Nie mam już siły tego dalej poprawiać, więc zdam się na Was.
Inspirowane moim ukochanym Dorohedoro.
––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––
Drab kwiknął jak kastrowany wieprzek, łapiąc się za przegub, ale silna ręka pomocnika kucharza tylko naparła na rękojeść, mocniej przyszpilając dłoń nieszczęśnika do blatu. Dwójka jego kamratów gwałtownie odsunęła się bliżej wyjścia, nagle zupełnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
– Aikawa, na litość boską… – jęknął zażywny, pucułowaty kuchmistrz, chowając twarz w dłoniach.
– Nawet się proszę nie rozczulać nad tym łachmaństwem! – szczeknął ostro pomocnik, cokolwiek porażony tym bezczelnym brakiem poparcia. – Kto to widział, dorosłe chłopy, a konsumpcji kultury za gr…
– Stół, baranie, stół! – przerwał mu stłumiony krzyk zrozpaczonego kuchmistrza. – Już trzeci raz w tym miesiącu, o rozbitej witrynie nawet nie mówię! To nie jest jakaś mordownia, żeby się tu nożami…
– Toż właśnie staram się tej niekorzystnej przemianie zapobiec, żeby był spokój! – Tym razem to Aikawa wszedł mu w słowo. Kuchmistrz tylko przewrócił oczami i zaczął wściekle wycierać kontuar, mamrocząc pod nosem przekleństwa.
Aikawa odwrócił się do bandyckiej młodzieży, błyskając przekrwionymi białkami.
– Won, i żeby noga wasza śmierdząca tu więcej nie postała!
– A-ale… – zaczął jękliwie jeden z kamratów, strzelając na boki płytko osadzonymi w pobladłej nagle mordzie ślepiami. – Bo go w tą rękę… To jak on ma…
– O-ho-ho-ho! Teraz to tak?! – Czarnowłosy młodzieniec zaśmiał się ordynarnie, opryskując kamratów śliną. – Teraz to grzecznie, cicho jak trusia, co?! A jak ładnie prosiłem, nie robić gnoju, to na mnie warczałeś jak zwierzę z pazurami!
– Dość! – ryknął kuchmistrz, aż zadrżały niedawno zmieniane szyby. – Puść go już, bo się tu jeszcze zrzyga na podłogę!
Aikawa sapnął wściekle, ale szybkim ruchem wyrwał nóż z dłoni draba. Ten osunął się na ziemię, pochlipując i przyciskając do piersi przebitą dłoń niby ranne ptaszę.
– Wypieprzać stąd, i to w podskokach! Zanim poleje się krew!
– Kiedy już się…
– WON!
Przerażeni kamraci szybko wytargali draba na zewnątrz, zostawiając za sobą ścieżkę kropel krwi.
– I już po interesie… – zawodził kuchmistrz, załamując pulchne łapy. Grupka uczennic szkoły pielęgniarskiej, do tej pory zajmująca stolik w rogu, właśnie opuszczała lokal, rzucając wystraszone spojrzenia w stronę Aikawy.
– No niech pan da spokój, dziewczyny się po prostu wystraszyły, ochłoną to wrócą. – Aikawa machnął ręką, opędzając się od poczucia winy jak od natrętnej muchy. – Zresztą pies z nimi tańcował, przecież koledzy magowie nigdzie się nie wybierają, co nie? – Posłał przyjazny uśmiech siedzącym przy kontuarze żakom Instytutu Taumaturgicznego.
– Eee… – zaciął się powód całego zamieszania, pryszczaty rudzielec w deklu. – My to w sumie…
Zerkając jeden na drugiego, trójka żaków niepewnie podniosła się z krzeseł.
– Ale jeszcze nie zjedliście… – Złowróżbny cień przeciął ładną, pociągłą twarz Aikawy.
– No ale tak teraz się nam przypomniało, że mamy zadanie domowe do…
– Siadać. – Z gardła Aikawy dobiegł głuchy warkot. Podniósł z kontuaru zakrwawiony nóż, korzystając z chwilowej nieobecności kuchmistrza. Trójka chudych zadów posłusznie klapnęła na krzesła. Nie minęło kilka chwil, a z kuchni przywędrowały trzy miski gorącego rosołu, podanego z długim makaronem i rozmaitymi dodatkami.
Rosołownia, w której pracował Aikawa, dopiero niedawno zaczęła zyskiwać popularność, a to za sprawą oddania do użytku nowej szkoły pielęgniarskiej. Wyczerpane nauką i praktykami dziewczęta prędko przekonały się do wyjątkowo treściwego menu i nawet obawa o linię nie zdołała zrazić nowej klienteli.
– Nie powiem… – Aikawa pokręcił głową z niedowierzaniem. – Widzę takie pokazy chamstwa i prawie mi się odechciewa dołączać do zacnego grona żaków Instytutu. Prawie. O co w ogóle się im rozchodziło? Narysowaliście któremuś chuja w indeksie?
– Eee… – Żacy spojrzeli po sobie skołowani. – Ale oni w ogóle nie są od nas…
– C… Co? Chociaż… No, rzeczywiście, mordy jakieś takie średnio uczone. Choć przysiągłbym, że chodziło o podcinanie kotom ogonów.
– Że… że co, i że komu?
– No tak się mówi w szkole, nie? Utemperować pierwszaków? Eee… Fala…?
Siedzący przy ścianie żak, najchudszy i najbledszy z grona, przetarł grube szkła okularów i powiedział cicho: – Ktoś mi opowiadał, że chyba zeszłej wiosny jakiś dryblas strasznie znęcał się nad jednym chłopakiem z Transfiguracji. Lew Profesor tak się wściekł, że odgryzł mu całą rękę, no i go wylali.
– Co ty gadasz?! – Aikawa prawie upuścił trzymaną stertę misek. – Lew Profesor już nie uczy?!
– Nie, nie, wylali ucznia – uspokoił go żak siedzący pośrodku, brunet o krzywym nosie. – Ale Profesor dostał nieźle po pensji, bo co odgryzł, to zeżarł, a rękę jeszcze dałoby się na powrót przyczepić…
– Fuech… Kamień z serca. – Aikawa ostrożnie odstawił naczynia na blat. – W każdym razie… – Spoważniał. – Ta swołocz jakoś tam was zna, nie? Coś z tym pasuje zrobić…
Żacy znów wymienili między sobą niepewne spojrzenia. Aikawie powoli zaczynało działać to na nerwy.
Rudy odezwał się pierwszy: – Wczoraj przyczepili się do nas koło Wichury. Chyba szukali kogoś do obrobienia po festynie, i my się nawinęliśmy…
– Tyle dobrze, że trafiliśmy na patrol Rządu – dodał Krzywonos. – Ale właśnie musiało ich to ub… ubó… ubó… ść? Ubodło ich to, i dzisiaj przyleźli za nami tutaj.
– Czyli zwykłe bandyctwo… – Aikawa westchnął, nieco zrezygnowany. Jego nieśmiałe marzenie o wzięciu w stałą opiekę przyszłych kolegów z uczelni legło w gruzach tak szybko, jak się narodziło.
– Niby ktoś tam mówił, że Kankriści… – mruknął cicho Okularnik.
