2
autor: Weber
Zasłużony
Tekst I
Dla Lækur
Pamiętniczku
Wiem, że trzeba jakoś zacząć, ale nie wiem jak. Jestem zagubiona
Nie chcę się wyróżniać, zacznę jak wszyscy:
Mój drogi
Jak można się zwracać do zeszytu jak do kogoś bliskiego? Przecież papier nie żyje, nie kocha, nie cierpi. Dlaczego zwracam się do niego jak do człowieka? Dlaczego wszyscy się tak zwracają?
Pamiętniku
Jestem brzydka
Nie chcę tak dalej
Nie mogę
Nie chcę czy nie mogę? Nie wiem… Ledwie widzę linijki pomiędzy bandażami, ręka mnie boli, kiedy piszę.
Zadajesz mi ból. Jesteś zły.
Ale muszę się komuś wyżalić.
Wyglądam jak mumia. Wiem, że lekarz kłamał. Nigdy już nie będę tamtą
A nawet, jeżeli mieliby się za mną oglądać, to pewnie z politowaniem albo zaciekawieniem adresowanym do moich blizn
Tak, zeszycie – nie mam twarzy, mam bliznę. I to wcale nie jest śmieszne. Jestem wielką, chodzącą
Nie…
Nawet chodzić nie mogę
Co boli mnie bardziej? Niemożność chodzenia czy świadomość kalectwa? Zeszycie, mówię do ciebie! Odpowiedz!
Nie odpowiesz, jesteś tylko drewnianą miazgą, zlepkiem papierowych liści, bezużytecznym śmieciem!
Ja też…
Mówię dłonią, krzyczę tuszem, papier jest moim światem. Zeszycie, musimy trzymać się razem. Będziesz moim łącznikiem ze światem.
Jakim światem? Białym sufitem, sterylną podłogą, niemymi ścianami, oknami i widokiem przeszłości za nimi? A może pielęgniarką i lekarzem – kłamcą? Co to za świat…
To mój świat.
Pielęgniarka paląca przy moim łóżku papierosa za papierosem, kiedy nikt nie patrzy; bezduszny pokój, przepocona pierzyna, śmierdzące bandaże. Zeszyt.
świecie, powitaj potwora. Martwą trzcinę w bliznach.
źle.
żywą trzcinę. śmierdzącą, brzydką, pociętą szprychami własnego roweru, sparaliżowaną od pasa w dół, duszącą się pod bandażami, myślącą jaźń. żywą.
Ale co to za życie?
Zeszycie, co o tym myślisz?
Dlaczego zwracam się do ciebie jak do brata?
Proszę księdza Zeszyta, zgrzeszyłam…
To bez sensu. Zmęczyłam się pisaniem, idę spać.
***
Wieczorem obudziła mnie salowa, ta staruszka uwiązana do mopa. Wsunęła mi coś pod bandaż na piersi. Nazwała mnie koteczkiem i powiedziała, że to mi pomoże. Dopiero teraz, kiedy się rozjaśniło, mogłam zobaczyć, że babcia dała obrazek z Aniołem Stróżem. Niby nic wielkiego, ale pamiętała o mnie! Przejęła się…
Pielęgniarka mówi, że niedługo zdejmą mi bandaże, żeby nie przyschły czy coś takiego. Poprosiłam ją, żeby przyniosła lusterko. Chciałabym się zobaczyć…
Pamiętniku, słuchasz mnie? Zobaczę swoją twarz. Dowiem się, jak wyglądam. Kim jestem. Bo przecież to jedno i to samo, prawda?
Zaniedbuję cię. Wybacz, że całymi godzinami wpatruję się w Anioła. Nie mogę od niego oderwać wzroku, jest taki
zielony
na tle białych ścian. Skrzydlata plama; kojąca wyspa na oceanie sterylnej neutralności. Mówi, że u niego jest lepiej. A ty co mi powiesz?
Jesteś tak samo biały, jak ściany. Zimny jak sufit, milczący niczym fartuch pielęgniarki. To, że masz niebieskie linie o niczym nie świadczy. To są tylko niebieskie linie na białym
Złym
tle.
***
To dzisiaj! Zobaczę się! Jeszcze chwilę, tylko pół godziny! Nie wiem, co robić, słyszę tykanie wskazówek gdzieś nad głową. Przesuwają się bardzo wolno, nie wiesz może, dlaczego? To dziwne, odkąd pamiętam biegały jak szalone, a teraz zwalniają z każdym krokiem. Im bliżej celu, tym wolniej maszerują. Czyżby rezygnowały? A może nie chcą do niego dojść? A skoro nie chcą, to po co idą? Może po prostu lubią wędrować… Ale ich wędrowanie nie wydaje się być szczególnie interesujące, cały czas to samo – w kółko identyczne godziny, żadnego odpoczynku od rutyny. Dni nie różnią się od siebie, wszystkie zlewają się w jedno. I po co ta wędrówka? Jaki jest sens w parciu naprzód, skoro za linią horyzontu czeka druga, identyczna?
Może w nadziei, że jednak czymś się będzie różnić… Ale nadzieja jest złudna. Nie lepiej samemu wpłynąć na kształt horyzontu? Zacząć go rzeźbić, zamiast biernie przyjmować takim, jaki jest?
Może wskazówkom się nie chce. W takim razie kłamią. Skoro twierdzą, że nie mają siły na zmienianie horyzontu, to skąd biorą energię do ciągłego ruchu? Czy to nie ta sama siła pcha je naprzód?
A może one po prostu o tym nie wiedzą…
***
Kurwa
Nie
Na nic
Brzydka
Szrama, blizna
Kłamali, wszyscy… Sukinsyny! A zwłaszcza ten zielony! Kłamca! Nie ma piękna, nie ma
Spalę go
***
Jak podaje PAP, w ubiegłą niedzielę w szpitalu miejskim w Heimur wybuchł pożar. Zginęła jedna osoba, pięć zatruło się dymem, dwie są w stanie ciężkim z oparzeniami trzeciego stopnia. Wszyscy pacjenci, jak i personel zostali ewakuowani. Przyczyna pożaru nie jest znana, jednak specjaliści przypuszczają zapalenie łatwopalnych substancji zawartych w środkach chemicznych, przechowywanych w szpitalu. Strażacy zwracają jednak uwagę na wszechobecny zapach spalonych piór. Jego źródło jest nieznane, nie wiadomo też, czy ma coś wspólnego z wybuchem pożaru.
Tekst II
„- Nie możemy już być razem – powiedziała Monika głosem stanowczym i chłodnym. Dawid oniemiał.
- Jak to? Coś jest nie tak? – spytał. Odwróciła wzrok.
- Owszem, jest nie tak. Nie pasujemy do siebie. Ciągle się kłócimy o byle co. Zresztą, nie jesteś w moim typie.
- Więc czemu w ogóle ze mną byłaś?
- To już nieważne. Zrywam z tobą. Miłego życia. Pa.”
- Ryszardzie, stary druhu, kopę lat się nie widzieliśmy! – zawołał entuzjastycznie Maciej, klepiąc Ryszarda w ramię. – Przedstawisz mnie swoim znajomym?
- Ależ oczywiście – odparł Ryszard, po czym zwrócił się do całego towarzystwa siedzącego przy stole. – Moi drodzy, to mój najlepszy przyjaciel, Maciej Morawski. Nie widzieliśmy się od roku. Macieju, pozwól, że ci przedstawię: Karol Nowak, mój menedżer, Alina i Grzegorz Trzebiatowscy, moi wydawcy oraz Agata Chańko – moja ulubiona recenzentka. Właśnie świętujemy sukces mojej ostatniej powieści. Może przysiądziesz się do nas? Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko?
Nikt nie miał, więc Maciej przysiadł się do stolika, przy którym przez resztę wieczoru było słychać głównie komplementy dotyczące powieści Ryszarda Mejera oraz dań i alkoholu, jakie podawano w owej restauracji. Wreszcie, po wielu godzinach miłej pogawędki, towarzystwo się rozeszło do swoich domów.
„Dom. To miejsce już nigdy nie będzie takie jak dawniej. Wszystko w nim przypominało Dawidowi Monikę. Jej szczoteczka do zębów w łazience, ulubiony kubek w kuchni, obraz w salonie, który narysowała i łóżko, w którym spędzili razem wiele upojnych chwil. W tej chwili Dawid miał ochotę to wszystko po prostu wyrzucić, spalić i zapomnieć o tym, ale nie potrafił. Szczoteczkę spakował wraz z innymi rzeczami Moniki, po które miała się zgłosić następnego dnia. Nie mógł się zdecydować, co zrobić z obrazem, więc na razie zdjął go z honorowego miejsca na ścianie i postawił pod telewizorem. Usiadł na kanapie i długo się w niego wpatrywał. Wspominał. Nie potrafił powstrzymać łez.
Rano obudził się na kanapie, z lepiącymi się od nich oczami.”
Poranki Ryszarda zawsze były trudne, ale już najgorzej było po mocno zakrapianych alkoholem imprezach czczących jego talent. Nie marudził jednak nigdy. Po prostu brał aspirynę i wracał do łóżka. W końcu jest artystą. Może sobie trochę dłużej pospać.
Wstał już grubo po południu, więc postanowił od razu zjeść obiad. Poszedł do ulubionej restauracji. Wysoka sprzedaż powieści dawała mu za każdym razem duży zastrzyk gotówki, wystarczający na podobne przyjemności dnia codziennego. Dla orzeźwienia postanowił iść pieszo, a po drodze myślał o swojej przyszłości. Od kiedy uwierzył, że potrafi pisać, jego życie toczyło się gładko. Wydawał kolejne powieści, po nich pozwalał sobie na dni pełne lenistwa i rozrywek, na które już po kilku tygodniach nie było go stać. Wtedy siadał do następnej powieści. Innymi słowy – pisał tylko dla pieniędzy. I nie przeszkadzało mu to wcale.
Ostatnio jednak zauważył u siebie niepokojące objawy. Jakby czegoś mu w tym udanym życiu artysty brakowało. Gdy tylko zaczynały się kończyć zarobione na sprzedaży książki pieniądze, nagle stawał się apatyczny i zaszywał się w domu. Zwykle w takim stanie trwał jakiś czas, dumając nad niestworzonymi pomysłami, które podsuwała mu wyobraźnia. Potem pisał powieść i wszystko mijało. Nie był pewien, czy takie zachowanie jest normalne. Skąd miał to wiedzieć, skoro nikt nigdy go w takim stanie nie widział. Trochę brakowało mu obiektywnej oceny jego własnej osoby. Nim doszedł do restauracji postanowił, że koniecznie musi coś z tym zrobić.
„...Ale co właściwie miał zrobić? Już od kilku miesięcy żył jak cień człowieka. Nie jadł, nie rozmawiał z nikim, nie przykładał się do nauki. Na niczym mu zależało, odkąd Monika powiedziała, że nie zależy jej na nim. Jak ona mogła?! Przecież się starał, robił wszystko, co chciała, był romantyczny, troskliwy, był dla niej przyjacielem. Przynajmniej we własnym mniemaniu.
Teraz czuł się nikim. Nie wiedział nawet, co czuje. Gniew, strach, tęsknotę, miłość czy nienawiść? Chciał uciec gdzieś, gdziekolwiek, nie myśleć o niej choć przez chwilę.
Właśnie przechodził obok dworca, gdy przemknęła mu przez głowę myśl. Dlaczego by nie uciec dosłownie? Kupić bilet do nikąd, wsiąść, odjechać, zniknąć. Wydało mu się to na tyle genialne, że natychmiast wprowadził plan w czyn.”
Po wysłuchaniu długiej historii Ryszarda dr Frąckiewicz stwierdził:
- Wygląda na to, panie Mejer, że cierpi pan na nawracającą depresję. Pański styl życia powoduje, że znika na chwilę, gdy osiąga pan kolejny sukces lecz wraca, gdy okazuje się, że ten sukces w rzeczywistości nic panu nie daje – oprócz rozgłosu pieniędzy. Jest pan samotnym mężczyzną po czterdziestce i to pana przybija. Czy był pan kiedyś zakochany?
- Tak, zdarzyło mi się to na studiach. Jednak ona mnie rzuciła po miesiącu, a potem przy każdym spotkaniu śmiała mi się prosto w twarz. Stałem się pośmiewiskiem roku.
- Z pewnością było panu ciężko. Co pan wtedy zrobił?
- Najpierw rzuciłem studia i wyjechałem z tamtego miasta. Wróciłem na garnuszek do rodziców. Wciąż zmieniałem pracę, bo do niczego się nie przykładałem. Myślałem tylko o niej i o tym, co się między nami stało. żyłem przeszłością i bez przerwy chodziłem przybity. Dużo pisałem, ale do szuflady. W końcu, mój ostatni, najwierniejszy przyjaciel przeczytał moje teksty i za moimi plecami wysłał je do wydawcy. To był mój pierwszy sukces. Od tamtej pory żyję tak, jak panu opisałem. Nigdy więcej się nie zakochałem.
„Miłość.
Miał ochotę znienawidzić to uczucie. Właściwie wszystko, co czuł w tamtej chwili było bardzo pogmatwane i nie wiedział, co ze sobą zrobić. Uciekł, jechał teraz pociągiem i patrzył przez okno wstecz, na uciekające domki, drzewa i szybko znikających w oddali ludzi. Całe jego życie tak wyglądało. Nie miało większego sensu, ale poczuł to dopiero teraz, kiedy nie było już niczego, na czym by mu zależało.
Pociąg zatrzymał się na stacji. Na sąsiednim peronie stała grupka ludzi. Jakiś chłopiec wyrwał się mamie i zaczął biegać w kółko. W pewnym momencie o mało nie spadł na tory, ale matce na szczęście udało się go złapać. Wtedy wpadła Dawidowi do głowy myśl bardziej instynktowna niż świadoma. Gwałtownie wstał, w ostatniej chwili wysiadł z pociągu i pobiegł w stronę kierunku jazdy...
Jakaś kobieta zaczęła głośno krzyczeć i wpadła w panikę, wiele osób odwróciło się w stronę pociągu, który właśnie z głośnym piskiem hamował. Wezwano policję.
A Dawid już nie cierpiał.”
- Pomyślałem – powiedział dr Frąckowiak, - że może przyczyną pańskiego chwiejnego stanu emocjonalnego wyjaśnią mi pańskie powieści. Przejrzałem kilka z nich i zauważyłem pewną prawidłowość: wszystkie kończą się samobójstwem. Myślę, że w trakcie ich pisania przenosi pan wszystkie swoje negatywne emocje na bohaterów. Popełniane przez nich na końcu powieści samobójstwo jest w rzeczywistości pańskim samobójstwem, tyle że psychicznym. Oczyszczony ze smutku przez chwilę cieszy się pan sukcesem, lecz po jakimś czasie depresja wraca, gdyż tak naprawdę jej pan nie leczy. Wtedy pisze pan kolejną powieść, na końcu której główny bohater lub bohaterka się zabija. I tak w kółko.
Mejer wyglądał na zaskoczonego, lecz jednocześnie się uśmiechnął.
- To ciekawe, co pan mówi – powiedział. – Wygląda więc na to, że jestem... seryjnym samobójcą.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.