Pocztówka z wiosenno-zimowych wakacji [przyroda/ filozficzne/ strumień myśli/ pamiętnik]

1
Spacerowaliśmy kasztanową aleją, a dookoła zacinał grad wielkości ziaren grochu. Momentalnie ścieżka zrobiła się biała. Czyżby zima odwiedziła wiosnę?
Wpadła z nieproszoną i gwałtowną wizytą. Zapewne pragnęła wyrzucić z siebie jakieś głęboko stłumione frustracje i zostawić z nimi zielone trawniki, a także ukwiecone już drzewa.
Aczkolwiek te osobliwe listy z zażaleniami, zwinięte w „kulki”, jakby papierowe, wcale nie były groźne. Nieco już podmięknięte, nawet odrobinę nie raniły gołej skóry na twarzy i dłoniach. Szybko wsiąkały w grunt.
Rozemocjonowana biel momentalnie opuściła krajobraz.
Jak na parę zmęczonych spacerowiczów przystało, zawitaliśmy do kawiarni na ryneczku.
- To się porobiło, a wczoraj, jeszcze u nas przed domem, chodziłam z krótkim rękawkiem… - westchnęłam, siadając przy stoliku.
Spojrzałam na skromną wiosenną dekorację przy oknie. Po koszykach pełnych ogromnych lukrowanych pierników i figurkach reniferów nie było już ani śladu. Na parapecie stał wazonik z bukietem tulipanów, a na stoliku - słoiczek z goździkami.
- To żadna sztuka zachwycać się piękną pogodą. Trudniej jest dojrzeć urodę w tej pochmurnej, albo wręcz deszczowej – stwierdził, gdy ja żaliłam się, że w nasz wiosenny wyjazd, z dwudziestu trzech stopni, nagle zrobiło się zaledwie cztery.
- Z pewnością.
- Człowiek powinien aktywnie poszukiwać piękna w życiu, zamiast marudzić. Większość ludzi tylko utyskuje. Siedzą i biadolą, że jest im nudno lub nic ich nie czeka ciekawego, a przy tym uznają, że ogłosili prawdy oświecone i jeszcze oczekują za to oklasków.
- Coś czuję, że niektórzy zaraz zarzuciliby ci, że przecież ty też jesteś zgorzkniały i żyjesz tylko na… przysłowiowe pół gwizdka.
- Jacy znowu niektórzy?
- No…yyy… na przykład stali bywalcy kawiarni, którzy regularnie przysłuchiwaliby się twoim rozmowom ze mną.
- Stali bywalcy kawiarni? A w jakiej kawiarni ja miałbym systematycznie coś wygłaszać?
- No hipotetyczni tacy bywalcy hipotetycznej takiej… kawiarni.
- Coś mi tu kręcisz, ale pewnie zarzuciłbym im kompletny brak zrozumienia. Bo widzisz, tak między nami: ta moja zgorzkniałość, dla mnie, nie oznacza nieumiejętności czerpania radości z życia, czy też porzucenia swoich ideałów i na przykład utonięcia w nałogach, w bezrefleksyjnym trwonieniu własnego życia. Natomiast widzę ją jako wzmożony dystans do ludzi i ich opinii. Skupienie się na tym, co zależy w głównej mierze ode mnie i ignorowanie całej reszty.
- He he, dobrze im powiedziałeś.
- Komu?
- A… im wszystkim, nieważne. Widzę, że znowu sernik zamówiłeś?- spytałam, widząc kelnerkę zmierzającą ku nam z ciastem.
- Jak zawsze. To wspaniale, że po raz kolejny mogę go skosztować i przez rurkę nie trzeba mnie karmić jakąś obrzydliwą papką…
- Współczuję panu Karwowskiemu. Oby wygrał z tym przeklętym rakiem. – Natychmiast zrozumiałam aluzję.
- Ponad czterdzieści lat wspólnych interesów. Zawsze uczciwy, zawsze pogodny i takie coś go spotkało…
- Pani Aleksandra bardzo go wspiera.
- Owszem, nie od dziś – rzekł z pewnym sentymentem. Kiedyś, jak wszyscy byliśmy młodzi, ale ja zostałem świeżo upieczonym wdowcem, czułem, że cudze nieszczęście przyniosłoby ulgę w moim własnym cierpieniu. A teraz pozostał mi jedynie niesmak do młodego siebie.
- Rozumiem cię. Nie miałeś łatwo. Ale z tego, do czego się przyznałeś, chyba wynika… Powiedz mi… Pani Aleksandra kiedyś ci się podobała?
- Czy to jakieś przesłuchanie? Nie widzę tylko środków przymusu, ale może powinienem zacząć się martwić?
- Nie. To może chociaż powiesz, jaka gwiazda – aktorka lub piosenkarka kiedyś ci się podobała?
- A co to za pytanie?
- Przecież musiałeś mieć jakąś sympatię, w której się podkochiwałeś jako młodzieniec… Pewnie była to Sandra, zgadłam? A może Madonna? Albo Kylie Mingue? Lub też z naszego polskiego podwórka: Beata Kozidrak? Izabela Trojanowska? – Zaczęłam zawzięcie wymieniać.
- Co cię znowu napadło, moje dziecko?
- To już pogadać nie można?
- Znajdź jakiś ambitniejszy temat. Wracając do zazdrości o czyjeś szczęście, jak to powiedziała pewna dama: starość nie radość, ale młodość nie mądrość.
- Hmm… Ciekawe, która mądra dama to powiedziała? – uśmiechnęłam się i mrugnęłam zawadiacko.
- A takie jedno niedobre i ciekawskie dziewuszysko….
- To już nie dama?
- Damą to ona bywa, tak jak niektórzy poetami, ewentualnie filozofami – odparł.
- Ach tak, rozumiem. O kurczę! Ja pierniczę!
- Co?
- Coś mi się teraz przypomniało.
- Aż boję się zapytać, co.
- Ta piosenka, którą teraz puścili… Miałam może z sześć lat i chciałam wiedzieć, o co w niej chodzi – nagle parsknęłam śmiechem. – Przypomniała mi się twoja odpowiedź. Na serio tak myślałeś? – Znowu parsknęłam śmiechem.
- Nie pamiętam, że mnie o nią pytałaś, a więc i siłą rzeczy, co ci wtedy powiedziałem.
- No jak to?! Że sugar baby love to taka słodka dziecięca miłość, że oboje są dzieciakami, chodzą do szkoły, on za nią tornister nosi i rysuje jej serduszka na kartce, a ona jemu kwiatuszki i razem oglądają bajki. Świetnie mi to wytłumaczyłeś, później innym dzieciom w zerówce to samo powtarzałam.
- Spytam po raz drugi: co cię dzisiaj napadało? Nie jesteś na to zbyt zawansowana… intelektem?
- Wiekiem, chciałeś powiedzieć. To nie było miłe.
- Przepraszam, Słoneczko, tylko się nie gniewaj.
- Nie gniewam się, ale w bardziej zawansowanym intelekcie, pośmiać już się nie można?
- Można. Wszystko można. Chodzić z gołą… głową podczas zamieci także, tylko czy warto?
- Wracając do ulubionej artystki-sympatii, nie wskazałeś żadnej konkretnej, to podejrzane. Tylko o tym Marcu Almondzie wiem. Do tej pory go słuchasz. A to… gej! – znowu parsknęłam śmiechem, jak jakaś nastolatka podczas ataku głupawki.
- No widzisz, rozgryzłaś mnie – odparł.
- Wiedziałam.
- Dopóki był w Soft Cell nie afiszował się, a potem popłynął na całego. Wśród fanów nastąpiło kompletne przetasowanie.
- I ty jesteś tym fanem z przed przetasowania.
- Tak mi się wydaje. No chyba, że sam czegoś o sobie nie wiem.
- A jaka jest twoja najbardziej ulubiona piosenka tego zespołu?
- Co ty mnie dzisiaj tak maglujesz? Chyba coś kombinujesz.
- Nie, skądże. Tak tylko pytam.
- Nie dasz mi spokoju?
- Nie dam.
- „Loving you hating me”, dziecko usatysfakcjonowane odpowiedzią?
- A już myślałam, że „Baby doll”.
- No to źle myślałaś.
- Te obie piosenki są bardzo toksyczne.
- Tak, pilnie potrzebuję od mojej córki wykładu na temat ich toksyczności – odparł drwiąco.
- Ulubiona piosenka bardzo wiele mówi o człowieku.
- Jeszcze jakieś wnioski psychologiczne niecierpiące zwłoki?
- Muszę przemyśleć, to jeszcze wystawię ci diagnozę.
- Nic nie będę robił, tylko czekał z niecierpliwością.
- Uważaj, bo się doczekasz.
***
Wypoczęci, napici i najedzeni, zechcieliśmy pojechać do sąsiedniego uzdrowiska.
Miejsca użyczył nam, jak zawsze niezawodny, parking pod Żabką. Ostatnie wolne. Para szczęściarzy z nas.
