Natalia w Warszawie

1
Ten fragment to prequel do mojego opowiadania "Ten krok", które jakiś czas temu tutaj zamieściłam. Dzieje się, jak to na prequel przystało, zanim chłopcy zrobili ten krok :wink: żeby uniknąć posądzenia o monotematyczność śpieszę donieść, że oba fragmenty to część większej całości, nad którą teraz pracuję, więc bohaterowie są ci sami. UWAGA! Występuje tu pewna ilość wulgaryzmów.









Znajoma sylwetka mignęła mu już z daleka. Czarne, nastroszone włosy, czarny płaszcz, ciemne okulary. Jak jakiś mały, gotycki bitnik. Stał na przystanku tramwajowym, nie widział go. Kuba bez zastanowienia ruszył w jego kierunku, samym skrajem świadomości rejestrując subtelną, ledwo dostrzegalną zmianę w osnowie rzeczywistości – dzień przepoczwarzał się ze zwykłego, swojskiego, przewidywalnego do bólu, w kompletnie nieznany, nieokreślony i intrygujący. Zmieniał się w dzień Emila.

Podszedł do niego, uśmiechnięty pełną gębą, nawet nie próbując tego kryć.

– A ty nie w pracy?

Emil podrzucił głowę, dopiero teraz go dostrzegł.

– Kuba. Cześć… Nie, nie w pracy.

Nie uśmiechnął się, nie zdjął okularów. Obejrzał się na tory, wypatrując tramwaju. Nie trzeba było specjalnego bystrzaka żeby się pokapować, że coś jest nie halo, był tak spięty, że aż emanował chłodem. Nie wiedząc, co powiedzieć, Kuba stał tylko i patrzył na niego. Chyba powinienem mu coś zaproponować? Kawę? Przyjacielską pogawędkę? Nie zdążył wyartykułować nic sensownego, bo zaraz ze zgrzytem i piskiem przytoczył się tramwaj. Rzuciwszy krótkie „na razie”, Emil wskoczył do środka i zniknął miedzy ludźmi wypełniającymi pojazd po brzegi. Kuba został na przystanku, zdetonowany. No i co to miało znaczyć? Nie będzie mi się narzucał? Nie będzie sprawdzał, ile tych jego durnych pedalskich żartów mogę znieść? …Jak to?

Chyba coś mu się stało.

Może go z pracy wyrzucili?

A może się na mnie obraził.

A może kochanek go wystawił.

Nie no, to bez sensu, dlaczego miałby się na mnie obrażać. Przecież dopiero co się widzieliśmy… niedawno. Najdalej w zeszłym miesiącu. Chyba że ktoś mu coś nagadał o mnie. że coś powiedziałem. Ale co, do niego też mówię per „głupia cioto” i nigdy się o to nie obrażał! Bez sensu.

Przeszedł podziemiem na swój przystanek. A więc jednak rutyna dnia codziennego. Zero zaskoczeń. Chociaż, z drugiej strony, to jego zachowanie było właściwie b a r d z o zaskakujące. Więc wszystko się zgadza. Ale jednak jakoś nie mógł się otrząsnąć. No co w końcu, jest moim kolegą, tak czy nie. Dlaczego miałbym się nie przejąć, skoro coś mu się stało. Sięgnął po telefon. Wiadomość, jaką wysłał po trzykrotnym przeredagowaniu, brzmiała: Emil,jakbys chcial sie spotkac albo isc na browar to daj znac. Wcześniejsze wersje: „jeśli mogę jakoś pomóc” oraz „gdybyś chciał porozmawiać”, nie przeszły przez cenzurę.

Odpowiedź, jak zwykle w przypadku ciotki, nadeszła bardzo szybko. Ale była niespotykanie jak na niego zdawkowa: Dzieki. No ale przynajmniej wiadomo, że się nie obraził.



Głośny dzwonek telefonu wyrwał go z głębokiego snu. Leżał przez chwilę w ciemnościach nieruchomo, licząc na to, że zaraz się skończy, zaraz przestanie. Ale nic z tego. Liberty Bell jeszcze nigdy nie brzmiał tak upiornie. Wstał, po omacku, nieprzytomny. Bardzo dokładnie pamiętał, że telefon został w plecaku, pod biurkiem. Wygrzebał go bezwładnymi, uśpionymi jeszcze rękami, czekając tylko, aż matka w sąsiednim pokoju się obudzi i zacznie robić awanturę. Muszę się w końcu nauczyć, żeby diabelstwo na noc wyłączać.

