Z pociągu wyszło dużo ludzi, z kolei mało wsiadło. Tego się obawiał. To, co chciał zrobić, wymagało tego żeby w pociągu znajdowało się jak najwięcej ludzi. Jedyny ochroniarz stał tyłem do niego i kupował coś w przestarzałym automacie. Janek widział dokładnie zwisający mu z prawej strony pistolet pneumatyczny. Przez chwilę poczuł mrowienie na swoimi ciele.
A jeśli mnie zauważy?
Wybrał najdogodniejszy moment, gdy ochroniarz liczył wydane mu przez automat pieniądze, raczej z nudów aniżeli z braku zaufania do dwudziestoletniego sprzętu, i kilkoma potężnymi susami popędził do najbliższych drzwi pociągu. Uhh... Udało się, pomyślał.
W ostatnim wagonie taboru metra nikt nie siedział. Usadowił się pod oknem w trzecim od końca rzędzie krzeseł. Podłoga metra nosiła znamię nie wygranych ludzkich walk ze zmęczonymi, wypełnionymi piwem do granic możliwości żołądkami. Zastanawiał się czy tylko ostatni wagon jest tak naznaczony. Widok ekskrementów, pod krzesłem obok niego, uświadomił mu, dlaczego nikogo tu nie ma: ten wagon zarezerwowany jest dla ćpunów i tym podobnych typków.
Włożył rękę pod płaszcz, który znalazł gdzieś na dworcu autobusowym, i wymacał zimną rękojeść rewolweru. To właśnie dzięki niemu miał odmienić swoje życie. Na lepsze rzecz jasna. Wyciągnął go, wcisnął sześć naboi w ciemne komory, złożył i z powrotem włożył w ciemne otchłanie „swojego” płaszcza. Powoli wstał, czując jak zimny jeszcze rewolwer przesuwa się po jego ciele,
Spróbował, bezskutecznie zresztą, omijać wszystko to, co znajdowało się na podłodze. Zmienił wagon.
Tu ludzi było znacznie więcej. Wystarczająco dużo (albo raczej mało) dla zwykłego rabusia żeby ten mógł przyłożyć, pierwszemu lepszemu biznesmenowi w garniturze, pistolet do skroni i żądać od niego dwustu dolców. Ale Janek nie był zwykłym rabusiem. Nie chciał też marnych dwustu dolców. On potrzebował czegoś więcej. Czegoś, co da mu spokój.
Stanął, jak wryty w ziemię, na widok młodego chłopaka w wojskowym mundurze. Ten dostrzegł przyglądającego mu się Janka, ale nie zareagował (w końcu wojskowy powinien zareagować na przestraszony wzrok, obdartego, brudnego pasażera), tylko zmieszany odwrócił wzrok w stronę szyby – i tak już został do końca, nazwijmy to, jego podróży.
Poborowy, pomyślał Janek, ale mam dzisiaj szczęście. Bóg nade mną czuwa.
Uspokojony usiadł obok starszej pani, która nie wyrażała zbytniej chęci siedzenia blisko niego, gdyż po pięciu minutach przesiadła się na drugi koniec wagonu. Poprowadził ją wzrokiem.
Ja ci jeszcze pokaże stara suko.
Czuł się jak trędowaty. Ludzie na ulicy konsekwentnie omijali go odkąd został bezdomnym. Z ludźmi rozmawiał rzadko, jeśli naprzykrzające się prośby o „parę groszy na chleb” można było nazwać rozmową. Ale teraz im pokaże. Zobaczą, że jednak jest kimś, kogo trzeba szanować.
Pociąg sunął coraz wolniej. Widocznie zbliżali się do kolejnej stacji. Ta i jeszcze jedna i... Stracił pewność, która towarzyszyła mu od ponad dwóch miesięcy. Nie wiedział czy dalej chce to zrobić. Pomyślał o swojej nieżyjącej już żonie i córce. Tak bardzo chciał być z nimi, gdy płonęli w nocy razem z całym domem. Sens jego życia się spalił.
Szybko otrząsnął się z tych myśli. Na stacji wysiadło pięcioro pasażerów i nikt nie wsiadł. Pociąg ponownie ruszył. Odczekał dziesięć minut i wstał. Natychmiast spoczął na nim wzrok wszystkich podróżnych. Przez chwilę stał nie wiedząc, co ma dalej robić. Był zakłopotany.
Zbliżył się do żołnierza i jednym niezbyt szybkim ruchem wyciągnął rewolwer spod płaszcza. To tak na wszelki wypadek, pomyślał i strzelił chłopakowi w potylice, gdy ten wyglądał za okno. Mieszanka krwi i mózgu ozdobiła ubranie kobiety, która wcześniej siedziała obok niego.
- Teraz ty suko – niemalże wyszeptał i skierował lufę swojego rewolweru w jej stronę. Pociągnął za spust zanim ktokolwiek zdążył zorientować się w sytuacji. Kolejna mieszanka wystrzeliła w górę niczym fontanna wody.
- Słuchać mnie!!! – teraz wrzeszczał z całych sił. – Kto chce żyć niech spieprza do ostatniego wagonu!
Nikt nie czekał na dodatkowe wyjaśnienia. Popędzili do ostatniego wagonu jak stado owiec pędzone potężnym owczarkiem.
Tabor metra składał się z trzech wagonów.
Wchodząc do pierwszego wymachiwał rewolwerem i krzyczał każąc zrobić ludziom to, co tym w drugim wagonie. Posłusznie wykonali jego opętańcze rozkazy.
W kabinie dla maszynisty siedziało dwóch mężczyzn w średnim wieku. Im nie musiał nic mówić. Sami na jego widok podnieśli w górę ręce i wyszli przed Jankiem z kabiny. Poprowadził ich do reszty zakładników. Po drodze pojękiwali żałośnie na widok dwóch trupów w drugim wagonie.
- Czego od nas chcesz potworze?! – Wrzasnęła kobieta, gdy uchyliły się drzwi. Przytulało się do jej sukienki dwoje dzieci. Wymierzył w nią broń i spokojnie rzekł:
- Chodź za mną! Rusz dupę, bo strzelę!
Z trudem odpędzając od siebie dzieci ruszyła za nim. Wkrótce dowiedziała się, czego od nich chce. A przynajmniej od niej.
Gdy zszedł z niej była cała spocona. Widocznie źle się czuła, bo zwymiotowała pod krzesło. Było mu lżej. Choć trochę lżej. Nie przyglądając jej się zbytnio strzelił dwa razy w jej bujne piersi. Krew polała się gęstym strumieniem. Na huk wystrzału dzieci zareagowały głośnym płaczem.
Zero łaski dla tych podłych ludzi.
Wrócił do ostatniego wagonu zobaczyć, co się dzieje.
Nic się nie działo. Wszyscy srali w gacie ze strachu. Nikomu nawet na myśl nie przyszło żeby spróbować, jak nie zabić to, chociaż obezwładnić napastnika.
- Leżeć ścierwa – powiedział do zakładników niezwykle spokojnie.
Uzupełnił cztery puste komory nabojami. Wyciągnął spod
koszulki stary łańcuszek, z którego zdarła się farba, i pocałował niewielki krzyżyk zwisający na owym łańcuszku. Zaczął dokładnie przeszukiwać bagaże swoich zakładników. Miał już sporo ponad tysiąc dolarów i kilka cennych przedmiotów.
W kabinie maszynisty nie znalazł nic. Jedyne, co mogło mu się później przydać to chyba tylko radio.
- Halo! Jesteście tam? – Po chwili odezwała się słuchawka radia.
- Nie ma ich! I będą martwi, jeżeli nie spełnicie moich żądań! – Odpowiedział słuchawce.
- Kim pan jest?
- Nie twoja sprawa. Chcę żeby świat zniknął. Macie spełnić moje rozkazy! Zamieniłem troje ludzi w ścierwo i nie zawaham się użyć znowu tej sztuczki. A wierzcie mi jestem mistrzem w czarowaniu.
Przez dłuższy moment nikt się nie odzywał.
- Proszę się uspokoić – Odezwał się tym razem inny, starszy głos. Janek w tym momencie pewnie zgodziłby się na wszystko, co tylko by zechciał ów godny zaufania głos. Ale ten głos niczego nie chciał.
- Będę jechał cały czas w tym samym kierunku! Zatrzymam się dopiero na drugiej stacji! Rozumiesz fajo?! Ma wtedy już świata nie być!
Dobrze, rozumiem. – Rzekł. – Proszę nic nie robić zakładnikom – tych słów już nie słyszał Janek, bowiem odwiesił słuchawkę radia.
Nagle zalało go dziwne uczucie. Podobne do tego, które możemy odczuć popijając tort niezwykle ostrą gorzałą. Zrobił dwa mimowolne kroki w tył. Opierał się o drzwi. Zapragnął otworzyć je i wyskoczyć.
Wrócił do zakładników i pociągnął za spust sześć razy. Całkowicie na oślep. Kątem oka spostrzegł, że zabił cztery osoby, w tym jedno z dzieci kobiety, którą wcześniej zgwałcił. Ludzie zaczęli wrzeszczeć wniebogłosy. Zdążył wcisnąć sześć naboi w rozgrzane komory rewolweru, zanim spadł na niego pierwszy cios. Maszynista walnął go ciężką jak cholera torbą. Krew zalała mu oczy. Zatoczył się w tył i upadł na plecy. Grzbietem dłoni przetarł oczy. Zobaczył maszynistę, który szykował się do kolejnego ciosu i ostatkiem sił zdołał podczołgać się za najbliższe krzesło. Złożył rewolwer i strzelił dwa razy w czerwoną, przystojną twarz maszynisty. Był tak gruby, że gdy upadał do tyłu, drzwi wypadły razem z nim na zewnątrz. Mężczyźni uciekali zostawiając albo depcząc kobiety i dzieci. Jankowi zrobiło się przykro. To wszystko jego wina, pojął to, lecz stanowczo za późno. Już nie było odwrotu. Załadował drżącą dłonią puste komory rewolweru i strzelił w uciekających facetów. Trzech padło trupem a jeden został, prawdopodobnie, ciężko ranny. Chciał załadować ponownie rewolwer, ale w kieszeni nie znalazł już naboi. Przeszedł, potykając się o leżące kobiety, pod wyrwane drzwi. Zawahał się. Stał i patrzał się na ścianę tunelu migającą mu przed oczyma z zawrotną prędkością. Wreszcie skupił się, zrobił trzy kroki w tył i wyskoczył z pociągu. Skończył swój nieszczęśliwy żywot.
- Czy wiemy już, kim był porywacz?
- Tak to nijaki Janek Hans.
- A zakładnicy?
- Nie bardzo. Trwa identyfikacja zwłok. Podejrzewamy, że Hans czekał na kończących pracę o dwunastej, pracowników metra.
- Nie rozumiem.
- To proste. Hans pracował jako kasjer w Intern Bank i ponad pięć lat temu stracił tę posadę. Chciał się zemścić. Czekał w ukryciu, na stacji metra, pięć lat i wreszcie się doczekał.
- Ile mamy ofiar?
- Jedenastu zabitych. Drugie tyle w szoku. Dwóch rannych.
P.S. Przeczytajcie i może zrozumiecie dlaczego w Polsce nie inwestuje się w metro
