadały w równych odstępach czasu. Ale nie. Następna kropla mogła spaść niemal natychmiast po poprzedniej. Albo dopiero po paru sekundach. Nigdy nie wiedział, kiedy.
Po kilkunastu godzinach krople przestały spadać. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Powieki zaczęły mu się kleić. Zasnął.
Natychmiast wybudziło go ukłucie w prawej stopie. Chyba mieli szparę w podłodze, przez którą wsuwali igłę.
Powieki znów mu się zamknęły. Znów natychmiast obudziło go ukłucie.
Trwało to tak kilka godzin. Następnie znów zaczęły spadać krople.
Po kilkudziesięciu był strzępem człowieka. Wrzeszczał w majakach, stracił kontakt z rzeczywistością. Wtedy pozwolono mu przespać się parę godzin.
Milena, z wyrazem znudzonej przyjemności na twarzy, przyniosła mu miskę z wodą i talerz z wykwintnym obiadem. Postawiła je na stoliku, stolik przystawiła do niego. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście.
Otworzył usta, chciał zacząć pić i jeść – i nie mógł. Głowę miał unieruchomioną. Wysunął język. Miska była tak ustawiona, że zabrakło pół centymetra, a dotknąłby językiem wody.
Błagał o śmierć, lecz nikt mu jej nie dawał.
Po paru dniach pozwolono mu upić kilka łyków wody, by nie umarł z pragnienia. Tak samo postępowano z kroplami i snem: gdy tylko był na granicy całkowitego załamania nerwowego wyłączano krople i pozwalano mu pospać troszkę, by później móc dalej katować go w ten sam sposób.
Co kilka godzin jakiś człowiek, czasem ktoś Antoine’owi nieznany, a czasem Milena, zawsze z tym samym wyrazem znudzonej rozrywki na twarzy, zabierała mu wodę i posiłek, by natychmiast przynieść nowe, świeże.
Po dwóch tygodniach pozwolono mu coś zjeść, tak, by głód sam siebie nie zżarł i by mógł dalej pragnąć jedzenia, leżącego tak blisko, a jednocześnie tak daleko.
Po dwóch miesiącach pozwolono mu wreszcie umrzeć.
„Stary głupiec” — pomyślała Milena o Antoine’u Barrière’u, znanym także jako „dr Parviz Dana Shaheenian Berzadeh”.
To dzięki solidności takich, jak Milena, Gildia cieszyła się w obecnych czasach nieskażoną reputacją, tak dobrą, że mogła żądać zapłaty z góry za wszelkie zlecenia i mało kto kazał dostarczać sobie dowody realizacji. Reputacją, niestety, nieco na wyrost: ciągle niektórzy członkowie Gildii mieli na wszystko wywalone. Istnieli zwyrodnialcy, którzy nie przepuściliby nigdy okazji, by zabawić się z Antkiem nawet nie próbując go przesłuchać, a jako odpowiedź daliby zleceniodawcy dowolną wymyśloną przez siebie bzdurę. Znaleźliby się też i partacze, którzy oszczędzając na czasie i pracy zabili go jak najszybciej, znów nawet nie próbując wykonać całości zlecenia. Milena potępiała taką postawę. Według niej podobne postępowanie groziło zszarganiem reputacji Gildii, co mogło oznaczać konieczność powrotu do dawnego systemu zaliczkowego, w którym całość zapłaty za zlecenie można było pobrać dopiero po przedstawieniu dowodów jego realizacji. System ten był uciążliwy dla wszystkich: zarówno zleceniodawców, jak i przede wszystkim samej Gildii. Milena jeszcze z początków swej pracy pamiętała powtarzające się co jakiś czas patyczkowanie z cwaniakami, którzy sądzili, że mogą zapłacić tylko zaliczkę, a następnie dowolnie długo uchylać się uiszczenia pozostałej części uzgodnionej kwoty. Można by przypuszczać, że kilka przykładowych kar podziała dostatecznie odstraszająco, ale nie: ciągle pojawiali się kolejni. Kary, paradoksalnie, odstraszały chyba wyłącznie potencjalnych uczciwych klientów.
Antoine sam więc nie wiedział, jak dobrze trafił. W przeciwieństwie do co po niektórych Milena naprawdę dałaby mu szybką i bezbolesną śmierć, gdyby tylko rozmawiał inaczej. Z drugiej strony sama wiedziała, że jeśli tego chce, potrafi być nawet bardziej okrutna, niż ordynarne rębajły. Antoine tymczasem jakby postawił sobie za cel, by otrzymać od niej właśnie to, co najgorsze.
Milena zastanawiała się, jak sama by się zachowała, gdyby została pojmana. Sądziła, że mimo wszystko roztropniej, niż Antoine. Co prawda najczęściej nic już nie można uczynić, by się uratować, ale można chociaż nie pogarszać swojej sytuacji.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

Zlecenie na Szarlatana

2
Na wstępie zaznaczę, że nie czytałam inspiracji, a przez dwa poprzednie teksty, o których wspominasz nie przebrnęłam, więc na ten patrzę jak na osobną, zamkniętą całość.

Czytało się całkiem okej. Taka bazowa poprawność jest, mam wrażenie też, że poprawił się nieco rytm opowieści. Natomiast wciąż, w moim odczuciu, przegadujesz, inwestujesz dużo słów, by podkreślić obrazki dość typowe, łatwe do wyobrażenia sobie. Czasem IMO przez to uciekasz w stronę scenek trochę przesadzonych, komicznych.

Sytuacja: facet stoi przed gospodą na tłumnym placu:
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Rozejrzał się gwałtownie, czy wciąż jest otoczony wystarczającą ilością ludzi, co, jak sądził, miało mu zapewnić bezpieczeństwo. Odpowiedź była twierdząca: na głównym placu miasta jak zwykle były tłumy.
Naprawdę człowiek, żeby zdać sobie sprawę z obecności "tłumów" musi rozglądać się gwałtownie, przez moment przekonany, że wystawił się na niebezpieczeństwo sterczenia tam sam? Tłum nie wydaje dźwięków, nie przechodzi gdzieś w zasięgu wzroku, nie miga w kącie oka, nie włazi do karczmy, wreszcie... nie zaczepia takiej persony? Trochę śmiesznie zbudowany dramatyzm tej scenki.

Sytuacja: w gospodzie tłum ludzi czeka na poradę.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Kolejka tłocząca się w sieni była tak długa, że Parviz, nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie jej obsłużyć do wieczora.
Na cholerę gospodzie taka wielka sień? Nie dałoby się lepiej zagospodarować tej przestrzeni? Coś nie wierzę. I czemu czekają w sieni, zamiast wejść do gospody, napić się czegoś (później piszesz, że interes się gospodzie opłaca, a z tego obrazka wychodzi tylko, że pacjenci blokują wejście potencjalnym klientom :P).

Innym problemem jest łopatologiczne tłumaczenie wszystkiego czytelnikowi.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) — A że jakieś kamienie w… eee…. pęcherzu. I że chce mnie rżnąć. A, i że mam mniej piwa pić. Ale, kurwa, ja się tak trochę boję tego rżnięcia. No bo do człowieka chcą z nożem jak do prosięcia.

Tym sposobem Parviz dowiedział się, na co naprawdę cierpiał jego pacjent. Jednak należało jeszcze zachować pozory kompetencji. W tym celu dobył swych przyrządów magicznych, odprawił jakiś teatralny rytuał, ostukał dziada, niby to go diagnozując, badał ruchy wahadełka ponad jego pęcherzem, położył mu rękę na czole i zamarł w skupieniu.
Cały pogrubiony fragment wynika z połączenia dialogu z czynnościami bohatera. Tekst naprawdę nie należy do szczególnie skomplikowanych, szarlatanerię bohatera zdradzasz już w drugim zdaniu, więc czytelnik ma już klucz do sceny, możesz mu spokojnie ją zostawić do interpretacji.
Podobnie z tym fragmentem:
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Ogólnie rzecz ujmując, wizyta przebiegła dla dra Berzadeha pomyślnie. Odesłał klienta nierokującego nadziei na zbytnie zyski do Akademii, ciągle jednak zachowując pozory, że to on kieruje leczeniem. Przede wszystkim zaś rozumiał, że niechęć pacjenta do Akademii wynika głównie z ich zalecenia, by rzucił picie. On sam tego błędu nie popełnił: powiedział tak, by dziad uznał, że może pić, ile chce, ale z drugiej strony tak, by nikt nie mógł mu zarzucić, że rozpija swych pacjentów
Przecież to wszystko przed chwilą pokazałeś. Brzmisz jak człowiek, który koniecznie musi wytłumaczyć wszystkim opowiedziany przed chwilą dowcip.

Tu wrzucę dygresję, że podobało mi się, że ostatecznie biedny pijak-łachmaniarz miał więcej rozumu i chociaż już próbował pójść do lekarzy, a pani nadziana forsą totalnie bezmózga xD

Wracając.

Uważaj na pisownię łączną/rozdzielną.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50)Wdrapali by
Wdrapaliby
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) nie opuszczanie
nieopuszczanie
I coś tam jeszcze gdzieś mignęło, nie umiem znaleźć.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Zaniepokojony Berzadeh zwlókł się z łóżka i w koszuli nocnej wyjrzał zza drzwi swego pokoju. Nagle ujrzał przed oczyma gwiazdy i uczuł gwałtowny ból w podbródku. Potem przez jakiś czas nie czuł i nie widział już nic.
No i tak... Tu się niby dzieje coś gwałtownego i potencjalnie emocjonującego, ale dostajemy z tego ledwo migawkę. I ok, nie potrzeba tu opisu walki czy jakiejś dramatycznej próby ucieczki, ale lekkie podkręcenie naprawdę by nie przeszkodziło. Wcześniej mamy długie tłumaczenie, dlaczego facet sobie takie miejsce wybrał na lokum... Spokojne, monotonne, mogłaby czytać Czubówna. Tutaj fajnie by to było trochę przełamać, ale opis jest tak szczątkowy, że można go w ogóle nie zauważyć. Daj się bohaterowi chociaż przestraszyć albo zachłysnąć dymem po otwarciu drzwi. Cokolwiek.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Nie do końca było to prawdą: twarz Mileny „zdobiła” obecnie blizna
Takie ironiczne cudzysłowy wyglądają dość infantylnie. Możesz spokojnie napisać bez niego, czytelnik wie, że blizna to zazwyczaj średnia ozdoba. Możesz też napisać wprost, że "szpeciła".

W dialogach dajesz za dużo didaskaliów w moim odczuciu. To nie jest jakiś straszny błąd, ale znów wprowadza wrażenie łopatologii. Jakby czytelnik nie mógł sobie dopowiedzieć sam reakcji bohaterów.

Fajny opis tortur i przeciągniętego morderstwa. I ogólnie ten koncept z przepytaniem, odebraniem odpowiedzi, dobraniem do tego kary całkiem mi się podobał.

No ale gość umiera i znów na scenę wchodzi Czubówna. Na wstępie oświadcza: "Przedstawię teraz państwu opis fascynującego działania Gildii zabójców, który niestety nie zmieścił się w fabule". I zaczyna czytać.
No i sam koncept gildii spoko, niektóre smaczki fajne, tylko po co? Dla tekstu kompletnie nie ma znaczenia, czy Milena rozlicza się w systemie zaliczkowym, czy "całość z góry". Jedynie przedostatni akapit o tym, że naprawdę dałaby lekarzowi lekką śmierć, jakby inaczej gadał wnosi coś jeszcze potencjalnie dobarwiającego sytuację.

Ogólnie w moim odczuciu tekst nie jest zły i ma parę naprawdę spoko kadrów czy pomysłów, tylko brakuje mu trochę zapanowania nad gadulstwem i wyczucia kompozycyjnego. Oceny, które informacje są ważne, a które, same w sobie spoko, zwyczajnie nie grają jako kawałek tego opowiadania. Przydałoby się unikać łopatologii.
Trochę też trudno mi było wyczuć realia, wyglądają na pewien misz-masz, ale to zostawiam, bo jak świat szerszy, to zakładam, że rzecz się jakoś tłumaczy.

Tyle ode mnie. Powodzenia w dalszej pracy.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Zlecenie na Szarlatana

3
Postanowiłam skomentować, aczkolwiek obawiam się twojej reakcji.
Pamiętam, że pochwaliłam ci tekst o morderczyni ninja, a ty stwierdziłeś, że to takie nieistotne bzdury i brednie, nad którymi nikt nie będzie zastanawiał.
Natomiast inny tekst, który ci nie wyszedł, skrytykowałam i dostałam w zamian atak złości i obrażania mnie.
Cóż, najwyraźniej, facet zmiennym jest, chłopu nie dogodzisz i takie tam, ale spróbuję raz jeszcze się udzielić komentatorsko pod twoim tekstem.
Tak się składa, że bardzo dobrze pamiętam pewne rzeczy i nigdy ich nie zapominam, tylko układam je w swojej bazie danych i wprowadzam do algorytmu, tak więc, jeśli odpowiedź autora będzie przypominała taką, jak w wymienionych przeze mnie przypadkach, albo cokolwiek mi się w niej nie spodoba na tyle, na ile trzeba, to będzie ostatni tekst, który ci komentuję.
No więc, przechodząc do komentarza o tekście, dobrze przedstawiony charakter gnidy żerującej na ludzkim nieszczęściu. Jest to przekonywujące. Tak właśnie manipulator usprawiedliwia swoje dziadostwo. Nie żal mu pokrzywdzonych, to na nich zrzuca odpowiedzialność.

Przychodzi mi do głowy figura pewnego internetowego znachora – jerzy zięba (celowo napisałam go z małych liter), ten typ proponował remedium na raka – jego „lewoskrętną cudowną witaminę c” i jednocześnie zrażał ludzi do chemioterapii i lekarzy. Facet wykorzystał to, że w naszym kraju służba zdrowia nie działa najlepiej, jest niedopłacona, lekarze i pielęgniarki są przepracowani, szpitale dostają głodwe racje na pacjentów a większość młodych medyków już dawno uciekła za granicę. System działa tak, że masa pieniędzy przechodzi przez różne instytucje, a w ostatniej kolejności trafia do szpitali, przychodnie mają limitowane pieniądze na badania dla pacjentów. Sama byłam świadkiem jak lekarka kłamała mi co do badań, zę są płatne, ale jak się na nie uparłam, o nagle stwierdziła, że nie są. Ale to jeszcze nic. Dwa lata temu mój rówieśnik zachorował na covida, a ta baba go leczyła antybiotykami, nie chcąc właśnie wysłać na badania i facet zmarł, to nie był wiek na śmierć, on już miał się ożenić. A zamiast ślubu, był pogrzeb, to nie jest historia fikcyjna.

Dobra, odpłynęłam chyba za daleko od meritum, zatem wracając: podoba mi się postać szarlatana, wiarygodnie przedstawiona, postać płatnej zabójczyni też mi się bardzo podoba bo ją polubiłam tak samo jak i tą panią ninja wcześniej.

Nie zgodzę się z poprzedniczką, że za dużo dopowiedzeń, moim zdaniem akurat, początkowo nie wiemy nawet czemu on się tak boi z tej knajpy wyjść.
Nie zgodzę się również z tym, że on nie może tak bardzo się bać, może, ponieważ wie, co robi i jaki są tego konsekwencje, a także dostał list z pogróżkami – może on mieć obsesję na punkcie bezpieczeństwa. Zazwyczaj różni złoczyńcy w tym zbrodniarze, oszuści ( mniej lub bardziej słusznie) zaczynają się panicznie bać, że ktoś ich ukatrupi/zdemaskuje, wręcz obsesyjnie – jak to się mówi karma wraca w tego typu lękach.

Zgadzam się z tym natomiast, że trzeba by dłużej budować napięcie w chwili, gdy zaraz ktoś antagoniście da w łeb. Jakie masz sposoby na budowanie napięcia, np. fałszywy pierwszy alarm – najpierw niech usłyszy jakieś odgłosy, niech się zakradnie do sąsiedniego pomieszczenia z jakim młotkiem czy czymś i stwierdzi, że np. szczury grasują, niech odetchnie, ale potem poczuje dym, następnie może niech zobaczy jakieś cień padający na ścianę, kolejno niech np. tuż obok jego głowy wyląduje nóż itd. Generalnie: metoda stopniowania strachu: zaczynasz od wydarzeń mniej niepokojących, a potem podkręcasz.

Jedna uwaga: gdzieś tam język potoczny dostrzegłam, który nie komponuje się z gatunkiem, może znajdę, gdzie:
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) niektórzy członkowie Gildii mieli na wszystko wywalone.

Zlecenie na Szarlatana

4
Wow, dzięki za komentarze!
Adrianna pisze: (sob 06 maja 2023, 12:17) Na wstępie zaznaczę, że nie czytałam inspiracji, a przez dwa poprzednie teksty, o których wspominasz nie przebrnęłam, więc na ten patrzę jak na osobną, zamkniętą całość.
I tak, przynajmniej na razie, wszystkie trzy teksty zazębiają się chyba wyłącznie poprzez osobę protagonistki...
Adrianna pisze: (sob 06 maja 2023, 12:17) Trochę też trudno mi było wyczuć realia, wyglądają na pewien misz-masz, ale to zostawiam, bo jak świat szerszy, to zakładam, że rzecz się jakoś tłumaczy.
Oj, chyba się nie tłumaczy ;/ Wychodzę od przełomu śrendiowieczna z nowożytnością, ale świadomie pozwalam sobie na liczne anachronizmy, wskazówki zegara to cofam, to przyspieszam w zależności od tego, jak mi jest akurat wygodniej. Zdaje się, że koniec końców w większości technologia jest nieco do tyłu, ale organizacja społeczeństwa nieco do przodu od wyjściowego punktu w czasie. Zdawało mi się, że licencja poetyczna pozwala mi na anachronizmy, szczególnie, jeśli świat jest wymyślony? czy to się jednak aż tak bardzo rzuca w oczy in minus?
Luiza Lamparska pisze: (sob 06 maja 2023, 16:53) postać płatnej zabójczyni też mi się bardzo podoba bo ją polubiłam tak samo jak i tą panią ninja wcześniej.
:hm: z założenia to miała być jedna i ta sama postać, różniąca się tylko liczbą latek w życiu :hm:
Luiza Lamparska pisze: (sob 06 maja 2023, 16:53) wie, co robi i jaki są tego konsekwencje, a także dostał list z pogróżkami – może on mieć obsesję na punkcie bezpieczeństwa. Zazwyczaj różni złoczyńcy w tym zbrodniarze, oszuści ( mniej lub bardziej słusznie) zaczynają się panicznie bać, że ktoś ich ukatrupi/zdemaskuje, wręcz obsesyjnie – jak to się mówi karma wraca w tego typu lękach.
Wpadło mi do głowy, że przecież to samo powinno się tyczyć Szanownej Pani Protagonistki... Aż się zastanawiam, czy postać nie jest ciut niewiarygodna pod tym względem? Mam nadzieję, że jednak nie... :hm:
Adrianna pisze: (sob 06 maja 2023, 12:17) No i tak... Tu się niby dzieje coś gwałtownego i potencjalnie emocjonującego, ale dostajemy z tego ledwo migawkę. I ok, nie potrzeba tu opisu walki czy jakiejś dramatycznej próby ucieczki, ale lekkie podkręcenie naprawdę by nie przeszkodziło. Wcześniej mamy długie tłumaczenie, dlaczego facet sobie takie miejsce wybrał na lokum... Spokojne, monotonne, mogłaby czytać Czubówna. Tutaj fajnie by to było trochę przełamać, ale opis jest tak szczątkowy, że można go w ogóle nie zauważyć. Daj się bohaterowi chociaż przestraszyć albo zachłysnąć dymem po otwarciu drzwi. Cokolwiek.
Luiza Lamparska pisze: (sob 06 maja 2023, 16:53) Zgadzam się z tym natomiast, że trzeba by dłużej budować napięcie w chwili, gdy zaraz ktoś antagoniście da w łeb. Jakie masz sposoby na budowanie napięcia, np. fałszywy pierwszy alarm – najpierw niech usłyszy jakieś odgłosy, niech się zakradnie do sąsiedniego pomieszczenia z jakim młotkiem czy czymś i stwierdzi, że np. szczury grasują, niech odetchnie, ale potem poczuje dym, następnie może niech zobaczy jakieś cień padający na ścianę, kolejno niech np. tuż obok jego głowy wyląduje nóż itd. Generalnie: metoda stopniowania strachu: zaczynasz od wydarzeń mniej niepokojących, a potem podkręcasz.
Tutaj mam problem z zastosowaniem się do rady. Założeniem moim było, że w tym momencie zabójczyni już jest bardzo doświadczona, pracuje niemal 20 lat w tym zawodzie, raczej już nie popełnia błędów. A skuteczny drapieżca, w miarę możliwości, atakuje tak, by ofierze nie dać żadnej szansy. Dlatego nie widzę tu, jak mógłbym wprowadzić cienie i noże, bo to byłoby ujawnienie się ze strony zabójców, a więc błąd.

Ale może da się jakoś zrobić tak, by wilk był syty i owca cała?
— Gore‼ Ludzie, uciekajta, gore‼ — obudził Parviza w środku nocy wrzask z parteru.
Zerwał się z łóżka natychmiast, gdy tylko znaczenie tych słów przedarło się przez senność do jego umysłu. Zakiełkowało mu w głowie niejasne podejrzenie, że to może nie być zwykły pożar.
Stanął na środku pokoju, wstrzymał oddech. Nasłuchiwał. Rzeczywiście - słuchać było zewsząd tupot wielu przerażonych par nóg. Wciągnął powietrze do nozdrzy, wyczuł swąd spalenizny.
A więc chyba jednak nic się nie dzieje? Starał się świadomie uspokoić, skarcił się za paranoję. Pożary zdarzają się od czasu do czasu, nie ma w tym nic niezwykłego. Może jakiś pijak zaprószył ognień pod nieuwagę oberżysty.
Wyjrzał za okno. Wiedział, że tą właśnie drogą najlepiej jest uciekać w podobnych sytuacjach. Skok z tej wysokości powinien być jeszcze bezpieczny, pokoje mieszkalne na pierwszym piętrze nie były umieszczone bardzo wysoko.
Spojrzał na ulicę, na biegnących tam chaotycznie ludzi. Dwóch szczególnie przyciągnęło jego uwagę, sam nie wiedział, dlaczego. Wywoływali w nim strach nawet większy, niż ogień.
Na wpół przerażony, na wpół rozeźlony na siebie samego za swój brak rozsądku odsunął się od okna i dobiegł do drzwi, zdecydowany jednak ryzykować zejście po schodach.
Wyjrzał niepewnie na korytarz, spojrzał w lewo - pusto. Obrócił się więc w prawo. Nagle ujrzał przed oczyma gwiazdy i uczuł gwałtowny ból w podbródku. Potem przez jakiś czas nie czuł i nie widział już nic.
Czy jest lepiej?
Dwa lata temu mój rówieśnik zachorował na covida, a ta baba go leczyła antybiotykami, nie chcąc właśnie wysłać na badania i facet zmarł, to nie był wiek na śmierć, on już miał się ożenić. A zamiast ślubu, był pogrzeb, to nie jest historia fikcyjna.
:( :(
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

Zlecenie na Szarlatana

5
Nie będę się czepiać szczegółów, o tym już było, i też uważam, że pisanie jest poprawne. Tylko po co? Wcale mnie ten tekst nie zainteresował, opis za opisem, wszystko logiczne, jak najbardziej pasuje do siebie, i co z tego wynika? Niewiele. Zwykły opis zwykłych wydarzeń zwykłego (tu akurat w miarę dobrze opisanego) drania. I to tyle.
Jednostajność – to chyba największy problem. Jak instrukcja obsługi wiertarki:
gaazkam pisze: Wyjrzał niepewnie na korytarz, spojrzał w lewo - pusto. Obrócił się więc w prawo. Nagle ujrzał przed oczyma gwiazdy i uczuł gwałtowny ból w podbródku. Potem przez jakiś czas nie czuł i nie widział już nic.
Nie pozostawiasz czytelnikowi nic do domyślenia się. Zabójca przyjdzie? Przyszedł. Będą tortury? Są. Ślicznie opisane. I co z tego? Nic. Opowiadanie powinno coś robić czytelnikowi – zainteresować, poruszyć, zmusić do zastanowienia, czy chociażby zostawić jakiś ślad w pamięci. Mogłabym chociaż się wkurzyć na drania, poczuć może obrzydzenie, pogardę i czuć jakąś satysfakcję z jego końcówki. Niestety nic z tego.
Powiem to może inaczej – najbardziej przerażające w horrorach jest to czego nie widać, ten strach, który się czuje nie wiedząc co czai się za rogiem. Jak już zobaczę potwora z odrąbaną głową to strach znika. Tu zrobiłeś dokładne opisy bohatera, morderczyni i samych tortur. A co zostawiłeś czytelnikowi?
Dream dancer

Zlecenie na Szarlatana

6
gaazkam pisze: (ndz 07 maja 2023, 17:51) Zdawało mi się, że licencja poetyczna pozwala mi na anachronizmy, szczególnie, jeśli świat jest wymyślony? czy to się jednak aż tak bardzo rzuca w oczy in minus?
Wiesz co, ja nie mam nawet problemu z tym, że coś tam technologicznie tak, a społecznie tak, póki nie wchodzimy w jakieś zupełne sprzeczności, a ich na razie nie widzę, bo też nie pokazujesz za dużo. Bardziej mam problem z językiem narratora vs. obrazem realiów. To narrator wrzuca często hasła z zupełnie innej parafii. "Wywalone" - wspomniane przez Luizę czy porównanie do tenisisty. Tak jakby narrator był w innym świecie albo jakby świat miał takie elementy (slangowe/rzeczywistości). I chyba właśnie ta ostatnia wątpliwość (jaka jest relacja narratora z realiami) budziła moje największe wątpliwości. Choć, znowu, to nie jest tak, że tak nie wolno. Można grać różnymi zabiegami, kontrastami. Tylko na razie miałam wrażenie, że nie widzę w tym spójnego zabiegu, tylko przypadki. Ale może nie.

Co do sceny przed porwaniem bohatera, to tutaj ja zupełnie inaczej widzę kierunek poprawek. Nie w stronę dłuższego opisywania i tłumaczenia (jak to zrobiłeś teraz), tylko wrzucenia dosłownie odrobiny bardziej emocjonalnego słownictwa, wyrazistszego zachowania. Niech ten bohater poczuje strach przed pożarem, niech rzuci się bezmyślnie do drzwi (zamiast "zwlókł się" i "wyjrzał", jakby to ktoś zapukał po prostu do drzwi), niech się zachłyśnie dymem nim pani zabójczyni zgasi mu światło (na przykład). To nadal może być z jej strony perfekcyjna, czysta, szybka robota. Nawet dobrze, że jest, zgadzam się z tym konceptem. Ale nie tylko wokół niej możesz zbudować w tej scenie emocje.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Zlecenie na Szarlatana

7
Twoje poprzednie opowiadania (te o dziecku i psychiatryku), były bardzo dobre, te jest średnie, żeby nie powiedzieć - słabe. Może to kwestia tytułu? Opisuje wszystko - od razu wiemy, że będzie szarlatan i że gildia na niego zapoluje. Może gdyby był zwykłym lekarzem i to dobrym, takim wręcz krystalicznym, a pacjenci z jakiegoś powodu, też by chcieli go uśmiercić? Byłoby na pewno ciekawiej. Ogólnie - fabularnie nie porwało. A styl? Ok, poprawny, dialogi bardzo dobre, ale pisałeś lepiej. No i wtręty współczesne wkurzają. To tyle - powodzenia i pozdrawiam.

Zlecenie na Szarlatana

8
Mały drobiazg
gaazkam pisze: To "wywalone" to miała być mowa pozornie zależna. Tę postać pomyślałem w ten sposób, że w większości wypowiada się ładnym językiem wykazującym inteligencję i brak prymitywności, ale gdy coś jej nadepnie na odcisk, potrafi na krótką chwilę przejść do języka potocznego i/lub pogardliwego, by zaraz potem powrócić do samokontroli.
Well, założenie całkiem słuszne. Samo wstawianie / przeplatanie mową potoczną, jak najbardziej. Ale nie tak, nie te słowa. Już wplecenie tenisisty co nieco zgrzyta jako zbyt współczesne, ale jak sam zauważyłeś funkcjonuje ono już dłuższy czas i jest znane na całym świecie. Za to "mieć wywalone" bardzo, ale to bardzo zacieśnia czas (wiek XX, nawet XXI) i warstwę społeczną. To tak jakbyś napisał że karczma stała naprzeciwko Pałacu Kultury. Potoczny slang jak najbardziej, ale nie ten.

I jeszcze
gaazkam pisze: Cóż, z kilkumiesięcznego doświadczenia na Wery zaczynam rozumieć, że są trzy poziomy poprawności tekstu:

1. Styl ma być na tyle dobry, by dało się czytać
2. Fabuła ma nie być na tyle niewiarygodna / głupia, by czytelnika zrażać
3. Treść ma być interesująca
Brawo za (samo)analizę. Jednak Wery się do czegoś przydaje? :)
Może tylko nie do końca się zgadzam. Ogólnie tak właśnie jest, ale może się trafić też coś, co jest strasznie okropnie napisane, ale ma coś w sobie co łapie za serce i wtedy nawet potrafimy zapomnieć (przymknąć oko) na tę niedoskonałość. Tekst powinien coś nam przekazać, zaciekawić, poruszyć. Inaczej to jest tylko instrukcja obsługi.
Ale, żeby nie wyszło że zrzędzę, praca nad samym warsztatem jest podstawą pisania i dobrze że się nad tym zastanawiasz ;)
Dream dancer

Zlecenie na Szarlatana

10
gaazkam, mam wrażenie, ze słabym punktem Twoich tekstów, a w każdym razie „Szarlatana”, wcale nie jest złożoność psychologiczna postaci oraz trudności z dopasowaniem ich do określonego typu psychologicznego – np. do podręcznikowego profilu psychopaty. Owszem, jest tak, że pewne cechy charakteru wykluczają z pewnych zawodów, zajęć czy społeczności. Osoba wrażliwa i empatyczna raczej nie zostanie płatnym zabójcą (chociaż może się zdarzyć, że popełni zabójstwo), ktoś, kto ma kłopoty z podejmowaniem decyzji i ustawicznie dzieli włos na czworo, nie nadaje się na szefa grupy szybkiego reagowania (niezależnie, na co ta grupa ma reagować), a zimny i surowy miłośnik regulaminów będzie kiepskim wychowawcą dzieci (chociaż były czasy, kiedy uważano inaczej). Generalnie jednak, bohater literacki nie jest prezentacją wzorca pewnego typu osobowości z podręcznika psychologii. Pisarze od dawien dawna wykorzystują chwyt polegający na przełamywaniu kilku podstawowych cech, charakteryzujących bohatera, jakimś zachowaniem, które nie pasuje do jego profilu psychologicznego, lecz jest konsekwencją pewnej konkretnej sytuacji. W ten sposób ktoś zimny i bezwzględny może okazać się wspaniałomyślny albo wielkoduszny, ktoś zahukany i niepewny wykaże się determinacją i zdecydowaniem, cynik nagle ujawni wrażliwość, itp. To działa oczywiście także w drugą stronę. Taki zabieg pozwala uniknąć wrażenia "jednowymiarowości" albo "płaskości" postaci, nawet jeśli celem autora nie jest pokazanie jakiejś głębokiej, wewnętrznej przemiany bohatera pod wpływem wydarzeń, w których bierze udział. Odmienna, a niekiedy wręcz zaskakująca reakcja po prostu wzbogaca postać, także drugoplanową, nie tylko głównego bohatera. Czasem ma to głębsze uzasadnienie, czasem nie, lecz jest to pewien standard, jeśli nie chce się tworzyć osobowości może nawet spójnych jako typ psychologiczny, lecz płaskich jak wycinanka ze sklejki.
Moje wątpliwości w „Szarlatanie” budzi raczej wyczytywanie długiej listy grzechów popełnionych przez bohatera. Czyżby Gildia zabójców stała się nagle komisją etyki zawodowej, nadzorującą prawidłowe postępowanie medyków? To jest mało przekonujące choćby dlatego, ze np. ukrywanie przed chorym, iż pozostało mu niewiele życia oraz podtrzymywanie nieuzasadnionej nadziei było jeszcze całkiem niedawno praktyką powszechną, a i dzisiaj nie jest potępiane. W przypadku medycyny dawnej mnóstwo działań było natomiast opartych na intuicji (przecież nie na analizach laboratoryjnych!), tak więc odradzanie jednej kuracji i zalecanie innej miało zupełnie odmienny wymiar niż współczesne „niech pan zostawi tę chemioterapię, tylko pije wywar z huby”. Niepowodzenia w leczeniu były również zjawiskiem o wiele bardziej powszechnym niż obecnie. Te wyczytywane zarzuty mają zatem wagę znikomą, a najpoważniejszym z nich jest chciwość. Mam poważne wątpliwości, czy to przypadek akurat dla Gildii. Owszem, zdarzały się sytuacje, że lekarze za swoje błędy czy choćby tylko bezsilność płacili głową (znana jest np. opowieść, ze Aleksander Wielki rozkazał zabić lekarza, który nie uratował jego przyjaciela, Hefajstiona). Nie sądzę jednak, żeby Twój szarlatan podejmował się działań, o których z góry wiedział, że grożą takim ryzykiem. Tak więc, zamiast tej listy przewinień widziałabym rozwiązanie bardziej klasyczne, czyli jedną sprawę i jednego, zdeterminowanego zleceniodawcę. Można wymyślić niejedną historyjkę o jakiejś przypadłości, której leczenie wydawało się błahostką, a zakończyło fatalnym krachem (np. zamiast wyleczenia pacjenta z bólów głowy, doprowadzenie go do obłędu, co ród uznał za część spisku uknutego przez przeciwników politycznych. Albo coś podobnego). Brak skruchy szarlatana, dosyć istotny w Twoim opowiadaniu, też dałoby się wówczas rozegrać, gdyż medyk zawsze może przerzucać część odpowiedzialności za niepowodzenie na samego pacjenta albo osoby z jego otoczenia.
To tyle, jeżeli chodzi o zamysł fabularny. Brak napięcia, jakie powinny wywoływać opisywane wydarzenia, jest natomiast, jak na moje wyczucie, efektem stosowanej przez Ciebie narracji. Dość rozwleklej, momentami niepotrzebnie analitycznej albo skoncentrowanej na rejestracji mało istotnych drobiazgów, powtarzającej to, co jasno wynika z dialogów albo zarysowanej sytuacji. To jest dużym obciążeniem wówczas, kiedy tekst aż się prosi o większą dynamikę. Wtedy nie pomaga dopisywanie kolejnych epizodów o (teoretycznie) większym potencjale dramatycznym, gdyż problem tkwi w sposobie ich przedstawiania.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Zlecenie na Szarlatana

11
Ja już nie o luźnych rozważaniach psychologicznych, a jeszcze na temat tekstu, chciałabym się wypowiedzieć, w odniesieniu do wypowiedzi Rubii:
gaazkam, mam wrażenie, ze słabym punktem Twoich tekstów, a w każdym razie „Szarlatana”, wcale nie jest złożoność psychologiczna postaci oraz trudności z dopasowaniem ich do określonego typu psychologicznego – np. do podręcznikowego profilu psychopaty.
Generalnie jednak, bohater literacki nie jest prezentacją wzorca pewnego typu osobowości z podręcznika psychologii. Pisarze od dawien dawna wykorzystują chwyt polegający na przełamywaniu kilku podstawowych cech, charakteryzujących bohatera, jakimś zachowaniem, które nie pasuje do jego "sylwetki psychologicznej", lecz jest konsekwencją pewnej konkretnej sytuacji.
Zdecydowanie nie jest to jego problemem. Początkowo, chciałam mu narzucić, żeby zrobił jednoznaczną psychopatkę z bohaterki, ale sama w końcu przyznałam, że ma fajny koncept, że ona jest właśnie taka niestandardowa, niejednoznaczna – ratuje dzieciaka, ma zasady, ma jakieś nietypowe dla morderczyni ludzkie odruchy, którymi się kieruje, a nie powinna. Coś ja wyróżnia, daje jej to wyjątkowość, niejednowymiarowość.
Moje wątpliwości w „Szarlatanie” budzi raczej wyczytywanie długiej listy grzechów popełnionych przez bohatera. Czyżby Gildia zabójców stała się nagle komisją etyki zawodowej, nadzorującą prawidłowe postępowanie medyków?
No właśnie glida zabójców jest nietypowa i nieszablonowa – też starają się mieć jakieś zasady, pomimo fachu, którym się trudnią (!) A to zbliża ich do tego, co podkreśliłaś – nietypowości, niejednoznaczności, i niepłaskości choćby charakteru ich ugrupowania. Wszak nie tylko niejednoznaczne charaktery, a i osobliwe ugrupowania się liczą.
Kiedyś podobała mi się historia o hakerach, którzy zaczęli hakować, by wyciągać różne świństwa w imię prawdy i sprawiedliwości, choć i dla zarobku także, a więc też byli osobliwi, niejednoznaczni.

Jeśliby zrobić z tej gildii zwykłych zbirów mordujących na zlecenie, mających usunąć lekarza, który nieumyślnie popełnił błąd w sztuce i jakiś krewny ofiary pała teraz chęcią zemsty, to co by mnie, czy też czytelnika masowego to obchodziło? Nic. A dlaczego? Już tłumaczę.

Jest tak, że ludzie chcą czytać o nietuzinkowych mordercach lub super bohaterach, którzy jednak mają jakieś ułomności. Ludzie lubią też czytać o wymierzaniu sprawiedliwości, bo na co dzień w świecie widzą tony niesprawiedliwości.

Szczerze, mnie jako przedstawicielkę masowego czytelnictwa, kompletnie nie obchodzi, że jakiś sfrustrowany Jan Ziobrerski zlecił morderstwo lekarza, który robił co mógł, żeby uratować komuś życie, ale ta osoba zmarła. Co mnie obchodzi taka akcja- czy fikcyjny Jan Ziobrerski mnie interesuje ze swoją manią? Nie. Czy zabójca, któremu jest wszystko jedno, kto jest zleceniodawcą, oraz by zabić kogoś, kogo tylko mu się zleci mnie interesuje? – Też ani trochę, bo takich to jest na pęczki.

Nawiązując jeszcze do przykładu z hakerami – kto chciałby czytać o ludziach chcących hakować tylko dla kasy, nie mających w tym żadnej idei i innego celu? A kto chciałby im kibicować i wytrwać do końca książki? Nieliczna grupa. Jeśli ktokolwiek w ogóle.
No chyba, żeby zrobić z nich antagonistów, to czytelnik mógłby kibicować do końca, żeby ich dorwano, ale tak czy tak, byliby to nudnawi jednowymiarowi antagoniści, zupełnie jak ci mordercy biorący zlecania, jak wszyscy typowi mordercy… Też nuda.

Ale oczywiście, to decyzja gazkama, co on ostatecznie zrobi ze swoimi postaciami;

co by nie wybrał, jako autor, to on ma swoją wizję i nienaruszalne prawo kreacji według niej.

Zlecenie na Szarlatana

12
Najpierw wyrywkowo:
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Egzotyczne ozdóbki, mające wskazywać na jego wiedzę zdobytą podczas swych rzekomych podróży na Wschód ładnie komponowały się wizualnie z napisem.
Niepotrzebne zaimki. Ten pierwszy mógłby jeszcze zostać, drugi jest zupełnie zbędny.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Dreszcz strachu przeleciał po plecach Parviza.
Dreszcz przechodzi lub przebiega.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Rozejrzał się gwałtownie, czy wciąż jest otoczony wystarczającą ilością ludzi, co, jak sądził, miało mu zapewnić bezpieczeństwo. Odpowiedź była twierdząca: na głównym placu miasta jak zwykle były tłumy.
Usatysfakcjonowany zarówno wynikiem swej inspekcji szyldów, jak i własną przezornością Parviz wkroczył z powrotem do gospody i w tam zorganizowanym gabinecie zaczął przyjmować pacjentów.
Liczbą ludzi, bo ludzie są policzalni. Poza tym straszna wata słowna: niepotrzebne wydaje się to odpowiedź była twierdząca, skoro zaraz piszesz, że istotnie na placu były tłumy, a dalej znowu powtórzenie tego, co bohater dosłownie zrobił w poprzednim zdaniu. Wystarczyłoby napisać, że uspokojony wkroczył z powrotem do gospody.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Ogólnie rzecz ujmując, wizyta przebiegła dla dra Berzadeha pomyślnie. Odesłał klienta nierokującego nadziei na zbytnie zyski do Akademii, ciągle jednak zachowując pozory, że to on kieruje leczeniem. Przede wszystkim zaś rozumiał, że niechęć pacjenta do Akademii wynika głównie z ich zalecenia, by rzucił picie. On sam tego błędu nie popełnił: powiedział tak, by dziad uznał, że może pić, ile chce, ale z drugiej strony tak, by nikt nie mógł mu zarzucić, że rozpija swych pacjentów.
Za dużo tego typu stwierdzeń. Mówisz czytelnikowi wprost, co dokładnie ma myśleć, a dalej skrupulatnie wyłuszczasz dowody, streszczając to, co się wydarzyło na przestrzeni kilku zdań.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Wieczorem, po przyjęciu jeszcze wielu innych klientów i przeliczeniu zysków od nich, dr Berzadeh otworzył szufladę swego biurka i z tryumfem spojrzał na przechowywany tam list anonimowy.
Triumfem.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Ruch ten okazał się zresztą doskonały także z biznesowego punktu widzenia. Lokacja była wspaniała, usługi restrauracyjno-hotelarsko-barowe świadczone przez lokal pozwalały tłumom pacjentów czekać tak długo pod drzwiami i zjeżdżać się z daleka. Z drugiej strony obecność dra Berzadeha stanowiła żyłę złota dla właścicieli interesu. Dlatego też Parviz nie sądził, by karczmarze mogli próbować go otruć – na wszelki wypadek miał jednak chłopaka do próbowania jedzenia.
Zgrzytnęły te usługi restauracyjno-hotelarsko-barowe; wcześniej mowa o gospodzie, dalej o karczmarzach i generalnie czuć raczej taki historyzujący vibe.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Gwałtowny policzek, dużo silniejszy, niż by się spodziewał od kobiety przywołał go do rzeczywistości. (...) warknął, splunąwszy krwią i zębem na podłogę.
Wymierzyć komuś policzek znaczy uderzyć kogoś otwartą dłonią. Nie wypadają od tego zęby.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) — Jestem jednostką przydatną społecznie. Zabieram pieniądze głupcom, którzy na nie nie zasługują.
To mnie rozbawiło :D nikt nie uważa się za czarny charakter w swojej własnej historii.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Mąż zaczął już chodzić na prowadzoną przez zakonników terapię alkoholową.
Hmmm. Piszesz o wymyślonym miejscu w wymyślnych czasach, więc masz pewną dowolność, ale ta terapia alkoholowa zgrzytnęła mi jak wcześniej zbyt współcześnie.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Nie widział żadnego powodu, by być sympatycznym dla własnych oprawców.
In other news... water is wet :P
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Nie wie, skąd. Nie wie, jak. Z sufitu.
Czyli jednak wie skąd? Bez przecinków.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) zawsze z tym samym wyrazem znudzonej rozrywki na twarzy
Intuicyjnie rozumiem, o co ci chodziło, ale znudzona rozrywka na twarzy to nie jest szczęśliwe określenie. Lepiej zostać przy samym znudzeniu, ewentualnie jakichś przebłyskach ekscytacji, podniecenia czy rozbawienia. Rozrywka to nie jest uczucie.
gaazkam pisze: (sob 06 maja 2023, 10:50) Antoine’u Barrière’u
Antoinie.

Generalnie za dużo dopowiadania, podsumowywania, wciskania informacji czytelnikowi w gardło, a na koniec jeszcze moralizatorstwa o etyce pracy w gildii zabójców i systemu rozliczania, brakowało tylko informacji o podatkach. Czuję, że cała ta część po śmierci bohatera była już niepotrzebna, jeśli traktować tekst jako zamkniętą całość. Więcej pokazywania, a mniej ekspozycji - na przykład ten dialog z pijakiem bronił się sam i dobrze pokazywał spryt bohatera, który nie zabronił mu piwa - można to było może delikatnie podkreslić w didaskaliach, ale nie było potrzeby podsumowywania potem całej, krótkiej i niezbyt skomplikowanej przecież wymiany zdań. Trochę mi zabrakło emocji w tej pyskówce miedzy morderczynią i bohaterem - niby się znali, mieli jakąś historię, ale wszystko zostało podane tak sucho. Może dlatego, że ona taka profesjonalna i zimna morderczyni, a on taki bezwstydny szarlatan, gdzie tu miejsce na jakieś niuanse, pytania, konflikt i emocje :P
Szczerze, mnie jako przedstawicielkę masowego czytelnictwa, kompletnie nie obchodzi, że jakiś sfrustrowany Jan Ziobrerski zlecił morderstwo lekarza, który robił co mógł, żeby uratować komuś życie, ale ta osoba zmarła. Co mnie obchodzi taka akcja- czy fikcyjny Jan Ziobrerski mnie interesuje ze swoją manią? Nie. Czy zabójca, któremu jest wszystko jedno, kto jest zleceniodawcą, oraz by zabić kogoś, kogo tylko mu się zleci mnie interesuje? – Też ani trochę, bo takich to jest na pęczki.
Wszystko jest kwestią realizacji :P można tak przedstawić błahą nawet historię, że złapie za gardło i nie puści, a można też najbardziej przejmującą opowieść zabić słabym wodolejstwem. To kwestia upodobań - sama akurat wolę historie indywidualne niż zbiorowe, bo cytując klasyka, jedna śmierć to tragedia, milion to tylko liczba. I tak z jednej strony ta zrzutka na morderczynię i wyczytywanie przez nią zbrodni szarlatana pokazuje skalę jego oszustw, ale z drugiej wyliczanka po trzecim przypadku przestaje budzić jakiekolwiek emocje, bo jak czytelnik ma się przejmować tragedią bohaterów jednego zdania? Jedno i drugie stanowi pewien środek, trzeba tylko świadomie wybrać ten najbardziej odpowiedni dla historii. No i pogodzić się z tym, że wszystkich się nie zadowoli ;)

Zlecenie na Szarlatana

13
Rubia pisze: (śr 17 maja 2023, 20:59) jeśli nie chce się tworzyć osobowości może nawet spójnych jako typ psychologiczny, lecz płaskich jak wycinanka ze sklejki.
Hmm, przyznaję, żem zdziwiony - zazwyczaj wydawało mi się, że to ludzie rzeczywiści są dużo bardziej wielowymiarowi, niż bohaterowie literaccy - bo literatura (z konieczności) upraszcza kosztem wiarygodności, a ty - jeśli cię dobrze rozumiem - twierdzisz, że literatura właśnie komplikuje kosztem wiarygodności.

Anyway, ja to bym chciał mieć ciastko i zjeść ciastko... zbudować interesujące postaci, które może i nawet będą na granicy wiarygodności, ale, co dla mnie ważne, tej granicy jednak nie przekroczą.
Rubia pisze: (śr 17 maja 2023, 20:59) ktoś zahukany i niepewny wykaże się determinacją i zdecydowaniem
W liceum na PO mieliśmy, a jakże, jak to się zawsze zdarza, byłego żołnierza. I on stwierdził, że tak właśnie się czasem zdarza, jak napisałaś - powiedział, że bywa tak, że jak jest nagle sytuacja niebezpieczna i skrajna, to ktoś uznany przez grupę za ciamajdę nagle przejmuje dowodzenie i zahowuje zimną krew, podczas gdy ktoś, kto dotąd brylował, panikuje i kładzie uszy po sobie.
Rubia pisze: (śr 17 maja 2023, 20:59) Czyżby Gildia zabójców stała się nagle komisją etyki zawodowej, nadzorującą prawidłowe postępowanie medyków?
Luiza Lamparska pisze: (śr 17 maja 2023, 22:32) ratuje dzieciaka, ma zasady, ma jakieś nietypowe dla morderczyni ludzkie odruchy, którymi się kieruje, a nie powinna.
Luiza Lamparska pisze: (śr 17 maja 2023, 22:32) No właśnie glida zabójców jest nietypowa i nieszablonowa – też starają się mieć jakieś zasady, pomimo fachu, którym się trudnią (!)
To ciekawe, bo jednym z podstawowych założeń tej serii było coś nieco innego...

Wydaje mi się, że jedną z ostatnio dość częstych klisz jest wybielanie postaci pozornie budzących wątpliwości etyczne.

Mamy więc antybohatera, a więc powinien być etycznie szary. Tymczasem autor stara się bardzo, by ten antybohater zachowywał się wprost heroicznie za każdym razem, gdy tylko jego decyzja ma znaczenie. Jeśli już zachowuje się etycznie szaro, to tylko wtedy, gdy sytuacja jest drobna, niewiele w ten sposób może uczynić zła - wtedy rzeczywiście zachowa się w sposób budzący wątpliwości, ale chyba tylko dlatego, że uszarzenie go uczyni go bardziej cool.

A jeśli mamy villain protagonist, to z kolei nominalny villain zachowuje się mniej więcej tak, jak powinien zachowywać się antybohater.

Taką kliszę, gdy postaci de facto zachowują się etycznie o oczko wyżej, niż podobno mają nominalnie się znajdować, traktuję jako pójście na łatwiznę przez autora, to po prostu denerwuje i już nudzi.

Dlatego postawiłem sobie za zadanie, by tak nie czynić. Villain to villain, nawet jeśli protagonist. Evil to evil, nawet jeśli affably. Staram się dać jej takie cechy, by budziła choćby szacunek czytelnika, jednym z zabiegów, jakie staram się stosować jest, przyznaję, przeniesienie jej etycznie TROCHĘ wyżej, niż średnia jej zawodu, ale nie do absurdu.

Dlatego z góry odrzucam rozwiązanie takie, jak:
- Uratowała obcego dzieciaka kosztem własnego bezpieczeństwa wyłącznie z dobroci serca;
- Gildia to są jacyś vigilantes, którzy mordują tylko złych.

Listę grzechów wyczytała, bo tak zlecenie każe - kropka.

Co do uratowania dziecka, to jak już pisałem, widzę dwa rozwiązania: małpowanie po Martinie relacji Littlefinger-Sansa albo córka.
- Jeśli Littlefinger-Sansa, to mamy dokładnie moje oryginalne zamierzenie na affably evil: robi sobie z dziewczynki marionetkę, ale póki jej cele są niezagrożone, to nie widzi powodu, by nie mogła normalnie porozmawiać, nawiązać normalnej relacji (sama tego potrzebuje, jako nie-psychopatka), a nawet coś z siebie dać - w odróżnieniu od bydlaków, którzy każdego gnębią, czy mają powód, czy nie, co zresztą często nawet niekoniecznie jest do obrony od czysto pragmatycznej strony.
- Jeśli córka - przynajmniej w pewnych bardzo szczególnych przypadkach może okazać drugiemu człowiekowi autentyczną troskę, nawet kosztem własnego bezpieczeństwa - całkowity potwór nie zrobiłby tego nigdy. (choć ta troska jest skażona, bo zrekrutowanie kogoś do gildii to potworna krzywda dla tego cżłowieka, no ale nie wymagajmy od protagonistki, by to rozumiała)

+ jeszcze staram się jej dać kilka innych "wybawiających" cech, mniej związanych z kwestiami etycznymi.