Od razu zechciałam odwiedzić Zielarnię. To sklep z pamiątkami; można tam kupić, między innymi, przeróżne mydełka. Mieści się w dolnej części zabytkowego obiektu, który tak właściwie jest półokrągłą sceną czyli tzw. muszlą przeznaczoną do występów.
Owocowo-landrynkowe zapachy mydełek nieodzownie kojarzą mi się z tym kurortem. Kupując takie upominki zabieram dla siebie odrobinę kojącej aury uzdrowiska.
Później minęliśmy najstarszy budynek w miasteczku pochodzący z czternastego wieku oraz rotundową kaplicę, a następnie ruszyliśmy ciągnącą się na pagórku aleją kasztanową ku góralskiej chacie.
W końcu słońce postanowiło wyjść nam na spotkanie. Podświetlone ożywczymi promieniami trawniki i młodziutkie liście kasztanowców wydawały się skrzyć zielenią. Wciąż piękna, ale opuszczona gospoda już nie wyglądała tak ponuro, wręcz jakby uśmiechnęła się do nas, spacerowiczów, a przy tym pozdrowiła ogromne modrzewie rosnące na polanie schodzącej zboczem do strumienia. Z tabliczki umieszczonej w tym miejscu dowiedziałam się, że kiedyś była tu świątynia, zbudowana w osiemnastym wieku, ale rozebrano ją w latach sześćdziesiątych ubiegłego. Sam car rosyjski oraz król pruski kiedyś spotkali się w tym miejscu, by uzgodnić działania przeciwko Napoleonowi.
Zgodnie ze swoim dość osobliwym zamiłowaniem do oglądania przeróżnych ruder, ruin, gruzów, weszłam na polanę i usiłowałam znaleźć choćby szczątki fundamentów, wyrastających spod ziemi. Ojciec, usiadłszy na ławce, tylko mi się przyglądał.
- I jak? Archeologia zawiodła? Szpadelek trzeba było wziąć, kiedyś miałaś taki ładny plastikowy i różowy… – w końcu stwierdził z rozbawieniem.
- To chyba już dawno temu. Tak jak i po kaplicy ani śladu, ale muszę tej tabliczce wierzyć na słowo pisane – odparłam i ruszyłam do jednego z modrzewi. Był potężny i bardzo wysoki. Lubię stare drzewa, to takie moje portale do przeszłości. Szanuję je za to, że pamiętają czasy, które są już bardzo odległe.
Robi się tym dziwniej, im bardziej spoufalam się z pomnikami przyrody. Obejmuję drzewo, dotykam pomarszczonej kory… I wchłaniam mgliste wspomnienia natury. I wtedy jest mnie jakby więcej, coś zyskuję, bogacę się w bliżej nieokreślone odczucia, może nawet przez chwilę rozmawiam z duchami, które już odeszły, choć zaraz o tym zapominam i po chwili niczego nie jestem w stanie sobie odtworzyć.
Niektórzy twierdzą, że miejsca mają swoją pamięć. To znaczy, na przestrzeni wieków istnienia ludzkie i zdarzenia nimi związane oddają im część swojej energii i aury, a one ją gromadzą , jakby nasiąkają nią.
Tak więc, teoretycznie, jeśli się postaramy możemy rozszerzyć naszą świadomość i choć w jakimś ułamku poczuć to wszystko, co już się tam wydarzyło i wszystkich na raz, jakkolwiek dziwacznie to brzmi.
Wbrew pozorom nie jestem mistyczką, a wręcz uważam się za „betonową” ateistkę nie wierzącą w absolutnie nic ponadnaturalnego lub boskiego, ale… czasem lubię niezobowiązująco zanurkować w tego typu rozważania. Może taki mam sposób na zabawę w poszukiwanie „głębi świata”, czymkolwiek ona by nie była.
Następnie odwiedziliśmy kolejną kawiarnię. To już nasz taki spacerowy standard. Dawno temu to raczej górskie schroniska były dla nas przystankami. Biedna nie mogłam za ojcem nadążyć, leciał przed siebie jak oszalały, ale mnie jako dziewczynce, a później nastolatce duma nie pozwalała się odezwać i poprosić o zwolnienie tempa. Dlatego ledwie przytomna, prawie że na czworakach za nim się wlokłam.
Tak sobie myślę, że nadeszła pora na zemstę - trzeba starszego pana zabrać w góry i utyrać do tego stopnia, żeby padał z nóg. Żartuję. Nie jestem aż taka mściwa.
To kiedy zaproponować mu wyjście na ten szlak? Poczekam, aż pogoda nieco się poprawi. Ale jakby nadal było tak paskudnie, to i tak nie odpuszczę.
Wracając do kolejnej kawiarni. Tą też lubię. Usytuowana jest tak jakby na skos od jedynego w swoim rodzaju budynku. Jego bryła - wieża zwieńczona kopułą, wyrastająca z rotundy, góruje na parkowym wzniesieniu. Przez okna kawiarni mogę obserwować pięknego Wojciecha, bo tak ma ten uroczy budynek na imię. Jest on niezwykle zadbany i strojny, jego ściany usiane licznymi płaskorzeźbami oraz ornamentami to istne dzieło sztuki. Tak w ogóle domy uzdrowiskowe są tu nazywane męskimi imionami.
Aczkolwiek jesteśmy w kawiarni, a ta w końcu może poczuć się zazdrosna o wspomnianego Wojciecha, że tak się nad nim rozpływam… A więc kawiarnia… też jest zabytkowa, zbudowana także w tym uzdrowiskowym stylu - z bardzo dużymi oknami, wysokim sufitem, cieszy duszę przestronnym jakże wnętrzem.
Z głośników sączy się spokojna instrumentalna muzyka, klimat potęguje przytłumione światło subtelnie przebijające się przez abażur lampy, a całości dopełnia widok na wyłaniającego się z wieczornego mroku, efektownie podświetlonego Wojciecha.
Dodam jeszcze, że nazwa lokalu brzmi z niemiecka, a popisowym ciastem Albrechtshalle jest tort Szwarcwaldzki. Składa się on z ciemnego biszkopta przekładanego śmietankowym i czekoladowym kremem oraz wiśniami. W zeszłym roku chyba był lepszy - wyczułam, że coś kombinują przy kremie. Może margarynę zamiast masła dodają? Wszędzie te oszczędności… Ja jednak wolałabym wydać więcej pieniędzy i po prostu rzadziej kupić coś dobrego niż częściej, a byle co.
Nierzadko tak mamy: stajemy przed dylematem, czy chwytać się za coś kiepskiego, co jednak jest pod ręką, czy też uzbroić się w cierpliwość. Cytując klasyka, nie powiem ile lat temu na to wpadłam, ale ze wszystkim lepiej poczekać.
Co ciekawe, może być tak, że z czasem uświadomisz sobie, że to na co ty czekasz lub inni, jest zwyczajnie przereklamowane i wcale ci to do szczęścia nie potrzebne ani w tańszej i natychmiastowej formie, a nawet w tej uchodzącej za „droższą”.
***
Wieczorem sama wybrałam się na ryneczek naszego ukochanego uzdrowiska. I udało mi się ją upolować. Tę niezwykle stylową książkę kucharską. Pewnie zdziwię niektórych. Bo czemu ja się tak ekscytuję? Co jak co, ale „literatura kulinarna” chyba nie należy do tych wywołujących dreszcze podniecenia.
I tu muszę sprostować - ta książka jest inna. Napisano ją tak, aby miała duszę. A to dlatego, że ktoś włożył w nią całe serce. Niestety, ale autorzy literatury wszelakiej rzadko tak czynią. Najczęściej tylko wypluwają na papier uwierające ich mocno nie odkrywcze myśli, tak niedbale, niechlujnie i niewyszukanie.
Książka bogata jest nie tylko w przepisy, ale także w różnego rodzaju rytuały, powiedzonka, wierszyki, a nawet anegdotki i ryciny przedstawiające życie niegdysiejszych mieszkańców Ziemi Kłodzkiej. I ma człowiek wrażanie że to wszytko nagle ożywa, autorzy sukcesywnie otwierają ci drzwi do świata, który już odszedł.
Oto streszczenie historyjki, która mnie rozbawiła. W latach dwudziestych pewien mężczyzna wybrał się do miasta, by coś tam załatwić, a pogoda była niesprzyjająca – dopadła go śnieżyca. I wtedy zatrzymał się pewien jegomość i zaproponował mu podwiezienie, jak się okazało był to miejscowy młynarz. Jednak w jego samochodzie bardzo pachniało kiełbasą, nasz ciekawski podróżny stwierdził, że zapewne pan kierowca niedawno musiał brać udział w świniobiciu. Tamten przyznał, że owszem, ale nie wiedział co zrobić z wodą po kiełbasie i wpadł na pomysł, że przyda mu się do samochodu. Na pewno nie zamarznie, ponieważ jest tłusta, więc wlała ją do chłodnicy w sowim oplu. Więc za każdym razem, gdy w aucie robi się cieplej, on od razu zaczyna być głodny, bo mile łechce go zapach wybornej kiełbaski. Autor historyjki , po latach przyznawał, że choć kiedyś nie było wyspecjalizowanych płynów chłodniczych, ludzie sobie radzili jak potrafili. Dodaje nawet, ż potem tęsknił za samochodami pachnącymi swojskim jadłem, a przez to domem rodzinnym.
Pewnie nie cieszyłabym się tak z tej książki, gdybym od kogoś nie zaraziła się tą sympatią do retro. Było to kilka lat temu, gdy sama jeszcze poszukiwałam swojego stylu pisania. I jestem tej osobie za to wdzięczna. Myślę, że pod tym względem wzbogaciła moją duszę.
By lepiej zagłębić się w lekturze równie historycznej co kulinarnej, skoczyłam do kawiarni na ostatnią „wyjściową herbatkę” tego dnia. Nie było nikogo oprócz dziewczyny za ladą.
Niestety, w pewnym momencie, wszedł jakiś starszy podpity mężczyzna i istnym słowotokiem zalał tamtą dziewczynę. Najpierw bawił minie tym swoim gadulstwem, wydawał się po prostu dziwaczny i śmieszny, ale w pewnym momencie zaczął przeklinać, bełkotliwie dopytywać się skąd jest tamta dziewczyna, a miała ona ukraiński akcent, więc zaraz płomiennie wygłosił, że zaje* tego tam skurwysyna i tak się poetycko rozwinął, że zaczęło być nieprzyjemnie. Biedna dziewczyna wyglądała na coraz bardziej zażenowaną, a „rozmówca” na coraz bardziej nachalnie i bełkocąco gadatliwego.
Żałowałam, że nie akurat nie było ze mną ojca. Myślę, że on jednak coś by powiedział temu typowi.
Żal mi było tej dziewczyny - wyglądała na zakłopotaną, a typ nie odpuszczał. Postanowiłam zareagować. Nie dlatego, że jestem jakaś bardzo odważna, facet był mojego wzrostu, drobnej postury i już wyraźnie zniszczony, pewnym najpopularniejszym trunkiem. Gdyby przyszło takich, powiedzmy, trzech lub ktoś młodszy, to nie wiem, czy byłabym taka pewna siebie.
I udało się, na szczęście tylko słowami, typa ostudzić. Ale nie obyło się bez dziwnych gadek i sugerowania mi, że on też u mnie ukraiński akcent wyczuwa, że on jest przekonany, że ja też z tamtego kraju pochodzę i pytań, co myślę o wojnie i dlaczego głośno nie życzę tamtemu żeby go… Co ze mnie za osoba i takie tam.
- Tak, masz pan niesamowitą intuicję, kto skąd pochodzi, ale idź psuć atmosferę gdzie indziej, bo to co robisz jest niestosowne. Może umów się na piwo z kolegami i z nimi prowadź dysputy.
- Ja pije tylko wódkę i nie mam kolegów – oznajmił ni to ze smutkiem, ni to z dumą.
I tak jeszcze musiałam wytrzymać kolejne kilka minut upierdliwego bełkotu, po czym wreszcie opuścił kawiarnię.
Dowiedziałam się później, że typ uparcie zaczepia dziewczyny pracujące w tej kawiarni. „Poluje” na nie gdy jest już wieczór i blisko zamknięcia, a potem obsypuje „wybrankę” słowotokiem wszelakim - co tylko mu w duszy zagra.
Nazwijmy ją Mira, odczuła ulgę, że pomogłam go wyprosić. Zdziwiona przyznała, że któregoś wieczoru sytuacja była podobna, tylko, że w kawiarni byli jeszcze goście i to mężczyźni, a żaden z nich nie zareagował. Cytując innego króla jutubowych memów: „co to się stanęło?”