– Pff, taa, jeszcze czego! – zawołał prześmiewczo Aikawa. – Normalne debile, a nie żadni Kankriści! Bardzo to jest ciekawe, małe skubnięcie nożem i pozamiatane? Śmiechu warte… Kankriści nie daliby się tak łatwo wyekspediować. Zresztą o czym my rozmawiamy, to jest przecież mit, oni w ogóle nawet nie istnieją.
– To, że czegoś nie widziałeś, nie znaczy, że tego nie ma. – Do rozmowy włączyła się siedząca w przeciwległym kącie młoda dziewczyna o zmęczonym spojrzeniu i kasztanowych włosach.
– Coś podobnego… – Aikawa uśmiechnął się lekceważąco, biorąc się pod boki. – Nie nabierzesz mnie, że spotkałaś Kankristów.
– Tego nie powiedziałam! – obruszyła się. – Po prostu bawi mnie to twoje negowanie wszystkiego, co ci nie pasuje!
– Wszystkiego?! Jakiego znowu wszystkiego?! – Teraz Aikawa zdenerwował się już nie na żarty. – To pieprzenie o Kankristach w ogóle nie trzyma się kupy, jak niby mam uwierzyć, że…
– Takezo ma tu trochę racji – przerwał im kucharz, do tej pory przysłuchujący się rozmowie ze stołka przy płycie gazowej.
– No niech pan da spokój… – jęknął chłopak, przewracając oczami.
– Będzie z… ja wiem? Dobre pięć lat, jak zaczęli o tym pisać. Gdyby Kankriści byli sprytną metodą podbicia sprzedaży różnej maści żurnali, to zainteresowanie spadłoby do zera po góra dwóch miesiącach. Więc po prostu się przyznaj, że przeszkadza ci to tylko dlatego, że SNRR potępiło ich działania. – Wycelował w Aikawę przypominający serdel palec.
– No… – bąknął chłopak, spuszczając wzrok. – No, ale… Te skurwysyny robią sobie w ten sposób darmowy PR, i jeszcze ktoś się nabierze na ich pieprzenie! Rzeczywiście, co za niespotykany i odważny przekaz, “Ooo, gangi to zakała Anabis Cetia, patrzcie jacy jesteśmy racjonalni i tacy sami jak wy, wspierajcie nasze kretyńskie pomysły!” Rak to okropna choroba, a nie jakaś cholerna… próba wiary! – oburzał się, tocząc wściekłym wzrokiem po twarzach rozmówców.
– Już, już, spokój, nikogo tutaj nie musisz przekonywać. – Kucharz wiedział, że nijak nie udobrucha wściekłego podwładnego, lecz próbował mimo to.
– Właśnie, Aikawa, wyluzuj – poparła go Takezo. – Zresztą i tak niedługo będzie po wszystkim, zobaczysz. Jak Rząd nabierze rozpędu, to w try miga załatwi i Kankristów, i SNRR!
– A to dobre! – Kucharz odchylił głowę od pękatego tułowia i zaśmiał się, aż zadudniło. – Od dziecka mieszkam w tym chlewie, i mogę z całą pewnością zaświadczyć, że Rząd zna się na rządzeniu jak tamtych trzech na nie byciu przestępcami!
– Tak panu tęskno do płacenia podatku pod korek? – Rudy wziął stronę dziewczyny, być może, a raczej na pewno licząc na coś w zamian. – Moi dziadkowie niedawno otworzyli drugi sklep, coś co za Komisarza byłoby dla nich niemożliwe!
– Przecież za Komisarza twoi dziadkowie w ogóle nie siedzieli w handlu… – trzeźwo zauważył Okularnik, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
– Uwierz mi, mały, że Rząd jest łasy na nasze pieniądze tak samo jak Rada Komisarzy. – Kucharz niby nie chciał zrazić potencjalnego stałego klienta, ale naiwność żaków rojątrzyła wspomnienia politycznych zaszłości. – Jedyna różnica to jego nadzwyczaj pogodne usposobienie. Owszem, nie będę ukrywał, że akurat dla mnie prościej jest raz w roku odeprzeć szturm poborców, niż użerać się z Urzędem Skarbowym, i to jeszcze pod groźbą śmierci za zdradę stanu… – Urwał i nagle jakby trochę zmalał, uświadomiwszy sobie, iż młode pokolenie ma trochę racji. – No… Niech wam już będzie, pod Rządem lepiej się robi interesy, ale za to poziom inwestycji publicznych od dwudziestu lat leci na łeb, na szyję!
– Tak, zwłaszcza jak z większości i tak nikt w ogóle nie korzystał! – Takezo kłamała w pełni świadomie, ale i tak udało jej się zacietrzewić.
– Ech, z wami rozmowa to jak z dupą w nocy… – westchnął zrezygnowany kucharz, ponownie czując wzbierającą niechęć. – W zarządzaniu potrzeba właśnie twardej ręki!
– Mhm, bo pan jest tego sztandarowym przykładem – burknął obrażony Aikawa, wydymając policzki.
– O co ci się znowu rozchodzi? – Kuchmistrz poczuł się urażony.
– A o nic… – odfuknął cicho i szybkim krokiem skrył się na zapleczu.
– Przecież Rząd pomógł w budowie nabrzeża, więc nawet nie wiem skąd te pana oskarżenia! – Takezo próbowała jeszcze utrzymać kłótnię przy życiu. Żacy już chwilę temu zajęli się pochłanianiem zawartości misek i ich wkład w dyskusję ograniczył się do okazjonalnych mlaśnięć i zadowolonych pochrumkiwań.
– Mhm, owszem, wspaniałe to jest nabrzeże, ale ja tylko czekam, aż skurwiel w końcu zajmie się kanalizacją w Czarnym Mieście. Pięć lat wybija po deszczu, a on ma nas centralnie w dupie…
– Dobra, niech już będzie. – Takezo speszyła się, po raz kolejny nie znajdując poparcia u starego gastronoma. – Nie będę się tu z panem kłócić…
– Jakże wspaniałomyślnie z twojej strony – mruknął kucharz pod nosem i śladem Aikawy zniknął za kotarą.
Takezo z marsową miną zawisła nad miską z ostygłym już rosołem. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie przyznano jej racji. Przecież wiedziała, że to jej punkt widzenia był tym właściwym, dlaczego ten arogancki i krótkowzroczny ignorant nie mógł tego dostrzec?
Odparcie ataku kamratów, choć zakończone zwycięsko, odbyło się srogim kosztem, bowiem ruch w rosołowni znacząco zmalał. Paru klientów przyszło odebrać zamówienia na wynos, ale nie zanosiło się na to, że ktokolwiek pojawi się by spędzić popołudnie w restauracji i sfinansować kupno nowego stołu.
Żacy, pod groźbą wciąż zakrwawionego noża, zamówili po kuflu słabego piwa i rozparli się przy kontuarze, wypinając brzuchy i pozwalając zawiązać się sadłu.
Aikawa co prawda zmył pokryty posoką blat stołu, ale krew na posadzce zdążyła już wsiąknąć w nielakierowane drewno i nic nie wskazywało, że zamierza to miejsce opuścić. Chłopak poudawał jeszcze chwilę sprzątanie, po czym odłożył mopa i wiadro do schowka i przysiadł się do żaków.
– Jak myślisz, wezmą cię na następny rejs? – zapytał Krzywonos Rudego, dłubiąc wykałaczką między zębami.
– Plombę sobie wydłubiesz! – skarcił go kompan.
– Uwiera mnie! – Brunet wzruszył ramionami, ale przestał dłubać. – I odpowiadaj na pytanie!
– Ja wiem? Nie wiem… Fajnie by było… Co tam fajnie, superfajnie! Od pierwszego dnia o tym marzyłem!
– Już widzę, jak się cały zapadasz pod ciężarem tego skafandra! Kto to widział, brać takie chuchro na eskapadę! – zaszydził Krzywonos, choć w jego głosie pobrzmiewała pewna obawa.
– Odezwał się, Goliat pogromca Dawida! – zjeżył się rudzielec. – Z nas dwóch prędzej mnie by wzięli, przynajmniej nie musiałbym brać ze sobą respiratora!
– Oż ty… A, ha, ha… – Krzywonos chciał się zezłościć, ale przytyk kolegi zbyt mu się spodobał. – A wiesz, nawet jakby płacili trzy razy tyle, co rybakom, a ja i tak bym nie popłynął. Moim zdaniem to samobójstwo. Jeden fałszywy ruch, albo dajmy na to, nieszczelność kombinezonu i jesteś ugotowany. Dosłownie.
Okularnik zaśmiał się cicho. Nie przydawało mu to popularności, ale zawsze lubił czarny humor.
– Mhm, ale rosół ze skorupnika żłopiesz, jakbyś nie jadł od miesiąca. I na krokodylozę też ci pewnie niespieszno umierać, co? – Wyzłośliwiony rudzielec nie mógł przepuścić okazji na podroczenie się z kolegą.
– Przecież ja nawet nie mam krokodylozy, baranie! – Krzywonos miał przemożną ochotę zdzielić go kuflem, ale nie wypił jeszcze wszystkiego, więc tylko niezręcznie uniósł naczynie. – A nawet jakbym miał, to… Powiem tak: Jakby wszystkich wilków morskich zmiotła jakaś choroba, albo po prostu umarli, i na moich barkach spoczęła odpowiedzialność za połów skorupników, to… – urwał i zamyślił się, wodząc wzrokiem po nierówno otynkowanym suficie. – E, nie, wtedy też nie.
– Łaał, rejs brzmi kozacko… – rozmarzył się Aikawa, wsłuchany w żacze dywagacje jak cielę w malowane wrota.
– A co, wybierasz się na Oceanografię? – zainteresował się uprzejmie Rudy.
– Oj, nie! – Aikawa zaśmiał się, machając ręką. – Szczerze mówiąc mam to zupełnie gdzieś. Ja ogólnie nie lubię akwenów, a co dopiero tych wrzących. Albo, uhh… – zaciął się. – Tego wrzącego? W sumie to wiemy czy poza Oceanem jest jakiś inny?
– Inny, który wrze? – Krzywonos przez chwilę wymieniał spojrzenia z Rudym i Okularnikiem.
– Dostaniesz się do Instytutu, to sam zapytasz – rzekł w końcu wymijająco.
– Ojoj, chyba wolę nie! Jeszcze ktoś pomyśli, że jestem chętny na rejs! – Aikawa odwrócił się od rozbawionych żaków odrobinę za późno, przez co nie zauważył, jak spojrzenie Takezo szybko znika za wyświechtaną okładką “Podróży Crespa Einustona”. – A ty, Takezo? Co myślisz o ekspedycjach Instytutu?
– Hm? O czym mówicie? – Jej niebieskie, matowe oczy przeskakiwały nerwowo z jednej twarzy na drugą.
– Rozmawiamy o…
– Nie, nie, to nie dla mnie – weszła mu w słowo. – Co prawda wiele razy proponowano mi udział, ale cóż, widzicie, rachunek zysków i strat się nie zgadzał, więc… – Uśmiechnęła się z wyższością.
– C… Co? – Rudy skrzywił się, marszcząc brwi z niedowierzaniem. – Jak to “wiele razy”? – Przecież z pierwszego roku rzadko kiedy biorą na jakiekolwiek badania polowe, a co dopiero na rejs! I to jeszcze więcej niż raz!
Odpowiedział mu śmiech Takezo, suchy, nerwowy. – Zwykłych uczniów może i tak.
Z powrotem nachyliła się nad lekturą, lecz jej oczy ukradkiem zerkały w stronę kontuaru, a na czoło wystąpił pot.
– No dobra, powiem prawdę… – Nie mogąc znieść zapadłej ciszy, z jej ust uleciało ciche westchnienie. – Otrzymałam dwie propozycje. Za pierwszym razem ramy czasowe się nie zgrały, a za drugim miałam popłynąć jako ochrona, w zastępstwie za chorego członka załogi, ale ostatecznie ekspedycja nie doszła do skutku. Zadowoleni?
Rudy i Krzywonos pokiwali niepewnie głowami, zaś Aikawa przybrał tę specyficzną minę kogoś, kto udaje, że wie o czym mowa. Jedynie Okularnik nie dawał się przekonać. Przełknął głośno ślinę, poprawił binokle i mimo dygotania w piersi, zebrał się na odwagę: – Przecież wszystkie zeszłoroczne ekspedycje zakończyły się sukcesem…
Takezo na moment zamarła, patrząc na niego z rosnącą w oczach paniką. Zaraz jednak odchrząknęła cicho i przybrawszy poirytowany ton, naskoczyła na biednego żaka, który natychmiast wydał się wszystkim jeszcze mniejszy niż dotychczas: – Patrzcie państwo, drugi Greaves się znalazł! Chyba trzeba będzie oddać ci kontrolę nad całą flotą, skoro taki z ciebie ekspert!
– Odpieprz się od niego… – Twarz Krzywonosa oszpecił zaczepny grymas.
– Właśnie, przecież mówi prawdę! – zawtórował mu Rudy, któremu Takezo nagle zupełnie przestała się podobać.
– A nie przyszło wam do głowy, niemoty, ile… Ile planowania, ile wydatków, ile wysiłku zajmuje zorganizowanie takiej ekspedycji?! Nie, dla bezdusznego, charczącego i ślepego, najwyraźniej to żadne wyzwanie! Wam wszystko zawsze się udaje, co?!
Aikawa tylko wpatrywał się w całą scenę z mieszaniną lęku i bolesnego zdziwienia, porażony zachowaniem Takezo.
– H-hej, nie ma co tak na siebie naskakiwać – zaczął nieśmiało. – Przecież każdy może się pomylić, nie?
– To niech mi nie wyjeżdża z oskarżeniami, jak się ewidentnie nie zna… – burknęła Takezo oschle, odwracając się do swojego stolika. Spróbowała na nowo zagłębić się w przygodach znanego trapera. Jej wzrok ślizgał się jednak bezmyślnie po rozdziale poświęconym Masakrze na Przełęczy Katorżników, nie rejestrując ani smutnego losu pierwszych towarzyszy Crespa, ani złowrogiej wzmianki o ruinach plugawej świątyni, na które natknęli się w ponurych ostępach okrytej złą sławą Dziczy.
– A co tam, panowie, w… – zaczął Aikawa nieudolnie, chcąc uratować choć cząstkę przyjaznej atmosfery, która jeszcze parę chwil temu rozjaśniła jego twarz tak szczerym uśmiechem. – W… W…
– W? – spróbował pomóc mu Rudy. – No? W?
– Yyy… – Aikawa wybałuszył oczy, gorączkowo rozglądając się po lokalu. Jego wzrok przejechał po wyblakłej fototapecie przedstawiającej mroźny, zimowy las i spoczął na wiszącym nad wejściem trofeum z ogromnego szczupaka. Kuchmistrz kiedyś przechwalał się, że jest to jakieś na poły legendarne stworzenie, pradawne i tak rozsmakowane w ludzinie, że doczekało się nazwy własnej - “Szczupak” i coś na W, ale Aikawie nigdy nie starczało cierpliwości, by wysłuchać bajdurzenia pracodawcy do końca. Wyszczerzone, paskudne zębiska bestii sprawiały wrażenie, jakby właśnie szykowała się by odgryźć mu to i owo, przez co chłopak nie chciał patrzeć na nią dłużej, niźli to konieczne. Całe szczęście pomysł przyszedł mu do głowy prawie natychmiast.
– O! – wykrzyknął, rozpromieniając się. – Byliście może w tym nowym Sushi niedaleko przepompowni?
– Arbat? – Rudy chętnie podchwycił temat. – Naprawdę dobre, ale drogo, oj drogo…
– Hej, kiedy w historii Sushi było tanie? – zaśmiał się Aikawa.
– I żadne ono nowe, po prostu drugi raz zrobili otwarcie – mruknął Rudy, upiwszy haust piwa.
– O czym ty mówisz? Coś się stało, że musieli przerwać działalność?
– No, pewnie, że się stało. Ludzie ze…
– Ech, do jasnej cholery! – przerwał mu Krzywonos z wyraźnym zgrzytem zębów. Oczy rudzielca rozszerzyły się w nagłym zrozumieniu, spuścił głowę i zamilkł.
– Uh… – Aikawa patrzył w tę i we wtę, powoli się czerwieniąc. Coś mówiło mu, że nieumyślnie przeciągnął strunę. Już miał zacząć przepraszać, lecz ubiegł go złośliwy chichot.
– Z takim nastawieniem nie wróżę świetlanej przyszłości katedrze… z czego ty w ogóle jesteś? – Takezo uśmiechnęła się złośliwie.
– Transfi…
– A zresztą nieważne, to i tak bez znaczenia.
– Co się z tobą dzisiaj dzieje?! – Aikawa uniósł głos, zupełnie nie rozumiejąc zachowania stałej klientki. – Co oni ci takiego zrobili, że się tak zachowujesz?!
– Ja się zachowuję?! Jego strach przed Ludźmi ze Ścian nie daje mu prawa do cenzurowania dyskusji!
– Przecież my nawet do ciebie nie mówiliśmy! – obruszył się Rudy.
– Co wcale nie znaczy, że nie uczestniczyłam w rozmowie!
– Wiesz co? Nie spodziewałem się po dziewczynie takiego braku wyczucia! – Krzywonos pokręcił głową, pełen dezaprobaty. – Nie rozmawiamy o tym cholerstwie kiedy nie trzeba, bo Alois ma o tym złe wspomnienia! – Wskazał na okularnika, z nietęgą miną wpatrującego się w kontuar, jakby pomiędzy słojami drewna zapisano receptę na trapiące go troski.
– A może ja właśnie uważam, że trzeba?! – naskoczyła na niego, wychylając się na krześle. – Kto to widział… żeby dorosłe chłopy… trzęsły portkami jak… – Słowa więzły pomiędzy chrapliwymi oddechami. Głośno wypuściła powietrze, uspokajając szalone bicie serca. – A zresztą, szkoda w ogóle gadać, bo to ja nie mam ważniejszych rzeczy do roboty?! – Wstała gwałtownie, rysując ścianę oparciem krzesła, rzuciła na kontuar dwa pogniecione banknoty i wściekłym krokiem wypadła na zewnątrz, mocno potrącając wchodzącą do środka parę.
Aikawa usadził nowych klientów przy zacisznym stoliku we wnęce, w nadziei że osłodzi im to niesmak po niechcianym spotkaniu z jego stałą klientką. Starał się wypaść luźno i przyjaźnie, ale nerwy przezierały spod nieszczelnej maski - musiał dwa razy pytać o zamówienie, niezdolny do odczytania własnego roztrzęsionego pisma.
Nie mógł pozbyć się wrażenia, jakby to on w jakiś sposób odpowiadał za wybuch dziewczyny.
– Co się z nią stało? – pomyślał na głos ze strapioną miną, po czym zwrócił się do Rudego. – W Instytucie też się tak odpala?
– A przepraszam, skąd ja to mam wiedzieć? – odparł ten piskliwie, splatając drżące dłonie na podołku. – Szczerze mówiąc, nigdy jej nie zauważyłem w gmachu uczelni. Niektóre zajęcia łączą rocznikami, ale… Hmm… Transfiguracja ma swój oddzielny budynek, więc pewnie jest na tym.
– Nie ma szans – Aikawa pokręcił głową. – Wspomniała kiedyś, że jest na toku indywidualnym.
– Oh… – Rudzielec zamyślił się na moment. – Naprawdę? Ale w takim razie… Czyli, że jak, bierze udział tylko w badaniach polowych? Czy jak to działa? – zwrócił się do Krzywonosa.
– Nie wiem i gówno mnie to obchodzi! – warknął jego kompan, ściskając ucho kufla aż zbielały mu palce.
– Daj już spokój, na pewno nie chciała tak na was naskoczyć! – Aikawa nie do końca wiedział, dlaczego staje w obronie dziewczyny. Czuł, jak pod warstwą kłującego żalu i rozczarowania wiją i wiercą się niejasne domysły. Niewielka część jego świadomości wkładała wielki wysiłek, by takimi pozostały. – Coś się musiało stać, zwykle taka nie jest…
– Zwykle nie jest zarozumiała i arogancka? – zadrwił Krzywonos, uśmiechając się kpiąco.
– No… Uh… No dobrze, jest, ale… mimo wszystko…
– Od kiedy ty w ogólę znasz taką irytującą cholerę? I po co? – Żak nie mógł powstrzymać narastającej złości wobec Aikawy. Bardzo kłuła go ta dziwna uległość, zwłaszcza w kontraście do wojowniczej, nieomal sadystycznej natury, jaką chłopak pokazał przy okazji kamratów. Nie pomagały też jego własne, natrętne myśli, które stanowczo domagały się przeniesienia uwagi z koszmarnego zachowania Takezo na jej nieprzeciętną urodę. Potrząsnął głową i z niesmakiem spojrzał na pogrążonego w apatii Rudego, po czym dyskretnie przesunął się bliżej Okularnika.
Aikawa przez dłuższą chwilę stał bez ruchu, z niewidzącym spojrzeniem wlepionym gdzieś w dal, po czym drgnął nagle, jakby czując na sobie świdrujący wzrok Krzywonosa.
– Właśnie mi się przypomniało… – uśmiechnął się nieszczerze – Muszę wyczyścić okap, bo się tu podusimy. – Odwrócił się i zniknął na zapleczu, chcąc ukryć przed żakiem cień straszliwego przeczucia, jaki okrył jego twarz.
Z Raka [Fragment powieści, Urban Fantasy, Biopunk?]
2Na początek szybkie pytanko, bo to mi potrzebne do oceniania tekstu: to jest jakiś fragment ze środka?
Z Raka [Fragment powieści, Urban Fantasy, Biopunk?]
3Co twoim zdaniem oznacza słowo "kamrat"? Towarzysz.
Nie dziwię się, że nie masz siły poprawiać- ja nie doszłam nawet do połowy. Jest niedokładnie, czasem unikają znaczenia słów, zmieniasz słowa w utartych zwrotach. Tekst nabiera dziwnego brzmienia, to utrudnia czytanie.
w miarę dobrze użyte.H. Stapler pisze: (sob 08 paź 2022, 19:36) Dwójka jego kamratów gwałtownie odsunęła się bliżej wyjścia, nagle zupełnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
czyich? nie do końca trafione.
ale, że swoich? znów nie trafiłeś.H. Stapler pisze: (sob 08 paź 2022, 19:36) Czarnowłosy młodzieniec zaśmiał się ordynarnie, opryskując kamratów śliną.
ujdzie. Musisz uściślić, kto z kim. Robi się misz masz. Zamień to słowo na jakieś inne.
zdanie brzmi trefnie, bo zady to mają konie, u ludzi odznacza to dużą d***ę. A dlaczego studenci muszą być przeraźliwie chudzi? Klisza.
Wiesz, że ramen podaje się z określonymi dodatkami, takimi jak jajko, szynka i szalotka? sprawdź jakie danie podajesz.H. Stapler pisze: (sob 08 paź 2022, 19:36) trzy miski gorącego rosołu, podanego z długim makaronem i rozmaitymi dodatkami.
nie znam pierwowzoru, ale jeśli Lew to profesor to duża litera jest zbędna. bo tak wychodzi, że miał na imię Lew, a nazwisko Profesor.H. Stapler pisze: (sob 08 paź 2022, 19:36) Lew Profesor tak się wściekł, że odgryzł mu całą rękę, no i go wylali.
co z tym zrobić? "pasuje"? Dlaczego nie "trzeba"?
Nie dziwię się, że nie masz siły poprawiać- ja nie doszłam nawet do połowy. Jest niedokładnie, czasem unikają znaczenia słów, zmieniasz słowa w utartych zwrotach. Tekst nabiera dziwnego brzmienia, to utrudnia czytanie.
Alicja dogoniła Białego Królika... I ukradła mu zegarek.
Z Raka [Fragment powieści, Urban Fantasy, Biopunk?]
4Próbka wymęczyła mnie tak samo jak autora.
Co poszło nie tak:

Co poszło nie tak:
- Abstrakcja. Nie mam pojęcia kto co mówi i do kogo, bo nijak nie mogłem stworzyć wizji postaci w wyobraźni. Może to wyrwanie z kontekstu tak szkodzi, a może celowo zabrakło wprowadzenia. Nie wiem. Zadawałem sobie pytania w stylu – co za chłopak mówi? Co to za dziewczyna? Jacy żacy? Kto to ten Okularnik? Kto to Takezo? W rezultacie nic nie zrozumiałem i ledwo dotrwałem do końca. Przejażdżka po wertepach.
- Mnogość postaci. Sprawny dialog z trzema osobami to już wyczyn. Nie wiem ile było u Ciebie, ale chyba tłum. Powstał potworny chaos. Nie mówię, że to niemożliwe, bo Sapkowski już na wstępie „Krwi Elfów” poradził sobie z tłumem doskonale, a przynajmniej w mojej ocenie.
- Dialog dla dialogu. „– Mhm, ale rosół ze skorupnika żłopiesz, jakbyś nie jadł od miesiąca. I na krokodylozę też ci pewnie niespieszno umierać, co?”. Mam wrażenie, że całą treść wypełniają tego typu pierdoły. Dialogi są aż nader realistyczne. Ludzie klepią dużo, codziennie, ale mam wrażenie, że to nie jest dobry temat na powieść. W szerszej perspektywie, zastanawiam się o czym właściwie jest ten tekst, ale nic interesującego nie przychodzi mi na myśl.
- Opasła narracja dialogowa. Tutaj tylko miejscami. Na przykład: „– A-ale… – zaczął jękliwie jeden z kamratów, strzelając na boki płytko osadzonymi w pobladłej nagle mordzie ślepiami.” Brzmi topornie. Inny przykład: „– Fuech… Kamień z serca. – Aikawa ostrożnie odstawił naczynia na blat. – W każdym razie… – Spoważniał. – Ta swołocz jakoś tam was zna, nie? Coś z tym pasuje zrobić…” . Niby ładnie wtrącone, ale czytania to nie ułatwia. Problem ten, w połączeniu z pozostałymi, nabiera mocy.
Z Raka [Fragment powieści, Urban Fantasy, Biopunk?]
5Potwornie mnie bawi fakt, że pierwsza wersja tekstu zawierała bardzo dużo określeń, kto jest kim, kto co mówi i o czym. Było tego w sumie z dobrą stronę, a ja jak ostatnie cielę przestraszyłem się, że zostanę zjechany za zbytnią łopatologię, i pozbyłem się znacznej ich części. Ewidentnie podłożyłem samemu sobie świnię, no i teraz wstyd...
Po kolei:
Sugerujesz się japońskimi imionami "Aikawa" i "Takezo" i w pełni to rozumiem, ale to nie jest ramen, tylko rosół.
Natomiast nie rozumiem dlaczego "czytania to nie ułatwia", skoro jest "niby ładnie wtrącone". Wytłumacz, proszę, szerzej.
Wszystkie te "dialogi dla dialogu" odnoszą się do elementów fabularnych, które pojawią się w następnych rozdziałach (jeśli je napiszę lol).
No właśnie w tym problem, że dla mnie to nie żaden labirynt, wszystko jest perfekcyjnie jasne i klarowne, tylko za pierona nie umiem wywołać takiej samej klarowności u czytelnika
W ogóle dopiero teraz widzę, że rzeczywiście zawiesiłem poprzeczkę za wysoko i tekst jest po prostu zbyt hermetyczny dla zwykłego odbiorcy.
Nie wiem czy jest sens zajmować tu miejsce wyjaśnieniami, jaki był mój zamysł i co chciałem tym tekstem uzyskać. Jeśli ktoś z Was jest zainteresowany, mogę opisać to szerzej w dziale "Rozmowy o tekstach". Napiszę więc, że jestem wdzięczny za Wasze opinie i czekam na kolejne
Po kolei:
Pierwszy, ewentualnie drugi rozdział.jagoda139 pisze: (sob 08 paź 2022, 19:45) Na początek szybkie pytanko, bo to mi potrzebne do oceniania tekstu: to jest jakiś fragment ze środka?
Wiem, co oznacza słowo "kamrat", sęk w tym, że wiele razy słyszałem, jak używane jest w formie quasi-obelgi, coś jak "dresiarz", albo właśnie "drab". Nie robię sobie jaj, tu gdzie mieszkam te określenia naprawdę są używane zamiennie. Na przyszłość będę się wystrzegał używania regionalizmów, ale problem jest taki, że nie wszyscy podzielają Twoją krytykę – czytelniczka trzy województwa dalej w ogóle nie zwróciła uwagi na mój błędny użytek "kamratów", więc sam już nie wiem... Drab i kamraci wcześniej mieli imiona i opisy wyglądu, ale przy edycji się tego pozbyłem, bo uznałem za zbędne. Wszak "drab" kojarzy się chyba jednoznacznie z nakoksowanym kafarem, który stanowczo nalega na podzielenie się z nim zawartością portfela, więc zostawiłem to wyobraźni czytelnika. Czy gdyby Drab i Kamraci byli z wielkiej litery, jako nazwy własne, to dalej byłoby to nieczytelne?
No, chodzi mi o to że narrator wcale nie jest w trzeciej, a w drugiej osobie, i takie wtręty mają to nieśmiało sugerować. Poza tym w ogóle się nie zgadzam, bo "zadem" nazywa się każdy tyłek, niezależnie od masy. Mój tak określano nie raz, a ważę 60 kilo, i to w porywach.silva.silvera pisze: (sob 08 paź 2022, 20:24) zdanie brzmi trefnie, bo zady to mają konie, u ludzi odznacza to dużą d***ę. A dlaczego studenci muszą być przeraźliwie chudzi? Klisza.
silva.silvera pisze: (sob 08 paź 2022, 20:24) Wiesz, że ramen podaje się z określonymi dodatkami, takimi jak jajko, szynka i szalotka? sprawdź jakie danie podajesz.
Sugerujesz się japońskimi imionami "Aikawa" i "Takezo" i w pełni to rozumiem, ale to nie jest ramen, tylko rosół.
Nazwa własna.silva.silvera pisze: (sob 08 paź 2022, 20:24) nie znam pierwowzoru, ale jeśli Lew to profesor to duża litera jest zbędna. bo tak wychodzi, że miał na imię Lew, a nazwisko Profesor.
Tego nie rozumiem, przecież w mowie potocznej "pasuje" jest używane z taką samą (jeśli nie większą!) częstotliwością, co "trzeba". I nawet mi nie mów, że to też jest regionalizm, bo zaczynam obawiać się perspektywy ponownej nauki języka polskiego

Jak wyżej, w pierwotnej wersji didaskaliów było z 6 razy tyle co teraz i najwyraźniej powinienem był tak to zostawić.Max pisze: (ndz 09 paź 2022, 01:48) Abstrakcja. Nie mam pojęcia kto co mówi i do kogo, bo nijak nie mogłem stworzyć wizji postaci w wyobraźni. Może to wyrwanie z kontekstu tak szkodzi, a może celowo zabrakło wprowadzenia. Nie wiem. Zadawałem sobie pytania w stylu – co za chłopak mówi? Co to za dziewczyna? Jacy żacy? Kto to ten Okularnik? Kto to Takezo? W rezultacie nic nie zrozumiałem i ledwo dotrwałem do końca. Przejażdżka po wertepach.
Postaci uczestniczących w głównej rozmowie jest sześcioro: Aikawa, Takezo, kuchmistrz, Rudy, Krzywonos i Okularnik, przy czym ten ostatni odzywa się ze trzy razy w tekście. Ponownie, pluję sobie w brodę za wycięcie opisów. Wyszedłem jednak z założenia, że czytelnik wyciągnie informacje o postaciach z prowadzonych przezeń dialogów.Max pisze: (ndz 09 paź 2022, 01:48) Mnogość postaci. Sprawny dialog z trzema osobami to już wyczyn. Nie wiem ile było u Ciebie, ale chyba tłum. Powstał potworny chaos. Nie mówię, że to niemożliwe, bo Sapkowski już na wstępie „Krwi Elfów” poradził sobie z tłumem doskonale, a przynajmniej w mojej ocenie.
Tak, wiem, że umieszczanie podmiotu na końcu zdania jest be i "...ślepiami osadzonymi w pobladłej mordzie." brzmi bardziej zrozumiale, a najlepiej się tego zdania po prostu pozbyć. Ale mnie po prostu szczerze bawi stosowanie takiego starodawnego szyku i ciężko mi się oprzeć pokusie.Max pisze: (ndz 09 paź 2022, 01:48) Opasła narracja dialogowa. Tutaj tylko miejscami. Na przykład: „– A-ale… – zaczął jękliwie jeden z kamratów, strzelając na boki płytko osadzonymi w pobladłej nagle mordzie ślepiami.” Brzmi topornie. Inny przykład: „– Fuech… Kamień z serca. – Aikawa ostrożnie odstawił naczynia na blat. – W każdym razie… – Spoważniał. – Ta swołocz jakoś tam was zna, nie? Coś z tym pasuje zrobić…” . Niby ładnie wtrącone, ale czytania to nie ułatwia. Problem ten, w połączeniu z pozostałymi, nabiera mocy.
Natomiast nie rozumiem dlaczego "czytania to nie ułatwia", skoro jest "niby ładnie wtrącone". Wytłumacz, proszę, szerzej.
Max pisze: (ndz 09 paź 2022, 01:48) Dialog dla dialogu. „– Mhm, ale rosół ze skorupnika żłopiesz, jakbyś nie jadł od miesiąca. I na krokodylozę też ci pewnie niespieszno umierać, co?”. Mam wrażenie, że całą treść wypełniają tego typu pierdoły. Dialogi są aż nader realistyczne. Ludzie klepią dużo, codziennie, ale mam wrażenie, że to nie jest dobry temat na powieść. W szerszej perspektywie, zastanawiam się o czym właściwie jest ten tekst, ale nic interesującego nie przychodzi mi na myśl.
Wszystkie te "dialogi dla dialogu" odnoszą się do elementów fabularnych, które pojawią się w następnych rozdziałach (jeśli je napiszę lol).
Max pisze: (ndz 09 paź 2022, 01:48) Poza tym, czuję że nie najgorzej piszesz, ale zgubiłeś się w labiryncie, który sam zbudowałeś.
No właśnie w tym problem, że dla mnie to nie żaden labirynt, wszystko jest perfekcyjnie jasne i klarowne, tylko za pierona nie umiem wywołać takiej samej klarowności u czytelnika

Nie wiem czy jest sens zajmować tu miejsce wyjaśnieniami, jaki był mój zamysł i co chciałem tym tekstem uzyskać. Jeśli ktoś z Was jest zainteresowany, mogę opisać to szerzej w dziale "Rozmowy o tekstach". Napiszę więc, że jestem wdzięczny za Wasze opinie i czekam na kolejne

Live free or die.
Z Raka [Fragment powieści, Urban Fantasy, Biopunk?]
6Dodam od siebie, że masz w zasadzie markowaną akcję, za to niemal cały tekst to dialog (plus atrybucja). Brrr, tego nie da się czytać
dialogi się tnie, aby nadać tekstowi tempo, a u ciebie jest odwrotnie 


Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
Z Raka [Fragment powieści, Urban Fantasy, Biopunk?]
7Okej, czyli nic nie wprowadza wcześniej czytelnika w ten chaos i założę, że wszystkie potrzebne informacje są w tekście.H. Stapler pisze: (pn 10 paź 2022, 22:22) jagoda139 pisze: (sob 08 paź 2022, 19:45)
Na początek szybkie pytanko, bo to mi potrzebne do oceniania tekstu: to jest jakiś fragment ze środka?
Pierwszy, ewentualnie drugi rozdział.
Na wstęp: zgadzam się z uwagą silvy o nieprawidłowym stosowaniu słowa kamrat. Kamratami są między sobą i mogliby się tak określać, gdyby narracja była z ich punktu widzenia. Gdy określa ich tak ktoś z boku brzmi to nieprawidłowo.
"Rozmaite dodatki" i tego typu niedookreślenia zwykle się średnio sprawdzają w tekście. Albo w ogóle je pomiń albo napisz, że w rosole była marchewka i pietruszka. Czy cokolwiek w twoim świecie wrzucają do rosołu.H. Stapler pisze: (sob 08 paź 2022, 19:36) a z kuchni przywędrowały trzy miski gorącego rosołu, podanego z długim makaronem i rozmaitymi dodatkami.
I nie jestem przekonana do idei rosołowni. Nie trochę zbyt wyspecjalizowany ten lokal? Wspomniany przez silvę ramen ma zdecydowanie więcej wariantów niż taki rosół.
A ten dialog się cudownyH. Stapler pisze: (sob 08 paź 2022, 19:36) Lew Profesor tak się wściekł, że odgryzł mu całą rękę, no i go wylali.
– Co ty gadasz?! – Aikawa prawie upuścił trzymaną stertę misek. – Lew Profesor już nie uczy?!
– Nie, nie, wylali ucznia – uspokoił go żak siedzący pośrodku, brunet o krzywym nosie.

Tutaj nienaturalne przejście od mówienie o tym jacy są Krankiści do stwierdzenia, że nie istnieją.H. Stapler pisze: (sob 08 paź 2022, 19:36) – Pff, taa, jeszcze czego! – zawołał prześmiewczo Aikawa. – Normalne debile, a nie żadni Kankriści! Bardzo to jest ciekawe, małe skubnięcie nożem i pozamiatane? Śmiechu warte… Kankriści nie daliby się tak łatwo wyekspediować. Zresztą o czym my rozmawiamy, to jest przecież mit, oni w ogóle nawet nie istnieją.
Okej, dalej już nie czepiam się szczegółów, bo tekst mnie zmęczył.
Z uwag ogólnych: chcesz podać dużo informacji o świecie przedstawionym, ale w takim natężeniu jest to wrzucanie czytelnika na głęboką wodę i to w betonowych butach. Nie wiemy nic o świecie, nie wiemy nic o bohaterach, a nagle mamy ich mrowie i przerzucają się obcymi czytelnikowi terminami. Rozumiem idee przedstawienia informacji w dialogach zamiast infodumpach, ale za dużo naraz, dużo za dużo.
Z Raka [Fragment powieści, Urban Fantasy, Biopunk?]
8Ciekawe, ale przy czytelniku z "innego województwa" kompletnie nie istotne, bo mają odmienne znaczenia. Musiałbyś pisać przypisy lub wyjaśnienia, całymi kilometrami. Zastosowanie słów "drab" i "kamraci" jako nazw własnych nie rozwiązuje sprawy. Tobie zwyczajnie uciekło kto z kim się kumpluje. Może zostanie przy imionach rzezimieszków to lepszy plan?H. Stapler pisze: (sob 08 paź 2022, 19:36) Wiem, co oznacza słowo "kamrat", sęk w tym, że wiele razy słyszałem, jak używane jest w formie quasi-obelgi, coś jak "dresiarz", albo właśnie "drab". Nie robię sobie jaj, tu gdzie mieszkam te określenia naprawdę są używane zamiennie.
Tu się nie dogadamy, bo nie wiem, czy kiedykolwiek słyszałam, że "pasuje coś zrobić". Pewnie dlatego mnie to razi. Dla mnie pasuje się kogoś na rycerza, pasuje się elementy, pasuje się do kogoś... Słownik Języka Polskiego Online nie przewiduje zestawienie "pasuje coś zrobić". Może to też regionalizowana mowa potoczna?H. Stapler pisze: (pn 10 paź 2022, 22:22) Tego nie rozumiem, przecież w mowie potocznej "pasuje" jest używane z taką samą (jeśli nie większą!) częstotliwością, co "trzeba". I nawet mi nie mów, że to też jest regionalizm, bo zaczynam obawiać się perspektywy ponownej nauki języka polskiego
Dodano po 31 minutach 10 sekundach:
Właśnie mnie uświadomiono, że "pasuje coś zrobić" to gwara małopolska. Składam samokrytykę, nie wiedziałam.
Alicja dogoniła Białego Królika... I ukradła mu zegarek.
Z Raka [Fragment powieści, Urban Fantasy, Biopunk?]
9Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że cała reszta kraju jest uprzedzona do szlachetnej i barwnej mowy Polski Zsilva.silvera pisze: (wt 11 paź 2022, 07:01) Ciekawe, ale przy czytelniku z "innego województwa" kompletnie nie istotne, bo mają odmienne znaczenia. Musiałbyś pisać przypisy lub wyjaśnienia, całymi kilometrami. Zastosowanie słów "drab" i "kamraci" jako nazw własnych nie rozwiązuje sprawy. Tobie zwyczajnie uciekło kto z kim się kumpluje. Może zostanie przy imionach rzezimieszków to lepszy plan?

Najzabawniejsze, że ja nawet nie jestem z małopolskisilva.silvera pisze: (wt 11 paź 2022, 07:01) Tu się nie dogadamy, bo nie wiem, czy kiedykolwiek słyszałam, że "pasuje coś zrobić". Pewnie dlatego mnie to razi. Dla mnie pasuje się kogoś na rycerza, pasuje się elementy, pasuje się do kogoś... Słownik Języka Polskiego Online nie przewiduje zestawienie "pasuje coś zrobić". Może to też regionalizowana mowa potoczna?
Właśnie mnie uświadomiono, że "pasuje coś zrobić" to gwara małopolska. Składam samokrytykę, nie wiedziałam.

Teraz co do samych dialogów.
Oparłem je o bardzo dobrze mi znany schemat kłótni ludzi nie mających większego pojęcia o czym mówią, czyli jak to się "dyskutowało" w liceum, albo na imieninach wujka, tj. mam jakiś tam ogólny ogląd co i jak, ale snuje własne domysły i z miejsca akceptuję je jako fakty. Stąd to przekręcanie słów, odwracanie kota ogonem, pozorne tylko odnoszenie się do słów rozmówcy, stawianie chochoła i reagowanie na krytykę personalnymi przytykami. Dopiero teraz widzę, że zupełnie pominąłem pewien kluczowy element: jeśli czytelnik w ogóle nie wie, o czym mowa, to nijak nie wyłapie, że postacie dyskutują w złej wierze i, za przeproszeniem, po prostu pie*rzą bzdury, byle tylko nie przyznać się do własnej niewiedzy.
Live free or die.
Z Raka [Fragment powieści, Urban Fantasy, Biopunk?]
10Od razu uprzedzonaH. Stapler pisze: (sob 08 paź 2022, 19:36) Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że cała reszta kraju jest uprzedzona do szlachetnej i barwnej mowy Polski Z Na przyszłość postaram się wystrzegać regionalizmów.

też sprawdzałam i nie trafiłam. Szukałam po Twojej odpowiedzi.H. Stapler pisze: (wt 11 paź 2022, 15:04) Najzabawniejsze, że ja nawet nie jestem z małopolski I teraz też jestem zdziwiony, bo nie przewiduje tego nie tylko SJPO, ale dosłownie ŻADNE źródło, na jakie trafiłem (choć umówmy się, długo nie szukałem).
Masz rację, powinno być "spasowuje" dziękuję za zwrócenie uwagi

Alicja dogoniła Białego Królika... I ukradła mu zegarek.
Z Raka [Fragment powieści, Urban Fantasy, Biopunk?]
11H. Stapler Nie chcę się wdawać w wyczerpującą polemikę. Mówiąc pół żartem, pół serio, zamiast cokolwiek rozbudowywać i odchodzić od razu od strategii charakterystyki poprzez dialog, odstrzeliłbym ze dwie postaci, najchętniej gaduły pitolące trzy po trzy, a kolejną w razie konieczności. Nie tylko dlatego, żeby się coś działo, ale także by popatrzeć, jak to będzie wyglądać.
To moim zdaniem wyeliminowałoby problemy krytyczne, potem można by podumać nad resztą.

Z Raka [Fragment powieści, Urban Fantasy, Biopunk?]
12Sporo uwag już utrzymałeś, ale pozwolę sobie dorzucić coś od siebie.
Podobnie jak innym, po skończeniu tekstu wciąż myliło mi się kto jest kim, kto co mówił. Całość wymaga sporego skupienia, przydałoby się dodać trochę treści między wypowiedziami bohaterów. Zamysł, żeby opisywać postacie poprzez to co mówią jest dobry, ale tutaj chyba przedobrzyłeś i przekomplikowałeś. Tekst sprawia wrażenie poprawianego tyle razy, że sam się trochę w nim pogubiłeś, a co dopiero ma powiedzieć czytelnik
Jeśli chodzi o dialogi, to wydawały mi się dosyć nierówne. Raz nazbyt realistyczne i niepotrzebne jak ten:
Dalej, z jednej strony chcesz wprowadzić specyficzny "studencki nastrój" poprzez błyskotliwo-ironiczne wypowiedzi (zresztą niektóre bardzo szanuję) jak:
Podobnie jak innym, po skończeniu tekstu wciąż myliło mi się kto jest kim, kto co mówił. Całość wymaga sporego skupienia, przydałoby się dodać trochę treści między wypowiedziami bohaterów. Zamysł, żeby opisywać postacie poprzez to co mówią jest dobry, ale tutaj chyba przedobrzyłeś i przekomplikowałeś. Tekst sprawia wrażenie poprawianego tyle razy, że sam się trochę w nim pogubiłeś, a co dopiero ma powiedzieć czytelnik

Jeśli chodzi o dialogi, to wydawały mi się dosyć nierówne. Raz nazbyt realistyczne i niepotrzebne jak ten:
Albo ten, zapewne odnoszący się do świata powieści, ale dla odbiorcy zbyt enigmatyczny i jakiś taki na siłę:– A co tam, panowie, w… – zaczął Aikawa nieudolnie, chcąc uratować choć cząstkę przyjaznej atmosfery, która jeszcze parę chwil temu rozjaśniła jego twarz tak szczerym uśmiechem. – W… W…
– W? – spróbował pomóc mu Rudy. – No? W?
– Yyy… – Aikawa wybałuszył oczy, gorączkowo rozglądając się po lokalu.
Przerwane nagle zdanie miało pewnie zaciekawić co to za "ludzie ze", ale jak dla mnie nic nie wniosło poza rozdrażnieniem na to, że nagle czytam o jakimś sushi.– Hej, kiedy w historii Sushi było tanie? – zaśmiał się Aikawa.
– I żadne ono nowe, po prostu drugi raz zrobili otwarcie – mruknął Rudy, upiwszy haust piwa.
– O czym ty mówisz? Coś się stało, że musieli przerwać działalność?
– No, pewnie, że się stało. Ludzie ze…
– Ech, do jasnej cholery!
Dalej, z jednej strony chcesz wprowadzić specyficzny "studencki nastrój" poprzez błyskotliwo-ironiczne wypowiedzi (zresztą niektóre bardzo szanuję) jak:
A z drugiej strony ta sama postać wypowiada zdanie, które kojarzy mi się bardziej z byczkiem z siłowni:Widzę takie pokazy chamstwa i prawie mi się odechciewa dołączać do zacnego grona żaków Instytutu.
Osobiście pomyślałabym o zrobieniu kroku w tył. Chyba lepiej być oskarżonym o to, że zbyt "łopatologicznie" przedstawiłeś bohaterów niż o to, że ciężko się w nich połapać. My nie znamy tych postaci tak jak ty, a nie każdy będzie tak zmotywowany do rozszyfrowywania co jaki bohater miał na myśli. Poza tym wydaje mi się, że piszesz dobrze - jest w tym potencjał na fajny klimat, musisz nam tylko pozwolić bardziej bezboleśnie się w niego zanurzyćŁaał, rejs brzmi kozacko… – rozmarzył się Aikawa

Z Raka [Fragment powieści, Urban Fantasy, Biopunk?]
13Tamten drugi tekst lepszy. Jakby w ogóle nie pochodziły z tego samego zbioru. Zapowiadało się ciekawie, ale właściwie wyszedł dialog który do niczego nie prowadzi, bo nawet dobrze nie naświetla sylwetek postaci, ani sytuacji w mieście czy świata przedstawionego. Jak dla mnie za dużo postaci, które są trudno odróżnialne od siebie i te rozbudowane atrybucje dialogowe niewiele mi pomagają. Jeszcze nie mam powodu któremukolwiek jakoś kibicować oprócz Aikawy, żaden z pozostałych nie zrobił nic co by go wybiło z tej nieokreślonej grupki dzieciaków.
Dodano po 7 minutach 36 sekundach:
ślepiami (oczami ewentualnie żeby nie było już tak kwieciście w jednym zdaniu)H. Stapler pisze: (sob 08 paź 2022, 19:36) strzelając na boki płytko osadzonymi w pobladłej nagle mordzie ślepiami.
Naprawdę przesadzasz trochę z tym beztroskim i radosnym opisywaniem.
Kiepska konstrukcja.H. Stapler pisze: (sob 08 paź 2022, 19:36) Rząd zna się na rządzeniu jak tamtych trzech na nie byciu przestępcami!
Generalnie zgadzam się z Max, jakbym przeczytała parafrazę własnych myśli.Max pisze: (ndz 09 paź 2022, 01:48) Dialogi są aż nader realistyczne. Ludzie klepią dużo, codziennie, ale mam wrażenie, że to nie jest dobry temat na powieść.
Dodano po 7 minutach 36 sekundach:
No właśnie zastanawiałam się czego się czepiasz, przecież to normalne sformułowanie xD. Ale o Kamratach? w takim użyciu pierwsze słyszę.silva.silvera pisze: (wt 11 paź 2022, 07:01) Właśnie mnie uświadomiono, że "pasuje coś zrobić" to gwara małopolska. Składam samokrytykę, nie wiedziałam.