Wrzesień 2007
Pamiętam każdą sytuację. Wszelki pisk opon czy odgłosy wystrzału nadal pobrzmiewają mi w uszach.
Sytuacja (1.1) zespół okoliczności, stan, w którym ktoś lub coś się znajduje lub coś się dzieje. Facet albo w wyniku wypadku stracił pamięć krótkotrwałą, albo chodziło ci o coś innego, niż to, że pamięta ze szczegółami całe swoje życie. "Wszelki pisk opon" - to jest potworne. W dodatku sugerujesz, że te piski i odgłosy, jakie zazwyczaj wydaje wystrzał (porykuje, gęga czy coś), towarzyszyły owym wszystkim sytuacjom. To są farmazony, a co najważniejsze, farmazony w dwóch pierwszych zdaniach prologu. Piszesz, że "w sumie pierwsze słowo najtrudniejsze". Bez jaj. Na pewno nie Aż TAK trudne.
Bez względu na to czy to wydarzenie było mi przypisane zaraz przy narodzinach przez wyższego rzędu
siłę metafizyczną, czy też ktoś wybrał właśnie moją osobę, gdy wychodziłem z biblioteki albo realizowałem
jakieś inne powierzone mi zadanie indywidualnie bądź z kimś to był wprost perfekcyjnyi bez wątpienia
najlepszy mistyfikacyjny plan, z jakim kiedykolwiek się spotkałem.
Przypisane przez wyższego rzędu siłę metafizyczną - przegadane. Zresztą, ten błąd będzie się pojawiał wielokrotnie - to tylko narracja, na litość boską! Nie piszesz chyba wzorując się na powieści dziewiętnastowiecznej?
Dalej, brak interpunkcji: "czy też ktoś wybrał właśnie moją osobę, gdy wychodziłem z biblioteki albo realizowałem jakieś inne powierzone mi zadanie indywidualnie bądź z kimś to był wprost perfekcyjnyi bez wątpienia najlepszy mistyfikacyjny plan". To zdecydowanie nie jest zdanie pojedyncze. Mało tego, to nie powinno być nawet jednym zdanie wielokrotnie złożonym. Informacja o realizacji powierzonych zadań nie jest przemycona do tekstu, tylko wciśnięta na siłę. Ani to nie pomaga, ani to ładne, a to że bohater realizował te zadania indywidualnie bądź z kimś, to już chyba parodia poematu dygresyjnego. Dlaczego nie napisać tego prościej?
Na początku dowiadujemy się, że bohater pamięta każdą sytuację, a tutaj jednak okazuje się, że chodziło o jedno wydarzenie. Które na dodatek było mistyfikacyjnym planem (co to w ogóle znaczy? mistyfikacja to oszustwo, "oszukańczy plan"?). Staram się, ale jest ciężko, naprawdę.
Jako dobroczynny chłystek nikomu
nie wadziłem ani też nie byłem ciężarem. Oszukańcza atmosfera udzielała mi się na co dzień, ale
wbrew temu, jakie działania podejmowali inni pozostawałem niechwiejny.
"Dobroczynny chłystek" - dobroczynna to może być organizacja, a przymiotnik ten pasuje do "chłystka" jak kwiatek do kożucha. "Oszukańcza atmosfera" oznacza dla mnie tyle, że atmosfera coś knuła. (Dlaczego nie napisać, że coś podejrzanego wisiało w powietrzu, czy coś, o rany.) Jeśli się udzielała bohaterowi, to znaczy że sam zaczął knuć - ale jeszcze w tym samym zdaniu dowiadujemy się, że pozostawał "niechwiejny". (To słowo w tym kontekście jakoś mi się nie widzi.) Pojawiają się również INNI - jacy inni? Jakie działania? Przed chwilą była mowa o jednym wydarzeniu, bohater nie wiedział, czy to jakaś siła nieczysta, czy to KTOś go wybrał - teraz już wiemy, nie wydarzenie, a działania (trwające jakiś czas), nie ktoś, a KTOSIE. Z każdym zdanie rośnie góra wtf'ów.
Może właśnie ta moja
siła stała się kluczowym bodźcem to wytypowania tandetnego pisarza? Podróż, w jaką się wybierałem
jednocześnie tworząc moje książki oraz kreując bohaterów, których charaktery nie znajdowały
bezpośredniego odzwierciedlenia u ludzi, z którymi na co dzień obcowałem była gratyfikacją ciężkiej pracy.
1) Która siła, bo pierwsze słyszę? 2) Dopiero po przeczytaniu całego prologu kapuję, że to nie bohater typował, tylko jego, jako tandetnego pisarza, wytypowali. 3) Kluczowym bodźcem - łojezu, a może po prostu GłóWNYM POWODEM?! 4) Wybierając się w podróż tworzył książki? To znaczy, pakując się pisał? 5) Abstrahując od interpunkcji, kolejne zdanie potwór, mnożysz zonki w zastraszającym tempie - po jaką cholerę do tego węzła gordyjskiego mi jeszcze potrzebne, jakich bohater kreował bohaterów? To są pierdoły nie na temat - tematem jest co to było, to wydarzenie, czy sytuacje, dlaczego bohater nie ma pamięci krótkotrwałej, kim są INNI - nie wiemy nic, a ty pieprzysz o odzwierciedlaniu. Potraktuj tego czytelnika jakoś bardziej humanitarnie, bo na samym prologu powinien ten twój obyczaj rzucić w kąt pięć razy! Kolejny wtf - "podróż"? Dokąd, jak, po co?
Dlaczego zatem mój zachwyt i aprobata zostały zduszone w tak okrutny sposób?
Jaki zachwyt i aprobata? O co chodzi w ogóle? To ta oszukańcza atmosfera mu się w taki fikuśny sposób udzielała, czy co? Aprobata, dla tajemniczych działań tajemniczych INNYCH?
Rzecz w tym, że od kilku
dobrych miesięcy ktoś musiał mnie obserwować. Dopiero dziś zdaję sobie sprawę, jakie zadanie realizowała
ekskluzywna ciężarówka zaparkowana na terenie posiadłości moich sąsiadów.
"Jakie zadanie realizowała ekskluzywna ciężarówka zaparkowana na terenie posiadłości" - ja pierdzielę! Konkurs krasomówstwa? Jak bardzo tandetny jest ten twój narrator-pisarzyna, że opowiada w ten sposób? Ekskluzywna ciężarówka - był w kabinie kierowcy i podziwiał kryształki Svarovskiego na desce rozdzielczej? Po czym mogę z zewnątrz poznać, że ciężarówka jest ekskluzywna? Swoją drogą, długo mu zajęło zorientowanie się, że z ciężarówką, która stoi od paru miesięcy, wyglądając sobie ekskluzywnie, to jakaś dziwna sprawa. Nie przyszło mu do głowy zajrzeć do sąsiadów i zrobić chociaż "ej, ziomuś, o co kaman, od dwóch tygodni wyglądam przez okno i mnie ten luksus po oczach bije"? Co mają jego sąsiedzi wspólnego z "planem mistyfikacyjnym", bo coś mają? No, chyba że oni też przez parę miesięcy nie zauważyli, że na trawniku im się coś przyczaiło...
Sporadyczne kiedyś wizyty Kate,
córki Johna mieszkającego naprzeciwko mnie przerodziły się w codzienne dostarczanie mi podgrzanego obiadu,
którego sam nie miałem czasu przygotować z powodu zabiegania, w jakim znajdowałem się, od kiedy skończyłem
scenopisarstwo na uczelni imienia Donatelli McDougall
w Oakland.
Znajdowanie się w zabieganiu. Kate, córka Johna. (Bez sensu, gdybyśmy jeszcze wiedzieli kim jest John...) Nazwisko patronki uczelni nic mi nie mówi, kolejna popierdółka, która zwiększa bałagan w głowie czytelnika. To nie wzbogaca tekstu, naprawdę.
Korespondent, który miał dostarczyć mi informacje odnośnie zmowy kongresu, który nie dopuścił,
by do wyborów prezydenckich nie przystąpił Irlandczyk po dziś dzień nie dał żadnych oznak życia.
Korespondent? Dziwię się, że nie piszesz jakiej stacji. Albo czy w Afganistanie, czy w Iraku. Nagle pojawia się jakiś wątek sensacyjny, a'la political fiction, cholera jasna wie, co wybory prezydenckie mają wspólnego z tandetnym pisarzyną i ekskluzywną ciężarówką. Zmowa kongresu - czy INNI to kongres, Irlandczycy, sąsiedzi, czy korespondenci? Nie dopuścił by nie przystąpił - matko boska, dlaczego nie po prostu "pozwolił Irlandczykowi przystąpić"? Korespondent nie daje oznak życia, mamy tu zalążek jakiegoś spisku międzynarodowego, czy to w związku z tym w drugim zdaniu bohater realizował jakieś powierzone mu zadania?
Przecież poleciłem mu, żeby skontaktował się ze mną przy pierwszej lepszej okazji.
Zasadniczo teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Całe to piekło zaczęło wzmagać się wraz z rozpoczęciem
mojej pracy nad nową książką. Punkt widzenia i interpretacja zdarzeń z ostatnich kilu miesięcy jest dosyć zawiła.
Tą książką, co ją pisał pakując się? Powiedzmy, że interpretacja może być zawiła, niech już będzie, ale zawiły punkt widzenia?
Nie można tego wytłumaczyć od tak sobie. Potrzeba wielu nocy spędzonych na zapoznaniu się z dokumentami
czy aktami policyjnymi. Nie mam wątpliwości, że całe to matactwo sięgnęło nawet instytucji prawnych,
których indywidualne jednostki współdziałały z organami przestępczymi. Nakład, jaki musieli
w to włożyć kryminaliści, którym widocznie byłem balastem musiał być dosyć spory. Etykietka, jaka została
przypisana mojemu imieniu po tej sprawie bez wątpienia jest dla mnie czymś, z czym jest mi źle.
No właśnie widzę, że nie można tego wytłumaczyć ot tak sobie. Zapewne gdyby można było ten tekst nie byłby tak straszny. Przyjmuję, że to wyższa siła nadprzyrodzona i inaczej się tego prologu nie dało napisać.
Dokumenty i akta policyjne - tak, to już jest sensacja, żaden obyczaj. Sięgnęło _nawet_ instytucji prawnych - kurna mać, przed chwilą było o zmowie kongresu, który wygrał z konstytucją! Co mnie tu jakieś instytucje prawne obchodzą w obliczu takich rzeczy! Powtarzające się pytanie: dlaczego dla tych "kryminalistów" tandetny pisarzyna był balastem, co ma wspólnego mętnie bredzący krasomówca z wyborami prezydenckimi? Etykietka przypisana imieniu - co? To chyba prędzej jemu, a nie jego imieniu przyczepiono etykietkę, inaczej spoglądano by wrogo na każdego Sebastiana... (Tak, główny bohater ma imię. Nie, nie spieszy się, by je wyjawić.)
Czasami w nocy nękają mnie koszmary, w których odgrywam główną rolę. Wracając ze sklepu, torby,
w których niosę zakupy nagle rozrywają się. Uklękam by pozbierać to, z czym wracałem. Kiedy podnoszę
głowę wokół mnie stoi zgromadzony tłum, który wytyka mnie palcami wypowiadając przy tym
obelżywe słowa na moje nazwisko. Potem się budzę cały zbroczony potem.
Koszmary w których odgrywam główną rolę - to ci dopiero. Czasami cofam się, zazwyczaj do tyłu. Prze-ga-da-ne. "Wracając ze sklepu, torby (...)" - nie, ten przecinek nie ratuje podmiotu. Wciąż wynika z tego zdania, że to torby wracały. Nie istnieje słowo "uklękam". "Uklękłam" tak. W pierwszej osobie "klękam", bez "u". "Zgromadzony tłum" - to jest brzydkie i głupie. Jeśli jest tłum, to znaczy że się zgromadził. Nie musisz tego pisać. "Wypowiadając obelżywe słowa na moje nazwisko" - to nie jest polski język, to jest zdanie z jakiegoś złego translatora. Wydaje mi się, że "zbroczony" występuje tylko z krwią.
Sięgam po szklankę napełnioną wodą.
I znowu próbuję zasnąć, ale bezskutecznie. Wstaję i ścielę łóżko. Wtedy przechodzę do sąsiedniego pokoju,
do kuchni.
Z tą szklanką w ręce próbuje zasnąć? A kuchnia to nie pokój, pomieszczenie jeśli już.
Tam siadam na podłodze. Rękami oplatam moją głowę i zaczynam płakać. Mimo, że jestem mężczyzną
czasami, a szczególnie teraz nie potrafię powstrzymać się od łez. Jedyne, z czego jestem dumny toto, że
pomimo wszystko nie sięgam po alkohol. Chociaż, kto wie, może gdybym został alkoholikiem zamiast
pisarzem może wtedy moje życie potoczyłoby się inaczej.
"Rękami oplatam moją głowę" - zaimkoza. Zdaje się, że żadnej innej głowy nie miał w pobliżu, po co to "moją"? Toto to był pies w "Czarnoksiężniku z Krainy Oz". Zdania z alkoholem pozbawione są jakiejkolwiek logiki. śmiem domniemać (ponieważ nic nie wiem, albowiem, oprócz pierdół, o niczym tego biednego czytelnika nie informujesz), że we wszystkie te sytuacje i inne plany mistyfikacyjne bohater uwikłał się, zostając pisarzem. Dlaczego więc przed zostaniem pisarzem miałby mieć jakiekolwiek powody do picia?
Zapewne. Być może już teraz bym nie żył.
To byłoby dla mnie lepsze niż odkładanie się w cierpieniu. Każdy dzień jest dla mnie taki sam.
EMO MODE ON. Btw, jak wygląda ktoś, kto "odkłada się w cierpieniu"? że niby odkłada samego siebie na bok, wycofuje się z życia, metafora taka?
Kiedy już przychodzę do siebie, jako do tego całkiem normalnego, wierzącego w sens istnienia,
siadam przy komputerze i piszę to, co przerwałem kilka tygodni temu. Wtedy miałem gotowe zaledwie
dwa pierwsze rozdziały. Dzisiaj, już przeszło dziesięć, a za kilka miesięcy mam zamiar skończyć swoją powieść.
Następnie korekty, opinia i wyślę swoją pracę do zaufanego mi wydawnictwa Worldbooks. Albo nie.
Lepiej dostarczę swoją pracę osobiście. Jestem przekonany, że przyjmie ją do weryfikacji jakiś nieżyczliwy krytyk.
Ostatecznie jednak będzie na tak. Zechce się wypromować, jako ten wydający zgodę na rozpowszechnianie
najnowszej powieści Sebastiana Murphy, autora doświadczonego przez los, wytykanego palcami.
Nieżyczliwy krytyk, który będzie na tak. Krytycy krytykują wydane już książki, rękopisami zajmuje się redaktor (i korekta), tak mi się przynajmniej wydawało. I raczej nie stają się sławni, nawet jeśli przeredagują i wydadzą bestseller. "Rozpowszechnienie powieści" - lol wtf, powieść się wydaje i sprzedaje, nie rozpowszechnia. "Autora doświadczonego przez los" - KURNA CHATA, DOśWIADCZONEGO CZYM, WYDUś TO Z SIEBIE.
