- My przyszliśmy panu wydłubać oczy. Można wejść na chwilkę?
Stałem w przedpokoju przytrzymując uchylone drzwi i wpatrywałem się w dwóch mężczyzn stojących na progu mojego mieszkania. Nie chodziło o to, że nie zrozumiałem co do mnie mówią. Chodziło o to, że ZROZUMIAłEM. I to było najgorsze.
- Prze…przepraszam panów? – byłem w lekkim szoku zważywszy na ich powitanie.
- Państwa. Obok mnie stoi kobieta – spojrzał na nią – jakby nie wyglądała….
- Oj, przepraszam panią.
- Nie szkodzi. Jest gorąco, a mi się popsuła klimatyzacja. – odpowiedziała jakby to było coś zupełnie normalnego i wyjaśniającego wszystko.
- Czy możemy wejść? Skarpetki mi się przepocą. – dodał mężczyzna nie wzruszonym tonem.
- Ale… Ja… nie rozumiem czego panow…. Państwo ode mnie chcecie?
- Jak już mówiłem – przyszliśmy wydłubać panu oczy. Możemy przejść do rzeczy? Mamy jeszcze dwa mieszkanie do odwiedzenia w tej dzielnicy…..
Otworzyłem usta po czym je zamknąłem. Spróbowałem jeszcze raz, ale z podobnym skutkiem. Po raz pierwszy w życiu zabrakło mi słów. A odgrywanie roli karpia mi nie odpowiadało.
- Cóż… to chyba pomyłka. – przypomniałem sobie o irytującym sąsiedzie mieszkającym nade mną. – Tak, na pewno pomyłka. Państwu pewnie chodziło o pana Kaczmarczyka. Miesza piętro wyżej. Cóż za głupia pomyłka… - zacząłem się śmiać nerwowo po czym szybkim ruchem spróbowałem zamknąć drzwi.
Niestety skończyło się tylko na próbie. Widać nie przysłano do mnie zwykłych żółtodziobów. Mężczyzna był w tym chyba przeszkolony, bo nim drzwi zetknęły się z framugą tworząc eliksir o nazwie: ZAMKNIęTE, SPADAć, mężczyzna dodał jeszcze jeden składnik psując mój eliksir. Składnikiem tym był but wciśnięty w próg. Drzwi się nie zamknęły choć muszę przyznać, że postarałem się by trzasnęły dość głośno. Zabawne…. Czemu ludzie myślą, że żeby przegonić kogoś kogo uważa się za nienormalnego wystarczy bardzo głośno zatrzasnąć drzwi…? Ci najwyraźniej byli normalni bo próba na nich nie podziałała.
- Pan chyba nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji… - powiedział tonem ojca karcącego małego syna.
- Chcecie mi wydłubać oczy? – spytałem dla pewności.
- Tak. – rzuciła beznamiętnie kobieta.
- Więc proszę mi wierzyć: w pełni zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji! – rzuciłem poirytowany.
- Proszę pana… Rozumiem zdenerwowanie. Ale jeśli nas pan wpuści i pozwoli wszystko wyjaśnić sam pan przyzna nam rację, że tak właśnie trzeba postąpić. A jeśli uzna pan, że nie mamy racji to.. cóż, może pan zatrzymać swoje oczy.
- Cóż za wspaniałomyślność…. – rzuciłem wpuszczając gości. Wyglądali na takich których i tak bym nie przegonił.
Wydawali się dość cywilizowani… jeżeli pominąć drobny szczegół jakim była chęć pozbawienia mnie oczu. Jednak może dało się uniknąć tego. Wszak jeżeli byli cywilizowani to na pewno przyjmowali łapówki tak cały ten cywilizowany świat!
- Może kawusi? Albo herbatki? Ciasteczek dla drogiej pani? – bardzie sztuczny i przymilny już nie mogłem być.
- A z przyjemnością. – uśmiechnęła się do mnie.
- A dla pana?
- Ja nic. Dziękuje – odpowiedział szorstko. Czyli z nim będzie większy problem w przekupywaniu.
Przygotowałem kawę i parę ciastek. Spojrzałem pod stół. żrące środki chemiczne…. W sumie można by dodać do kawusi. Z tego co pamiętam chciała mocną, a ta niewątpliwie zostawiła by…. Niezapomniane wrażenia w pamięci. I w układzie trawiennym, a przynajmniej do momentu w którym nie przemieniłby się on w ser szwajcarski. Powstrzymałem się jednak z kilku powodów.
Powody dla których nie zabiłem brzydkiej kobiety przy pomocy żrącej substancji, Autor: Mój umysł.
Nie zabiłem jej gdyż: Trupa trudno się pozbyć, jestem prawym obywatelem, pozostałby jeszcze mężczyzna….. Oraz mogłaby rozlać kawę niszcząc mój śliczny dywan w kwiatki.
Jak więc widzicie powodów było kilka. Najważniejszym z nich był nowy dywan na który dość długo zbierałem. Poza tym dochodziła do tego jeszcze ciekawość i obawa. Ciekawość wynikająca z faktu, że nie co dzień ktoś przychodzi zabrać mi oczy i chciałbym wiedzieć czemu akurat chcą je dostać ode mnie. A obawa wynikała z faktu, że tam skąd przyszli może być ich więcej. A następnym razem może nie skończyć się na oczach.
- Proszę, oto kawa dla pani. – wróciłem do pokoju parę minut później. Jedynym dodatkiem w kawie była śmietanka… czyli tak czy owak trochę chemikali jej podałem….
Kawę piła w ciszy, a mężczyzna rozglądał się po pokoju.
- Nie chciałbym psuć tego uroczego momentu…. Ale mam parę pytań. – rzuciłem w końcu już lekko poirytowany.
- Każdy ma czasem kilka pytań… - rzucił filozoficznie mężczyzna.
- Ale nie każdemu chcą zabrać oczy!
- Toś się pan uparł na tych oczach… - westchnęła kobieta. – Jakby naprawdę panu potrzebne były! A inni? Może oni też by chcieli oczy?! Ale nie… pan kapitalista zatrzyma je dla siebie….
- Cicho! – uciszył ją mężczyzna po czym zwrócił się do mnie – Pan wybaczy… Gertruda wychowywała się w biedzie, a jedynym kanałem telewizyjnym jaki odbierała był radziecki…. Jest więc trochę drażliwa jeżeli chodzi o słowa „własność”, „Moje” czy „nie podzielę się”. Radzę więc uważać, bo potrafi być nie miła….
To zabrzmiało jak groźba. Zabawne…. W moim domu siedziała dwójka ludzi chcących zabrać mi oczy, a ja się przejmuje groźbą, by uważać na własne słowa… Ciekawe co by się stało jakbym nie uważał?! Zabraliby mi przy okazji język?! Hmmm… powinienem w takim razie uważać, by przez przypadek nie opowiedzieć zbereźnego żartu….
- Ale przejdźmy do rzeczy. Dlaczego moje oczy?
- Naprawdę pan nie wie?
- A czy gdybym wiedział zadał bym to pytanie?
- Które? To pierwsze czy drugie? Bo jakby pan wiedział mógłby pan zadać to drugie.
- Miałem na myśli to pierwsze.
- Pierwsze moje czy pierwsze pana? – zapytał spokojnie mężczyzna.
- Powoli. Zapytałem dlaczego moje oczy.
- Zapytał pan.
- A pan nie odpowiedział.
- Nie?
- Nie.
- Przecież odpowiedziałem „naprawdę pan nie wie?”
- Ale to pytanie.
- A pytanie nie może jednocześnie odpowiadać na poprzednie pytanie?
- Poprzednie moje czy pana?! – to się robiło irytujące.
- Wtedy poprzednie było tylko pana nie było mojego.
- Dobrze. Inaczej. DLACZEGO DO CHOLERY CHCECIE ZABRAć MOJE OCZY?! – nie wytrzymałem.
- Drogi panie… - włączyła się kobieta. – ale po co się tak unosić? My tu kulturalnie do pana, grzecznie i w ogóle… A pan z zębiskami od razu….
- Czy…. możecie… w… końcu…. odpowiedzieć… na…. moje… cholerne…. pytanie? – wysapałem przez zaciśnięte zęby.
- O mój Boże! – przejął się mężczyzna i podszedł do mnie. – Idź szybko po wodę Gertrudo! Chyba się dusi!
Gertruda przyniosła mi szklankę wody, a ja wypiłem jak grzeczny chłopiec. Nie dusiłem się, ale tłumaczenie tego im mogłoby zając całą wieczność.
- Może chciałby pan usłyszeć czemu chcemy zabrać panu oczy? – powiedział mężczyzna uśmiechając się.
- Byłoby mi….. miło. – rzuciłem oschle w myślach dodając parę epitetów określających tego mężczyznę. żaden z nich nie był eufemizmem.
- Pamięta pan ten kredyt który wziął pan w banku pół roku temu? – kiwnąłem potakująco głową. – Miesiąc temu pan nie spłacił raty…
- Spłaciłem! – zaprzeczyłem stanowczo.
- … Ale dzień po terminie.
- No tak… Nie zdążyłem i tyle. Ale co to ma wspólnego z moimi oczami?
- Ehhh…. Czemu ludzie nie czytają umów? – westchnęła Gertruda.
- Czytałem umowę…tak jakby…. troszkę… - tak między narratorem, a czytelnikiem to tylko podpisałem wykropkowane linie.
- A mały druczek? – zapytał mężczyzna.
- No tak… Mały druczek przede wszystkim!
- Również ten napisany alfabetem morse’a, po hebrajsku, do góry nogami, atramentem widocznym tylko pod promieniami UV? – w jego ustach zabrzmiało to jak zdanie, które wypowiada parędziesiąt razy dziennie.
- Hmmm…. Tego akurat chyba nie…..
- No widzi pan. Tam właśnie znajdowała się standardowa klauzulka dotycząca kredytów.
- Rozumiem. To znaczy nie rozumiem. Jak to się ma do wydłubywania mi gałek ocznych?
- Nie wydłubywania… Ma pan nas za hiszpańską inkwizycję? – w ty miejscu nastąpił ich dość nerwowy śmiech który miał mnie zapewnić, ze jest inaczej. Ale tego nie zrobił. – Gałki zostaną usunięte chirurgicznie.
- Przez kogo? – cały czas patrzyłem na nich podejrzliwie.
- No przez nas oczywiście!
- Jesteście chirurgami?
- Tak. Skończyliśmy łakademię Młedyczną.
- Akademię? – zapytałem z nadzieją, że to tylko wada wymowy.
- Nie. łakademię. Wieczorowo, korespondencyjnie.
Gorzej być już chyba nie mogło….
- To możemy zabierać się do roboty? – a jednak mogło.
- Zaraz! Powiedzieliście, że bez mojej zgody nic nie zrobicie! A ja jej nie wyrażam! Nie można ludziom zabierać oczu, bo spóźnili się z jedną ratą!
- Ale to było w umowie. Pan widział, co pan podpisuje. – stwierdziła bardzo sucho kobieta.
- Nie! Właśnie nie widziałem! Wyobraźcie sobie, że nie jestem cholernym Supermanem i nie mam promieni UV w oczach!
- Nie ma pan? – facet musiał nieźle się na ćwiczyć by to pytanie brzmiało tak naturalnie – Gdyby pan czytał całą umowę, wiedziałby pan, że reklamacji dotyczących wadliwej ewolucji gatunku nie uwzględnia się.
I tu mnie miał. Jako człowiek szczery i uczciwy nie mogłem zaprzeczyć, że zgodnie z prawem mogą zabrać mi oczy. A moja uczciwa natura nie mogła się z tym nie zgodzić…
- Nie zgadzam się! – poza uczciwym człowiekiem byłem wszak również Polakiem.
- Co… jak to? – widać nie brali takiej odpowiedzi pod uwagę.
- A teraz……won! Kulturalnie mówiąc oczywiście. Powiedzieliście, że jak się nie zgodzę zostawicie mi je.
- No tak… ale kiedy to mówiliśmy… nie braliśmy pod uwagę, że odmówisz. Zdawał się pan taki uczciwy… - mówiąc to trochę ściszył głos i zaczął się na mnie patrzeć jak lew na antylopę.
Kwestią czasu było kiedy się rzuci, by mnie obezwładnić… Przeniosłem środek ciężkości na lewą stopę i….
- On ucieka! – krzyknęła kobieta.
Było już jednak za późno. Wypadłem do przedpokoju, zamknąłem drzwi i szybko podstawiłem komódkę. Teraz już nie wyjdą. Byłem z siebie bardzo dumny.
- Pana plan… Miał chyba drobną wadę, prawda? – rzucił mężczyzna otwierając drzwi.
Jak mogłem zapomnieć, że otwierają się do środka?!
- Wie pan, że ta klauzula ma jeszcze jeden podpunkt?
- Uch….jaki?
- Jeżeli próbowałby pan ucieczki… Mamy prawo zabrać również serce….
- Moje?
- Nie. Teraz to już własność banku….
Zacząłem się zastanawiać co odpowiedzieć, bądź którędy uciec, ale ostatnia rzecz jaką pamiętam to chustka z chloroformem lądująca na mej twarzy niczym samolot na pasie startowym…
Umowa to umowa.
1
Ostatnio zmieniony pt 07 lip 2006, 11:45 przez IMQ, łącznie zmieniany 1 raz.
[img]http://runmania.com/f/a77c6d394b43ef1fb846d372d7693f5d.gif[/img]
"Do pewnych spraw dobrze jest mieć dystans. Najlepiej długi"
"Do pewnych spraw dobrze jest mieć dystans. Najlepiej długi"