Umysł na widoku [Obyczaj/Sensacja]

1


Tam, gdzie zaczyna się dzień





  Louis Francesca obudził – zresztą jak zwykle – kilka minut przed południem. Jasne, poprzedniego wieczora nastawił budzik na dziewiątą trzydzieści; nie wiedział jednak czy mimo wszystko zawiodła technika, czy też problem stanowił sen, w którym był pogrążony. Tak czy inaczej nie był to temat wart rozważań. Nieważne, tyle. Wyciągnął się w łóżku niczym lew rzucający na swoją ofiarę. Palcami przetarł przyklapnięte powieki i delikatnie je podniósł. Uderzyła go nagła fala światła dobiegająca zza okna; nawet zasłony nie stanowiły dla niej bariery. Chyba każdy ma problemy z jakim takim powrotem do rzeczywistości po dobrze przespanej nocy, poświęconej na marzenia, prawda? Wstał z łóżka i zajął się poranną toaletą. Zeszło mu na tym z dobre dwadzieścia minut (nie, żeby określać go jako pedanta dbającego… wiadomo o co). Wychodząc podłączył golarkę, żeby wieczorem znajdując się w tym samym miejscu mógł bezproblemowo doprowadzić swoją twarz do jakiego takiego porządku. Nie było stać go na sprzęt lepszej klasy, toteż każdego ranka ładował baterie. Skaranie boskie. Bóg, właśnie!

Louis nie był zagorzałym katolikiem, owszem, deklarował swoją przynależność do tej – nazwijmy – grupy, ale żeby zając się poranną kontemplacją? Ot, to na pewno nie, bo i po co? Matka się nie modliła, ojciec także; niby czemu ona ma być bardziej uduchowiony? Założył na siebie spodnie, które poprzedniego dnia bardzo zmęczony zdołał tylko rzucił na krzesło oraz podkoszulek z podobizną bohatera młodych, Scooby Doo; ruszył w kierunku kuchni.



  Chwilę później Louis wkładał do mikrofalówki ostatnie kawałki wczorajszej pizzy. Kilka kliknięć i maszyna ruszyła. Za dwie minuty usłyszy dzwonek, a wtedy będzie mógł rozkoszować się swoim śniadaniem. Ta chwila mogła wydawać się wiecznością; przynajmniej dla niego. Stał oparty o blat stołu wpatrując się w okno, za którym dostrzegał jedną z tych licznych ulic Desenzano del Garda, włoskiego raju dla samotnych. Tutaj każdy był twoim mężem; każda była twoją żoną. Nawet z psem sąsiada miałeś coś wspólnego. Musiałeś mieć. Odległe domy i mnóstwo, całe mnóstwo kwiatów, które w odpowiedniej dla nich porze uwalniały swoje wonności w najokazalszej formie. Amen. Na tym poprzestawałeś, ale był to dopiero początek tego, co niosły za sobą kolejne dni, tygodnie, miesiące. Musiałeś być godnym tego miejsca. Chciałoby się powiedzieć: albo jesteś z nami, albo przeciwko nam. Jednak wcale tak nie było.

A wszystko to dla regulamin, nigdy zresztą nieistniejącego; brat albo wróg.

Desenzano del Garda należało do rodziny kreowanej przez nas wszystkich. Kiedy jeden z braci żegnał się z ziemskim światem, każdy odwiedzał go po raz ostatni; towarzyszono mu w przejściu stad, tam. Liczyły się wartości jakie sobą reprezentował . Tyle. Tak niewiele wystarczyło by stać się jednym z nich, jednym z „del Garda famiglia”, czyli zupełnie odrębnego społeczeństwa.

Louis był jednym z nich i samo poczucie bezpieczeństwa jakie gwarantowała mu przynależność było błogosławieństwem. Nigdy, przenigdy nie wolno było zdradzić. Nie mogłeś stać się Piotrem i zaprzeć trzy razy. Tak wielu szans nikt nie daje. Podobnie del Garda familia. Kogut nie piał; co najwyżej ten policyjny, kiedy dochodziło do morderstwa. Nie dla rodziny oznaczało nie dla życia; następowała ciemność. Koniec.

Zamyślonego Louisa przywrócił do rzeczywistości dzwonek; posiłek był gotowy. Sięgnął ręką do wewnątrz i o mały włos się nie sparzył wyjmując talerz. W momencie zapach rozprzestrzenił się po całym pomieszczeniu przypominając chińską restaurację znajdującą się niedaleko domu. – Cudownie – pomyślał i zatopił usta w soczystym kawałku.





Przesyłka dla Pana





  Kiedy kończył jeść w pokoju rozległ się dźwięk dzwonka; miał gościa. Odłożył talerz na stół i ruszył w kierunku drzwi. W momencie, gdy otworzył zobaczył wyprostowaną rękę. W zaciśniętych palcach tkwił długopis. Kurier podał mu dokument potwierdzający odbiór przesyłki nim jeszcze na dobre nie zrozumiał o co chodzi. – Proszę tu podpisać – wskazał palcem miejsce, gdzie Louis kilka sekund później pozostawił swój podpis. – Pokwitowanie dla pana – dodał. Louis odebrał świstek (dziwne, że taki skrawek papieru posiadał jakąkolwiek moc prawną, ale cóż). Mężczyzna coś zanotował, po czym grzecznie podziękował, wsiadł do samochodu i odjechał.

To było dosyć niespodziewane, na pewno nie niemożliwe, ale obce. Louis nigdy wcześniej nie miał przyjemności z tak ciekawym i dziwnym zarazem gościem od przesyłek. – Szybki facet – westchnął zamykając jednocześnie drzwi. Wrócił do kuchni. śniadanie przestało stanowić dla niego obiekt zainteresowań. Przełożył zatem talerz do zlewu; na jego miejsce odłożył pudełko, czy raczej pudełeczko z przesyłką. Był ciekaw co może zawierać.

Nie chciał dużej spekulować, to mogło mu się przydać podczas gier loteryjnych, które – kiedy walczył o dużą stawkę i najczęściej, o ile nie zawsze przegrywał – przyprawiały go o ból głowy. Wtedy lądował w łóżku, ładował w siebie potworne ilość aspiryny, żeby zelżeć cierpieniu. Wziął kuchenny nóż i starannie rozciął jak najbliżej końców chcą pozostawić towar nienaruszonym. Oderwał nie do końca przeciętą górną pokrywę i przed jego oczami ukazał się plik banknotów, do których dołączony był list. Na twarzy Louisa zagościło zdziwienie stłumione wraz z zapoznaniem się z treścią.



Zainwestowałem w Ciebie, jak luteranie w swojego mentora. Luter nie zawiódł; najwyższy czas, żeby i sam Francesca wywiązał się ze swojego zadania. Załączam to, co udało mi się dzięki Tobie zyskać. Pamiętaj Najdroższy Przyjacielu, że aby zyskać wiele najpierw trzeba stracić dwa razy tyle.



  Cztery proste zdania, o niezbyt złożonej konstrukcji, pozbawione błędów. Domagały się jednak czegoś, co spowodowało, że na ciele Louisa wystąpiły krople potu natychmiastowo chłodząc gorącą atmosferę. Serce biło mu mocno, ale powoli wracało do normalnego rytmu, którym pracowało nim otworzył przesyłkę; nawet sama ciekawość nie wzmogła tak intensywności uderzeń.

List i plik banknotów.

Co mogły oznaczać? Z całą pewnością nic dobrego, podobnie jak sprzeciw wspomnianego w liście Marcina Lutra. Louis trzymał w dłoni list i spoglądał na banknoty. Spora suma; coś około dwóch tysięcy euro. – Ciekawe co ja mam z tym teraz zrobić – westchnął do pustego pokoju. Nie zastanawiał się zbyt długo; nie miał na to czasu. Odłożył kartkę papieru z powrotem do pudełka i starannie je przymknął. Szybkim krokiem podszedł do telefonu i wykręcił numer do sierżanta Flaviniego. Koniecznie musiał go poinformować o tym, co otrzymał.





Postanowiłem zamieścić fragment tekstu, nad którym obecnie pracuję...
„…ale ból w całej swojej okazałości jest najlepszym przykładem pozaziemskiego raju. Dzięki niemu właśnie rozumiemy istotę życia. Rozumiemy, ale do końca nie pojmujemy. Dlatego raj różni sie od bólu. poznanie tego pierwszego łączy sie ze zrozumieniem wszystkiego, a poznanie drugiego przedstawia tylko fragmenty poznania wielkiej całości”

2
Palcami przetarł przyklapnięte powieki i delikatnie je podniósł.


Palcami podniósł powieki? Heh, ciężko określić tu podmiot przy szybkim czytaniu. A to źle, postaraj się to podzielić albo daruj palce.


Uderzyła go nagła fala światła dobiegająca zza okna


Dobiega raczej dźwięk lub sprinter. świtało to cząsteczki. Może albo promieniować, co tu nie psuje, lub też padać.

Ta fala też tak brzydko, jak by kto reflektorem po oknie poświęcił a chyba nie w tym rzecz.


Chyba każdy ma problemy z jakim takim powrotem do rzeczywistości po


chochlik mam nadzieję




Wstał z łóżka i zajął się poranną toaletą. Zeszło mu na tym z dobre dwadzieścia minut (nie, żeby określać go jako pedanta dbającego… wiadomo o co). Wychodząc podłączył golarkę, żeby wieczorem znajdując się w tym samym miejscu mógł bezproblemowo doprowadzić swoją twarz do jakiego takiego porządku. Nie było stać go na sprzęt lepszej klasy, toteż każdego ranka ładował baterie. Skaranie boskie. Bóg, właśnie!


Wiesz ile czytelnika obchodzi poranna toaleta i ładowana golarka bohatera? Figę go obchodzi. Nie dręcz. To naprawdę zbędę.




niby czemu ona ma być bardziej uduchowiony?


To prowokacja czy jak...




Chwilę później Louis wkładał do mikrofalówki ostatnie kawałki wczorajszej pizzy. Kilka kliknięć i maszyna ruszyła. Za dwie minuty usłyszy dzwonek, a wtedy będzie mógł rozkoszować się swoim śniadaniem. Ta chwila mogła wydawać się wiecznością; przynajmniej dla niego


Już jestem znudzony twoim opkiem nic się nie dzieje a mnie naprawdę G... obchodzi co bohater robi rano. Znam to. I wszystkie te czynności są beznadziejnie bezsensowne i nudne.... jak flaki z olejem. Po kij mam jeszcze o tym czytać. Zrób coś z tym :D



Serce biło mu mocno, ale powoli wracało do normalnego rytmu, którym pracowało nim otworzył przesyłkę; nawet sama ciekawość nie wzmogła tak intensywności uderzeń.


Dzięki za lekcję kardiologi... Szkoda ze nie napisałeś jeszcze o podwyższonym ciśnieniu, skoku adrenaliny, suchości w ustach, nadmiernej potliwości... Mniej więcej tak reagujemy na stres.

To nie tak. Możesz napisać, że się podniecił i przestraszył ale nie pisz o przyśpieszonym biciu serca. Albo i napisz ale daruj dokładność. Skróć te zdania jeśli chcesz wywołać emocje, bo ty wręcz na odwrót jeszcze je nabijasz.



Podsumowując. Monetami mieszasz czasy i osoby. Szczególnie w pierwszej cześć tekstu. Gdzieś tam pojawia się 2 oba lp. i czas teraźniejszy.

Ponadto wieje nudą. Za długie zdania i brak akcji mordują cały tekst. Jeśli chcesz zainteresować czytelników i skłonić do przeczytania całości nie pozwalaj im się znudzić. Bij bohaterów męcz ich, morduj co chcesz. Tylko nie pisz mi o bateriach w maszynce do golenia i procesie przygotowywania śniadania.



Pozdrawiam.
"Tworzenie od niweczenia.

Kres od początku,

Któż odróżni z całą pewnością?"

3
Louis Francesca obudził – zresztą jak zwykle – kilka minut przed południem.
Obudził kogoś? Obudził się? I po co te zresztą?


Wyciągnął się w łóżku niczym lew rzucający na swoją ofiarę.
Fatalne porównanie.


Nie dla rodziny oznaczało nie dla życia; następowała ciemność. Koniec.
Czy tej myśli czegoś nie brakuje?


W momencie zapach rozprzestrzenił się po całym pomieszczeniu przypominając chińską restaurację znajdującą się niedaleko domu. – Cudownie – pomyślał i zatopił usta w soczystym kawałku.
Tutaj też czegoś brakuje. Poza tym pizza i chińska restauracja? nielogiczne.



O tekscie:

Bardzo ale to bardzo nie spodobało mi sie wybieganie od jakiejś myśli i bombardowanie mnie niepotrzebnymi odskoczniami. Niby to przemyślenia, ale dostrzegam w nich "zagalopowanie się". Gdybym pominął połowę tego tekstu (część opisowa), nic bym nie stracił, a tekst byłby znacznie przejrzysty.



Długie to nie jest, ale nawet w takim krótkim tekscie coś powinno zainteresować, poza końcówką. Bo ona istotnie, zaciekawiła mnie.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
Fakt, Louis dość długo wstawał, zajmował się toaletą itd. Wolno mu, czemu nie, ale takie opisy powinny służyć wzmaganiu napięcia, a nie gaszeniu. Czyli, gdy czytelnik zaczyna zastanawiać się, kiedyż, u licha ciężkiego, coś się wydarzy?! - należy rąbnąć go w łeb jakimś zwrotem akcji, a najlepiej tuż przedtem.



Sama fabuła posiada spory potencjał, akcja może rozwinąć się ciekawie.



Trzymaj się!

5
Ja się czuję strasznie znużony i zawiedziony.

Przyznaj się - pisałeś to na szybko i nawet nie sprawdziłeś.

Pełno tutaj sformułowań, które określam mianem "smaczków", zdań których nie da się odszyfrować po pierwszym przeczytaniu.

Nie zainteresowałeś mnie za bardzo.

Krótki fragment więc oczekiwałem sensacji w pełnym jej wydaniu.

Zabrakło tego. Jakieś nudzenie o pizzy i innych nie interesujących rzeczach.

Takie sobie.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”