Niefart sprawił, że jestem zmuszony zakładać nowy temat.
Ku chwale Imperium! cz. 2
Daeron ruszył pewnym krokiem przez chaszcze i krzaki, za nim podążyła Arinel, a pochód zamknął Ar’feinel. Przeszli przez wąski pas lasu, wyszli na jego skraj i spomiędzy drzew dojrzeli pierwsze szeregi swojego wojska. Poszli dalej, minęli ustawioną z tyłu piechotę, ruszyli pomiędzy szykami konnicy, ominęli pancerne hufce Cesarstwa z powiewającymi sztandarami. Kto jak kto, ale rycerze Cesarstwa nader wszystko lubili symbolikę i herby. Było wiele chorągwi i wiele godeł namalowanych na zbrojach. Wszędzie gdzie się dało, na ramionach, na klatce piersiowej, na tarczach, a nawet na hełmach, przyozdobionych czerwonymi kitami. Im większa, tym rycerz miał wyższą rangę. Nietrudno się domyśleć, że Ar’feinel właśnie ubrał hełm z kitą sięgająca od czoła aż do samej nasady głowy, a potem ciągnącą się po plecach niczym koński ogon. Nie to co Daeron. Rycerze z Imperium nie nosili ani hełmów, ani rękawic, przez co każdy żołnierz na rękach posiadał rdzawe paski zadrapań.
Trójka dowódców wsiadła na przygotowane wierzchowce i wysunęła się na czoło armii, przed szeregi Czarnych Wron, stojących dumnie w pierwszych rzędach. Każda z nich była ubrana w lekkie, zwiewne, zielone szaty z dużą ilością sznureczków i pasków luźno zwisających. Twarze miały przewiązane chustami, jednak nietrudno było zauważyć, ze większość była czarnowłosa i wielkooka, a co za tym idzie – bardzo ładna.
- Fiu fiu... – gwizdnął Ar’feinel spoglądając na armię stojącą po drugiej stronie polany.
Trzeba było przyznać, dwadzieścia pięć tysięcy tarczowników prezentowało się wspaniale. Ciągnęli się brązowym pasem niczym brzegi morza. Nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia na Daeronie. Odgarnął krucze włosy z czoła i rozejrzał się po swoich. Polana była okrągła i stosunkowo duża. Idealna, aby rozegrać bitwę na taką skalę. Od ich lewej (prawa flanka przeciwników) strony wynurzało się duże wzgórze o łagodnym zboczu, skierowane prosto w stronę armii świętego Sojuszu. Daeron pociągnął nosem i zwęził oczy.
- Rozesłałeś wici? – spytał.
- Oczywiście – Ar’feinel kiwnął ręką, a przy nich natychmiast pojawił się młody goniec o przenikliwych, błękitnych oczach. ściągnął hełm i podrapał się po głowie, po czym poprawił włosy, zakładając je za ucho.
- Zdaj raport – powiedział Daeron, oparty o grzbiet swojego wierzchowca.
- Tak, panie... – chłopak chrząknął. – Objechałem całą lewą flankę przeciwnika. Roi się tam od krasnoludów, co najmniej z dwa tysiące. Czekają. Stoją tak, aby podczas walki łatwo było im nas obejść i zaatakować z boku.
Nagle z lasu po prawej stronie wystrzelił kolejny goniec, popędzając i tak już szalenie zmęczonego konia. Zwierze rzucało głową na wszystkie strony i toczyło pianę z pyska.
- Panie! Panie! – krzyczał goniec z daleka. Kiedy dotarł do dowódców Daeron ujrzał, że z ramienia sterczą mu dwie strzały. Chłopak wtulił się w szyję zwierzęcia i spazmatycznie łapał powietrze.
- Odsapnij – powiedział spokojnie Ar’feinel. – Ej wy, dawać mi tu, ściągać go ostrożnie z siodła. Ostrożnie powiedziałem, jest ranny.
- Konni... Tysiące konnych czai się za wzgórzem... I łucznicy... bardzo dużo łuczników... – wysapał ranny. Charknął i splunął czerwoną flegmą. – Zaraza panie... Dorwali mnie i obsypali strzałami...
- Wystarczy – powiedział Daeron wciąż wpatrując się przed siebie.
- Co wymyśliłeś? – spytała Arinel. Wiedziała, co oznacza ta mina. Gdy Daeron wpatrywał się przed siebie to znaczy, że myślał. Bardzo intensywnie.
Dowódca wojsk Imperium zszedł z konia i odstawił miecz, który już przestał żarzyć się pomarańczem, nadal jednak był gorący.
- Słuchajcie. Nasi przeciwnicy zapewne liczą, że to my zaatakujemy pierwsi. Nie przeliczą się – przesunął ręką po piaszczystym podłożu, wyrównując je, po czym złapał mały, ostry kamień i zaczął coś kreślić w piasku. – Popatrzcie! Hordy południa wymyśliły sobie bardzo ciekawą strategię. Gdy my zaatakujemy, mamy odbić się od tarcz piechurów.
- Phi! Chyba nie znają potęgi naszej konnicy! – żachnął się Ar’feinel, klękając przy przyjacielu.
- Mniejsza. Kiedy my zatrzymamy się na ich tarczach, wtedy zaatakować mają krasnoludy z lewej i konnica z prawej. Oczywiście z ich perspektywy.
- Jak to rozegramy? – spytała Arinel, kucając bardzo blisko Daerona.
- Lewą stroną puszczamy piechotę. Pięć tysięcy ludzi bez problemów powinno zatrzymać krasnoludów. Prawą flanką – Daeron spojrzał na gwardzistę z Cesarstwa – ruszysz ty, drogi Ar’feinelu. Razem z całą swoja armią – czarnowłosy szczególnie zaakcentował słowo „całą”.
- To dla mnie zaszczyt.
- I przy okazji świetny test umiejętności twoich ludzi. Czy trzynaście tysięcy rozgromi osiem?
- Wiesz, będziemy atakować pod górę... I mogą być tam łucznicy... Nie widzę problemów – uśmiechnął się blondyn.
Daeron kiwnął głową i dalej rozrysowywał im misterny plan uknuty przez jego umysł.
- środkiem zaatakuje konnica Imperium. Sądzę, że tarcze naszych przeciwników nie są na tyle mocne, aby przełamać impet naszej szarży. Zobaczymy co zrobią, jak przebijemy się przez nich niczym przez ciepłe masło. I co zrobią, jak ich armia zostanie podzielona.
- Nieźle pomyślane – skwitowała Arinel. – Ale gdzie miejsce dla mnie i moich Czarnych Wron?
- Widzisz... – Daeron lekko się zmieszał. – Nie wiemy, gdzie stoją rycerze z Daemwed. Pewnie są gdzieś w odwodach i czekają, aby wesprzeć stronę, gdzie losy bitwy układają się dla nich niepomyślnie...
- Chcesz powiedzieć...? – oczy dziewczyny zapłonęły niczym znicze.
- Yyy... Znaczy tak. Zostajesz w odwodach.
Dziewczyna westchnęła i pocałowała Daerona w policzek.
- Dobrze, kochany.
Ar’feinel parsknął, bowiem widział jak napięcie uszło z Daerona jak powietrze ze zbyt mocno napompowanej piłki. Zawsze się śmiał z ich związku: on-raczej spokojnego serca, ona-burzliwa jak morze przed sztormem. Cóż! Miłości się nie wybiera, pomyślał.
- Ryzykowny plan... Zbyt ryzykowny... – powiedział. – Do dzieła!
Cała trójka wskoczyła ponownie na konie i rozjechała się, wydając odpowiednie rozkazy. Daeron stanął naprzeciw ogromnej ławy równo ustawionej konnicy. Dziesięć tysięcy ciężkiej jazdy... co za widok, pomyślał.
-Na środek! Ustawić się równo na środku, wojownicy! To my będziemy główną siłą uderzeniową! To my ruszymy środkiem! – wydarł się do żołnierzy. Szyki się rozluźniły, piki opadły, wojsko zaszemrało między sobą, zafalowało i powoli zaczęło przesuwać się na prawo, prosto na środek. Czarnowłosy dowódca stanął w strzemionach i rozejrzał się. Po jego prawej powoli ustawiały się zastępy pancernej konnicy z Cesarstwa. Imperialni Jeźdźcy byli potęgą, jednak ani trochę nie dorównywali pancernym hufcom Cesarstwa. I ich sile. Choć nie wiem, czy ich potęga jest tak ogromna, aby pozwoliła im szarżować pod górę, pomyślał chłopak.
Daeron obrócił się w lewo i dostrzegł, jak Czarne Wrony zsiadają ze swoich wierzchowców i znikają za gęstwiną lasu, a na ich miejscu pojawili się o wiele liczniejsi piechurzy z Imperium. Spoglądał w tamtą stronę długo. łowił wzrokiem pewną osóbkę, którą dostrzegł po dłuższej chwili, nim znikła razem ze swoimi wojowniczkami. Nigdy nie był spostrzegawczy, co sprawiało wiele problemów, bowiem Arinel, jak każda kobieta, lubiła jak facet zauważał jej nową fryzurę bądź buty. Teraz też sprawiło trochę kłopotów, bowiem spoglądał na ukochana zaledwie przez kilka sekund. A przecież była tak charakterystyczna! Ach te włosy!
Opadł na siodło, koń obrócił się, zatańczył, zarzucił czarnym łbem, chłopak spojrzał przed siebie, na polanę za którą stały hordy południa.
Dwa głębokie oddechy. Próba uspokojenia, zamieniająca się w jeszcze większe podniecenie. Daeron czuł, jak serce mu łomocze, próbuje wyrwać się z klatki piersiowej, przebić zbroję i uciec na zewnątrz, fiknąć kozła na jakimś kamieniu, po czym spieprzyć. Bitwa!
Zacisnął zęby, zionął i ze szczękiem odwrócił się do ustawionej już w szyku armii. Czarne proporce powiewały na lekkim wietrze. Niebo było ciemne i zachmurzone, lekko kropiło. Mżawka błyskawicznie zamieniła się w spory deszczyk, a następnie w potężną ulewę.
- żołnierze Imperium! – ryknął na całe gardło, próbując przekrzyczeć nawałnicę. – Za chwile staniecie do walki! Uderzcie z całą swoją furią i pokażcie dlaczego to właśnie my, Gwardziści Imperialni jesteśmy niepokonaną armią! Uderzcie z całych waszych sił, z cała wściekłością! Nauczcie barbarzyńców co to znaczy zadrzeć z nami! Z Gwardią Imperialną! Ku chwale Imperium!!!
Potężny okrzyk zatrząsł powietrzem. Tysiące mieczy, włóczni i toporów uniosło się ku niebu akompaniując rykowi tysięcy gardeł.
- Rycerze Cesarstwa! – wydarł się Daeron podjeżdżając do sojuszniczej armii. – Rycerze Cesarstwa, ruszajcie tam i wywieście swój sztandar! Nad zbrukanym krwią polem bitwy, nad miejscem porażki waszych wrogów, nad miejscem, które niedługo zamieni się w symfonię ognia i śmierci!
Rycerz w czerni z ostatnimi słowami uniósł gwałtownie miecz do góry. Armia Cesarstwa ryknęła jednocześnie i wyciągnęła swoje miecze prosto ku niebu. Okrzyki bojowe, przekleństwa, emocje, walenie mieczami o tarcze.
Rozjuszony Daeron obrócił się w stronę przeciwników. Potem ponownie w stronę swoich żołnierzy.
- Do ataku – szepnął, po czym ugodził konia w bok, zaparł się w siodle, pochylił i puścił szaleńczym galopem przed siebie.
Za nim ruszyli Gwardziści Imperialni. Z okrzykiem bojowym na ustach pomknęli pełnym galopem. Szyki rozluźniły się, konie rozeszły, kilka z nich wyszło do przodu, kilka słabszych zwolniło. Pędzili przed siebie ryjąc kopytami trawę i wzniecając w powietrze mnóstwo błota. Na lewej flance szturm przypuścili pancerni. Niby mozolnie, powoli, jak ślimaki, ale jednak nie rozstąpili swoich szyków, a w połowie drogi nabrali takiego impetu, że aż ziemia zaczęła drżeć. Sztandary powiewały, peleryny tańczyły na wietrze, zbroje łomotały.
Daeron galopował na przedzie, na samym czubku ostrza zwanym Imperium. Ze wzniesionym mieczem i krzycząc wniebogłosy. Dając upust emocjom.
Nagle szeregi przeciwnika, które były już bardzo blisko, rozstąpiły się, tarcze upadły. Tarczownicy z drugiego szeregu stanęli przy pierwszym i czekali. Co do cholery? Pomyślał Daeron. Nagle źrenice rozwarły mu się szerzej, serce poczuł aż w gardle. Drugi szereg jednocześnie kucnął i poderwał z ziemi długie, zaostrzone kije, po czym skierował je w nadjeżdżających konnych!
- STAAAAAć!!! – ryknął czarnowłosy, po czym z całej siły pociągnął wodze. Koń zarzucił łbem, poślizgnął się, przejechał zadem po ziemi i w ostatniej chwili zdołał wyhamować. Konnica zrobiła to samo. Każdy starał się zatrzymać, co niektórym się udawało, jednak zostawali pchnięci do przodu przez kolejne szeregi co skutkowało śmiercią. Nie było ich wiele, jednak zawsze coś. Dowódca tarczowników albo był bardzo młody, albo był zwyczajnym kretynem. A może nie wytrzymał napięcia? Gdyby wydał rozkaz w odpowiedniej chwili, szarża zamieniłaby się w katastrofę, a tak zaledwie została zatrzymana. Choć to już coś. Imperium kontratakowało natychmiast po tym, jak drugi szereg cofnął się i porzucił drewniane kije, a mur tarcz ponownie zastąpił im drogę. Deszcz lekko osłabł. Armia rzuciła się do ataku i naparła na przeciwników, siekając i tłukąc, a także samemu obrywając. Kilkoro zeskoczyło z koni i spadło prosto za tarcze, wpadając miedzy wrogów, lecz byli zabijani nim zadali choćby dwa ciosy. Sam Daeron jednak szybko wycofał się do dalszych szeregów, gdzie było już luźniej i w miarę spokojnie.
- Porażka, kurwa – zaklął siarczyście, widząc jak bezradna, zatrzymana konnica z uporem próbuje przedrzeć się przez wojowników z Sellend. Nie mógł ich wycofać, bowiem linia by się załamała a skrzydła zostały odcięte. Nie miał też miejsca, aby zaatakować. Martwy punkt. Co rusz słychać było wrzaski, szczęk metalu, rżenie koni i ucięty krzyk. Gwardziści ginęli...
Na prawym skrzydle również nie było dobrze. Ar’feinel ruszył pod górę, kiedy zagrały rogi, a ze szczytu spadło na nich osiem tysięcy jeźdźców z południa. ścięli się z nimi w pędzie. Szeregi, które zostały zmiecione, były szeregami Cesarstwa.
- Panie! Panie! Nie zdołamy się przebić!
- Co? – z sennego zapatrzenia na lewe skrzydło wyrwał go głos jednego z kapitanów.
- Przegrana. Nie przebijemy się – bezradny głos młodzieńca był pełen rozpaczy. – Jakie są rozkazy?
Daeron zagryzł wargi.
- Nie przerywać natarcia. Zejść z koni i odesłać. Atakować na nogach.
Kapitan jakby trochę się zdziwił, ale ruszył wykonywać rozkaz, drąc się i przeklinając na całe gardło, zawracając ludzi, który uciekali.
Daeron odwrócił się i z nadzieją spojrzał na prawe skrzydło. Nic z tego... Krasnoludy wyskoczyły z lasu jak wygłodniałe wilki na stado owiec, a rąbali, jakby walczyli dla samego szatana. Piechota najzwyczajniej w świecie została zatrzymana. Ale nie rozbita. Odrobina nadziei, pomyślał. Pogalopował w tamtą stronę i znalazł się na skrzydle w kilka minut. Wszędzie to samo... Ryk i śmierć.
Nachylił się do siedzącego na kamieniu chłopaka, przykładającego brudną szmatę do zakrwawionego czoła.
- Jaka jest sytuacja, żołnierzu?
- żałosna, panie.
Daeron spojrzał na łysego krasnoluda który najwyraźniej zbyt mocno przebił się w głąb i został otoczony.
- No chodźcie tu kurwi syny!!! Kto pierwszy chętny pod topór?! – ryczał krasnolud, wybałuszając oczy i unosząc broń.
- Właśnie widać... – skwitował czarnowłosy. – Kontynuujcie szturm.
- Jak długo?
- Jak długo dacie radę.
Daeron obrócił konia i ruszył z powrotem. Spojrzał ponownie na wzgórze. Wzgórze Porażki, jak już zdołał je sobie nazwać. Cesarscy rycerze walczyli, jednak było ich już znacznie mniej i dostawali niezłe baty.
To nie tak, to wszystko miało zostać inaczej rozegrane, myślał Daeron. Jeśli zaraz czegoś nie zrobi, to przegra...
Potworny ryk przeszył powietrze. Zza linii drzew wyleciała nagle ogromna bestia, ze szponami i dużym, najeżonym kłami pyskiem. Smok. Daeron skrzywił się żałośnie i niemal zwymiotował, widząc jak ogromna kula ognia poszybowała w stronę walczących ludzi Ar’feinela.
- Może jeszcze demony? – powiedział sam do siebie. Nagle go olśniło. Musiał myśleć. Bardzo szybko. Ogromny, zielony smok już pikował w jego stronę. Rozejrzał się błyskawicznie. Wielu zsiadło z konia i rzucało się w furii na tarcze, jednak zostali odpychani, wielu jednak ciągle było na koniach. Smok był coraz niżej.
- Na lewą fanknę! – krzyknął Daeron, czując jak rwie mu się powoli gardło. – Wszyscy jeźdźcy na lewą flankę! Wspomóc Cesarstwo! Konni do pomocy, piechota atakuje! – stanął na siodle w półprzysiadzie. – I wysłać gońca do Czarnych Wron, niech atakują na prawe skrzydło! – smok był bardzo blisko. – Już!!!
Wyprostował gwałtownie nogi i wybił się wysoko w powietrze, po czym złapał coś twardego, a jego ciałem szarpnęło. Sięgnął ręką do góry i złapał drugą, twardą rzecz. Gdy zdołał wytrzeć załzawione od wiatru oczy ujrzał, że trzymał się teraz kurczowo prawej, przedniej nogi smoka, który już wzbijał się w powietrze.
- W co ja się wpakowałem...
Podciągnął się do góry i złapał innej wypustki na łuskowatej skórze. Nie, to nie była wypustka. To była ogromna, odstająca łuska. Zaczepił o coś nogę, nie chciał nawet wiedzieć o co, poczuł jak smok zakręca i szykuje się do pikowania. Spojrzał w dół, pole bitwy wydawało się takie małe... Czarny pas rozciągał się głównie na środku i po prawej stronie. Czerwony był na lewej. Nie jest tak źle, pomyślał Daeron, nadal jest nas całkiem sporo. Złapał się mocniej, poczuł jak zaczyna go ściągać. Smok machnął nogą, po czym nabrał powietrza i wypluł kolejny ognisty strumień, orając nim zarówno wojsko Cesarstwa jak i tarczowników. Daeronem zarzuciło jak szmatą na wietrze, nogi zsunęły mu się z łusek, lewa ręka puściła.
- No dawaj!
Warknął, ponownie złapał się obiema rękoma, a następnie zaczął powoli piąć się do góry. Dotarł mozolnie na grzbiet i wreszcie mógł odetchnąć. Pokaleczył sobie dłonie o ostre łuski, jednak nie tak mocno, aby nie pozwalało mu to na kontynuowanie walki. Nawet nie kapało. Rozejrzał się. Bestia była bardzo niestabilna, mocno trzęsło, musiał ciągle klęczeć i trzymać się jednej z łusek. Powietrze biło go po twarzy, wpadało drobnymi ziarenkami do oczu.
Nagle Daeron zauważył coś, co sprawiło nagły wybuch szału. Zacisnął zęby i dobył miecza, który wcześniej schował do pochwy przy pasie. I ruszył w strony jeźdźca dosiadającego smoka! Miał specjalne ubranie maskujące i niemal na bestii leżał, więc był prawie niewidoczny. Nie zauważył, że jest ktoś jeszcze. Daeron ryknął, podbiegł nie bacząc na niestabilność i przebił go z całej siły mieczem. Jeździec jedynie stęknął.
Czarnowłosy wyrwał miecz, po czym starł nadmierną ilość krwi z klingi i schował broń z powrotem do pochwy. Kucnął i złapał obiema rękoma za jedną z odstających łusek. Rozejrzał się bacznie i dostrzegł, że smok nie przymierza się już do pikowania, a jedynie krąży na polem bitwy. Najwyraźniej wola tych stworzeń została zniszczona, czyniąc z nich posłuszne zabawki. Tylko skąd ten smok się tutaj wziął? Daeron wyczuł moment, w którym mniej trzęsło, po czym zaczął piać się w stronę łba bestii. Doszedł do początku szyi, wszedł na nią, poszedł dalej aż dotarł do pyska, z którego sterczały dwa długie rogi umiejscowione nad oczami. Chłopak złapał się jednego, po czym dobył miecza, uniósł go w górę, z ostrzem skierowanym do dołu. I z całej siły uderzył. Jucha trysnęła mu prosto w twarz, wzbiła się brunatną smugą kilka metrów w górę. Smok ryknął, zarzucił głową, zatrząsł się i zaczął bezwładnie szybować w dół. Rozłożył sztywno skrzydła i w takiej pozycji zdechł. Spadał prosto w walczących. Daeron widział to i przechylił się trochę w lewo a potem w dół, starając się delikatnie ukierunkować ciało, tak aby spadło w dogodne dla jego żołnierzy miejsce, czyli w sam środek tarczowników. Będąc już bardzo nisko, Daeron zamknął oczy, po czym wybił się wysoko w górę, pozwalając aby ciało uderzyło w ziemię, pomiędzy rozbiegających się przeciwników. Niewielu zdołało umknąć. Słychać było tylko dźwięk miażdżonego mięsa.
Daeron miękko wylądował pośród swoich wojowników, którzy teraz wiwatowali. Szturm ruszył do przodu, Gwardzistom udało się przebić przez tarcze i walczyli teraz w zwarciu z piechotą. Czarnowłosy spojrzał w lewo. Sukces! Posiłki wysłane przez niego okazały się cenne, konni z wyżyny Nuig ponosili srogie straty, zostali zmuszeni do wycofania się. Szarżujący rycerze świętego Sojuszu krążyli wokół nich i co rusz atakowali ludzi, którzy próbowali uciec w inną stronę. Inną niż pod górkę, za wzgórze. Daeron spojrzał na prawo. Sukces! Po Czarnych Wronach pozostało jedynie pole zasłane trupami krasnoludów. Dziewczyny razem z piechotą atakowały właśnie lewą flankę tarczowników, ci zaczynali się wycofywać.
Daeron uśmiechnął się sam do siebie, po czym usłyszał dziwny dźwięk. Nie był to szczęk mieczy czy rżenie koni. Była to płynna nuta oraz wspaniały, melodyjny śpiew. Daeronowi szybko zniknął uśmiech z twarzy. Obrócił się na swoją lewą flankę, gdzie na szczycie wzgórza ujrzał ławę lśniących, długouchych wojowników śpiewających, grających na rogach i harfach. Bił od nich blask i nieskazitelne piękno. Połączone siły konnicy w porę dojrzały zagrożenie, jednak nie zdołały umknąć przed potężną salwą, zaserwowana przez elfickich i ludzkich wojowników. Pierwsze szeregi, które w odwrocie zamieniły się w ostatnie, zostały dosłownie ścięte. Bełty świstały.
- Choleraaaaaaaa!!! – krzyknął zezłoszczony Daeron, po czym grzmotnął pięścią nadbiegającego chłopaczka o ciemnych włosach.
- No powiedz do cholery! – darł się nad nim. – Czy wszystko zawsze musi zostać popsute?!
Niewinny chłopaczek podniósł się na czworaka i splunął gestą, czerwoną śliną, oraz dwoma przednimi zębami.
Daeron chciał kopnąć bogu ducha winnego młodzika, jednak coś mu na to nie pozwoliło. Nie był to ani zdrowy rozsądek, ani czyste sumienie. Była to miękka, delikatna i pachnąca ręka, obejmująca go za szyję. Postać w zielonej, zwiewnej szacie okrążyła go blisko i stanęła przed nim na palcach, poczym pocałowała, wplatając swoje smukłe palce w jego krucze, mokre włosy. Objął ją w talii i przycisnął do siebie. Arinel.
- Już spokojnie. – W oddali zadudniły bębny. – Nie martw się, kochany. Ja i moje dziewczynki zrobimy co do nas należy – powiedziała do niego. – Zajmij się lepiej prawą flanką, bo dziesięć tysięcy rycerzy z Daemwed już przeszło do ostatecznego szturmu. – Poderwała ucho do góry. – Słyszysz te bębny? To oni. Wyślij tam resztki konnicy, ja wyeliminuję elfów. – W jej oku coś błysnęło. – Zawsze chciałam z nimi walczyć.
- Masz okazję – uśmiechnął się. – No, zmykaj już.
Dostał kolejnego buziaka, Arinel wskoczyła spowrotem na swojego rumaka, założyła chustę na twarz, dobyła jednego miecza i wydała rozkaz do ataku. Dwa tysiące pięknych dziewczyn przegalopowało obok Daerona, atakując na lewą flankę. Uśmiechnął się, podniósł chłopaka z ziemi i go przeprosił, po czym dobył miecza i z okrzykiem rzucił się w największy wir walki.
- Formacja Kruka! – krzyknęła galopująca Arinel. Wszystkie jej wojowniczki zaczęły ustawiać się w klin, po czym jednocześnie wyjęły buty ze strzemion i stanęły w przysiadzie na siodłach.
- Przygotować się! – krzyknęła Arinel. Wstała lekko zgarbiona i ruszyła, jak akrobatka, prosto na zbiegające ze wzgórza szeregi śpiewających elfów. Widok był imponujący. Dwa tysiące stojących na koniach dziewczyn kontra osiem tysięcy zbiegających naprzeciw elfów. Szeregi Wron zostały wyrównane, a będąc wszystkie około pięć metrów przed starciem, odbiły się w górę, pozwalając aby konie same wpadły na przeciwników. Pierwsze szeregi zostały potrącone, przewrócone i zatrzymane, drugie to samo. Konie szybko zostały zarznięte, jednak na ich miejsce pojawiły się tańczące Wrony. Impet zbiegających został złamany. Rozpoczęła się ostatnia faza bitwy.
Daeron otarł krew z czoła i nabrał w płuca kilka większych oddechów. Deszcz padał nieustannie lecz niezbyt mocno. Wokół niego stało ledwie pięciu Gwardzistów, dwoje pancernych z Cesarstwa, którzy stracili swoje konie i jedna Czarna Wrona. Dookoła mierzyło do grupki kilkaset elfickich łuków. Dalej stały pomieszane szyki tarczowników z Sellend i rycerzy z Daemwed. Bitwa była wspaniała. Ciężka. Ale przegrana. Słońce już dawno schowało się za szczytem drzew.
- Dowódcę brać żywcem – przemówił smukły elf, po czym machnął ręką. Kilka strzał świsnęło, dwoje Gwardzistów i dwoje pancernych zwaliło się na ziemię. Czarna Wrona krzyknęła i z impetem rzuciła się na otaczający ja pierścień, jednak została nabita na halabardę, wysuniętą nagle z szeregów wroga. Pozostali przy życiu gwardziści rzucili swoje bronie i położyli spokojnie ręce na głowach. Powoli, delikatnie. Runęli jednocześnie z przebitymi gardłami. Pozostał sam Daeron.
- Dlaczego chcecie mnie żywcem? – szepnął, po czym ciężko się wyprostował i oparł miecz o ramię.
- Bo wiemy kim jesteś – odezwał się elf, który wydał rozkaz strzału. – Jesteś synem głównego dowódcy sił Sojuszu, czyż nie? Daeron, syn Aerona?
- Nie wiecie co robicie. Gdy wieść dojdzie do mojego ojca, wtedy zbierze on armię, która was zmiecie. W godzinę popalimy wszystkie twierdze aż po samą Iroppę.
- Po tym co pokazaliście tutaj, śmiem szczerze w to wątpić – zaśmiał się elf.
Daeron błyskawicznie rzucił się do ataku. Złapał miecz oburącz i skoczył na wrogów, jednego ciął mieczem z boku. Klinka płasko przejechała po gardle. Nim ktokolwiek zareagował Daeron już podnosił miecz. Kolejny jego cel upuścił z przerażenia tarczę i zasłonił się przegubami. Skórzane, nabijane ćwiekami karwasze w żaden sposób go nie uchroniły. Ostrze odcięło obie dłonie. Czarnowłosy usłyszał głośne krzyki i zamieszanie, zagrały czyjeś rogi, otrzymał potężne uderzenie w głowę i zwalił się o błota. Przed jego oczyma wbiła się strzała z zieloną lotką i czarną kropką.
O, pomyślał, posiłki z Górnego Królestwa...
Ku chwale Imperium! cz. 2 [fantasy]
1"Siri was almost sixteen. I was nineteen. But Siri knew the slow pace of books and the cadences of theater under the stars. I knew only the stars." Dan Simmons