

a tak! link do części pierwszej:
http://pisarze.mojeforum.net/viewtopic.php?t=3507 <ale chyba nie trzeba się cofać, zresztą nie wiem

„Ktoś musi zapłacić”
La Officina była małą, nie do końca włoską knajpą. Przestrzenne wnętrze, stoliki pokryte czerwonymi obrusami, nieco z tylu bar, na którym zawieszone były zioła, nigdy nie używane i nikomu nie potrzebne. Tuż przed dziewiątą Nuevo pił już drugą szkocką z lodem i spoglądał znudzony na zegarek. Lokal powoli się zapełniał a światło stawało się coraz bardziej przydymione. Nie miał pewności, czy to przez mniejszą ilość zapalonych lamp, czy też większą liczbę osób palących na sali. W środku kolejnej fali wchodzących Nuevo dostrzegł Mariasa. Podniósł się z krzesła i wyciągnął rękę na powitanie.
- Do diabła, gdzie ty się podziewałeś? – powiedział z beztroskim uśmiechem wysoki, szczupły, pięćdziesięcioletni brunet, ściskając jego dłoń.
Oboje usiedli. Mimo, iż byli równi wiekiem, Pedro zachował na twarzy resztki młodzieńczego uroku. To wystarczyło, żeby kobiety nadal pozwalały odprowadzać się do domu i zapraszały go na kawę.
- Ja? To ciebie nie było w Sewilli od dobrych kilku lat! Ile to już?
Nuevo gestem przywołał kelnera. Marias uśmiechnął się i nie odpowiedział.
- Sam widzisz. Minęły całe lata a ten pedał ciągle cię pamięta!
Tym razem brunet roześmiał się głośno.
- Masz na myśli Vermilliona? Fakt. Przekupny gnojek z cholernie dobrą pamięcią. Lubię takich ludzi. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe. Szkocką z lodem, proszę. – Zwrócił się nagle do dwudziestokilkulatka stojącego nad nim.
- To samo. Widzę, że gust, przynajmniej w kwestii alkoholu, ci się nie zmienił.– Nuevo odprawił chłopaka, rzucając mu poganiające spojrzenie. – Nie mam ci za złe, ale muszę przyznać, że masz spaczone poczucie humoru. Nie myślałem, że lubisz patrzeć na ludzi hospitalizowanych po zawale serca.
Nuevo źle reagował na wszelkie sytuacje, które mogły położyć cień na jego karierze. Cień Fantasii byłby dłuższy i ciemniejszy niż ten, który się wiązał ze sprawą Elleny. Tamta sprawa była prosta. Ona była młoda i ładna. Była też studentką i na nieszczęście Oscara, chodziła na jego wykłady. Zgoda obu stron, przyjemność dla obu stron a przykre konsekwencje tylko dla niego. Wtedy pojął, ile potrafią zatuszować władze wydziału, oraz jak dobrze jeden mężczyzna może zrozumieć drugiego.
- Zawał serca? Ktoś ci postawił „fantastyczny” numerek… - Mrugnął konspiracyjnie. – A ty mi tu o szpitalach. Wiesz, przyjacielu, niewdzięczność ma swoje granice.
- Ilość nieszczęść przypadających na jednego człowieka też powinna być ograniczona – mruknął Nuevo.
- Przestań już. Tamta sprawa to dawne dzieje. A ty masz za swoje. Powinieneś wiedzieć, że jesteśmy już za starzy na takie numery. To już nie przechodzi.
Faktycznie, pomyślał Oscar, to już nie może przejść.
Kiedy opuścili La Officinę było grubo po północy. Kolejny raz tego dnia Oscar Nuevo docenił przewagę pieszej wędrówki nad jazdą taksówką, przynajmniej w zakresie studzenia emocji. Mimo, iż Triana była dość spokojną dzielnicą a jego dom od knajpy dzieliło zaledwie kilka przecznic, cieszył się, że Marias zgodził się przenocować u niego i co za tym idzie, towarzyszyć mu w drodze powrotnej. Postanowili przejść się mniejszymi uliczkami, by dotrzeć do Mayor de Triana jak najszybciej.
Przechodząc niedaleko Ronda Triana zorientowali się, że tym razem spudłowali i jednak nie była to najlepsza decyzja wieczoru. Na poboczu stał srebrny Seat Ibiza z wypisanym na masce „Hijo de puta”. Nieodzowny znak, że przechodziła tędy grupka znudzonej młodzieży. Początkowe stadium tego, co w przyszłości w wiadomościach reporter nazwie zorganizowaną przestępczością. Przyspieszyli kroku, ale nie uniknęli konfrontacji z gangiem ulicę dalej. Trzech nastolatków ciągnęło wystraszoną dziewczynę w stronę auta. Z szamotaniny i krzyków wynikało jedno: dziewczyna musi jakoś odpracować pieniądze za prochy. Zawsze chodziło o prochy. „Jakoś” też nie pozostawiało złudzeń. Kiedy oczy Nuevo napotkały wzrok jednego z młodych napastników, złapał Mariasa pod rękę i pociągnął go w najbliższą uliczkę. Teraz szli naprawdę szybko.
- Nie odwracaj się, tylko idź.
- Czekaj! Nie powinniśmy czegoś zrobić ? – zaproponował Pedro.
- Jasne, pod marynarką mam kostium supermana. A co ty proponujesz? – Odpowiedziała mu cisza. – Tak myślałem. Chodź. To nie nasza sprawa.
- Oscar, wystarczy zadzwonić. – Sięgnął ręką po telefon w kieszeni spodni.
- Zwariowałeś? Nie dzwoń. To nie jest tak, że oni ją porywają, pewnie tak tylko straszą. Zresztą to jej wina, trzeba było się z nimi nie zadawać.
- Tylko ją straszą? Człowieku, nie tak to wygląda. Ty w ogóle wiesz, co mówisz?
Nuevo chciałby znać odpowiedź na to pytanie. W jego głowie nadal odbijał się lekki szum. Od ścianki do ścianki. Pić albo nie być, pomyślał kreując właśnie kulkową teorię świadomości. Dwie kulki, które ciągle się odbijają a kiedy się spotkają… bum! Rodzi się idea. Bum! W jego umyśle spotkały się dwie kule.
- Powiedzmy, że to transakcja. – Przyjął ton wykładowcy.- My nie dzwonimy a oni nie zmieniają naszych twarzy w kupę gówna. Zresztą dzwoń, oni i tak nie przyjadą.
- Oni? Masz na myśli policję?
-Policję, straż pożarną, pogotowie i cholernych komandosów. Nikt nie przyjedzie. Boją się. Teraz trudniej odróżnić uliczne gangi od podopiecznych mafii. – Nuevo odetchnął z ulgą, gdy weszli w kolejną uliczkę.
- Myślałem, że to minęło.
- Nic nie minęło, jest tak jak było pięć lat temu, dziesięć lat temu, nawet piętnaście lat temu tak było. Kiedy coś się dzieje, lepiej się nie wychylać. To dotyczy też nas. – Spojrzał za siebie.
Niezręczna cisza błąkała się chwilę między wysokimi płotami mijanych domów.
- I nikt tego nie widzi? –powiedział cicho Pedro. To go dręczyło i wcale nie chodziło mu o dziewczynę wpychaną do samochodu. – Przecież ktoś w końcu przyjeżdża.
-Wtedy mówią, że nic nie widzieli, nie słyszeli, nic nie wiedzą. Ludzie współcześni są poznawczo ubodzy dla własnego dobra.
Znieczulica nie umarła a wydała na świat nowe dziecię, pomyślał Marias. Tak samo brzydkie, jak matka.
-Hm, kłamstwo salva veritate. – Spojrzał smutno na Oscara. – Widzieli, ale potem zasłonili okna. Wszędzie jest tak samo. I nikt z tym nic nie zrobi.
- Widocznie tak jest wygodnie. Ja nie jestem zbawicielem. Nie nam naprawiać świat i ratować ćpunów.
Byli już niedaleko Mayor de Triana. Minęli ostatnie kilka domów w milczeniu. Nuevo wyciągnął klucz schowany w wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Więc Sewilla nadal żyje złudzeniami? – zapytał Marias przed wejściem.
- Obawiam się, że tak, ale kiedyś będzie musiała za to zapłacić. Zawsze tak jest. Ktoś musi zapłacić. – Ostatnie zdanie mruknął do siebie.
end!
