***
Nienawidzę tej przestrzeni. Mam bardzo brzydkie mieszkanie. Szczególną brzydotę temu mieszkaniu nadaje moja postać. Muszę starannie dobierać słowa. Słowo po słowie. Kropka po kropce. Litera po literze. Jeśli zboczę z mojego planu, to zboczę z dobrej ścieżki. Znowu zacznę pić. Nie chcę. Zresztą - czym ja się martwię? Za chwilę będzie tutaj Marysia. Tak, wtedy wszystko się skończy. Zabierze mnie do tej kliniki, a potem wrócę. Wrócę i będę żył jak kiedyś. Ludzie zapomną, prawda? Moje wszystkie czyny pójdą w niepamięć. Muszę zerknąć w okno, muszę podejść. Mam nadzieję, że go nie zobaczę. Uch, nienawidzę go. To on mnie wciągnął. Albo ja go wciągnąłem. Dobrze, słyszę już. Słyszę to pukanie. Pięć delikatnych uderzeń. To ona. Przyszła. Muszę otworzyć te drzwi, muszę. Pędzę już w ich stronę. Właściwie to nie pędzę, idę delikatnie. Ludzie nie mogą o mnie myśleć. A moje kroki słychać przecież piętro niżej. Otwieram te piekielne drzwi.
- Cześć, Michał.- Witaj. Witaj Marysiu. Jak ja się cieszę, że znów ciebie widzę. Proszę, wejdź. Nie wiem dlaczego to mówię, to oczywiste, za chwilę do mnie wejdziesz. Ale potem wyjdziesz. I ja wyjdę, prawda? Tylko... Tylko nie wiem czy wrócisz. Nie wierzę, nie kochasz mnie. Albo i kochasz. Proszę, wejdź.
- Głupoty mówisz. Zamknij drzwi, musimy porozmawiać - słowa te wprawiły mnie w osłupienie. My? Porozmawiać? Przecież nie mieliśmy rozmawiać. Mieliśmy wyjść, raz na zawsze, ja do kliniki, ona do... Dokąd? Nie wiem. Ale to miało się skończyć. Miałem przestać pić. Po chwili Maria znów mówiła.
- Michasiu. Michale. Mój najdroższy. Musisz poczekać. Termin się zmienił. Pójdziemy tam wieczorem, przyjdę po ciebie o piątej. Musisz wytrzymać. A ja? Ja muszę wyjść. Daj spokój, wytrzymasz. Tylko się stąd nie ruszaj. Bądź mi wierny.
- A czy to się kiedyś skończy?
- Skończy? To się musi skończyć - pogłaskała mnie i po chwili bez słowa wyszła. Usiadłem na kanapie, przy stole. Otworzyłem gazetę. Kto w tych czasach czyta gazety? Nonsens. No nic, ja czytam. Bo ja jestem w końcu odludkiem. Jestem obcy. Otwieram, nie. Widzę to. Nagłówek o pijaku. Nie dam rady, zamykam. Nie wytrzymam. Słyszę dzwonek. Szymon dzwoni. Muszę odebrać. To chyba w końcu mój przyjaciel.
- Cześć, Michał! Jak tam, wyspałeś się?
- Tak... Chyba tak, spałem dzisiaj w domu.
- Spałeś? No nie, niemożliwe. Nie byłeś na mieście? Myślałem, że znowu piłeś.
- Nie. Nie piję od wczoraj. Rzucam picie.
- Nie wierzę. Niemożliwe.
- Możliwe. Dzisiaj Marysia... Ona. Zabierze mnie do kliniki. Rozumiesz, leczenia uzależnień.
- Do której?
- Na "Zielonej".
- Aha! Złota z tej Marysi kobieta. Inna by Cię dawno wyrzuciła z twojego życia.
- Tak. Chyba masz rację.
- Dobra. Ja muszę kończyć. Na razie Michał.
- Cześć - to jednak nie jest mój przyjaciel. Czy każdy musi mnie dobijać w takiej sytuacji? Po chwili usłyszałem kolejny telefon. Dzwoni Czarek.
- Cześć! Słyszałem, że... rzucasz picie. To prawda?
- Tak. Skąd wiesz?
- Szymon do mnie dzwonił.
- Szymon? - Chciałem się już rozłączyć, iść się napić, wszystko mieć za sobą. Dajcie mi spokój, nie gderajcie, po prostu, bądźcie cicho.
- Tak, Szymon. Gdzie będziesz się leczył?
- Nie wiem. Nie pamiętam. Na razie - nerwowo rzuciłem słuchawką. Nie wytrzymam. Nerwowo rzuciłem telefonem o podłogę. Chyba pękła matryca. Nie ruszam go. Po chwili zadzwonił kolejny telefon. Tego już nie wytrzymałem.
Parę minut później szedłem już ulicą. W nocy padało, cała ulica była zabłocona. Właściwie to ulica na której mieszkałem była bardzo brzydka. Tak samo jak ja czy moje mieszkanie. Niekorzystny krajobraz mojego miasteczka źle wpływał na moją chorobą. Bo tak mi mówił terapeuta, że jestem chory, nie jestem pijakiem, jestem alkoholikiem, prawda? Nie wiem, za chwilę będzie padał deszcz. Może warto byłoby iść do jakiejś knajpy? Albo nie. Tam będzie wódka. Jak się napiję to koniec. Marysia mnie zostawi i się zabiję. Mogę się nawet teraz zabić. Moje dywagacje przerwało uderzenie w ramię.
- Cześć, Michał! - to był on. Olek, mój towarzysz do picia. Były towarzysz. Pracował chyba jako... mechanik? Albo pracuje? Nie wiem, nic mnie z nim nie łączy poza tym, że razem pijemy.
- Cześć. - Cześć, Michał! - to był on. Olek, mój towarzysz do picia. Były towarzysz. Pracował chyba jako... mechanik? Albo pracuje? Nie wiem, nic mnie z nim nie łączy poza tym, że razem pijemy.
- Co ty taki blady? Kaca masz? Moja żona zrobiła dzisiaj rosół, nie chcesz przyjść? Pomoże ci.
- Nie. Chyba nie. Nie lubię rosołu.
- To może wpadniesz się napić? Dzisiaj przyjeżdża mój szwagier, organista, zresztą wiesz który. Bardzo cię lubi.
- Nie wiem który.
- Wiesz, wiesz. Przyjdziesz to zobaczysz. A jak masz rację to się poznacie. No chodź - złapał mnie za ramię. Gwałtownie się szarpnąłem.
- Ja już nie piję. Na razie.
- Nie pijesz? Śmieszne. Trzymaj się.
Zdenerwowałem się. Czy on uważa mnie za swojego kumpla? Chociaż jakby nie patrzeć to ja zawsze traktowałem go jak przyjaciela. I on chyba też. Ile razy pożyczył mi na alkohol, chleb czy papierosy? To bardzo przykre doświadczenie. Chciałem przyśpieszyć. Ale droga była zamknięta. Nieśmiało wyjrzałem, parę metrów dalej stał tłum gapiów. Samochód, pewnie pijanego kierowcy, potrącił staruszkę. Słyszałem z oddali jadące na sygnałach samochody ratunkowe. Pewnie chcą jej pomóc. Mi też będą chcieli pomóc dopiero gdy umrę. Niemniej zauważyłem leżącą na chodniku parasolkę, wyrzuconą pewnie przez jedną z kobiet, które pobiegły ratować emerytkę na drodze. Wziąłem ją do dłoni, zapowiadało się na deszcz i szedłem sam w przeciwną stronę. Szedłem środkiem drogi, omijany przez jadące służby ratunkowe. Ulica była pusta, zegarek wskazywał jednak dopiero godzinę trzynastą. Chciałem zadzwonić do Marysi, ale zapomniałem o telefonie, który odruchowo zniszczyłem. Idąc, słyszałem zza pleców krzyki ludzi. Krzyczeli oni "Pijak, idzie pijak!", śmiejąc się w głos. Gdy się jednak obracałem - nikogo nie było. Skręciłem w nieznaną mi bliżej uliczkę, tam zaczepiła mnie grupka pracujących nastolatków.
- Widzisz jaki blady? - Mówił jeden do drugiego.- Widzę, pewnie pijany - Odparł drugi robotnik.
- Panowie, o co wam chodzi? - Spytałem.
- O ten tramwaj co nie chodzi. My ciężko pracujemy, a ty od rana chlejesz.
- Panowie, ale ja mam dzisiaj urlop.
- A my nie. Za chwilę ta twoja pijacka morda zmieni kolor. Na czerwony. Od krwi - uderzył mnie. Uderzyłby mnie drugi raz gdyby nie policyjny patrol przejeżdżający ulicą. Korzystając z okazji szybko ewakuowałem się z ulicy. Musiałem przemyć gdzieś twarz, wpadłem więc do najbliższej restauracji. Żeby skorzystać z toalety musiałem być klientem. Kupiłem zatem żurek. Przemyłem twarz i gdy wróciłem do stołu czekały na mnie dwie rzeczy. Zupa i Emilia. Kim jest Emilia? Moja miłość z czasów licealnych. Musiała mnie tutaj wcześniej zobaczyć, przysiadła się chcąc zrobić mi niespodziankę.
- Cześć, Michał.
- Dzień dobry - przysiadłem się do stołu.
- Nie poznałeś mnie? To ja...
- Tak, wiem, Emilia. Wiem. - na jej palcu u prawej dłoni zauważyłem piękny pierścionek, zapewne ślubny.
- Myślałeś kiedyś o nas, o mnie?
- Kiedyś. Kiedy byliśmy jeszcze razem.
- A potem?
- Potem nie. Miałem inne sprawy na głowie.
- Na przykład...? Masz kogoś?
- Tak, jeśli mogę tak to nazwać.
- Gdzie pracujesz?
- W firmie.
- Jakiej?
- Zajmuję się archiwizacją papierów.
- Już nie rzeźbisz? Ukończyłeś przecież ASP, miałeś talent, czemu z tego zrezygnowałeś?
- Nie jestem bananowym dzieckiem, nie stać mnie na to.
Emilia potem zaczęła mówić długo o sobie, jak to zawsze było w jej zwyczaju. Narcystka i egoistka. Opowiadała o jej świetnym życiu, o mężu, dzieciach, o jej pogardzie dla pijaków. Zaraz. Czy ona mną gardzi?
- Dobrze, Emilio. Skończyłem już jeść. Muszę iść. Zapłaciłem wcześniej. Na razie.
- Dlaczego? Muszę ci jeszcze wiele rzeczy opowiedzieć?
- Na razie - szybkim krokiem wypadłem z lokalu. Widziałem przez szklaną szybę jej wzrok, jak gdyby chciała wstać i iść za mną. Ale ja nie chcę, aby ona za mną podążała. Szybko uciekłem. Zupa którą zjadłem doprowadziła u mnie do stanu w którym chciałem jeść jeszcze więcej. Skoro przecież złamałem już parę reguł, to czemu miałbym nie ryzykować i z tym? Przecież, znam umiar. Nie napiję się. Wpadłem do małego baru mlecznego, jak potem zauważyłem z dostępnym alkoholem i usiadłem niedaleko barmanki.
- Poproszę trochę kiełbasy. I szklankę wody.- Dobrze, Emilio. Skończyłem już jeść. Muszę iść. Zapłaciłem wcześniej. Na razie.
- Dlaczego? Muszę ci jeszcze wiele rzeczy opowiedzieć?
- Na razie - szybkim krokiem wypadłem z lokalu. Widziałem przez szklaną szybę jej wzrok, jak gdyby chciała wstać i iść za mną. Ale ja nie chcę, aby ona za mną podążała. Szybko uciekłem. Zupa którą zjadłem doprowadziła u mnie do stanu w którym chciałem jeść jeszcze więcej. Skoro przecież złamałem już parę reguł, to czemu miałbym nie ryzykować i z tym? Przecież, znam umiar. Nie napiję się. Wpadłem do małego baru mlecznego, jak potem zauważyłem z dostępnym alkoholem i usiadłem niedaleko barmanki.
- Wody? Na pewno? Nie chce Pan czegoś mocniejszego?
- Nie. To wszystko - do naszego towarzystwa przysiadł się mężczyzna, trochę młodszy, ale podpity. Niesamowicie było czuć od niego alkohol, spytał się mnie więc czy chcę się z nim napić. Odmówiłem. Przekonywał, sam zamówił dwie setki. Gdy zacząłem już jeść i chciałem popić kiełbasę wodą, przypadkowo do ręki wziąłem kieliszek z wódką. Być może to czyn mojej podświadomości. Gdy wypiłem alkohol, poczułem się szczęśliwy. Pewny siebie. Zamówiłem kolejną setkę, potem kolejną i kolejną. Nie minęło parę minut, a byłem już człowiekiem szczęśliwym, nie martwiłem się Marysią, terapią ani niczym innym. Piłem z nim do czwartej. Wtedy zapomniałem już co robiłem, urwał mi się film. Jak zawsze.
Przebudziłem się koło szóstej wieczorem, nieco już wytrzeźwiawszy. Zauważając godzinę na zegarze zerwałem się, Marysia czeka na mnie już od godziny. Wybiegłem z baru. Mój bieg się jednak skończył, pijany wpadłem na cegłówkę, upadłem. Po chwili wstałem i szedłem już normalnie, chwiejąc się. Po drugiej stronie ulicy szła grupka moich znajomych, wiedząca już, że mam zamiar nie pić. Popatrzyli się na mnie z politowaniem. Widzieli, że jestem pijany. Pewnie potem się ze mnie śmiali. Sam wróciłem do mieszkania. Przy stole siedziała zmartwiona Marysia.
- Miałeś nigdzie nie wychodzić. Przełożyłam początek kuracji na jutro wieczorem - Mówiła Marysia zasmuconym głosem. Zmartwiła się moim upiciem. Ja też bym się zmartwił.- Dzisiejszy dzień uświadomił mi, że życie jest krótkie i trzeba się bawić.
- Uch... Dziwne. Obiecałeś mi nie pić. Miałeś tylko na mnie poczekać. I to popsułeś? Przyjdę jutro, nie chcę z tobą rozmawiać. Kocham Cię, do zobaczenia - i wyszła. Wyszła ze łzami w oczach. Natychmiastowo wytrzeźwiałem i zauważyłem, że nie jestem nic warty.
Zauważyłem, że Marysia pozostawiła na moim stole telefon. Zdziwiło mnie to. Postanowiłem go na chwilę pożyczyć. Musiałem użyć latarki, aby znaleźć schowany w szafie sznur. Miałem go. Odłożyłem delikatnie telefon na stole, wziąłem kartkę i długopis. Zacząłem notować.
"Marysiu. Przepraszam. Nie dałem rady. Nie zasługujesz na mnie. Nie powinnaś się mną przejmować. Dziękuję Ci za wszystko. Tak będzie lepiej.
- Michał".
Po chwili odłożyłem kartkę na stół, obok telefonu Marii. Sam podszedłem do żyrandola, wiszącego nieopodal okna. Zacząłem do niego mówić.
- Tylko ty wiesz ile się przecierpiałem. Patrząc na tą obrzydliwą ulicę. Patrząc na tych pijaków. Którzy i mnie rozpili. Ale ja chyba jestem od nich lepszy, prawda? Bo oni piją dla swojej patologii, a ja piję, bo jestem chory. Chociaż i tak jestem zwykłym śmieciem, idiotą, pośmiewiskiem. Tak będzie lepiej. Dla mnie, Marysi, wszystkich. Ludzie o mnie zapomną, pójdę tam gdzie chciałem iść. Nic mnie już nie powstrzyma. Oby twój następny właściciel był normalniejszy, zawsze Cię kochałem, żyrandolu. Do widzenia! Pamiętaj o mnie! - stanąłem na krześle, przymocowałem linę do żyrandola, założyłem pętlę na swoją szyję. I zeskoczyłem z krzesła, zrywając jeszcze firanę. Rozległo się pukanie do drzwi, Marysia wróciła po telefon. Na dworze zaczął padać deszcz, spokojny, ciepły deszcz.