Prognoza - fragment opowiadania

1
- O, nie, już lepiej sama zadzwonię.
Wyszukała jego numer i nacisnęła przycisk. Łatwo mi poszło.
- Pan Dziuraszek?
Nazwisko tego ginekologa nieodmiennie wprawiało mnie w dobry nastrój.
- Mówi Wilecka. Proszę wybaczyć tę nienormalną porę, ale potrzebuję pomocy.
I koniec. Załatwione. W środku nocy facet wyskoczył z łóżka i poleciał do przydomowego gabinetu. Ciekawe czy będzie w kapciach i pidżamie? Po niedługiej jeździe zatrzymałem samochód w cichej willowej dzielnicy, przed bramą okazałej rezydencji i nacisnąłem dzwonek przy furtce oznaczony napisem „GABINET’. Kamera umieszczona nad furtką zlustrowała nasze postaci i widocznie zostaliśmy zaakceptowani, gdyż furtka szczęknęła cicho i wejście stanęło otworem. Ogrodowe latarnie wydobyły z mroku połaci idealnie przystrzyżonego trawnika. Pomiędzy nimi biegła ścieżka wysypana drobnymi białymi kamykami. Podążyliśmy tym jasnym skrzypiącym traktem w głąb posiadłości. Dotarliśmy do parterowego domku o ścianach oplecionych brązowiejącą winoroślą. Na froncie budyneczku jaśniały dwa okienka przesłonięte żaluzjami. Spomiędzy listewek sączyły się strużki żółtego światła. Nad drzwiami wejściowymi kołysał się pęczek „wietrznych dzwonków”. „Klak... klak... klak...” klekotały bambusowe listewki. Poczułem, że odpływam myślami.
- Klak, klak, klak – powtórzyłem.
I odetchnąłem głęboko. Upiorna noc zmierzała ku końcowi.

Drzwi otworzyły się i przywitał nas pan doktor ginekolog Stefan Dziuraszek, we własnej osobie, ubrany w szary garnitur, włoskie buty i krawat o odcieniu lekko wiśniowym zaciągnięty pod szyją. Krótkie, czarne wąsiki dopełniały stroju i nie wyglądały na ubrane przed chwilą. Zresztą cały pan Dziuraszek nie wyglądał na „przedchwilowego”, chociaż od naszego telefonu upłynęło najwyżej dwadzieścia minut. Zastanawiałem się czy on sypia mając garnitur w pogotowiu przy łóżku. Z zadowoleniem odkryłem ślady zarostu na jego policzkach. Pachniał niczym Hawana o zachodzie słońca, ale nie był doskonały.
- Witaj droga Mario - powiedział i wyciągnął rękę do Kotka.
Droga Mario? Dobrze, że się nie cmoknęli. A może trafiliśmy do psychoanalityka?
- A to... - zawiesił głos, lustrując mnie na wzór kamery przy furtce.
- Kalinowski - przedstawiłem się.
- Miło mi, Dziuraszek - powiedział.
Z obojętnego tonu wywnioskowałem, że na liście znajomych umieścił mnie gdzieś pomiędzy listonoszem a obwoźnym sprzedawcą odkurzaczy. Ścisnął mi dłoń mocnym uchwytem, nawykłym do trzymania rakiety tenisowej i z wąskiego korytarzyka wprowadził nas do leżącego na lewo gabinetu zabiegowego. Zastaliśmy tam oszklone laboratoryjne szafki pełne tajemniczych buteleczek, pudełeczek i połyskujących metalicznie narzędzi. Szpitalne łóżko na kółkach ustawione pod ścianą i w połowie zasłonięte groszkowym parawanem. A nade wszystko, zajmujący środek pomieszczenia zatrważający fotel z przypominającymi średniowieczne dyby uchwytami, w których zapewne unieruchamiano rozkraczone nogi pacjentek.
- Myślę, że powinien pan zaczekać w drugim pokoju, tam jest wygodna kanapa i czasopisma - zaproponował Dziuraszek.
Brzmiało to bardziej jak rozkaz. Kotek przytaknął skinieniem głowy. Cóż było robić? Posłusznie pomaszerowałem do pokoiku po przeciwnej stronie korytarza. Był tam nawet telewizor. Nie włączyłem go jednak, lecz siedziałem w ciszy, nasłuchując szmerów dochodzących z gabinetu. Uświadomiłem sobie, że Dziuraszek spotykał się z „naszą tajną plamką” między udami Kotka już wtedy, kiedy ona nawet nie śniła o spotkaniach ze mną. Wreszcie wyszli. Po niemal godzinie. Nie obejmowali się jednak, więc zdusiłem narastające w gardle warczenie i zapytałem.
- I co?
Zagrzechotała małym pudełkiem.
- Mamy tabletki. Powinnam zażyć jedną przed upływem trzeciej doby.
- A więc...
- I jestem w ciąży prawie na sto procent - dodała, składając dłonie na brzuchu.
- Ale mamy te tabletki, prawda? - upewniłem się.
Węszyłem kłopoty, bo coś za często zezowała na Dziuraszka.
- Najpierw zrobimy prognozę – odpowiedziała tym swoim tonem, który zbyt dobrze znałem, by oponować.
- A skąd u diabła w środku nocy weźmiesz prognozer? – zapytałem.
- Tak się szczęśliwie składa, że posiadam rzeczone urządzenie - wtrącił się Dziuraszek.
Rzuciłem mu nienawistne spojrzenie. Musiał ją do tego namówić.
- Przykro mi, ale nie mamy przy sobie za wiele pieniędzy - sięgnąłem po ostatnią wymówkę.
- Och, pani Maria od lat jest moją pacjentką – odparł, przyglądając się mojemu ubraniu. – Zastosujemy rabat, a zapłacić możecie później. Niech pan nie kłopocze się o te sprawy.
Trochę się stropiłem. Aż tak źle wyglądałem? Co prawda ubierałem się w dużym pośpiechu.
- Prognozer mam w willi, w piwnicy. Nie afiszuję się z nim, bo koledzy różnie podchodzą do takich nowości. Szczególnie ci konserwatywni narzekają, że prognozowanie istniejących ciąż jest wątpliwe etycznie – rzekł z przekąsem. - Wejdziemy bocznymi drzwiami, ale proszę o ciszę, bo żona i dzieci śpią na górze.

Dochodziło wpół do czwartej, gdy opuściliśmy ukryty w splotach winorośli romantyczny gabinecik i udaliśmy się do rezydencji majaczącej w przeciwległym krańcu ogrodu. Elegancki szarlatan szedł przodem.
- Wiedziałaś, że on ma prognozer? - szepnąłem.
- Domyślałam się.
Przysunęła się i pocałowała mnie w policzek.
Przypomniałem sobie przeglądany jakiś czas temu nieco kpiący w tonie artykuł z Newsweeka. Prognozery pojawiły się u nas w kraju parę lat temu. Bazowały na teorii (zapewne stworzonej przez samych producentów) głoszącej, że to nie dzień narodzin, ale sam moment zapłodnienia wywiera decydujący wpływ na późniejsze życie człowieka. Skoro zaś decyduje zapłodnienie, to trzeba na nowo zdefiniować świadome rodzicielstwo. Świadomy rodzic to taki, który zapładnia w sposób świadomy – to znaczy tak, aby zapewnić swojemu dziecku jak najlepszą przyszłość. I tu otwierało się pole do popisu dla prognozerów. Zanim bowiem dany plemnik spotkał się z daną komórką jajową prognozery przewidywały już niektóre skutki takiej fuzji. Innymi słowy potrafiły przewidzieć cechy przyszłego dziecka zanim! jeszcze doszło do zapłodnienia. Zainteresowani przyszli rodzice poddawani byli serii szczegółowych badań, w wyniku których tworzono wachlarz możliwych do sprognozowania (fizycznych, psychicznych i intelektualnych) cech ich potomka. Następnie cechy te korelowano z okresem koncepcyjnym przyszłej matki, który dzielono wcześniej na godzinne przedziały zwane hipotetycznymi terminami zapłodnienia i do każdej tak ustalonej godziny przypisywano określone cechy dziecka wraz z prawdopodobieństwem ich wystąpienia. Przyszłym rodzicom pozostawało tylko wybrać taką godzinę zapłodnienia, w której występował najlepszy, ich zdaniem, zestaw cech dziecka i dołożyć wtedy wszelkich starań, aby zestaw ten „stał się ciałem”. W celu ułatwienia orientacji wręczano parom tzw. „Kalendarzyki Jakości Zapłodnienia”. Kalendarzyki obejmowały tylko trzy miesiące, więc pary, które zrezygnowały z zapłodnienia w tym okresie – bo, na przykład, nie trafiły na zadowalający zestaw cech dziecka - chcąc próbować dalej musiały uaktualniać badania i ponawiać prognozy. Najtrudniejszym elementem całego procesu było trafienie z zapłodnieniem we właściwą godzinę, z czego tak naśmiewał się dziennikarz Newsweeka. Pomimo dyskusyjnej wiarygodności tych usług ich popularność wciąż wzrastała. Słyszałem nawet telewizyjną wypowiedź pewnego księdza, który nazwał prognozy naturalną inżynierią genetyczną posiadającą liczne zalety profilaktyczne i możliwą do zaakceptowania przez Kościół. Nie przypuszczał pewnie, biedny klecha, że ubocznym efektem prognoz będzie wzrastająca liczba cichych aborcji. Odkryto bowiem, że możliwe jest prognozowanie płodów już poczętych – wystarczało wskazanie przybliżonej daty zapłodnienia z ostatnich trzech miesięcy – i stosowano swoistą profilaktykę „następczą” usuwając te płody, które marnie rokowały na przyszłość. Ponoć nawet w parlamencie prognozy wzbudziły zainteresowanie paru mało znanych posłów, którzy zaczęli nawoływać, w imię bezpieczeństwa narodowego, do przymusowego prognozowania wszystkich par planujących potomstwo. Chcieli w ten sposób lokalizować i eliminować jednostki niebezpieczne (a także nieprzydatne) dla społeczeństwa jeszcze przed ich pojawieniem się na świecie. Obecne prawo nie interesowało się jednak prognozerami bardziej niż cygankami wróżącymi z ręki i fusów po kawie. Modne magazyny ukuły futurystyczną nazwę „prognozzing” i uznały zjawisko za bardzo „trendy”. Natomiast naukowcy i szacowni lekarze unikali tego tematu niczym ognia. W przeciwieństwie do grupy co bardziej pragmatycznych następców Hipokratesa, którzy dostrzegli w prognozerach źródło niezłych dochodów i z tajemniczych źródeł nabywali „rzeczone urządzenia”, jak je nazwał Dziuraszek. Źródła te były na tyle tajemnicze, że słyszałem nawet żarty: to nie ty kupujesz prognozer, lecz prognozer sam ciebie wybiera. Jeśli zaś chodzi o ceny, to nawet najtańsze prognozy były rarytasem dostępnym tylko lepiej zarabiającym obywatelom. Osobiście uważałem zresztą, że przyrządy te służą właśnie do drenowania kieszeni naiwnych nowobogackich. Jednak żadnego dotąd nie widziałem i nie potrafiłem stłumić uczucia ciekawości.

Dotarliśmy do rezydencji i bocznym wejściem zeszliśmy do schludnego piwnicznego gabinetu. Tam moja ciekawość została zaspokojona. Urządzenie wyglądało jak średniej wielkości metalowa szafka migocząca diodami. Od szafki odchodziły kolorowe warkocze splątanych przewodów, jedne trafiały w porty komputera stojącego na blacie skromnego biurka, inne podłączone były do dwóch kasków wiszących na oparciach dwóch skórzanych foteli, przypominających nieco urządzenia z celi śmierci, a oprócz nich było tam coś w rodzaju pionowej kabiny do opalania wyposażonej w rozsuwane szklane drzwi. Ginekolog poklepał szafkę jak wiernego psa. Zaburczała przymilnie, jakby w odpowiedzi na pieszczotę.
- Oto prognozer. A to przystawki. - Szerokim gestem wskazał pozostałe sprzęty.
- Rozbierzcie się, wstawię kawę i zaczynamy. Trochę to potrwa.
- Mamy się rozebrać do naga? – spytałem, nie wiedząc czego od nas oczekuje.
- Jeszcze nie. Ściągnijcie płaszcze i siadajcie. Najpierw wypełnimy papierki.
Wyciągnął z kąta dwa rozkładane krzesła i rozstawił przy biurku. Usiedliśmy, a on opadł po drugiej stronie na skórzany pikowany fotel wyglądający na luksusowy, angielski mebel. Wydobył z szuflady plik kartek i rozłożył na blacie.
- Nazwiska państwa?
- Maria Wilecka.
- Józef Kalinowski.
- Miejsce i data urodzenia? Miejsce zamieszkania? Stan cywilny? Wykształcenie? Zawód?...
Odpowiadaliśmy automatycznie, a on skrobał coś czarnym Watermanem.
- Dobrze - rzekł po jakimś czasie. - Za chwilę poproszę o wypełnienie tych ankiet - stuknął palcem w sporą stertę papieru - ale przedtem pobiorę państwu krew. Proszę podciągnąć rękawy.
Pobrał nam krew, a potem przyniósł dwie filiżanki parującej kawy.
- Trochę kofeiny pomoże przy ankietach - rzucił pocieszająco.
„Wymień trzy rzeczy, które zabrałbyś na bezludna wyspę. Czy pociągają cię koleżanki twojej partnerki? Jakie były twoje średnie zarobki w ostatnich sześciu miesiącach? Czy widziałeś UFO? Co robi dziewczynka na obrazku? Czy w twojej rodzinie występowały choroby psychiczne? Czy często kupujesz rzeczy, których nie potrzebujesz? Czy byłeś fizycznie karany przez rodziców? Wskaż trzy różnice między rysunkami...”. I tak dalej. Ponad trzysta zakręconych pytań. Zresztą, chodziły takie pogłoski, że prognozery zostały wypromowane przez wielkie koncerny w celu gromadzenia informacji o potencjalnych klientach. Dzięki nim nowe produkty miałyby lepiej trafiać w „target”. Po prostu dno. Tylko się utwierdziłem w przeświadczeniu, że za grube pieniądze ludzie są robieni w balona. Nawet Kotek jakby zwątpił w swojego zaufanego lekarza i przepraszająco zerkał znad papierów.
- A ile pan dał za ten sprzęt? - Wyczerpanie pozbawiło mnie resztek dobrego wychowania.
- Ha, ha - parsknął Dziuraszek. - Mniej niż by się mogło wydawać. Mam go w leasingu i to na niezwykle korzystnych zasadach. Ale dostać go nie jest łatwo, ostra weryfikacja, szkolenia i przede wszystkim dyskrecja - położył palec na ustach.
- I gówno warte prognozy - wymknęło mi się zanim przygryzłem język.
- Misiu, no wiesz! - Kotek trzepnął mnie w udo.
- Przepraszam, to ze zmęczenia.
Wcale nie było mi przykro.
- Cóż, trudno ocenić ich wiarygodność, gdyż mamy je dopiero od trzech lat - wyznał ginekolog. – Ale prognozery rozprowadza uznana międzynarodowa korporacja i są całkowicie bezpieczne dla zdrowia. Poza tym programy obsługi są na bieżąco udoskonalane, a pewność i zakres prognoz stale się zwiększa. Na razie traktujemy je jako rodzaj modnej zabawy – wyznał rozbrajająco szczerze. – Weźmy takie Hollywood, tam wszyscy prognozują.
- Kosztownej zabawy - uściśliłem.
- Każdy musi z czegoś żyć. Pan zdaje się prawnik? Więc coś pan o tym wie - zripostował chłodno. - Dobra rozrywka zawsze kosztuje, a nasza wielu ludziom przynosi nadzieję.
- Nadzieję? Ponoć dostajecie prowizję za każdą sprognozowaną parę! - zemściłem się.
Denerwował mnie ten typek.
- Misiu!
- Doprawdy? - uniósł brwi. - Co za bzdury. Ankiety wypełnione? To zapraszam na tamte fotele - zrobił gest jakby prosił do tańca.
Umościliśmy się w niemal śmiertelnie wygodnych, skórzanych objęciach. Kotkowi wyraźnie zrzedła mina. Dziuraszek krzątał się przy kaskach i tłumaczył.
- Prognozer jest równocześnie komputerem i minilaboratorium najnowszej generacji. Wasze odpowiedzi i wyniki badań zostaną przetworzone i przesłane siecią internetową do Centrum Analiz - recytował. - Prognoza będzie gotowa po pięciu godzinach. Odeślą ją na mój adres. Informacje będą zakodowane przy obu przekazach i bez współpracy z prognozerem są zupełnie bezwartościowe. Centrum Analiz nie pozna jednak waszych personaliów, bo informacje umożliwiające identyfikację pacjentów zostają w moim gabinecie - zakończył i założył nam kaski.
- A gdzie znajduje się to Centrum Analiz? – zapytałem
- O, daleko stąd. Nawet ja dokładnie nie wiem – mrugnął porozumiewawczo i włączył urządzenie.
Coś połaskotało mnie w mózgu i zaszumiało w uszach. Po kilku chwilach minęło, a on uwolnił nasze głowy i wskazał pionową kabinę.
- Prawie koniec. Jeszcze skanowanie i jesteście wolni - obwieścił. - Rozbierzcie się i nago wejdźcie do kabiny skanera, a on ściągnie obraz waszych ciał. Tylko wchodźcie pojedynczo - uśmiechnął się.
Popatrzyłem z niedowierzaniem na Kotka. Ale ona już zrzucała ciuszki. Legginsy i sweterek z łosiem pofrunęły w kąt pomieszczenia, za nimi bielizna. Aż mnie zawstydziła tą gotowością. Dziuraszek nawet nie odwrócił oczu. Ludzie! Sprawdzajcie ginekologów, do których chadzają wasze kobiety! Potem przyszła moja kolej. Zeskanowałem się, klnąc w duchu jej wariackie pomysły.
- To już koniec - rzekł ginekolog. - Jesteście wolni. Zadzwonię, gdy tylko otrzymam prognozę. A ty nie śpiesz się z tymi tabletkami, Mario. Masz dużo czasu.
- A nie możemy dostać wyników e-mailem? – spytałem, wciągając spodnie.
- Hmm, widzi pan, to ryzykowne - odrzekł. - Treść prognozy będzie już rozkodowana i ktoś mógłby ją przechwycić. A przecież to bardzo osobista sprawa. Lepiej, żeby któreś z państwa przyjechało. Prognoza będzie czekać na dyskietce.
- No tak, to ja przyjadę – westchnąłem.
Już nigdy nie puszczę tu Kotka samego, postanowiłem. W ogóle powinna zmienić lekarza. Spojrzałem w jej oczy okolone sinymi obwódkami.
- Możesz jutro wziąć urlop?
- Poproszę Kaśkę, żeby mnie zastąpiła - odparła. - Jedną sobotę szef jakoś przeboleje.
- A więc, do widzenia panu.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. Bez wątpienia był tenisistą. Albo żeglarzem.
- Proszę na nią uważać – szepnął mi w ucho. - Głowa do góry, Mario – dodał głośniej i uniósł kciuk.
Może nie był taki zły?
Odwzajemniła się niemrawym uśmiechem i otulając się płaszczami poczłapaliśmy do wyjścia. Niebo przybrało brudnoszarą barwę i zapewne doskonale współgrało z odcieniami naszych wycieńczonych twarzy, gdy tak sunęliśmy przez szerokie rozlewisko wypieszczonych trawników, niczym dwie szalupy ze strzaskanymi masztami dryfujące w kierunku furtki ogrodowej, za którą czekała zaciszna przystań wyłożonego sztuczną tapicerką wnętrza naszej Toyoty Corolli. Dochodziła szósta.
- Wracamy do domu – pocieszyłem, gdy padliśmy na siedzenia.
- Chcę urodzić to dziecko – powiedziała cicho.
- Zapnij pas - odparłem.
Co miałem powiedzieć?

Prognoza - fragment opowiadania

2
Mam mieszane odczucia. Trochę nie wiem, jak na ten tekst patrzeć z perspektywy realiów. Z jednej strony większość realiów wydaje się zupełnie współczesna, z drugiej prognozer trąci jakąś futurystyką, z trzeciej dyskietka...? Ostatecznie moje komentarze (jeśli odnoszą się do realiów), to zakładają, że poza prognozerem stan nauki czy diagnostyki ginekologicznej jest z grubsza współczesny. Być może tak w tym świecie nie jest, to wtedy zignoruj moje wątpliwości. Zakładam, że coś tam więcej może być wyjaśnione w dalszej części tekstu.
Jakub2024 pisze: (pn 13 maja 2024, 11:15) Ścisnął mi dłoń mocnym uchwytem
"Ścisnął mi mocno dłoń" ew. "Uścisk dłoni miał silny, nawykły do..." Bo nie ścisnął mu dłoni żadnym uchwytem, tylko własną dłonią.
Jakub2024 pisze: (pn 13 maja 2024, 11:15) Kotek przytaknął skinieniem głowy.
"Przytaknęła" (i analogicznie w innych zdaniach), bo to kobieta jest, mimo pseudo w rodzaju męskim. "Tytuł" ma męski, ale nie zmienia to jej rodzaju. Tak samo miałbyś "minister Iksińska powiedziała" / "doktor zaleciła nam coś zrobić" itd.
Jakub2024 pisze: (pn 13 maja 2024, 11:15) - Mamy tabletki. Powinnam zażyć jedną przed upływem trzeciej doby.
- A więc...
- I jestem w ciąży prawie na sto procent - dodała, składając dłonie na brzuchu.
Tu jest jedna z tych rzeczy, których mogę czepiać się niesłusznie, jeśli technologia jakoś bardzo wprzód poszła. Ale... "przed upływem trzeciej doby" po czym? Po stosunku? Chodzi o to, że dostała antykoncepcję awaryjną? Jeśli tak, to jak on jej tę ciążę wywróżył? Nie wyjdzie ani z krwi, ani z moczu, ani na USG...

Sam ten prognozer... Nie wiem... Ludzie w głupsze pomysły potrafią wierzyć, więc może i coś, co wyglądałoby tak zaawansowanie technologicznie mogłoby zrobić karierę, choć przyznam, że idea prób "wybrania godziny zapłodnienia" brzmi jak coś, na co mogliby się tylko złapać ludzie, którzy totalnie nie wiedzą, jak działa cały ten proces. Okej, pewnie nie jest ich mało, ale wciąż...

Podsumowując. Trochę trudno mi było zawiesić niewiarę i cały ten okołoginekologiczny temat budził moje wątpliwości.
Poza tym jednak napisane sprawnie, czyta się płynnie. Podobał mi się fragment tej "konfrontacji" bohatera z ginekologiem. Zarysowany problem na razie trudno mi ocenić. Wygląda dość klasycznie, ale sedno zawsze tkwi w realizacji.

Powodzenia w dalszej pracy :)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Prognoza - fragment opowiadania

3
dziękuję Adrianno za ocenę.

W nieco futurytycznym świecie opowiadania są już (choć nada jako novum) pigułki antykoncepcyjne dla mężczyzn. I są domowe testy ciążowe już od drugiego dnia po zapłodnieniu wykazujące prawdopodobną ciąże, choć nie są zupełnie wiarygodne. Ale są też profesjonalne badania, które już na 100% mogą to potwierdzić w tak krótkim terminie. Dyskietka faktycznie trąci myszką. Może pomyślę nad innym mobilnym nośnikiem.

"Kotek" powiedział, czy "Kotek" powiedziała - mocno to rozważałem i sam już nie wiem, bardziej mi pasowała forma męska (nawet jeśli nieprawidłowa), bo na żeńskiej łamał mi się język, a ta ksywka pojawia się w tekście bardzo często. Zastanowię się raz jeszcze.

Wybieranie godziny zapłodnienia to układanie horoskopu w odniesieniu do innego momentu życia człowieka - układ planet w tym momencie, itp. Dlaczego moment zapłodnienia miałby być mniej ważny niż narodziny? W świecie opowiadania można przewidzieć wiele cech przyszłego dziecka. Planowałem włączyć tam taki fragment:

"Sięgnąłem po pilota i przelatywałem po programach satelitarnych, aż trafiłem na niemiecki talk show poświęcony prognozowaniu. Temat: „Prognoza która zniszczyła mi życie.”. Może być.
Akurat głos miała Sabine Gruber (lat 26, pulchna pielęgniarka z Berlina). Opowiadała o prognozie, którą wraz z mężem Hansem Gruberem zamówili na kwiecień. Okazało się, że płodząc w tym miesiącu dziecko mieliby duże szanse na syna. Dalsze ustalenia nie były jednak pocieszające. Terminy zapłodnienia pokrywające się z przewidywanym okresem koncepcyjnym u Sabine zagrożone były wystąpieniem u dziecka niekorzystnych cech. Niektóre występowały nawet z ponad pięćdziesięcioprocentowym prawdopodobieństwem, a należały do nich: alkoholizm (85%), schizofrenia (70%), narkomania (70%), a także homoseksualizm (65%). Na dodatek przewidywana inteligencja chłopca nie przekraczała 100 IQ. Wskazano co prawda dwie godziny pomiędzy którymi Gruberowie mieli 90% szans na spłodzenie małego geniusza z ilorazem inteligencji 180, jednak prawdopodobieństwo alkoholizmu wynosiło w tym samym czasie 95%. Gruberowie nie mieli zamiaru wzbogacać świata o kolejnego genialnego pijaka. Przybici wynikami badań odsunęli na jakiś czas myśl o dziecku. Tym bardziej, że w maju Hans wylatywał na kilkumiesięczny kontrakt do USA. I to był właściwie koniec ich wspólnej historii. W nowojorskim nocnym klubie Hans poznał „kobietę swego życia” (jak sam o nie mówił) i wrócił do Berlina tylko po to, by załatwić sprawy rozwodowe. Dopiero teraz Sabine zrozumiała swój błąd. „Gdybym była w ciąży, Hans nie odszedłby do takiej lalkowatej pindy z silikonowymi cyckami.”, wzdychała żałośnie. Publiczność zgromadzona w studio jednogłośnie wsparła ją duchowo odsądzając nieobecnego Hansa od czci i wiary. Przy okazji poleciały ostre epitety na amerykańską tandetę wypierającą z rynku solidne i wyrafinowane niemieckie produkty.
Pokiwałem głową nad nieszczęściem Sabine.

Potem w studio pojawiła się Gabriela (25 lat, ponętna instruktorka fitness z Hanoveru). Gabi i jej narzeczony Willi (piłkarz w drugiej Bundeslidze) zamówili prognozę na najbliższy kwartał. W terminach pokrywających się z okresem koncepcyjnym u Gabi istniało duże prawdopodobieństwo na spłodzenie urodziwej dziewczynki (80%). W życiu dorosłym cechowałyby ją jednak: skłonność do depresji (70%), nerwic (60%), astmy i anemii (70%), raka jelit (70%) oraz samobójstwa (50%). Oprócz tego przewidywano duże uzdolnienia plastyczne. Prawdopodobieństwo zostania malarką wynosiło aż 75% - o ile dożyje wieku dorosłego. Oburzony Willi oświadczył, że jego córka nie będzie anemiczną wariatką, choćby malowała słoneczniki jak sam Picasso. Wyraził jednak zgodę na dogrywkę, czyli ponowną prognozę w kolejnym kwartale. Zastrzegł się jednak, że podda się walkowerem i zerwie zaręczyny, jeżeli Gabi znowu da plamę. „Drużyna ma być zgrana jak korki Beckenbauera”, zacytował złotą myśl swojego coacha. „A niepasujące korki trzeba wymieniać”, dorzucił już od siebie. „Aber... aber... Ich liebe Dich, Willi...”, chrypiała Gabi do kamery, roniąc łzy z pięknych oczu...
Tu moja cierpliwość się wyczerpała. Chwyciłem pilota i wyłączyłem telewizor."

Jak myślisz, warto to włączać?

Dziękuję za pozostałe rady.
Pozdrawiam

Prognoza - fragment opowiadania

4
Z tą niewiarą w "wybieranie godziny zapłodnienia" to nie chodziło mi o to, że sam moment miałby nie być dla ludzi ważny, bo czemu nie, niech będzie, tylko że o to, że zapłodnienie następuje jakoś w ciągu 24h po stosunku, czasem i 48 albo dłużej, i nie ma metod wyznaczania go co do godziny (nawet wstecz, co dopiero w przód)...
Może w tym świecie jest inaczej, ale nie wiem... W tekście to mi wybrzmiało tak, że ludzie musieliby utożsamiać zapłodnienie ze stosunkiem/chwilą po, żeby sobie roić nadzieje na wstrzelenie się w dobrą prognozę. No a to bzdura.

Dopisane fragmenty pokazują bardziej perspektywę prognoz na dłuższe okresy, nie godziny, więc tu by to miało więcej sensu. Z drugiej strony, wydają mi się trochę za długimi anegdotkami jak na przekazanie prostych informacji. Sam koncept tego, co jest prognozowane, jest czytelny. Te technikalia co do tego, jak ludzie to interpretują i próbują wcielać w życie można chyba ograć bez wrzucania tych historyjek.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Prognoza - fragment opowiadania

6
Bardzo ciekawe. To co dzisiaj jeszcze nazywamy fikcją i tworem wyobraźni autora, już za lat kilka stać się może jak najbardziej realne. Żyjemy w świecie, gdzie nauka, w swoich dążeniach, sięga do wzorców literackich. Mamy na to mnóstwo dowodów; wideorozmowy, zdalna nauka, czy też cybernetyka.

Prognoza - fragment opowiadania

7
Jakub2024 pisze: (pn 13 maja 2024, 11:15) Drzwi otworzyły się i przywitał nas pan doktor ginekolog Stefan Dziuraszek
Nie wiem dlaczego, ale rozbawiło mnie to :D Trochę jak "wielmożny pan szanowny"
Jakub2024 pisze: (pn 13 maja 2024, 11:15) Wreszcie wyszli. Po niemal godzinie.
Moja pierwsza myśl - kto siedzi godzinę u ginekologa?

Wiem i rozumiem, że to jakaś forma SF, taka alternatywna rzeczywistość lub wizja przyszłości, ale i tak - godzina?

W momencie, w którym pojawił się prognozer już płynęłam razem z historią. Staram się nie traktować tego zbyt technicznie i na serio. Myślę, że wymagałoby dużo miejsca i czasu, żeby logicznie wyjaśnić prawa stworzonego świata. Na razie, kiedy obecnie problemem jest raczej to, by w ogóle dziecko zrobić (a raczej idzie to coraz gorzej a nie coraz lepiej), trudno mi uwierzyć w świat, w którym ludzie próbują wycelować z zapłodnieniem i w ogóle wybrzydzają. Gdyby to była w ogóle jakaś całkowicie medyczna procedura jak in vitro, to może... ale tutaj mowa o poczęciu naturalnym i trochę takim stawianiem tarota, czy dziecko będzie ok.
Tak czy inaczej świat musiałby naprawdę upaść, żeby aborcję wiązać z jakimś czary-mary. Jakaś garstka oszołomów na pewno by na to poszła, podobnie jak garstka uważa, że Ziemia jest płaska, a szczepionki wywołują autyzm.
Ale świat alternatywny ma to do siebie, że nie musi odzwierciedlać rzeczywistości. Dlatego sama historia mnie zaciekawiła, a co będzie dalej zależy już od autora.

Prognoza - fragment opowiadania

8
Czytając "Prognozę" przypomniałem sobie książkę "Freakonomics", napisaną przez dwóch autorów Stevena Levitta i Stephena Dubnera. Postawili tam ciekawą tezę, że spadek przestępczości w Stanach Zjednoczonych w latach 90. był spowodowany między innymi zalegalizowaniem aborcji pod koniec lat 60. Krótko pisząc - część przestępców po prostu się nie urodziła. Kontrowersyjne, ale przyciąga uwagę czytelnika. Tak samo jest z tym opowiadaniem. Nie miałem problemu, żeby przeczytać od pierwszego do ostatniego zdania.
Jakub2024 pisze: (pn 13 maja 2024, 17:47) Jak myślisz, warto to włączać?
Tak, warto.

Prognoza - fragment opowiadania

9
Janusz 2000, dziękuję za zapoznanie się z tekstem i opinię, że da się czytać. To dodaje pewności siebie.

Tak, chyba włączę ten dodatkowy kawałek, chociaż boję się, że odrywa on czytelnika od miejsca akcji i może być potem trudno wrócić do powolnej narracji opowiadania. Nic takiego jednak nie sugerujesz, więc może zbędne obawy.

Co do tezy o wpływie aborcji na spadek przestępczości w USA. Ciekawe. Nie słyszałem, choć kiedyś interesowałem się kryminologią. Zastanawiam się, jak to powiązali na gruncie USA. Wiadomo, że tam są skazywani i osadzani w więzieniu w dużej mierze reprezentanci niższych i ubogich warstw społecznych i raczej spoza kręgu WASP (white anglo-saxon protestant). Trzeba by chyba zbadać, czy nie nastąpił w tych dekadach ogólny spadek narodzin dzieci i czy w niższych warstwach społecznych był większy odsetek aborcji.

Dodano po 23 minutach 12 sekundach:
Wanda Wadlewa. Dziękuje za opinię. Długi czas u ginekologa miał nasunąć czytelnikowi podejrzenia, że tam nie odbywało się zwykłe badanie, może coś omawiano, a ginekolog nie jest postacią jednoznaczną. Może to nie wybrzmiało.

Co do oszołomstwa hollywodzkich i podobnych elit, rozprzestrzeniającego się na resztę naiwnego świata, to nie mam wątpliwości. Mam nadzieję, że nikogo nie urażę z obecnych, ale weźmy takich "wybrańców" i kapłanów sekt, jak Tom Cruise czy Travolta, scjentolodzy, no dajcie spokój... A tam, co drugi milioner taki odjechany.

Prognoza - fragment opowiadania

10
Jakub2024 pisze: (śr 07 sie 2024, 10:26) Co do tezy o wpływie aborcji na spadek przestępczości w USA. Ciekawe.
W latach 60. w Stanach Zjednoczonych zaczęto liberalniej podchodzić do kwestii aborcji. Pięć stanów zezwoliło kobietom przerwać ciążę: Nowy Jork, Kalifornia, Waszyngton, Alaska i Hawaje. Od stycznia 1973 roku aborcja stała się legalna w reszcie kraju, co było efektem werdyktu Sądu Najwyższego w sprawie Roe v. Wade. W pierwszym roku po legalizacji 750 tys. kobiet usunęło ciążę. W 1980 roku liczba aborcji przekroczyła 1.6 mln. Nie wiadomo, rzecz jasna, ile aborcji wykonywano w USA nielegalnie przed 1973 rokiem. Ale można z góry zakładać. że znacznie mniej, biorąc pod uwagę ryzyko i koszty z tym związane. Podobno nielegalna aborcja kosztowała 500$, a po legalizacji jej cena spadła poniżej 100$. Tak więc biedne, samotne, niewykształcone kobiety dopiero po legalizacji mogły pozwolić sobie na to, do czego zamożne i wykształcone kobiety miały dostęp wcześniej.

Autorzy piszą w swojej książce, że dziecko nienarodzone w wyniku legalizacji aborcji, miało 50% szans na dorastanie w biedzie i 60% szans na wychowywanie tylko przez jednego rodzica. I właśnie te dwa czynniki (bieda + niepełna rodzina) najczęściej wpływają na to, że człowiek zostaje przestępcą.

Pomiędzy 1988 a 1994 rokiem w stanach: Nowy Jork, Kalifornia, Waszyngton, Alaska i Hawaje przestepczość spadła o 13% w porównaniu z resztą kraju. W latach 1994-97 liczba morderstw w tych stanach spadła o 23% w porównaniu z resztą kraju. Pomiędzy 1991 a 2001 rokiem liczba morderstw wśród czarnych młodych mężczyzn (wychowywanych częściej w biednych i niepełnych rodzinach niż biali) spadła o 48%.

Przypadek?

Źródło: "Freakonomics" - Steven D. Levitt i Stephen J. Dubner

Prognoza - fragment opowiadania

11
Janusz 2000. Ciekawe fakty i teorie. Dziękuję. Choć brzmią trochę "eugenicznie" - no bo po co czekać do aborcji, skoro już zidentyfikowaliśmy źródło przestępczości: niewykształcone, biedne kobiety, to może lepiej od razu sterylizować. Wydaje się, że brrr..., ale w tym kierunku szło wiele państw ze skandynawskimi na czele, a i USA też.

Nie pamiętam już kto napisał opowiadanie s-f o USA w przyszłości, gdzie dozwolone są aborcje do 5 roku życia dziecka. Do tego czasu! rodzice mogli podjąć decyzję, że jednak nie chcą mieć tego dziecka. Przyjeżdżała wtedy pod dom specjalna furgonetka z panami w fartuchach i zabierała dziecko. Nie pamiętam, co się z tym dzieckiem potem działo. Opowiadanie było pisane z punktu widzenia takiego właśnie 5-latka, który schował się w zbożu, otaczającym farmę, bo podsłuchał rozmowę swych rodziców. Dokładnie nie pamiętam treści, ale podejrzewam, że takie opowiadania były właśnie odpowiedzią pisarzy na te ustawową liberalizację aborcji, o której mówisz.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”