Dzwonił Emil. Niezły ma timing.

Zawahał się przez chwilę, czy odebrać, bo czego on może chcieć o tej porze, na pewno to nie będzie nic mądrego. No ale słowo się rzekło.

– Sł-słuchamm.

– Kubuś. Obudziłem? – głos niby znajomy, wciąż tak samo denerwująco pedalski, ale jakiś inny, taki przytłumiony, jakby z zaświatów.

– No… nie szkodzi. Coś się stało?

– Mhm.

Kuba usiadł na podłodze przy biurku, czując, jak opuszczają go resztki snu. Czekał na jakieś rozwinięcie, ale ze słuchawki dobiegło tylko westchnienie. Jakieś takie. Smutne.

– No powiedz, co się stało? – ponaglił, choć to nie było specjalnie delikatne. Chciał już wiedzieć, czego się od niego oczekuje.

– Mmmm… Kubuś. Właściwie to pomyślałem, że mógłbyś. Bo ja. Echh. Mam zamiar się dzisiaj konkretnie upić. Tylko… niekoniecznie sam?

– Dzisiaj? – spojrzał na biurkowy zegarek. 01:17. Wcześnie zaczyna.

Ta chwila zwłoki w miejsce natychmiastowej, radosnej zgody to już dla ciotki za duży cios.

– Ale jak nie chcesz, to w porządku. Przepraszam, że obudziłem. Dobranoc ― wycofał się szybko, dyskretnie, elegancko, bez śladu pretensji, a Kuba natychmiast poczuł się jak zbrodniarz. Nie pomógł koledze w potrzebie.

– Nie, czekaj, czekaj. Przyjdę, czemu nie. Mogę z tobą pić jak chcesz. Jesteś w domu? Mogę być za jakieś pół godziny.

– Jestem… właściwie, to. Pod twoim blokiem – cichy, krótki śmiech, chrapliwy i mało wesoły.

– No dobra, to zaraz zejdę. Na razie.

Teraz dla odmiany Kuba poczuł pewność, że wcale nie chce z nim pić. Co mnie w końcu obchodzą pedalskie rozterki. Botheration. Jak zwykle zadziałał mój warunkowy odruch, rób wszystko co karzą. Taka jego mać.

Ubrał się pośpiesznie, umył zęby starając się zrobić to jak najciszej, i bez zapalania zdradzieckiego światła. Pewną trudność logistyczną stanowiło powiadomienie rodzicielki o planowanym wyjściu, bez obudzenia jej. W końcu zdecydował się na zostawienie kartki na stole w kuchni, i pięć minut spędził na wymyślaniu powodu przekonującego, a jednocześnie nie wzbudzającego podejrzeń. Nic nie spełniało obu kryteriów. Już myślał, że go zaraz krew zaleje, męczyła go świadomość, że on tam na dole czeka, i że mama może się w każdej chwili obudzić. W końcu napisał: Musiałem wyjść bo mój kolega ma doła i chciał się spotkać. Wrócę rano. K.

Ostatnią przeszkodą do pokonania był hałaśliwy zamek przy drzwiach. Po wyjściu z klatki odetchnął z ulgą, i zmroziło go ostre, już prawie zimowe powietrze. I zaraz zobaczył znajomego, buraczkowego garbusa zaparkowanego dwoma kołami na chodniku, po drugiej stronie ulicy. Emil stał oparty o maskę, w tym samym płaszczu co dziś rano, tylko bez okularów. Palił papierosa. Na jego widok podniósł rękę w powitalnym geście. Powiew zimy chyba wymroził irytację, bo Kuba nagle odczuł jej brak. No w końcu j e s t moim kolegą. Czemu miałbym się z nim nie uświergolić.

W aucie było niemal tak samo zimno jak na zewnątrz, wionęło papierosami, zwykłym samochodowym zapachem, i trochę perfumami. Emil przełożył swój plecak z siedzenia pasażera na tylne, żeby mu zrobić miejsce – a charakterystycznego brzęku, jaki się przy tym rozległ, nie dało się z niczym pomylić.

– Dużo tego kupiłeś?

– Wystarczająco.

Ruszyli, Emil bez słowa włączył radio. Z głośników zapiał anielski Antony, w towarzystwie The Johnsons, i rozedrganym głosem zapewnił, że zawsze chciał, aby miłość była wypełniona bólem, i naznaczona siniakami. Więc jednak ktoś małego puścił w trąbę, zawyrokował Kuba. Do przewidzenia było. Przejdzie mu, nie pierwszy to raz i nie ostatni zapewne. Dużo gorzej by było, gdyby stracił pracę. Zerknął na jego blady, łagodny profil - wyglądał jak zjawa w świetle ulicznych latarni, miał mocno podkrążone oczy. Nic dziwnego że tak się upierał przy tych okularach wcześniej, chociaż słońca nie było za cholerę. Słupek popiołu na zaniedbanym papierosie, przyklejonym w kąciku warg, osiągnął imponujące rozmiary.

– Od kiedy to sam sobie kupujesz fajki? – ostrożnie wyjął mu kiepa z ust, strzepnął do popielniczki, a potem też się zaciągnął.

– I’ll grow back like a starfish, I’ll grow back like a starfii-iish – zapiał Emil w odpowiedzi, czysto choć nosowo.

Dopiero, kiedy piosenka się skończyła, przeniósł na niego wzrok.

– Co mówiłeś, Kubusiu?

– Nic. Patrz gdzie jedziesz, rozgwiazdo. Czerwone jest.



Mieszkanie Emila przywitało ich mrokiem i trudnym do określenia, wielowarstwowym zapachem. Każdy dom ma swój niepowtarzalny zapach, ale zazwyczaj jest on, w mniejszym lub w większym stopniu, podszyty stęchlizną. Ale nie tutaj. Tutaj pachniało szeregiem dziwacznych, ostrych przypraw, i, naturalnie, farbą. I kwiatami, o każdej porze roku. Mieszkanie było jednocześnie zabałaganione i sterylnie czyste, można było spokojnie jeść z podłogi, a w następnej chwili potknąć się o porzuconą na środku pokoju imponującą stertę ubrań. Przy czym ubrania też były całkowicie czyste, świeżo wyprane.

Emil zajął się głodnym, wkurzonym kotem, poleciwszy Kubie wyciągnąć co trzeba i zorganizować jakieś szkło. Picie faktycznie zapowiadało się ostro, bez zbędnych ceregieli, typu konwersacja.

– Co tam, Wyborowej nie mieli? – chciał wiedzieć, po wyłuskaniu z Emilowego plecaka dwóch bliźniaczych Jacków Danielsów.

– Nie pierdol, tylko polewaj. Lód jest w zamrażarce, jak ci zależy.

– No… to co? Na pohybel skurwysynom? – Kuba zasugerował toast, podając mu szklankę.

– A czemu nie. Na pohybel.

Po drugiej kolejce, spełnionej w całkowitym milczeniu, Emil powystawiał na stół jakieś sałatki, sery, kawałek zimnej pizzy, oliwki, ciastka, chleb.

– Jedz – przykazał zwięźle – żebyś mi nie wymiękł za szybko.

Po czwartej zrobiło się gorąco, Kuba poczuł na twarzy wypieki. Zdjął sweter. Zauważył, ze Emil też zrzucił wierzchnią przyodziewę, był teraz w czarnej, obcisłej bluzce bez rękawów i wystawiał na widok publiczny swoje chude, blade ramiona. Jak u jakiegoś kurczaka.

Przy piątej Kuba nie wytrzymał. Jak żyję, nie widziałem takiej milczącej ciotki. Niech mi już opowie, kto go tak załatwił. Miejmy to za sobą. Myślę, że to raczej facet, on się do kobiet chyba tak nie przywiązuje. Byleby mi tylko nie opowiadał, jak im było w łóżku, to wszystko inne wytrzymam.

– No co tam – zagaił, popatrując na kupkę nieszczęścia siedzącą na podłodze, z głową opartą o podciągnięte kolana. – Umarł ci ktoś?

Otrzymał w zamian takie spojrzenie, że aż go zatchnęło.

O żeż kurwa. No to przypierdoliłem teraz z grubej rury. W samo sedno.

– Przep…

– JESZCZE nie – Emil wpadł mu w słowo, podniósł się i wyszedł z kuchni. Kuba już się szykował, żeby iść za nim i jakoś naprawić kretyńską gafę, ale mały szybko wrócił. Rzucił na stół niewielką, czarnobiałą fotografię. Na pierwszy rzut oka bardzo starą, przynajmniej sprzed pięćdziesięciu lat. Misternie powycinane, białe brzeżki, jak koronka, i zniszczony, pożółkły papier. Zdjęcie przedstawiało młodą, uśmiechniętą kobietę, ciemnowłosą i ciemnooką, pod kwitnącym drzewem.

– Moja babcia Natalie – wyjaśnił Emil sucho. Uzupełnił swoją pustą szklankę i spostrzegł, że Kuba swojej jeszcze nie opróżnił.

– Pij, kurwa – warknął. – Bo zaraz będziesz miał karniaka.

– Bardzo ładna – Kuba przełknął alkohol, wciąż popatrując na zdjęcie – Jesteś do niej trochę podobny – sugestię ukrytą we własnej wypowiedzi wykrył dopiero, kiedy już było za późno. Ale co tam. Niech mu będzie dzisiaj. Wyjątkowo. Bo też wygłupiłem się nieprzeciętnie.

– Bzdura – Emil wrócił na swoje miejsce pod ścianą, usiadł na podłodze – Nie mogę być do niej podobny, bo to nie jest moja prawdziwa babcia. Tylko adoptowana. No! I co, nie patrz tak na mnie! Bo kociej mordy dostaniesz. To nie ja jestem z domu dziecka, tylko moja matka – zaciągnął się mocno i wypuścił szary kłąb dymu, jak mały, wściekły smok. – Natalie przyjechała tu z Francji przed wojną, miała siedemnaście lat. Zamierzała pracować przez rok jako guwernantka, ale zakochała się, i została. Ja go nigdy nie znałem, zginął w Dachau. Po wojnie Natalie wyszła za mąż, ale tego pana nie nazywam swoim dziadkiem. Nie kochała go zresztą. Było jej ciężko samej, i tyle. Adoptowali moją matkę kiedy miała cztery lata, nie mogli mieć swoich dzieci. Może byś tu ruszył dupę, bo nie chce mi się tak zadzierać głowy?

Kuba wstał od stołu i stwierdził przy okazji, że ten cały whiskacz poszedł mu w nogi. Usiadł na podłodze pod ścianą obok Emila, zabrał mu papierosa z ręki. Takiej rozmowy naprawdę się nie spodziewał, poczuł, że oto ociera się o coś bardzo ważnego, że słyszy coś, czego nie mówi się codziennie. I… (byle komu?)

– Moi rodzice – podjął Emil po długiej, długiej chwili, dużo ciszej i spokojniej, a Kuba skupił się, z nabożeństwem niemal słuchając, jak się prezentuje rodzina małego dziwadła. Nie, nie jestem byle kim. Zadzwonił właśnie do mnie. ― Moi rodzice nigdy mnie za bardzo. Nie lubili. Nie mówię, że mnie nie kochali. Nie byłem bity, nie byłem molestowany, niczego mi nie brakowało. Ale… no, nie lubili mnie za bardzo. Nie wiedzieli, jak się do mnie ustosunkować, chyba. Zawsze byłem trochę. Inny. Nie taki, jak mój brat – Odwrócił się do Kuby, popatrzył na niego z bliska – Mam starszego brata – oznajmił, a Kuba natychmiast wyobraził sobie drugiego Emila. Szok średniego kalibru. W ogóle ciężko mu było uzmysłowić sobie, że on ma w ogóle jakąś babcię. O rodzicach, a tym bardziej o rodzeństwie już nawet nie wspominając. Był dla niego zawsze jakimś osobnym, oddzielnym bytem, prawdziwym wybrykiem natury, nieskażonym więzami krwi z żadną zwyczajną, ludzką istotą.

– A ja mam siostrę młodszą – odwzajemnił się, żeby powiedzieć cokolwiek.

– Wiem. Nazywa się Ola – rzucił mu znaczące spojrzenie. – A mój brat w ogóle nie jest taki jak ja. Jest… normalny, z braku lepszego słowa. Nawet nie jesteśmy do siebie z wyglądu podobni. Zawsze był… lojalny, nie zliczę ile razy musiał się za mnie bić, jak byliśmy mali. Imponował mi. Właśnie niedawno zrozumiałem, że zawsze sobie szukam facetów jak. Ehm. Mniejsza z tym. W każdym razie, Patryk… Musisz wiedzieć, że moi rodzice, oprócz całego wachlarza rozmaitych właściwości, charakteryzują się też wyjątkowym upodobaniem do pretensjonalnych imion. Więc Patryk też mnie nie lubił za bardzo, chociaż zawsze był dla mnie dobry. No ale jemu to się akurat nie dziwię, miał przeze mnie naprawdę przesrane w szkole. No i z całej tej wesołej gromadki tylko Natalie… Kuba, ona mnie rozumiała jak nikt. Ona wiedziała, jaki jestem, zanim ja sam to odkryłem. I potrafiła mi to wszystko wytłumaczyć, umiała mi pomóc. Tylko od niej, od niej jedynej mogłem usłyszeć, że nie jestem wcale… zły, czy nienormalny, czy odrażający. Jakkolwiek by to idiotycznie nie zabrzmiało, ona mi dała siłę, żeby to wszystko w ogóle wytrzymywać. Pamiętam jak kiedyś. Wypiłeś? To weź polej, co? Dzięki. Kiedyś, jak wróciłem z podwórka znowu zaryczany, zasmarkany i nieszczęśliwy, moja matka zaczęła wrzeszczeć na ojca – on przez ciebie taki jest! To wszystko twoja wina! To dlatego, że chciałeś mieć córkę! To przez to, że ty chciałeś, żeby on był dziewczynką! Ja tego wszystkiego nie rozumiałem wtedy, Kuba. Ja nawet nie wiedziałem, co to znaczy „pedał”. Ale było dla mnie jasne, że dzieci mi dokuczają bo nie jestem taki, jak one. Tylko gorszy. że mama krzyczy na tatę, bo ja jestem zły, bo ze mną jest coś nie w porządku. A Natalie… ona umiała sprawić, że przestałem się obwiniać. że się - wybacz górnolotne wyrażenie - samozaakceptowałem. Zresztą, nie chodzi tylko o to, ona mnie nauczyła tylu rzeczy. Nauczyła mnie malować. Nauczyła mnie słuchać - słyszeć muzykę. Nauczyła mnie doceniać piękno, sztukę, dobro. Znowu górnolotne słowa. Nauczyła mnie cierpliwości dla ludzi. Wychowała mnie, po prostu. Ukształtowała mnie. A teraz – sięgnął po szklankę Kuby, bo jego już znowu była pusta. – Teraz ona umiera, i to strasznie, strasznie. Tak bardzo cierpi. Ja zawsze uważałem, że eutanazja… Ale dzisiaj, nawet, gdyby to było dopuszczalne, nawet, gdyby mnie poprosiła, nie mógłbym. Pomimo, że ją tak bardzo, bardzo boli… Nie dałbym rady. Nie wyobrażam sobie, że jej może…

– Rak?

– Mhm… przerzuty, wszędzie. Byłem u niej dzisiaj… ciągle tam jeżdżę. I wkurwia mnie, wkurwia mnie to, że ci wszyscy lekarze… Gdyby to był jakiś okropny szpital, jakiś żart, a nie szpital, jacyś zapijaczeni lekarze, złe pielęgniarki! To mógłbym - mógłbym ją zabrać, mógłbym jej znaleźć lekarzy dobrych, niezapijaczonych. Mógłbym COś dla niej zrobić. A tak to kurwa… KURWA! – twarz mu poczerwieniała nagle, wydłużyła się, rozpłynęła. Odwrócił się, a Kuba mógł już tyko patrzeć, jak mu się zaczynają trząść ramiona, i słuchać, jak chlipie. Wiedział teraz dokładnie, co ciotka czuje, bo jego samego właśnie ogarnęła taka wściekła bezsilność wobec cudzego cierpienia. No bo co mam mu kurwa powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? że dla niej będzie lepiej, jeśli umrze, skoro tak cierpi? A skąd ja mogę wiedzieć, czy będzie lepiej? A może ona wcale nie chce umierać. A może tam nie jest wcale lepiej. Powiedzieć, że ją spotka w niebie? Ja wątpię, czy on się do nieba wybiera.

Nie mógł już na to patrzeć, na te chude ramiona, jak u wróbla jakiegoś, na to jak on walczy, jak usiłuje się powstrzymać, jak udaje, że wcale nie płacze. Czuł jak własny żołądek zaciska mu się współczująco, jak podchodzi do gardła. I wiedział, że c o ś powinien zrobić, że to jego rola. że Emil j a k i e g o ś pocieszenia jednak oczekuje od niego. Nie wystarczy się zjesionować i posłuchać wynurzeń. Przecież zadzwonił akurat do mnie.

Ponieważ nic innego nie przyszło mu do głowy, wyciągnął rękę i ostrożnie poklepał go po plecach, chcąc jakoś… cokolwiek. I poczuł, jak on cały zesztywniał, jak mu pod cienką bluzką zagrały napięte mięśnie. Przez moment przestraszył się, że może to było niepożądane w tym momencie. W takiej chwili. że może on sobie coś pomyśli, bo przecież ta ręka właśnie przekroczyła nienaruszalną dotąd granicę, dotychczas nigdy jeszcze się nie dotknęli, oprócz uświęconego przez pokolenia mężczyzn na całym świecie rytuału szufli na powitanie. Więc zabrał tą dłoń z jego pleców, a Emil odwrócił się w ślad za nią, popatrzył mu w twarz w połowie tłumionego łkania, łykając łzy, i tak jakoś skłonił głowę, zrobił minimalny ruch w jego stronę, całym skulonym ciałem. Poprosił o azyl. Więc Kuba, poruszony, udzielił mu go bez zastanowienia, na autopilocie. Wyprostował się, zrobił mu u siebie miejsce, otworzył swoją osobistą przestrzeń na przyjęcie drugiego ciała. Kontakt fizyczny dozwolony. Emil najwyraźniej tylko na to czekał, przywarł do niego z całej siły, jak do jakiejś szalupy ratunkowej, czy jak, i pozwolił tamie pęknąć. Wtulił się mocno i osaczył go swoją bezwzględną bliskością, swoim wilgotnym, rozdygotanym ciepłem, swoim dotykiem i zapachem. Swoją nagłą, niezaprzeczalną intymnością. Płakał żałośnie, hałaśliwie i długo, a Kuba siedział obejmując go, prawie nieruchomo, chociaż było mu cholernie niewygodnie pod tą ścianą, i czuł się do bólu samoświadomy, a jednocześnie jakby przez tę bliskość sparaliżowany. Nie żeby była mu całkowicie obmierzła - wcale nie. Jest coś takiego w ludzkim dotyku, co oddziałuje na jakieś ośrodki przyjemności w mózgu. Receptory w całym ciele są na to wyczulone, uwalniają się endorfiny. Jak się do kogoś przytulisz, to czujesz się dobrze i koniec, to czysta biologia. Hugs not drugs. Więc niech już mu będzie. Zadzwonił do mnie, coś zrobić muszę. Więc siedział i głaskał Emila po włosach, po plecach, po tych chudych, gołych ramionach i powtarzał, że no już, już nie płacz, już dobrze.

I wreszcie mały się uspokoił, ucichł, przestał się trząść, a dla Kuby w tym momencie to całe przytulanie przestało mieć rację bytu. Teraz to już jest inaczej, już nie wolno. Zresztą naprawdę bolał go kręgosłup, musiał zmienić pozycję, więc poruszył się nieznacznie. Emil drgnął, a potem powoli, i chyba niechętnie, odlepił się od niego. Miał zapuchniętą, wymiętą twarz, rozczochrane włosy, nabrzmiałe, półotwarte usta i nieprzytomne, nieobecne, czerwone oczy. Wyglądał okropnie.

– Idziemy spać? – zapytał cicho, ochryple.

– Tak, ty idziesz spać. A ja idę do domu.

Wstał, przeciągnął się i poczuł, że trzeźwieje. I że chce mu się siku.

Kiedy wrócił z łazienki, Emila nie było już w kuchni. Nie było go też w pokoju. Zajrzał ostrożnie do sypialni – i zobaczył go, skulonego na łóżku, w ubraniu. Chciał się cicho wycofać, ale powstrzymał go stłumiony głos.

– Kuba. Dzięki. Już chyba zasnę teraz. Wczoraj… nie mogłem.

– No, śpij. Na razie.

– Weź sobie pieniądze na taksówkę z mojego portfela. Jest w plecaku… Weź sobie zadzwoń z mojej komórki. Tutaj leży.

– Z buta pójdę, przecież to blisko. Ale dzięki.

Czarna, poczochrana łepetyna podniosła się z poduszki. Dostrzegł w ciemności błysk oka.

― Możesz… zostać.

To była bardziej prośba, niż pozwolenie. No ale bez przesady, przecież nie będę spał z… Co to, to nie. Przecież tu jest tylko to jedno łóżko.

– Pójdę. Zadzwonię jutro. Trzymaj się.

Wyszedł już z pokoju, kiedy dobiegło go jeszcze jedno zdanie. Nie był pewny, czy Emil mówi to bardziej do siebie, czy do niego:

– Przecież nic bym ci nie zrobił… za kogo ty mnie masz?



* * *



ale to nie o to chodzi nawet jak byś nie wiem jak próbował to nie dałbyś rady co byś mi zrobił tymi kurczęcymi muskułami myślisz że się boję Nic bym ci nie zrobił. też coś jakbym ja o niczym innym nie myślał tylko o tym jaki to ty jesteś strasznie niebezpieczny co za bzdura po prostu nie mam ochoty spać z pedałem gejem a co nie wolno nie jestem homofobem lubię cię ale chyba nie muszę się tak zażyle spoufalać (Taki był rozszlochany, odsłonięty) a mi też umarł dziadek ale nie sprowadzałem sobie kolegów do łóżka z tego powodu (Tak płakał) Natalie to stąd parle franse jak żabojad nic dziwnego a mnie nie miał kto nauczyć Za kogo ty mnie masz? za nikogo zainteresowałem się przylazłem w środku nocy piłem twoją rudą wódę na myszach (przytuliłem go) pocieszyłem a tu jeszcze foch że nie chcę zostać na noc pocałować w nosek na dobranoc też coś Nic bym ci nie zrobił. wcale się ciebie nie boję

(Tak bardzo płakał)

(Zadzwonił właśnie po mnie)









Jeszcze małe wyjaśnienie: w mieszkaniu Emila "naturalnie pachnie farbą" ponieważ on jest malarzem. Skończył ASP, i co prawda pracuje jako grafik w agencji reklamowej, ale maluje sobie hobbystycznie w domu. Czasem nawet coś sprzeda :wink: Jest to wyjaśnione w innym miejscu mojej ekhem, książki. Kuba o tym wie, dlatego jest to dla niego naturalne.
[img]http://server.jassmedia.net/tutona/baner7s.png[/img]

2
Bardzo, bardzo mi się spodobało. Płynnie napisane, widać że słowa trzymane są w ryzach, a nie hasają po opowiadaniu samopas i tworzą pełnowymiarowe sylwetki bohaterów. I obraz ten pogłębiła dodatkowo, ta końcowa wstawka a la 'strumień świadomości'. Może nie do końca pasująca do reszty, jednak gdyby ją odjąć, tekst moim zdaniem straciłby na wielowymiarowości. Taki harmonijny zgrzyt, że się tak wyrażę :wink: .

Uwierzyłam w nich i to zdaje się być moim najlepszym komentarzem do całego utworu.

Tylko jedna rzecz trochę mi nie odpowiada, mianowicie wulgarne odzywki. Są takie jakieś wymuszone, jakby bohater, przystanął, zastanowił się i dopiero wtedy rzucił jakimś mięskiem.

Tak poza tym, to klasa :D .

3
Opowiadanie świetne, zgadzam się całkowicie z Wilgą, że postacie wielowymiarowe i bardzo wiarygodne. Tylko ta końcówka jakoś mi nie pasuje, niezbyt synchronizuje sie z resztą. I trochę irytowały mnie te wszystkie określenia ciotka, pedał.



A co do reszty wulgaryzmów, uważam, że całkiem uzasadnione, bo przeciez kiedy ktoś jest pijany albo wkurzony, to wiadomo, że czasem użyje kur.. albo czegos podobnego.



I tylko jednego wyrazu nie bardzo zrozumiałam, mianowicie:

Kuba został na przystanku, zdetonowany.



Zdetonowana może być bomba, ale nie człowiek.



Reszta super.
Wierzyłem, że miłość wzniesie mnie ponad ka, tak jak skrzydła wznosza ptaka ponad wszystko, co może go zabić i zjeść.

S. King

4
Dziękuję Wam obu za poczytanie, no i za pochwały. Co tu kryć, humor poprawia się o 200% 8)




Wilga pisze: jakby bohater, przystanął, zastanowił się i dopiero wtedy rzucił jakimś mięskiem.


Który?

Ja też w normalnej rozmowie używam wulgaryzmów w ten sposób, wplatając je w normalne zdania. Oczywiście, kiedy jestem zła. A Tobie jaki sposób wydaje się bardziej naturalny? Ciekawi mnie to. Zresztą, może to przez te nieszczęsne gwiazdki które się automatycznie tu wstawiły, te wszystkie bluzgi wydają się sztucznie uwypuklone. Po porostu to dziwnie wygląda w tekscie, i tej linii obrony będziemy sie trzymać, wysoki sądzie. Swoją drogą, pytanie do Grupy Trzymającej Władzę: czemu kur** się wykropkowuje, a pier***** już nie? :twisted: I czemu w ogóle na literackim forum obowiązuje cenzura? Gdzie się podziała wolnośc słowa, chyba się zaraz rzucę na jakąś barykadę, a co. Ewentualnie się do czegoś przykuję. Przecież wulgaryzmy w literaturze zawsze występowały, i chyba nie powinny nikogo obrażać?



@ elster_swgp:

Sama nie wiem, skąd mi się wzięło to słowo, po prostu napisałam i tyle :wink: Po Twojej uwadze zrobiłam mały research, i co prawda nie znalazłam w słowniku tego znaczenia, o które mi chodzi, ale za to Google wyrzuciły mi Karierę Nikodema Dyzmy, gdzie, w rozdziale 14 czytamy:



"Szczególniej panie z Loży Gwiazdy Trzypromiennej z panią Lalą Koniecpolską na czele witały się z nim w ten sposób, że uczuł się jeszcze bardziej zdetonowany."



Więc skoro Nikodem Dyzma może się tak czuć, to mój Kubuś tym bardziej :wink: Chodziło mi o ten stan kiedy kompletnie nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje, i jak należy się w związku z tym zachować. Nie wiem czy to ma jakikolwiek związek z pierwotnym, bombowym znaczeniem tego słowa. Mogę sobie gdybać, że ładunek wybuchowy po detonacji też jest skołowany i nie wie, co ze sobą zrobić. :D



Co do tych obelżywych okresleń - no cóż, Kuba po prostu ma do Emila bardzo ambiwalentny stosunek. Bierze się to głównie z jego upartej autocenzury i niedopuszczania do siebie pewnych możliwości. Musi sobie cały czas przypominać że przecież to nienaturalne, żeby facetowi podobał się facet :wink: Miałam zamiar właśnie uwypuklić ten dwutorowy tok myślenia, widocznie nie do końca mi się to udało. A Emil czasem sam o sobie mówi per "ciotka". Zresztą znam prawdziwe ciotki, które też się o to nie obrażają.



/elaborat
[img]http://server.jassmedia.net/tutona/baner7s.png[/img]

5
Więc skoro Nikodem Dyzma może się tak czuć, to mój Kubuś tym bardziej


Za wikipedia:

Kariera Nikodema Dyzmy (1932)



Konkluzja: 80 lat to szmat czasu. Ten sens wyrazu juz prawdopodobnie wyszedl z uzycia, a przynajmniej ja nigdy takowego nie slyszalam. Wypadaloby zapytac jakiegos znawce, ale za elster_swgp mowie, ze mi to rowniez nie pasuje.

7
Dobra już przedstawiam powody. Z góry zaznaczam, iż nie nie uważam tego za jakiś błąd stylistyczny, to tylko moje własne widzimisię, tak samo jak w preferencjach kulinarnych lub kolorystycznych.

Po prostu masz 'spokojny' styl pisania i tekst raczej snuje się niczym opowiadany przez gawędziarza, niż na gwałt wtacza wykreowany świat tuż przed oczy. I właśnie dlatego wulgaryzmy nie pasują mi ogólnie do całości i z tego powodu nie jestem w stanie podać Ci określonego przykładu. Jeden tu czy tam, nie wadzi, jednak tak duża ich ilość gryzie się z całością.

Acha, jeszcze jedno, wcale nie jestem przeciwna brzydkim słówkom w literaturze, ponieważ jest to nieodłączny element języka mówionego i ignorowanie go byłoby równoważne z zakłamaniem.

8
Bardzo fajnie się czytało.

Naprawdę znakomicie piszesz, aż chce się czytać tego więcej :D



Co do wulgaryzmów - moim zdaniem akurat pasują. że tak powiem - są idealnie wplecione w treść :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”