(Nie całkowicie dokładnie opisałem swój zamysł, ale nie chcę mimo wszystko odkrywać wszystkich kart, bo łudzę się nadzieją, że z tej mąki może być chleb)
Luiza Lamparska pisze: (śr 17 maja 2023, 15:33) Zrobisz, jak uważasz, ale warto pomyśleć nad tym jak to skomplikować by jednak nie iść tą oklepaną drogą.
Eh, to już jest skomplikowane tak, że materiał jest na całe dwa tomy...
ledwo pisze: (pt 19 maja 2023, 13:45)Triumfem
ledwo pisze: (pt 19 maja 2023, 13:45) Wymierzyć komuś policzek znaczy uderzyć kogoś otwartą dłonią. Nie wypadają od tego zęby.
Ledwo, dzięki za cenne uwagi. Niemniej w tych dwóch punktach będę dyskotował merytorycznie. Obie formy są poprawne: zarówno tryumf, jak i triumf. Co do policzka, to nadgarstek uderza o usta, odpowiednio silny policzek potrafi wybić przednie zęby.
Rubia pisze: (śr 17 maja 2023, 20:59) W przypadku medycyny dawnej mnóstwo działań było natomiast opartych na intuicji (przecież nie na analizach laboratoryjnych!), tak więc odradzanie jednej kuracji i zalecanie innej miało zupełnie inny wymiar niż współczesne „niech pan zostawi tę chemioterapię, tylko pije wywar z huby”.
Merytorycznie, nie wątpię, masz rację.
Rubia pisze: (śr 17 maja 2023, 20:59) Brak napięcia, jakie powinny wywoływać opisywane wydarzenia, jest natomiast, jak na moje wyczucie, efektem stosowanej przez Ciebie narracji. Dość rozwleklej, momentami niepotrzebnie analitycznej albo skoncentrowanej na rejestracji mało istotnych drobiazgów, powtarzającej to, co jasno wynika z dialogów albo zarysowanej sytuacji. To jest dużym obciążeniem wówczas, kiedy tekst aż się prosi o większą dynamikę.
Hmm, spróbuję pewnie następnym razem napisać coś bardziej dynamicznie.

Zdawało mi się, że akcji nie musi być więcej, niż u Agathy Christie lub Przeminęlo z Wiatrem - ale to nie tłumaczy wielosłowia.

Dodano po 1 godzinie 10 minutach 8 sekundach:
BTW, jeżeli chodzi o klisze, to naprawdę zaczynam się poddawać - jest ich więcej ;/ ale trudno, na razie mnie nie obchodzi, czy są klisze, czy nie, byleby historia miała jakiś sens (borykam się z ostatnią zauważoną sprzecznością i uznam, że szkielet fabuły gotowy, co nie znaczy od razu, że spróbuję to rzeczywiście spisać, bo coś tak czuję, że jeśli spróbuję, to tym samym zamorduję pomysł przez złe wykonanie, tak jak było z Zamkiem)
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)

Zlecenie na Szarlatana

14
gaazkam pisze: (sob 20 maja 2023, 00:24) Hmm, przyznaję, żem zdziwiony - zazwyczaj wydawało mi się, że to ludzie rzeczywiści są dużo bardziej wielowymiarowi, niż bohaterowie literaccy - bo literatura (z konieczności) upraszcza kosztem wiarygodności, a ty - jeśli cię dobrze rozumiem - twierdzisz, że literatura właśnie komplikuje kosztem wiarygodności.
Nigdzie nie pisałam, ze ludzie rzeczywiści są mniej wielowymiarowi niż bohaterowie literaccy i w ogóle nie tego dotyczył mój post. Miałam na myśli klasyfikowanie ludzi (wszystko jedno, rzeczywistych czy wymyślonych) i zaliczanie ich do pewnych typów osobowości. Bodajże od Hipokratesa wywodzi się bardzo rozpowszechniony i przez wiele wieków stosowany podział na melancholików, choleryków, flegmatyków i sangwiników. W miarę rozwoju zainteresowań psychiką ludzką pojawiły się nowe typy ("Neurotyczna osobowość naszych czasów"), aż po funkcjonujących obecnie w psychologii popularnej samców alfa, beta i innych, oznaczanych literami greckiego alfabetu. Z tym wiążą się rozmaite role społeczne, stałe albo chwilowe: "urodzony przywódca", "kozioł ofiarny", "zbuntowany syn", "niepokorny artysta", "naukowiec - maniak", "wieczny chłopiec", itd. Postacie literackie buduje się zwykle wokół kilku wyrazistych cech jednego typu albo jednej roli i ma to oczywiście sens, lecz przełamanie takiego wzorca (który bardzo łatwo może stać się stereotypem) przynosi, jak na mój gust, bardzo dobre rezultaty. I to tyle z mojej strony.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Zlecenie na Szarlatana

15
Taki drobiazg bo nie wiem czy dobrze rozumiesz co mamy na myśli
gaazkam pisze: Hmm, spróbuję pewnie następnym razem napisać coś bardziej dynamicznie.
Nie o dynamikę czy więcej akcji tu chodzi (przynajmniej moim zdaniem) ale o samą formę tekstu. Wspomniałam to już wcześniej – piszesz wszystko ze szczegółami tak, że nie zostawiasz czytelnikowi nic do domyślenia. Takie zdanie – „postawiła na stole szklankę z miętową herbatą”. Tu czytelnik może sobie mnóstwo rzeczy dopowiedzieć, skojarzyć, że szklanka pewnie jest gorąca, że wokół pachnie miętą, że może przydałby się cukier jeśliby była zbyt gorzka, nasuwają się jakieś wspomnienia z przeszłości – jedno krótkie zdanie a tyle mówi.

Za to ty od razu dajesz szczegółowy opis, tłumaczysz wszystkie „dlaczego”, każdą motywację bohatera, zawalasz czytelnika zbędnymi informacjami i nie dajesz mu miejsca na skojarzenia. W języku japońskim istnieje nawet pewne określenie na „przestrzeń pomiędzy”. Jeśli na obrazie jest pusta przestrzeń to często właśnie ona ma największe znaczenie i nadaje sens całej reszcie. Pozwól czytelnikowi też się podomyslać (dawaj mu okruszki a nie od razu całe ciasto) ;)

I jeszcze:
gaazkam pisze: Co do policzka, to nadgarstek uderza o usta, odpowiednio silny policzek potrafi wybić przednie zęby.
Być może, choć raczej w baardzo rzadkich przypadkach. Ale nie o sens sensu tu chodzi, a o warsztat. Ogólne skojarzenie policzka nie zawiera w sobie wybijania zębów, nawet „gwałtowniejszy”. To już nie jest policzek, ale po prostu uderzenie. I jeśli aż wybiła mu zęby to chyba powinien chociażby zajęczeć? Bo bokserem z doświadczeniem to on raczej nie jest, żeby go to nie obeszło. A on sobie dalej ploteczki snuje :P
Dream dancer
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”