***
Dzisiaj to już calutki dzień pada. Gdy zamawiałam kawę Mira szeptem przyznała, że wczoraj to nie był koniec zajścia z pseudo amantem. Ponoć jak wyszłam i jak ona już zamykała kawiarnię to podleciał do niej z opakowaniem wafli, które uparcie próbował jej wręczyć, ale w końcu się odczepił, jak zagroziła, że wezwie policję. Przerąbane ma dziewczyna, współczuję.
No i to tak, proszę państwa, przy deszczowo-gradowej pogodzie upływają moje wiosenne, albo raczej zimo-podobne wakacje.

Pocztówka z wiosenno-zimowych wakacji [przyroda/ filozficzne/ strumień myśli/ pamiętnik]

2
W pierwszej części jest za dużo gadania. Rozumiem, że taki był zamysł - chodziło pewnie o stworzenie klimatu kawiarnianych "dyskusji", ale nic z tego nie wynika. Tym bardziej że żadna wypowiedź nie jest rozwinięta. On powiedział, ona powiedziała. Tyle.

Robi się ciekawie dopiero przy wątku związanym z historią miasteczka i wspomnieniami z okresu dzieciństwa.
Luiza Lamparska pisze: (pt 19 kwie 2024, 21:52) Następnie odwiedziliśmy kolejną kawiarnię.
Tutaj myślałem, że znowu się zacznie, na szczęście dialog został pominięty.

Dobra anegdota o wywarze z kiełbasy zastępującym płyn do chłodnicy. Elementy humorystyczne zawsze na propsie :)
Co do tego Janusza:
Luiza Lamparska pisze: (pt 19 kwie 2024, 21:52) - Ja pije tylko wódkę i nie mam kolegów – oznajmił ni to ze smutkiem, ni to z dumą.
To jednak nieszczęśliwy człowiek.
Podsumowując: na początku się wlecze, ale im bliżej końca tym ciekawiej.

Pocztówka z wiosenno-zimowych wakacji [przyroda/ filozficzne/ strumień myśli/ pamiętnik]

3
Od czasu do czasu będę opisywać wyjazdy wypoczynkowe moich bohaterów. Konwencja, którą sobie do tego celu przyjęłam, jest tu luźno obyczajowa i filozoficzna plus nieco elementów turystyczno-przyrodniczych.


Januszu, dziękuję za wizytę. Następnym razem może trochę skrócę kwestie dialogowe lub ukierunkuję je na konkretny temat.

Dodano po 1 minucie 41 sekundach:
Janusz 2000 pisze: (wt 30 lip 2024, 22:16) To jednak nieszczęśliwy człowiek.
Owszem, jak najbardziej, zgadzam się.

Pocztówka z wiosenno-zimowych wakacji [przyroda/ filozficzne/ strumień myśli/ pamiętnik]

4
Z takich uwag, to trochę nie pasowało mi to mieszkanie czasów - raz teraźniejszy a raz przeszły. Najłatwiej jest zawsze trzymać się jednego, ale jeśli chcesz mieć dwa, to jakoś bym to mimo wszystko oddzieliła, chociaż wrzuciła w osobny akapit.
Językowo jest okej - masz nad czym pracować moim zdaniem, ale dla mnie to kwestia "dużo czytać-dużo pisać", żeby z każdym dniem być coraz lepsza. Z jednej strony masz fajne, bardzo obrazowe opisy, ale brakuje mi płynnego przejścia pomiędzy kolejnymi scenami.
Co do samej treści - przemyślenia mi się podobają, super że pojawia się relacja ojciec-córka, a nie klasyczny wypad znajomych albo Jacka i Barbary. Brakuje mi tutaj jednak planu, jakieś bardziej sprecyzowanej koncepcji - jest chyba aż za luźno. Przemyślenia są o wszystkim, przez co nie widzę wyraźnej myśli, którą chciałabym przekazać, a w moim przekonaniu to ważne - żebym po przeczytaniu takiego hm... refleksyjnego tekstu potrafiła zbudować sobie jakąś hipotezę, z którą się zgadzam lub nie. Albo żeby ta akcja mnie do czegoś doprowadziła, bo inaczej jest niby fajnie, ale nie do końca wiem "po co".

Pocztówka z wiosenno-zimowych wakacji [przyroda/ filozficzne/ strumień myśli/ pamiętnik]

5
Wando,
dziękuję za komentarz,

cieszę się, że poświęciłaś czas na wnikliwe przeczytanie i uwagi, a w tym, że dostrzegłaś zmienność czasu. Akurat jest to zabieg celowy do konwencji strumienia myśli, który jest tu zawarty z wyłączeniem sceny dialogowej nieco bardziej usystematyzowanej. Strumień myśli zazwyczaj nie zmierza w konkretnym kierunku.

A dużo poczytać i popisać zawsze warto. Można się wtedy zainspirować autorem lub autorką, i nie tylko ich twórczością, ale też klimatem i stylem który tworzą wokół siebie.
I naśladowanie kogoś także może byś pociągające i pouczające, prawda?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”