Jedyne o co proszę, to delikatność.
Ku chwale Imperium! cz. 1
- Dlaczego my tak właściwie walczymy?
- Nie wiesz? Kto jak kto, ale Gwardzista Imperialny powinien to wiedzieć najlepiej.
Chwila milczenia.
- No, chyba już wiem.
- Daeron...
Zapadła chwila milczenia. Daeron wyjął końcówkę miecza z dogasającego ogniska i spojrzał na rozżarzony, mieniący się pomarańczem metal.
Ar’feinel leżał pod drzewem w pozycji odwrotnej niż wszelkie normy dobrego smaku nakazywały, to znaczy, z nogami opartymi o drzewo a głową na ziemi. Ostrzył drobny patyczek za pomocą małego, prostego sztyletu który zawsze nosił przy sobie. Jego długie blond włosy rozrzucone były w nieładzie.
- Chyba jest już wystarczająco gorące – powiedział Daeron, dotykając leciutko rozgrzanego ostrza.
- Włóż to z powrotem. Ruszamy dopiero za kilka minut. Zdąży przygasnąć – powiedziała Arinel, siedząca do tej pory na drzewie. Tym samym pod którym leżał Ar’feinel. Była dosyć ładną kobietą jak na standardy Imperialne, nawet należało by dodać, że bardzo ładną. Ze swoimi długimi, czerwonymi włosami z jaśniejącą grzywką i drobną posturą ciała nadawała by się bardziej na wybieg tancerek niźli kolejną krwawą kampanię prowadzoną przez Imperium. Kiedyś była na tancerkę szkolona, jednak przez dziesięć lat, jakie przesłużyła w Armii Xantejskiej i siedem w Gwardii Imperialnej, gdy jej państwo zostało podbite i spalone, zatraciła całkowicie swoją niewinność i skromność. Siedziała okrakiem na dużej gałęzi i gryzła zielone jabłko, głośno mlaskając. Daeron spoglądał na nią z uśmiechem. Niby niechlujna, a jednak słodka. Niby wulgarna, a jednak miła. Niby nie dająca sobą pomiatać, a jednak sympatyczna i otwarta na ludzi. Pełna sprzeczności, jak każda kobieta. Prawdziwa wojowniczka z dalekiej Xantei.
Ar’feinel strzepnął z twarzy zakrzywione opiłki drewna i z dumą spojrzał na idealnie zaostrzony przez niego patyczek. Ten człowiek pochodził z Cesarstwa Wschodu, które od wieków istnieje w świętym Sojuszu z Imperium Zachodu – ojczyzną Daerona.
- Pamiętasz jak się poznaliśmy? – powiedziała miękkim głosem Arinel.
- Tak – potwierdził Daeron, grzebiąc mieczem w sypiącym iskrami ognisku. – Byłaś słodka, jak zawsze. Mała, wystraszona, brudna od krwi dziewczynka. Jeden z wielu jeńców wojennych przybyłych po tym, jak mój ojciec rozgromił wasze siły pod Otodoppą.
- Nie taka znów wystraszona.
- Masz rację – zaśmiał się szczerze Daeron. – Ugryzłaś mnie wtedy w rękę, a ja ci tylko próbowałem pomóc wstać.
- świetnie się prezentowałeś w czarnej zbroi Imperium. Nadal się w niej świetnie prezentujesz – uśmiechnęła się dziewczyna. – Chciałam cię poderwać. Wiesz, w Xantei to kobiety od zawsze podrywały mężczyzn. To kobiety były głową rodziny, to kobiety zajmowały się domem. Facet miał tylko przynieść pieniądze i być twardym mieczem w łóżku. Gdyby nie warunki fizyczne, kobiety by stanowiły większość w armii.
- Muszę przyznać – odezwał się Ar’feinel. – Gdy pierwszy raz walczyłem z Czarnymi Wronami, elitą z Xantei, myślałem, ze nie walczę z człowiekiem, ale jakimś demonem, elfem albo mutantem. Szybkość, zwinność i siła, to emanowało od tego tańczącego niby płomień ciała. A to była kobieta.
- Nie przesadzaj, przyjacielu – powiedziała dziewczyna.
- No i miała doskonałe „warunki” – palnął blondyn po czym oberwał ogryzkiem w glowę.
- Xantea upadła, stała się lennikiem świętego Sojuszu, a tony niewolników miały zostać przerobione na fanatycznych najemników walczących w pierwszych liniach. Tak zwane mięso armatnie – Daeron westchnął. – Można i tak. – Spojrzał na Arinel. – Tam cię znalazłem. Wśród nich.
- I sprawiłeś, że cię pokochałam.
- Hyhy – wyszczerzył zęby. – Ma się ten urok – tym razem w powietrzu świsnął kawałek odłamanej kory.
- Wal się – skwitowała.
- Ostra jak zawsze – zaśmiał się Ar’feinel.
Z oddali dobiegł ich uszu przytłumiony odgłos burzy. Gardłowy grzmot przetoczył się przez las i pognał na południe, ku kolejnemu celu Imperium. Drzewa przechyliły się, zatrzeszczały, zaszumiały. Przez liście przedarły się pierwsze kropelki deszczu. Jedna z nich spadła na rozżarzone ostrze, zaskwierczała i wyparowała błyskawicznie, wznosząc się spowrotem do atmosfery.
- Zaczyna padać – powiedział Daeron.
- Powinniśmy ruszać – powiedział jego przyjaciel.
- Jeszcze nie – ziewnęła Arninel. – Musimy poczekać na posiłki z Górnego Królestwa. Ci łucznicy są nam potrzebni.
- Górne Królestwo... Ostatnie z królestw północnych, które trzymało się najdłużej. Jednak upadło.
- Ale to Cesarstwo wbiło swój sztandar w stolicy – powiedział Ar’feinel.
- Może.
- Nie „może”, tylko na pewno! – Ar’feinel przetarł srebrne karwasze. – Mój brat tam był. W ostatniej bitwie.
- Dobra. To Cesarstwo zdobyło Górne Królestwo. Zadowolnyś?
- Jak nigdy dotąd. Pamiętasz, co było potem?
- Oczywiście. Oczy Sojuszu zwróciły się na południe! Ku barbarzyńskim krajom! Gdzie, według Imperium, dalej modlą się do świętych dębów i jedzą bez sztućców.
- Oj, przestań z tym imperialnym bełkotem – skrzywiła się Arinel. – Xantea była niby takim samym „barbarzyńskim krajem północy”, lecz po podbiciu okazało się! O! Oni jednak mają bardzo rozwiniętą kulturę i porządne obyczaje! Ech, nie znoszę takiego pieprzenia. Pieprzony Imperator! Pieprzony Cesarz! Wpajają ludziom gówna przez nich wysrywane, a ci fanatycy idą w szaleńczy bój, zarzynając wszystko, co żyje.
- Ciszej. Wjeżdżanie na Nieśmiertelnego Imperatora nie jest dobrym pomysłem. Jeśli wojsko by to usłyszało, już byś była nabita na pal – powiedział Daeron.
- Kuszące – zaśmiała się.
- Moi ludzie by ją powiesili, wszakże kara nie może być przyjemnością!
Trójka przyjaciół wybuchła śmiechem.
Po krótkiej chwili Daeron ponownie zaczął rozmowę.
- Myślisz, że kraje południa są cywilizowane?
- Oczywiście! – krzyknęła dziewczyna. – Przecież przeciw komu szykujemy się do bitwy? Nie dość, że stworzyli armie, to jeszcze wszystkie potrafiły się zjednoczyć w obliczu niebezpieczeństwa. Połączyć siły przeciw najeźdźcom. To niechybnie świadczy o nieprzeciętnej inteligencji. Robią wszystko dla dobra państwa.
- Xantea też robiła to dla dobra państwa i poddanych. A czy teraz żyje im się lepiej?
- Dlatego też jestem tutaj z wami. Ludziom w moim państwie żyje się lepiej. Są szczęśliwi. A z wdzięczności dla was walczymy razem.
- Dwa tysiące Czarnych Wron... Nieźle... – skwitował Ar’feinel. Wstał, przeciągnął się, po czym poprawił czerwoną pelerynę na plecach i sprawdził, czy miecz łatwo wydobywa się z pochwy. – Co mówią nasi szpicle? Ile zbrojnych zastąpiło nam drogę?
- Dziesięć tysięcy rycerzy z Daemwed. Osiem tysięcy konnych z wyżyny Nuig. Dwadzieścia pięć tysięcy tarczowników z Sellend. Ośmiuset łuczników i dwustu kuszników z Okurand i dwa tysiące krasnoludów z Gór Niebieskich. – wyrecytował Daeron. - Elfy na szczęście nie biorą udziału w bitwie.
- I dobrze. Może długousi zrozumieli, że przed naszą zbrojną potęgą nie ma szans – Ar’feinel ziewnął i oparł się o drzewo. – A ile my mamy?
- Ty mi powiedz.
- Trzynaście pancernych hufców z Cesarskim godłem na sztandarach jest gotowych do walki.
- Armia Imperium liczy dziesięć tysięcy ciężkiej jazdy i pięć tysięcy piechoty. Dodajmy do tego dwa tysiące Czarnych Wron i trzytysięczne posiłki idące do nas od Górnego Królestwa.
- Prosty rachunek daje nam – powiedziała podnieconym głosem Arinel. – Trzydzieści trzy tysiące wojowników.
- Kontra czterdzieści sześć tysięcy hord południa – skończył Ar’feinel. – żałosna przewaga.
- Nie bądź taki pewny siebie. Tych osiem tysięcy konnych bardzo mnie niepokoi – powiedział poważnie Daeron.
- Mamy przecież Czarne Wrony. Do zabicia takiej dziewczyny potrzeba czterdziestu ludzi, albo kilku paladynów. Nie mają szans, powiedzmy sobie jasno.
- Wiem, że nie mają szans – powiedział czarnowłosy, po czym podszedł do Ar’feinela i położył mu rękę na ramieniu. – Ale bitwa lubi rządzić się własnymi prawami. Bitwa potrafi być nieprzewidywalna i niejednokrotnie odwracać się od zwycięzców dupą. – Daeron puścił ramię przyjaciela, podszedł i wyrwał swój miecz z ogniska. – Nie wiem jak potoczy się ta bitwa, ale wiem jedno. Wiem, że musimy walczyć tak jak walczymy zawsze. Musimy przeć do przodu, gromić wroga i pokazać mu co znaczy wyjść naprzeciw świętemu Sojuszowi – uniósł miecz i spojrzał na świecące żelazo. Wpatrywał się długo. Arinel zeskoczyła. – Chodźmy po nich – szepnął.
2
<BMF mi wybaczy, że się nie wrócę do tekstu i nie wypisze mu literówek
Wybaczy, prawda? Zależy nam na czasie
>
<chociaż to "niż" tak trochę szwaszczy>
<bokiem: po "blondyn" chyba powinien być przecinek>
No, tam jakieś literówki. Powtórzenia: widziałam, że dużo zamierzonych, nie każde na plus ale nic to. Mnie to nie przeszkadza.
Co na minus... no... tematyka fanstasy <nie jestem fanką, elfy i inne takie... niee> i te nazwy, i te liczby, <ona się po prostu na tym nie zna :(> i to, o czym rozmawiają. Czy oni naprawdę muszą rozmawiać tak:
To w dialogu mi nie bardzo pasuje. Oni to wiedzą, wsadzanie w dialog takich informacji dla czytelnika obciąża go i czyni trochę... ciężkim O_o
Natomiast na plus... opisy, według mnie są na plus. No i sam sposób konstruowania dialogów(jak dla mnie może się okazać, że dialogi są twoją mocną stroną, więc nie obciążaj ich niepotrzebnie). Czasem są lekkie, w sensie normalne:
Powiem tak, patosowi w twoim tekście mówię nie<nie martw się, jak dla mnie to rzadko komu wychodzi>. Humorowi... jak najbardziej tak
Pozdrawiam serdecznie i czekam na następny tekst


Ar’feinel leżał pod drzewem w pozycji odwrotnej niż wszelkie normy dobrego smaku nakazywały, to znaczy, z nogami opartymi o drzewo a głową na ziemi.

- Nie przesadzaj, przyjacielu – powiedziała dziewczyna.
- No i miała doskonałe „warunki” – palnął blondyn po czym oberwał ogryzkiem w glowę.

:( <zakręca jej się w głowie od liczb i nazw i pada na ziemię>- Dziesięć tysięcy rycerzy z Daemwed. Osiem tysięcy konnych z wyżyny Nuig. Dwadzieścia pięć tysięcy tarczowników z Sellend. Ośmiuset łuczników i dwustu kuszników z Okurand i dwa tysiące krasnoludów z Gór Niebieskich.
No, tam jakieś literówki. Powtórzenia: widziałam, że dużo zamierzonych, nie każde na plus ale nic to. Mnie to nie przeszkadza.
Co na minus... no... tematyka fanstasy <nie jestem fanką, elfy i inne takie... niee> i te nazwy, i te liczby, <ona się po prostu na tym nie zna :(> i to, o czym rozmawiają. Czy oni naprawdę muszą rozmawiać tak:
przecież, oni wiedzą co się trzymało a co upadło.
- Górne Królestwo... Ostatnie z królestw północnych, które trzymało się najdłużej. Jednak upadło.
To w dialogu mi nie bardzo pasuje. Oni to wiedzą, wsadzanie w dialog takich informacji dla czytelnika obciąża go i czyni trochę... ciężkim O_o
Natomiast na plus... opisy, według mnie są na plus. No i sam sposób konstruowania dialogów(jak dla mnie może się okazać, że dialogi są twoją mocną stroną, więc nie obciążaj ich niepotrzebnie). Czasem są lekkie, w sensie normalne:
- Ma się ten urok – tym razem w powietrzu świsnął kawałek odłamanej kory.
- Wal się – skwitowała.
- Ostra jak zawsze – zaśmiał się Ar’feinel.
Powiem tak, patosowi w twoim tekście mówię nie<nie martw się, jak dla mnie to rzadko komu wychodzi>. Humorowi... jak najbardziej tak

Pozdrawiam serdecznie i czekam na następny tekst

"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."
"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
3
Prosisz o delikatność - będę wyjątkowo łagodny. Tylko czy moja postawa spełni Twoje oczekiwania?
Pochwalę ten dialog:
Niestety, dalej jest gorzej.
I teraz... no. Koniec. Uf, upiekło Ci się... gdybyś nie poprosił, miecza nie odstąpiłbym i przecinał Twoje zdania niczym marchewkę na zupę...
Porada: unikaj jak żywego ognia, przedstawiania czytelnikowi historii, w dialogach - robisz z swoich bohaterów kompletnych idiotów. Lepiej zrób wprowadzenie, rozszkicuj w tekście co i jak... i płynnie przejdź do dialogu. Sprawdzi się znacznie lepiej.
Ale... Tak mimo tej łagodności jest jedno "ale". Czytając Twój tekst, miałem wrażenie, jakbym czytał... (tutaj pytanie dla bystrzaków).. o Syrinx... o Arii, o Dehmeryjczykach, o Szermierzu natchnionym i o Zakonie.. Zaraz, zraz, gdzie to już było? W jakim to dziele, niesforna dziewucha potrafiła wyciąć cały Legion Moi z Virionem na czele? Hum?:)
Jako, że owy twór podobał mi się, tak i Twój tekst sprawił, że obcowanie z nim - mimo potknięć - było przyjemne.
Pochwalę ten dialog:
Dlaczego spytasz? Ponieważ na samym początku, pokazujesz w piorunujący sposób, że w armii każdy, nawet imperialny gwardzista, może się pogubić. Słowem - oddajesz ducha armii.
- Dlaczego my tak właściwie walczymy?
- Nie wiesz? Kto jak kto, ale Gwardzista Imperialny powinien to wiedzieć najlepiej.
Niestety, dalej jest gorzej.
Takie to nie zgrabne, nie poprawne. Powtórzenie tego samego wprowadzenia do dialogu, dwa razy jest złe. Mogłeś dodać tam ponownie, czy coś.. zacząć inaczej?Chwila milczenia.
- No, chyba już wiem.
- Daeron...
Zapadła chwila milczenia.
I teraz... no. Koniec. Uf, upiekło Ci się... gdybyś nie poprosił, miecza nie odstąpiłbym i przecinał Twoje zdania niczym marchewkę na zupę...
Porada: unikaj jak żywego ognia, przedstawiania czytelnikowi historii, w dialogach - robisz z swoich bohaterów kompletnych idiotów. Lepiej zrób wprowadzenie, rozszkicuj w tekście co i jak... i płynnie przejdź do dialogu. Sprawdzi się znacznie lepiej.
Ale... Tak mimo tej łagodności jest jedno "ale". Czytając Twój tekst, miałem wrażenie, jakbym czytał... (tutaj pytanie dla bystrzaków).. o Syrinx... o Arii, o Dehmeryjczykach, o Szermierzu natchnionym i o Zakonie.. Zaraz, zraz, gdzie to już było? W jakim to dziele, niesforna dziewucha potrafiła wyciąć cały Legion Moi z Virionem na czele? Hum?:)
Jako, że owy twór podobał mi się, tak i Twój tekst sprawił, że obcowanie z nim - mimo potknięć - było przyjemne.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.