Witam.
Po pewnym zastanowieniu doszedłem do takiego wniosku: Pierwsze rozdziały mojego opowiadania owszem, są niedoskonałe. Mam taką skrytą nadzieję, iż to, co teraz zamieszczę poniżej będzie w jakiś sposób kontrastowało (w pozytywnym sensie) z tym co czytaliście na początku.
Od razu zaznaczę, że dla opowiadania jest to dość daleka przyszłość i wiele rzeczy się przez ten czas wydarzyło. Niemniej przedstawię za chiwlę co nieco historii, abyście, drodzy recenzenci, nie czuli się skonfudowani.
Robię to wszystko dlatego, iż uważam, że poczyniłem jakiś tam postęp w pisaniu, a przedstawianie wam "słabszych" rozdziałów mija się z celem, gdyż tylko was zniechęca do dalszego czytania. Mam nadzieję, że przynajmniej to się wam spodoba i sięgnięcie po inne części.
Tyle tytułem wstępu. Teraz trochę o historii.
Z grubsza wygląda to tak. Rasa Magów połączona jest wielowiekowymi sojuszami z dwoma państwami: Khredin i Hamernią. W ostatnich latach przyłączyło się jeszcze jedno królestwo: Maimyr. Magowie mieli swoich przedstawicieli/dyplomatów na każdym niemal dworze królewskim. Theaspor jest jednym z królestw na Południowym Kontynencie. Z chwilą, gdy wybuchła wojna, wrogowie Magów nałżyli nagrodę za ich głowę, skutkiem czego blady strach padł na wszystkich Adeptów - zwłaszcza tych na Południowym Kontynencie.
Myślę, że tylew wystarczy. Teraz treść, miłego czytania!
Rozdział 23
Dzwon bił na alarm. Dźwięczne, rytmiczne uderzenia rozlegały się po stolicy Theasporu niosąc ze sobą straszną wiadomość – wojna! Mieszkańcy pochowali się w swych domach, drogi opustoszały. Na ulicach zapanowała głucha cisza, przerywana co jakiś czas stukotem przebiegających żołnierzy.
Do okna doradcy władcy Theasporu dochodziły niewyraźne krzyki dochodzące od strony bramy. Wrzucił ostatnią część garderoby i odrobinę jedzenia do niewielkiego worka, po czym mocno go związał. Usłyszał tupot stóp. Ktoś biegł drewnianymi schodami wprost do jego kwatery. Idą po mnie, pomyślał. Jakie to szczęście, że Solvay w porę zawrócił. Sprawdził po raz ostatni, czy zabrał najpotrzebniejsze rzeczy. Chwycił za pochwę z mieczem, po czym podszedł do okna. Krzyki strażników i hałas dochodzący z klatki schodowej nasilał się.
W pewnym momencie drzwi od pokoju wyleciały z zawiasów pod wpływem silnego kopnięcia. Do kwatery wbiegło czworo żołnierzy. Wszyscy byli uzbrojeni. Krzyki ustały i strażników przywitała grobowa cisza oraz łagodny szmer nocnego wiatru. Zasłony delikatnie falowały przy na wpół otwartym oknie.
- Gdzie jesteś Thawin?! – warknął barczysty mężczyzna wyglądający na dowódcę – I tak się nie ukryjesz. – podszedł do okna i spojrzał w dół. Ciemna sylwetka maga poruszała się szybko po szarym dachu sąsiedniego budynku znajdującego się kilka metrów niżej.
Thawin przeskoczył na kolejny budynek. Znajdował się w ścisłym centrum miasta. W
miejscu tym stał okazały pałac władcy górujący nad całą okolicą. Jego kwatera mieściła się w strzelistej wieży wychodzącej bezpośrednio z warownego zamku wybudowanego nieopodal. Musiał za wszelką ceną dostać się do koszar. Choć brzmiało to niedorzecznie w obecnej chwili, bądź co bądź pchał się w paszczę potwora, była to jego jedyna nadzieja. Samemu nie uda mu się uciec ze stolicy. Potrzebuje pomocy.
Kilka dachówek oderwało się od krokwi i zsunęło w dół. Thawin stracił równowagę i upadł zjeżdżając razem w pokryciem dachowym. Worek wypadł mu z ręki. Kurczowo chwycił się odsłoniętej belki. Jego rzeczy oraz kilkanaście dachówek spadło na ziemię rozbijając się i alarmując strażników o miejscu, gdzie znajdował się uciekinier. Zaklął pod nosem.
Podciągnął się z trudem. W dole zauważył nadbiegających żołnierzy.
- Tam jest! – usłyszał – Strzelajcie!
Zaraz po tym do jego uszu doszedł świst przelatującej tuż obok strzały. Nie miał czasu
do stracenia. Przeskoczył przez niski komin i puścił się biegiem po równym dachu w kierunku rynku. Cały czas słyszał za sobą krzyki żołnierzy, którzy najwidoczniej nie zamierzali zaprzestać pościgu. Ciemność panująca na placu pomogła mu znaleźć schronienie w ciemnej uliczce. Spostrzegł przebiegających obok żołnierzy. Zamarł na chwilę. Nie zauważyli go. Odetchnął z ulgą, gdy ostatni z nich oddalił się w kierunku głównej alei prowadzącej do rzeki.
Wyszedł z ukrycia dopiero po chwili. Bezszelestnie przebiegł przez rynek zagłębiając się w ciasnej uliczce obiegającej dookoła wzgórze, na którym wznosił się pałac króla. Posiłkując się swoją mocą wskoczył na dach, a zaraz potem przesadził kilkumetrową odległość między sąsiednimi domami. Wdrapał się powoli na balkon nasłuchując odgłosu zbliżających się żołnierzy. Nic takiego nie usłyszał. Większość strażników z garnizonu rozpierzchła się teraz po mieście próbując odszukać uciekającego maga.
Szarpnął za klamkę, o dziwo ustąpiła otwierając przejście. Wszedł ostrożnie na korytarz i skierował kroki w górę. Wpadł do długiego korytarza oświetlanego jedynie bladym światłem księżyca. ścisnął mocniej pokrowiec z mieczem. Jest już blisko, pocieszał się, razem na pewno coś wymyślą. Na końcu korytarza znajdowała się klatka schodowa. Znów pobiegł w górę. Na kolejnym piętrze były już tylko jedne drzwi. Pociągnął ostrożnie za klamkę, teraz również nie napotkał oporu. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tym faktem. Wszedł do mieszkania swojego przyjaciela, który pełnił funkcję dowódcy garnizonu Theaspor. Rozejrzał się po surowo wykończonej kwaterze, urządzonej w żołnierskim stylu. Zawołał druha po imieniu. Odpowiedziała mu cisza. Spojrzał do pierwszego pokoju, był pusty. Kolejny też. Gdzież on jest, pomyślał Thawin coraz bardziej przerażony.
Wszedł do obszernego salonu, w którym jedynymi meblami była sporej wielkości kanapa oraz drewniany stół i niewielka komoda w rogu. Przy oknie stał mężczyzna obserwując krzątających się po dziedzińcu żołnierzy.
- Llonde! – wyszeptał Thawin szczęśliwy, że w końcu odnalazł przyjaciela
- Thawin? – zdziwił się mężczyzna odwracając w kierunku maga – Co ty tu robisz?
- Potrzebuję pomocy. ścigają mnie. Zgubiłem swoje rzeczy...
- Spokojnie, zaraz coś wymyślimy – powiedział Llonde podchodząc bliżej – śledzili Cię?
- Nie wiem. – przyznał rozglądając się na boki – Na pewno jesteśmy tu bezpieczni?
- O tak! Nie ma obawy. Jesteś tutaj bezpieczny.
Thawin rozluźnił się nieco. Wiedział, że może liczyć na swojego przyjaciela. Nigdy go
jeszcze nie zawiódł. Spojrzał w stronę okna. Na dziedzicu koszar z każdą chwilą przybywało żołnierzy. Usłyszał cichy szelest, jakby tarcie metalu. Kątem oka zauważył ruch dowódcy garnizonu. Ułamek sekundy potem lekkie uderzenie wstrząsnęło ciałem maga. Poczuł ostre ukłucie w rejonie klatki piersiowej. Spojrzał w tamto miejsce, po czym zwrócił wzrok na swojego oprawcę. Twarz Llonde nie miała wyrazu. W oczach paliła się żądza mordu.
- Jak... mogłeś. – wykrztusił z siebie Thawin – Przyjacielu...
Zabójca pociągnął ostrze do góry wywołując u maga niesamowite cierpienie. Thawin
wrzasnął przeraźliwie nie mogąc wytrzymać nieopisanego bólu. Llonde szarpnął po raz ostatni wyjmując sztylet z piersi swojego towarzysza.
- śmierć wszystkim magom! – powiedział oprawca jakby na pożegnanie
Ofiara padła bezwładnie na zimną posadzkę. Z kącika ust popłynęła krew, a spojrzenie stało się nieobecne. Llonde wytarł zakrwawiony sztylet o koszulę swojego przyjaciela, którego sam uśmiercił, po czym przywołał strażników przyczajonych w sąsiednim pokoju.
****
Faddin stracił grunt pod nogami. Jego ciało ogarnęła niemoc i dziwna słabość. Znalazł oparcie na wilgotnej ścianie w podziemiach Akademii. Próbował zaczerpnąć powietrza, lecz z trudem powstrzymał mdłości. Oddychał nierówno. Wyszeptał krótkie zaklęcie, które nauczyła go kiedyś Yna. Zrobił to we właściwej chwili, hamując tym samym próbę zwymiotowania zjedzonego obiadu. Usiadł na brudnej podłodze próbując dojść do siebie. Kichnął potężnie uświadamiając sobie ze zgrozą, co oznaczało w jego przypadku to nagłe opadnięcie z sił.
****
Na wpół rozwinięty pergamin upadł głucho na podłogę. Magnus opadł ciężko na fotel zasłaniając twarz rękoma. Myśli nerwowo krążyły po jego głowie nie dając wytchnienia.
Leżący na ziemi zwój zawierał informację o zdradzie władcy Maimyru oraz jego przystąpieniu do walki przeciw koalicji Inthassy, Hamerni i Khredin. Kraj, który połączony był z nimi trwałym sojuszem od dobrych kilkunastu lat, zdradził w obliczu próby.
- Jesteśmy zgubieni. – wyszeptał mag.
Chwilę potem usłyszał odgłosy kroków. Do pokoju wpadł zziajany Tharin. Magnus
spojrzał na niego smutno.
- Posłaniec donosi, że Maimyr zdradził i jego wojsko wdarło się klinem na terytorium Hamerni odcinając przylądek Koln od reszty lądu. – wyrecytował jednym tchem.
2
przerywana co jakiś czas stukotem przebiegających żołnierzy.
Ten stukot to jakoś tak brzydko ad. żołnierzy. Może napisz o szczęku pancerzy, albo wykrzykiwanych rozkazach.

dochodziły niewyraźne krzyki dochodzące od strony
Hymm, dochodziły krzyki dochodzące... Hymm

W pewnym momencie drzwi od pokoju wyleciały z zawiasów pod wpływem silnego kopnięcia.
Nie lepiej sobie darować wpływ? Przecież doradca nie wie dlaczego wyleciały. Pomyśl o tym.

Choć brzmiało to niedorzecznie w obecnej chwili, bądź co bądź pchał się w paszczę potwora, była to jego jedyna nadzieja.
Długie, po potwora proponuję kropkę. I to bym przebudował. Np. Tylko tam mógł mieć jeszcze jakieś szanse... czy coś.
Ciemność panująca na placu pomogła mu znaleźć schronienie w ciemnej uliczce.
Hej, przecież on był na dachu

Szarpnął za klamkę, o dziwo ustąpiła otwierając przejście. Wszedł ostrożnie na korytarz i skierował kroki w górę.
Jaką klamkę, do czego wchodził? Troszkę chaotycznie opisujesz miasto, proponował bym więcej przemyślenie bohatera, mniej, planu miasta ponieważ niestety go nie widzę(miasta) i nie jest potrzebny. Niech to wynika samo przez się.
Wszedł ostrożnie na korytarz i skierował kroki w górę. Wpadł do długiego korytarza oświetlanego jedynie bladym światłem księżyca.
powtórka.
Przeczytałem, ciężko tu coś mówić o fabule bo fragment jest krótki. Wydaje mi się mimo wsio że warsztatowo jest lepiej niż w pierwszych rozdziałach. Chociaż niestety mam brzydkie podejrzenia ze tekst jest świeżutki przed głębsza redakcją.
Staraj się unikać formy biernej, i dodaj trochę bohatera, pozwól mu żyć. Wyżej piszę o przemyśleniach lecz nie dokładnie mi o to chodzi. po prostu pamiętaj ze ludzie tez czują, bywają przerażeni wściekli czy zestresowani trzeba o tym myśleć i jakoś zaznaczać, a niestety bohater z pierwszego kawałka jest "zimny". Dopiero pod koniec coś tam się pojawiało. Na przyszłość, poczytaj Ziemkiewicza albo wróć do niego i spójrz jak on pozwala "żyć" bohaterkom w Achai czy ToyWars, albo w opkach.
Dwa ostatnie fragmenty niestety nic dla mnie nie znaczą, sam chyba rozumiesz. Tylko uważaj na imiona bohaterów masz Tharina i Thawina mi się porąbało

No i ostatecznie radze ci zacząć pisać opowiadania, jeśli będziesz kombinował ze światami, gatunkami i bohaterami, szybciej będzie widać postępy.
Pozdrawiam

"Tworzenie od niweczenia.
Kres od początku,
Któż odróżni z całą pewnością?"
Kres od początku,
Któż odróżni z całą pewnością?"
3
Zaczynasz z grubej rury.
Bije dzwon, zapewne głośno, a w okół panuje cisza, przerywana co jakiś czas krokami żołnierzy. Nie wygląda to trochę nielogicznie? Skoro jest dzwon to nie ma ciszy, jest pustka, bo wszyscy pochowali się w domach.
Nie cytuję dalej.
Sporo powtórzeń, nawet i w jednym zdaniu, co jest okropnie drażniące. Momentami za krótkie zdania powodujące zdenerwowanie i uczucie jakby narrator był nie końca przekonany co chce nam powiedzieć.
Akcja za bardzo się nie posunęła na przód.
Ogólne wrażenia mam mieszane. W sumie to było tak sobie.
Bije dzwon, zapewne głośno, a w okół panuje cisza, przerywana co jakiś czas krokami żołnierzy. Nie wygląda to trochę nielogicznie? Skoro jest dzwon to nie ma ciszy, jest pustka, bo wszyscy pochowali się w domach.
O co chodzi? Doradca władcy ma tak na imię? Czy mówi o kimś innym? Nie chce mi się przypominać co było w poprzednich częściach, więc pytam.Ktoś biegł drewnianymi schodami wprost do jego kwatery. Idą po mnie, pomyślał. Jakie to szczęście, że Solvay w porę zawrócił.
Darowałbym sobie informację o uzbrojeniu. Samo słowo żołnierze implikuje w tym przypadku, że są uzbrojeni. Gdybyś napisał, że do kwatery wbiegło czterech mężczyzn mógłbyś dodać, że byli uzbrojeni z czystym sumieniem.Do kwatery wbiegło czworo żołnierzy. Wszyscy byli uzbrojeni.
Nie mówi się przypadkiem: w paszczę lwa? Tak tylko pytam.w paszczę potwora
Za bardzo do serca sobie wziąłeś to, że krótkie zdania przyśpieszają akcję. W tym przypadku są to raczej zdawkowe informacje, które bez problemu mogłeś rozwinąć, teraz brzmią śmiesznie, jakby narrator łapał oddech po każdym słowie lub opowiadał to od niechcenia.Zaklął pod nosem.
Podciągnął się z trudem.
Nie cytuję dalej.
Sporo powtórzeń, nawet i w jednym zdaniu, co jest okropnie drażniące. Momentami za krótkie zdania powodujące zdenerwowanie i uczucie jakby narrator był nie końca przekonany co chce nam powiedzieć.
Akcja za bardzo się nie posunęła na przód.
Ogólne wrażenia mam mieszane. W sumie to było tak sobie.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
4
Do okna doradcy władcy Theasporu dochodziły niewyraźne krzyki dochodzące od strony bramy
Aj... Zdanie potworek. Do okna doradcy. Doradcy władcy. Dochodziły. Dochodzące. Od.
Widzisz, gdzie leży problem? Te wyrazy są do siebie podobne. Brzmi to fatalnie. Zdanie powinno być płynne. Jak przeczytasz na głos, przekonasz się, o czym mówię.
Bez bicia przyznaję, że nie czytałam wcześniejszych rozdziałów, albo nie pamiętam. Nie moja tematyka, nie mam ochoty na tę lekturę.
Mogę sprzedać kilka porad warsztatowych.
Zauważyłam, że masz kłopoty z budowaniem zdań. Czytaj na głos, co napiszesz, będzie Ci łatwiej wyłapać zgrzyty.
Kilka zdań jest kompletnie pozbawionych logiki:
Choć brzmiało to niedorzecznie w obecnej chwili, bądź co bądź pchał się w paszczę potwora, była to jego jedyna nadzieja.
Co to ma być? Postaraj się mniej komplikować, używaj prostszych zdań.
No nie wiem... ćwicz dalej. I naprawdę - czytaj na głos, to pomaga. Dobrze, że się nie podajesz, chcesz pisać lepiej. Podoba mi się taka postawa.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens