Nieczystość [opowiadanie - short] częś&#

1
Skecz nr 4 #Nieczystość



Nic już nie jest ważne. On leży we własnej krwi. Nasiąka nią jak gąbka. Już na palcach mu się robią takie zmarszczki, co wyskakują jak się długo w wodzie siedzi. W płynie. W wydzielinie. Cały we krwi. I już nie wiem czy to jeszcze jego palce, czy jakieś wodorosty zielone, napuchnięte. Patrzy na mnie i nic się nie odzywa. Z drugiej strony w głowie mi krzyczy i pulsuje, że pomocy, że wszystko w końcu dobrze, że tere-fere. I kto tą podłogę pozmywa, bo na pewno nie ja. My tu nie mamy innej gąbki. Nie mamy innej szmaty. Ja będę musiał do sklepu wyjść, a wybierać te Jany Niezbędne, te Villedy obmacywać. A to on już najlepiej wie, że problemy są z decyzjami, że wahania, że to wszystko trudniejsze jest niż się wydawać może. To się kładę przy nim i też udaję, że może wsiąkać potrafię. Ale chyba najpierw musi się wylać, żeby na powrót mogło wsiąkać. I mi nie wychodzi…



Pokrzyczał, pokrzyczał i znowu wieczorem mu przeszło. Zawsze wieczorem jest jakiś spadek ciśnienia. Para sobie leci nad wracającą do domu Warszawę. I dalej, i wyżej, i już się o niej nie pamięta. Wybieram płytę, żeby nie przypominać. Wybieram Madonnę i kroję pomidory. Time goes by so slowly. Ciach, ciach, ciach. Odcinam się od czasu. Bo co mi po nim. Bo teraz jest teraz, i teraz jest najważniejsze, i te pomidory rzygają na mnie jakimś dziwnym sokiem, babrzą się w tym jak świnie, i się zgadzają, że czasu nie ma. Bo ich już nie ma. Przetarły się. I już po włosku zaczyna mi ta papka szeptać, że bazylia i zioła prowansalskie, i że on głodny to zły. Ale on już czuje i nosem i w ogóle, on już coraz lepszy nastrój ma, on kadzidło zapala. I do Madonny nogą w bordowym kapciu majta. I już mogę spokojnie odsapnąć, i już się nie przejmować, że znowu nie mogę zostać.



Powietrze gęste. Papramy się w sobie, w spaghetti, w uczuciach. Niepotrzebnie. Durczok w Faktach, Lis w Wiadomościach, Wojna w Iraku. Wszystko na swoim miejscu. Nic się nie dzieje. Time goes by so slowly.



Wracam. Powoli. Skonany. Do domu. Z pękającą czaszką. Z pękającym sercem. Z obciągniętą duszą. Na ramieniu. Krzyczysz. Wrzeszczysz. Drzesz się. żądasz. Argumentujesz. Przekonujesz. A ja wszystko wiem od dawna. A ja wszystko mam obmyślone. Zegarek zsynchronizowany. Mapę do skarbu wytatuowana na ciele. W pełnym orężu, czujny, zwarty, gotowy. Przestraszony. Jak zając. Dupczę i uciekam.



Marne to, ach, marne argumenty. Roszaduję wewnątrz czaszki i aż mi świece w oczach stają. Aż mi para bucha z ucha. I sobie powtarzam, że dobrze jest, jak jest. Każdy ma swoje ograniczenia. I egoizmem jest żądać, żeby się przestało, jak się doskonale wie, że przestać się nie może. I już mi nogi weszły w kręgosłup od tego chodzenia i myślenia. I już je czuje w głowie. Tam mi wielki odcisk wykwita. Bąbel, proszę państwa, z jakąś substancją szarą, z jakimiś topielcami neuronów, z jakąś mazią myślową, której lepiej nie wyciskać. A ja tego buta niewygodnego ze łba ściągnąć nie mogę. Tej niewygody chodzącej, tej ciasnoty umysłowej, tego (na)tarcia (natrętnego). Ale tu widzę wielgachną wkładkę ortopedyczną i już ostatkiem sił, w te pędy, ufnie się rzucam w mordę rozwartą miękkiej Kinoteki…



Wracam. I czego się dowiaduję… że jestem głupią ciotą, że się na niczym nie znam, że nie potrafię się przyznać sam przed sobą, że jestem tchórzliwym śmieciem zakłamanym przegiętym wymodlonym kociarzem i że on już nie może. Toż to ja jestem poobcierany, niewygodny, w głęboką bolesność wepchnięty. Mętnie oczami przewracam, paluchem dziurę wiercę w skarpetkach. Sploty przebijam. I czekam końca wyroku mego. I się przyznaję do winy. I wyrok w zawiasach uzyskuję. Do jutra.



Mówią na nich nieczyści. Znaczy na niego mówią i na jemu podobnych. Mówią, że to zło do szpiku kości. że siódmy krąg i Madejowe łoże. że morderca prędzej w raju siedzieć będzie, nektar popijać i skrzydłami anielice wachlować. A właściwie mówimy. Siedzimy przy stole – Zborowo. Plotkujemy o Bogu. Zazdrościmy grzeszków, podziwiamy męczenników. Zarzynamy baranka. świętość się nam wylewa ze wszystkich otworów. I topimy się w niej radośnie. W zwolnionym tempie. Po muszemu. W gęstym słodkim soku. Time goes by so slowly.



Gapimy się w sufit. On przestał krzyczeć. Leżymy. I w końcu jest dobrze, tylko jakoś cicho jak w grobowcu. A to przecież łazienka. A to przecież nowe budownictwo, ściany papierowe. Zapaliłem kadzidło. I okadzam nas zanim do tego siódmego kręgu wkroczymy z mordami roześmianymi, kroić pomidory i nieść dobrą nowinę. że się w końcu odważyłem i że Madonna na pierwszym miejscu list przebojów, że wiosna i nowalijki tanieją. że się nieczystość ze mnie wylała. że posprzątałem. że wsiąkam…

Re: Nieczystość [opowiadanie - short] czę"

2
Dobra, jeśli chodzi o błędy, zauważyłam powtórzenia, braki przecinków, pamiętaj, że "tę podłogę", a nie "tą podłogę", "para sobie leci nad wracającą do domu Warszawą", u Durczoka i Lisa będą "Fakty"oraz "Wiadomości", gdyż to nazwy własne. "Czuję", nie "czuje". I "Madejowe łoże" powinno chyba być "madejowym łożem".



Jeśli chodzi o tekst... Czytał się szybko. Wciągnął mnie, choć dzielni znajomi wciąż odwodzą od komputera. Udało Ci się stworzyć nieco dziwne, nieuchwytne wrażenie, przemyślenia bohatera przechodzą płynnie, wykorzystujesz całkiem oryginalne skojarzenia. Podobało mi się, mówiąc krótko. Wybacz formułę listy, to wszystko związki me z czasem, który wcale nie jest chętny do "going so slowly".



Pozdrawiam.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".

Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.



"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".

Damon Albarn

3
styl mi sie podoba, powtorzenia zapewne celowe, poprzestawiany szyk tez mi na reke idzie... czyli ogolnie dobrze chyba, fajnie sie czytalo choc mi sie troche nie chcialo, ale dokonczylem... to juz cos
Tych wszystkich którzy upajają się zgiełkiem mass mediów, kretyńskim uśmiechem reklamy, zaniedbaniem przyrody, brakiem dyskrecji wyniesionym do rzędu cnót, należy nazwac kolaborantami nowoczesności.

4
Tekst moim zdaniem bardzo dobry. Strumień świadomości, niby potok bezładnych myśli, ale przy kolejnym czytaniu wyłania się porządek, także wiadomo, że autor sobie przemyślał to i owo. Podoba mi się język wystylizowany na mowę potoczną, i nie zgodziłabym się z uwagą Eitai dotyczącą podłogi - niby powinno się mówić , ale to jest przecież monolog, wypowiedź, więc prawo do stylizacji i wszelkich kolokwializmów jak najbardziej powinno być egzekwowane. W danym tekście jest to zrobione ładnie i nieprzesadnie. Np. "I już po włosku zaczyna mi ta papka szeptać, że bazylia i zioła prowansalskie, i że on głodny to zły." I poprawnie, i naturalnie. Więc za język głośne brawa.



Co prawda, przy pierwszym czytaniu miałam wrażenie zbyt dużego nagromadzenia krótkich zdań, trochę efekt karabinu maszynowego. Czytało mi się zbyt szybko i sens nie całkiem dotarł. Ale teraz nie dam sobie uciąć głowy, czy to nie było spowodowane moim rozkojarzeniem. Być może to ja za szybko czytałam, a może to jest "za szybko napisane". Niestety, pierwszego wrażenia nie da się powtórzyć. ;)



Nie jestem pewna także tego, czy faktycznie jest tam trzech różnych narratorów, jak mi się na początku wydało. Miałam wrażenie, że czwarty akapit to narracja tego z panów, który w pierwszym akapicie leży we wiadomej kałuży. Natomiast piąty akapit to narracja kogoś z zewnątrz. Pozostałe partie należą to "głównego" narratora. Tak to widzę. Ale nie żądam wyjaśnień, podoba mi się to, że tekst pozostawia swobodę interpretacji.



Co mi się nie podobało - to właśnie ta kałuża krwi. Muszę się przyznać, że po drugim zdaniu miałam ochotę zakończyć lekturę, bo bardzo mnie drażnią emo bzdury i egzaltowanie podcięte żyły. No ale mój wzrok zahaczył o lube słówko z początku czwartego akapitu (nie powiem jakie), i zostałam do końca. Moja prywatna opinia - tekst świetnie by sobie poradził bez tej kałuży. Nie zawsze trzeba się zabijać, żeby wywołać emocje w czytelniku. Mniej znaczy więcej ;)
[img]http://server.jassmedia.net/tutona/baner7s.png[/img]

5
Fragment bardzo dobry, ciekawy i pomysłowy. Wykonanie i forma, jaką wybrałeś odpowiada mi, ale jestem przekonany, że tekst pisany w ten sposób, w większej ilości znużyłby mnie i okropnie.



Kilka takich "błędów" perełek, ale poza tym nic w oczątka moje się nie rzuciło.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron