Jebutt! czyli hard fantazy (komedia fantasy)

1
Uprzedzam, że to jest głupie. Na prawdę. W dodatku stare.



Jebutt!



Gdzie wiatr nie smyrnął, tam ich pierdyknęło. Teraz nasi bohaterowie byli za siedmioma kretowiskami, za siedmioma kałużami, w cudnej krainie. żyli tu nie tylko ludzie, ale i młodzież, a także wszelakie potwory okrutne: szmatojady, żęcholce, pięknoglisty, oraz urzędnicy państwowi. Krainę tę od północy oblewał ocean, od południa zaś rosły gigantyczne, kłujące borowiki. Na pagórku stało tak ponure zamczysko, że ponurniejsze już być nie mogło. W owym zamczychu mieszkała księżniczka Lizawieta, zwana przez bliskich Lizawką. Ojciec jej, Bimber Rodżers, był miejscowym hodowcą gargulców i zarazem przewodniczącym zgromadzenia Emerytowanych Elfów Które Występowały Jako Elfy W Bezsensownym Fantasy. Były też smoki, takie co to latają i robią kupę na ludzi, ale i takie co się je na butelki naciąga (oj, nie tylko…), lecz dziatki moje, to już inna jest historia i już nie dla dziatwy na pewno…

Któregoś dnia zawionął halny. Dął, wręcz napierdzielał, tak, że karoce spadały w przepaści głębokie jak dziura w portfelu przed wypłatą, a konie same stawały (?). ów wietrzyk przyniósł do zamku rozkoszny odorek uryny i odchodów nietoperzy. Ten zapach zwiastował nadejście poczty. W leśnej, jakże malowniczej (lepiej uwierzcie na słowo) gęstwinie trzeszczał ze strachu przyczajony goniec i ukryty ćwok. Obaj dostarczali do zamku pocztę z rocznym opóźnieniem.

Lizawka przyjęła list. Otworzyła kopertę. W środku była różowa papeteria z niezwykle popularnym bojsbendem „Hu-ju-ar”. Przeczytała. Oł, SHIFT! To powołanie do Meryns!

Wtedy, ufajcie mi dziatki, bom (niezbyt) stara, na własne ślepia kaprawe widziałam; wtedy to objawiła się Demiurżyca – Ta Co Spisała Wszystko Chociaż Nic Się Nie Działo. W białe szaty była przyodziania, nogi miała żaby, a łeb bociana.

- Synu – rzekła do Lizawki. – Słuchy poniesły, że tego roku straciłaś dziewictwo z korkiem od szampana… Jesteś dzielna i dlatego zostałaś W NAGRODę przyjęta do naszego elitarnego oddziału Meryns.

Rzuciła Lizawce na głowę przepocony t-shirt. Księżniczka poczęła wrzeszczeć jak opętana.

- Synu, oto szmata przeznaczenia! – zakrzyknęła Demiurżyca.

- Ale ja nie chcę do woja…

- W woju jest fajnie, fantasy nie czytasz, czy jak? Wyszorujesz kible, pościelisz łóżka przełożonym, może nawet przelecisz kilka koleżanek… Miodzio. Ale zaraz, do jakiego woja? – zdziwiła się. – Przecie Meryns to elitarny oddział strzygący owce rasy Merynos!

I tak to się zaczęło. Lizawka wskoczyła do rozpędzonego do pociągu z peronu numer 666 i pierwiastek z dwudziestu jeden dzielone przez trzy. W przedziale poznała Człowieka-Mielonkę, fana tostów z kaszanką, oranżady pędzonej na burakach i bawełnianych majtasów z rynku. Słowem kretyna w okularach i pelerynie wożącego ze sobą ołówek HB imitujący magiczną różdżkę.

Gdy pociąg stanął (poważnie?), no dobra, zatrzymał się, we wsi Zapierdy Górne, Lizawka i Człowiek-Mielonka kręcili ze sobą już na dobre.

Razem dostali przydział na kwaterę (nie cmentarną, tylko inną taką) w szałasie baców. Wieczorkiem lutnęli do polowego wyra. Spać poszli, jako dwa aniołki grzeczne. Nagle jebutt! Coś nachrzania w dach szałasu. Oł, maj direst! Szałas się rozwalił cały, a dokonał tego złośliwy gnom zwany Leśnym Dziadostwem.

- Na włochaty zad twojej kamratki – rzekł gnom do Człowieka-Mielonki – zbierać się stąd, albo was wychędożę oboje!

Tak było każdej nocy. Gnom przychodził i mimo, że miał zaledwie czternaście centymetrów wzrostu (wielkość podobno nie jest najważniejsza…) napadał, rabował i gwałcił. Tym razem miarka się przebrała. Gnom porwał księżniczkę Lizawkę i jej czadowego mena.



W siedzibie samozwańczego posterunkowego Janka Kląkacza paliło się światło. Jego alter egiem (?) był Dżejms Bąd. Janek nie omieszkał przegapić okazji, by udowodnić wszystkim, jaki jest wspaniały. Rzeczywiście był taki; nie licząc jego chorego zamiłowania do wąchania butów, noszenia różowych podkoszulek i oralnych (czy też astralnych, nie wiem) podróży w czasie.

Traktorem pojechał do lasu. Tu, przy pomocy własnych paznokci wykopał ziemiankę. Przytaszczył radio. Podłączył kabel. Leciała właśnie jego ulubiona powieść kryminalna : „Kapral”.

Nagle usłyszał stukanie. Ktoś odnalazł jego ziemiankę.

- Puk, puk, tu mołdełca! – odezwał się czyjś głos.

Morderca? Janek był przerażony. Nie miał dokąd uciec. Miotał się przez chwilę, aż wreszcie otworzył właz. Przedtem jednak wsadził kartonowe zęby do ust. Sądził, że udając bobra zostanie nierozpoznany.

- Czego tu? Wypier…

Zobaczył gnoma z teczką pod pachą. To miał być morderca? Gnom wyjął z gęby bułkę, którą gryzł.

- Puk, puk, mówię, tu monter CO. Centralnego Ogrzewania. Nie chce pan Bóbr mieć ciepło w tych żeremiach?

Janek pognał nieproszonego gościa, gdzie pieprz sadzili. Nagle zdał sobie sprawę, że musi odnaleźć zaginionych, bo zaginieni przecież po to są, żeby ich odnajdywać. Wsiadł więc Janek na traktor i pogalopował na swym stalowym rumaku w sinom dal (ech, przesadziłam z tym patosem). Stadko nadludzko inteligentnych owiec rasy Merynos wiodło go na zachód, ku rdzawej kuli słońca lśniącej niby iluminacja wieczornych zórz nad Adriatykiem (znów, no!).

Gnom już narzucał na stos patyczków, kijaszków, flaszek po wypitej wódce. Na środku postawił Lizawkę i Człowieka-Mielonkę. Podpalił. Wędzili się oni jako dwa świniaki na jednym ogniu.

Wtem przybył wybawiciel o jakże enigmatycznym imieniu – Janek. Zza paska dobył miecz i wyzwał gnoma na pojedynek.

Ten nie uląkł się wyzwania. Beknął jeszcze przed walką, charknął i odplunął w trawę.

- Dupa w szpic! – zawołał samozwańczy posterunkowy. – Ani słowa, poczwaro, bo cię pociacham jak kartofla na frytki!

Walczyli, ale jak! Raz, dwa, trzy, cztery. Raz, dwa, trzy, cztery. Toż to rytm czaczy! Tak wywijali dzielne te chłopaki nasze…

Gnom wyjął fujarkę (ech, te skojarzenia) z kieszeni płaszczyka i począł grać. Zmylił tym posterunkowego, który zaczął podśpiewywać jak panna na wydaniu. Wtedy (z nagła rzecz jasna) jebutt! Gnom podskoczył i z zamachu pierdyknął Janka w potylicę. Chłop padł rażony siłą ciosu, a księżniczka i Człowiek-Mielonka upiekli się żywcem, osierocając stado gargulców w zamku ojca Lizawki.

żartowałam 

Czas na zakończenie alternatywne… (no co, taka moda)

Janek podniósł się z ziemi i szybko wytrzepał (tego już za wiele! <oburzona>) ubranie z piasku. Zabrał gnomowi fujarkę, poczym roztrzaskał ją o kolano. Pognał dziada w las, tak, że mu galoty pękły na szwie, jak uciekał padalec jeden obmierzły. Janek ugasił ogień, a że Lizawka i jej wybraniec byli odporni nic im się nie stało.

Podziękowali Jankowi oddając mu swoje stare buty do wąchania i pojechali do zamku Lizawki.

żyli długo i szczęśliwie…!

żartowałam ponownie (pardą, madam e mesje (no proszę, nie wiedzą co tu jest napisane! a było się uczyć języków obcych…) w takim razie: sorx evrybadi)

Wcale nie żyli długo, bo tak dawali w rurę, że padli z przemęczenia po nocy poślubnej i szczęśliwie też nie było, bo okazało się, że Człowiek-Mielonka nie kocha Lizawki, tylko Milagros, z tej telenoweli, którą wszyscy kiedyś oglądaliśmy…



Morał:

I tak to jest moje dziatki, że pierwsze staracie nie zawsze wygrywa ten większy, tylko ten, który sprawniej umie posługiwać się fujarką. A co do niewiast, tych podwik i białogłów, no cóż, można być i księżniczką, ale z Milagros żadna z nas nie ma szans…
Książki to drogi do innych światów.

2
Bez rewelacji. Widać, że stare, bo znalazłam parę drobnych błędów, a także widać przesadę. Absurd trzeba umieć dozować, prawda?



Ogólnie po lekturze nie czułam się rozbawiona, raczej zmęczona. Myślę, że, gdyby wykorzystać te pomysły na nieco... bardziej rozbitej przestrzeni (a może najlepiej w dwóch opowiadaniach?), na pewno bym się uśmiechnęła.



Pozdrawiam.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".

Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.



"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".

Damon Albarn

3
Zgadzam się z Eitai. Gdybyś troszkę ograniczyła ilość absurdu, byłoby to nawet śmieszne. Jeszcze dwa pierwsze akapity czytało się fajnie, następne bardzo męczyły. Konkluzja dobra, ale niepotrzebnie wyodrębniana.



Ogólnie nie popieram wstawiania starych tekstów.
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron