Cz.2 "Trzeźwym (k)rokiem" (fragmenty z kolejnego rozdziału)

1
Zanim usiadłem przed obcą kobietą i ze łzami w oczach opowiadałem jej o wszystkim, minęły jeszcze dwa miesiące. Zaczynało się słoneczne lato. Resztkami sił wyczłapałem się z domu, w pielgrzymce po lepsze. Blady, słaby, z podkrążonymi oczyma i pocący się ostatnimi dwoma miesiącami, panicznie szukałem ratunku, ze strachem o swoje życie. Pewnie cudownie rosły kwiaty, a ptaki swoim śpiewem niejednego wprawiały w zachwyt, dawały mu uśmiech i nutkę szczęścia z dreptania tego dnia po faliście wciśniętym w glebę wołomińskim bruku. Radośni ludzie załatwiali swoje sprawy, lekkim krokiem przecinając uliczki. Chodzili wpatrzeni w wystawy sklepowe, wznosili wzrok ku słońcu, mrużąc przy tym swoje oczy i łapczywie chłonąc promienie. Patrzyłem na nich i czułem przed nimi lęk. Dawno nie wychodziłem w dzień, a tym bardziej do zagęszczonych rejonów, od których dzieliło mnie kilka przecznic. Teraz musiałem, więc lazłem, a moje ruchy były przesycone nienaturalną lekkością, którą chciałem się wtopić do reszty świata i wiedziałem, że absolutnie w ten rytm miasta się nie wpasuję. Czułem każdy wzrok na swojej zmęczonej twarzy, który wyzwalał we mnie niekontrolowane tiki nerwowe. Świadomość, że ktoś idzie za mną i wpatruje się w moje kroki, czyniły je nienaturalnymi, a nawet je paraliżowały i czułem, jakbym podnosił galaretowate nogi wysoko, tak jak idzie się przez wysoki śnieg i czubki butów kierowałem wyżej bym przypadkiem pod tym śniegiem, o nic się nie potknął i nie przewrócił i nie stał się pośmiewiskiem dla tej strony ulicy, która jeszcze dziwaka we mnie nie dostrzegła. Może czułbym się lepiej, gdyby te ulice były jednak przykryte śniegiem, a ludzie pod kapturami bardziej zainteresowani tym, co się dzieje pod ich stopami niż tym, co wokół nich, ale było lato i tego swojego chodu ukryć w śniegu przed nimi nie mogłem. Patrzyłem w głąb ulicy, jak na cel do osiągnięcia, a nie zwykłą drogę, którą do niedawna przemierzałem krokiem tak lekkim, jak cała reszta. Dotarłem wreszcie do budynku, na ulicy mniej ruchliwej, wąskiej, schowanej w cieniu miasta i starych kamienic. Przed budynkiem jest charakterystyczne stare drzewo z tabliczką „pomnik przyrody”, które wlazło na drogę, więc drogowcy z jednej strony oblali je asfaltem, przykrywając stary bruk. Wszedłem do budynku, na umówioną parę dni wcześniej wizytę. Usiadłem przed młodą kobietą z głową w dół i leciała mi z tego gorącego baniaka ciurkiem chemiczna woda, która lądowała obok moich butów na płytkach, tworząc coraz większą kałużę. Wiatrak szumiał w kącie, ale jego podmuch tylko delikatnie muskał mnie przez chwilę powietrzem i obracał się w inną stronę, jakby nie chciał w moją stronę patrzeć, zostawiał mnie mdlejącego i znów zerkał na mnie, by za chwile się obrócić. Przez ostatnie dwa miesiące wszystko się ode mnie odwróciło. Siedziałem z nadzieją, żeby tylko ona się ode mnie nie odkręciła na pięcie, bo to oznaczyłoby moją śmierć.
- Co się dzieje? - zapytała. Jej głos był anielski, taki któremu chce się odpowiadać i taki, którego chce się słuchać.
- Nie radzę sobie, absolutnie sobie nie radzę. Zaszyłem się, to ćpać zacząłem, nie umiem się zatrzymać.
- Co?
- Amfetamina, dropsy... wszystko! Mefedron... jak leci.
- Od kiedy nie ćpasz?
- Cztery dni jakoś, ale zbliża się weekend, a ja nie umiem wytrzymać!
- Jak wytrzymałeś te cztery dni? - pytała ze spokojem.
- Nie wychodziłem z domu, zabiłem się dechami.
- Myślę, że oddział dzienny będzie dla ciebie najlepszy, jest jeszcze oddział zamknięty, ale na...
- Zgadzam się na wszystko. Taki czy taki, co pani uważa, mi już wszystko jedno, byle coś, bo ja ze sobą nie wytrzymam.
- Dobrze, ale musisz wytrzymać ten weekend. Wiesz jak?
- No, nie wiem... może dalej zaszyję się w domu.
- No właśnie. Jeszcze jakieś pomysły? - zapytała z zadowoleniem.
- Wyłączę telefon, to nikt mnie nie wyciągnie.
- Bardzo dobry pomysł.
- I... i buty wszystkie wrzucę do pralki, upiorę, to nie będzie w czym wyjść.

Uśmiechnęła się, a może ciągle się uśmiechała, tylko na koniec na nią spojrzałem. Wcześniej wstyd kazał mi obserwować podłogę i nogą rozcierać pot na płytkach. Opowiadałem jej jeszcze o swoim żywocie, od którego nawet wiatrak się odwracał.

- Na dziewiątą w poniedziałek. Zajęcia trwają po pięć godzin do czternastej. Przez dwa miesiące. Na górze jest sala. Zupa jest codziennie. Chce pan obejrzeć?
- Nie, zobaczę w poniedziałek.
- To teraz pan poczeka, pójdzie do doktor, ona wypiszę skierowanie na oddział i zada kilka pytań. - wskazała mi drzwi do psychiatry.
- Dobrze, a mogę wyjść na chwilę.
- Tak, ale na chwilę.
- Wyszedłem i pobiegłem do domu, bo byłem mokry jak szmata sprzątaczki, która właśnie wycierała parapet spod szyby piekarni po drodze i gdzieś już miałem ludzi wokół i ich wzrok, i ich sprawy, i lekkie
kroki. Nie wiem jak ale biegłem, bo przecież sport, jaki ostatnio uprawiałem, to było ćpanie, a jednak biegłem ile sił w nogach i wiatru w płucach. Przebrałem się i spotkałem w drodze powrotnej przyjaciela, a ten podwiózł mnie do poradni. Psychiatra pytała o dziwne rzeczy, takie, o których nikt normalny nie wie.
- Ile piłem dziennie piw? - zapytała ponuro pani doktor, czytając jakąś ankietę, a odpowiedź wpisywała do komputera.
- Różnie. Czasem sześć, czasem osiem. Ciężko powiedzieć, czasem jedno. -odpowiadałem na kolejne pytanie.
- Ile piłem dziennie wódki? Podaj w mililitrach.
- Różnie to zależy, ile wypiłem piw. Jak wypiłem sześć piw to wódki ze trzysta, ale jak wódki wypiłem z pięćset to piw mniej. A często tylko wódkę.
- To ile tej wódki wpisać?
- No jak samą, to ja wiem, przez cały dzień? Hm, z sześćset tak średnio. No, chyba że w weekendowy dzień to z litr. No, ale czasem nic, tylko piwa.

Tak nasza rozmowa się toczyła. Były też pytania o najdłuższy ciąg alkoholowy. Pytania o narkotyki z wyszczególnieniem każdego rodzaju i poczucie uzależnienia od nich, częstotliwość zażywania. W skrócie o wszystko. O leki, o próby samobójcze, o głosy i tak dalej, a w każdym temacie miałem coś niestety do powiedzenia.

Po dwóch miesiącach po wszywce, byłem psychicznie zdruzgotany. Alkohol zastąpiłem całkowicie narkotykami wszelkiego rodzaju. Od amfetaminy po kokainę przez leki na sen, kończąc na mefedronie i dropsach. W przeszłości nieobce mi były też inne substancje takie jak morfina czy hasz. Robiłem listę później, to wyszło mi około trzynastu substancji zamiennych dla alkoholu. Nie próbowałem chyba jedynie heroiny i LSD. Z czego nad tym ostatnim ubolewałem. Dopiero po dwóch miesiącach od wszywki dotarło do mnie, że jestem uzależniony od narkotyków. Wcześniej nie widziałem w tym problemu. Tego miesiąca przyjąłem do wiadomości, że jestem ćpunem. Fajnie się poznać. Esperal to żadne lekarstwo na alkoholizm, człowiek nie pije, ale i nie trzeźwieje. Ja z upodobaniem do narkotyków zacząłem szybko, jedno zastępować drugim. Do czego to doprowadziło? Do tego, że byłem w tym miejscu, w którym byłem — na dnie.

Wyszedłem po rozmowie przed budynek, oparłem się o barierkę, drżącą ręką zapaliłem papierosa. Patrzyłem na to wielkie drzewo, na tej wąskiej ulicy. Rośnie mimo betonu i asfaltu. W otoczeniu sporo młodszych od siebie kamienic. Podszedłem do drzewa bliżej, obok niego, na pasku zieleni leżała opona zapełniona petami, kulkami styropianu i wodą, wychodząca lekko na chodnik. Obszedłem drzewo, była w nim duża dziupla na wysokości piersi, a w niej puste butelki po setkach i ćwiartkach. Odwróciłem głowę w stronę budynku i przeczytałem napis pod tabliczką NFZ „Ośrodek Profilaktyki i Terapii Uzależnień". Niedługo tu wrócę. Spojrzałem jeszcze raz na butelki w drzewie, rzuciłem peta do opony i poszedłem do domu.

***

Siedzę w korytarzu. Wróciłem, trzeźwy, doczekałem się wreszcie. Mucha brzęczy i siada na stoliku, na którym leżą ulotki AA. Sięgam po jedną z nich, przeczytałem kilka pierwszych słów: Anonimowi Alkoholicy. Grupa „Promyczek” zaprasza... - gówno mnie to obchodzi. Nie czytam dalej, patrzę ślepo w kartkę. Udaję, by nie błądzić wzrokiem po cudzych butach. Serce wali mi jak dzwon. Przecież zaraz mnie zawołają i pewnie zaczną przepytywać, ale zawsze mogę wybiec. Patrzę na zegarek, przełykam ślinę, nawilża suche gardło. Dopiero minęły trzy minuty. Gotują mi się w głowie myśli, może lepiej stąd spierdolić, dam sobie radę sam z tym syfem. Ulotka, którą trzymam w ręce, zaczyna się przemaczać od potu. Dobra, idę stąd. Trochę się wstydzę wyjść, boję się zostać. Nagle słyszę: pan Damian! Zapraszamy! Moje ciało przeszywa prąd, podrywam się jak na huk strzału z pistoletu startowego. Gdy się podniosłem, stała już przy mnie kobieta z uśmiechem.
- Dzień dobry, panie Damianie, jestem Kasia i zapraszam na górę na grupę. - powiedziała miłym głosem kobieta.
- Dobrze. - odpowiadam.
Wchodzę za nią po schodach. Otwiera drzwi.
-Tam po prawej stronie jest stołówka, zupę przywozi catering w środku zajęć, na przerwę. Tu jest łazienka, a tu nasz pokój terapeutyczny, nazywają go nauczycielskim, bo tu spędzają przerwę terapeuci. W tej sali odbywają się zajęcia. - opowiada spokojnie, obserwując czy rozumiem.

Za drzwiami wzdłuż ścian siedziało kilka osób. Nie znałem nikogo. Przywitałem się ze wszystkimi na raz i usiadłem na wolnym miejscu. Na ścianach wisiały tablice informacyjne, kartki i w rogu kręcił się wiatrak. Więc tu leczą ludzi, do tego miejsca wędruje każdy alkoholik w tym mieście. Dzwoni lub przychodzi i zapisuje się, lub dostaje pismo z „zaproszeniem” albo nakaz sądowy do stawienia się. Po chwili rezygnuje lub zostaje, a każdy dzień może być tu ostatnim. To tu, bliscy alkoholików pokładają nadzieję na zmianę. Więc w tej słynnej sali, zaczyna zmieniać, to co jest do zmienienia.

- Więc jestem Damian. Jestem alkoholikiem i ... narkomanem. Jestem tu by zmienić swoje życie. Nie dawałem sobie rady z tym. - przedstawiłem się.
Pierwszy raz. O tym, że jestem uzależniony od alkoholu, wiedziałem od lat. Nie robiło to na mnie wrażenia. To była wiedza oswojona, ale mówiąc o narkotykach, poczułem wstyd i zmieszanie. Do tego się nie przyzwyczaiłem, chociaż ćpałem przez kilka lat, a ostatnie miesiące bardzo intensywnie. Jednak miałem tą tajemnicą podzielić się z grupą obcych ludzi. Podzieliłem się i nic się nie wydarzyło. Nikt nie spojrzał oburzony, wystraszony, nie zaśmiał się, tylko ja siedziałem, trawiąc to słowo.

- Jestem Kamil, jestem alkoholikiem. - przywitał się chłopak w moim wieku.
- Mam na imię Zbyszek, jestem alkoholikiem i hazardzistą - powiedział po chwili starszy pan.
- Irena. Alkoholiczka. - przedstawiła się kobieta po Zbyszku.
Dalej nie pamiętając imion: alkoholik i narkoman, alkoholik, hazardzista i alkoholik, alkoholik. Sami swoi — pomyślałem.

(...)

***

Kolejnego dnia wróciłem na terapię, to dobry znak. Zbyszek podirytowany opowiadał o swojej wizycie w urzędzie. Halinę zbadano alkomatem i odesłali do domu. Irena opowiadała o swoim dzieciństwie, Kamil też, a moje? Jak wyglądało moje?

Bieda była. Tapeta zawijała się pod sufitem, a matka szyła. Maszyna dudniła. Ojciec wracał z pracy wieczorami. Ze starszym bratem robiliśmy wojny na haclówy, siostra też w nich czasem uczestniczyła. Sporo starszym ode mnie, bardzo łatwo szło zrzucanie na mnie winy, bardzo trudno miałem się obronić i przez to często dostawałem wciry, za wybryki często nieswoje i oczywiście, za swoje. Pasek lub kabel od żelazka wisiał w widocznym miejscu, na jego widok mnie paraliżowało, wstrzymywałem oddech, oczami wychodziło przerażenie, serce waliło jak oszalałe. Na Pegasusie rzadko pozwalała mama grać, rodzaj kary i nagrody, tak jak pasek, użycie go stawało się bolesną karą, nie użycie rodzajem łaski. Przewinienia błahe mogły być bolesne i karane, tak samo, jak te duże, a cudze jak twoje. Panowało poczucie niesprawiedliwości. Tutaj starsi mieli rację. Strach i panika w krótkiej chwili między złym uczynkiem lub oskarżeniem a wymierzeniem kary, były najgorsze. To wtedy ważyły się losy młodego chłopca, to w tej chwili miał krótką szansę, wypowiedzieć zdanie lub dwa na swoją obronę i za chwilę zapadał wyrok. Dukając obronne słowa, już wiedział, że nic z tej obrony mu nie wyjdzie, że wszelkie argumenty trzeba złożyć w całość, a tę całość mu ciężko przedstawić, jest zbyt młody, ma zbyt mało czasu. Strach paraliżował jego słowa, w krótkich głębokich oddechach nerwowo rozglądał się wokół, szukając jakby drogi ucieczki. Matka wstała i już wiedział, że wyrok zapadł. Zaczął zanosić się płaczem. Gdy ruszyła w stronę kabla, panicznie zaczął chować się w kącie za łóżkiem. Skulił się, rękoma zasłaniał głowę i zaczynał padać piekący deszcz smutku, płaczu, krzyku, nienawiści i gniewu. Wyciągali go za ręce, piekły już plecy, ręce, nogi i żebra. Zostawiała go tak, jak leżał.

Nie wiem, czy nie wtedy wpadłem w uścisk ośmioramiennego potwora, a może moja pamięć jest zbyt zakrzywiona i krzywdę tę pomnożyłem razy osiem. A może wystarczyło tych kilka czarnych chmur na wrażliwym niebie, by zasłonić słońce, w którym mógłbym moczyć uśmiech dziecka. Gdzieś między wyzwiskami, tworzyła się samoocena, gdzieś między wyrokami narastał strach i wśród dni dobrych, siedziały głęboko pamiętliwe dni ulewno-piekące. Może radosne dłonie dziecka sięgającego po mleko w kubku, przysłoniły ręce sine, ręce wzorem krwisto-fioletowym pomalowane, a krzyk własnego głosu jakoś głębiej utkwił w głowie i przysłonił głos troskliwej matki. Może wystarczyło te kilka razy, które pamiętam, by wytworzyć gniew na długie lata i kilka radosnych chwil z pamięci postawił w cieniu. Na półce tak nieważnej, tak błahej, zbyt wysokiej, by dziecięce oczy mogły je zobaczyć.

(...)

Więc jakie to było dzieciństwo? Porównując do dzieciństwa Ireny, dosyć normalne. Przecież strzelanie pasem w dziecko, w tamtych czasach stało się czymś normalnym. Ją katowano. Czy nie normalnym, bo u kolegów z klasy fioletowych pręgów nie widziałem? Czasem nie ćwiczyłem na WF-ie, bolało siedzenie. Może ich też bolało, a może tego dnia bolało tylko mnie i Irenę, która osiemnaście kilometrów obok mnie, dostawała kijkiem w swoje młode plecy. Może nie płakałem wtedy sam, a cierpieliśmy tego dnia razem, nasze łzy wpadały do jednego źródła, które zaniosło je, aż do dorosłości, aż tu, po
dwudziestu latach do sali terapeutycznej na drugie piętro i potrafiło się ulać. Kroplami nawilżyć parkiet, przetarty do drewna od krzeseł, od setek par butów wnoszących do tego budynku swoje dzieciństwo. Tworząc rzekę, pełną brudu i bólu, która nie utrzymała się w korycie i wylała. Spłynęła z tego pokoju terapeutycznego z piętra po schodach, przepłynęła przez recepcję i drzwi główne. Chlusnęła ze schodków, przez ulicę pod drzewo, które rosło w cieniu starych kamienic. Napełniła się do opony pod drzewem i do dziupli, unosząc do góry spalone papierosy i puste butelki po setkach. Powoli mocząc resztki tytoniu i wlewając się do szkła. Zatopiła to wszystko, schowała przed słońcem ślady szminek na filtrach, odciski palców na butelkach, ciągnąc produkty uboczne na dno. Schnie teraz, w ten słoneczny letni dzień przed budynkiem terapii i śmierdzi.

- Damian, a jak ty spędziłeś dzień? - wyrwało mnie z myślenia, pytanie terapeuty.
- Dobrze, wróciłem, zjadłem, poleżałem.
- A głody jakieś miałeś?
- Ja nie mam za bardzo głodów, ja już 3 miesiące nie piję. - odpowiedziałem pewnie.
- Uważasz, że jak już trochę nie pijesz, to nie będziesz miał głodów? - z zaciekawieniem zapytał.
- Nie wiem, na razie nie mam. - uśmiechnąłem się, nie do końca wiedząc, czym są głody.

Więc za chwilę dostałem dzienniczek uczuć i głodów. Okazało się, że tych objawów głodu alkoholowego trochę jest, tak jak i uczuć, ale uważałem, że na uczuciach się znam i wiem, kiedy co czuję, aż za dobrze.
- Żeby obronić się przed zapiciem, musisz u siebie wcześniej znaleźć objawy. Zaznaczasz je na początku w dzienniku. Jeśli masz kilka objawów, to znaczy, że coś się zaczyna złego dziać. - tłumaczy mi i przy okazji grupie terapeutka.
- No i jak coś się złego dzieje, to co ja mam zrobić? - zapytałem.
- Wiedząc, że coś się dzieje, możesz to zatrzymać. Na przykład porozmawiać z kimś, może z grupy, albo iść na miting AA, zrobić coś, co lubisz, ale przede wszystkim unikać sytuacji ryzykownych, gdzie masz dostęp do alkoholu. - obszernie odpowiedziała mi Kasia, która wprowadziła mnie na tę grupę.

Więc stawiam ptaszki w jakiejś rubryce: sny alkoholowe, ból głowy, suchość w ustach. Od tego zależy moje życie. Robi się to nagle bardzo śmieszne i poważne zarazem.

(...)

Cz.2 "Trzeźwym (k)rokiem" (fragmenty z kolejnego rozdziału)

2
Jestem_Damian pisze: (sob 20 lip 2024, 20:20) Wszedłem do budynku, na umówioną parę dni wcześniej wizytę.
Bohater jest na totalnym dnie tak? A więc za działkę lub pieniądze na nią, jest w stanie np. okraść, pobić, zabić, a on umawia się na wizytę, parę dni wcześniej, więc chyba prywatnie? Ma na to kasę, a, on z wyżyn społecznych pochodzi? To ostatnie zdanie to ironia.

Moim zdaniem powinien zadzwonić na telefon zaufania, powiedzieć, że chce się zabić lub zaćpać na śmierć, że potrzebuje pomocy, wtedy mogą wysłać do niego ludzi, którym podpisze, że dobrowolnie idzie na odwyk. Moim zdaniem.
Jestem_Damian pisze: (sob 20 lip 2024, 20:20) . Przebrałem się i spotkałem w drodze powrotnej przyjaciela, a ten podwiózł mnie do poradni.
U ciebie dodatkowo bohater ma znajomego, który go podwozi do pani psychiatry

No niestety, jedynym jego kolegą na tym etapie życia może być ten kumpel od mefedronu, bo nawet własna matka/dziewczyna/siostra, w najlżejszym razie parę razy oszukana na pieniądze że niby na leczenie też się odwróci. Ni czuję tej makabrycznej samotności bohatera.
Jestem_Damian pisze: (sob 20 lip 2024, 20:20) Bieda była. Tapeta zawijała się pod sufitem, a matka szyła. Maszyna dudniła. Ojciec wracał z pracy wieczorami. Ze starszym bratem robiliśmy wojny na haclówy, siostra też w nich czasem uczestniczyła. Sporo starszym ode mnie, bardzo łatwo szło zrzucanie na mnie winy, bardzo trudno miałem się obronić i przez to często dostawałem wciry, za wybryki często nieswoje i oczywiście, za swoje. Pasek lub kabel od żelazka wisiał w widocznym miejscu, na jego widok mnie paraliżowało, wstrzymywałem oddech, oczami wychodziło przerażenie, serce waliło jak oszalałe. Na Pegasusie rzadko pozwalała mama grać, rodzaj kary i nagrody, tak jak pasek, użycie go stawało się bolesną karą, nie użycie rodzajem łaski. Przewinienia błahe mogły być bolesne i karane, tak samo, jak te duże, a cudze jak twoje. Panowało poczucie niesprawiedliwości. Tutaj starsi mieli rację. Strach i panika w krótkiej chwili między złym uczynkiem lub oskarżeniem a wymierzeniem kary, były najgorsze.
Nie, nie tak. Nie dawaj suchych opisów, to nie zmniejszy dystansu pomiędzy bohaterem a czytelnikiem. Tylko przywołaj konkretne sceny z dzieciństwa, żebyśmy oczami tego dzieciaka widzieli, czego doświadczył. One mają stanąć przed nami jak żywe. Przecież to biografia ma być.

Cz.2 "Trzeźwym (k)rokiem" (fragmenty z kolejnego rozdziału)

3
Strasznie się nakrecasz :) i sobie dopowiadasz.
Prywatna ? "NFZ „Ośrodek Profilaktyki i Terapii Uzależnień". " Może wygooglować
trzeba?
Wiesz, piszesz takie głupoty, że nawet nie będę ich komentować ;D niech to świadczy o Tobie.

Dodano po 7 minutach 42 sekundach:
Luiza Lamparska
Wybacz, ale tekst jest osobisty... Nie mam zamiaru wykłócać się z kimś kto jest zielony w temacie o to czy przeżyłem to co przeżyłem. Nie chciałem wzbudzać tekstem takich dyskusji, ale ataków na takie tematy to się nie spodziewałem. Trochę przykre.

Cz.2 "Trzeźwym (k)rokiem" (fragmenty z kolejnego rozdziału)

4
Sugestie do tekstu

Początek opowieści:
Rozważ dodanie krótkiego wprowadzenia, które ustawi scenę i nastrój, zanim przejdziesz do opisu stanu emocjonalnego bohatera. Może to pomóc czytelnikowi lepiej zrozumieć kontekst i powód jego sytuacji.

Opis otoczenia:
Opisy są bogate i pełne szczegółów, ale mogą być bardziej zwięzłe. Staraj się skupić na tych elementach, które mają znaczenie dla fabuły lub emocji bohatera. Unikaj zbędnych szczegółów, które mogą rozpraszać czytelnika.

Narracja emocjonalna:
Emocje bohatera są dobrze przedstawione, ale warto wzbogacić narrację o bardziej zmysłowe opisy, które pomogą czytelnikowi "poczuć" sytuację. Na przykład, opisując lęk bohatera, można skupić się na fizycznych odczuciach, takich jak przyspieszone bicie serca, drżenie rąk itp.

Rytm i płynność:
Niektóre zdania są dość długie i złożone, co może utrudniać płynność czytania. Rozważ podzielenie dłuższych zdań na krótsze, bardziej dynamiczne fragmenty, aby utrzymać tempo narracji.

Dialogi:
Dialogi są naturalne i przekonujące, ale można je wzbogacić o krótkie opisy emocji i gestów postaci, co doda głębi interakcjom. Na przykład, gdy bohater mówi o swoich problemach, warto dodać, jak zmienia się wyraz jego twarzy lub jak gestykuluje.

Rozwój postaci:
Bohater przechodzi wyraźną przemianę, ale warto bardziej szczegółowo opisać jego wewnętrzne zmagania i motywacje. Jakie myśli i uczucia towarzyszą mu podczas trudnych decyzji? Co konkretnie sprawia, że postanawia szukać pomocy?

Sceny retrospektywne:
Wspomnienia z dzieciństwa są istotne dla zrozumienia bohatera, ale można je wpleść w narrację w bardziej płynny sposób, aby nie przerywały bieżącej akcji. Można je przedstawić jako krótkie retrospekcje, które bezpośrednio odnoszą się do aktualnych wydarzeń.

Kulminacja i zakończenie:
Upewnij się, że kulminacja i zakończenie są satysfakcjonujące dla czytelnika. Może warto dodać moment, w którym bohater odczuwa nadzieję lub widzi pierwszy krok ku poprawie, co nada opowieści bardziej optymistyczny ton.

Dialog z terapeutką:
Sceny rozmowy z terapeutką są dobrze napisane, ale można je wzbogacić o więcej szczegółów dotyczących otoczenia i atmosfery gabinetu, co pomoże lepiej oddać nastrój tych momentów.

Styl narracji:
Styl narracji jest emocjonalny i intensywny, co jest odpowiednie dla tematyki tekstu. Jednak warto dbać o spójność tonu, unikając nadmiernej melodramatyczności. Staraj się utrzymać autentyczność i naturalność w opisywaniu trudnych przeżyć bohatera.

Wybrane zdania i ich poprawa

1.
Oryginał: Zanim usiadłem przed obcą kobietą i ze łzami w oczach opowiadałem jej o wszystkim, minęły jeszcze dwa miesiące.

Poprawa: Minęły dwa miesiące, zanim usiadłem przed obcą kobietą i ze łzami w oczach opowiadałem jej o wszystkim.

2.
Oryginał: Resztkami sił wyczłapałem się z domu, w pielgrzymce po lepsze.

Poprawa: Resztkami sił wyszedłem z domu, w pielgrzymce po lepsze.

3.
Oryginał: Blady, słaby, z podkrążonymi oczyma i pocący się ostatnimi dwoma miesiącami, panicznie szukałem ratunku, ze strachem o swoje życie.

Poprawa: Blady, słaby, z podkrążonymi oczami i spocony, panicznie szukałem ratunku, obawiając się o swoje życie.

4.
Oryginał: Radośni ludzie załatwiali swoje sprawy, lekkim krokiem przecinając uliczki.

Poprawa: Radośni ludzie załatwiali swoje sprawy, lekko przechodząc przez uliczki.

5.
Oryginał: Patrzyłem na nich i czułem przed nimi lęk.

Poprawa: Patrzyłem na nich z lękiem.

6.
Oryginał: Świadomość, że ktoś idzie za mną i wpatruje się w moje kroki, czyniły je nienaturalnymi, a nawet je paraliżowały i czułem, jakbym podnosił galaretowate nogi wysoko, tak jak idzie się przez wysoki śnieg i czubki butów kierowałem wyżej bym przypadkiem pod tym śniegiem, o nic się nie potknął i nie przewrócił i nie stał się pośmiewiskiem dla tej strony ulicy, która jeszcze dziwaka we mnie nie dostrzegła.

Poprawa: Świadomość, że ktoś idzie za mną i wpatruje się w moje kroki, czyniła je nienaturalnymi i paraliżowała. Czułem, jakbym podnosił nogi przez głęboki śnieg, aby uniknąć potknięcia i nie stać się pośmiewiskiem.

7.
Oryginał: Może czułbym się lepiej, gdyby te ulice były jednak przykryte śniegiem, a ludzie pod kapturami bardziej zainteresowani tym, co się dzieje pod ich stopami niż tym, co wokół nich, ale było lato i tego swojego chodu ukryć w śniegu przed nimi nie mogłem.

Poprawa: Może czułbym się lepiej, gdyby ulice były przykryte śniegiem, a ludzie pod kapturami bardziej skupieni na swoich krokach niż na otoczeniu. Było jednak lato, więc nie mogłem ukryć swojego chodu.

8.
Oryginał: Dotarłem wreszcie do budynku, na ulicy mniej ruchliwej, wąskiej, schowanej w cieniu miasta i starych kamienic.

Poprawa: Dotarłem wreszcie do budynku, na cichej, wąskiej ulicy, schowanej w cieniu miasta i starych kamienic.

9.
Oryginał: Przed budynkiem jest charakterystyczne stare drzewo z tabliczką „pomnik przyrody”, które wlazło na drogę, więc drogowcy z jednej strony oblali je asfaltem, przykrywając stary bruk.

Poprawa: Przed budynkiem stoi charakterystyczne stare drzewo z tabliczką „pomnik przyrody”. Droga została z jednej strony oblaną asfaltem, przykrywając stary bruk.

10.
Oryginał: Wszedłem do budynku, na umówioną parę dni wcześniej wizytę.

Poprawa: Wszedłem do budynku na umówioną kilka dni wcześniej wizytę.

Tekst cechuje się silnym emocjonalnym napięciem i dynamiczną narracją, co dobrze oddaje trudności i zmagania bohatera. Zmiany wprowadzone w zdaniach miały na celu poprawienie płynności i klarowności tekstu, zachowując przy tym jego intensywność. Pamiętaj, aby unikać zbędnych opisów i dbać o zwięzłość narracji, co pomoże utrzymać zainteresowanie czytelnika. Stosuj zasadę "pokaż, nie mów", aby jeszcze bardziej wzbogacić swoją prozę.
„Oto, jak to robisz: siadasz przy klawiaturze i wkładasz jedno słowo po drugim, aż się skończy. To takie proste i takie trudne. ”

Neil Gaiman

Cz.2 "Trzeźwym (k)rokiem" (fragmenty z kolejnego rozdziału)

5
No i tutaj, zaliczamy, drogi Autorze, zderzenie czołowe z problemem, o którym wspomniała na samym początku Wolha Redna: piszemy wspominki czy literaturę? Droga środka się tutaj, niestety, nie sprawdza.

Jeżeli wspominki, to czytelnika możemy mieć w głębokim poważaniu, czy on rozumie, czy nie rozumie, podoba mu się, czy nie, czyta to w ogóle, czy nie.
Jeżeli jednak tworzymy literaturę, to czytelnik jest najistotniejszym punktem odniesienia, bo literatura to wywoływanie uczuć, myśli i przeżyć w umysłach odbiorców za pomocą słów.
Jeżeli wspominki, to najważniejsze są, jak pisała Wolha Redna, uczciwość, otwartość, autentyczność, oszczędność i trzymanie się faktów.
Jeżeli literatura, to liczy się to, co czytelnik podczas lektury przeżyje, poczuje, pomyśli, czego doświadczy w swojej głowie. W literaturze nie jest ważne, czy coś się rzeczywiście zdarzyło, tylko czy pod pewnymi warunkami zdarzyć się mogło (czyli czy jest wiarygodne) i czy jest skuteczne (wywołuje w umyśle odbiorcy zamierzony efekt).

To, co przy wspominkach i osobistych zapiskach jest dla Ciebie, Autorze, oczywiste lub nieistotne, dla odbiorcy takie wcale nie jest i wymaga wyjaśnień. Na przykład: w tym fragmencie bohater wielokrotnie mówi o domu - zamyka się w domu, wychodzi z domu, wraca do domu. Ale w poprzednim fragmencie domu nie miał! Mieszkał w domku na działce. Ile czasu minęło między wydarzeniami opisanymi w jednym i drugim fragmencie? Co się w tym czasie wydarzyło? Jakie miejsce bohater nazywa domem? Domek na działce? Czy wrócił do rodziny? Czy mieszka jeszcze gdzie indziej?

Po drodze bohater spotyka przyjaciela, który podwozi go do poradni. Co to za przyjaciel? Czy on był tym przyjacielem wcześniej? Jeśli tak, to gdzie był ten przyjaciel, w czasie, gdy toczy się akcja pierwszego fragmentu? Gdy bohater idzie do lasu ze sznurkiem? A może to po prostu znajomy, którego bohater nazywa na wyrost przyjacielem, bo bardzo chce mieć przyjaciela? A może to ktoś nowy, ale w takim razie skąd się wziął, jak bohater go poznał?
Jestem_Damian pisze: (sob 20 lip 2024, 20:20) Nie wiem, czy nie wtedy wpadłem w uścisk ośmioramiennego potwora, a może moja pamięć jest zbyt zakrzywiona i krzywdę tę pomnożyłem razy osiem.
Co to jest ośmioramienny potwór?


No i ten akapit, w którym bohater opowiada o dzieciństwie. Tutaj droga środka pomiędzy wspominkami a literaturą okazuje się nie drogą, tylko wężem boa.
Opowieść zaczyna się dusić, bo tak naprawdę, trzeba by tu zastosować dwie, a może i trzy różne perspektywy, różne rodzaje narracji, żeby to było skuteczne. W obecnej formie literacko skuteczne nie jest, bo perspektywy są pomieszane.

Jest perspektywa dziecka, które doświadcza przemocy i niesprawiedliwości, ale tego tak nie nazwie. Dla dziecka to jest zastana rzeczywistość, według tego chłopca, taki jest świat, takie prawa w nim działają, bo innego nie zna. Żeby to dobrze działało, trzeba by się cofnąć w czasie, stać się tym dzieckiem i z tamtego miejsca opisać, co czujesz. Tylko że takich rzeczy nie robi się bezkarnie. Takie akcje dużo kosztują emocjonalnie, nie bez powodu robi się to zazwyczaj pod opieką terapeuty, czasem nawet lekarza psychiatry i pod osłoną leków. To nie jest bułka z masłem. A pisarz, kiedy pisze, jest sam. Nie podejmujesz, Autorze, w tym momencie takiego ryzyka i ja się nie dziwię.
Mieszasz więc do tego perspektywę dorosłego mężczyzny, który patrzy z boku i bez emocji tłumaczy, co tam się dzieje. Skutek jest taki, że odbiorca nie czuje bólu tego dziecka, bo i bohater nie chce i nie jest w stanie tego bólu poczuć.

Literacko byłoby dobrze dać dwa oddzielne akapity - z perspektywą dziecka i potem - z perspektywą dorosłego, który patrzy na to już z dystansu lat, jest duży, więcej rozumie. Ale czysta perspektywa dziecka jest w tym momencie za trudna do uzyskania, więc wychodzi ni pies, ni wydra.

Warto pamiętać, że niezależnie od tego, czy piszesz literaturę czy wspomnienia, fakty, jakie by nie były, można przedstawiać z różnych perspektyw. To pozwala regulować dystans - patrzeć na coś z bliska lub z daleka. Z jednej, czy drugiej strony.

W ogóle, jeżeli piszesz literaturę, to takich narzędzi masz znacznie więcej. Bo wówczas możesz, na przykład, zwiększyć dystans jeszcze bardziej: włożyć całą tę historię w usta terapeuty. W takiej wersji to terapeuta mówi: Powiedział pan, że w dzieciństwie (i tu cała opowieść o rodzicach i rodzeństwie). Czy dobrze zrozumiałem?

Być może żaden tego akurat w tej sytuacji nie powiedział, ale mógł. Terapeuci często tak mówią. Nie tylko po to, żeby rzeczywiście upewnić się, czy dobrze zrozumieli, ale także po to, żeby dać osobie w terapii informację, że została usłyszana. Mnóstwo ludzi ma poczucie, że nikt ich nie słucha, nikogo nie obchodzi, co mają do powiedzenia. A w ten sposób terapeuta może powiedzieć: usłyszałem cię.

Wreszcie, jeżeli piszesz literaturę, możesz coś opowiedzieć metaforą, na przykład: Byłem najmłodszym i najsłabszym pisklęciem w gnieździe, gdzie zasoby były bardzo ograniczone, a walka bezwzględna. W każdej chwili mogłem zostać zadziobany przez brata, siostrę lub matkę. Byłem za mały i zbyt powolny, żeby się obronić i w końcu z tego gniazda wypadłem.

Na koniec o tym, co dla mnie było w całym tym fragmencie najważniejsze: To, że bohater nie współczuje dziecku, którym był. A nawet mam wrażenie, że odczuwa do tego małego siebie pewnego rodzaju niechęć. Dopiero Irence, czyli innej osobie, jest w stanie współczuć i od Irenki ta fala współczucia się rozlewa i dopiero wtedy jest w stanie objąć chłopca. To rzuca trochę inne światło na samotność bohatera. To nie jest zwykła samotność. On, kiedy jest sam, nie jest w stanie czuć. Potrzebuje do tego wyzwalacza w postaci innego człowieka. A jaki jest ktoś, kto nie czuje? Jest martwy. To naprawdę walka o przeżycie.

Ten akapit o wzbierającej fali, podoba mi się zresztą najbardziej z całego fragmentu (i jeszcze oglądanie drzewa). Ale to żadne wspominki, żadne fakty. To po prostu literatura:
Jestem_Damian pisze: (sob 20 lip 2024, 20:20) Może ich też bolało, a może tego dnia bolało tylko mnie i Irenę, która osiemnaście kilometrów obok mnie, dostawała kijkiem w swoje młode plecy. Może nie płakałem wtedy sam, a cierpieliśmy tego dnia razem, nasze łzy wpadały do jednego źródła, które zaniosło je, aż do dorosłości, aż tu, po
dwudziestu latach do sali terapeutycznej na drugie piętro i potrafiło się ulać. Kroplami nawilżyć parkiet, przetarty do drewna od krzeseł, od setek par butów wnoszących do tego budynku swoje dzieciństwo. Tworząc rzekę, pełną brudu i bólu, która nie utrzymała się w korycie i wylała. Spłynęła z tego pokoju terapeutycznego z piętra po schodach, przepłynęła przez recepcję i drzwi główne. Chlusnęła ze schodków, przez ulicę pod drzewo, które rosło w cieniu starych kamienic. Napełniła się do opony pod drzewem i do dziupli, unosząc do góry spalone papierosy i puste butelki po setkach. Powoli mocząc resztki tytoniu i wlewając się do szkła. Zatopiła to wszystko, schowała przed słońcem ślady szminek na filtrach, odciski palców na butelkach, ciągnąc produkty uboczne na dno. Schnie teraz, w ten słoneczny letni dzień przed budynkiem terapii i śmierdzi.
Jasne, że to trzeba by jeszcze przemyśleć, może trochę przeredagować, może wygładzić. Ale to jest literatura.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

Cz.2 "Trzeźwym (k)rokiem" (fragmenty z kolejnego rozdziału)

6
Thana,
Bardzo Ci dziękuję, za podzielenie się tymi wątpliwościami i ogólnie odbiorem.
Tak jak myślałem, wrzucanie fragmentów trochę mija się z celem. to na co zwróciła uwagę i Luiza i Ty że brak przeżyć dziecka z pierwszej osoby...taki fragment jest przed porównaniem, zestawieniem z dzieciństwem Ireny, tylko go schowałem...nie wrzucałem wszystkiego.
Przemyślałem to wszystko i przemyślałem co jest dla mnie większą wartością w tekście, co chcę nim uzyskać- więc za Twój komentarz bardzo dziękuję. Dziękuję za poświęcony czas. Biorę to wszystko do siebie.

Cz.2 "Trzeźwym (k)rokiem" (fragmenty z kolejnego rozdziału)

7
Jestem_Damian pisze: (pn 22 lip 2024, 18:06) Przemyślałem to wszystko i przemyślałem co jest dla mnie większą wartością w tekście, co chcę nim uzyskać
OK. Cokolwiek postanowiłeś, powodzenia w realizacji!
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

Cz.2 "Trzeźwym (k)rokiem" (fragmenty z kolejnego rozdziału)

8
A, i może jeszcze zerknij na wątek Patrena: viewtopic.php?f=185&t=16926
Może jego powieść Cię zainteresuje - temat pokrewny, ale ujęty całkowicie literacko.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

Cz.2 "Trzeźwym (k)rokiem" (fragmenty z kolejnego rozdziału)

9
Nie sądzę, bym dodała coś ciekawego do ogółu komentarzy, ale skoro przeczytałam, to daję znać.
Ta część podobała mi się bardziej niż poprzednia, jest taka prostsza, bardziej ludzka. Oczywiście takie bardziej kwieciste fragmenty też się pojawiają, ale jest ich mniej. Jako autor masz prawo oczywiście opisywać rzeczywistość, jak uważasz za słuszne, ja tylko opisuję swoje wrażenia.
Na pewno musisz popracować nad warsztatem, zwróć uwagę na poprawny zapis dialogów. Historia w moim odczuciu jest autentyczna, ale napisana troszkę kulawo. Myślę też, że jeśli chcesz ją przedstawić bardziej osobiście i mniej jako po prostu opowieść z fabułą, to powinieneś przemyśleć, co konkretnie chcesz przekazać, z jakimi wnioskami powinien skończyć twój czytelnik. Fajnie by było, by ten "przekaz" (nie lubię tego słowa, ale pasuje) nie był oczywisty (narkotyki są złe), a nawet jeśli ma być oczywisty, to przedstawiony w nieoczywisty sposób. Jeśli to ma być historia typowo z fabułą, to wyżej już napisano wszystko, co mogłabym o tym napisać i nie będę tego kopiować (bo nie wypada).
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”