To będzie moja dewiza przez resztę życia dopóki ktoś nie udowodni światu, że tak naprawdę byłem
zupełnie nieświadomym tej rozgrywki.
Co będzie twoją dewizą, panie autorze doświadczony? Zechcenie się wypromować krytyka? Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Jakiej rozgrywki, ja się pytam.
Absencja na rynku literatury jest dla mnie czymś nowym.
Nigdy nie miałem tak długiej, sześcioletniej przerwy w pisaniu. A wszystko to spowodował jeden człowiek,
człowiek, który kiedyś zginie. Nie pobiję go na śmierć ani też nie strzelę mu w głowę. Po prostu zabiję go słowem.
świat znienawidzi go tak, jak znienawidził mnie. Ja przetrwam te lata upokorzeń, ale on nie wytrzyma ani jednej chwili...
~~
(Absencja, lol.) No i na samym końcu dowiadujemy się, że za to wszystko (nie wiemy za bardzo co), odpowiada jeden człowiek (nie wiemy kto).
Podsumujmy to w ten sposób.
streszczenie:
???
To nie jest prolog zachęcający czytelnika do wyjaśnienia tysiąca wtf'ów, które wyskoczyły w trakcie czytania. To jest prolog, który mówi "miałam dziesięć tysięcy pomysłów i sama się w tym trochę gubię, ale jest tak chaotycznie i ciekawie". Na siłę kombinujesz z jakimiś akrobacjami językowymi, czego skutkiem cała opowieść twojego bohatera jest biegiem z przeszkodami. Jeśli ujawniasz jakiekolwiek elementy właściwej fabuły, to tylko, żeby w następnym zdaniu podanym informacjom zaprzeczyć. Jakieś dziwne wątki podróży, obiadów i innych zupełnie przypadkowych rzeczy, to jest prawdziwa oszukańcza mistyfikacyjna atmosfera.
Powiedzmy, że kolejne rozdziały mają przedstawiać dlaczego, jak i z jakim skutkiem dla innych do tego wszystkiego doszło...
Chyba nie masz zamiar umieścić tej informacji przed słowem "prolog", żeby czytelnik, mając to na uwadze, spiął się i wytrwał? Dziewczę, ja cały czas nie mam pojęcia do czego doszło. Chyba, że kolejne rozdziały mają tłumaczyć, dlaczego bohater bełkocze. Gatunek: obyczaj. Gdzie w obyczaju plany, spiski, ekskluzywne ciężarówki i Irlandczyk na prezydenta USA? To jest słaba sensacja, w dodatku you have failed. Fabułę i spisek, który powinnaś powoli motać przez x stron, aż do momentu w którym znajduje się bohater w prologu, usiłujesz przedstawić w niepokojącym i intrygującym zarysie. Mi się to czyta jak próbę intrygującego streszczenia "Mody na Sukces".
Czytelnik, który miał być zaciekawiony, powie ci "Skoro sam autor nie wie o co chodzi, dlaczego ja miałbym wiedzieć" i poszuka czegoś innego.
Zamiast pisać prologi, spróbuj wymyślić jakąś nudną, mniej ekscytującą historię, i napisać opowiadanie. Ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. W którym równomiernie rozłożysz, te wszystkie cuda, jak nazwisko patronki uniwersytetu, na którym kształcił się bohater-narrator. Skoro masz pomysł, dopracuj go i potraktuj jak na to zasługuje, zamiast mgliście zarysowywać to, co mogło by się dziać, ale się nie wydarzy, bo napisałam tylko prolog. Testowy. (Eksperymenty na ludziach są niedozwolone, pamiętaj. Dodaj to do dokumentacji naukowej - obiekt doświadczalny nr2 zareagował źle.)
(+ literówki i fatalne formatowanie, za co ty tak nienawidzisz tego swojego czytelnika, powiedz mi.)